Big Brother pod Krzyżem Pamięci
28.06 09:36 Odsłon: 998 (w tym z lubczasopism 2) 2 Komentuj
Andrzej Hadacz, wylansowany przez prorządowe media na najbardziej znanego z obrońców Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu, pojawił się na Paradzie Równości razem z Ryszardem Kaliszem i Robertem Biedroniem. Wcześniej lider przeciwników Krzyża okazał się skazanym za gwałty kryminalistą. Po trzech latach pora zadać pytanie: kto wyreżyserował spektakl, który miał zniechęcić Polaków do pytań o Smoleńsk?
Jeśli nie wierzysz w to, że w sprawie Smoleńska Rosjanie prowadzą rzetelne śledztwo, to jesteś tacy jak ci spod Krzyża - taki miał być medialny wydźwięk awantury, którą cała Polska żyła latem i wczesną jesienią 2010 r.
A jacy oni są? Starzy, sklerotyczni, tępawi, ponurzy, zdewociali, słabi, niepełnosprawni. A jednocześnie niebywale agresywni, sfanatyzowani i usiłujący terroryzować resztę obywateli. Trudno wyobrazić sobie kogoś budzącego większe politowanie niż agresywny słabeusz.
Telewizyjne migawki pokazywały: ci, którzy są młodzi, pełni życia, robią sobie jaja z takich jak oni. Filmiki w internecie to był już Big Brother Ekstra, tylko dla dorosłych: mogliśmy zobaczyć, jak popychają ich, plują na nich, oddają mocz na ich znicze. Może to nieładnie, ale tamci aż się o to proszą przez swoją agresję - brzmiał przekaz.
Wnioski dla widza: nie gadaj o Smoleńsku, bo jak będziesz bredził o zamachu, będziesz taki jak ci, na których plują i oddają mocz. Na pewno tego chcesz? A poza tym to po cholerę nagle pchasz się w politykę? Nie wiesz, że tam chodzi tylko o to, żeby się nachapać?
A w ogóle, to od kiedy z ciebie taki dewot się zrobił? Odwaliło ci na starość? Że wcale nie jesteś stary? Widać masz początki sklerozy. Że nigdy nie byłeś dewotem? No to czemu gadasz tak jak te stare baby, wariatki spod Krzyża? Idź się z nimi modlić cały dzień. Albo może pokrzycz sobie „Gdzie jest Krzyż?!”, jak na tym teledysku w internecie.
Telewizyjny Big Brother, którego celem było wdrukowanie ludziom do głów schematu „domagasz się rzetelnego śledztwa - jesteś moherem spod Krzyża” trwał w mediach całymi tygodniami. Tysiące materiałów filmowych, radiowych, artykułów.
A gdyby tak zrobić na odwrót
Każdy profesjonalny dziennikarz wie, że wszystko można było przedstawić odwrotnie. Pokazać w telewizji rosyjskich pisarzy, inteligentów, obrońców praw człowieka, którzy powiedzą to, o czym w Rosji wie każdy człowiek z ulicy: niezależność rosyjskiej prokuratury czy sądów od rządu to fikcja. Rosjan mówiących, że to oczywiste, iż śledczy w sprawie Smoleńska zrobią to, co każe im Putin.
Można było pokazać młodych, profesjonalnych polskich prawników mówiących rzeczowo, z przykładami, że śledztwo jest prowadzone skandalicznie, a rosyjskie i polskie instytucje zajmujące się dochodzeniem to nieprofesjonalny, postkomunistyczny skansen.
Oburzenie na to, że instytucje państwowe działają skrajnie nieprofesjonalnie, mogło spowodować lawinę protestów młodych ludzi. Pytających, dlaczego tak jest, że my musimy wyjeżdżać za pracą na Zachód, a instytucje państwowe obsadzone są przez sitwy skorumpowanych, niekompetentnych starych urzędasów z czasów komuny. Co przy okazji Smoleńska pokazało się czarno na białym.
