To nie było złamane serce, Fan Fiction, Dir en Gray


To nie było złamane serce *

Telefon zadzwonił, kiedy mył głowę. Prychając na wszystkie strony pianą i wycierając pobieżnie mokre dłonie odebrał, stojąc przechylonym w bok, tak by woda skapywała do umywalki.
- Toshiya? - rozległ się koszmarnie zachrypnięty głos, który z trudem sklasyfikował jako głos Die'a. - Słuchaj i się ciesz. Nie ma próby.
- Zerwałeś z Kaoru i ten popada w depresję? - zdziwił się basista, sięgając po krem do golenia. Rozsmarował trochę specyfiku na policzkach i naciągając skórę rozpoczął golenie, przełączając uprzednio na głośnomówiący.
Die zaśmiał się głośno.
- Niekoniecznie - powiedział, wyraźnie rozbawiony, choć głosem jeszcze bardziej ochrypłym niż przedtem. - Ale, słuchaj, my mamy grypę. Ja leżę od wczoraj, Kao dziś dopiero wypchnąłem do lekarza. W ogóle, co za historia. Człowieku, dostałem zwolnienie lekarskie. Dla lidera. Wyobrażasz sobie? Ten facet jest niemożliwy, stwierdził, że nasz lider wygląda na wymagającego i on mi udokumentuje chorobę.
- Wyjaśniłeś mu, jak bardzo jest wymagający? - spytał niewinnie basista, krzywiąc się, kiedy zadrasnął skórę, aż pokazała się krew. - Cholera zaciąłem się. Die… - przerwał mu gwałtowny kaszel. Gitarzysta właśnie wykaszliwał sobie płuca.
- Jestem - powiedział po chwili znękanym głosem. - Gardło mam zdarte jak stara opona - poskarżył się. - A Kao jeszcze po drodze ma wstąpić do wytwórni. Skaranie boskie z tą jego obowiązkowością.
- I za to go kochasz - westchnął basista, wycierając twarz. - Dobra, DaiDai, wpadnę do was po drodze do apteki. - Co mam ci dokładnie kupić?
- Jesteś kochany.
- Nie podlizuj się. Będę za dwadzieścia minut. Die…
- Co?
- Nastaw mi wodę na kawę.

Jestem kochany, pomyślał gorzko Toshiya, stojąc w kolejce do okienka. Jestem kochany, bo przywożę lekarstwa i gnam na złamanie karku. A Kaoru jest ukochany, bo nic sobie nie robiąc z twojego przeziębienia, biegnie do wytwórni. Gdzie tu sprawiedliwość, DaiDai?
- Reszty nie trzeba - powiedział, już zajęty czymś innym, odchodząc od kasy. Kiedy wyszedł z apteki, natychmiast owiał go mroźny wiatr, dłonie momentalnie zgrabiały. W kilku krokach znalazł się przy samochodzie.
Zobaczył lidera, kiedy stał w korku przed skrzyżowaniem, ze znudzeniem zaciągając się papierosem. Okutany szalikiem i przygarbiony, tak inny był od znanego wszystkim Kaoru Niikury, że z trudem go poznał.
- Kao! - krzyknął, wychylając się przez okno. - Tutaj!
Kaoru pomachał do niego, po czym beztrosko przebiegł po pasach, przeskakując barierkę. Za chwilę wsiadał już do samochodu basisty, z ulgą rozpinając kurtkę.
- Zimno jak skurwysyn - skomentował zirytowany. - Totchi, z nieba mi spadasz. Samochód mi nawalił, jak wracałem z przychodni. Byłem u lekarza…
- Wiem, Die dzwonił - przytaknął basista, z wdziękiem ignorując znak stopu. Zaparkował przed blokiem gitarzystów, podając liderowi paczkę z lekarstwami. - Zrobiłem wam zakupy pod poduszkę.
- Właź na górę - powiedział Kaoru, kichając potężnie. - Chyba, że boisz się zarazić.
- Szczepiłem się przeciwko grypie miesiąc temu - powiedział Toshiya, posłusznie wysiadając z samochodu. Zatrzasnął drzwiczki, idąc za drugim mężczyzną do klatki schodowej. - Powiedz mi, Kao, czemu tu nie ma windy? Albo wiesz… - zamilkł, kiedy lider nagle odwrócił się do niego, stojąc tak blisko, że ich twarze dzieliły milimetry.
- No? - zapytał niecierpliwie Kaoru, szukając po kieszeniach kluczy. Z pomrukiem triumfu znalazł je w tylnej kieszeni spodni i zadyndał nimi przed nosem basisty. - Co się stało?
- Nie będę wchodził - powiedział Toshiya nieswoim głosem, cofając się o krok. Oczy lidera zwęziły się leciutko, ale się nie odezwał. - Jesteście osłabieni, poleżeć lepiej, a nie gości przyjmować.
- Gdybym cię nie znał, Totchi, powiedziałbym, że nas unikasz.
- Nie miałbym możliwości. Próby…
- Wiesz, o co mi chodzi. - Kaoru kichnął ponownie. Basista podał mu paczkę chusteczek, nie odrywając spojrzenia od czubków swoich butów. - Pokłóciłeś się z Die'm?

