Zygmunt Freud wiązał zaloty i towarzyszące im pieszczoty z popędem seksualnym. Z punktu widzenia antropologów nie jest to takie oczywiste. Uważają oni, że przejawy fascynacji drugą osobą, na przykład pocałunki i obejmowanie się, mają źródło w rytach i opiece nad potomstwem.
Ryty to elementy najbardziej pierwotnych zachowań występujące u zorganizowanych społecznie zwierząt i ludzi. Istnieją ryty walki, uległości, zdobywania partnera, zalotów, umizgów, kontaktu fizycznego i opieki nad potomstwem. Są to proste zachowania społeczne służące zarówno budowaniu więzi, jak i wyrażaniu agresji. Z rytów kształtują się rytuały, które mają charakter symboliczny. To na przykład charakterystyczne dla Indian Waika pocieranie czołem o czoło (forma inicjacji zalotów) czy pocieranie nosem o policzek (pocałunek węchowy). Obie formy zachowań znane są w świecie zwierząt. Czołem o czoło pieszczą się szympansy, pocałunek nosem w policzek jest charakterystyczny dla wszystkich naczelnych. Podobieństw do świata zwierzęcego antropologowie dopatrują się również w przypadku bliższych nam form pieszczot, na przykład pocałunków.
Ludzie całują się na wiele sposobów, przy czym każdy z rodzajów pocałunku ma prawdopodobnie inne pochodzenie. Na przykład pocałunek połączony z kąsaniem, dotykanie wargami nieosłoniętych partii ciała antropologowie łączą z tym, że niegdyś w ten sposób pielęgnowano skórę potomka bądź partnera. Natomiast pocałunek wargowy i językowy ich zdaniem prawdopodobnie wywodzi się z... karmienia. Tak uważa Rudolf Bilz. Wskazuje on, że karmienie potomka z ust do ust obserwujemy u wielu małp człekokształtnych, a także u ludzi. Echa tego widać choćby w obyczajach mieszkańców Tyrolu. Znany jest tam zwyczaj żucia żywicy przez młodzieńców. Jeśli któryś z nich zabiega o jakąś pannę, ta, chcąc dać znać, że jest mu przychylna, wygryza kawałek żywicy z jego ust. Z kolei na Węgrzech, nad środkową Cisą, obyczaj nakazywał narzeczonym „całowanie się” w niedzielne wieczory. Polegało to na tym, że młodzi ludzie wspólnie zjadali przyniesione na schadzkę przez chłopaka maleńkie jabłuszka. Najpierw kawałek odgryzał chłopak, a później dziewczyna. Dopiero po tym wydarzeniu można było ustalić datę wesela. Indyjska „Kamasutra” poucza zaś kochanków, że należy nabrać do ust wina i podać je ukochanej swoimi wargami. Całujący wyciągają przy tym ku sobie wargi, tak jak to czynią dzieci oczekujące karmienia. Taka „dziecięca buzia złożona jak do pocałunku” działa jak silny sygnał. W latach 60. ubiegłego wieku była ona często wykorzystywana w rysunkach i reklamie jako cecha „kobietki”.
Chyba w każdej kulturze partnerzy przytulają się i obejmują. Służy to pocieszaniu i uspokajaniu. Nietrudno w tym dostrzec macierzyński ruch ochraniający. Obejmujący głaszcze zwykle obejmowanego. Tego typu gesty są częścią preludium miłosnego. Często towarzyszy im położenie głowy na piersiach partnera. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy szukamy pociechy i ochrony. Mężczyźni chętnie przytulają się do piersi kobiet, co ma znaczenie nie tylko erotyczne, ale daje też poczucie bezpieczeństwa. Swoistą odmianą tego rytu jest zwyczaj występujący na Kaukazie. Aby ustała tam waśń rodowa, konieczne jest, by obwiniony dotknął ustami piersi najstarszej z kobiet we wsi. Staje się on w ten sposób mlecznym bratem wszystkich mężczyzn, a do wsi wraca spokój.
W rozmowach zakochanych niemal brak jest rzeczowych informacji. Ich rozmowy służą bowiem raczej temu, by pokazać partnerowi swoje zainteresowanie nim. I przypominają gaworzenie matki i niemowlęcia. Zakochani używają eufemizmów, gaworzą i gruchają jak niemowlęta. Ich ton głosu staje się miękki i łagodny, zwykle o wiele niższy niż normalnie. Piśmiennictwo psychoanalityczne traktuje tego typu zachowania jako regresję, czyli cofnięcie się w rozwoju.
Miłość i zaloty to zjawiska stare jak świat. Choć pewne zalotne ryty są uniwersalne, to na przestrzeni wieków zmieniła się kulturowa forma ich wyrażania. Zmienił się również stosunek człowieka do miłości. Dziś króluje miłość pojmowana podobnie jak w tradycji starożytnej Grecji - pełna napięć i rozterek. Zakochani są rozdarci wewnętrznie, przepełnieni szczęściem i zarazem cierpieniem. Tym bardziej potrzebują, by partner przytulił ich i ukoił.
Lidia Węgrzynowicz jest psychologiem i bioetykiem. Współpracuje z krakowskim Domowym Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera.