DOM WARIATÓW!
korekta: Susie
Niech piekło pochłonie rozwój zawodowy nauczycieli!
Hermiona Granger uniosła książkę tak, by zakryć nią głowę (co nie było łatwe z uwagi na rozmiar fryzury), i usilnie udawała, że nie istnieje. Inni przechodzący przez korytarz uczniowie z nagła i niespodziewanie przyrastali do ścian, przypominali sobie o włączonym żelazku pozostawionym w dormitorium (kto by się w takiej chwili przejmował, że w Hogwarcie urządzenia elektryczne nie mają prawa działać?) albo padali na ziemię i udawali martwych. Wszystko, byle tylko Sybilla Trelawney nie potraktowała ich jako potencjalnych partnerów do rozmowy.
A wszystko przez ten piekielny pęd do wiedzy. Nauczycielka wróżbiarstwa postanowiła się dokształcić. Ku rozpaczy braci uczniowskiej (i belferskiej), padło na psychologię. Umiejętność rozmowy połączona z wewnętrznym okiem - czegóż więcej potrzeba, by wybić się ponad masy i spojrzeć z innej perspektywy na rzeczywistość?
- Potter! - zawołała Łowczyni z radością.
- Pani profesor? - jęknął z rezygnacją Harry (przysięgając sobie jednocześnie, że nigdy więcej się nie zapatrzy na idącą korytarzem Ginny, zanim nie sprawdzi, czy aby na pewno stara nietoperzyca Trelawney nie kręci się w pobliżu).
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Ale o czym?
- No o tym! Unikasz odpowiedzi! Masz trudności komunikacyjne!
- Ja nie mam żadnych trudności!
- Mój drogi - powiedziała Sybilla, kiwając głową ze smutkiem - zaprzeczenie jest naturalną formą samoobrony przed bolesną prawdą.
- Jakiej samoobrony u diabła? - zapytał bezbrzeżnie zdumiony Harry, zapominając, że rozmawia z ciałem pedagogicznym.
- Agresja werbalna? Niedobrze... Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
- Ale po co? Przecież wszyscy nauczyciele wiedzą, jakie miałem dzieciństwo...
- Wypierasz ze świadomości złe wspomnienia! Co ci się śniło dziś w nocy?
- Eeee... - zaczął elokwentnie Potter.
Nie pamiętał swojego snu. Nagły przebłysk instynktu samozachowawczego kazał mu konfabulować.
- Więc? - niecierpliwiła się Trelawney.
- Kot - stwierdził z przekonaniem uczeń. To było pierwsze słowo, które przyszło mu do głowy.
- Kot? - W Sybilli obudziły się nagle stare przyzwyczajenia. - A przebiegł ci drogę? Był czarny?
- W nocy wszystkie koty są czarne - poinformował przytomnie Harry.
Ulotnił się, zanim domorosła pani psycholog zdołała mu wytłumaczyć, że jest socjopatą, skoro śnią mu się samotne kotki włóczące się po wrzosowisku wieczorową porą.
Rada nierada, profesor wróżbiarstwa musiała poszukać kolejnej ofiary. Miała Misję. Ten zamek to siedlisko popaprańców. Dom wariatów! Trzeba było wyprostować psychiki choć niektórych. Sprowadzić te biedne stworzonka na właściwą drogę!
Nagle na horyzoncie pojawiła się jedna z zabłąkanych owieczek.
- Severus! - zawyła radośnie Trelawney.
Mistrz Eliksirów wyszedł właśnie z lochów, niosąc dużych rozmiarów kociołek, z którego wydobywał się podejrzany dym.
- Sybillo? - Snape wyglądał, jakby dostał szczękościsku.
- Co tam masz?
- Gdzie?
- Tam! - Kobieta dramatycznie wskazała na niezidentyfikowany obiekt parujący.
- Kalafior.
- Co?
- Kalafior. Z bułką tartą.
Nauczycielka uważnie przyjrzała się warzywu. Ku swojemu rozczarowaniu nie znalazła w nim żadnych symboli fallicznych. Szkoda, to by ułatwiło interpretację. Trzeba było pójść inną drogą.
- Severusie, postanowiłam zanalizować twoją osobowość.
- Doprawdy?
- No bo spójrz: ta twoja pedanteria! Wszystko masz jak od linijki! Jesteś chłodny i nieprzystępny, a twój perfekcjonizm dodatkowo onieśmiela wszystkich dookoła!
- W niektórych dziedzinach magii brak precyzji doprowadza prędzej czy później do wybuchu ze skutkiem śmiertelnym i licznymi efektami specjalnymi.
