Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Wróbelek Maciuś od chwili, kiedy na jego brzuszku pojawiły się piórka zamiast puchu, marzył o tym, żeby polecieć do Afryki. Dużo słyszał o ciepłych krajach od znajomych bocianów. Zachwycały się nimi jaskółki i skowronki. Czasami opowiadały mu o swoich przygodach, o pięknych krajobrazach, które widziały hen daleko za morzami, o zwierzętach, które u nas można oglądać tylko w ogrodach zoologicznych. Maciuś tak bardzo pragnął sam przekonać się na własne oczy jak tam jest, że Afryka śniła mu się każdej nocy. Kiedy przychodziła mroźna zima stroszył swoje piórka, chroniąc się przed mrozem i rozmyślał nad tym , jak miło i przyjemnie jest teraz w ciepłych krajach.
Jeśli bociany mówią prawdę, tam nikt nie musi się martwić co włożyć do dzioba i gdzie się schować przed zimnem - myślał z zazdrością.
Wreszcie pewnego dnia postanowił:
Nie mam na co dłużej czekać. Lecę do Afryki!
Nie pomogły lamenty mamy wróblowej, ani przestrogi kuzynów, którzy pukali się w czoło, słysząc o pomyśle Maciusia.
Jak świat światem, wróble nigdy nie latały do Afryki - mówiły - Wystawisz się tylko na pośmiewisko, a kto wie, czy nie czyhają tam na ciebie jakieś niebezpieczeństwa...
Ale Maciuś nikomu nie dał się przekonać. Jak postanowił, tak zrobił. Kupił bilet Ptasich Linii Lotniczych, spakował swój plecak, który dostał kiedyś od mamy na u5rodziny i ruszył w drogę. Chociaż wróble nie pochwalały jego wyprawy wszystkie gromadnie zebrały się na lotnisku, aby pożegnać kuzyna i życzyć mu szczęśliwej podróży. Mama wróblowa nie ukrywała łez, a kuzynki załamywały skrzydełka na samą myśl o tak dalekiej podróży.
Maciuś wchodząc do samolotu pomachał im dwoma skrzydełkami i tyle go widzieli.
Okazało się, że w samolocie jest już komplet: bociany głośno rozprawiały ze sobą, kłapiąc przy tym dziobami tak, że prawie nie było można zrozumieć, o czym rozmawiały, jaskółki chwytały się za głowy, krzycząc, że w takim hałasie można dostać migreny, a skowronki cichutko siedziały na swoich miejscach, próbując się zdrzemnąć, co było oczywiście zupełnie niemożliwe. Chyba nawet nikt nie zauważył, że do samolotu wsiadł wróbel, bo ptaki kompletnie nie zwracały na niego uwagi. Maciuś poczuł się trochę samotny, ale pomyślał sobie, że dla takiego celu jak wyprawa do Afryki można wszystko znieść.
Podróż samolotem trwała kilka godzin. Dla innych ptaków nie było to nic nowego, ale nasz mały wróbelek, który nigdy na swych malutkich skrzydełkach nie uniósł się wyżej niż najwyższe drzewa wokół domu, to było niesamowite przeżycie. Starał się nie wyglądać przez okienko w samolocie, bo dostawał zawrotów głowy i wydawało mu się, że cały żołądek podchodzi mu pod gardziołko, więc z utęsknieniem oczekiwał tylko końca podróży.
Wreszcie samolot wylądował. Bociany, jaskółki i skowronki przepychając się jeden przez drugiego wysiadały z samolotu, a Maciuś w obawie aby go nie zadeptano postanowił wysiąść na końcu.
Kiedy wreszcie wystawił swój mały szary łepek na zewnątrz buchnął na niego taki żar, jakiego nie czuł nawet w najbardziej upalne dni w kraju.
Oho - pomyślał sobie - na pogodę tu chyba nie narzekają!
