5229


Strach żyć Angora, nr 16 / 2012

ANGORĘ czytam od niedawna, ale za to regularnie. Moim ulubionym działem są listy

od czytelników i dlatego również chciałabym podzielić się swoją opinią na temat życia

w Polsce. Przyznaję, że nigdy nie interesowałam się polityką, a jednak obecnie nie sposób

ominąć tematów, które przewijają się w każdej gazecie, i w większości programów

informacyjnych. Sama nie wiem, czy czasem nie byłoby lepiej żyć w nieświadomości,

wtedy przynajmniej człowiek nie musiałby się denerwować.

Przeraża mnie brak wyboru, którego doświadczam na każdym kroku. Ktoś mógłby

powiedzieć, że sami wybraliśmy ten nieudolny rząd, ale czy w ogóle było kogo wybierać?

Nawet gdybym nie głosowała na Pana Premiera, nie znalazłabym nikogo, komu chciałabym

oddać swój głos. Zresztą nie wierzę, że inna partia byłaby w stanie coś zmienić.

Przeraża mnie cena paliwa, gdy jadę na stację, a ropa zbliża się do granicy 6 zł. A jednak

nie mam wyboru - muszę zatankować, żeby dojechać do pracy. Ceny w sklepach wciąż

rosną i gdy idę do kasy. za każdym razem dziwi mnie kwota na dole paragonu. Czy to

możliwe, że aż tak zaszalałam? Sprawdzam koszyk, lecz tam znajduję tylko podstawowe

produkty. Nie mam wyboru - płacę.

Czytam w ANGORZE artykuły o tym, na co przeznaczane są moje ciężko zarobione

pieniądze, i włos mi się jeży na głowie. Jak to możliwe, że miliony złotych Państwo topi

w nietrafionych inwestycjach (przykład w artykule .Rozrzutki" z ANGORY nr 13)?

Ale przecież nie mam wyboru - muszę płacić podatki i nie ode mnie zależy, na co zostaną

one przeznaczone. Nawet jeśli nie chcę muzeum za 500 mln złotych i nigdy nie pójdę go

zwiedzać.

Chcę mieć dziecko, ale boję się o to, jak uda mi się je wychować, jeśli - nie daj Boże -

stracę pracę, a o to w dzisiejszych czasach nietrudno. W końcu mam kredyt mieszkaniowy,

a bank, jak to bank, swoje chce dostać. Oczywiście, że nie powinnam nastawiać się

pesymistycznie i dziś już o tym myśleć, ale muszę pamiętać, że w naszym prorodzinnym

kraju dba się tylko o to, żeby dzieci rodzić. Ale już nie o to, za co je utrzymać i jak zapewnić

im dobry start w dorosłe życie, żeby za jakiś czas nie zasiliły szeregów bezrobotnych.

Skończyłam studia. Jestem młoda, ambitna, przedsiębiorcza, a mimo to pracuję w sklepie

jako konsultant sprzedaży (czyt. sprzedawca) i nie stać mnie na zmianę posady, gdyż za

coś trzeba żyć, tankować, płacić raty. Boję się zaryzykować, bo wiem, jak trudno teraz

o dobrą pracę i uczciwego pracodawcę. Prawdopodobnie jeszcze przez wiele lat będę musiała

trzymać ambicje w kieszeni. Powinnam się cieszyć (i tak też jest), że moje zarobki kształtują

się na takim, a nie innym poziomie i że nie pracuję na umowę-zlecenie. Już nawet nie chcę

myśleć o planach emerytalnych, bo przecież i tak nie mam wyboru. Nie mogę wybrać czegoś

w zamian za to, co proponuje rząd.

Czasem śmiejemy się z koleżankami z pracy, że w wieku 65 lat będziemy na balkonikach

pomykać do supermarketu na kasę, aby w niedzielne przed- i popołudnie obsłużyć klientów

(oby byli tacy, których będzie stać na zakupy). I nie chodzi o to, że chcę narzekać, ale o to,

że się boję. Odczuwam strach o przyszłość i o to, co będzie za kilka lat. Nie wiem czego

mogę się spodziewać po rządzących i jakie nowe pomysły zechcą wprowadzić w życie, bez

ustalenia tego ze społeczeństwem.

Ale jest jedna kwestia, w której mogę sama dokonać wyboru. Gdy zachoruję, mogę sobie

wybrać - albo oczekiwanie na miejsce do lekarza NFZ (zazwyczaj kilka miesięcy, jeśli

chodzi o specjalistów), albo wizyta w gabinecie prywatnym za dodatkową opłatę.

Jest wybór? Jest.

ALINA KNIEĆ

(adres do wiadomości redakcji)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
5229
5229
5229
5229
5229
5229
5229
5229
5229

więcej podobnych podstron