Zaczniemy od tego Nazarejczyka historycznego, którego „nigdy nie było” (oczywiście z materialistycznego punktu widzenia). No bo jak można „Wielki Mit” budować na biografii faceta, który nie pozostawił po sobie żadnych pism, a w rzymskich archiwaliach udało się wyszperać jedynie dwie enigmatyczne notatki? W pierwszej inspektor-wizytator, kontrolujący stan prowincji żydowskiej, donosi cesarzowi ze: „...Pojawił się dziwny człowiek, który nigdy się nie uśmiecha i głosi dziwne nauki...”. Druga notatka, wyszperana w tym wypadku przez Zenona Kosidowskiego (autora „Opowieści biblijnych”) - mówi o włóczędze imieniem Chrestos, który został faktycznie ukrzyżowany wraz z dwoma oprychami. Koniec, kropka i nie ma o czym dyskutować, bo NAUKOWO wszystko musi być udowodnione od przysłowiowego „A” do „Z”!
Ale jeśli zaczniemy przeprowadzać analizę PSYCHIATRYCZNĄ, to wyłania się całkiem inna postać. Prymitywni „sekciarze” i „fanatycy” - jakimi w owych czasach byli chrześcijanie - w żadnym wypadku nie potrafiliby „wymyślić” swojego proroka-guru z takimi cechami ekstremalnego indywidualisty - chwilami wyglądającego na NEUROTYKA I CHARAKTEROPATĘ. (Sorrry - znowu nie jestem w stanie przytoczyć źródeł, ale jest tego niemało w Internecie, bo fachowcy nie pozostawili przysłowiowo „suchej nitki” na twórcy najpotężniejszej religii światowej.) Od siebie mogę dodać tyle, że taką postać musieliby tworzyć do spółki: Carl Gustav Jung i Wiliam Shakespeare - plus komisja żydowskich historyków :)
Tu podkreślę stanowczo, że kto nie zna przynajmniej w krótkim zarysie historii Izraela - na temat Ewangelii po prostu nie ma nic konkretnego do powiedzenia :) Bowiem Nazarejczyk początkowo obiecywał przysłowiowe „Królestwo Boże” dla Żydów i tylko Żydów. Gdy mówił; „Zaprawdę powiadam wam - nie przeminie to pokolenie, a wszystko się spełni!” - miał na myśli UPADEK PAŃSTWA ŻYDOWSKIEGO. Po drugie - początkowej fazie, podczas nauczania na Górze Oliwnej (patrz „Kazanie na Górze”) - był pogodnym optymistą. Liczył, że pod wpływem jego nauk - Żydzi zrezygnują z mrzonek o krwawej hegemonii nad Światem. (Kto chce się dowiedzieć, jak Plemię Judy miało paść ówczesny Świat mieczem i pałaszem i jak miało utopić „Jawanów” - czyli Greków - w ich własnej krwi, niech sobie przeczyta choćby Księgę Micheasza :) Jezus w początkowej fazie swojego nauczania - właśnie te mrzonki zaczął delikatnie i dyplomatycznie wybijać swoim rodakom z głowy...
Jeszua z Nazaretu WIZJONERSKO wymarzył sobie bowiem, że Żydzi wniosą do Imperium Rzymskiego POKOJOWY AUTORYTET MORALNY - że staną się dla całego Świata przykładem wszelakich cnót i zalet. Ale niestety, gdy zobaczył, że jego nadzieje obracają się w niwecz - zareagował emocjami skrajnymi i gwałtownymi. Jednym słowem - zaczął grzmieć i bluzgać na wszystkich równo. Na koniec popełnił błąd, który jakoś dziwnie „przeoczyli” zarówno teolodzy, jak i świeccy badacze: otóż Jeszua dopuścił się zamachu na Świątynię Jerozolimską. Co prawda, zdemolował tylko kramy, ale jednak przebrał miarę; dotąd rabini uważali Go za nieszkodliwego dziwaka - teraz za taki wyczyn mogła być tylko jedna kara; śmierć! (Czy na krzyżu popadł tylko w letarg? A może całe Ukrzyżowanie było sfingowane na cichy rozkaz Pontiusa Pilatusa? Pozostawmy te spekulacje Danowi Brownowi :). Od siebie mogę dodać tyle - że nie będę próbował podważać tezy Bhagavana Sai Baby, iż „Issa” spędził ostanie 18 lat swojego życia w indyjskim aszramie :) )
Dla nas liczy się nowa egzystencja Jezusa - jako potężnego Mema-Egregora - żyjącego własnym życiem w zbiorowej podświadomości całego świata chrześcijańskiego. Ten SUPERMEM jest do dziś rzeczywiście bliższy Absolutowi, niż jakikolwiek inny prorok-wizjoner. Jest też dwoisty (!) - jak natura męska w najgłębszych rewirach swojego jestestwa. Ot, jeśli jakaś żarliwa wyznawczyni ekstremalnego chrystianizmu lub wyznawca chce znaleźć się z Nim na Golgocie tak, jak ja na przykład w dzieciństwie :) (patrz; fragmenty „Seksapokalipsy”) - to czasem zsyła stygmaty, rany i męczeńską śmierć. Na temat religii nie ma nic miarodajnego do powiedzenia ktoś, kto przynajmniej w krótkim zarysie nie zna jungowskiej Psychologii Głębi. Z kolei ktoś, kto ma jakie takie pojęcie o podstawach zaawansowanej psychologii i psychiatrii - na pewno nie będzie się śmiał z faktów wygrzebanych w archiwach kościelnych przez wybitnego religioznawcę, Karlheiza Deschnera (patrz; „Krzyż Pański z tym Kościołem”)
Bowiem ten przewrotny, ale wyjątkowo sumienny badacz wyciągnął bardzo bulwersujące „cymesy”. Oto niektóre zakonnice w swoich żarliwych modlitwach i medytacjach spotykały nieraz całkiem innego „Jezusa”. Stąd opisy zakonnic wijących się w orgazmie i krzyczących „Panie! Panie! Ja nie takiej miłości oczekiwałam od Ciebie!” Austriacka zakonnica Agnes Blannbeckin miała jednoznaczne wizje odnoszące się do EROTYZMU ORALNEGO. (Pominę drastycznie realistyczne szczegóły - jakich nie mogła wymyślić mniszka nie mająca żadnego pojęcia o meritum :) Czyż trzeba lepszego przykładu na tezę, iż „Jaki wizjoner - taki Bóg?”
A teraz znów sięgnę do swoich doświadczeń osobistych. Po tym, co mnie spotkało na początku roku 1995 (patrz: „Księga Seksapokalipsy”), zacząłem się zastanawiać, co bym zrobił - spotkawszy się z Nazarejczykiem twarzą w twarz? Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli Mu się z godnością (ale bez specjalnej uniżoności) ukłonię zapytam: „Panie Jeszua! Co pan dziś sądzi o tym, co w pańskim imieniu wyprawiają ludzie już prawie dwa tysiące lat?!”
Czułem się dobrze przygotowany wewnętrznie, ale „Nieznane” (i w pewnym sensie moje wnętrze, sprzężone z pewnymi procesami działającymi w rewirach na pewno lepiej znanych Jungowi niż teologom :) - przygotowało mi figlarną niespodziankę. Był to tak realistyczny sen, że od wielu lat jego klimat emocjonalny czuje w sobie do dziś: *...Jestem na dziedzińcu wawelskim, w pobliżu niskiego murku, skąd roztacza się widok na Wisłę. Widzę półnagą postać z długimi włosami, bródką i znajomymi stygmatami. Gdy Jezus zamaszyście zdjął przepaskę, to na moment zesztywniałem i spiąłem się wewnętrznie: JEZUS PEDAŁEM??!! Ale On spojrzał na mnie z lekko ironicznym uśmiechem, wskoczył na murek, wyciągnął ręce przed siebie i rzekł: „Na co czekasz? Rób to samo co ja!” Wtedy śpiesznie wyskoczyłem ze swojej garderoby i doszusowałem do Niego, Wtedy On wyciągnął ręce przed siebie i poleciał - ja za Nim. Widziałem Jego nagie plecy i ręce, którymi nadawał kierunek i regulował wysokość lotu. Wiatr świszczał i smagał mnie, czułem przenikliwy, ale rześki i znośny chłód. Lecieliśmy nad górami, lasami, rzekami i miastami. Krajobraz poniżej przybliżał się lub oddalał i ginął we mgle i błękitnej poświacie...*
Obraz senny zanikł, a ja obudziłem się z poczuciem wolności, euforii i ekstazy - jakiego wcześniej nie zaznałem i nie mogłem sobie wyobrazić. (Może ktoś porządnie naćpany poczuł coś takiego. Lecz dla ćpuna było to zapewne początkiem drogi upadku. Ja zaś dobiegając w tej chwili 70 lat - na pewno stawałem się pod różnymi względami coraz silniejszy. Był to pierwszy z serii trzech snów.
