Świadectwa o powołaniu
1. Moja drogocenna perła
2. Najtrudniejszy wybór
3. Tydzień pod koniec sierpnia
4. Powołanie to wielki dar
5. Bóg przygotowywał mnie powoli
1. Moja drogocenna perła
Z każdym ważniejszym wydarzeniem mojego życia łączą się słowa jakiejś pieśni.
Z chwilą pełnego rozpoznania powołania
jest nierozdzielnie złączona pieśń:
"Chodziłeś Panie po ziemi jak człowiek,
jak człowiek serce i dwie ręce miałeś.
To wielkie Serce dzieliłeś dla ludzi,
jak chleb powszedni dawałeś.
I ludzie biorą ten chleb z Twoich dłoni,
bo one dają wciąż tak , jak dawały,
więc w swojej ręce weź mnie, o Panie
JAK DAR, BO TWÓJ JESTEM CAŁY!
Daję C serce moje, Panie,
Daję Ci silne ręce moje.
Dodawaj sił im nieustannie,
By udźwignęły świat - ku Tobie!"
Te słowa rozpalały me serce.
Czułam wielkie szczęście, że Pan tego chce.
Że ja mogę Mu pomóc.
Ze Jemu jestem potrzebna.
Tak, to takie proste, a przecież...
Aby w pełni zrozumieć moją radość
trzeba wrócić do początku tej historii...
Pierwszy raz Pan zapukał do drzwi mego serca bardzo wcześnie.
To była 3 klasa Szkoły Podstawowej.
Przez słowa siostry głoszącej - kazanie powołaniowe
usłyszałam ciche: "Pójdź za mną".
To był mój skarb, ukryty głęboko w sercu.
Później, jak to w życiu bywa, zapomniałam.
Pojawiły się nowe plany, ambicje.
Już nie drogocenna perła była w mych myślach, pragnieniach.
"Zeszłam" całkowicie na ziemię.
Chciałam mieć dom, kochającego męża, dzieci.
Pasjonowała mnie chemia.
Wszystko poustawiałam, zaplanowałam.
W marzeniach dopięłam na "ostatni guzik".
A jednak Pan nie zapomniał.
Na oazie ks. diakon mówił:
"Módl się do Matki Bożej o rozeznanie powołania".
Śmiałam się z tego.
Bo ja, poważna uczennica kl. I LO, już wiem WSZYSTKO.
Prawda była jednak inna...
Zaczęłam przychodzić na spotkania sióstr.
I od razu zastrzeżenie;
"Nie ma mowy o żadnym zakonie
Chcę tylko pogłębić swoją więź z Chrystusem".
Moja ciocia, bo to ona zaproponowała mi te spotkania,
nie powiedziała nic.
Uśmiechnęła się tylko.
I razem jeździłyśmy co miesiąc na ul. Zielną do sióstr.
Minęło półtora roku.
Wydawało mi się, że wszystko idzie według moich planów.
Aż nagle...
zimowe popołudnie, szykujemy się z ciocią do wyjścia
i pytanie jednej z sióstr:
"Czy ty nie myślisz o życiu zakonnym?"
I znowu mój uśmiech: "ja?! skądże znowu!
To nie dla mnie! Mam inne plany".
Tak. Ale to były MOJE plany, a nie Boże.
To pytanie nieoczekiwanie dla mnie,
wciąż powracało. Nieustannie brzmiało w moich uszach.
Uciekałam przed nim.
Odgradzałam się od niego moimi planami.
Wszystko na nic. Wracało jak bumerang.
Im silniej je odpychałam, tym szybciej drążyło mnie na nowo.
Przez pół roku trwała ta walka.
Bitwa o moje "ja tak chcę".
Z czasem mój opór słabł.
W końcu zaczęłam prosić Pana,
by jasno mi powiedział czego ode mnie chce.
Jeśli mi zaplanował życie zakonne,
to gdy będę na 100% pewna, to pójdę.
Odpowiedź nie nadchodziła.
Wreszcie postawiłam wszystko na jedną kartę;
"Masz Panie czas wakacji.
Jeśli mi powiesz czego chcesz, to tak uczynię.
