Tylko Bóg
Monos ho Theos -sam Bóg, tylko sam Bóg. Jeśli On będzie centrum naszego życia, niczego więcej nam nie potrzeba.
Tym greckim zawołaniem kierowali się chrześcijanie, którzy dobre dwa wieki po męce Jezusa z Nazaretu pragnęli w życiu postawić na jedną kartę: na prawdziwego, jedynego Boga. Plany, marzenia, kariera, a nawet założenie własnej rodziny przestawało się liczyć, gdy dostrzegali najpiękniejszą Perłę, która na dodatek była w zasięgu ich ręki. Wartość Najwyższa. Poza Nią- wszystko bez wartości. Mogli ją zdobyć wszyscy, którzy chcieli, bo narzędzia mieli w sobie. Tym, którym wystarczała sama Perła to monachoi . Ograniczyli swoje życie do jednego, a wtedy wygrywali. Zostawiali wszystko, żeby zdobyć to Jedno, ale za to Naj-.
Kim musiał być Ten, którego przyjęli jako centrum odniesienia we wszystkich sprawach życiowych? I ciekawe, że szli na pustynię, żeby znaleźć Perłę.
Wydaje się, że dzisiaj częstokroć ich decyzja działa na nas szokująco. Opuścić wszystko dla Boga.... Dlaczego??
Dla kogo ja opuściłbym wszystko? Hmm, w pierwszym rzędzie dla kogoś, kto mnie kocha, tak jak nikt inny. Bezinteresownie. I kto zawsze i wszędzie będzie mnie kochał; będzie dla mnie dobry i będzie chciał mojego dobra. I oczywiście będzie w tym wszystkim prawdziwy, bez podstępu, niezmienny. Jedyny w swoim rodzaju. Piękny , wiecznie młody. Bogaty...
Człowieku zejdź na ziemię- powiedzą. Gdzież ty kogoś takiego znajdziesz? Ano właśnie - nie na ziemi. Na ziemi znajdę namiastkę. A ja namiastki nie chcę.
Daj sobie spokój z mrzonkami. Lepiej stąpaj twardo po tym gruncie pod nogami.
Rzeczywiście, dobra myśl. I tak nie wiedząc nawet jak, podsunęli mi pomysł. Przecież monachoi byli w podobnej sytuacji. Poznali dla kogo warto żyć i opuścić wszystko. Ale ja przecież w ich ślady nie pójdę. Przynajmniej nie toćka w toćkę. Koncepcję jednak zachowam. Chodząc po ziemi zdobyć Tego w niebie, wymarzonego Ukochanego - Boga. Ambitny plan.
Ale chwileczkę. Może jednak inaczej? Chodząc po ziemi dać się zdobyć Bogu. Zachłysnąć się Nim. Bo jest przecież Naj-. O tak, brzmi to prawdziwiej.
Monos ho Theos - tylko Bóg, sam Bóg. Ho alethinos- Bóg prawdziwy.
Jaki jest On w rzeczywistości? Można by powiedzieć: jest Miłością. I słusznie, ale co to znaczy dla kogoś, kto nie odczuł czyjejś miłości- nie mówiąc już o Miłości.
Jaki jest? Jest - samo to już trudno zrozumieć. Jest lepszy niż mogę to sobie w najśmielszych marzeniach wyobrazić. Zawsze mnie sobą zadziwi. Uprzedzi. Jak ojciec, który wychodzi do powracającego, skruszonego syna. Nie czeka, aż ten syn, zmęczony sam sobą, do niego się doczłapie- niepewny reakcji. Wychodzi naprzeciw, uprzedza i obdarowuje. Taki jest Bóg. Zawsze - w każdej chwili- gotowy na skinienie dobrej woli człowieka. Jakby na usługach. A nawet, gdy tej dobrej woli jeszcze brak, cierpliwie tłumaczy, wyjaśnia, przekonuje. Dobroć sama.
Bóg tęskniący za tym, żeby człowiek dał Mu się zdobyć. Aż się nie chce wierzyć, że tak jest. Tak ,jakby paliła Go Jego dobroć. Tak jakby musiał ją rozlewać. Dzielić... Dobroć sama.
A skąd ta cała wiedza o Nim? Wlana? Wyedukowana? Przypadkowa? Tę ostatnią możliwość należy z góry odrzucić, gdyż przypadki występują tylko w gramatyce. Wyedukowana- nie, a już na pewno nie wlana. Przynajmniej nie w moim przypadku. To wiedza wyczuwana intuicją, przyjęta wiarą i potwierdzana wydarzeniami. Takimi, które nie pozwalają wątpić, że On jest i pochyla się z troską nade mną, nad nami.
Że Jemu na nas zależy.
To z kolei potwierdza fakt, iż ma dla nas konkretne plany na każdy dzień. Nie jest Mu obojętne, co i jak robimy. A można to wyczuć rozumem i zrozumieć sercem... Czuję wtedy i wiem, że Bóg tego właśnie ode mnie teraz oczekuje. I gdy chwycę się tej nici okazuje się, że nie prowadzi ona do kłębka. Ale jest częścią sieci, którą przyciąga do siebie On sam- Monos. W sieci tej spotykam inne osoby, dzieją się różne zdarzenia. Nieraz trudne, ale przeżywane zgodnie z Jego wolą sprawiają, że znowu o jedno oczko jestem bliżej Niego. Oczko po oczku...
I przychodzi w końcu taki moment, że już nie chcę inaczej żyć, tylko oczko po oczku...Z radością i wzrastającą tęsknotą- oczko po oczku. Przyciągany przez Perłę, która się skrzy łagodnym blaskiem.
Opuszczę wszystko.
Co zrobili monachoi ?
Czy szok już minął?
Powoli można ich chyba zrozumieć. Poznali, że jest Wymarzony Umiłowany. I nic już się dla nich nie liczyło, tylko dać się Mu zdobyć. A ciągle świeży powiew wydarzeń sprzed dobrych dwóch wieków dodawał im sił, werwy. I nie może już chyba dziwić, że rozszerzyło się im serce i pobiegli drogą prosto ku Perle.
A echo niosło: monos, monos, monos ho Theos, ho aletinos...