I nie obchodzi mnie cały świat
- Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale… - powiedział Shinya, z impetem wchodząc do sali.
- Nie zamykaj! - zdążył wrzasnąć Toshiya, zanim drzwi zamknęły się za zdyszanym perkusistą. Omijając go, szarpnął mocno za klamkę. Drzwi nawet nie drgnęły, za to klamka została mu w ręku. - No żesz kurwa mać - syknął rozeźlony, patrząc nieprzychylnie na Shinyę. - Co żeś zrobił, baranie jeden? Zatrzasnąłeś nas!
- O - powiedział nieco speszony Shinya, patrząc na niego nierozumiejącym spojrzeniem. - Ale reszta…
- Reszty dziś nie będzie - mruknął basista pogrzebowym tonem, oskarżycielsko dźgając go palcem w pierś. - Die z Kaoru pojechali do jego rodziców, bo matka Die'a ma imieniny, a Kyo nagrał mi się rano na sekretarkę, że jest chory i wyłączył telefon.
- O - powtórzył perkusista, zamierając w bezruchu. - Nie da się otworzyć?
Toshiya popatrzył na niego ironicznie.
- I telefonu, oczywiście, nie masz - mruknął zirytowany, wyglądając przez okno. Jak zwykle w sobotę, fabryka gdzie mieli próby była pusta. - Mój się rozładował jakiś kwadrans temu, jak dzwoniłem do ciebie do domu.
- Byłem w sklepie i natknąłem się na jakieś dziewczyny, przez pół godziny mnie przetrzymały. Ale chwila - zbuntował się Shinya - to znaczy co? Że jesteśmy tu zamknięci?
- Nie, to znaczy, że ty nas tu zamknąłeś - mruknął zrezygnowany Toshiya, wyciągając papierosy. Wywrócił oczami, gdy perkusista odchrząknął znacząco. - No to gdzie mam palić? - spytał zrezygnowany, chowając paczkę i nastawiając wodę na kawę.
- Nie pal w ogóle, zdrowszy będziesz - zbył go Shinya, podając mu torbę z zakupami. - Na szczęście kupiłem kawę. I mamy trochę jedzenia.
- Kiełki? - skrzywił się Toshiya, grzebiąc w torbie. - O, jakieś mięso… Acha, to psie żarcie. Kotlety sojowe i woda mineralna. To jest twoje „trochę żarcia”?
- Mam jeszcze kanapki i dwa batony, jakbyś chciał - poinformował go mało uprzejmie perkusista, zalewając kawę. - Kiedy nas ktoś wypuści?
- Po południu wpadnie Die, mówił coś o wymianie tego nieszczęsnego zamka.
- No, to nie jest źle - ucieszył się Shinya, spoglądając na zegarek. - Jest dziesiąta, więc…
- Jutro po południu, Shin - uświadomił go basista, wzdychając ciężko. - Mamy cały dzień, a do jedzenia kiełki.
- I nieprzygotowane kotlety sokowe - szepnął nieśmiało Shinya i aż się skulił pod morderczym wzrokiem basisty. - Już nic nie mówię. A co dziś w telewizji?
- Patrz, jakie te baby są głupie - powiedział Toshiya z irracjonalnym podziwem w godzinę później, gdy bez zbytniego zainteresowania przyglądali się wyborom Miss Świata. Jasnowłosa kobieta chichotała na ekranie, a kamerzysta nieustannie kierował obiektyw na jej spory biust. Leżeli rozwalenie na kanapie, na brzuchach, wymieniając od czasu do czasu luźne uwagi. - Nie lubię kobiet. Są sztuczne i szczebioczą. I malują się dłużej niż ja.
- Niemożliwe - parsknął Shinya, przekręcając się na plecy. Podłożył ręce pod głowę, krzyżując nogi w kostkach. - Totchi, Łamacz Serc Niewieścich nie lubi kobiet?
- Niech zostanie Totchi, Łamacz Serc - wyszczerzył się basista, zmieniając kanał. - O! - ucieszył się, gdy na ekranie pojawił się Die, wchodzący na scenę leniwym krokiem. - Retransmitują nas!
Shinya z powrotem zmienił pozycję, patrząc dziwnym wzrokiem w ekran, gdzie on sam poddawał właśnie rytm do pierwszego utworu.
- Wiesz, że nigdy nie oglądałem naszych koncertów? - zauważył z lekkim zdziwieniem, obserwując szybki ruch pałeczek. - Matko, nie wiedziałem, że tak idiotycznie wyglądam jak gram. Przypomnij mi, żebym nie marszczył brwi, co?
- Kiedy to jest urocze - zaprotestował Toshiya, dając mu żartobliwego kuksańca pod żebra. - Jak przedszkolak, który skrobie kredkami po kartce papieru.