Jeśli nie - wypełnię Moje plany".
Przyjechałam do Komorowa.
"Wakacje z Bogiem"
Rozważania na temat 8-miu błogosławieństw.
Nawet zaangażowałam się w wyszukiwaniu wersetów Pisma Św.
Na pozór wesoła, dziecinna, niepoważna
I znowu pytanie:
"Kto chce rozmawiać z Matką Generalną?"
Moja decyzja zaskoczyła wszystkich.
Najbardziej mnie samą.
Bo przecież nic nie wiem,
więc po co?
Poszłam jednak.
Moje pierwsze zdanie brzmiało:
"Ja nic nie wiem..."
I moje argumenty przeciw
A potem bardzo spokojne słowa Matki:
"No dobrze. Piękne są Twoje plany.
Ale TY NIE JESTEŚ DLA ŚWIATA!"
Mój mur obronny runął.
Zdumiona byłam, skąd Ona to wie?
Przecież zupełnie mnie nie zna!
Wtedy zrozumiałam, że to nie Ona wie.
To wie Bóg!
To On daje mi odpowiedź.
Usłyszałam to, o co prosiłam!
I choć próbowałam później odsunąć tę pewność,
to wiedziałam na100%
takie jest moje miejsce -
- Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Św. Rodziny.
To jest mój skarb.
To jest moja drogocenna perła.
Dziś nie zamieniłabym jej na coś innego.
Ona jest MOJA, bo tak chciał Pan.
Więc codzień od nowa zaczynam i wołam:
"Daję Ci serce moje Panie,
daję Ci silne ręce moje.
Dodawaj sił im nieustannie,
By udźwignęły świat - KU TOBIE"
s. Michała
(17 lat w zakonie)
2. Najtrudniejszy wybór
Za dwa tygodnie matura. Patrzyłam na rozłożone książki. Z serca do Boga wyrywał się głos, by pomógł mi zrozumieć, czego chce od mojego życia, co mam wybrać: studia, wyjazd za granicę, czy to, przed czym drżę najbardziej - zostać siostrą zakonną.
Kiedy pogrążona byłam w tych myślach, weszła Mamusia podała mi "Rycerza Niepokalanej", mówiąc: "Przeczytaj, tu jest to czego szukałaś". Na wskazanej stronicy zobaczyłam całą gamę adresów żeńskich zgromadzeń, w tym misyjnych. Po ukończeniu szkoły podstawowej zwierzyłam się Mamusi, że pragnę służyć Bogu i ludziom jako misjonarka. Ustaliłyśmy wtedy, że najpierw skończę szkołę średnią i po maturze podejmę decyzję. Od tej rozmowy nie wracałyśmy głębiej do tematu mojej przyszłości.
Życie potoczyło się normalnym rytmem. Cieszyłam się młodością jak inne dziewczęta, ale nie było dnia, bym w głębi duszy nie błagała Boga o pomoc w rozeznaniu, czego chce ode mnie. Często w rozbawionym gronie przyjaciół nagle czułam się tak jakbym była z nimi tylko ciałem, a dusza szukała czegoś innego. Nie rozumiałam tego, więc jeszcze żarliwiej wołałam: "Powiedz mi Boże, co chcesz, abym uczyniła ze swym życiem". Modliłam się też gorąco do Matki Bożej, która ufnie powierzyła swą młodość i całą przyszłość Bogu. Wierzyłam, że Ją na pewno Pan wysłucha, gdy za mną będzie się wstawiała.
I oto teraz, na dwa tygodnie przed maturą, Mamusia jakby czytając mi w sercu, przynosi mi "to, czego szukałam". Jak zahipnotyzowana czytałam kolejno adresy. Moją uwagę przykuł szczególnie jeden z nich: "Siostry Misjonarki Świętej Rodziny. Charyzmat - "Aby wszyscy stanowili jedno". Misje - Wschód, Afryka, Ameryka". Bez wahania zakreśliłam ten adres, odłożyłam "Rycerza" na półkę i zajęłam się egzaminem dojrzałości.