Przekaz byłby wówczas odwrotnością tego spod Krzyża Pamięci: to MŁODZI domagający się, by państwo w sprawie Smoleńska spełniło swoje zadanie, buntują się przeciwko STARYM, zramolałym, niekompetentnym, chcącym się nachapać ich kosztem urzędnikom.
Można było też pokazywać tłumy na Krakowskim Przedmieściu jako dowód, że Polacy w trudnych momentach chcą być razem, wzajemnie się wspierać. Można było przypominać relacje zachodnich reporterów podziwiających tę postawę Polaków - było takich wiele. A potem, zamiast kreować konflikt, można było powiedzieć: byliśmy razem w tych dniach, a teraz razem domagajmy się, jako pełnoprawni członkowie NATO i UE, prawdy i ukarania winnych, jak Amerykanie po World Trade Center. Tego wymaga nasz honor.
Dziennikarze śledczy mogli tę sprawę uznać za okazję nie tylko do zrobienia kariery, ale wręcz do trafienia do podręczników - jako ci, którzy rozwikłali jedną z największych zagadek XXI wieku.
Gdyby nie było Big Brothera
Kamery tego Big Brothera największe prorządowe telewizje mogły ustawić gdziekolwiek, a ustawiły akurat pod Krzyżem Pamięci. Gdyby ich tam nie było, nikt nie zwracałby specjalnej uwagi na kilkadziesiąt modlących się tam osób. Czasem ktoś z przechodniów zapaliłby znicz, postałby chwilę w zadumie albo - w szczególności, gdyby nie był z Warszawy - z czystej ciekawości obejrzałby, jak wygląda to miejsce.
Krzyż stałby jak wiele innych krzyży, monumentów, pomników na polskich ulicach. Nikt nie domagałby się, żeby go usuwać, więc i nikt by go nie bronił. Najpierw zniczy pod nim byłoby dużo, potem - cóż, czas robi swoje - coraz mniej. Pewnie zamiast Krzyża w pewnym momencie stanąłby tam jakiś pomnik, byłaby z tej okazji jakaś uroczystość, odmówiono by „wieczny odpoczynek”, powspominano.
Najbardziej znani polscy dziennikarze okazali się jednak niezainteresowani dochodzeniem prawdy w sprawie Smoleńska. Ich ambicje ograniczyły się do filmowania w tym czasie kilkudziesięciu osób koło Krzyża. Pokazywania ich milionom Polaków i kreowania wokół nich awantury.
Uwaga: zaczął Komorowski
Od tamtych wydarzeń minęły niemal trzy lata. I coraz więcej wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia ze spektaklem wyreżyserowanym przez służby specjalne. Pytanie, kto z uczestników spektaklu działał na rozkaz, a kto spontanicznie, pozostaje otwarte.
Przypomnijmy, że początkiem operacji „Krzyż” był wywiad, jakiego Bronisław Komorowski udzielił „Gazecie Wyborczej” krótko po zwycięstwie w wyborach prezydenckich. Wcześniej Krzyż nie budził żadnych negatywnych emocji. 10 lipca prezydent elekt Bronisław Komorowski powiedział: „Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa. Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy porządkować. Krzyż to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce”. Czy przypadkiem słowa te padły z ust najbardziej prorosyjskiego polskiego polityka, blisko współpracującego z ludźmi dawnej wojskowej bezpieki?
To musiało wzbudzić sprzeciw. Pod Krzyżem Pamięci pojawiły się warty honorowe organizowane przez wiele zasłużonych organizacji. Pojawił się też szereg nikomu nieznanych osób, które ogłosiły się obrońcami Krzyża. Wśród nich Andrzej Hadacz, który od wielu osób domagających się prawdy o Smoleńsku zaczął zbierać numery telefonów. Spontaniczne pojawienie się pod Krzyżem nieznających się wcześniej osób umożliwiało wprowadzenie tam ewentualnych agentów strony przeciwnej.
