Skąd się biorą mali czarodzieje?
Było ciepłe sobotnie popołudnie. Ron Weasley siedział na kamiennej ławeczce w ogrodzie przed domem. Głowa rodziny, od siedmiu lat mąż ślicznej mugolki Anny, wzorowy pracownik księgarni Esy i Floresy, członek klubu Aurorów Mających Dość. Właściwie powinien teraz przekopywać część ogrodu przeznaczoną na warzywniak, ale słoneczko tak ładnie świeciło, że mu się po prostu nie chciało. Odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę zostało mu jeszcze z czasów szkolnych. Na tym błogim lenistwie przyłapała go córka i swoim nieoczekiwanym pytaniem zburzyła spokój ślicznego popołudnia.
- Tatusiu, skąd się biorą mali czarodzieje? - zapytała swojego rodziciela pięcioletnia Margaret.
- Ja tak dokładnie nie wiem, córuś... - skłamał.
- Tato! - oburzyło się dziecko. - Wiem, że wiesz. I ja też chcę wiedzieć!
- Eeee... Hmm... Zapytaj mamusi, jak wróci, dobrze? Myślę, że ona ci to lepiej wytłumaczy... - odrzekł nieco zmieszany rodziciel.
- Ale mama wróci późno, a ja chcę wiedzieć teraz. - Niemal tupnęło nóżką dziecko.
- Uch, jakby ci to wytłumaczyć. Jest mamusia i tatuś, i jak oni się bardzo, bardzo kochają, to idą razem do łóżka. I idą do tego łóżka, bardzo intensywnie myśląc nad tym, że chcą mieć dziecko, i jak będą wystarczająco intensywnie myśleć, to rano może się okazać, że mamusia ma w brzuchu dzidziusia i...*
- Tato - przerwała Ronowi latorośl - ja już wiem, jak się rodzą dzieci. W skrócie, rodzice idą razem do łóżka i odbywają stosunek płciowy i jak plemniczek dotrze do jajeczka, to wtedy będzie dziecko. Ja nie o to pytałam. Ja chcę wiedzieć, skąd się biorą mali czarodzieje.
Na twarzy Rona widać było czysty szok i odrobinę paniki.
- Skąd tyle wiesz? - zapytał, lekko zirytowany tym, że nie wiedział nic o edukacji seksualnej, jaką zaaplikowała ich pociesze żona.
- Jak to: skąd? Koleżanki mi powiedziały, a o to, czego nie wiedziałam, dopytałam mamy. Ale ja chcę wiedzieć, skąd biorą się czarodzieje? - powtórzyło rezolutnie dziecko.
- Tego... Właściwie, to nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Normalne dla mnie było, że mali czarodzieje rodzą się w rodzinach czarodziejów, a mali mugole rodzą się w rodzinach mugoli. Fakt, że istnieją charłacy i czarodzieje mugolskiego pochodzenia jakoś nigdy mnie nie zastanawiał. Tak po prostu jest... - zmieszał się nieco Ron.
- Ale mama nie jest czarownicą, prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała Margaret.
- Tak, masz rację, twoja mama jest mugolką, co nie znaczy, że nie umie czarować - rozmarzył się Ron.
- Ooo, ale nie ma przecież różdżki! - zdziwiła się dziewczynka.
- Kwiatuszku mój, magia to nie tylko różdżka i zaklęcia! Powiedz, jak stłuczesz sobie kolanko i mama cię pocałuje, to przestaje boleć, prawda?
- Aha - przytaknęło dziecię, przypominając sobie paskudny wypadek, kiedy spadło z rowerka i chociaż próbowało być dzielne, to bardzo płakało.
- Albo jak masz jakiś problem, nieważne, jak duży, to mama go potrafi rozwiązać?
- No tak - przyznała, myśląc o tym, jak mała Aurelia Thomas powiedziała, że rodzice kochają bardziej jej siostrę Persefonę niż ją.
- A jak przychodzą do ciebie koleżanki, to zawsze znajdą się jakieś ciasteczka, żeby poczęstować gości?
- O tak, a jak chodzę do Aurelii, to jej mama nigdy nie daje nam nic słodkiego - zauważyła Margaret.
