Szczęście
by Hoshiko
Od dawna odczuwałam moralną potrzebę napisania takiego fika. Nie ma poszukiwania, pragnienia i potykania się na finiszu. Jest szczęście i piękny świat.
Fika dedykuję mojej Przyjaciółce, najwspanialszej na świecie - dzięki której świat jest jeszcze piękniejszy. Tylko jej zawdzięczam natchnienie na taką opowiastkę.
~ * * * * * * * * * ~
„Kiedy człowiek jest naprawdę szczęśliwy?
Wtedy, kiedy nie musi zadawać sobie tego pytania.
A tak serio, to... Nie wiem. Może wtedy, kiedy nie jest samotny, dobrze mu się powodzi i ma wszystko, o czym marzy? No ale w takim razie to na całym świecie nie ma szczęśliwych ludzi... Bo przecież nikt nie ma wszystkiego...”
- Proszę pana? - rozmyślania mężczyzny przerwała młoda pomocnica karczmarza. - Wszystko w porządku?
- Co...? Ach, tak. Oczywiście, że tak - odpowiedział machinalnie.
-Proszę, pana ciasto... Może przynieść jeszcze herbaty?
- Dziękuję, nie trzeba.
Dziewczyna z ulgą odeszła od jego stołu. Dziwny jakiś ten facet... A ta jego laska to już szczyt wszystkiego... Kto to widział, żeby takiego kija ze sobą targać? No i te ciuchy...
Tymczasem mężczyzna - który nie był nawet człowiekiem, ale o tym karczmareczka już wiedzieć nie mogła - powrócił do swoich rozmyślań, jedząc pachnącą szarlotkę. „Już wiem”, doszedł do wniosku. „Szczęściarzem jest ten, kto zawsze ma dokąd wrócić. Na kogo zawsze czeka ktoś... z szarlotką.” No tak. On nigdy nie miał domu. Ale też nigdy mu to nie przeszkadzało. Aaach... Jakie dobre to ciasto...
Karczmareczka, zamiatająca na progu, odwróciła się na moment, żeby spojrzeć na dziwnego gościa i osłupiała. Bo przy stoliku nie było nikogo - został tylko brudny kubek, talerz po szarlotce i dwie monety.
A przecież ona cały czas stała przy drzwiach.
~ * * * * * * * * * ~
Taflę kryształowo czystego jeziora marszczył delikatny powiew wiatru. Poruszał on także gałązki brzóz, rosnących dookoła i bawił się włosami siedzącej pod jednym z drzewek dziewczyny. Zmierzch zapadł już dość dawno i wszystkie kształty wydłużonymi cieniami kładły się na miękką trawę. W wodzie odbijały się gwiazdy.
Było tak przyjemnie... i tak absolutnie, niesamowicie spokojnie...
Dziewczyna wyciągnęła się wygodnie na trawie. I tak przyjdzie jej spędzić tu noc, a przynajmniej nie musi zawracać sobie głowy rozpalaniem ogniska. Było ciepło i pogodnie, jak rzadko. A gwiazdy? A gwiazdy spadały.
- Należałoby pewnie czegoś sobie zażyczyć - wymruczała do siebie. - Hmmm...
Więc czego?
Ku swojemu absolutnemu, najszczerszemu i głębokiemu zdziwieniu nie bardzo miała pomysł. Śpi już, czy co? Zaraz... ee... pieniędzy? szczęścia? kolacji? księcia z bajki? ("Tfu! Jeszcze by mi Gwiazdka Filionela przysłała, znając jej pomysły...!") Hm... większych mocy? przyjaciół? podróży? no czego jeszcze...?!
Nagle przyszła refleksja: "przecież ja to wszystko, wszyściuteńko mam". Pieniążki... moc... jedzonko... przyjaciół... w podróży przecież właśnie jest... a za księcia z bajki to ona dziękuje bardzo. Ze wszystkich książąt, których do tej pory spotkała, żadnego by nie chciała nawet za dopłatą.
Gwiazdy spadały.
- Gwiazdko... - wyszeptała na poły żartobliwie, na poły poważnie dziewczyna. - Załatw mi tylko jedno: żeby zawsze było tak dobrze, jak teraz. O nic więcej nie proszę. A jeśli... - uśmiechnęła się - coś namieszasz, to i tak sama sobie poradzę. Bo wiesz? W gruncie rzeczy to ja wierzę, że dopóki samemu się człowiek nie postara, to gwiazdki nic mu nie pomogą.
Spadające gwiazdy przeglądały się w przejrzystej tafli wody. Odbicie było doskonałe. Jak drugie niebo...
Wolność. Doskonała i absolutna. Rudowłosa dziewczyna dosłownie oddychała wolnością, chłonąc ją całą sobą.
I to było piękno. I całe jej szczęście, którego pragnęła. Wolność. Śpisz, gdzie chcesz. Robisz, co chcesz. Wolna... Jak ptak.
~ * * * * * * * * * ~
Gmach biblioteki był olbrzymi, a mimo to przytulny. Półki pełne przepięknych, oprawionych w skórę woluminów zapełniały olbrzymią przestrzeń.
Wiedza. Lata wiedzy oraz setki ludzkich istnień poświęconych jej zdobywaniu i przekazywaniu. Zapach kurzu i pożółkłych kartek, woń skóry. Cisza, w której każdy jeden odgłos odzywa się echem.