Wkrótce Maciuś przekonał się, że mieszkańcy Afryki rzeczywiście nie narzekają na zimno, ale upały dają się we znaki jeszcze bardziej niż mróz. Rozejrzał się dokoła, nie bardzo wiedział, gdzie ma się teraz udać, przecież nikogo tutaj nie znał. Postanowił polecieć przed siebie i rozejrzeć się nieco. Żar lejący się z nieba niemiłosiernie sprawił, że prawie zupełnie nie widział, dokąd podąża. Marzył o odrobinie wody, jakiejś kałuży, z której mógłby się napić, ale jak na złość, wszędzie ani śladu choćby kropelki. Resztkami sił dotarł do kępki trawy i niczym rażony piorunem spadł pomiędzy wyschnięte łodyżki. Dysząc ciężko, nasz podróżnik zastanawiał się, co dalej.
Pst! - usłyszał nagle.
Maciuś zdezorientowany rozejrzał się wokoło, ale nikogo nie zobaczył.
Pst! - ostrzegał go znowu ten sam głos.
Kto tu jest?! - zaćwierkał wróbelek dziwnie cienkim i nieswoim głosem - I dlaczego mnie uciszasz?
Dopiero wtedy zza kępki traw wyjrzała mała główka podobna nieco do głowy pieska, a może bardziej wyrośniętej myszy.
Pst! - powtórzyło dziwne zwierzątko - Jestem surykatka. I nie mów tak głośno, bo węże nas usłyszą. Nigdy nie wiadomo skąd taki wypełznie.
Maciuś poderwał się na równe nogi:
Kto to taki te węże i dlaczego mamy się ich bać?! - ze strachu, a może z pragnienia aż zachrypł.
Chi, chi - zachichotała surykatka - Nie wiesz, kim są węże? Skąd ty się wziąłeś? Węże to takie długie potwory, które pełzną tak, że nikt ich nie słyszy i zjadają wszystkich, których spotkają na swej drodze.
To może idźmy stąd gdzieś, gdzie nie ma tych węży .... - zaproponował nieśmiało Maciuś.
Żartujesz! - oburzyła się jego nowa znajoma - One są wszędzie! Ale mogę cię zaprowadzić nad rzekę, tak rzadziej się pojawiają, bo boją się krokodyli, albo lwów.
Tak, tak! - przytaknął wróbelek, nie zastanawiając się nawet nad tym, kim są lwy czy krokodyle. - O niczym innym nie marzę tak, jak o łyku wody.
Surykatka zaprowadziła Maciusia nad szeroką rzekę, na której brzegu leżały powalone olbrzymie drzewa. Wróbelek bardzo się zdziwił, że tyle tu połamanych gałęzi, grubych konarów. Myślał, że przeszła tędy jakaś wichura.
To bardzo stare drzewa, które umierają - wyjaśniła mu surykatka.
To zadziwiające, jak wiele nowych rzeczy dowiedział się Maciuś w ciągu kilkunastu minut. Nigdy nie przypuszczał, że drzewa także umierają.
Napij się, ale nie pochylaj się za bardzo nad wodą, bo krokodyl cię capnie i już po tobie - poradziła surykatka - A jak już się napijesz, radzę ci polecieć do dżungli. Tam mieszka mnóstwo ptaków, chyba będziesz tam bezpieczniejszy.
I nie pożegnawszy się nawet czmychnęła z powrotem tam, skąd przyszła.
Maciuś zaczął pić łapczywie wodę, jakby nie miał jej w dziobku od wielu dni. Z radością czuł, jak zapełnia jego brzuszek i gasi pragnienie. Właśnie miał zaczerpnąć kolejny łyk, kiedy usłyszał za sobą przerażający ryk. Kiedy obejrzał się, zobaczył olbrzymią, kudłatą głowę jakiegoś ogromnego zwierzaka. Nie namyślając się, poderwał się natychmiast i nie czując wcale zmęczenia , ile miał sił w skrzydełkach wzniósł się w górę, niczym strzała. Dopiero tam, wysoko, przypomniał sobie ostrzeżenie surykatki - to był z pewnością krokodyl albo lew, o którym wspominała. Wspomniał też o dżungli, do której radziła mu się udać. Chociaż serduszko waliło mu w piersi jak oszalałe, czym prędzej poleciał w kierunku wielkich, zielonych drzew, które musiały być ową dżunglą.