Kolejne wizje miałem tego samego roku 1995. Bowiem parę nocy później znowu „latałem” - tym razem sam. Zobaczyłem na dole starą, kaleką kobietę w łachmanach. Właściwie to nie „szła” - tylko czołgała się na całkowicie bezwładnych nogach, podpierając się dwiema krótkimi laskami. Popatrzyła na mnie w górę, a wtedy na jej twarzy pojawił się taki wyraz szczęścia - że obudziłem się z bardzo ciężkimi uczuciami. (Bowiem tę stronę niedoli kobiecej znam aż za dobrze od wielu lat.)
Trzeci sen w pewnym sensie mnie zirytował. Znowu latałem jak ptak i ujrzałem kolejną kobietę. Gdy zobaczyła mnie i zaczęła się żegnać, to wylądowałem przed nią z zamiarem wyprowadzenia kobieciny z błędu. Ona jednak wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, potem odwróciła się i pobiegła przed siebie krzycząc: „Luuudzie! Luuudziue! Jezus przyleciał!”
Wtedy obudziłem się wkurzony, bo od dziecka nie cierpiałem uniżoności i nikogo nie próbowałem upokorzyć. Lubiłem boks i zapasy, lecz to był dla mnie czysty sport. Jedyne, czego ŻĄDAŁEM, to szacunku i uznania, gdy jakieś zadanie wykonałem w sposób jednoznaczny dobrze... A tu ewidentnie zostaję wrobiony w „Boga”! Jednak niesmak szybko minął i zacząłem sytuację analizować na zimno: *A jeśli wpadłem w jakiś stan mistycznego rezonansu i „Jezus” po prostu mi ofiarował WOLNOSĆ? A jeśli Jego ironiczny śmiech nie był całkiem kpiący, tylko dawał do zrozumienia: „Chcesz poprawić Ewangelię i dostosować ją do XXI wieku? Zrób to - masz ode Mnie zielone światło!?”*
No i proszę! W kontekście swoich dziecięcych ambicji i dorosłych zmagań życiowych - właściwie dostałem to, czego szukałem! Obym tylko nie spisał się jak Papuas z dżungli, który zdobył telewizor, ale nie potrafi zrobić z niego użytku!
Ale zobaczymy, jak to będzie. To znaczy - inni ZOBACZĄ, bo ja już WIEM. Otóż w bardzo krótkim czasie (zapewne za kilka - najwyżej kilkanaście lat) czeka ludzkość kryzys, jakiego nikt nie spodziewał się w najczarniejszych snach. Będzie musiał zostać ogłoszony „Ogólnoświatowy Stan Klęski Żywiołowej” (lub jak kto woli; „Globalny Stan Wyjątkowy”) - który zapoczątkuje „Erę Pokuty i Ciężkich Wyrzeczeń” dla najbogatszych - da też dość mizerne, ale krzepiące i wyczuwalne „Światełko Nadziei” populacjom najgłębiej wdeptanym w beznadzieję i szaleństwo...
A jeśli to, co mam do powiedzenia - zostanie wyśmiane, wyszydzone, podważone i odrzucone? Wtedy stanie się coś, czego nie życzyłbym ani sobie, ani największemu wrogowi. Bowiem dobrzy i źli, przyjaciele i wrogowie będą musieli udźwignąć to samo PRZEKLEŃSTWO... Nie JA wybrałem sobie i zaplanowałem takie wizje „Nazarejczyka” i odnośne przesłanie, Bowiem w tym wypadku owe wizje w jakimś sensie „wybrały” MNIE! Nie dlatego, że jestem jakimś „Wybrańcem” - wystarczył fakt, że gdzieś w głębi mojego mózgu znalazła się wystarczająco czuła i precyzyjna STRUKTURA ODBIORCZA - reagująca na bardzo szerokie spektrum sygnałów, dobiegających także z rewirów nie spenetrowanych przez OFICJALNĄ NAUKĘ AKADEMICKĄ :)
Aha! Podobne wizje miewają też inni ludzie. W tym wysoko wykształceni absolwenci uniwersytetów. Ale są zmuszeni egzystować na głębokim marginesie - do czasu oczywiście... :)