Refleksje na temat wychowania i ich znaczenie dla wywierania wpływu na dziecko. |
Na temat wychowania dziecka można mówić godzinami. Wiele jest teorii traktujących o tym jak skutecznie wpływać na dziecko i kształtować jego osobowość tak, aby wyrosło na dobrego człowieka. Nie o teoriach chciałabym jednak mówić a o refleksjach, jakie towarzyszą mi, zarówno jako osobie pracującej z rodzicami - klientami Poradni, jak i matce usiłującej dobrze wychować własne dziecko.
Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że nie pozjadałam wszystkich rozumów i w temacie wychowania na pewno nie wiem wszystkiego. Jednak od czasu , gdy sama jestem matką stale towarzyszy mi refleksja, że łatwiej jest pomagać komuś w wychowywaniu jego dzieci, niż wychowywać własne. Dzięki temu lepiej rozumiem problemy rodziców, ich radości i smutki, a także niespodzianki i pułapki, które napotykają w trudnym i nieustającym zadaniu, jakiego się podjęli. Rozumiem, że w wychowaniu nic nie jest tak czarno - białe, tak oczywiste, jak wcześniej mi się wydawało i przede wszystkim staram się nie oceniać!
Co nie jest znowu takie proste, bo kolejna refleksja, która pojawia mi się w konsekwencji kilkunastu lat pracy, jest niewesoła. Otóż wydaje mi się, że mimo szerszego dostępu rodziców do wiedzy na temat wychowania, mimo większej ilości kanałów informacyjnych, jakimi tą wiedzę można czerpać, a także mimo łatwiejszego dostępu do możliwości uzyskiwania pomocy - rzeczywistość w tym temacie jest coraz smutniejsza.
W okresie późnego dzieciństwa i wczesnej młodości skóra mi cierpła, gdy słyszałam hasło: „za moich czasów tego nie było”. Dziś skóra mi cierpnie z zupełnie innego powodu, a hasło „za moich czasów tego nie było” coraz częściej mam ochotę powtarzać.
Zdaję sobie sprawę z tego iż z racji zawodu i pracy w Poradni mam nieco skrzywiony obraz rzeczywistości. Zdecydowanie częściej trafiają do nas ludzie z ogromnymi problemami, rodzice tzw. dzieci trudnych, niż szczęśliwi, wspaniale radzący sobie, z cudownym potomstwem. Jednak bywam też w szkołach, prowadzę zajęcia z dziećmi i młodzieżą, czasami przechodzę przez osiedlowe boisko lub plac zabaw, rozmawiam z własnym dzieckiem i jego kolegami, obserwuję przez okno dzieci bawiące się w piaskownicy, sporadycznie oglądam telewizję i naprawdę poraża mnie myśl, że „za moich czasów tego nie było”.
Nie było (a w każdym razie w tak masowym „nakładzie”):
Takiej ilości dzieci kompletnie nie znających żadnych barier i ograniczeń. Nie potrafiących przyjąć do wiadomości faktu, że istnieją normy i zasady według, których należy postępować lub takich, którym nikt nie uświadomił, że nie wszystko można a czasami wręcz nie wolno...
Takiej ilości dzieci nie potrafiących dostosować się do reguł obowiązujących w szkole. Zawsze byli uczniowie, którzy przeszkadzali nauczycielowi w prowadzeniu lekcji, ale wydaje mi się, ze były to zwykle pojedyncze osoby w skali klasy i w związku z tym łatwiej jednak dawały się zdyscyplinować. Dzisiaj wcale nie do rzadkości należą całe klasy dzieci, z którymi trudno się pracuje.
Takiej ilości dzieci rozwiązujących swoje problemy za pomocą zachowań agresywnych różnego kalibru.
Takiej ilości dzieci zwracających się do siebie słowem tak dalece brukowym, ze niejeden dorosły by się zawstydził.
Takiej ilości dzieci ocenianych jako nadpobudliwe, których zachowania niepożądane po bliższym przyjrzeniu się sytuacji okazują się być konsekwencją tzw. błędów wychowawczych a nie nadpobudliwości psychoruchowej.
Takiej ilości dzieci i młodzieży odnoszących się do rodziców, nauczycieli i innych dorosłych w sposób kompletnie pozbawiony szacunku, respektu i taktu.
Zebranie tych wszystkich trudnych zachowań w jednym miejscu i czasie daje przykry obraz, ale gdyby bliżej im się przyjrzeć, to za zachowaniami dzieci kryją się jednak bardzo często trudności rodzica. I tu nasuwa mi się kolejna refleksja, że bardzo często, to nie dziecko jest trudne, tylko jego rodzice zbyt łatwo zrezygnowali z jego wychowania.
Niepokoją mnie:
mamy, które coraz częściej przychodzą do Poradni z problemem pt. „Moje 3,4,5 - letnie dziecko mnie bije...”,
rodzice, którzy nie wymagają od własnego dziecka niczego, bo wydaje się im, że dziecko samo nauczy się co jest dobre a co złe,
rodzice, którzy wyręczają dziecko we wszystkim, niczego nie pozwalają mu zrobić samodzielnie, bo z góry zakładają, że nie potrafi... nie pozwolą nawet gimnazjaliście wziąć odpowiedzialności za własną edukację, bo przekonani są, ze jeśli nie siądą z dzieckiem, to ono nie zacznie odrabiać lekcji i niestety słowo ciałem się staje,
rodzice, których jedynym narzędziem do uzyskania od dziecka wymaganego zachowania jest przemoc i których podstawowym problemem jest to, że sami zupełnie nie radzą sobie z własnymi emocjami,
rodzice którzy zakładają, że najlepsze co mogą zrobić dla swoich dzieci, to zaopatrzyć je we wszelkie możliwe dobra materialne i wysłać na wszelkie możliwe zajęcia pozalekcyjne i którzy nie dostrzegają, ze tym samym odsuwają dziecko od siebie, tracą z nim kontakt i możliwość wpływania na jego rozwój i zachowanie.
