Łał!-zdołał wydukać Charlie na widok mojego nowego samochodu. Przejechał ręką po karoserii z nieskrywaną czułością.-Piękne auto. Naprawdę piękne.
-Prawda?-spytałam przymilnie. Było mi już wszystko jedno co myśli Edward. Niech nie ma do mnie zaufania, wciąż mam Bellę, Alice, i Rosalie, i Esme. Oni wszyscy mnie kochają.
-Co na obiad?-pytanie Charliego spowodowało napływ wspomnień. Szkoła, stołówka, wstyd, śmiech innych...-No? Coś przygotowałaś? Umieram z głodu..- i jakby na potwierdzenie z jego brzucha wydobył się niski pomruk.
-Przepraszam.-wymamrotałam.-Ja...zaraz coś przygotuję.-weszłam szybko do domu i ruszyłam w kierunku kuchni.
-Nie musisz się śpieszyć!-krzyknął za mną Charlie. Po chwili sam wszedł do kuchni i zajął swoje stałe miejsce przy stole.
-Daj spokój, przecież słyszę, że jesteś straszliwie głodny.-zaprotestowałam. -W końcu to moja wina, że nic do teraz nie zrobiłam. Myślałam, że wrócisz...
-Później?-dokończył za mnie. Kiwnęłam głową.-Skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy? Przecież wiesz, że w poniedziałki kończę o czwartej trzydzieści.-Charlie uśmiechnął się, zapewne myśląc jakie to głupie są te nastolatki. Ja jednak zdolności Alice wolałam przemilczeć, więc tylko pokiwałam głową i zabrałam się do gotowania.
Po skończonym obiedzie udałam się do swojego pokoju. Podobało mi się, że nie jest taki wielki jak ten, który miałam w Brazylii. Oczywiście, nic nie mam przeciw niemu, ale ten był taki inny...taki ciepły, jakby wypełniony miłością. I zapewne tak było. Przez niespełna trzy lata mieszkała tu córka Charliego, Bella, moja matka, którą tak kochał. Teraz od kilku dni mieszkam tu ja, jego wnuczka. Jestem pewna, że i mnie Charlie darzy podobnym uczuciem.
Z dołu dobiegły mnie głosy komentatora sportowego. A więc Charlie rozpoczął swój co dniowy maraton.-pomyślałam. W porządku. Mnie to nie przeszkadzało. Nawet było mi miło pobyć trochę samej. Włożyłam na uszy słuchawki i podkręciłam muzykę. Mmm...Muse. Mój ulubiony zespół. Na dole rozpoczynał się mecz. Charlie na pewno nie był nadopiekuńczy. Wiem, że martwił się o mnie i cieszyłam się z tego. Kochałam mojego dziadka, tak jak on mnie. A może nawet bardziej.
Puk, puk.
Ściągnęłam z uszu słuchawki. Cisza. Pewnie mi się przesłyszało.
Puk, puk.
Nie, teraz na pewno coś słyszałam. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież. Nikogo nie było.
-Dziadku? Jesteś na dole?-spytałam na wszelki wypadek.
-Tak!-odkrzyknął.-Czegoś potrzebujesz?
-Nie, nie, wszystko w porządku! Tak tylko...pytam.
Puk, puk.
No co to jest? Wróciłam do pokoju i rozejrzałam się po nim uważnie. Skąd dochodzi ten dźwięk? Zerknęłam na okno i przez sekundę byłam pewna, że zobaczyłam ciemny kształt zza szybą. Mrugnęłam, ale już nic nie widziałam. Wstałam z łóżka i podeszłam do parapetu. Musiało mi się wydawać. Przecież nikogo tam nie ma. Nikogo nie może tam być!
Westchnęłam i położyłam się na pościeli. Cóż, już niedługo czas spać. Minęła jedna godzina, a potem kolejna, kiedy podniosłam się i poszłam do łazienki. Jutro czekał mnie powrót do szkoły i trochę się bałam. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i krzyknęłam Charliemu "dobranoc!". Później położyłam się i usnęłam pogrążając się w koszmarach.
Kiedy nazajutrz wjechałam na szkolny parking, tak jak przypuszczałam, powitał mnie tłum uczniów wpatrujących się w moje auto, klepiących swoich towarzyszy, pokazujących mnie palcem i tłumiących okrzyki. Wysiadłam z bmki i zaczęłam zbliżać się do głównego wyjścia kiedy podszedł do mnie chłopak z brązowymi włosami, niedbale poukładanymi po całej powierzchni jego głowy. Stłumiłam w sobie chichot, bo wyglądał jakby próbował upodobnić się do jakiegoś sławnego modela...albo do mojego ojca.
-Hej, ty jesteś Renesmee Cullen?-przywitał mnie.
-Tak.-powiedziałam ostrożnie.-Miło mi cię poznać...
-Mów mi Peter. Jestem też na pierwszym roku i...fajne masz auto.-Aha, do tego pijesz.-pomyślałam.-Czemu wszyscy są takimi materialistami?
-Jaką masz teraz lekcję?-spytał, patrząc mi prosto w oczy. O co mu chodziło?
-Hm, wydaje mi się, że hiszpański. A ty?
-Och, ja mam biologię.-odpowiedział sztucznie zasmucony. Zaczynałam czuć do niego anty sympatię.-No cóż, może spotkamy się na innych lekcjach. Do zobaczenia.
-Cześć.-Oby nie-dodałam w myślach, ale pomachałam mu kiedy odchodził. Peter, tak? Muszę zapamiętać i trzymać się do niego z daleka.
Gdybym nie wiedziała, że Edward jest o tysiące mil ode mnie oddalony, pomyślałabym, że usłyszałam jego miękki, anielski śmiech, tuż przy moim uchu.
Kiedy lekcje się skończyły i szłam w kierunku mojej bmki, zobaczyłam tłum uczniów zgromadzonych kilka metrów od mojego auta. Widząc mnie, wszyscy natychmiast się ulotnili. Wzruszyłam ramionami i poprawiłam sobie pasek od torby. Idąc, zauważyłam, że ktoś jednak został przy moim samochodzie. I co gorsza, nie stał tak jak inni oddalony od niego, ale wręcz opierał się o niego plecami. Pod rękawem zacisnęłam rękę w pięść. To pewnie ten cały Peter-pomyślałam.-Już ja mu dam popalić, żeby tak się do mnie przyczepiał.
Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że to jednak nie Peter stoi koło bmki. Był to wysoki Indianin, ze średnio długimi, czarnymi włosami, powiewającymi w lekkim wietrze. O dziwo, chłopak miał na sobie tylko cienki, biały podkoszulek i niebieskie jeansy, a temperatura wynosiła poniżej dziesięciu stopni Celsjusza. Zadrżałam na samą myśl o takim stroju w taką pogodę.
Podeszłam do niego, ale on ani drgnął. Uśmiechał się do mnie, ale nie tak jak Peter przed lekcjami. Uśmiechał się szczerze. Spojrzałam na niego, ale on tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zobaczyłam jego białe zęby, niezwykle kontrastujące na tle ciemnej skóry.
-Ee, przepraszam?-zaczęłam nieśmiało.-To moje auto...
-Wiem.-powiedział. Zachwycił mnie jego głos. Był taki...znajomy. Gdzieś go już słyszałam. Tak samo jak już widziałam tą jego twarz, uśmiechającą się do mnie tak jak teraz...te ciemne oczy...tak, już to widziałam i znałam bardzo dobrze. Tylko...kim on jest? Nie mogłam sobie przypomnieć, chociaż byłam pewna na sto procent, że go znam i to bardzo, bardzo dobrze.
-Cześć, Nessie. Urosłaś.-powiedział.