Chcesz ofiarować zwiędłe kwiaty?
Z Józefem Augustynem SJ o rachunku sumienia rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Rachunek sumienia to warunek dobrej spowiedzi, z którym mamy spore kłopoty.
Józef Augustyn SJ: - Żyjemy w czasach, które nie sprzyjają robieniu rachunku sumienia. Scena polityczna, medialna pełna jest półprawd, graniczących niekiedy z kłamstwem. Politycy dają obietnice, które potem rozmyślnie łamią. Jesteśmy też świadkami ekshibicjonistycznego opowiadania o swoich brudach czy też bezkarnego przyznawania się do zbrodni. Przykład. Lekarze holenderscy przyznali się do zabicia śmiercionośnym zastrzykiem 22 noworodków, które uznali za nieuleczalnie chore. Wszystko odbywało się zgodnie z procedurami, które uchwaliła sama dla siebie akademia pediatryczna w Groningen. Aleksander Sołżenicyn ma rację, mówiąc o „nędzy moralnej” świata zachodniego.
Czym jest rachunek sumienia?
- Łatwiej powiedzieć, czym nie jest. Nie jest wypełnianiem PIT-u. To nie rachowanie strat i zysków. Samo pojęcie „rachunek”, choć klasyczne, jest mylące. Kojarzy nam się z wyliczaniem, sumowaniem. Rachunek sumienia nie ma nic wspólnego z niebieską matematyką. Jest rozmową grzesznika z przebaczającym Ojcem o zranionej miłości.
Gdy przymykam oczy i przypominam sobie grzechy, z przykrością stwierdzam: znowu to samo…
- Jeżeli tak stwierdzam, to znaczy, że nie jest gorzej. I to jest już sukces. Grzech ma destrukcyjną dynamikę. Jest jak rak złośliwy. Kiedy nie jest leczony, rozwija się. Szczere wyznawanie „ciągle tych samych grzechów” okazuje się lekarstwem przeciwko nowym grzechom, cięższym. Nie możemy mylić odczucia satysfakcji emocjonalnej ze zbawieniem. Faryzeusz w świątyni czuł satysfakcję ze swych „sukcesów” duchowych, a Jezus powiedział o nim, że jest nieusprawiedliwiony. A mistycy? Często byli na skraju rozpaczy z powodu swoich grzechów (nie urojonych bynajmniej, lecz głęboko przeżywanych), ale doświadczali zbawienia.
Walczą w nas dwie skrajności. Jedni rozbijając swe rodziny, mówią z uśmiechem: „Nie mamy sobie nic do zarzucenia”, inni spowiadają się z tego, że jedli w piątek mięso przez zapomnienie.
- Jedni i drudzy trwają w tym samym błędzie. Przecedzają komary, ale przepuszczają wielbłądy. Szukają grzechu tam, gdzie go nie ma, i to przesłania im rzeczywiste zło.
A ci, których dopiero w konfesjonale trzeba przekonywać, że coś, w czym tkwią po uszy, jest grzechem?
- Gdy ktoś przed kratkami konfesjonału opowiada na luzie o wielkich grzechach, którymi krzywdzi innych, kapłan jest bezradny. I jest to bolesne. Jeżeli penitent latami banalizował wielkie grzechy, co ksiądz może zrobić w ciągu kilku minut? Może jedynie dać mu świadectwo własnego nawrócenia. Będąc w takich sytuacjach, mówię Panu Jezusowi: „Przecież nie ja go zbawiam. To Twoja owca. Rób coś”. Wzbudzam w sobie nadzieję, że to nie jest jego ostatnia spowiedź. Istotą spowiedzi nie jest dialog między penitentem a księdzem, ale między penitentem a Bogiem. Ksiądz nie robi analizy sumienia penitentowi, ale z zaufaniem przyjmuje to, co on wyznaje.
Pamiętam kapłana, który sprowokował młodych pytaniem: „Co jest gorszym grzechem: kilka samogwałtów, czy jedno obgadywanie człowieka?”. Zapadła krępująca cisza.
- Uważam takie prowokacje za nieprzyzwoite. Słowo padające z ambony winno być pełne kultury. Grzechów nie mierzy się najpierw ich materią. Nie można licytować grzechów! Co jest moim największym grzechem, mogę ocenić najpierw sam w moim sumieniu. O grzechu nie decyduje „materialna materia”, ale ludzkie serce, które sprzeciwia się woli Boga. I tak uleganie wewnętrznej pysze, które nie zostało jeszcze „zmaterializowane”, może też być wielkim grzechem. Większa materia grzechu wcale nie oznacza, że sam grzech jest większy.
Ale dzięki takiej prowokacji ludzie zaczynają zastanawiać się nad tym, kiedy ostatnio kogoś obgadali… Nad niektórymi grzechami przechodzimy do porządku dziennego.
- Ksiądz nie może pozwalać sobie na chwytliwe prowokacje. Nie jest dziennikarzem i nie występuje w swoim imieniu. Przemawianie z ambony czy dialogowanie w konfesjonale jest misją, a nie wykonywaniem zawodu. Pełnienie misji wymaga wielkiego szacunku do człowieka.
Czy ważny jest błyskawiczny rachunek sumienia, czyniony szybciutko w drodze do kościoła?
- Nie rozważałbym problemu wedle klucza: ważny-nieważny, godny - niegodny. Zapytajmy inaczej: czy jest głęboki. Czy ważne są kwiaty z przeceny ofiarowane matce lub dziewczynie? Są ważne. Ale przecież kobieta zaraz zauważy, że kwiaty są stłamszone, zwiędłe i że brakuje w nich serca. Prezent musi kosztować! Jeżeli spowiedź nie kosztuje, nie zaboli, nie zawstydzi, nie jest dobra. Miłość mierzy się ofiarą.
A jeśli nie potrafię przerazić się swoim grzechem, bo za bardzo przyzwyczaiłem się do niego?
- Przerażenie nie jest dobrą reakcją w spowiedzi. Judasz przeraził się i… powiesił się. Jeżeli w spowiedzi przerażam się grzechem, ale nie zachwycam się miłosierdziem Boga, popadam w rozpacz. Grzech winien sprawiać mi ból, ponieważ zraniłem najlepszego Ojca i skrzywdziłem moich braci. I dlatego idę z moimi grzechami do „lecznicy” - do spowiedzi. Proszę Jezusa - Lekarza o lekarstwo: o łaskę przebaczenia i pojednania.