- On jest zwyczajnie ślepy - denerwował się Toshiya w godzinę później, siedząc na dywaniku u Kyo. Wokalista z filozoficznym spokojem wysłuchiwał jego litanii skarg i narzekań na niedorobionego lidera. - Nie zasługuje na Daisuke…
Kyo chrząknął ostrzegawczo i popatrzył na niego wymownie. Toshiya zamilkł, ważąc słowa.
- Totchi - westchnął Kyo, sięgając po stojący na stoliku kubek szatańsko mocnej kawy. - Kao jest moim przyjacielem, ty jesteś moim przyjacielem. Nie zmuszaj mnie do próby lojalności, bo obawiam się że kiepsko reaguję na wszelkie testy. Wiesz, że już w przedszkolu na pytanie, która z dziewczynek podoba mi się najbardziej, mówiłem że chłopiec, by się nie wydać?
- Poniosło mnie - przyznał Toshiya niechętnie. Schował twarz w dłoniach i wokalista spojrzał na niego ze współczuciem. Poklepał go lekko po ramieniu, a ten nie patrząc, zacisnął palce na jego dłoni. - Po prostu przestaję się kontrolować.
- Widzę. I nie podoba mi się to, co widzę - powiedział poważnie Kyo. Palce basisty drgnęły lekko i znieruchomiały. - Nie zrozum mnie źle, Totchi - powiedział ciepło Kyo, łapiąc jego dłoń, nim zdążyła opaść. - Wiesz dobrze, jak ważny dla mnie jesteś. Wiem, że wspaniały z ciebie facet i po prostu bym nie chciał, byś spieprzył życie równie wspaniałym facetom. Czemu uderzam w ton moralizatorski? - zirytował się nagle, wykrzywiając koszmarnie usta. - Będziesz się starał mu go odbić, prawda? - spytał cicho, kciukiem unosząc do góry brodę basisty. Toshiya pokiwał głową w milczeniu.
- Nie musisz być wobec mnie… lojalny - powiedział z wysiłkiem, cedząc słowa. Kyo ze znużeniem pokręcił przecząco głową.
- Robię to, co może się przydać najbardziej - mruknął Kyo. - Nie oceniam, nie komentuję. Słucham. Sytuacja jest taka bardziej patowa. Nie mogę być przyjacielem wszystkich…
- … będąc przyjacielem każdego - dokończył za niego Toshiya. Zagryzł usta, skonfundowany. - Niepotrzebnie przychodziłem. Nie powinienem cię tym obarczać.
- Za późno na gdybania - prychnął Kyo, powoli obracając w palcach niezapalonego papierosa. - Wiesz, że Die go kocha - rzucił nagle, nie spuszczając oka z basisty. Toshiya patrzył na niego bez mrugnięcia. - Daj im spokój. Są szczęśliwi.
- I dlatego ja mam być nieszczęśliwy? - spytał beznamiętnie basista. - Czekałem kilka cholernie długich lat. Nagłe rozstania, szybkie powroty. Nawet nie wiedziałem, kiedy się kłócą, bo w międzyczasie już się godzili. Die przychodził niewyspany, dziwnie blady. Kaoru milczał uparcie. Krzywdzą się.
- W każdym związku zdarzają się spięcia, wiesz o tym. W tej chwili próbujesz się usprawiedliwić. Już wyjaśniasz mi to, czego jeszcze nawet nie zrobiłeś. Niech cię szlag, Hara.
- Dobry z ciebie kumpel, Kyo - powiedział miękko Toshiya, przytulając jego dłoń do policzka.
- Albo raczej koszmarny - powiedział Kyo sucho. - Nie licz, że z przyjemnością go okłamię.
- Ale zrobisz to, prawda? - spytał Toshiya z lekkim uśmiechem.

