UE bilans strat i zysków
[to szkic wstępu. MD]
Andrzej Owsiński http://3obieg.pl/ue-bilans-strat-i-zyskow
30.04.2014.
Dziesięciolecie naszej przynależności do UE zmusza do poczynienia rachunku opłacalności tego przedsięwzięcia.
Formalnie przystąpiliśmy do tego towarzystwa z własnej, nieprzymuszonej woli, jednakże okoliczności, w jakich się to odbywało świadczyłyby o czymś innym. Począwszy od działań przedakcesyjnych, przebiegu i wyniku referendum, w którym mimo natarczywej propagandy wzięło udział niewiele, bo tylko około 8 % ponad połowę elektoratu, a przecież w tak ważnej sprawie powinno być podobnie jak przy zmianie konstytucji, przynajmniej dwie trzecie elektoratu.
Ale nawet i ta frekwencja została osiągnięta za pomocą zwykłego oszustwa, nie informując społeczeństwa o realiach naszej akcesji, a jedynie łudząc mirażem dobrobytu i udogodnień, jakie mają w niej ówczesne członkowskie kraje, a szczególnie te najstarsze wywodzące się jeszcze z chwalebnej wspólnoty węgla i stali.
Tylko, że przy objawieniu prawdy wynik referendum mógłby być niekorzystny dla naszego włączenia i niewykluczone, że wzorem innych referendów unijnych starano by się o powtarzanie go aż do skutku.
Tak naprawdę to nie my zdecydowaliśmy o naszym uczestnictwie, ani nawet rząd warszawski, który był jedynie wykonawcą poleceń.
Nie zostaliśmy włączeni do UE żeby nam się lepiej działo, a jedynie żeby na przestrzeni między Rosją a Niemcami nie powstała pustka, która mogłaby paść ofiarą „zagospodarowania” przez spadkobierców ZSRS.
Stąd nic dziwnego, że głównym protektorem polskiego wejścia do UE były Niemcy, zresztą bez udziału Polski cała ta impreza z jednoczesnym wejściem 10 krajów byłaby bez sensu.
W powodzi wypowiedzi na temat skutków naszego uczestnictwa w UE na czoło wybija się rachunek strat i zysków wynikły z wpłat Polski na rzecz UE i środków otrzymywanych przez Polskę z budżetu Unii. Nominalnie Polska otrzymuje per saldo z UE około 20 mld zł. rocznie więcej niż wpłaca, oczywiście, że w miarę upływu czasu saldo te będzie miało tendencje malejące, jest to jednak ciągle powód do uprawiania propagandy prorządowej jakby to była zasługa rządu w Polsce podkreślając, że Polska jest największym beneficjentem unijnym.
Jest to oczywiste nadużycie, Polska w przeliczeniu na mieszkańca otrzymuje znacznie mniej aniżeli inne kraje, ponadto zaś nie liczy się kosztów pozyskania wpłat unijnych, które wymagają ogromnych nakładów biurokratycznych pomniejszających realnie uzyskiwane środki.
Niektórzy posuwają się do stwierdzenia, że te koszty przewyższają wartość wpłat unijnych, co chyba jednak jest przesadą, ale winę za brak rzetelnej informacji w tym względzie ponosi rząd warszawski, którego obowiązkiem jest złożenie kompletnego sprawozdania wraz z rzeczywistymi kosztami pozyskania.
W praktyce można śmiało umniejszyć wpływy unijne o jedną trzecią, pozostanie ciągle jeszcze dodatnie saldo, tylko że o przeznaczeniu środków decyduje biurokracja unijna, której zdolność do czynienia zbędnych, a nawet szkodliwych wydatków jest nieograniczona.
Są nimi przede wszystkim koszty utrzymania aparatu zarządzania UE kłamliwie podawane, jako nieznaczny odsetek budżetu.
Koronnym przykładem szkodliwego trwonienia pieniędzy jest tzw. „parlament europejski” będący niczym innym jak tylko zgromadzeniem pasożytów wyłudzających pieniądze na szkodliwą działalność. Jedynym jego uprawnieniem mającym pozory konstruktywności jest uchwalanie unijnego budżetu. Tylko, że ten budżet jest sam w sobie zaprzeczeniem dobrej i celowej gospodarki.
Całe szczęście, że jego rozmiary w granicach 140 mld. euro rocznie stanowią zaledwie niecałe 1% unijnego PKB i nieco ponad 2 % globalnych wydatków publicznych krajów członkowskich.
Mimo to jednak budżet unijny działa szkodliwie gdyż promuje bezmyślny dryl wykonywania najbardziej idiotycznych pomysłów unijnej biurokracji i wyrabia zmysł wyłudzania dotacji zamiast twórczej pracy.
Ponadto budżet unijny sieje zarzewie konfliktu ze względu na dzielenie krajów członkowskich według Orwellowskiej zasady „równych” i „równiejszych” jak choćby w dotacjach rolnych.
Można tylko zwrócić uwagę, że nawet tak niewielka kwota jak owe 140 mld euro mogłaby wiele dobrego uczynić gdyby była wykorzystana na pożyteczne cele jak na przykład wyrównanie różnic cywilizacyjnych wewnątrz UE i rozwój gospodarki w zacofanych krajach o najwyższym stopniu bezrobocia.
Jednakże najwyraźniej nie o to chodzi, ale o przygotowanie Europy do hegemonii sił dyrygujących faktycznie biegiem wypadków w kierunku ustanowienia nowego imperium na wzór „cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego”.
Przypominam o tym przy każdej okazji, poza awanturą ukraińską mamy dzisiaj nowy dla Polski, ale i całej Europy jeszcze bardziej ważki przykład negatywnego ustosunkowania się Niemiec do propozycji warszawskiego premiera w sprawie organizacji wspólnoty energetycznej w UE.
Nota bene taka propozycja powinna być złożona przed wielu laty, o czym wielokrotnie pisałem, i to nie w postaci pokornej prośby do „protektorki”, ale w formie zbiorowego wniosku na specjalnej sesji Rady Europejskiej.
Zrealizowanie takiego wniosku w formie, którą proponowałem dałoby podstawę do tworzenia zupełnie odmienionej europejskiej wspólnoty narodów, wymaga to jednak takiego zjednoczenia sił, ażeby można było pokonać niemiecko rosyjski spisek budowany na podstawie monopolu energetycznego.
Nasz rachunek strat i zysków z tytułu przynależności w UE należy zacząć właśnie od rachunku kosztów energii i naszej zależności od Niemiec i Rosji.
A przecież poza tym należy w tym rachunku uwzględnić ograniczenia narzucone nam w dziedzinie rolnictwa, a szczególnie w przemyśle wydobywczym i przetwórczym.
A nade wszystko brakiem perspektyw rozwojowych i znalezienia właściwego miejsca we wspólnocie europejskiej dla Polski i innych wyraźnie upośledzonych krajów.
Jest to sprawa, której chciałbym poświęcić specjalne publikacji w najbliższym czasie.