- Widzisz? To jest magia potężniejsza od tej, którą robi tatuś - spuentował zadowolony z siebie Ron.
- No dobrze, ale ja dalej nie wiem, skąd się biorą mali czarodzieje - uparła się dziewczynka.
- O Merlinie i Morgano, dajcie mi cierpliwość... - Ron zaczął grzebać w pamięci, próbując odnaleźć odpowiedź na to skomplikowane pytanie. - Bo to jest tak. Zanim mały człowiek, nieważne, czy mugol, czy czarodziej, przyjdzie na świat, staje przed Wielkim Artystą. I On decyduje, kim się dane dziecko urodzi. Na jakim kontynencie, w jakim państwie, mieście, w jakiej rodzinie. I czy będzie miało moc magiczną. Tak, myślę, że to Artysta decyduje - tatuś uśmiechnął się promiennie do swej dociekliwej pociechy. Margaret była niezwykle podobna do swojej matki. Miała taki sam zadarty nosek i szpiczaste uszy, niemal elfie. Włosy też miała po rodzicielce - proste i jasnorude. Ron był z tego powodu niewyobrażalnie szczęśliwy, ponieważ obawiał się, że czupryna dziewczynka będzie marchewkowa, jak większości Weasleyów. Tymczasem Margaret miała włosy w kolorze „rudy blond”, jak zwykł mawiać dumny rodziciel. Jedyne, co odziedziczyła po tacie, to piegi, a właściwie całe ich mrowie.
Dziewczynka zmarszczyła nosek, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. Musiała ułożyć sobie wszystkie elementy układanki o „Wielkim Artyście”, jakie do tej pory poznała.
- Ten Artysta to jest ten sam, co stworzył świat? - zapytała po chwili wahania.
- Ten sam - odrzekł tatuś, nieświadomy tego, co dzieje się w umyśle jego latorośli.
- I ten, do którego wszyscy pójdą po przekroczeniu Linii Życia? - upewniło się dziecko.
- Dokładnie ten - odparł Ron, dumny, że dziewczynka tyle pamięta z rzeczy wpajanych jej przez niego i żonę.
- To dlaczego nie możemy już u niego zostać, kiedy zastanawia się, gdzie nas posłać? - zainteresowała się dziewczynka.
- Eee... To bardzo dobre pytanie - zmieszał się Weasley. - Widzisz, to jest tak, że najpierw trzeba przeżyć swoje życie, aby było wiadomo, czy można w nagrodę zamieszkać w Królestwie Wielkiego Artysty.
- Jak to w nagrodę? To nie zamieszkają tam wszyscy? - zdziwiła się Margaret.
- No nie, ci źli pójdą za karę do Królestwa Wielkiego Niszczyciela albo będą musieli odbyć swoją karę w Przedsionku i dopiero wtedy będą mogli oglądać Artystę - wybrnął jakoś lekko zdenerwowany sytuacją rudzielec.
- A skąd będą wiedzieli, kto jest zły, a kto dobry? - zainteresowała się dziewczynka.
- Artysta jest potężny, potężniejszy od wszystkich ludzi i On wie wszystko, widzi, czy ktoś jest dobry, czy zły. Kwiatuszku, ty nie masz się o co martwić, na pewno pójdziesz się zobaczyć z Artystą, a nie z Niszczycielem. - Ron ze zdenerwowania zrobił się już cały czerwony i chciał jak najszybciej zakończyć tę niewygodną rozmowę. - Wystarczy na dziś, kwiatuszku, idź pobawić się z siostrzyczką, już się chyba obudziła.
- Jasne, tato - rzuciła dziewczynka, całkowicie usatysfakcjonowana odpowiedzią i pobiegła ścieżką w stronę kamiennego domku. - Persia! - wrzasnęła na siostrę. - Idziemy bawić się w Chłopca Który Znowu Przeżył! - I zniknęła za drewnianymi drzwiami, zostawiając ojca siedzącego na ławeczce w ogrodzie, pogrążonego w rozmyślaniach o swoim potomstwie i świecie w ogóle. Tak naprawdę, dla Rona nie stanowiło to dużej różnicy: dzieci były dla niego całym światem.
* Autentyk, zasłyszany w radio.