Obok sztuki antysztuka
Temida Stankiewicz-Podhorecka krytyk
Odbywający się już po raz piąty przegląd spektakli baletowych w ramach Dni Sztuki Tańca w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie pokazał, iż taniec - podobnie jak inne sztuki tworzące obraz współczesnej kultury - ulega dziś silnej presji mody na tzw. estetykę modern, która najczęściej nie jest budowana na fundamencie klasyki, lecz stanowi jej zaprzeczenie. Z tym wiążą się wartości, wizja człowieka i świata, nie tylko sztuki.
Spośród zaprezentowanych spektakli niektóre daleko odbiegały od klasycznej formuły baletu. Przywiezione ze Szwecji przedstawienie „Plateau Effect” w wykonaniu słynnego zespołu Cullberg Ballet nie jest baletem. Cała akcja spektaklu skupia się tu na zwijaniu i rozwijaniu ogromnej płachty, która chwilami przypomina wzburzone fale na morzu. Nie wiadomo, o co chodzi. Głośna muzyka techno również nie prowadzi widza na czytelny trop. Może odpowiedź zna choreograf Jefta van Dinther. Jedyną pozytywną wartością, jaką dostrzegłam w tym przedsięwzięciu, jest brak obscenów.
Obrzydliwość
A to wcale niemało. Zwłaszcza w kontekście Kieleckiego Teatru Tańca, który zaprezentował „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w choreografii Angelina Preljocaja. Nie wiem, do jakiego adresata kieruje swój spektakl Angelin Preljocaj, moim zdaniem, do takiego, który odwiedza domy publiczne. Już sam początek spektaklu rozpoczynający się od zdjęcia przez tancerki tej najintymniejszej osobistej bielizny i porzucenia jej na scenie po to, by panowie tancerze mogli z tą bielizną obcować, pokazuje kierunek spektaklu. Dalej jest już tylko pornografia. Zbliżenia damsko-męskie i męsko-męskie. W finale taniec nagiej dziewczyny jako ofiary złożonej na powitanie wiosny. Całość wyrażona tzw. tańcem modern. Pornograficzne sceny w teatrze nie są już niczym nowym, więc może nie powinnam się aż tak dziwić, ale kiedy siedzący przede mną znany dziennikarz znanej gazety po zakończeniu tego „pornosa”, wyrażając swój entuzjazm i zachwyt, zaczął mocno klaskać i krzyczeć „Brawo!” - oniemiałam.
Owszem, „Święto wiosny” nie jest bajeczką dla dzieci na dobranoc. Niemniej są pewne granice, gdzie można mówić o sztuce. Przekroczenie tych granic w kierunku obrzydliwych obscenów najczęściej łączy się albo z chorą wizją twórcy, albo z celowym działaniem obliczonym na nagłośnienie swego nazwiska. W tej sytuacji trudno to zakwalifikować jako sztukę. Nawet gdy rzecz prezentowana jest na scenie profesjonalnej.
Warszawska publiczność miała okazję porównać dwie inscenizacje „Święta wiosny”. Balet ten bowiem zaprezentował także Bałtycki Teatr Tańca w choreografii Izadory Weiss. Gdański spektakl odznaczył się ogromną dynamiką wykonawczą i sprawnym operowaniem przez panią choreograf scenami zbiorowymi, co wpłynęło na zwartość dramaturgiczną całości i przydało spektaklowi sporego waloru wizualnego. W warstwie fabularnej zaś przedstawienie Izadory Weiss wyraźnie pokazuje zaangażowanie artystki w kierunku ideologii feministycznej.
Gdańszczanie pokazali dwa spektakle w choreografii Izadory Weiss. Prócz wspomnianego „Święta wiosny” także „Sen nocy letniej” według komedii Szekspira. Spektakl sprawnie zatańczony, choć nie brak w nim dłużyzn. Wszelkie jednak niedomagania zostały natychmiast zapomniane dzięki scenie z rzemieślnikami (ogromnie zabawna) oraz doskonale pomyślanemu finałowi. Oba spektakle zarówno inscenizacyjnie, jak i choreograficznie zrealizowane są w formule tańca współczesnego.
Litewski akcent
Natomiast diametralnie inny klimat wprowadził Litewski Narodowy Teatr Opery i Baletu. Wilnianie pokazali dwa spektakle, w obu pojawiły się polskie akcenty. „Barbara Radziwiłłówna” w choreografii Anżeliki Choliny to rzecz o miłosnej historii Barbary i polskiego króla Zygmunta Augusta. Ten pełnospektaklowy, fabularny balet utrzymany jest w konwencji tańca klasycznego (pointy, kostiumy, ruch, gest stylizowane na epokę). Niektóre fragmenty urzekają malarskością, jak na przykład scena polowania. Choć można by ją skrócić. Tak zresztą jak parę innych scen. Spektakl w pełni profesjonalnie zatańczony. Zwolenników tańca modern na pewno nie zadowala.