Dzieci coraz częściej wychowywane są przez telewizję, komputery. Mało czasu spędzają na wspólnych zabawach, mało czasu spędzają z własnymi rodzicami. Mają dużą mniejszą możliwość niż dawniej uczenia się prawidłowego funkcjonowania w relacji z innymi ludźmi, bo jak się tak przyjrzeć, to nawet większość popularnych zabawek służy do zabawy w samotności. Rodzice jakby nie zdają sobie sprawy z tego, że kontakt z innymi jest dla dziecka właściwie jedyną formą trenowania pożądanych zachowań społecznych i podstawą do prawidłowego rozwoju emocjonalno - społecznego.
Zarówno z obserwacji poczynionych na gruncie zawodowym, jak i z własnego doświadczenia wiem, że rodzice mało czasu spędzają z własnymi dziećmi. Czasem zbyt dużo pracują po to, aby „związać koniec z końcem”, czasem zbyt mocno koncentrują się na własnej karierze zawodowej a czasem są na miejscu, ale obok a nie z dzieckiem. Gdyby udało się przeprowadzić odpowiednie badania okazałoby się zapewne, że czas spędzany wspólnie całą rodziną bywa czasem spędzanym według schematu: mama - w kuchni, tata - przed telewizorem, dziecko - przed komputerem. A przecież łatwo zauważyć, jak bardzo dzieci potrzebują pozytywnego kontaktu z rodzicami, ich uwagi, choćby obserwując zabiegi, mające na celu zwrócenie uwagi rodziców na siebie. Aby to zrobić dzieci posługują się całą gamą środków i sposobów. Od przymilności, poprzez szantaż, symulowanie choroby, aż do najbardziej bodajże skutecznego niegrzecznego zachowania.
Dzieci zbyt szybko rosną, żebyśmy mogli odłożyć bycie z nimi na później, one nie chcą czekać. Po prostu rosną - najpierw z tęsknotą, potem protestem, w końcu z obojętnością. Rodzice stopniowo przestają im być potrzebni, poza zabezpieczeniem ich potrzeb materialnych. Wzajemna relacja umiera i wreszcie pod jednym dachem mieszkają wspólnie obcy sobie ludzie.
Tu pojawia mi się kolejna refleksja, że aby być skutecznym rodzicem, trzeba spełnić warunek konieczny: być z dzieckiem i słuchać co ono mówi. Być z dzieckiem nie cały czas i nie jakąś określoną liczbę godzin dziennie, być aktywnie, rozmawiać, bawić się, poznawać i rozumieć. Nie ilość, lecz jakość kontaktu z naszą pociechą jest ważna.
Często zastanawiam się, czy przyczyną problemu jest brak refleksji u rodziców na temat wychowania własnych dzieci. Czy gdyby bardziej edukować dorosłych lepiej wychowywaliby własne dzieci? I pewnie w dużej mierze tak jest. W końcu na tym między innymi polega nasza praca w Poradni. Wyposażamy rodziców w wiedzę, po to, aby mogli jak najlepiej oddziaływać na swoje dziecko, po to by mogli jak najskuteczniej wpływać na jego rozwój. Wydaje mi się jednak, ze ta zależność nie jest tak prosta. Gdyby tak było, to przecież rodzice - profesjonaliści: pedagodzy, psycholodzy powinni być rodzicami idealnymi. A przecież nie tylko z własnego doświadczenia wiem, że nie zawsze tak jest.
Rodzice wykazujący się nadmiarem refleksyjności w odniesieniu do wychowywania własnych dzieci często doszukują się błędów we własnym postępowaniu, wyliczają sobie przykrości zrobionych dziecku i dręczą się wyrzutami sumienia z powodu kolejnej godziny spędzonej w pracy, zamiast na wspólnym rysowaniu z dzieckiem. To z kolei prowadzi to do niekonsekwencji w wychowaniu, co temuż wychowaniu w ogóle nie służy. Bo przecież podstawą w tej trudnej pracy na rzecz kształtowania człowieka potrafiącego żyć w społeczeństwie jest konsekwencja!
Rodzic odczuwający silne wyrzuty sumienia zaczyna być zbyt pobłażliwy w odniesieniu do zachowań dziecka, liberalizuje własny system wychowawczy, co oczywiście bardzo szybko prowadzi do zachowań niepożądanych u dziecka. Rodzic zaostrza więc wymagania, dziecko z tego powodu wyraża niezadowolenie, czym znowu potęguje wyrzuty sumienia u rodzica...
I koło się zamyka.
A zatem, z refleksjami rodzica na temat wychowania jest jak ze wszystkim innym, najlepiej nie przesadzić! Ani w jedną, ani w drugą stronę.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że wychowanie dziecka to zadanie dla rodzica, że należy określić cel, jaki chcemy osiągnąć, że to my wyznaczamy dziecku granice (a nie ono nam), że to my mamy dziecko wspierać, nagradzać, karać i kształtować tak, aby mogło jak najlepiej radzić sobie w życiu.
Nie musimy natomiast kontrolować każdego kroku naszego dziecka, spędzać z nim każdej minuty i zadręczać się tym, że nie jesteśmy rodzicem idealnym.
Rodziców idealnych nie ma tak samo, jak nie ma idealnych ludzi, ale dążyć do doskonałości, starać się być jak najlepszym rodzicem, próbować wychowywać skutecznie - zawsze warto a nawet trzeba.
Milena Spychalska - Czech - psycholog
Poradnia Psychologiczno - Pedagogiczna
w Poddębicach