Opis wyprawy chłopców z Placu Broni do Ogrodu Botancznego
Boka wraz z dwoma najodważniejszymi kolegami postanowił przedostać się do Ogrodu Botanicznego i pozostawić tam kartkę z czerwonego papieru, na której było napisane: „TU BYLI CHŁOPCY Z PLACU BRONI”. Czyn ten miał wykazać, że nie boją się grupy Feriego Acza i mają odwagę wkroczyć na ich teren, kiedy są na wyspie. Nemeczek odważnie wystąpił naprzód, zapewniając, że chętnie dołączy do przewodniczącego. Obok niego stanął Czonakosz.
Zapadł zmierzch, kiedy dotarli na miejsce. Z bijącymi sercami przedostali się przez mur. Czonakosz wdrapał się na akację i wypatrzył dwie postacie, stojące na mostku. Przykucnęli za krzaczkiem, zastanawiając się, co robić dalej. Boka zdecydował, że należy przedostać się do ruin zamku. Zaczęli czołgać się, kiedy rozległ się przeciągły gwizd. Przestraszeni, że ich obecność została odkryta, padli na trawę. Kiedy nikt się nie zjawił, domyślili się, że był to sygnał do zmiany warty. Ponownie ruszyli w stronę wzgórza. Szybko dotarli do ruin zamku i Boka zalecił ostrożność.
W oddali usłyszeli czyjeś kroki, zmierzające w ich stronę. Przestraszeni zamarli, a Nemeczek zaczął powtarzać płaczliwym głosem, że chce iść do domu. Jego zachowanie rozgniewało Janosza, który rozkazał mu natychmiast skryć się w trawie. Po chwili okazało się, że to stróż Ogrodu Botanicznego. Chłopcy odetchnęli z ulgą, lecz przezornie ukryli się w ruinach zamku. Boka rozejrzał się z uwagą po kryjówce i podniósł z ziemi przedmiot, przypominający kształtem indiański tomahawk. Po chwili znaleźli jeszcze siedem toporków, wystruganych z drewna. Czonakosz zaproponował, by zabrali broń jako łup wojenny, lecz Janosz uznał, że byłaby to zwykła kradzież. Rozrzucili tomahawki po pomieszczeniu, aby zaznaczyć w ten sposób swoją obecność i wdrapali się na szczyt wzgórza. Boka wyciągnął z kieszeni małą lornetkę. W oddali dostrzegli wysepkę, a na niej niewielki, świecący punkcik, który poruszał się. Boka przyglądał się postaci z latarką z rosnącym niedowierzaniem. Nie chciał jednak powiedzieć kolegom, kto to był, dopóki nie upewni się. Ze smutkiem przyznał, że był to ktoś z ich związku.
Gnani ciekawością dotarli do brzegów stawu i dostrzegli łódkę, ukrytą w sitowiu. Przedostali się na wyspę i natychmiast ukryli się w krzakach. Boka rozkazał, by Czonakosz został przy łodzi, a sam w towarzystwie Nemeczka ruszył wzdłuż brzegu. W końcu dotarli do zarośli, za którymi ujrzeli oddział czerwonych koszul, zebrany na polanie. Obok Feriego Acza siedział ktoś, kto nie miał na sobie czerwonej koszuli. Ze smutkiem rozpoznali Gereba, który opowiadał, w jaki sposób można dostać się na Plac Broni. Z rozmowy wywnioskowali, że czerwone koszule chcą przejąć ich Plac.
Gereb obiecał, że zostawi otwartą furtkę. Feri przystał na jego pomysł, zadowolony, że będą mogli wypowiedzieć wojnę zgodną z regułami. Jeden z braci Pastorów wyjaśnił, że chcą zająć Plac, ponieważ nie mają gdzie grać w palanta. Nemeczek poczuł, że serce ściska mu się z żalu. Słysząc zdradę Gereba, rozpłakał się. Czerwoni podnieśli się na znak dany przez ich dowódcę i cała grupa ruszyła w głąb wyspy. Gereb poszedł z nimi. Boka wyciągnął kartkę papieru i przytwierdził ją do rozłożystego drzewa, po czym zdmuchnął świecę w latarni.
Po chwili razem z Nemczkiem dobiegli do łodzi i zepchnęli ją za wodę. Tymczasem na polanę wrócili czerwoni, zapalili latarnię i dostrzegli kartkę na drzewie. Feri zaczął wydawać rozkazy, lecz chłopcom z Placu Broni udało się już dotrzeć na brzeg stawu. Uciekając przed pościgiem, schronili się w oranżerii. Ledwie zdążyli ukryć się do pomieszczenia wkroczyli czerwoni. Pościg ruszył dalej i Boka, Nemeczek oraz Czonakosz zdołali dotrzeć do ogrodzenia. Wdrapali się na akację, podczas gdy przeciwnicy rzucili się w pogoń za jakimiś chłopcami, idącymi ulicą. Chłopcy z Placu Broni z ulgą przeskoczyli przez płot. Zdecydowali, że przemoczony Nemeczek pojedzie do domu tramwajem. Boka zatrzymał się na chwilę, rozmyślając o zdradzie Gereba. Czonakosz, który nic nie wiedział, gwizdnął radośnie i ruszył w przyjacielem w stronę miasta.