- Toshiya na ciebie leci - powiedział spokojnie Kaoru, siedząc po turecku na podłodze. Bawił się włosami Die'a, który leżał z głową opartą na jego kolanach i popijał wino z kieliszka. Nie poruszył się przez chwilę, jakby ważąc słowa lidera. Odstawił kieliszek delikatnie, odwracając się na brzuch i opierając brodę na łokciach. Kaoru położył się naprzeciwko niego w identycznej pozycji i Die uśmiechnął się, gdy potarł swoim nosem o jego.
- Skąd wiesz?
- Daj spokój, wariacie. Sypiałem z nim przez kilka miesięcy, wiem, kiedy jest kimś zainteresowany. A tobą jest. I chyba nie muszę dodawać, że cholernie mi się to nie podoba.
- Nie musisz - potwierdził Die, uśmiechając się krzywo. - I co?
- Nie wiem. Niestety, wywalenie go z zespołu na miesiąc przed trasą to nienajlepszy pomysł.
- Niestety - powtórzył jak echo drugi gitarzysta, podnosząc rękę i przesuwając paznokciami po szorstkim od zarostu pliczku kochanka. - A przecież go lubisz. Przyjaźnicie się.
- Nie powiedziałbym, że się przyjaźnimy. - Kaoru wzruszył ramionami, łowiąc głębokie refleksy światła w kieliszku. - Byliśmy ze sobą tylko dla seksu, było nam dobrze, o nic więcej nie chodziło. Potem pojawiłeś się ty. Resztę znasz.
Uśmiechnął się do niego, kładąc na plecach. Kaoru przeczołgał się nad nim, przygniatając go do podłogi. Bez pośpiechu odpinał guziki jego koszuli, by w końcu zsunąć ją z ramion Die'a. Pochylił się i pocałował go w usta, wsuwając dłoń do spodni i delikatnie pobudzając. Die przymknął oczy, oddychając szybciej. Zaklęli prawie jednocześnie, gdy zadzwonił telefon.
Lider wyciągnął rękę i sięgnął po komórkę, po czym odebrał, widząc numer wokalisty.
- Powiedz, że jeszcze jesteś chory - zażądał Kyo głosem małego chłopca i Kaoru zaśmiał się, rozchmurzając natychmiast. - Powiedz, że jutro mamy wolne.
- Nic z tego, leniwcu - mruknął Kaoru, przyciągając Die'a do siebie i gładząc dłonią jego brzuch. Gitarzysta westchnął cicho, przymykając oczy. - Widzimy się jutro.
- Aaaaale, Kao - zajęczał błagalnie. - To niehumanitarne, tak od razu po chorobie. Możecie jeszcze zarażać, czy coś.
- Die kichnął ostatnio dwa dni temu - poinformował go bezlitośnie lider. Die zachichotał. - A poza tym, to po co dzwonisz?
- Ja jak ten skazaniec, co masochistycznie musi usłyszeć wyrok, miast żyć w niepewności - wymruczał Kyo. - A na serio, to chciałem cię wyciągnąć na piwo.
- Dzisiaj? Coś się stało?
- Dzisiaj. Coś się stało.
- Poczekaj sekundę. - Kaoru przysłonił słuchawkę dłonią, wyjaśniając sytuację drugiemu gitarzyście. Die pokiwał głową, mrucząc, że on sobie poogląda wreszcie ich koncerty, czego Kaoru nie cierpiał i nie robił, chyba że go zmuszano. - Dobra, za pół godziny będę u ciebie. Mam nadzieję, że masz cholernie dobry powód, by wyciągać mnie z domu.
- Nienajgorszy - powiedział Kyo, patrząc na basistę, który stał koło niego i z napięciem wyczekiwał efektu rozmowy.

- Nie wiem, czy to starczy - powiedział Kaoru, podając wokaliście kilka toreb. - Ale na pewno masz niedaleko stację benzynową.
- Przewidujesz urżnąć nas w trupa, Kao? - zapytał cokolwiek zdziwiony Kyo, zaglądając do środka. Wyciągnął dwa czteropaki piwa, butelkę koniaku i wino.
- Zależy od tego, ile czasu spędzi Toshiya w moim domu i ile uda mi się wytrzymać, by tam nie pojechać.
Wokalista milczał, uśmiechając się lekko.
- Skąd wiedziałeś?
- Jestem w końcu wielki lider-sama - zakpił Kaoru. - Wiem, widzę i słyszę wszystko.
- Czemu zostawiłeś Die'a samego, skoro wiedziałeś, że chce do niego pójść? Nie sprawdzaj go, Kaoru. Miłość tak nie pogrywa.
- Nie sprawdzam go - zaprzeczył ostro gitarzysta, otwierając piwo. Rozejrzał się i sięgnął po stojący na suszarce, umyty kufel. - Zrobiłem to by Toshiya sam się przekonał, że nic z tego nie będzie. Die wie, powiedziałem mu. Kwestia miłej, przyjacielskiej rozmowy i po sprawie. Przejdzie mu prędzej, czy później.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął Kyo niechętnie. Kaoru popatrzył na niego uważnie. - Ale co zrobisz, jeśli Die mu ulegnie?
- Nie zrobi tego - powiedział Kaoru twardo. Ręka mu lekko drgnęła, gdy przelewał piwo po szklance kufla. - Ufam mu.
- Twoje zdrowie, lider-sama - odpowiedział spokojnie Kyo, wzruszając ramionami.
Gitarzysta parsknął zirytowany, wyczuwając dezaprobatę.
- No co zrobiłem źle, według ciebie? - warknął. - Miałem załatwić to za niego?
- Nie baw się ze mną w chowanego, Kao. Obaj wiemy, czemu go udałeś, że nic nie podejrzewasz, czemu nam pozwoliłeś na ten… spisek - uśmiechnął się krzywo. - Sprawdzasz go. I nie odpuścisz szansy by wygrać z Toshiyą, prawda? Musisz mu pokazać, że nie będzie miał tego co ty, nieważne za jaką cenę!
- Kocham Die'a - odparł lider, przeciągając sylaby.
- To nie zachowuj się, jakby był pieprzonym losem na loterii! - odparował Kyo, patrząc na niego ze złością.
- Jest, w pewnym sensie nim jest. W końcu dzięki niemu wygrałem, prawda?
- Co?
- Miłość.

Dzwonek odezwał się, gdy Die wcisnął `play'. Nieco zdziwiony wstał, przygładzając machinalnie włosy i obciągając starą, znoszoną bluzę od dresu, w który przebrał się po kąpieli. Zdążył przelotnie pomyśleć, że ktoś strasznie natarczywie się dobija, nim otworzył i został popchnięty na ścianę, a na ustach poczuł miękkie, słodkie wargi.
Jego ciało zareagowało zupełnie odruchowo, nim odezwał się umysł. Odepchnął agresora, z trudem powstrzymując się by nie walnąć go na odlew w twarz. Bo to nie był Kaoru.
Toshiya uśmiechnął się krzywo, opierając dłońmi o ścianę.
- Tylko liderowi wolno, co? - spytał ironicznie, ocierając usta wierzchem dłoni. - Kochanie, smakujesz cudownie. Truskawki?
- Pralinki w czekoladzie - odpowiedział Die, nie podejmując żartobliwego tonu. - Co to, u diabła, było? Wiesz, że jestem z Kao i jakoś nie stanowiło to dotąd dla ciebie żadnego problemu.
- A ty akurat wiesz najwięcej o moich problemach, w końcu jesteś moim prześcieradłem. Wiesz, kiedy dochodzę myśląc o tobie i spuszczam się, widząc ciebie i jego, nagich, kochających się.
- Co ty pieprzysz, Toshiya?
- Działasz na mnie - powiedział basista spokojnie. - Obaj działacie. I ja do dziś myślałem, że mi na tobie zależy, że zależy mi na byciu z tobą. Gówno prawda, Die. Chcę się z tobą kochać.
- Czemu właśnie ja zasłużyłem na…?
- Bo on cię ma - powiedział Toshiya szczerze, pochylając głowę.
- Więc chodzi o Kaoru.
- Chodzi o was.
- Czy ty nam coś proponujesz, Totchi?
- Czyżbyś chciał to w ogóle rozważyć, Andou?

I w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Die poderwał się z kanapy, na której zasnął oglądając telewizję i spłoszonym wzrokiem spojrzał na przedpokój. Dzwonek powtórzył się.
- Die? - zawołał stojący za drzwiami Shinya. - Jesteś tam?
Gitarzysta westchnął z ulgą, wstając z kanapy i pośpiesznie naciągając bluzę od dresu. Otworzył, uśmiechając się promiennie.
- Shinya! Jak dobrze cię widzieć! - powiedział wylewnie, z przesadnym nawet entuzjazmem. Perkusista spojrzał na niego badawczo, a nie widząc na jego twarzy ślady zwykłej kpiny, wzruszył ramionami.
- Piłeś? - zapytał bez większego zainteresowania, podając mu granatową teczkę, w której znajdował się plik zapisanych kartek. - Przyniosłem Kaoru nuty o które ostatnio prosił. Die… czy ty się dobrze czujesz?
Gitarzysta oderwał przerażony wzrok od rozpisanej przez Toshiyę partii basu i drgnął nerwowo.
- Świetnie - powiedział, przeklinając w myślach zazdrość i czarnowidzenie Kaoru, oraz własne, perwersyjne sny. Nie dość, że z basistą, to jeszcze trójkąt. Doprawdy. - Napijesz się czegoś?
- Dzięki, będę leciał - odparł Shinya, nie spuszczając wzroku z gitarzysty. - Słuchaj… na pewno wszystko w porządku?
- Nie - powiedział Die zupełnie szczerze, pocierając dłonią czoło. - Nic nie jest w porządku.
- Mogę jakoś…
- Chodź, pójdziemy gdzieś na piwo. Ja się muszę wygadać.

- Będę się zbierał powoli - powiedział Kaoru, przeciągając się. - Pamiętaj o próbie pojutrze, i, Kyo… mogę zadzwonić?
- Jasne.
- Dzwoniłem z komórki ale coś nie łączy bo nikt nie odbiera.
- Nie ma sprawy - powiedział bezosobowym tonem wokalista, sięgając po kolejnego papierosa.
- Kyo, mógłbyś przestać? To, że mój kochanek może mnie teraz zdradzać, tarzając się po podłodze z innym nie powinno cię aż tak bawić.
- Zawsze zdumiewała mnie twoja pewność siebie, Kao - mruknął Kyo niechętnie. - Jak ty kompletnie nie wierzysz, że mógłby cię zdradzić.
Kaoru spojrzał na niego z namysłem i usiadł z powrotem.
- Zastanawiałem się, czy nie zaprosić Toshiyi do sypialni - powiedział, patrząc na swoje dłonie. - Zanim zaczniesz się bulwersować, pomyśl.
- Nie mam powodu się bulwersować - przerwał sucho Kyo. - Nie sypiam z żadnym z was, zatem…
- A chciałbyś?
- To nie twoja sprawa.
- Czyli chciałbyś.
- Daj mi spokój. Przy okazji otwórz drzwi, bo ktoś dzwoni. I zamknij za sobą. Kaoru? - zawołał zdziwiony, gdy lider faktycznie otworzył, a potem wybiegł na korytarz, wyciągając za sobą kogoś, kto pukał do drzwi.
Toshiya odpowiedział natychmiast, kiedy tylko poczuł zachłanne wargi na swoich ustach i dłonie, zimne dłonie wślizgujące się pod jego sweter. Kaoru wsunął dłoń w jego włosy, ściągając z nich frotkę. Szarpnął lekko, przechylając głowę basisty w bok i muskając ustami jego szyję. Z ust basisty wyrwał się cichy jęk, kiedy Kaoru popchnął go na ścianę, natarczywie całując jego wargi. Złapał go za rękę i pociągnął za sobą w otwarte drzwi od piwnicy, kiedy z góry rozległy się nawoływania wokalisty. Toshiya oddychał ciężko, opierając dłonie na ramionach lidera, który wpatrywał się w niego bez zmrużenia powiek.
- Lecisz na Die'a - powiedział cicho, odpychając jego dłonie. Przycisnął go mocniej do zimnej ściany, gładząc palcem jego policzek. Toshiya wciągnął powietrze przez zęby, gdy druga dłoń lidera wsunęła się między jego uda. - I co my zrobimy z tym fantem, Totchi?
- Zawsze krok do przodu, co, Niikura? - zapytał Toshiya, zaciskając ręce na jego swetrze.
- Byłeś u niego?
- Skąd wiedziałeś, że do niego pójdę?
- Byłeś u niego?
- Niemożliwe, bym się zdradził.
- Byłeś u niego?
- Do diabła! Gdyby nie to, że wiem jak długo tak możesz, zabawiłbym się tak jeszcze, ale…
- Nie pogrywaj tak ze mną, Totchi - powiedział ostrzegawczo Kaoru, przysuwając swoją twarz tak blisko jego, ze ich usta dzieliły milimetry. Powietrze wokół nich zgęstniało, a wzburzony Toshiya uświadomił sobie że cała sytuacja zaczyna go najzwyczajniej w świecie podniecać. - Byłeś u niego?
- Byłem - powiedział wyzywająco, wysuwając się z jego ramion. Oparł się o przeciwległą ścianę, wyciągając papierosy z kieszeni kurtki. - Nie było go - dokończył cicho, patrząc na lidera. Kątem oka zobaczył jak ten wzrusza lekko ramionami, a potem siada na schodach do piwnicy, wyciągając rękę. Podał mu papierosy.
- Wolałbym, byś zostawił go w spokoju. - Ton był przyjazny, niezobowiązujący, a jednak basista drgnął lekko, wykrzywiając nieładnie usta.
- Cóż to, KaoKao, nie poznaję cię. Żadnych trójkątów i innych ekscesów?
- Wolałbym, byś tak do mnie nie mówił - powiedział jeszcze leniwiej, odchylając głowę do tyłu.
- Mam uwierzyć, że tak się zmieniłeś?
- Nie. To ON mnie tak zmienił - zaakcentował, patrząc na niego niechętnie. - Wracam do domu…
- Czyli nic z tego.
- Nie, Totchi. Nie zamierzam ryzykować tego domu dla kilku chwil dobrego rżnięcia.
- A Die…
- A nad nim mam na szczęście tę władzę, że mnie kocha, więc spokojnie mogę wybić mu to z głowy.
- A mnie wybiłeś już sobie z głowy, lider-sama? - zapytał przeciągle Toshiya, pochylając się nad nim i dmuchając mu dymem w twarz. - Ten pocałunek…
- Pracuję nad tym - odpowiedział Kaoru, odwracając wzrok.
- Z jakimi efektami?
- Idź już sobie, Totchi.

