Męczeństwo posła Protasiewicza [a wymiksowanie posła Schetyny]
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 2 marca 2014
Ach, jakże długie ramiona może mieć razwiedka! Oto w momencie, kiedy na Ukrainie ważą się losy Europy, a może i świata, kiedy piękna Julia Tymoszenko wprawdzie nie weszła do rządu narodowego zaufania, bo najwyraźniej rezerwuje sobie start w wyborach prezydenckich, w których pragnie wystartować również bokser Witalij Kliczko, którego w związku z tym płomienni szermierze demokracji do rządu narodowego zaufania w ogóle nie wpuścili, kiedy na Krymie burzą się Rosjanie, a ukraińskie MSW wydaje groźne pomruki, do których nie było zdolne podczas ostatnich trzech miesięcy, kiedy Wiktor Juszczenko z bezpiecznego oddalenia w Moskwie „przerywa milczenie” deklarując, że „nadal uważa się” za prezydenta Ukrainy (mój Boże, psychuszki są pełne pacjentów uważających się za Napoleonów, wynalazców elektryczności, a nawet - za Panów Bogów!), a w Kijowie Witalij Kliczko, który właśnie został wyślizgany przez cwanych nacjonałów z Batkiwszczyzny z rządu, udziela „gwarancji” mieszkańcom Krymu, że autonomia tej prowincji zostanie utrzymana, żeby tam nie wiem co - w Niemczech doszło do męczeństwa pana europosła Jacka Protasiewicza, niedawnego pogromcy Grzegorza Schetyny na gruncie słynnego „układu wrocławskiego”.
Nawiasem mówiąc, tajni współpracownicy donoszą mi z Wrocławia do Australii, że we wrocławskim konsulacie Republiki Federalnej Niemiec pracuje ponoć aż 600 pracowników i każdy ma pełne ręce roboty - więc w tymże Wrocławiu tamtejszy dygnitarz Platformy Obywatelskiej Jacek Protasiewicz pogrążył był Grzegorza Schetynę. Działo się to w okresie, gdy ambasadorem RFN w naszym nieszczęśliwym kraju był Rudiger Freiherr von Fritsch, który „na początku lutego” miał opuścić nasz nieszczęśliwy kraj, by zostać ambasadorem RFN w Moskwie, ale nadal zachować wspomnienia o Polsce w swoim gorejącym sercu, podczas gdy nowym ambasadorem miał zostać Rolf Nikiel, komisarz rządu federalnego do spraw zbrojeń i rozbrojenia (bo jużci, mamy się tak zbroić, żeby Polska pozostała rozbrojona) - ale mamy już koniec lutego, a na stronie internetowej ambasady RFN na stanowisku ambasadora nadal figuruje Rudiger Freiherr von Fritsch. Ładny interes!
Przed objęciem placówki dyplomatycznej w Polsce był on zastępcą szefa niemieckiego wywiadu, znaczy się - niemieckiej razwiedki, co wskazuje na wagę misji dyplomatycznej, jaka przypadła mu w udziale do wykonania w naszym nieszczęśliwym kraju. Jeszcze wcześniej - to znaczy pod koniec lat 80-tych - był sekretarzem niemieckiej ambasady w Polsce i w tym charakterze „nawiązał kontakty” z niektórymi przedstawicielami opozycji demokratycznej w Polsce. Od tamtej pory i on awansował i oni awansowali, dzięki czemu - jak powiadają gitowcy - w stosunkach niemiecko-polskich wszystko „gra i koliduje”, ku zadowoleniu Naszej Złotej Pani.
