Bajka o bardzo „dzielnym” rycerzu
Daleko stąd, nawet dokładnie nie wiem gdzie, była wieś, w której żyli biedni, ale serdeczni ludzie. Mieszkali w ubogich chatach, nieraz głód zaglądał im w oczy, ale nie skarżyli się na swój los. Uprawiali swoje małe ogródki, czasami polowali na drobną zwierzynę leśną i byli bardzo szczęśliwi.
Pewnego dnia we wsi pojawił się rycerz. Przyjechał na pięknym, gniadym rumaku i miał na sobie lśniącą zbroję. Mieszkańcy wsi bardzo ucieszyli się z jego wizyty, bo nigdy w życiu nie widzieli prawdziwego rycerza.
Będę was bronił i strzegł przed smokami - powiedział rycerz - podobno sporo ich w tej okolicy. Nie obawiajcie się, od tej pory jesteście bezpieczni!
To był wielkie święto we wsi. Wydano przyjęcie na cześć dzielnego rycerza, a Bartek odstąpił mu nawet swoją chatę.
Nie godzi się przecież, aby tak znakomity gość mieszkał kątem u któregoś z gospodarzy - stwierdził - Mnie wystarczy ten szałas pod lasem, który zbudowałem w zeszłym roku.
W ten sposób rycerz zamieszkał w chacie Bartka. Co dzień inna gospodyni przynosiła mu obiad, gospodarze częstowali owocami i warzywami, a nieraz przynoszono mu też upolowane zające albo i bażanty. Rycerz zaś siedział sobie wygodnie w wiklinowym fotelu i czyścił swoją, i tak już przeraźliwie lśniącą zbroję.
Pewnego dnia usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Myślał, że chyba coś mu się wydało, ale pukanie powtórzyło się.
Otwarte! - krzyknął, bo nie chciało mu się nawet wstać z fotela.
Do chaty nieśmiało zajrzała babcia Michalina - staruszka, która mieszkała sama, samiusieńka w maleńkiej chatynce krytej słomą, hen na drugim końcu wsi.
Wybacz, szlachetny rycerzu, że ci przeszkadzam, ale pomyślałam, że jesteś taki dobry i szlachetny, nie odmówisz staruszce w potrzebie - wyszeptała, rozglądając się niepewnie dookoła - Nazbierałam w lesie chrustu, zima niedaleko. Ale stara jestem, słaba, nie mam siły zanieść go do mojej chałupinki. Dla ciebie to drobnostka, pomóż, proszę...
Rycerz podrapał się w brodę i pokręcił przecząco głową:
Ja będę nosił chrust, a tymczasem smoki zaatakują wioskę! Chyba nie chcesz, babulko, narażać wszystkich mieszkańców na takie niebezpieczeństwo! Poproś kogoś innego, we wsi jest dużo chłopaków, na pewno z ochotą zaniosą twój chrust do domu.
Poszła więc zmartwiona Michalina dalej, w poszukiwaniu pomocy. Spotkała po drodze Bartka i opowiedziała mu o swoim kłopocie. Chłopak roześmiał się i pogłaskał staruszkę po spracowanych dłoniach:
Nie martwcie się, Michalino, już idę i zaniosę chrust wprost do waszej chaty. A potem jeszcze raz pójdę do lasu i jeszcze więcej chrustu uzbieram. Zima przecież długa i sroga!
Bartek pomaszerował z babulką do lasu, a rycerz dalej polerował zbroję tak, że można się było w niej przeglądać i czekał na smoki.
Innego dnia zajrzała do rycerza Kasia. Smutna była bardzo, ledwie łzy powstrzymywała, które z całych sił do oczu jej się cisnęły.
Pomóż, szlachetny rycerzu - prosiła, załamując swe delikatne rączęta - Moje kurki uciekły z zagrody do lasu! Jak ich natychmiast nie odszukam, lis je porwie i schrupie z apetytem...