Po emocjach maturalnych myśli o życiu zakonnym odsunęłam na później. Tłumaczyłam sobie, że to niemożliwe, żeby Pan Jezus mnie chciał. Jest tyle lepszych i mądrzejszych dziewcząt, po co ja Mu się przydam. Wmawiałam to sobie usilnie. Myślałam o złożeniu dokumentów na studia, a jeżeli nie dostałabym się na studia, planowałam wyjazd do Anglii na naukę angielskiego.
Niepokój jednak narastał. Wreszcie któregoś dnia sięgnęłam znowu do tamtego "Rycerza Niepokalanej" i napisałam do Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Szczerze wyznałam, co przeżywam, jakie lęki i niepokoje mnie trapią, jaką mam rodzinę, jaka sama jestem. Po wysłaniu listu trochę pocieszałam się, że jak siostry mnie poznają, to powiedzą, że nie dla mnie zakon. A tu nieoczekiwanie szybko otrzymuję odpowiedź: przyjedź, porozmawiamy o tym więcej. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: długa i szczera rozmowa z siostrą; rekolekcję w domu nowicjatu, gdzie jeszcze wykłócałam się z Panem Jezusem, że na pewno się myli, ja się nie nadaję. A Jezus parzył tylko na mnie z miłością i cicho zapraszał: "Jeśli chcesz, pójdź za Mną". Pewnego poranka nie miałam już nic do samoobrony, Jezus mnie zwyciężył. Wyszeptałam, więc: "Tak, chcę iść za Tobą, Panie". Ogromu szczęścia, pokoju i radości, które mnie wtedy przeniknęły nie sposób wypowiedzieć słowami. To przeżycie było mi siłą na trwanie przy podjętej decyzji, bo nagle zaczęły pojawiać się przeszkody, po ludzku nie do pokonania. Tam, gdzie spodziewałam się zrozumienia, spotkałam odrzucenie. Najciężej było patrzeć na łzy Mamy proszącej, bym zaczekała jeszcze kilka lat. Cieszyła się moją decyzją, lecz uważała, że jestem za młoda na wstąpienie do zakonu. Tatuś odwrócił się ode mnie, nie chciał zgodzić się na wybraną przeze mnie drogę życia. Wśród tych narastających trudności ufnie powtarzałam: "chcę iść za Tobą, Jezu" i dzięki Jego pomocy jestem misjonarką Świętej Rodziny.
Za tym pierwszym wyborem idą następne. Każdy dzień jest nowym potwierdzeniem tego pierwszego TAK. A szczęście tego wyboru jest niepojęte.
"Boże, powołałeś mnie...
nie mogę zrozumieć miłości, którą dajesz mi...
Dziękuję Tobie, o Panie!"
S. Joela
(13 lat w Zgromadzeniu)
3. Tydzień pod koniec sierpnia
Gdy myślę "moje powołanie", podświadomie koncentruje się na jednej chwili w moim życiu. I choć wiem, że to wezwanie mnie po imieniu do życia w wspólnocie zakonnej Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny było od zawsze w Bożym planie i że wszystkie uprzednie wydarzenia prowadziły do odkrycia tej mojej własnej drogi, to wciąż kluczowe znaczenie ma dla mnie ten moment, gdy po raz pierwszy w życiu bardzo intensywnie dane mi było doświadczyć Bożego zaproszenia, by żyć w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie. Ten tydzień pod koniec sierpnia trwa we mnie wciąż żywy. To, co się wówczas dokonało - owocuje i stanowi niezbędny pryzmat dla moich codziennych wyborów. Czuję, że nigdy nie mogę być wystarczająco wdzięczna za ten błysk, dzięki któremu wszystko stało się jasne i wyraźne, za tę łaskę pewności, która chyba nikomu zdrowo myślącemu nie mogłaby zasugerować decyzji o odrzuceniu szczęścia, za to doświadczenie, że dokładnie wszystkie "puzzle" - te z przeszłości zarówno pełnej światła jak i mrocznej - utworzyły harmonijną całość. Im bardziej towarzyszyłam później ludziom w ich radościach czy smutkach (zwłaszcza w tych ostatnich), tym głębiej rozumiałam bezcenną wartość tego daru - pewności powołania na siostrę ludzi, do których Chrystus może mnie według swojego nieomylnego planu posłać. Wiem, że jedynie starając się być możliwie najbardziej wrażliwą na Jego pragnienia, mogę za ten dar podziękować.