Tedy pan poseł Jacek Protasiewicz podróżował przez zaprzyjaźnione Niemcy, aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, niemiecki celnik powiedział mu „raus!” Ale nie z panem posłem Protasiewiczem takie numery, Brunner! Pan poseł Protasiewicz powiedział niemieckiemu celniku, że słowo „raus” kojarzy mu się ze zwrotem „heil Hitler”. Na takie dictum niemiecki celnik uderzył pana posła Jacka Protasiewicza, naruszając mu w ten sposób nie tylko nietykalność cielesną, ale również - immunitet. Wprawdzie pan poseł Protasiewicz przyznał, że wypił wcześniej „dwie porcje wina” - niestety nie wiemy, jak duże - w związku z czym mógł być „rozemocjonowany” - ale tak czy owak męczeństwo pana posła Protasewicza nie ulega najmniejszej wątpliwości tym bardziej, że po wspomnianym uderzeniu pan poseł Jacek Protesewicz nie wydawał rozpaczliwych okrzyków, niczym zniewieściały poseł Jan Maria Rokita: „ratunku, biją mnie Niemcy!”, tylko zaproponował niemieckiemu celnikowi, by ten pojechał do Auschwitz, żeby zapoznał się ze skutkami używania siły.
Okazuje się, że popłoch, w jaki wpadł pan red. Tomasz Terlikowski po lekkomyślnym przedrukowaniu na swoim poświęconym portalu „Fronda” mojego komentarza, zawierającego sformułowanie o „chwilowo nieczynnym” obozie zagłady w Oświęcimiu, był chyba nieuzasadniony, skoro sam europoseł Protasiewicz zaproponował był niemieckiemu celnikowi, by właśnie tam zapoznał się z następstwami stosowania siły. A jakże miałby się zapoznać, gdyby wspomniany obóz był nieczynny nie chwilowo, tylko na wieki wieków?
Ale mniejsza już o pana redaktora Terlikowskiego i jego wzmożoną czujność, całkiem zresztą zrozumiałą w obecnych ciężkich czasach, kiedy to każda posada, a cóż dopiero poświęcona, jest na wagę złota - bo ważniejsze jest oczywiście co innego - czy mianowicie ów celnik nie był przypadkiem podstawiony, by wykorzystując „rozemocjonowanie” posła Protasiewicza nie wymierzyć mu sprawiedliwej kary za wymiksowanie posła Schetyny, który przecież nie tylko na Dolnym Śląsku też musiał mieć swoich protektorów.
Dlatego pan premier Tusk jeszcze nie wie, co będzie musiał zrobić z panem posłem Protasiewiczem, podobnie jak nie wie, co odpowiedzieć na apel 50 reprezentantów brytyjskiego parlamentu, którzy do spółki z żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu właśnie zwrócili się do niego z żądaniem „zwrotu mienia” ofiarom holokaustu.
Jak wiadomo, w związku z nową formułą zaliczania do ofiar holokaustu, są nimi również ci Żydzi, którzy w następstwie holokaustu się „nie urodzili”, a przy takim podejściu nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania”), że liczba ofiar holokaustu z dziesięciolecia na dziesięciolecie może rosnąć w postępie geometrycznym.
Co tu zrobić z tym wszystkim, kiedy w dodatku demokratyczne władze Ukrainy domagają się alimentów od domniemanych ojców ukraińskiej demokracji i to od razu w kwocie 35 miliardów dolarów, podczas gdy „masowemu mordercy” Wiktorowi Janukowiczowi wystarczało zaledwie 15? Jestem pewien, że w tej sytuacji liczba pretendentów do ojcostwa ukraińskiej demokracji może drastycznie się zmniejszyć, zwłaszcza, że widać, iż płomiennym szermierzom demokracji musiała spodobać się rezydencja „masowego mordercy” i też chcieliby sobie sprokurować takie same, bo jużci - demokracja musi kosztować w myśl zasady, że szkiełkiem d... nie obetrzesz.
Więc o ile w sprawie męczeństwa pana posła Protasiewicza pan premier Tusk „podejmie decyzję” natychmiast jak tylko dostanie stosowne rozkazy, to w innych sprawach podjęcie decyzji potrwa pewnie trochę dłużej, bo chociaż w odróżnieniu od Stronnictwa Pruskiego, Stronnictwo Ruskie sprawia wrażenie trochę skonfundowanego rozwojem sytuacji na Ukrainie, to przecież ma nadzieję, że jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).