Bajka terapeutyczna "Magiczna kropla"
Była to zwykła polana jakich wiele w każdym lesie. Nieduża, przerośnięta kilkoma kępami niskich krzewów, otoczona smukłymi sosnami i przysadzistymi dębami.
Nieopodal, dosłownie kilka kroków od najbardziej wsuniętego w głąb polanki drzewa, płynął bardzo wąski strumyczek. Właściwie, to nie płynął, bowiem woda w nim sączyła się leniwie, z wolna muskając napotkane kamyki, kawałki gałązek i wodne rośliny rosnące przy brzegach.
Słońce często zaglądało na polankę, rozświetlając jej najbardziej zaciemnione zakamarki. Wiatr pozostawał zawsze w górnych partiach drzew tak, że trawa i drobne krzewinki rosnące u ich podnóży, zostawały przez niego nietknięte. Bezszelestnie rozkrzewiały się po polance, kryjąc w sobie mnóstwo, niezauważalnych gołym okiem, tajemnic.
Dla kogoś, kto pierwszy raz wchodził na polankę, wydawała się ona bardzo cicha i spokojna, trochę jakby zaspana. Było to jednak tylko złudne wrażenie - ta oaza spokoju i szczęścia tętniła życiem!
Baczny obserwator, kucnąwszy na skraju polanki, jeśli pozostał w tej nieruchomej pozie choć przez kilka chwil, mógł zaobserwować niezwykłe zjawiska. Gąszcz leśnej ściółki krył w sobie liczne podziemne jamki, norki i tunele - siedziby mieszkańców lasu. Całe wielopokoleniowe rodziny lisów, zajęcy, kretów i ryjówek, żab, jaszczurek i zaskrońców, wreszcie dżdżownic i mrówek , miały tu swoje królestwo.
Wszyscy żyli tutaj w wielkiej zgodzie, dzieląc czas na pracę, odpoczynek i zabawę. Rodzice dbali o domy i skrzętnie zdobywali pożywienie, babcie i dziadkowie wylegiwali się w cieniu liści paproci, pobłażliwie obserwując harce swoich wnucząt. Zwłaszcza w słoneczne dni las rozbrzmiewał radosnymi odgłosami dziecięcych figli.
Całym towarzystwem przewodził najmłodszy synek państwa Szaraków - Kubuś. On to miewał najciekawsze, wspaniałe, niekiedy szalone pomysły. Był najlepszy w urządzaniu podchodów, berka i chowanego, a także różnych rozgrywek sportowych, np.: skoków na odległość, rzutów szyszką do dziupli wiewiórki, biegów na czas wokół najpotężniejszego dębu. Umiał też, wykorzystując gałązki, mech, liście i żołędzie, budować oryginalne szałasy. Radził sobie również doskonale w szkole, celował zwłaszcza w matematyce.
Do tego grzeczny i uczynny wobec starszych, koleżeński i niezarozumiały wobec kolegów - był Kubuś ulubieńcem wszystkich.
Ale serduszko zajączka kryło wielką, bolesną tajemnicę. Bał się deszczu. Zawsze pogodny i uśmiechnięty, zastygał w przerażającym strachu, gdy pierwsze krople uderzały o ziemię. Niekiedy lęk spadał na niego nagle, przerywając najlepszą zabawę, innym razem narastał powoli wraz z intensywnością ulewy. Czuł wtedy, jak fale zimna i gorąca przesuwają się na zmianę od jego stóp do końcówek uszu, wstrząsając całym drobnym ciałkiem.
Drżały nawet jego młode wąsiki. Brzuszek i gardło ściskały jakieś niewidzialne, zaciasne obręcze, powodując odruchy męczących torsji.
W takich chwilach Kubuś nie słyszał nawoływań szukających go rodziców i okrzyków braci, dla których deszcz był jeszcze jedną doskonałą okazją do figli. Chował się w najbliższej kryjówce i oddawał strasznym wizjom powodzi. Wyobraźnia podsuwała mu okropne sceny zalania całej polany, wejść do mieszkań, zniszczenia nawet najwyższych drzew. Z jednej strony czuł, że powinien zamknąć oczy, skulić się w kłębuszek i po prostu przeczekać, a z drugiej, jakaś niewidzialna siła wypychała go z ukrycia, aby obserwował poziom wznoszenia się wody. Podświadomie czekał na najgorszy moment, którego nie umiał określić i... cierpiał. Cierpiał bardzo.
Ostatnia taka sytuacja wydarzyła się pierwszego dnia lata. Bawili się całą gromadą, podzieleni na dwie drużyny, w przetaczanie do strumyka znalezionych rankiem kamieni. Nikt nie zwrócił uwagi na małe chmurki zasłaniające od czasu do czasu słońce, a później na opadającą z nich drobniutką mżawkę. Kubusia w jednej chwili ogarnął znany mu niepokój. Niezauważony uciekł. Sparaliżowany strachem nasłuchiwał rosnącego szumu wody i obserwował gęstniejącą ścianę deszczu.
Nagle wzrok jego przyciągnęła, wyróżniająca się pośród innych, dziwna kropelka wody. Była kolorowa i szybko zmieniała swoje kształty: z okrągłej kulki robiła się płaska i podłużna albo pękata i kwadratowa, jak klocki drewna, którymi często bawił się w zimowe wieczory. Ale najbardziej niezwykłe było to, że poruszała się nie tylko z góry w dół, ale przesuwała się w różnych kierunkach: na boki, skosy i nawet w górę, zataczając przy tym szerokie koła. Kubusiowi skojarzyło się to z jego ulubionym tańcem - krętałkiem. Niespodziewanie kropla zaczęła rosnąć i w krótkiej chwili przybrała kształt owalnej twarzy z wyraźnie zaznaczonymi niebieskimi oczami, zadartym noskiem i zagadkowym, ale pogodnym uśmiechem.