Hadacz idealnie spełniał zapotrzebowanie mediów, które pragnęły pokazać „oszołoma” spod Krzyża. Okrzyki „Nienawidzę ich” oraz deklaracje, że Tusk i Komorowski powinni dostać kulkę w łeb, stały się medialnymi hitami. Dziennikarzy Hadacz witał okrzykiem „terroryści medialni, zasrańcy”.
„Gdzie jest krzyż”, czyli hit anonimowego autora
Niektóre stacje telewizyjne, jak choćby Polsat, emitowały w głównych programach informacyjnych materiały poświęcone tylko Hadaczowi.
Wylansowały też umieszczony na YouTube teledysk „Gdzie jest krzyż?” pokazujący obrońców Krzyża jako zbiorowisko sfanatyzowanych świrów. Z Hadaczem w głównej roli.
Twórca utworu podpisał się jako „Mr Hek”. Gdy dziennikarze próbowali ustalić, kim jest „Mr Hek”, okazało się, że nikt w środowisku muzycznym o kimś takim nie słyszał. Natomiast Hadacz mówił, że utwór mu się podoba i że zakasuje nim Dodę, a jeśli miałby 50 groszy od każdego wejścia w internecie, byłby milionerem. W głównej roli Hadacz pojawiał się też w spocie PO straszącym zwolennikami PiS „Oni pójdą na wybory. A ty?”.
W brutalnych atakach na obrońców Krzyża brali udział członkowie Ruchu Palikota. Tymczasem teraz podczas Parady Równości Hadacz pojawił się razem z nimi. O Ryszardzie Kaliszu mówił po imieniu, cieszył się razem z Robertem Biedroniem, a wcześniej fotoreporter „Gościa Niedzielnego” zrobił mu ukradkiem zdjęcie z Januszem Palikotem. „Koniec z dyskryminacją! I będę to mówił każdego dziesiątego na Krakowskim Przedmieściu, że wy jesteście całkiem przyzwoici! I żałuję, że nie ma tutaj ze mną żadnego biskupa ani księdza” - krzyczał Hadacz.
Gwałciciel pod Krzyżem
W czasie ataków na obrońców Krzyża człowiekiem, który przewodził osobom szydzącym z nich był Zbigniew S., ps. Niemiec, oskarżony w sprawie szantażowania senatora Krzysztofa Piesiewicza. Przyjeżdżał on pod Krzyż na wiele godzin, potrafił przebywać tam do rana. Tłumaczył, że młodzi ludzie nie będą głosować na Jarosława Kaczyńskiego, bo nie pozwoli pić piwa, zabierze internet i zabroni dziewczynom tańczyć.
O Zbigniewie S. głośno było kilkanaście lat wcześniej. W 1997 r. dziennikarze „Rzeczpospolitej” i Polsatu ujawnili, że Zbigniew S. został skazany na 9 lat więzienia za gwałt i napad z bronią w ręku. Policjanci wskazywali na bezwzględność działań grupy, do której należał „Niemiec”. - Mężczyźni dokonują napadów rabunkowych na agencje towarzyskie z użyciem broni palnej, rabują i gwałcą zastane tam osoby - można przeczytać w policyjnej notatce z 1995 r. Jak podała „Rzeczpospolita”, „funkcjonariusze podejrzewali, że grupa ta napadła na przynajmniej pięć agencji towarzyskich w samej Warszawie. Sąd udowodnił Zbigniewowi S. trzy napady z bronią w ręku, podczas których ukradł m.in. telefon, kalkulator i 600 zł gotówką. Zbigniew S. z kolegą zgwałcili Katarzynę M., współwłaścicielkę jednej z agencji. Ofiara zeznała na policji, że była wówczas w 7-tygodniowej ciąży, którą poroniła po 3-4 dniach (»każdemu z mężczyzn, którzy mnie gwałcili, mówiłam, że jestem w ciąży«), dodała również, że po gwałcie Zbigniew S. ukradł z jej łazienkowej szafki szampon i mydło. Sąd skazał „Niemca” również za gwałt na Monice J. z innej agencji towarzyskiej”.