- Bardzo zabawne - mruknął perkusista, pukając się w czoło. - O, a tu się walnąłeś.
- Wiem - zachichotał basista, śmiejąc się sam ze swojej zdezorientowanej miny - ale nie zauważyliście…
- Zauważyłem, kretynie. A myślisz, że po co przedłużyłem wtedy bicia o parę sekund? Myślałem, że Kaoru zje mnie żywcem. O, tu też za szybko wszedłeś. O czym ty myślałeś, Totchi?
- A, to był nieciekawy okres ogólnie - powiedział niechętnie, spoglądając na niego ukradkiem. - Jakoś przed tym koncertem przyszedłem sporo przed czasem… cóż, wystarczy powiedzieć, że zobaczyłem jak Die wpycha Kaoru język do gardła, a nasz drogi lider najwyraźniej usilnie się stara nie zerżnąć go na miejscu.
- Byłeś zakochany w Die'u - powiedział cicho Shinya po dłuższej chwili milczenia. Toshiya skinął głową, beznamiętnie patrząc jak Kyo rozdrapuje paznokciami skórę na klatce piersiowej. - Tak myślałem… nie, nie było widać - powiedział szybko, widząc pytające spojrzenie basisty. - Tylko Kaoru zauważył…
- Skąd wiesz? - zainteresował się Toshiya, przekrzywiając lekko głowę.
- Mówił mi - uśmiechnął się delikatnie Shinya, a jego wargi drgnęły nieznacznie w nagłym grymasie. - Jak jeszcze nie wiedział, czy ma szanse u Daisuke, często wyciągał mnie do klubu. Niby nic, a zawsze schodziło na Die'a. Miałem potem doła przez następne trzy dni. W sumie dobrze, że się w końcu zeszli, wiem przynajmniej na czym stoję.
- No nie mów - zaoponował zdumiony basista, całkowicie zapominając o koncercie i wpatrując się w twarz perkusisty. - W Die'u się kochałeś?
- Gorzej, w Kaoru - Shinya pokręcił z rozbawieniem głową. - Ile to już, dwa lata… szybko minęły.
- To lepsze, niż scenariusz brazylijskiej telenoweli - powiedział z nieukrywanym rozbawieniem basista. Teraz on położył się na plecach, patrząc w sufit bez mrugnięcia okiem. - Aż szkoda, że nie ma telenowelowego szczęśliwi zawsze i razem, co?
- Mam dwadzieścia pięć lat - powiedział spokojnie Shinya, układając się obok basisty na plecach. - Jeszcze znajdę. Matko jedyna!
- Uważaj - roześmiał się Toshiya, pomagając mu zebrać się z podłogi. Perkusista usiadł, rozcierając stłuczony łokieć - ta kanapa aż tak szeroka nie jest. Co robisz?
- Posiedzę na fotelu - mruknął Shinya, z zamiarem wstania. Basista chwycił go lekko za nadgarstek, przyciągając bliżej. Odsunął się, wciskając w oparcie kanapy i zapraszająco klepiąc dłonią miejsce koło siebie.
- Zmieścimy się - powiedział spokojnie, ziewając szeroko. - Ale faktycznie, zanim się położysz, podaj kawę. I, wiesz? Mam w torbie chrupki kukurydziane.
- Orzechowe - ucieszył się Shinya, wyciągając paczkę. Zdziwiony, wyjął też butelkę koniaku. - A to twoje normalne wyposażenie?
- Na litość boską! - Toshiya zerwał się na równe nogi, uderzając dłonią w czoło. - Shin, jestem kompletnym idiotą. Daruj, zapomniałem na śmierć!
- Ale o czym? - spytał zdumiony Shinya, patrząc jak basista szybko stroi bas, odchrząkując uroczyście. Na widok jego zdziwionej miny, Toshiya parsknął śmiechem, intonując cicho do melodii „Happy Birthday”.
- … dear Shin-chaaaaan - zakończył gromko, nie zwracając uwagi na płaczącego ze śmiechu perkusistę. - Happy Birthday, to youuuu!...
- Dzię-dziękuję, Tot… Totchi - wysapał Shinya, trzymając się rękami za brzuch. Śmiał się jeszcze, gdy Toshiya wrócił z kuchni, niosąc dwa czarne kubki i tacę z chrupkami. Przesunął się na kanapie, robiąc mu miejsce obok siebie.
- Menu urodzinowe nieco skromne - błysnął zębami w szerokim uśmiechu basista, rozlewając do kubków bursztynowy płyn - ale za to oryginalne.