- O tak, nie musisz mi tego tłumaczyć! - zgodziła się entuzjastycznie. - Niemniej jednak ty stanowczo przesadzasz! Masz osobowość ano... anan... anon... anion...
- Masz czkawkę?
- Anankastyczną!
- Powinienem iść się utopić już teraz, czy mogę parę minut poczekać?
- O osobowości anankastycznej połączonej z myślami samobójczymi jeszcze nie słyszałam...
- No to może sprawdź w tych swoich... książkach - poradził życzliwie Snape, wyminął zdumioną Trelawney i rozpoczął poszukiwanie schodów, które doprowadziłyby go na miejsce przeznaczenia.
***
- Albusie, zrób coś z tą wariatką, bo oszaleję!
- Mówisz o drogiej Sybilli? - spytał spokojnie dyrektor, odstawiając na stół jadowicie żółty kubek z herbatą, by poczęstować się kalafiorem z kociołka.
- A znasz tu jeszcze jakąś wariatkę?
- Według diagnoz Sybilli czy moich własnych? - zainteresował się Dumbledore.
- Sprawa jest poważna! Według tej wściekłej baby mam osobowość anankastyczną, Minerwa jest w ostatnim stadium myszoholizmu, Moody ma zaburzenia obsesyjno - kompulsywne, Binns od stu lat cierpi na nerwicę neurasteniczną, Hooch ukrywa przed nami bulimię a Filius jest na najlepszej drodze do nabawienia się choroby maniakalno - depresyjnej! Mało tego. Trelawney powiedziała wczoraj przy kolacji, że Czarny Pan nie jest niebezpiecznym mordercą, tylko „ma pewne objawy zaburzenia superego”.
- Intrygujące...
- Moon mi powiedział, że zatrzymała go wczoraj na korytarzu, wręczyła kartkę, kazała narysować drzewko, a potem je obejrzała i orzekła, że jego relacje z ojcem nie są takie, jak powinny i trzeba z nimi coś zrobić. Nie mówiąc już o tym, że przyłapałem ją wczoraj pod klasą eliksirów, jak próbowała uczyć trzeci rok Hufflepuffu asertywności! Mam tego dosyć!
- Kalafiora?
- Poproszę.
- Severusie, postaraj się ją zrozumieć. To samotna kobieta w średnim wieku. Musi mieć jakieś hobby.
- To nie może szydełkować?
- Potrzebuje czegoś, w czym się będzie w pełni realizować.
- Ale czemu moim kosztem?
- A tam, od razu twoim kosztem. Co ci przeszkadza, że czasem sobie z nią porozmawiasz? Wyśmienity kalafior.
- Przepis mojej matki. Ale ja tego już dłużej nie wytrzymam! A jak mnie też każe rysować drzewka? Jak ją znam, to wyjdzie z niego, że mam zadatki na pedantycznego, psychopatycznego mordercę i gwałciciela. O kacie niewinnych dzieci i świnek morskich nie wspominając.
- Przesadzasz.
- Wolałem, jak siedziała w tej swojej wieży i pielęgnowała wewnętrzne oko.
- No wiesz... Zawsze może jej samo przejść, prawda?
- I ty w to wierzysz?
- W coś w końcu trzeba, nie sądzisz?
Rozczarowany Snape opuścił gabinet dyrektora z pustym kociołkiem i głową pełną zmartwień. Gdyby tak mógł otruć Trelawney... Niestety, to nie wchodziło w grę, Albus by się natychmiast zorientował. To może ją chociaż podtruć? Uśpić? Otępić? Oszołomić? Albo taki malutki, malusieńki, niezobowiązujący ból zęba? Poppy jest dobrą kobietą, nie wyleczy jej zbyt szybko. Zdawał sobie doskonale sprawę, że to marzenia ściętej głowy. Zawsze będzie wiadomo, kto jest winny. Chyba że... Jest taki jeden eliksir...
Uśmiechając się szatańsko, Severus Snape szybkim krokiem udał się do swego prywatnego laboratorium.
Tymczasem w gabinecie Dumbledore'a...
Starzec zamyślił się głęboko, gładząc swą długą, białą brodę.
- Taaak. Stanowczo tak - mruknął, po czym machnął różdżką, szepcąc cicho zaklęcie. Patronus przybrał postać feniksa. Skinął głową czarodziejowi, mrugnął przyjaźnie do Fawkesa i z wdziękiem wyfrunął z komnaty.
- Słucham, Albusie? - po chwili w kominku dyrektora pojawiła się głowa nauczycielki wróżbiarstwa.
- Przemyślałem to, Sybillo.
- Jakie jest twoje zdanie w tej materii? - spytała kobieta z niepokojem.
- Miałaś rację. Stanowczo osobowość anankastyczna.
KONIEC