Czekał na niego, ubrany w najbardziej chyba znoszone spodnie i najbardziej powyciągany podkoszulek, jaki posiadał. Świeżo zafarbowane włosy jarzyły się krwistą czerwienią, a oczy błyszczały podekscytowaniem.
- Jedziemy do Tajlandii! - powiedział, gdy tylko Kaoru wszedł do mieszkania. Uniósł lekko brwi, uśmiechając się krzywo.
Kyo?
- Kyo wygrał jakąś wycieczkę, a nie ma czasu i jedziemy do Tajlandii! - wyrzucał z siebie Die na wydechu.
Kyo.
- I ja już nas spakowałem, a Shinya obiecał, że załatwi wszystko z koncernem. I mamy jutro rano samolot, ale musisz jeszcze coś zrobić z kotem, bo Kyo ma alergię, a Shinya Myu, i… czemu się śmiejesz?
- Bo mnie rozczulasz - Kaoru odstawił na stół przyniesione torby i podał Die'owi pojedynczą gałązkę wiśni. - No, to jedziemy. Die, powiedz mi… czemu nie poczekałeś na Toshiyę?
- Nie wiem - powiedział po prostu Die, podchodząc do niego i opierając głowę na jego ramieniu. - On magnetyzuje.
- Uległbyś mu?
- Ty mu uległeś - mruknął drugi gitarzysta, niespiesznie zdejmując z niego sweter.
Kaoru westchnął, poddając się pieszczotom. Przelotnie jeszcze zdążył zastanowić się, czy Kyo w ramach akcji „Ratujmy gitarzystów przed basistą” zgodzi się zaabsorbować go sobą, po czym przestało się liczyć cokolwiek poza Die'm.

Epilog

Toshiya poprawił krawat i jęknął w duchu, wyławiając z paczki ostatniego papierosa. Nie lubił czekać, na nikogo. Kiedy rozejrzał się za zapalniczką, przed jego twarzą błysnął nikły ogienek. Kyo podał mu ogień, z wystudiowaną obojętnością ignorując spojrzenia kelnerów.
- Powiedzmy, że splendor nie pozwala nam zwracać uwagi na ten zakaz palenia - powiedział niechętnie, sięgając po menu. Szybko przejrzał kilka stron, by w końcu zamówić duże piwo z sokiem.
- Przyszedłeś jednak.
- Nie mogę cię unikać do końca życia. - Kyo mrugnął do niego szelmowsko, a Toshiya uśmiechnął się mimowolnie.
- Dzielny Kyo przybył z odsieczą gnębionym, hmm? Jak się bawią?
- Jeśli ci powiem, że sam Kaoru zadzwonił i przedłużył pobyt o dwa dni…?
- Miałeś się nie wtrącać. Miałeś być bezstronny - wytknął mu basista, rzucając mu niechętne spojrzenie.
- Mówiłem ci, że źle reaguję na testy - powiedział cicho Kyo, ocierając usta. Bezwiednie przejechał palcem po obrzeżu kufla, zbierając kropelki wody. - Na szczęście kontuzja okazała się niegroźna, to nie było złamane serce. A ja być może nie jestem pięknością, ale jestem bardzo interesujący, prawda, Totchi?
- Pomagasz im dalej? - spytał basista po chwili milczenia.
- Nie. Teraz pomagam sobie. I tobie.
- Nam.

* Na szczęście kontuzja okazała się niegroźna, to nie było złamane serce - przytoczony cytac z filmu "Słodko-gorzki".



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Byle było tak, Fan Fiction, Dir en Gray
I nie obchodzi mnie cały świat, Fan Fiction, Dir en Gray
To jest we mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
Want to be a rock star, Fan Fiction, Dir en Gray
Jak mógł mi to zrobić, Fan Fiction, Dir en Gray
Bo widzisz i nie grzmisz, Fan Fiction, Dir en Gray
Niczego nie będzie żal, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron