Josh McDowell
„Fundamenty wiary”
ROZDZIAŁ 6
Złączyć to, co rozerwane
Laura Johnson siedziała na stole w kuchni Dawida i Lizy Donaldsonów. Rozmawiali już dość długo, tak że w końcu oboje zaprosili dziewczynę do zjedzenia z nimi kolacji i zaczęli przygotowywać jajecznicę z szynką, tosty i kawę.
Na początku Laurze trudno było się przed nimi odsłonić, dopiero delikatność i uwaga, z jaką małżeństwo słuchało, skłoniły nastolatkę do opowiedzenia o swojej relacji z rodzicami.
- I tak w domu nigdy nie było fajnie - powiedziała. - Ale teraz to już w ogóle jest dno.
- Jak to? - Liza odłożyła jajka.
- Po prostu - Laura próbowała wyjaśnić - odkąd wyprowadziłam się z domu na stancję, czuję się tak, jakbym nie była już nawet częścią rodziny. Najgorzej jest z ojcem.
Dawid mieszał swoją kawę. - Myślałem, że wasza relacja się poprawiła, po tym jak twój tata powierzył swoje życie Jezusowi na rekolekcjach w zeszłym roku - powiedział.
- No tak, polepszyło się. - Laura przytaknęła niechętnie. - Wiele rzeczy się zmieniło. Czułam, przynajmniej przez chwilę, że zauważył, że żyję. - Przechyliła głowę, namyślając się chwilę. - Ale… no cóż, wiecie, co moja mama i tata myślą o Sylwii. Jest ich doskonałą małą córeczką, nie? A ja... - Spuściła wzrok w swój talerz. - Ja nie jestem.
Liza i Dawid przyglądali się jej z uwagą. Znali Laurę przez większość jej życia i doskonale zdawali sobie sprawę, że w życiu duchowym doświadczyła więcej trudności niż zwycięstw i dokonała zbyt wielu niewłaściwych wyborów. Wiedzieli także, że zachowanie dziewczyny - szczególnie w okresie szkoły średniej - wystawiło na próbę jej relacje z rodzicami.
Liza pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby twoi rodzice kochali cię choć trochę mniej niż kochają Sylwię. - Zawahała się przez chwilę, lecz kontynuowała. - Myślę po prostu, że borykają się z twoją niezależnością, rozumiesz?
Dawid pokiwał głową, chcąc coś powiedzieć, ale Laura odezwała się pierwsza.
- Tak, wiem - powiedziała. - Ale nie jestem taka jak oni, a tego nienawidzą. Nigdy mnie nie rozumieli i nie akceptowali tego, kim jestem… szczególnie mój tata. Zawsze porównywał mnie z Sylwią, ale ja nie jestem taka jak ona i nigdy nie będę.
- Nie czujesz, że twoi rodzice cię akceptują? - zapytała Liza.
- Nie! - Laura podniosła głos.
- Nawet od kiedy twój ojciec się nawrócił? - próbował dopytać się Dawid.
- Mówiłam już, że teraz jest nawet gorzej. To znaczy, odkąd się nawrócił, martwi się o moją duchowość, szczególnie teraz, kiedy jestem na studiach. Myśli, że muszę wierzyć dokładnie tak jak on, a ja już tak nie wierzę.
Przerwała, ale Dawid i Liza widząc, że dziewczyna szuka następnych słów, zachowali milczenie.
- To tak, jakbym już nie była nawet częścią rodziny - kontynuowała. - Mają swój własny mały klub: mama, tata i Sylwia… A ja tam nie pasuję. Na przykład teraz, kiedy jestem już od tygodnia w domu, nikt z nich nawet nie zapytał, jak mi idzie na uczelni, nawet moja mama.
- Lauro - zaczęła z wahaniem Liza - wiesz, że ciągle jesteś częścią Bożej rodziny, prawda?
Nastolatka popatrzyła na Liz przez chwilę i potem opuściła swój wzrok. Było oczywiste, że te słowa nie pomogły jej się rozchmurzyć. - Pewnie tak - powiedziała zniżając głos.
Małżeństwo spojrzało na siebie bezradnie, wyczuwając, że próba pociechy nie powiodła się. Laura bezmyślnie bawiła się widelcem. Rozmowa utknęła wmartwym punkcie. Przyjaciele dziewczyny uświadamiali sobie, że jej problemy w relacji z rodzicami - i jej ból - były głębsze niż im się wydawało.
* * * * * *
Liza oczywiście ma rację. Jakkolwiek Laura może czuć się oderwana od swojej rodziny, wciąż jest dzieckiem Boga. I ciągle może wiedzieć, że jest zjednoczona z Bogiem w relacji ojciec - dziecko, która charakteryzuje się bezwarunkową akceptacją, miłością, zrozumieniem i byciem dostępnym przez cały czas. Może nawet zrozumieć, że jest jedynym w swoim rodzaju dzieckiem Boga, kiedy odkryje dary, talenty, osobowość i pasje dane jej przez Stwórcę.
Jednak przypomnienie o przynależności do Bożej rodziny brzmiało w uszach Laury żałośnie. Nawet jeśli rodzinna więź łącząca Laurę z Bogiem jest realna, na pewno nie jest ona zrozumiała w jej sercu i umyśle. Relacja z Bogiem nie zdaje się jej pomocna, zważając na to, przez co teraz przechodzi. Laura może rozumieć intelektualnie, że jest częścią Bożej rodziny, ale nie wydaje się to mieć wielkiego znaczenia, jeśli nie wie z własnego doświadczenia, czym jest kochająca się rodzina.
To, czego doświadczamy w naszych ludzkich relacjach, szczególnie w dzieciństwie, w znacznym stopniu wpływa na to, jak odbieramy i doświadczamy naszej więzi z Bogiem. Wszyscy mamy tendencję, by widzieć Boga przez pryzmat naszych ludzkich doświadczeń. Na przykład, jeśli miałeś autorytatywnego ojca, który wydawał się wyszukiwać twoje potknięcia, żeby cię poprawić, możesz mieć tendencję, aby patrzeć na Ojca niebieskiego jako na postać autorytatywną. Jeśli w dzieciństwie doświadczyłeś pobłażliwości, gdzie wydawało się, że twoi rodzice niespecjalnie interesują się tym, co robisz, możesz widzieć Boga jako odległego i niezaangażowanego. Jeśli czułeś, że twoje więzi w domu nie były bliskie, to prawdopodobnie trudno ci będzie czuć emocjonalną więź z Bogiem.
Jak już powiedziałem w poprzednim rozdziale, mi również brakowało środowiska, w którym mógłbym doświadczyć i w pełni zrozumieć - emocjonalnie i na poziomie relacji - co oznacza być członkiem Bożej rodziny. Ale wydarzyło się coś, co zapewniło mi to doświadczenie. W czasie studiów Bóg dał mi poznać pewne małżeństwo, które było wzorem kochającej się rodziny. Dick i Charlotte Day przygarnęli mnie i pokazali, czym była rodzina. Na wielu polach Dick stał się ojcem, którego nigdy nie miałem. Bóg użył go, by otworzyć moje serce i dać mi poznać rzeczywistość miłości mojego niebieskiego Ojca - po to, bym mógł doświadczyć emocjonalnie i w więziach z innymi tego, co już zaakceptowałem intelektualnie.
Ludzkie relacje i pogłębione przekonania o Bogu są ze sobą nierozerwalnie związane. Dlatego też, jeśli chcemy pogłębić przekonania nastolatków o Bogu, który gorąco pragnie przyjaźni, musimy uformować mocne, pozytywne więzi z nimi. Im bardziej akceptujemy, kochamy i wspieramy naszą młodzież, tym lepiej będzie ona mogła doświadczyć emocjonalnie Bożej akceptacji, miłości i zrozumienia. To z kolei stworzy młodym atmosferę sprzyjającą odkrywaniu, kim naprawdę są.
Oczywiście, bliskie więzi z młodymi nie dają gwarancji, że znajdą oni sens życia. Ale pewne jest coś innego: Jeśli nie będziemy mieli właściwych relacji z naszymi dziećmi, uczniami, członkami grup młodzieżowych i z wiernymi w parafii, będzie im o wiele trudniej zakorzenić się i umocnić w wierze.
To właśnie w tym punkcie - jak odkryli Dawid i Liza - znajduje się Laura. Podobnie jak jej, wielu naszym dzieciom tak bardzo brakuje emocjonalnej więzi z ich rodzinami, że nie mają możliwości doświadczyć Boga i Jego miłości w taki sposób, który dałby im głębokie przekonania i życiowe odpowiedzi. Co zatem możemy uczynić?
KROK PIERWSZY: AKCEPTOWAĆ
Weźmy za przykład Laurę. Czuje się oddalona od Boga i w ogóle nie rozumie, w jaki sposób przyjście Chrystusa na ziemię daje jej bezwarunkową akceptację. Czynnik, który wpływa na jej poczucie dystansu wobec Boga, to poczucie braku więzi rodzinnej, szczególnie z ojcem - jedyną akceptacją, jaką zna, jest ta, która wynika z właściwego zachowania. Nastolatka ma wrażenie, że porównuje się ją z młodszą siostrą i zawsze na tym tle wypada blado. Kiedy rozpoczęła naukę w szkole średniej, weszła w charakterystyczny cykl zachowań. Pragnąc akceptacji (i nie znajdując jej w domu), robiła rzeczy, które miały jej przynieść akceptację wśród rówieśników, co z kolei powodowało narastanie konfliktu z rodzicami i coraz większe poczucie odrzucenia przez nich. Wszystkie jej wysiłki oddalały ją zatem od doświadczania akceptacji, której pragnęła najbardziej: tej w domu.
Pierwszy rok na uczelni pogarsza tylko problem - dziewczyna zaczęła budować swoje własne poglądy o Bogu i Biblii, które nie zadowalają jej rodziców. Oczywiste jest, że chcą oni, aby wierzyła i żyła dobrze oraz że robią, co tylko mogą, aby tak się stało - lecz Laura nie czuje ich troski i opieki; czuje coraz większe odrzucenie i wyobcowanie. Jeśli ktoś nie wejdzie w świat Laury, by się z nią zaprzyjaźnić, prawdopodobnie dalej będzie się borykała z podobnymi problemami i być może nigdy nie rozwinie przekonań i wartości, które są dla niej dobre.
Jej rodzice nie uświadamiają sobie tego - tak naprawdę nawet sama Laura prawdopodobnie też sobie tego nie uświadamia - ale w głębi jestestwa mówi: „Proszę, pozwólcie mi wierzyć po swojemu, nie odrzucając mnie jako osoby. Może nie jestem doskonała, ale proszę, nie patrzcie tylko na moje porażki i niedoskonałości i zaakceptujcie mnie taką, jaka jestem”. Pragnie doświadczyć w rodzinie bliskiej więzi, która mówi: „Nawet jeśli nic w tobie nigdy się nie zmieni, i tak zawsze będziemy cię kochali taką, jaka jesteś. Być może nie podzielamy twojego punktu widzenia na wiele spraw, ale jesteś naszą córką i zawsze będziemy ciebie kochać”.
Niestety, rodzice Laury, podobnie jak wielu innych, popełnili ten sam błąd - łącząc akceptację z zachowaniem. Prawdziwa akceptacja dotyczy osoby, a nie jego czy jej zachowania. Prawdziwa akceptacja nakazuje kochać ludzi takimi, jakimi są. Laura oczekuje tego rodzaju akceptacji.
Właśnie tego rodzaju akceptację wyraził Bóg w Chrystusie. Kiedy przechodząc przez Samarię Jezus spotkał Samarytankę, spotkał osobę, która znajdowała się w społecznie gorszej pozycji w stosunku do Niego:
Była kobietą, czyli w tamtej kulturze kimś postrzeganym jako gorszy niż mężczyzna.
Była Samarytanką, znienawidzoną przez Żydów.
Źle się prowadziła, żyjąc z mężczyzną, który nie był jej mężem.
Chociaż Jezus nie akceptował grzechu kobiety, rozmawiał z nią bez oceniania czy potępiania. W wyniku tego Samarytanka przyjęła prawdę, którą podzielił się Jezus i jej życie odmieniło się.
W innym momencie, kiedy Jezus nauczał, przyprowadzono do Niego kobietę pochwyconą na cudzołóstwie. Jezus najpierw rozprawił się z mściwością oskarżycieli kobiety i ich pragnieniem przyłapania Go na złym czynie. Dopiero wtedy przemówił do kobiety, a słowa skierowane do niej są bardzo ważne. Mógł przecież powiedzieć lub zrobić różne rzeczy. Mógł obrzucić ją wzrokiem pełnym oburzenia i odejść. Mógł powiedzieć: „Wstydź się”. Mógł zwrócić się do uczniów: „Widzicie, do czego prowadzi grzech?”. Ale On nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Posłuchajcie akceptacji brzmiącej w Jego słowach, dopiero po niej nastąpiło polecenie mające na celu ochronić tę kobietę: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (J 8,11)
Faryzeusze krytykowali Jezusa za bratanie się z celnikami i grzesznikami. Jezus im odpowiadał, „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mt 9, 10-12). W jaki sposób lekarz traktuje kogoś z chorobą lub zranieniem? Czy potępia pacjenta za jego dolegliwości, mówiąc na przykład: „Jakie to głupie! Jakie obrzydliwe! Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, będziesz musiał przestać krwawić!”. To oczywiście byłoby śmieszne, żeby nie powiedzieć: okrutne. Dobry lekarz akceptuje pacjenta w takiej sytuacji, w jakiej ten się znajduje i skupia się na zapewnieniu potrzebnego leczenia i ukojenia.
Dokładnie w ten sposób traktuje nas Bóg, kiedy coś nas boli, martwi lub kiedy mamy kryzys. Nie potępia nas ani nie krytykuje nawet, jeśli zawiniliśmy. Jednakże nie toleruje ani nie przymyka oczu na nasz grzech - lecz chce się nim zająć na swoich warunkach. Kocha nas za to, kim jesteśmy, akceptuje nas także w momencie porażki.
O to właśnie chodzi św. Pawłowi, kiedy nakłania nas byśmy „przygarniali siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was - ku chwale Boga” (Rz 15,7). Chrystus nie czekał, aż zaczniemy właściwie wierzyć, czy właściwie żyć, żeby nas zaprosić do przyjaźni ze Sobą; „umarł za nas gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8). Jeśli mamy budować więź z młodymi ludźmi w naszym otoczeniu, musimy nauczyć się akceptować nasze dzieci, uczniów, członków grup młodzieżowych i wiernych w parafii takimi, jakimi są, bez względu na wszystko. Wtedy Bóg będzie uwielbiony i inni doświadczą z nami takiej więzi, jaka odzwierciedla bliskość Chrystusa wobec nas. Taki rodzaj bliskości pomoże im pogłębić własne przekonania, budować trwałe fundamenty wiary.