20.09.2010 Donalda Tuska gry Polską. Póki nie jest za późno
Opis potwornej gry, którą od końca sierpnia 2009 roku prowadzili Władimir Władimirowicz Putin i Donald Tusk powoli dociera do świadomości społecznej. Jak chóry w greckiej tragedii wtórowały premierom głosy szefostwa Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, polskiego MSZ z jego szefem i rzecznikiem prasowym, Kancelarii Premiera, ministrów rządu, ich rosyjskich odpowiedników i w końcu ambasadora Grinina. Ta gra wymierzona była w polskiego prezydenta. Jej celem - wyeliminowanie go z polityki. Nikt tego nawet nie usiłował ukrywać. Nie chodziło o polityczne zwycięstwo. Celem było ostateczne usunięcie ze sceny politycznej. Dla większości doświadczonych polityków w kraju i za granicą ta gra była oczywista i czytelna. Milczeli. Lech Kaczyński był politykiem niewygodnym nie tylko dla Rosji.
A przecież nie była to jedyna gra z Donaldem Tuskiem w roli lidera. Cały czas toczy się inna, znacznie bardziej wyrafinowana, trudniejsza do zdefiniowania. Parterami są w niej różni politycy niemieccy i polscy, gra zaś powinna nosić tytuł: „Usuwamy przeszkody w naprawieniu stosunków polsko-niemieckich”.
Jakie to są przeszkody?
Polska nie prowadzi ani jednego przedsięwzięcia, które godziłoby w podstawowe interesy sąsiada, jego władztwo nad terytorium czy bezpieczeństwo energetyczne. Polska powinna te zagrożenia wskazywać, wyrażać swoje zdanie i bardzo konsekwentnie je niwelować. I nigdy nie personifikować problemów. Ludzi związanych z problemami (Kanclerz Schroeder-gazociąg północny), Erika Steinbach (Widoczny znak) można zmieniać, a problemy pozostają. Dla Niemiec i pewnej części polskiego establishmentu ludzie w Polsce dzielą się na „otwartych” i „wrogich”. „Otwarci” to ci, którzy skupiają się na problematyce łączącej, czyli stosują cały katalog wiarygodnie brzmiących uników byle nie powiedzieć: Sprzeciwiam się, to godzi w żywotne polskie interesy. Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić. Zamiast tego słyszymy pokrętne: Nie rozumiemy uzasadnienia ekonomicznego. Oczywiście, że tego nie zrozumiemy, bo projekt-tak, chodzi o gazociąg północny - jest projektem politycznym. To było stanowisko Polski za rządów Jarosława Kaczyńskiego. To Niemcy twierdziły, że projekt ma charakter ekonomiczny. Rząd Tuska przyjął stanowisko Niemiec i swoje wypowiedzi koncentruje na nim, nieco je tylko gmatwając. Podobną tezę postawił W. Putin w Sopocie 1 września 2009 roku i też to przyjęliśmy. Tylko silnych stać na otwartą politykę wobec Rosji, oznajmił przedwczoraj minister Sikorski. Pozwolicie Państwo, że oszczędzę sobie komentarza.
A co z „Widocznym znakiem”? Już wyjaśniam.
W czasie, gdy prezydentem był śp. Lech Kaczyński a szefem rządu Jarosław Kaczyński, poprawa relacji z Niemcami była jednym z istotnych zadań w polityce zagranicznej. Sądziliśmy jednak, że drogą do celu będzie osiągnięcie konsensusu nie tylko w sprawach istotnych dla Niemiec - ale również w tych, które dla nas były priorytetem. Zaliczaliśmy do nich osiągnięcie zbieżnych stanowisk w kwestiach związanych ze wspólną historią. Jednoznacznie sprzeciwialiśmy się budowie centrum upamiętniającego wysiedlenia po II wojnie światowej, traktując ten projekt jako akt, z wielu powodów nieprzyjazny wobec Polski. Niezależnie od obsady personalnej centrum. To podejście z bardzo wielu względów było lepsze niż koncepcja, którą postanowił realizować rząd Tuska. Nasze przesłanie było jasne, nie niosło ryzyka wplątania w kontrowersyjne targi. Udzielona przez rząd Tuska zgoda na budowę centrum nie poprawiła relacji, Polska zaakceptowała przedsięwzięcie, które zawsze będzie zarzewiem sporów. To my będziemy zabiegać o zmianę liter, tablic, interpretacji. Nasz partner może nami grać dowolnie, w zależności od humoru. Pierwszą ofiarą błędnej strategii premiera Tuska stał się minister Władysław Bartoszewski. Jestem osobą, która nie ma wielu powodów, by odczuwać szczególną sympatię do ministra Bartoszewskiego. Odczuwam jednak wielki dyskomfort słysząc jak osoby takie, jak Eryka Steinbach pozwalają sobie wobec niego na niestosowne uwagi. I mam pretensje do premiera Donnalda Tuska, że uczynił świadomie, tarczę strzelniczą ze starszego, zasłużonego człowieka.
Jest jednak kwestia, która wymaga wyjaśnienia. Wymaga tego wyjaśnienia zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej. W wigilię Bożego Narodzenia 2009 r. TVN24 wyemitował wywiad z min. Władysławem Bartoszewskim, powtórzony w wieczór sylwestrowy. Z wywiadu wynikało, że w lutym 2008 r. podczas spotkania w Warszawie minister Bartoszewski i niemiecki minister Neuman ustalili kroki, które po obu stronach maja usuwać przeszkody stojące na drodze poprawy relacji międzypaństwowych. Po rządach, jak rozumiem wcześniejsze wypowiedzi - barbarzyńców. Pan minister dodał, ze polska strona swoją część umowy wykonała. Teraz oczekuje działania ze strony nienieckiej. Czego chcieli od nas Niemcy? Co Polska „wykonała”? Czy dostrzegacie państwo pułapkę w tej konstrukcji? W relacjach między demokratycznymi państwami znacznie rozsądniej jest sprzeciwiać się istnieniu całych projektów niż osób. W tym drugim przypadku ryzykujemy, że silniejsze państwo potraktuje to jako usankcjonowany obyczaj w relacjach dwustronnych, każdorazowo będzie decydowało, kto ma prawo funkcjonować na scenie politycznej, a kto nie i „wykonywało” naszymi własnymi rękami. Tak tworzy się relacje podległości. Nie lekceważmy wypowiedzi Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o kondominium, nie mówmy, że to tylko taka metafora i ostrzeżenie. Takie gry nie są normą w relacjach międzypaństwowych, pachną prowokacjami służb. Przerwijmy je. Póki nie jest za późno. Póki nie ma następnych ofiar. Póki pamiętamy, co to jest państwo suwerenne.
Anna Fotyga