Rycerz wydął wargi i prychnął pogardliwie:
A czymże ty, dziewczyno, głowę mi zaprzątasz?! Czy twoje liche kury warte są tego, żebym zaniedbał swych obowiązków?! Czy wypada rycerzowi uganiać się po lesie za głupim drobiem?! A idźże, poszukaj kogoś innego do pomocy! Ja mam inne zadanie do wykonania.
Poszła więc Kasia sama do lasu. Ale, że szałas Bartka tuż pod samym borem się znajdował, chłopak wyszedł na spotkanie strapionej dziewczynie i zaoferował swoją pomoc w poszukiwaniach. Nie minęła godzina, a wszystkie kurki, całe i zdrowe wróciły do Kasinej zagrody.
Zbrzydło wreszcie rycerzowi ciągłe czyszczenie zbroi. Odłożył ją na bok, usiadł przy oknie i myśli:
Gdyby tak nagle pojawił się tu trójgłowy smok tybetański, a ja bym go jednym cięciem miecza głów tych trzech pozbawił... Może wreszcie przestaliby mi zawracać głowę jakimiś bzdurami. A może sam król dałby mi za to księżniczkę za żonę i pół królestwa.
Tak sobie marzył nasz dzielny wojownik, a tymczasem do okna zastukał Jaś - pastuszek. Łzy mu z oczu płyną ciurkiem, ociera je swymi brudnymi rączętami i szlocha:
O rety, rety, co ja biedny pocznę! Moja krówka w błoto weszła i nijak się z niego wydostać nie może! Sam nie dam rady jej wyciągnąć... Błagam, dobry rycerzu, ty jesteś taki silny, pomóż mi uratować moją Krasulkę!
Ale rycerz nawet rozmawiać z nim nie chciał. Odsunął się od okna ze wstrętem i dalej zaczął polerować swoją zbroję.
Płacz Jasia usłyszał Bartek, razem z nieszczęsnym chłopcem pobiegł i krówkę z opresji wyratował. Szczęśliwy Jasio poszedł do domu głaszcząc głowę Krasulki.
We wsi owej był taki zwyczaj, że w noc świętojańską mieszkańcy nagradzali najdzielniejszego i najmądrzejszego młodzieńca. Dostawał on wielki kołacz, który piekły wszystkie wiejskie gospodynie.
Rycerz nie miał wątpliwości, że to właśnie jemu przypadnie w tym roku ten zaszczyt. Włożył więc swoją lśniącą zbroję i czekał, aż przyjdą do niego gospodynie z kołaczem. Czekał i czekał, mijały godziny, północ się zbliżała, a tu nic. Z dala słychać gwar i śmiechy, zabawa widać trwa we wsi w najlepsze, a o rycerzu nikt nie pomyślał.
Zezłościł się nieco, ale nic, postanowił sam wyjść świętującym naprzeciw. Po drodze spotkał dzieci, które z obwarzankami w rączętach goniły jedno za drugim.
A gdzież jest ten osławiony kołacz? - zapytał rycerz, chwytając za rękaw jedno z nich - Kiedy wreszcie zostanie wręczony temu, kto na niego zasłużył?
Już został wręczony! - krzyknęły chórem dzieciaki - Bartek, nasz kochany Bartek go dostał! On nigdy nikomu nie odmówi przysługi i zawsze pospieszy z dobrą radą i pomocą! Wszyscy zgodnie orzekli, że on jedyny na kołacz zasługuje!
Zawstydzony rycerz odwrócił się na pięcie i tyle go we wsi widziano. Pewnie błąka się po świecie szukając swoich smoków, na które polowałby z taką ochotą, a może robi zupełnie coś innego. Jedno jest pewne, nikt we wsi nie żałował, że rycerz się od nich wyniósł. Bo tak naprawdę po cóż im rycerze, skoro mają swego Bartka...
Elżbieta Janikowska
3