- No, to na pewno - zaśmiał się Shinya, stukając się z nim kubkiem. - Ja sam zapomniałem, a ty…
- A ja nie - powiedział mrukliwie Toshiya, patrząc na niego uważnie. - Mam dla ciebie coś jeszcze, ale dostaniesz tylko jak obiecasz, że mnie nie rozszarpiesz.
- Obiecuję - szepnął nagle uroczyście Shinya, odstawiając kubek na podłogę. Z ciekawością patrzył, jak Toshiya sięga do kieszeni spodni, wyciągając małe pudełeczko, pokryte czarnym aksamitem. Prawie wszedł na basistę, wyciągając rękę po prezent. Drgnął, zdziwiony, gdy Toshiya podał mu otwarte pudełko, uśmiechając się krzywo. Drżącymi palcami rozwinął znalezioną w środku kartkę, zadrukowaną na maszynie i podpisaną zamaszystym pismem basisty. Milczał, odczytując jej treść po raz czwarty. Toshiya popatrzył na niego niepewnie, chwytając palcami jego podbródek i unosząc jego twarz ku swojej.
- Kaoru podsunął mi pomysł - powiedział cicho, z uśmiechem patrząc na zarumienionego perkusistę. - Kiedy szukał prezentu dla Die'a. Powiedział mi, że już sam nie wie, co mógłby mu dać, by pokazać, jak wiele znaczy. Bo przecież jest w stanie dać mu wszystko, czego sobie zażyczy. Nawet…
- … nawet Gwiazdki z Nieba - dokończył Shinya, łapiąc go za rękę i przyciskając ją do swojego serca. - Jak wyskoczy, to przez ciebie - zagroził, wydymając lekko usta. Toshiya pochylił się nad nim, prawie dotykając nosem jego nosa, po czym stchórzył i pocałował go w czoło. Zaśmiali się obaj, przy czym perkusista zmrużył oczy, przechylając nieco głowę. Ciepłe, rozchylone wargi dotknęły ust Toshiyi, który objął go mocniej ramionami, przyciskając do siebie i pogłębiając pocałunek. - Spełniłeś marzenie, Totchi - szepnął później, wtulając się w rozgrzane ciało kochanka. - Nie wiem, jak się odwdzięczyć za coś takiego.
- Jesteś moim marzeniem, Shin-chan - wyszeptał basista w odpowiedzi, zamykając go w ramionach. - Spełnionym marzeniem, kochanie.
Epilog
Kaoru stał w progu sali, zdezorientowanym wzrokiem, mierząc śpiących na kanapie, wtulonych w siebie mężczyzn. Toshiya leżał na prawym boku, przyciskając do siebie nagiego perkusistę, który obejmował go ciasno w pasie. Lider westchnął z rozbawieniem, gdy stojący obok Die położył mu głowę na ramieniu, nie odrywając spojrzenia od niezwykle romantycznego obrazka jaki przyszło im oglądać.
- O jej - szepnął rozczulony, całując Kaoru za uchem. - Jacy są słodcy… i Totchi ma niezły tyłek- dodał łobuzersko, mrugając do niego. - Co z nimi zrobimy?
- A masz nasze jedzenie? To zostaw je, wypuścimy ich w poniedziałek - zaśmiał się cicho Kaoru, niechętnie wychodząc z sali. Na stole został po nich przewiązany czerwoną kokardą prezent w dużym, kwadratowym pudełku, a na krześle wypakowane zakupy. Die zachichotał, gdy Kaoru zamknął za sobą cicho drzwi, przekręcając w zamku klucz. - Musimy tam jeszcze upchnąć Kyo - zawyrokował, gdy zbiegali po schodach, trzymając się za ręce. Usiadł na motorze, czując jak Die siada za nim, obejmując go w talii. - Ta sala ma magiczny wpływ. Też tam zaczynaliśmy. I w ogóle, potrzeba nam chyba miłości na co dzień. Takiej cukierkowatej i romantycznej, nie?
- Wracajmy do domu, to cię tak wykocham, że niedopieszczenie minie jak ręką odjął. I dobrze, że nas nie zauważyli. Ale się porobiło…
- Ale się porobiło - mówił jednocześnie Shinya, stając za wyglądającym przez okno basistą, który z filozoficznym spokojem obserwował odjeżdżających gitarzystów. - Myślisz, że nic nie zauważyli?
- Skoro ja byłem w stanie udawać, że śpię będąc cały czas w tobie - odpowiedział mu z namysłem Toshiya, uśmiechając się krzywo - to oni są w stanie udawać, że nic nie zauważyli. Choć szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to - wymruczał mu do ucha, przytulając go mocno - bo ty jesteś moje kochanie i mało mnie obchodzi co na to powie cały cholerny świat.