Kiedy wreszcie tam dotarł otoczył go miły, przyjemny chłód, o którym przed chwilą marzył. Wszystko było tu takie zielone albo kolorowe, jak w książeczce z obrazkami. Przez chwilę wydawało mu się, że wreszcie może odsapnąć, ale nagle usłyszał jakieś dziwne odgłosy - ni to krzyki, ni to nawoływania, raz głośniejsze, raz ciche, innym razem brzmiące jak złowrogi chichot. Nastroszył piórka i siedział cichutko, bo bał się nawet poruszyć skrzydełkiem. Wreszcie nad głową usłyszał łopot skrzydeł i obok niego, na gałęzi usiadło wielkie, kolorowe ptaszysko. Maciuś aż otworzył dziobek z wrażenia, tak piękny i niespotykanie bajeczny wydał mu się nowy znajomy.
Jakie masz piękne piórka! - wyszeptał z podziwem.
Jestem papuga. - z dumą ale i wielkim zadowoleniem przedstawiło się ptaszysko - Ale ciebie widzę tu po raz pierwszy. Skąd się tu wziąłeś/
Jestem wróblem i przyleciałem z Polski razem z bocianami, jaskółkami i skowronkami. - tłumaczył Maciuś.
Niesamowite - kręciła głową papuga - Jeszcze nigdy kogoś takiego nie widziałam! A po co właściwie tu przyleciałeś? Bociany opowiadały mi, że wy wróble nigdy nie odlatujecie do ciepłych krajów.
Wróble, rzeczywiście, nigdy tego nie robią - wypiął przed siebie pierś Maciuś - Ale ja marzyłem o podróży do Afryki, o wspaniałych przygodach, pięknych krajobrazach, nowych znajomych. Nie mogłem się doczekać, kiedy to wszystko zobaczę.
Dziwny jesteś! - zaśmiała się papuga - Też mi piękne krajobrazy i przygody! Przez cały dzień musisz uważać, żeby cię ktoś nie schrupał, jeśli nie na śniadanie to na obiad albo kolację, walczysz o każdą kroplę wody, skrywasz się przed zabójczym upałem. I ty to nazywasz pięknem?!
Przez chwilę wróbelek zastanowił się nad słowami papugi i był nawet gotów przyznać jej rację. Chyba za bardzo rozmarzył się, wyobrażając sobie Afrykę. Z bliska wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Na twoim miejscu czym prędzej wracałabym tam, skąd przyleciałeś - poradziła mu papuga i odleciała.
Być może nasz Maciuś dłużej zastanawiał się nad tym, czy wrócić do kraju, czy dłużej zostać w Afryce, ale po nocy spędzonej w samym sercu dżungli nie miał najmniejszej ochoty na dalszą wędrówkę po nieznanym lądzie. Ani na chwilę nie zmrużył oczu, bez przerwy nasłuchiwał, czy nie zaatakuje go jakiś drapieżnik albo nie daj Boże wąż. Wciąż wydawało mu się, że w ciemnościach coś się skrada i za chwilę rzucie się na biednego, bezbronnego ptaszka. Ledwie udało mu się doczekać do świtu.
Gdy tylko niebo oświetliły pierwsze promienie słońca wróbelek co sił, poleciał na lotnisko i za chwile siedział już w samolocie, który wracał do kraju. Mimo, że wciąż jeszcze bał się latania na tak dużych wysokościach, czuł się tu prawie bezpiecznie. Droga powrotna dłużyła mu się jeszcze bardziej, toteż jego radość nie miała końca, kiedy wreszcie postawił swoją nóżkę na ziemi. Jego mama i kuzyni nie spodziewali się, że tak szybko wróci, ale witali go bardzo serdecznie, niemal jak bohatera. Wszyscy pytali go, jak naprawdę jest w tej Afryce, co ciekawego tam zobaczył.
Ale Maciuś chciał odpocząć po długiej podróży, a na wszystkie pytania odpowiedział krótko:
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!
Od tej pory zupełnie stracił chęć do jakichkolwiek podróży. Można śmiało powiedzieć, że został domatorem. Przekonał się sam na własnej skórze, że nawet jeśli ktoś opowiada niestworzone historie o jakiś miejscach, hen daleko stąd i zachwyca się tym, co odległe i niedostępne, to niekoniecznie trzeba w to wierzyć, bo wszędzie jest dobrze tam, gdzie nas nie ma.
Elżbieta Janikowska