Jaki interes człowiek z kryminalną przeszłością mógł mieć w pokazywaniu swojej twarzy do kamer? Naturalnym wydawałoby się, że raczej będzie obawiał się pokazywać. Czy wykonywał zlecenia kogoś, kto ma na niego haki?
Zapach Ochrany
Jak zwrócił uwagę dr Jerzy Targalski ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego w programie „Kulisy manipulacji” w telewizji Republika, cała historia mocno pachnie metodami rosyjskimi, prowokacjami rodem z carskiej Ochrany.
Dodajmy, że metody te Rosja stosowała zarówno w czasach sowieckich, jak i w ostatnich latach. Gdy w latach 90. mały naród czeczeński upomniał się o niepodległość, świat patrzył na niego z podziwem. Zarzuty Rosji, że walka o wolność to terroryzm religijnych fanatyków, odrzucano. Zbyt świeża była pamięć zniewolenia połowy Europy przez Związek Sowiecki. Leżąca przecież w Europie Czeczenia chciała zbliżenia z UE i Stanami Zjednoczonymi.
W czasie pierwszej wojny w Czeczenii w latach 1994-1996 fundamentaliści islamscy stanowili tam absolutny margines, nieprzekraczający 2 proc. ludności, który niezbyt chętnie brał udział w walkach.
W latach 1996-1999 Czeczenia była de facto niepodległa. Wtedy, pomiędzy wojnami, w czasie gdy zwykli Czeczeni mieli kłopoty z podróżowaniem po Rosji, pod Moskwą organizowano obozy, w których szkolono islamskich fanatyków - wahabitów. W wyniszczonej Czeczenii kolportowali oni ulotki wydawane na błyszczącym papierze.
Po owej pracowitej agitacji przyszedł 1999 r. Zdobywający władzę Putin oskarżył Czeczenów o wysadzenie bloków mieszkalnych. A w Czeczenii rozpoczęło się ludobójstwo na gigantyczną skalę. Po nim terrorystyczna ideologia wahabitów zaczęła padać na bardziej podatny grunt. Ci, którym zamordowano bliskich, stali się skłonni do stosowania metod terrorystów. Stworzyło to, szczególnie po 11 września 2001 r., warunki, w których Putin mógł przy milczeniu świata bezkarnie eksterminować Czeczenów.
Przy kolejnych atakach terrorystycznych - na rosyjski teatr na Dubrowce i szkołę w Biesłanie - pojawiały się informacje wskazujące na to, że stoją za nimi rosyjskie służby. Jednocześnie wśród ich wykonawców byli doprowadzeni do ostateczności ludzie, którym zabito bliskich.
Czy akcja z obrońcami Krzyża Pamięci nie była zastosowaniem tego samego schematu wykreowania wygodnego dla siebie wroga, tyle że w wersji złagodzonej, bo sprawy dzieją się w centrum Europy?
Zyskali na czasie
Jeśli wierzyć sondażom, operacja „Krzyż” była skuteczna. Według sondażu firmy SMG KRC z końca sierpnia 2010, tylko 6 proc. warszawiaków opowiadało się za pozostawieniem krzyża przed Pałacem Prezydenckim. W sondażu CBOS z początku września 2010, 77 proc. badanych opowiedziało się za przeniesieniem Krzyża, a przeciwnego zdania było 13 proc.
I o to chodziło. Dochodzenie prawdy udało się skojarzyć z grupą osób budzących negatywne emocje. Funkcjonariusze kłamstwa smoleńskiego zyskali na czasie. Odrabianie strat przez domagających się prawdy musiało trwać długo, a na część Polaków schematy zainstalowane wówczas w ich głowach wpływ mają do dziś.
Piotr Lisiewicz