Wąż Mistrza Eliksirów
Rozdział 2.
- Jakieś zakłady związane z tym, jak dużo czasu zajmie mu rozpoczęcie odbierania punktów, bo Harry musiał właśnie zaprzyjaźnić się z jego domowym zwierzątkiem? - westchnął Ron, rzucając swoją szkolną torbę na podłogę obok krzesła, na które bezceremonialnie opadł chwilę później.
- Kiedy kobra wślizgnie ci się na uda i zechce z tobą porozmawiać, poinformuj mnie, jakie opcje zachowania się przyszły ci do głowy - odpowiedział Harry, również siadając, ale musiał przyznać, że całkowicie zgadza się z przyjacielem.
Hermiona rzuciła im miażdżące spojrzenie, wyjmując na ławkę swoje notatki.
- Doprawdy, on nie może być aż tak bardzo mściwy.
Weasley parsknął.
Jednakże Harry zastanawiał się, dlaczego Snape będzie odbierał punkty, bo niewątpliwie tak właśnie będzie. Czy to dlatego, jak to ujął Ron, że zaprzyjaźnił się z Sorai? Czy powodem będzie daremna próba odzyskania poczucia kontroli nad Potterem po tym, jak niewątpliwie przypadkowo wiedza o jego sekretnym zauroczeniu wyszła na jaw.
Nie będzie musiał długo czekać.
Drzwi otworzyły się z hukiem, wyjątkowo przypominając niezapomnianą lekcję eliksirów na pierwszym roku Złotego Chłopca.
Z niemałą obawą Harry obserwował, jak Snape posuwał się do przodu w konkretnym celu. Zaklął cicho. Ogarnęło go przeczucie, że jego dzień ma okazać się jeszcze bardziej interesujący, ale na pewno nie będzie w tym nic zabawnego.
- Jak już przestaniecie powodować tak odrażający hałas… - zaczął Snape, mimo że w klasie było ciszej niż w krypcie od momentu, w którym wszedł do pomieszczenia.
Słysząc ten ton głosu, Harry jęknął cicho. Och, tak, na pewno, to będzie bardzo zabawne przeżycie. Nastawił swój umysł na zablokowanie początkowych, ostrych słów, które niewątpliwie padną przed pojawieniem się instrukcji na tablicy.
- Po prostu musiał się z nią zaprzyjaźnić - skarżył się pod nosem Ron, podczas gdy on i Harry zabierali się do pracy.
Na twarzy Harry'ego pojawił się krzywy uśmiech, na który nie mógł nic poradzić. Tak, Sorai z pewnością wywróciła jego świat do góry nogami jeszcze bardziej.
- Chciałem poprosić ją o odegranie małego przedstawienia, sprzeczając się ze mną w publicznym miejscu, aby ludzie nie mogli uważać nas za przyjaciół, ale skoro nikt nie potrafi nas zrozumieć, nie było w tym większego sensu.
- Sprzeczanie się z kobrą również nie jest moją definicją dobrej zabawy - wymamrotał Weasley pod nosem.
Hermiona wywróciła oczami i wzięła się do pracy, podczas gdy Harry wciąż się uśmiechał.
Minęło dwadzieścia minut.
Ron pytał właśnie pannę Granger czy eliksir miał mieć tak obrzydliwy odcień pomarańczowego, kiedy podszedł do nich Snape.
Harry mógłby przysiąc, że ten facet miał radar do wykrywania źle uważonych mikstur w swojej klasie.
- To, co powinno być dla mnie zaskoczeniem, to fakt, że wasza dwójka na szóstym roku wciąż jest parą niekompetentnych głupców - Mistrz Eliksirów zrobił dramatyczną przerwę - ale nim nie było. To, co również powinno być dla mnie zaskoczeniem, ale nie jest, to fakt, że po sześciu latach w tej szkole dalej nie rozumiecie, co znaczy „zgodnie z ruchem wskazówek zegara”. Trzydzieści pełnych okrążeń zgodnie z ruchem wskazówek zegara w trzydziestosekundowych odstępach. Jeżeli znów zrobicie to źle, uda mi się wygrać zakład z Minerwą o to, czy jesteście kompletnie nieudolni.
Ron natychmiast podjął próbę uratowania ich eliksiru.
- Nieznośny gnojek, powinienem był…
Harry nie usłyszał, co Weasley powinien był zrobić. Był zbyt zajęty próbami ukrycia uśmiechu, który błąkał się na jego ustach. Każdego innego dnia, Snape ukarałby ich za kompletne zepsucie mikstury albo zostawił bez słowa, aby okazał się kompletną porażką, ale dziś - zamiast tego - dał im jasne wskazówki, jak go poprawić. Nie musieli nawet polegać na Hermionie. Niemałą niespodzianką w przypadku Mistrza Eliksirów było, że nie odjął pun…
- I dziesięć punktów od Gryffindoru!
