Znak pociechy?
Kiedy jest się długo chorym, to jakby się nie żyło naprawdę. Inne dzieci biegają, uczą się, bawią, zwiedzają. A chory? Tylko w domu, tylko w łóżku, a widok tylko przez okno na… drugi blok. Tak było z Markiem. Nie mogąc się ruszyć z łóżka, czytał tylko baśnie, słuchał ich i je oglądał. Jak gdyby Andersen, Szeherezada i bracia Grimm mogli mu opowiedzieć dokładnie wszystko. Jaś znał więc chyba sto baśni zdawało i mu się, że Sindbad, Aladyn, przychodzą do niego w nocy i uczą go czarodziejskich zaklęć. Jaś chciał być czarodziejem: znać wszystkie sekrety świata, mieć buty siedmio- milowe i dżinów na posyłki. Tak o tym wciąż mówił, że mama się śmiała, iż jest zaczarowany, a Jaś nazywał ją dobrą wróżką.
Kiedyś przyszedł do Marka ksiądz. „Czy ksiądz zna jakiegoś potężnego czarodzieja?” - zapytał Marek. Na to ksiądz: „Znam najpotężniejszego ze wszystkich. Zna on po imieniu wszystkie gwiazdy, delfiny i mrówki. Drżą przed nim wulkany i huragany. Słuchają go kolibry i oceany”. Marek słuchał zdumiony. O kimś takim w żadnej bajce nie było! „A jakim zaklęciem można go wezwać i czy on je usłyszy?” - zapytał. A ksiądz z uśmiechem: „Zaklęcie? Niedobre słowo. Pana Boga się wzywa imionami Trójcy Świętej! Wystarczy dotknąć czoła, piersi, ramion i wypowiedzieć: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Marek był trochę rozczarowany. Ksiądz wsadził go na wózek i pojechali tak do wielkiego parku, o którym Jaś już zapomniał. Przystawali pod drzewami, przy strumieniach, ptasich gromadach, a ksiądz mówił: „Patrz, bo we wszystkim On do ciebie mruga. Słuchaj, bo we wszystkim On coś ci szepcze. Dziękuj, bo wszystko jest Jego cudem!” Marek nigdy tak nie patrzył, nie słuchał, nie odkrywał. Już nie chciał czarów, bo był całkiem… odczarowany!