|
Czy tylko zła reforma |
|
|
|
|
O tym, że reforma służby zdrowia jest zła, zarówno dla pacjentów jak i lekarzy, nie trzeba nikogo przekonywać. I jak na razie nie widać światełka w tym tunelu, a jeżeli nawet, to jest ono bardzo daleko. Wg obietnic Ministra Religi najwcześniej w 2007 roku, kiedy to już pewnie nie jego będą rozliczać za to, co nie zostało zrobione. Naczelna Izba Lekarska protestuje, postuluje, przedstawia projekty, ale nadal jest "o nas bez nas". Czy chodzi jednak w tym wszystkim tylko o pieniądze?
Pracuję już w zawodzie sporo lat, głównie w lecznictwie zamkniętym, ale nie tylko, i patrzę na to, co się dzieje w służbie zdrowia z pewnej perspektywy. Zyskaliśmy niewątpliwie nowe możliwości diagnostyczne, terapeutyczne, których nie było przed laty. Ale, czy pracuje się teraz lepiej i łatwiej. Niestety, nie. Po wejściu do UE zmieniły się uwarunkowania. Większość z nas głosowała na tak, więc pozostaje się dostosować do nowych wymagań, z całą tą nadbudową biurokratyczną, która jest zmorą dla każdego lekarza. Tyle, że na całym świecie, poza naszym krajem, te dziesiątki mniej lub bardziej potrzebnych papierów wypełniają sekretarki medyczne. Wystarczyłaby jedna sekretarka na trzech lekarzy i byłoby po problemie. Decyzja o zatrudnieniu sekretarek nie jest narzucana odgórnie, a zależy tylko i wyłącznie od dyrekcji konkretnej placówki. Niektórzy, co światlejsi dyrektorzy już tę sprawę rozwiązali we właściwy sposób, niestety bardzo nieliczni. A zatem, może zło tkwi nie tylko w złej reformie, ale i w złym zarządzaniu na dole? Dyrektorzy - menadżerowie dbają głównie o akredytacje, certyfikaty, kontrole jakości, o pacjenta i personel w mniejszym stopniu. W przeddzień wizyty komisji akredytacyjnej zaczyna się "generalne uporządkowywanie i dostosowywanie do wymogów". Pełna gotowość, na baczność pacjenci, na baczność lekarze, na baczność pielęgniarki i cały personel pomocniczy, prawie tak jak niegdyś przed wizytą Pierwszego Sekretarza jedynej słusznej partii. Po pomyślnym zakończeniu inspekcji, zatwierdzeniu akredytacji, uśmiech na ustach dyrekcji i od następnego dnia możemy znowu zacząć się borykać się z tym czego nie ma, a co powinno być. No, a pacjent będzie mógł opowiadać, że oto został odesłany z kwitkiem ze szpitala, który posiada akredytację, certyfikat jakości i parę jeszcze innych certyfikatów. Bo to, że chory ma prawo wyboru szpitala, w którym chce być leczony, jest kosmicznym oszustwem. Jedyny wybór, jakiego może dokonać pacjent, to kolejność objazdu szpitali, w których nie zostanie przyjęty. Najczęściej z braku miejsc. W niektórych dużych szpitalach dyżury na Izbie Przyjęć są obsadzane przez młodych lekarzy, bez doświadczenia, dla których jest to pierwsza szkoła życia i pierwsza szkoła zawodu. Dobrze, jeżeli chorego w ogóle zbadają i mają na tyle wiedzy teoretycznej, żeby mieć wątpliwości i zwrócić się z problemem do kogoś bardziej doświadczonego. Gorzej, jeżeli tej wiedzy nie posiadają i podejmują samodzielne decyzje, wielokroć niesłuszne. Tyle, że ktoś ich na te dyżury izbowe wypuścił... Za moich czasów na Izbie Przyjęć mieli prawo dyżurować jedynie specjaliści II stopnia, a często towarzyszył im młody lekarz, który w ten sposób nabywał praktyczną wiedzę. I to było dobre zarówno dla pacjenta, jak i dla adepta sztuki medycznej. Zmienił się nieporównanie komfort pracy również z powodu maksymalnej redukcji zatrudnienia, przy równoczesnym zwiększaniu zakontraktowanych w NFZ świadczeń. Przeliczniki, z których korzysta się przy ocenie obciążenia pracą poszczególnego lekarza, są po prostu fikcyjne. Rezydentów traktuje się jak rzeczywistych pracowników oddziału, a w praktyce ponad rok są poza macierzystym oddziałem specjalizacji na różnorodnych stażach i szkoleniach. Podobnie jest z lekarzami szpitalnymi będącymi w trakcie specjalizacji.