Wracam sercem do wspomnianego tygodnia. Wewnętrzny głos usłyszany sercem w pierwszej chwili wcale mnie nie uleczył. Czegoś takiego nie przewidywałam. Myśl o życiu zakonnym wcześniej nigdy nawet nie przemknęła mi przez głowę. Choć w mojej parafii żyło kilka zgromadzeń (klauzurowe i apostolskie, habitowe i niehabitowe, męskie i żeńskie), to jednak nie znałam tej drogi. Siostry katechizowały mnie, przygotowywały do sakramentów świętych, ale ich życie i świadectwo pozostawało czymś zewnętrznym w stosunku do moich planów na przyszłość. Szanowałam tę inność i tyle. Ja sama od jakiegoś czasu chciałam być dobrą żoną i matką sporej gromadki dzieciaków oraz nauczycielką biologii, zaangażowaną w życie uczniów. Tak w marzeniach jawiła mi się moja przyszłość i ku temu dążyła. A tu nagle - coś niespodziewanego, co się mieściło się w tych planach, z którymi zdążyłam się już zżyć. Więc, oczywiście, nie udało się Panu Bogu zachwycić mnie swoim wezwaniem. I tak przez cały długi tydzień - On nie ustawał w intensywnym ponawianiu swego zaproszenia. Bezradna płakałam w kącie swego pokoju, mocząc kolejny ręcznik i próbując w międzyczasie zawierać jakieś próbne pakty z Panem, które miałyby chyba odroczyć ostateczną decyzję. Nie umiałam powiedzieć "nie" Temu, któremu ufać nie mogłam przestać, nawet, gdy wszystko mi się waliło. Prosiłam między innymi, by teraz pomógł mi ukończyć rozpoczęte studia. Mówiłam: skoro tak trzeba to za cztery lata już pójdę. Mimo to nawet wtedy moje serce wyczuwało fałsz tej prośby. Jedną naprawdę naturalną odpowiedzią okazało się wyksztuszone w końcu przez ściśnięte gardło: "no dobrze, idę�" Pokój, który mnie wówczas ogarnął namacalnie ukazał wartość ryzyka dogłębnej szczerości. Wiedziałam, że to, co najważniejsze w życiu mam już za sobą i równocześnie, że jest to wieczne teraz. Tak mnie to wadzenie się z Bogiem, czy raczej z własną słabością, wykończyło, że nie miałam - na szczęście - nawet siły na zamartwianie się, jak tę odpowiedź zrealizować konkretnie. Nagle, co do mnie niepodobne. Doświadczyłam dziecięcej beztroski przekonana, że to droga już sama poprowadzi, b jakżeby inaczej być mogło� "Podejrzewałam" tylko Pana Boga o logikę wydarzeń, które złożyły się na me życie. Skoro tak, to nie były przypadkiem też moje studia w Białymstoku. Wiosek: pewnie On chce, bym dzięki temu miastu trafiła do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Idąc, według adresu z tej ekscytującej "broszury powołaniowe", do jednego z domów zakonnych miałam dziwne odczucia, że to miejsce jest moje od zawsze. Jednak, mimo to, po drodze przygotowywałam sobie przedmowę, w której było, że ja nie wiem, ale mam wrażenie, że Pan Bóg� aczkolwiek nie ośmielam się� jednak muszę poradzić się kogoś, kto to samo przeżył, by w końcu wiedzieć na pewno... itp., itd. Siostra przełożona słuchała sercem, które żyło doświadczeniem powołania. Spokojnie zapoznała mnie z niezwykłym powołaniem bł. Bolesławy Lament i charyzmatem założonego przez Nią zgromadzenia dla budowania jedności wśród chrześcijan. I to było zwieńczeniem tego tygodnia. Teraz byłam pewna: to jest coś, czemu chcę się oddać tak, jak zdołam. Szczególnie w tym momencie doświadczyłam, że Pan wiódł mnie przez życie ku temu radosnemu odkryciu.
