Strach żyć Angora, nr 16 / 2012
ANGORĘ czytam od niedawna, ale za to regularnie. Moim ulubionym działem są listy
od czytelników i dlatego również chciałabym podzielić się swoją opinią na temat życia
w Polsce. Przyznaję, że nigdy nie interesowałam się polityką, a jednak obecnie nie sposób
ominąć tematów, które przewijają się w każdej gazecie, i w większości programów
informacyjnych. Sama nie wiem, czy czasem nie byłoby lepiej żyć w nieświadomości,
wtedy przynajmniej człowiek nie musiałby się denerwować.
Przeraża mnie brak wyboru, którego doświadczam na każdym kroku. Ktoś mógłby
powiedzieć, że sami wybraliśmy ten nieudolny rząd, ale czy w ogóle było kogo wybierać?
Nawet gdybym nie głosowała na Pana Premiera, nie znalazłabym nikogo, komu chciałabym
oddać swój głos. Zresztą nie wierzę, że inna partia byłaby w stanie coś zmienić.
Przeraża mnie cena paliwa, gdy jadę na stację, a ropa zbliża się do granicy 6 zł. A jednak
nie mam wyboru - muszę zatankować, żeby dojechać do pracy. Ceny w sklepach wciąż
rosną i gdy idę do kasy. za każdym razem dziwi mnie kwota na dole paragonu. Czy to
możliwe, że aż tak zaszalałam? Sprawdzam koszyk, lecz tam znajduję tylko podstawowe
produkty. Nie mam wyboru - płacę.
Czytam w ANGORZE artykuły o tym, na co przeznaczane są moje ciężko zarobione
pieniądze, i włos mi się jeży na głowie. Jak to możliwe, że miliony złotych Państwo topi
w nietrafionych inwestycjach (przykład w artykule .Rozrzutki" z ANGORY nr 13)?
Ale przecież nie mam wyboru - muszę płacić podatki i nie ode mnie zależy, na co zostaną
one przeznaczone. Nawet jeśli nie chcę muzeum za 500 mln złotych i nigdy nie pójdę go
zwiedzać.
Chcę mieć dziecko, ale boję się o to, jak uda mi się je wychować, jeśli - nie daj Boże -
stracę pracę, a o to w dzisiejszych czasach nietrudno. W końcu mam kredyt mieszkaniowy,
a bank, jak to bank, swoje chce dostać. Oczywiście, że nie powinnam nastawiać się
pesymistycznie i dziś już o tym myśleć, ale muszę pamiętać, że w naszym prorodzinnym
kraju dba się tylko o to, żeby dzieci rodzić. Ale już nie o to, za co je utrzymać i jak zapewnić
im dobry start w dorosłe życie, żeby za jakiś czas nie zasiliły szeregów bezrobotnych.
Skończyłam studia. Jestem młoda, ambitna, przedsiębiorcza, a mimo to pracuję w sklepie
jako konsultant sprzedaży (czyt. sprzedawca) i nie stać mnie na zmianę posady, gdyż za
coś trzeba żyć, tankować, płacić raty. Boję się zaryzykować, bo wiem, jak trudno teraz
o dobrą pracę i uczciwego pracodawcę. Prawdopodobnie jeszcze przez wiele lat będę musiała
trzymać ambicje w kieszeni. Powinnam się cieszyć (i tak też jest), że moje zarobki kształtują
się na takim, a nie innym poziomie i że nie pracuję na umowę-zlecenie. Już nawet nie chcę
myśleć o planach emerytalnych, bo przecież i tak nie mam wyboru. Nie mogę wybrać czegoś
w zamian za to, co proponuje rząd.
Czasem śmiejemy się z koleżankami z pracy, że w wieku 65 lat będziemy na balkonikach
pomykać do supermarketu na kasę, aby w niedzielne przed- i popołudnie obsłużyć klientów
(oby byli tacy, których będzie stać na zakupy). I nie chodzi o to, że chcę narzekać, ale o to,
że się boję. Odczuwam strach o przyszłość i o to, co będzie za kilka lat. Nie wiem czego
mogę się spodziewać po rządzących i jakie nowe pomysły zechcą wprowadzić w życie, bez
ustalenia tego ze społeczeństwem.
Ale jest jedna kwestia, w której mogę sama dokonać wyboru. Gdy zachoruję, mogę sobie
wybrać - albo oczekiwanie na miejsce do lekarza NFZ (zazwyczaj kilka miesięcy, jeśli
chodzi o specjalistów), albo wizyta w gabinecie prywatnym za dodatkową opłatę.
Jest wybór? Jest.
ALINA KNIEĆ
(adres do wiadomości redakcji)