Mam takie odczucie, że etos lekarza bardzo ostatnio podupadł i to nie tylko za sprawą afer rozdmuchiwanych przez media, roszczeniowych postaw pacjentów, ale również dlatego, że się nie szanujemy nawzajem i pozwalamy, aby inni nas nie szanowali. Pracuję ponad trzydzieści pięć lat i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek, tak jak teraz, praca lekarza kojarzyła się ze stresem, uczuciem niepewności i zastraszenia. Własne zdanie można mieć dla siebie, i to też tak, żeby nie usłyszał nikt niepowołany, każda uwaga jest traktowana jako krytyka pod adresem kierownictwa - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Najwyższą wartością jest lojalność. A jeżeli się komuś nie podoba to droga wolna.
Przepraszam, zetknęłam się już z taką atmosferą, na kontrakcie w Libii. Traktowano nas wtedy jak najemników, kontrolowano, sprawdzano, straszono. Ale to był obcy kulturowo kraj, trzeci świat i na dodatek dwadzieścia lat temu! Pomijam fakt, że rekompensatą były zarobki, trzydziestokrotnie wyższe niż w Polsce i świadomość, że kontrakt trwa tylko trzy lata. Nauczyliśmy się wtedy jednej ważnej rzeczy, że im bardziej byliśmy pokorni wobec arabskiego kierownictwa, tym mniej nas szanowano.
Może dobrze byłoby te doświadczenia przenieść na polski grunt? Nie wierzę tylko, że stać nasze środowisko na konsolidację w obronie własnej godności. Cieszy fakt, że budzi się wreszcie z letargu Związek Zawodowy Lekarzy i zaczyna bardziej stanowczo reprezentować nasze interesy wobec pracodawców. Włącza się w tego typu działania również Okręgowa Izba Lekarska.
Ze swojej strony spróbujmy rozwiązać problemy, które nie wymagają specjalnych negocjacji i negocjatorów, a których zlikwidowanie ułatwiłoby naszą codzienną niełatwą pracę.
Szwankuje na przykład informacja o możliwości świadczenia usług przez poszczególne jednostki. Lekarze lecznictwa otwartego, i nie tylko, w większości nie wiedzą np., że Izba Przyjęć Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego nie posiada umowy z NFZ na świadczenie pomocy doraźnej. Nie ma też zaplecza laboratoryjnego - wszystkie badania wykonuje laboratorium centralne na Czarnowie. Stąd, kierowanie chorego z ostrym nieżytem żołądkowo-jelitowym, który na dodatek od razu nie wyraża zgody na hospitalizację, na Izbę Przyjęć OOZ z zapewnieniem, że zrobią mu tam badania i dadzą kroplówki, jest bzdurą. Nie zrobią i nie dadzą, bo nie mają takiej możliwości. Podobna niewiedza panuje, jeżeli chodzi o Wojewódzki Oddział Dermatologii. Otóż w godzinach popołudniowych oraz w dni wolne od pracy nie ma dyżurującego specjalisty. Oddział zabezpieczają lekarze Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego, z których żaden nie ma dodatkowej specjalizacji z dermatologii. Jeżeli więc kieruje się tu chorych na konsultację dermatologiczną po południu, w nocy, czy w weekend, to jest pozbawione sensu. Izba Przyjęć Oddziału Dermatologii również nie posiada możliwości leczenia doraźnego. Ostre stany alergii skórnej powinny być więc kierowane na Izbę Przyjęć któregoś z oddziałów wewnętrznych, gdzie można choremu podać doraźnie odpowiednie leki. Z pewnością istnieje wiele podobnych problemów, które można by rozwiązywać we własnym zakresie. Wykorzystajmy zatem łamy Eskulapa Święto/nyskiego jako forum dyskusyjne o codziennych bolączkach naszej pracy i propozycjach, czy możliwościach ich rozwiązania.
Praca pochodzi z serwisu www.e-sciagi.pl <<<>>> Zacznij zarabiać http://partner.e-sciagi.plPraca pochodzi z serwisu www.e-sciagi.pl