- Witaj, Kubusiu.
Na dźwięk swojego imienia, wypowiedzianego miękkim, przyjemnym dla ucha głosem, zajączek na chwilę zapomniał o ulewie i zaciekawiony spojrzał w sympatyczną buzię.
- Cieszę się bardzo, że mnie dostrzegłeś, Kubusiu. Jestem królową deszczu, mam na imię Bąbolina.
- Bąbolina? - ze zdziwieniem wyjąkał Kubuś, ale uważnie słuchał dalej.
- Już od dawna bardzo chciałam ciebie poznać, ale miałam dużo pracy w lesie leżącym z drugiej strony miasta. Wiesz, tamten las rośnie w kotlince i jest o wiele częściej nawiedzany przez moje siostry. Poza tym, przez tamtejszą okolicę płynie dość duża rzeka, której wody często wylewają się na pobliskie polanki. Żyje tam mnóstwo podobnych do ciebie miłych szaraczków, którym musiałam ostatnio pomagać.
W miarę wypowiadanych przez królową słów, Kubuś coraz bardziej uspokajał się, a w miejsce strachu zaczęła pojawiać się ogromna ciekawość. Odważył się nawet odpowiedzieć na pytanie, jakie właśnie zadawała mu Bąbolina:
- Czy to ciebie nazywają Liczydełkiem, bo najsprawniej dodajesz i odejmujesz nawet największe liczby?
- Tak, ale skąd ty o tym wiesz, królowo?
- Sława twoja daleko sięga, a wieści te roznoszą moi krewni, krople deszczu.
- To deszcz mówi o mnie tak dobrze?! - z niedowierzaniem wykrzyknął Kubuś.
- Tak, on bardzo ciebie lubi i zawsze jak zjawia się na twojej polanie, przygląda się tobie i martwi twoim cierpieniem - spokojnie odpowiadała Bąbolina.
- To dlaczego tak mnie okropnie straszy? - ze smutkiem zmieszanym z odrobiną złości spytał Kubuś.
- Nie, Kubusiu, to tylko tobie się tak wydaje, a prawda jest zupełnie inna. Deszcz i ja bardzo kochamy zwierzęta i rośliny, dlatego właśnie pojawiamy się od czasu do czasu w różnych miejscach.
- Nie rozumiem, wytłumaczysz mi to?
- Po to właśnie zjawiłam się tutaj - z radością potwierdziła Bąbolina zadowolona, że Kubuś sam poprosił o wyjaśnienia. Zauważyła też, że przez tą krótką chwilę rozmowy, przestał drżeć, twarz jego rozjaśniła się i sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, że pada deszcz.
- Czy pamiętasz, Kubusiu, jak w zeszłym roku w lipcu zawitał na waszą polanę mój największy wróg, Parzący Płomyk? - spytała królowa deszczu, bacznie obserwując twarz szaraczka.
- O tak, było bardzo gorąco, wiele drzew i krzewów wówczas ucierpiało, a wszyscy mieszkańcy polany musieli schronić się po drugiej stronie strumyka - odpowiedział Kubuś ze zmartwioną minką.
- Właśnie, a wiesz dlaczego tak się stało? - spytała Bąbolina, a widząc zaciekawione spojrzenie zajączka, ciągnęła dalej - Odpowiedź jest bardzo prosta: brakowało deszczu. Wszystkie nasze formacje zwołane były przez arcykróla na teren puszczy, tej w której byłeś dwa lata temu ze swoją klasą na wycieczce. Latem ubiegłego roku szalały tam całe hordy parzących płomieni. Walczyliśmy z nimi i uratowaliśmy puszczę.
Oczy Kubusia zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, a jednocześnie pojawiło się w nich uczucie ulgi. Zafascynowany opowieścią Bąboliny, spokojnie czekał na dalszy ciąg tej niesamowitej historii. Ale królowa zmieniła temat.
- A jak myślisz, jak to się dzieje, że rośliny tak wspaniale wyrastają, dając pożywienie i schronienie wam, zwierzętom? Sięgasz, Kubusiu, po wiązkę trawy, z lubością kładziesz ją do pyszczka i ani się nie zastanawiasz, że kryje w sobie tyleż słońca, co i wody. Pomyślałeś kiedykolwiek o tym?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, ale królowa z zadowoleniem spostrzegła, że Kubuś zaczyna wszystko rozumieć. Wyszedł nawet ze swojego ukrycia, zaczął przyglądać się najbliższym krzewinkom jagód i zupełnie nie reagował na ciężkie krople deszczu, które spadały mu na głowę. Nie chcąc przerywać tej chwili zauroczenia, Bąbolina kończyła ściszonym już głosem:
- Bez wody nie ma życia, Kubusiu, a to, że spadnie jej czasami za dużo jest tylko złudzeniem. Ona zawsze, sobie znanymi tylko dróżkami, spłynie do jezior i mórz, użyźniając po drodze wszystkie lasy i pola.
Bąbolina chciała jeszcze coś mówić, ale urwała i z wielką radością i satysfakcją patrzyła na Kubusia.
Ten, doszedł na sam środek polany, wsparł się na palce, rozpostarł ręce i przymknąwszy oczy, zadarł łepek do góry. Całym sobą łapał krople deszczu, chłonął ich wilgoć i przyjemny chłód. Oddychał głęboko i spokojnie. Jego drobna pierś wznosiła się bardzo powoli i miarowo. Kojący szum wody ogarnął jego wyciszony umysł, a błogi uśmiech nie znikał z pyszczka długo jeszcze po odejściu Bąboliny.