Drugie przedstawienie Litwinów, „Čiurlionis” w choreografii Polaka, Roberta Bondary, to przejmująca opowieść o artyście, malarzu, kompozytorze litewskim, który wiele lat spędził w Polsce, tu inspirował się polską muzyką, malarstwem i w ogóle polską kulturą. Wrażliwa natura artysty doprowadziła go do silnej schizofrenii, a w konsekwencji do śmierci. Sporo czasu spędził w polskim sanatorium. Spektakl Roberta Bondary oddaje klimat zmienności nastrojów artysty aż po całkowitą depresję, co podkreśla scenografia tonąca w szarościach i półmroku. Interesujące przedstawienie, choć nie do końca czytelne w odbiorze, zwłaszcza jeśli chodzi o sobowtóra bohatera, który ma symbolizować rozdwojenie jaźni Čiurlionisa.
Klasyka górą
Ale najlepszym pod każdym względem spektaklem pokazanym w ramach Dni Sztuki Tańca jest przedstawienie gospodarza, czyli Polskiego Baletu Narodowego w Warszawie „Sen nocy letniej” według Szekspira w choreografii Johna Neumeiera. Publiczność miała możliwość porównać tę inscenizację ze wspomnianym wcześniej spektaklem Izadory Weiss. To dwie różne wizje baletu i w ogóle teatru. Spektakl Neumeiera to bardzo piękne i mądre przedstawienie. Ten znakomity choreograf łączy formułę tradycyjną, klasyczną z tańcem współczesnym. Ale podstawą jest taniec klasyczny. Dopiero na nim buduje resztę. Bez znajomości techniki tańca klasycznego artysta nie podoła wymogom, jakie stawia tancerzowi Neumeier. Bo źródło prawdziwej sztuki wciąż tkwi w klasyce. I żadne nurty postmodernistyczne tego nie mogą zmienić. Choć inwazja postmoderny jest obecnie niezwykle agresywna.
We współczesnej sztuce dominuje dziś tzw. estetyka brzydoty, będąca konsekwencją nurtów postmodernistycznych, dla których koncepcja człowieka zakorzeniona jest w ideologii marksistowskiej. A więc pozareligijna, umiejscowiona poza Dekalogiem. Stąd charakter współczesnej kultury w większości jest sprzeczny z chrześcijańską wizją człowieka. Wszystko, co łączy się z tradycją, która - jak wiadomo - pełni rolę porządkującą, jest dziś przez większość twórców kultury rugowane ze świadomości społecznej. Miejsce harmonii, estetyki piękna, wartości dobra i prawdy wpisanych w chrześcijańską wizję człowieka w kulturze zajmuje dziś chaos i wspomniana estetyka brzydoty. Dotyczy to nie tylko treści, jakie niesie dzisiaj sztuka, ale i formy, w jakiej owe treści wyraża.
Wyrazistym tego przykładem jest najnowsza sytuacja w Starym Teatrze w Krakowie, którego dyrektor artystyczny Jan Klata dopuszcza się już nie tylko gwałtu na sztuce, ale swoją pseudotwórczością popełnia moralne przestępstwo, które powinno być ukarane zgodnie z polskim kodeksem karnym.
Przykład buntu publiczności podczas czwartkowego spektaklu „ Do Damaszku” w reżyserii Jana Klaty dowodzi, że są granice wytrzymałości widzów. Jak podają media, część widowni opuściła salę po pełnych dewiacji, skrajnie wulgarnych i erotycznych scenach z Krzysztofem Globiszem kopulującym ze scenografią i Dorotą Segdą wulgarnie imitującą akt seksualny. I jakby tego było mało, szczyt bezczelności i chamstwa wykazał sam Jan Klata, każąc wynosić się publiczności z teatru. Usprawiedliwianie się w takich sytuacjach tzw. prowokacją artystyczną jest wybiegiem pozwalającym pseudoartystom na realizowanie ich chorych przedsięwzięć, i to za publiczne pieniądze.
Panie ministrze, co jeszcze musi się zdarzyć w teatrach, by podjął pan właściwą decyzję uwolnienia scen teatralnych w Polsce od takich dewiantów?
Panie ministrze, co jeszcze musi się zdarzyć, by wreszcie podjął pan decyzję uwolnienia Starego Teatru, o wieloletniej pięknej tradycji, od celowo niszczycielskiej działalności Jana Klaty?
Wielokrotnie w swoich publikacjach zwracałam uwagę ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego na to, iż działalność Jana Klaty nie tylko niszczy polską kulturę, ale więcej: jest zagrożeniem polskiej racji stanu.