O jedną tequille za daleko
autor: thingrodiel
Tak więc... ekhm. Dobre towarzystwo, rozmowy do późna o szóstym tomie (ze szczególnym uwzględnieniem Severusa), plącząca się w myślach wizja premiery Czary Ognia, gdzie z kolei na scenę wkracza niejaki Igor Karkarow... dodajmy do tego wyśmienity humor i tzw. wściekłe psy (nie, bynajmniej nie chodzi o film imć Tarantino), sztuk: 2. Wynikiem jest galopująca faza, a ta z kolei przyczynia się do powstawania opowiadań takich jak to poniżej.
Opowiadanie nosi kryptonim MNIEJSZA O KANON. Bo nie o kanon tu chodzi, raczej o polską skłonność do wyśmiewania tego, co sprawia, że nie czujemy się komfortowo.
W trosce o własne głowy oraz o komfort czytelników opowiadanie NIE zawiera spoilerów do szóstego tomu.
Współwinne: Pantera i Sulwen (a co będę cięgi samotnie zbierać!).
Z dedykacją dla KB - dzięki za wspólnie spędzone chwile.
O JEDNĄ TEQUILLE ZA DALEKO
Belfast. Irlandia Północna.
I tylko tego Snape był pewien. Cała reszta pozostaje w krainie Być Może.
- Na zdarowie!
Mężczyzna był chudy i w trakcie zapuszczania koziej bródki. Patrząc na jego postać Snape nabierał przekonania, że należą do jednej rodziny.
Jego towarzysz kościstymi palcami chwycił kieliszek, uniósł go w górę i wypił jednym haustem. Severus zrobił to samo. Był to poważny błąd taktyczny względem trunku. Alkohol prawie przepalił mu gardło. Snape zachłysnął się, zacharczał, pomachał rękami, jakby chciał przegonić natrętne muchy, po czym opadł na krzesło, które trzymało się kupy „na słowo honoru”.
- Uch, mocne - kaszlnął.
- Angielskie gardło, pić nie umiesz.
Chudzielec odstawił Ognistą na bok.
- I do tego pijesz byle co. Teraz ja stawiam!
Pstryknął na kelnera. Jak na komendę wstało kilku klientów i skoczyło do niego z wyciągniętymi różdżkami, gotowymi rzucić Niewybaczalnym w każdego, kto się nawinie.*
- Ej, tam! - wrzasnął jednonogi barman z - to było od razu widoczne - niepotrzebną opaską na oku. - Bijatyki dopiero po północy!
Uspokoiło się, ale od tej pory zarówno Snape jak i jego towarzysz czuli na sobie wiercące spojrzenia kilku bezimiennych gości.
- Zachodnia cywilizacja, psia krew - rzekł chudy.
Barman w końcu podszedł, powłócząc drewnianą nogą.
- Tequillę, o ile ją posiadasz, dobry człowieku!
Jednonogi machnął różdżką w kierunku baru i trunek przelewitował na ławę.
- I cytryna - dodał klient, ze zdziwieniem zauważająć, że barman nie podał tego od razu. A przecież każdy w jego zawodzie wie, jak pije się tequillę! Podejrzany typ…
Cytryna w końcu pojawiła się obok butelki.
- A sól? - zapytał, unosząc brwi. Nabierał coraz większej pewności, że ten człowiek nie był barmanem.
- Solić chcesz? Alkohol dezynfekuje człowieka sam z siebie!
- Nie gadaj, tylko dawaj!
Sól wreszcie zjawiła się na stole.
- Chłopie, z gwinta mamy to pić? - zdenerwował się chudzielec. Zaczątki koziej bródki drgały niebezpiecznie.
- Macie szklanki. Jedna dla każdego klienta. Odróżdżkuj się! - warknął barman.
Moody chwilami żałował, że zgodził się wykonać to zadanie. Rzucanie zaklęć było fraszką w porównaniu z zadawaniem się z chamami spragnionymi alkoholu. Ale robota sama się nie wykona. A ponoć tutaj werbują psy Voldemorta.
- Uważaj na tego barmana, podejrzany jakiś… - rzucił niedbale chudzielec, udając, że niezmiernie fascynuje go tequilla w szklance. - To się robi tak - zmienił temat, podnosząc głos - Zlizujesz z palucha sól… nie taaak, zarraza, czekaj, aż skończę! Zlizujesz sól, potem chlup i gryz w cytrynę. Paniał?
Snape skinął głową, że zrozumiał i nasypał trochę soli na dłoń.
- No to chlup w ten głupi dziób - uśmiechnął się chudzielec.
Poszło.
- Na drugą nogę?
Po jakimś czasie Snape miał wrażenie, że ma więcej nóg niż pająk.
- Jeszcze jedna dolewka? - zapytał grzecznie chudy.
- Pokaż umowę - ponaglił Snape. Czuł, że wkrótce nie będzie w stanie zrobić niczego porządnie. I wcale nie chodziło mu o zawarcie umowy. Prawdopodobnie zwyczajnie nie utrzyma pionu.
- Co nagle to po diable - rzekł jego towarzysz i rozlał tequillę do szklanek. - My tiepier kak bratia. Mów mi Igor.
- Nie chcę utonąć jak Titanic - rzekł Snape, wpatrując się w szklankę jak w okaz wyjątkowo jadowitego pająka.
- Zainwestuj w żaglowce - odparł jego towarzysz i wychylił swoją porcję trunku. - Pij! Pij! - ponaglił Severusa, widząc, że ten się waha - Będziesz łatwiejszy - mruknął pod nosem.
Snape opróżnił w końcu swoją szklankę.
- Kak tiebia zowut?- zapytał Igor, znów polewając.
- S… - zaczął Sever, ale jakoś trudno mu było wymówić swoje imię. - Mam słabą głowę…
Igor uśmiechnął się i podsunął mu szklankę.
- To pierońsko długie imię. Jest od tego jakiś skrót?
- Sev - brzmiała odpowiedź.
Wyciągnął rękę w stronę Igora.
- Umowa…
- Najpierw… - Igor zawiesił głos i znacząco spojrzał na szklanki. Snape wypił jednym haustem. Pomylił kolejność i sól zlizał na końcu.
- Co za świństwo!
Igor podsunął mu cyrograf.
- Podpisz tutaj - wskazał na miejsce na samym dole pergaminu, gdzie - prawdopodobnie - było napisane „podpis frajera”. Severus jednak nie zakładałby się o własną głowę jeśli o to chodzi. Litery mu się rozmazywały przed oczami, ręce się trzęsły, a wizja świetlanej przyszłości w Kompanii Voldemorta znikała mu z głowy, topiąc się w głębinach wypitej magicznej tequilli.
Igor podał mu pióro.
- No, masz.
Snape z bólem podpisał. Nie, nie o to chodzi, że zaczął się wahać. Po prostu ręka go bolała, kiedy składał podpis, a i atrament był podejrzanie czerwony. Na dłoni na chwilę pojawiło mu się własne nazwisko po czym zniknęło, ale pieczenie trwało jeszcze jakiś czas.
- Boli? - zapytał z obłudną troską Igor.
- Nie… nie wiem… co?
- Nic, nic.
Igor pospiesznie zabrał cyrograf i schował go do kieszeni na piersi. Wstał, prezentując klienteli mordowni całą swoją imponująca postać.
- Napij się jeszcze. Tequilla charosza.
Snape łyknął po raz ostatni i najwyraźniej zleciał pod stół.
Następną rzeczą, którą zapamiętał było to, że obudził się pod stołem z wielkim kacem, „kapciem” w ustach i wspomnieniem picia jakiegoś trunku z kozłem.
- Kozioł, powiadasz? - usłyszał nad sobą. Pochylał się nad nim barman. Severus nie odpowiedział. Wysilał umysł, by sobie przypomnieć, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Swędziało go lewe przedramię. W głowie majaczyła mu wizja ogłoszenia przybitego do słupa. Drapiąc się w przedramię mamrotał pod nosem.
- Młodzi, zdolni, dyspozycyjni… ambicja… samo… realizacja… - o żesz, jak mnie łeb… nap… murwa jego kadź, co ja piłem? - cośtam… Zapisy w knajpie… na lewo od głównej drogi czarodziejów… Czysta rasa… fajny tatuaż… Rrrwa, mój łeb! - wtedy dotarł do niego także przebłysk z wieczornej rozmowy. - Na trzeźwo… szszo? A, nie razbieriosz… A co to, cholera, znaczy?
Severus ze zdumieniem zauważył, że wraz z alkoholem wyparowała też jego zdolność pojmowania rosyjskiego.
- Po coś tu, bratku, w ogóle wracał? - zapytał barman, wpatrując się w Severusa intensywnie. Gdyby nie piekielny ból głowy, Snape zauważyłby, że stojący nad nim człowiek nie ma już opaski na oku, ani nawet fartucha i zupełnie już przestał przypominać barmana, którym po prawdzie nigdy nie był. Niebezpiecznie za to zaczął się kojarzyć z aurorem w przebraniu.
- Szszo?
Sever, wstając, wyrżnął głową o stół. Zaklął szpetnie.
- Wyszedłeś z tym kozłowatym. Myślałem, że już po imprezie.
- Imp… rezie? - Snape podrapał się po lewym przedramieniu. - Cholera, wstrzykiwałem coś?
„Barman” przyglądał mu się coraz bardziej natarczywie. Snape jak przez mgłę przypominał sobie, jak zleciał pod stół, ktoś - pewnie ten kozioł - podniósł go z podłogi, potem długo, długo nic, aż w końcu facet wypalający mu ów… o cholera!