Wszystko, co dziś robię jest prostą konsekwencją tego dialogu, bez którego nie mogłabym po prostu być, a przynajmniej nie we własnej skórze. A wtedy, co to miałoby wspólnego z życiem?!
S. Lena
(19 lat w zakonie)
4. Powołanie to wielki dar
Powołanie do życia zakonnego jest dla mnie wielkim darem od Boga. Byłam zaskoczona, gdy usłyszałam w sercu słowa Jezusa: "Pójdź za Mną". Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że On mógłby skierować je do mnie. Moją przyszłość wyobrażałam sobie inaczej. Pragnęłam zdobyć wykształcenie, znaleźć pracę i założyć rodzinę. Do odkrycia mojego powołania pomogły mi m.in. spotkania Ruchu Światło - Życie, prowadzone przy mojej rodzinnej parafii, w których zaczęłam uczestniczyć pod koniec szkoły podstawowej. Brałam także udział w oazowych rekolekcjach letnich. Moja więź z Panem Bogiem pogłębiała się. Jezus był dla mnie Tajemnicą, którą chciałam coraz bardziej odkrywać. Pragnęłam Go szukać i poznawać, aby mógł wchodzić w całe moje życie, by mógł stawać się jego Panem. Miałam piętnaście lat, gdy na modlitwie w sercu usłyszałam wezwanie Jezusa: "Pójdź za Mną". Z czasem te słowa były mocniejsze. Czułam pragnienie, aby poświęcić całe swoje życie Bogu, swój czas, talenty, aby oddać Mu wszystko i należeć tylko do Niego na zawsze. Po szkole podstawowej poszłam do liceum. Mijały lata, a słowa Jezusa były we mnie wciąż żywe. Były także chwile pytań: czy naprawdę chcesz Boże, abym ja poświęciła Ci swoje życie?, czy na pewno chcesz mojego powołania? Trochę się bałam, czy ja podołam takiemu wezwaniu, czy wytrwam do końca? Ale wtedy uważałam, że warto się odważyć, chociażbym później rozeznała, że to nie moja droga. Warto zaryzykować dla Jezusa. Czułam, że mogę wiele stracić, jeśli nie pójdę za Nim. Powiedziałam Mu: "Tak, chcę pójść za Tobą. To jest moja odpowiedź na Twoje wezwanie, Boże. Oddaję moje życie w Twoje ręce. Prowadź mnie, jak Ty chcesz".
Po zdaniu matury zgłosiłam się do naszego Zgromadzenia, które poznałam dzięki jednej z naszych sióstr. Gdy jechałam do naszego domu, w którym rozpoczynałam postulat, czułam w sercu ogromny pokój i pewność, że jadę do siebie.
Coraz bardziej przekonuję się, że droga powołania zakonnego jest moją drogą, a Zgromadzenie, w którym jestem, moim Zgromadzeniem. Czuję, że jestem na swoim miejscu. Czuję się misjonarką Świętej Rodziny. W czasie tych kilku lat, w których jestem w zakonie, Pan Bóg przeprowadził mnie przez wiele różnych sytuacji i nadal prowadzi przez radość i przez ból, przez to, co trudne, ale i przez to, co piękne na drodze mego powołania. Pokazuje mi swoją ogromną miłość i pozwala doświadczać swojej żywej obecności na modlitwie i w codziennej szarości dnia. Wiem, Komu zawierzyłam swoje życie. Wierzę, że na Jezusa mogę zawsze liczyć. Gdybym miała na nowo wybierać drogę, to bym jeszcze raz wybrała życie zakonne. Warto odpowiedzieć na głos Chrystusa i poświęcić się Mu do końca.
Siostra juniorystka
(4 lata w zakonie)
5. Bóg przygotowywał mnie powoli
"Bo jak niebiosa górują nad ziemią
Tak drogi moje nad waszymi drogami" (Iz 55,9)
Po odkryciu swojego powołania, te właśnie słowa bardzo mocno dotarły do mego serca. Zrozumiałam, że tak naprawdę to reżyserem całego mojego życia nie jestem ja , ale Pan Bóg.