Cóż, przynajmniej powiedział im, jak mają poprawić miksturę. Jednakże to sprawiło, że uśmiech na twarzy Złotego Chłopca jeszcze bardziej się poszerzył. Jego uczucie stałej obawy, zaczęło powoli się zmniejszać. Może lekcja nie była do końca zabawna, ale radośnie przywitał taką zmianę, bo - bez względu na przyczynę - ta odmiana miała miejsce. Najwyraźniej będzie martwił się tym później. Najpierw musiał zrozumieć kilka własnych uczuć.
To nie było tak, że nie lubił Snape'a. Ostatnimi czasy ten mężczyzna nawet zyskał w jego oczach szacunek. Ale mimo to wolał trzymać się na dystans, preferując usuwanie z drogi rakowi, którego szczypce zniszczenia zawsze były skierowane przeciwko niemu, kiedy on i Mistrz Eliksirów znajdowali się w bliskiej odległości od siebie. Jednakże sprawy przybrały inny obrót, a Harry wiedział dlaczego. Jego profesor nie był idiotą, więc dlaczego nie miałby spróbować zachowywać się tak, jakby nic nie wiedział? Snape musiał zdawać sobie sprawę, że Sorai powiedziała Złotemu Chłopcu o jego miłości do niego - jak inaczej można byłoby wytłumaczyć słowa Harry'ego o Ginny?
Złamanie wrogości pomiędzy nimi dałoby mu czas do przemyślenia tego wszystkiego i, być może, zrozumienia. Nawet, jeżeli to go intrygowało, nie zamierzał zachowywać się w jakikolwiek inny sposób, dopóki nie będzie wiedział, jakie są jego odczucia w tej kwestii.
Kiedy lekcja się skończyła, nadeszła jedna z niewielu chwil, gdy on i Ron posiadali miksturę na tyle dobrą, aby przelać ją do fiolek, podpisać i oddać do oceny.
- Co mamy następne? - jęknął Weasley, kiedy pochylał się po swoją torbę, a w jego plecach coś strzyknęło.
Potter pomyślał szybko.
- Transmutację.
- Jak można było zapomnieć o czymś takim? Poza tym, myślałem, że cieszysz się, że mamy razem zajęcia, Łasico - powiedział Draco, zbliżając się do nich.
Podczas wakacji animozje pomiędzy nimi a blond pięknością Slytherinu zniknęły, redukując się do poziomu nie większego, niż nieszkodliwe docinanie sobie tu i tam. Dużo więcej czasu zajęło Ronowi zaakceptowanie obecności Malfoya, ale kiedy Ślizgon zdecydował się dać do zrozumienia, że bardzo poważnie traktuje spotykanie się z Ginny, Weasley musiał go zaakceptować.
Lub przynajmniej zacząć tolerować.
- W każdej chwili. - Ron uśmiechnął się krzywo.
- Wystarczy. Chodźmy już, bo inaczej się spóźnimy - westchnął Gryfon, ruszając do drzwi wraz z pozostałą trójką.
- Potter! Zostań na chwilę.
Młodzieniec zamrugał, po czym spojrzał ostro na Mistrza Eliksirów. Z lekką dezaprobatą widoczną na twarzy, Harry przeniósł wzrok na swoich towarzyszy.
- Idźcie, dogonię was.
- Jesteś pewien? - zapytał Ron.
- Możemy zaczekać na korytarzu - zaoferowała panna Granger.
Harry potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Nie ma powodu, dla którego wy również mielibyście się spóźnić.
Trójka wymieniła między sobą szybkie spojrzenia, ale zdecydowali się odejść.
Potter obserwował, jak wychodzili. Dopiero potem odwrócił się w stronę profesora eliksirów, siedzącego przy swoim biurku i obserwującego go uważnie.
- Byłeś pan na nią zły?
- To nie twoja sprawa - odrzekł Snape - ale musimy porozmawiać o tym, co ci powiedziała.
- Nie teraz - mruknął Potter, kierując się w głąb klasy, aby usiąść na ławce stojącej najbliżej profesorskiego biurka. - To może poczekać. Tak, jak jej powiedziałem. Potrzebuję czasu, aby to przemyśleć.
- Przemyśleć? Tak, to może ci trochę zająć, w końcu nigdy nie poświęcałeś temu procesowi wystarczająco wiele czasu.
- Z całym szacunkiem, sir, ale proszę się odpieprzyć - westchnął młodzieniec, po czym potarł dłonią czoło. - Jeżeli role by się odwróciły, do teraz najprawdopodobniej dokonałby pan niejednego zamachu na moje życie, więc nie oczekuję, że pan to zrozumie. Jednakże to nie jest coś, o czym od razu wiem, co mam myśleć. Tym bardziej, jeżeli chodzi właśnie o pana.
- Bardzo bystrze z twojej strony. Przynajmniej pozostałeś kompletnie nieświadomym przez te kilka ostatnich lat. - Snape wciągnął głęboko powietrze i spojrzał w bok. - Masz tyle czasu, ile potrzebujesz, ale musisz zrozumieć, że nie jestem człowiekiem wielkiej cierpliwości.