Aura spokoju. I mądrości.
Mężczyzna siedział przy niewielkim stoliku, ukrytym w jednej z bocznych wnęk starego budynku. Otaczały go książki. Kaptur, którym usiłował przysłonić twarz, już dawno zsunął mu się z głowy, ale nawet tego nie zauważył. Trzymana z czułością niemal księga zaabsorbowała go całkowicie. Zapomniał, że szukał czegoś zupełnie innego. Czytał. Chłonął.
Księgi i mądrość. Niczego innego w tamtej chwili nie pragnął. To było jego życie, jego pasja i jego szczęście. To właśnie było dla niego piękne.
Bo to i tylko to wyzwalało go od obsesyjnego myślenia o własnym ciele. Księgi dawały mu wolność...
Wolność - więc szczęście.
~ * * * * * * * * * ~
Róże pachniały oszałamiająco. Po pięknym, wypielęgnowanym ogrodzie spacerowała młoda, ładna dziewczyna. Lubiła patrzeć na te kwiaty. Poza tym... czekała na kogoś. To była taka wyjątkowa pora. Nareszcie była wolna od obowiązków. Mogła zacząć biegać, śpiewać, wygłupiać się... i nikt nie poczułby się zgorszony naruszeniem etykiety.
Czuła się wolna, otoczona tym pięknem. I była szczęśliwa, bo czekała i wiedziała, że się doczeka.
~ * * * * * * * * * ~
Śliczny chłopczyk po całym dniu biegania padł wreszcie ze zmęczenia. Kobieta nareszcie mogła odnieść go do łóżeczka. Spał tak słodko... nie oparła się pokusie pocałowania jasnego czółka, które, mimo spędzania całych dni na świeżym powietrzu, wciąż nie chciało się opalić. "Śpij, kociaczku...", wyszeptała z całą matczyną czułością.
Po drewnianych schodach zeszła cicho, aby chłopczyka nie obudzić. Miała teraz cały wieczór dla siebie. Nie była przyzwyczajona do czegoś takiego... Nie przy Valu. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo miała pomysł, co z tym czasem zrobić. W końcu zdecydowała się wykorzystać go na prace w kuchni, których nie mogła wykonać w ciągu dnia, z uwagi na plączącego się pod nogami malca. Ugotowała obiad na następny dzień. Upiekła też ciasto, uśmiechając się na myśl, jak bardzo ucieszy to jej synka. Po zakończeniu pracy nareszcie mogła zaparzyć sobie herbaty.
Usiadła w swoim ulubionym miejscu - w miękkim fotelu przy oknie, delektując się aromatycznym napojem. W całym domu pachniało ciastem, które stygło właśnie na kuchennym parapecie. Na podłodze walały się zabawki, których Filia nie miała już siły pozbierać... A w pokoiku na górze spał jej synek.
Nie było żadnej Rady, żadnego Saichoro, żadnej Świątyni. Robiła, co chciała - a nie to, co ktoś jej nakazał. I miała synka.
I to właśnie było dla niej szczęście absolutne: wolność i dziecko. Dom. To było to, czego pragnęła. Uśmiechnęła się, zamyślonym, łagodnym uśmiechem kobiety doskonale szczęśliwej.
Niestety w tym momencie rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi. Przerażona, że ktoś może obudzić jej chłopczyka, pognała, by otworzyć. "Kto to może być?", zastanawiała się.
Za drzwiami stał fioletowowłosy mężczyzna.
- Xellos! - ucieszyła się smoczyca. - Miło, że jesteś. Chodź... - pociągnęła go do środka. - Właśnie upiekłam szarlotkę.
Mazoku nagle znieruchomiał. Filia zaś nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
- No, szarlotkę... Takie ciasto - próbowała tłumaczyć.
Nadal nie drgnął.
- Zatkało cię? Czy nie lubisz szarlotki? - teraz jej głos zabrzmiał, jakby się zmartwiła.
- Bardzo lubię - oświadczył po chwili ciszy dziwnym głosem.
I już bez oporów pozwolił się wciągnąć do środka.
~ * * * * * * * * * ~
To była najpyszniejsza szarlotka w jego życiu. Dlatego, że doszedł nagle do wniosku, że Filię naprawdę może uważać za jakiś rodzaj przyjaciela. Bo mógł siedzieć w domu, w którym pachniało ciastem i w którym było dziecko. To było tak niesamowicie odmienne od wszystkich tych ciemnych i brudnych miejsc, w których musiał przebywać ze względu na rozkazy... Ale było też lepsze od wszystkich pałaców, do których dzięki rozkazom miał wstęp.
Dlatego, że to on wybrał to miejsce. On. Sam.
A szarlotka smakowała prawdziwym domem, pomagała zapomnieć o wielu rzeczach. Dzięki kawałeczkowi ciasta przez jedną, jedyną chwilę w dziejach świata Xellos Metallium poczuł się wolny.
I to właśnie było szczęście.
~ * * * * * * * * * ~
No i jak, Sal? To nie był romans!
Szczęście... fajnie to mieć. A ja już wiem, skąd to się bierze. ^^
Tyle osób, miejsc... tyle recept na szczęście... a bez wolności nie uda się nikomu go osiągnąć.
Opinie pod: pandziusia@poczta.onet.pl
1