Upewnił się, że przedramię nie wystaje spod rękawa, obrócił się na pięcie i wyszedł w miarę godnie, co było niemal niewykonalne, zważywszy na jego samopoczucie. Kiedy zniknął za drzwiami Moody pokuśtykał do kominka i zafiukał do Dumbledore'a.
- Zaznaczony.
- Severus?
- Tak jest! - Moody czasem nie umiał się powstrzymać od salutowania.
- Alastorze, nie jesteś na służbie…
- Jak nie jak tak?
- Nie na SWOJEJ służbie. Będziemy musieli go pilnować.
- Raczej potraktować z avady. To Śmierciojad.
- Alastorze…
- No dobra, dobra. Ty i te twoje przeczucia. Kiedyś się na nich przefiukasz…
Severus zniknął. Aportował się nie pozostawiając najmniejszego śladu do własnego domu. Tam dopiero odważył się odsłonić przedramię. Widniał tam wyjątkowo paskudny tatuaż. Skóra wokół była zaczerwieniona, a pod wizerunkiem truposza pojawiły się niebieskie literki, układające się w napis „masz dwie nowe wiadomości”. Snape bezwiednie klepnął w czaszkę.
- Co za obrzydlistwo! Czacha neandertalczyka i wystraszony wężyk. Co on wie o wężach??? - mamrotał do siebie.
Pojawiła się pierwsza wiadomość.
Witamy w sieci Voldemort. Dziękujemy za wybranie z usługi „Sami Śmierciożercy”, co uprawnia cię do 20 darmowych wiadomości tekstowych do 4 wybranych użytkowników tej samej sieci.
- Szefa pewnie trzeba będzie wpisać… - mruknął, odczytując nową wiadomość, nadesłaną od Lucjusza Malfoy'a.
No wreszcie się zdecydowałeś! Dziś o północy bal. Albo i praca. Albo jedno i drugie ;-) Lucek
- Zaraza, jak to jest ten „fajny tatuaż” to ja się wypisuję - wyciągnął z kieszeni różdżkę. - Chłoszczyść!
Nic się nie stało.
- Wadliwy produkt - warknął na różdżkę i zaczął szperać po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki i wywabiacza. To także nie zadziałało, jedynie skóra zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- I do tego przeterminowany eliksir. No szlag…
Znów zaczął przetrząsać kieszenie. Sam nie wiedział, czego w nich szukał, ale grzebał w nadziei znalezienia jakiegoś rozwiązania. W końcu jego ręka natrafiła na mały kartonik. Wyciągnął go pospiesznie i ze zgrozą przeczytał:
Lord Voldemort. Czarnoksięstwo i avadostwo. Pełen profesjonalizm i 100% dyskrecji. Zafiukaj, by się przyłączyć!
Snape wpatrywał się w wizytówkę z niedowierzaniem.
- Ciekawe, czy także wróży z fusów? - mruknął pod nosem i w tym momencie zaswędziała go skóra wokół tatuażu. Klepnął w czaszkę. Powoli przyzwyczajał się do znaku.
Usłyszał syczenie, prychanie, znowu syczenie, a potem niewyraźne przekleństwo. Przez głowę przemknęła mu myśl, że jego nowy Szef jest nieświadomy tego, że nie wszyscy potrafią zrozumieć język węży.
- Nie mówię w języku węży tylko są problemy z nadajnikiem! - usłyszał warknięcie. - Diabli nadali z tą całą techniką…
- O co chodzi?
- O dzisiejszy bal, oczywiśśście!
Coś z języka węży jednak pozostało.
Kiedy kilka lat później Severus kłócił się z Lucjuszem na temat „czy odejść czy też zostać wiernym”, wskazał mu na tatuaż i pozwolił, by frustracja przemówiła w jego imieniu.
- Patrz na to cholerstwo! Wszyscy się na ciebie gapią, obserwują, nienawidzą, Moody depcze mi po piętach i najchętniej zapakowałby mnie do Azkabanu. A wszystko przez wyjątkowo marny tatuażyk! Problemy z siecią, z nadajnikiem, zasięgiem - i to bez przerwy się ten wąż chowa, by go szlag! Dobijające reklamy i do tego spam od Bellatrix pod tytułem „Tak mi źle w Azkabanie”! Mowy nie ma, ja nie mogę pracować w takich warunkach!
I poszedł do Dumbledore'a.
A Dumbledore też miał swoją wizję…
- Severusie! Zobacz, mam świetny pomysł na kontakt. No wiesz, między nami zakonnikami…
Snape z jak najgorszymi przeczuciami poczęstował się cytrynowym dropsem. Już po chwili usłyszał w głowie:
Witamy w sieci Zakon Feniksa. Dziękujemy za wybranie usługi Super Zakon - Twoja Paczka, co uprawnia cię do…
Snape zemdlał.
__________
* w Irlandzkich pubach pstryknięcie oznacza zachętę do bójki. Nie polecam.
KONIEC
(na forum http://twoj.net napisano: 22.11.2005)