Harry uśmiechnął się śmiało.
- Zrozumiałem to już wcześniej - odpowiedział Złoty Chłopiec, wstając, aby po raz drugi skierować się do wyjścia z klasy eliksirów.
- Potter. - Jedwabisty głos znów rozbrzmiał w pomieszczeniu. - Nie myśl, że to cokolwiek zmienia.
Młodzieniec przez ramię rzucił starszemu mężczyźnie urażone spojrzenie.
- Dlaczego miałbym tak pomyśleć? Merlin wie, że w moich oczach całkowicie straciłeś reputację. Równowaga na świecie może się zachwiać, a kolejny Czarny Pan może spędzać czas na zrywaniu stokrotek, aby spróbować zrekompensować mi utratę twoich zjadliwych uwag.
- Potter!
- Rozumiem! - Harry zaśmiał się i wzruszył ramionami. - I tak muszę jeszcze podjąć decyzję. Mimo to rozumiem, co by się stało, bez względu na to, co wybiorę. Jeżeli zdecyduję się powiedzieć ci „tak”… - Młodzieniec spojrzał na profesora, trzymając już prawą dłoń na klamce. - …możesz kazać mi napisać esej na temat: „Dlaczego nic nie zmieni się pomiędzy nami na arenie publicznej w tej szkole?”. Póki co, pozdrów ode mnie Sorai.
I już go nie było.
Snape patrzył za nim. Czuł, że jego wargi drżą w zapomnianym uczuciu, jakim było wykrzywianie się ich w uśmiech. Ten bachor był tak samo nieznośny, jak zawsze. Severus nie mógł go za to nie kochać. To była jedna z wielu jego wspomnianych cech, kiedy Snape przyszedł do gabinetu Dumbledore'a, żeby zorientować się, dlaczego ten stale przydziela im różnego rodzaju wspólne zadania. Powód, dla którego zdecydował się robić więcej, niż tylko tolerować tego bachora i znosić jego bezczelne uwagi.
Mimo to wcale nie czekał z niecierpliwością na odpowiedź. Nawet przez sekundę nie chciał mieć złamanego serca po raz kolejny. Wątpił, że tym razem udałoby mu się pozbierać. Może powinien po prostu wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować przekonać Harry'ego, pomóc mu troszeczkę… Charakterystyczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
Uśmieszek, który wywołał nerwowość wśród uczniów siódmego roku, kiedy weszli do klasy na następne zajęcia.
Z pewnością będzie musiał porozmawiać z Albusem na temat ostatnich wydarzeń - mimo, że był niemal w stu procentach pewien, że ten stary bałwan wie już o wszystkim. Jednakże zdecydował, iż zajmie się tym wszystkim później. Na ten moment wciąż ma kilka klas, przez zajęcia, z którymi będzie musiał przebrnąć.
Tymczasem dwie klatki schodowe, szesnaście drzwi i trzy obejrzenia się za siebie dalej, Harry zajmował swoje zwyczajne miejsce na następnych zajęciach tego dnia.
- O co chodziło? - wymamrotał pod nosem Ron, kiedy obserwowali, jak McGonagall demonstruje, jak przemienić pióro w linę.
- O węża - odmruczał Harry.
Najwidoczniej Ron kupił to wyjaśnienie. Nawet Hermiona, która przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań, nie wyglądała na podejrzliwą.
- Panie Potter. - McGonagall przeniosła na niego swój surowy wzrok. - Co jest aż tak fascynujące, że opowieścią o tym musi pan przerywać moją demonstrację?
- Ron puścił gazy. Właśnie mu to wybaczałem - odpowiedział młodzieniec z kamienną twarzą, ignorując skrzek oburzenia dochodzący z krzesła obok niego.
Pani profesor zmarszczyła brwi, ale nie skomentowała, zamiast tego na powrót uciszając klasę.
Kiedy w końcu przeszli do praktycznej części lekcji, Ron odwrócił do niego, mówiąc:
- Dzięki. Teraz moja reputacja jest zrujnowana.
- Ale i tak wciąż mnie kochasz - uśmiechnął się Harry, machając różdżką.
Ron parsknął.
- Nie wykorzystuj swojego szczęścia, kumplu.
Harry nadal się uśmiechał - wyjątkowo mocno, kiedy pojawiła się przed nim starannie zwinięta lina. Siedział na krześle z wyjątkowo zadowoloną z siebie miną. Przebył naprawdę długą drogę od czasu, kiedy musiał stresować się wszystkim, co związane z Voldemortem.
Teraz, w końcu, mógł skupić się na nauce wszystkich przedmiotów - nie tylko tych, które mogły okazać się najbardziej przydatnymi w próbie przetrwania. Wyzwalające uczucie wywoływała wiedza, że jest zdolny do czegoś, ponad morderstwo.