Patrząc teraz, z perspektywy czasu, na swoje powołanie widzę, że do tego, dla mnie radykalnego pójścia za Jezusem, Bóg przygotowywał mnie powoli, poprzez różnych ludzi, sytuacje i wydarzenia mojego życia.
Pierwszym większym impulsem ze strony Boga były piesze pielgrzymki, na które zachęcił mnie mój proboszcz. Pod koniec szkoły podstawowej zaczęłam brać udział w pielgrzymkach na Jasną Górę, a później do Ostrej Bramy. Podczas tych "rekolekcji w drodze" doświadczałam wielkiej radości życia głębszą wiarą, miłością i pragnienia przekazania tego co doświadczyłam innym. Pamiętam jak podczas pielgrzymki obserwowałam starszą Siostrę zakonną, która szła w naszej grupie i bardzo zapragnęłam modlić się tak jak ona. Bardzo prosiłam o to Boga. Jednakże o życiu zakonnym wcale nie myślałam poważnie. Byłam przekonana, że moim powołaniem jest mieć rodzinę i tego też pragnęłam. Po ukończeniu szkoły średniej poszłam na studia, obierając kierunek administracji, aby później mieć spokojną pracę, ale przede wszystkim czas dla męża i dzieci.
W czasie nauki, dzięki różnym wspaniałym osobom, które Bóg stawiał na mojej drodze trafiłam do Odnowy w Duchu Świętym. Tam też, na ile mi czas pozwalał, angażowałam się bardziej w życie wspólnoty. Po rekolekcjach ignacjańskich, podczas których odkryłam fundament życia chrześcijanina, postanowiłam sobie, że całe swoje życie będę starała się budować na Jezusie. Z tą też myślą ukończyłam studia i rozpoczęłam pracę. Chodząc dalej na spotkania modlitewne bardzo przemówiły do mnie słowa jednej animatorki, która powiedziała, że decyzję życiową dotyczącą kapłaństwa, małżeństwa czy życia zakonnego, człowiek podejmuje tylko raz, i niesie ona za sobą nieodwracalne konsekwencje. Od tego momentu już nie modliłam się o dobrego męża, ale o to, aby to Pan pokierował moim życiem, aby moja decyzja była zgodna z Jego planem wobec mnie.
Za niedługi czas podczas Mszy św. odczułam w sobie ogromne pragnienie oddania się Jezusowi poprzez życie zakonne. Było to dla mnie coś niesamowitego, przeżyłam szok. Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak nagle i nie wiedziałam co dalej robić. Jednakże wewnątrz czułam, że to pochodzi od Boga. Czułam, że właśnie odkryłam powołanie, które było tak blisko mnie. Moje serce wypełniała ogromną radość, szczęście z powodu odkrycia powołania do życia w bliższej relacji z Bogiem, radość, że w końcu znam dalszy kierunek drogi. Łzy szczęścia jednak przeplatały się ze smutkiem, bólem, ponieważ następstwem tej decyzji było zostawienie mamy, taty, rodzeństwa i wszystkich których bardzo kochałam. Pamiętam jak dziś ten wieczór, kiedy bardzo emocjonalnie przeżyłam to odkrycie, na przemian płacząc i ciesząc się ze szczęścia. Sama sobie zadawałam pytania na które nie potrafiłam odpowiedzieć, czułam w sobie wezwanie Boga, który nie przymusza, a tylko proponuje pójście za Nim. "Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść" - również i ja mogę podpisać się pod słowami Proroka Jeremiasza.
Najtrudniej było mi powiedzieć o tym moje mamie, z którą byłam bardzo zżyta. Wiedziałam, że będzie przeżywać. I chociaż wcale nie protestowała i nie zabraniała mi, to widziałam jej smutek i wewnętrzny bunt. Dziś dziękuję jej za wolność jaką mi pozostawiła w wyborze mojej drogi życiowej i za jej radość z mojego szczęścia.
Niech będzie Bóg uwielbiony za wszelkie cuda jakie czyni w naszym życiu, za to, że czyni nas bardziej szczęśliwymi niż my pragniemy, niż my sobie to wyobrażamy. Daje o wiele więcej i pełniej niż my potrafimy to sobie wyobrazić.
s. Katarzyna
(piąty rok w Zgromadzeniu)