Skrzydlaci opiekunowie. Stworzeni po to, by nas chronić. Wierzymy, że są, choć nikt ich nie widział. Chyba że w kinie. W filmach anioły zjawiają się często. Czasem te prawdziwe, z nieba, a czasem ktoś z nas, śmiertelnych, urasta na ekranie do rangi anioła. (pisze Tomasz Raczek)
Blondwłosa Silvia jest tłumaczką w ONZ. Uważną, dokładną, godną zaufania lingwistką. Ma jasne spojrzenie i niepokojącą przeszłość. Przeszłość zamienia się nagle w teraźniejszość, gdy przypadkowo słyszy wypowiedziane w narzeczu Ku szepty o przygotowywanym zamachu na przywódcę afrykańskiego kraju. Tak się składa, że Silvia z niego pochodzi. I tak się składa, że wie bardzo dużo o tym, co się w nim złego dzieje. Jest biała, ale urodziła się tam i ma afrykańską duszę. Więc zgłosi policji, że podsłuchała prawdopodobnych zamachowców, weźmie udział w prowadzonej przez CIA akcji zabezpieczającej. W ten sposób Nicole Kidman (Silvia) stanie u boku Seana Penna (Tobin Keller, agent CIA). Nie będzie z tego romansu, bo to thriller, ale wzajemne odkrywanie kart przez tych dwoje dostarczy nam wielu emocji.
Mają zapobiec morderstwu na sali posiedzeń ONZ na oczach całego świata. O tym jest wyreżyserowana przez Sydneya Pollacka Tłumaczka. Ale agent Keller nie jest pewny Silvii. Już wie, że także jej życie jest zagrożone, ale jeszcze nie jest pewny, czy nie jest ona w tajemniczy sposób uwikłana w politykę afrykańskiego Matobo. Takie państwo oczywiście nie istnieje, ale wszystko wskazuje na to, że autorzy filmu sportretowali w tej historii prawdziwe Zimbabwe, negatywnym bohaterem spiskowej intrygi czyniąc jego przywódcę Roberta Mugabe. Podobnie jak Zuwanie, filmowy przywódca Matobo, Mugabe zdobył niegdyś zaufanie narodu, a potem je sprzeniewierzył, zamieniając powierzoną mu władzę w aparat ucisku i terroru.
Bliscy Silvii stali się ofiarami Zuwaniego. Silvia wie, że jest winny ich śmierci. Czy zechce się na nim zemścić? Tego właśnie obawia się agent Keller, trochę wierząc zeznaniom tłumaczki, a trochę obawiając się, że tkwi w nich podstęp. Ale Silvia nie zemści się. W decydującej chwili okaże anielską stronę swego charakteru. Któż inny niż Nicole Kidman mógłby dziś zagrać taką postać? Któż inny miałby taką siłę przekonywania w oczach, ruchach, gestach? Komu innemu moglibyśmy uwierzyć, że w obliczu szansy na pomszczenie śmierci rodziców odłoży rewolwer i odejdzie z nadzieją, że świat może przez to być lepszy. Istny anioł. A raczej dziewczyna zamieniona przez życie w anioła…
Całkiem inaczej rzecz się ma z polskim aniołem Giordano. On naprawdę jest stamtąd, a nie z Ziemi. Prawdziwy, regularny anioł przysłany z nieba, żeby się o nas troszczyć i pomagać nam skręcać we właściwą stronę. Giordano (Krzysztof Globisz) wywiązuje się z zadań sumiennie, choć - przyznać trzeba - nie przepracowuje się. Pomaga jednak komu trzeba i dba o powierzonych jego opiece. Byłoby tak dalej, gdyby w niebie nie zebrało się szefom na żarty. Postanawiają czasowo pozbawić anioła jego anielskich narzędzi i zostawić samemu sobie, w dodatku obdarzając go temperamentem i… hormonami całkiem cielesnego człowieka. Od tego momentu Giordano nie jest już aniołem, tylko mężczyzną. I kwestią czasu pozostaje, kiedy się zakocha.
Zakochanego anioła w reżyserii Artura Więcka zaplanowano jako pogodną komedię, rozegraną w niejednoznacznie poetyckim klimacie Krakowa. Globisz świetnie się do tego nadaje. Gdy u jego boku pojawiają się Jerzy Trela, Janusz Gajos i Anna Radwan (obiekt uczuć Giordana), przez chwilę wydaje się, że twórcom filmu uda się tym razem osiągnąć coś więcej: że klimat Krakowa znajdzie swój kinowy odpowiednik, że ta historia uniesie się nieco ponad ziemią. Ale bywa tak tylko chwilami. Błyski poezji migoczą przez moment i lądują w „klimatycznej”, gęstej zupie znaczeń, sygnałów i odniesień. Cały czas rozumiemy, że powinniśmy czuć się lekko i obłoczkowato, ale widać polska lekkość nieuchronnie wiąże się z ciężarem. I komedia staje się niemrawa, a anioł - choć jurny - trochę nudny. Nie zamierzam zniechęcać do polskiej produkcji ani nawoływać do nieufności wobec anioła, który stał się człowiekiem. Przyznaję jednak szczerze, że chętniej wierzę w dziewczynę uzyskującą cechy anioła. Tym bardziej że Nicole Kidman nie jest pierwszą kobietą, którą zobaczyłem w tej roli. Żeby zachwycić, dziewczyna nie musi mieć jej oczu ani jej włosów; nie musi mieć nawet jej niezwykłego talentu. Wystarczy, by uniosła się ponad codzienną małość naszych odruchów i spróbowała być lepsza niż świat dokoła. Ileż z tego może wyniknąć szczęścia, jaka lawina następujących w rezultacie dobrych zdarzeń! Wierzę, mocno wierzę, że anioły są wśród nas. Musimy tylko umieć je w sobie obudzić.