Forum, nr 9 / 2016
Wielki słodki spisek
Prawie pól wieku temu pewien brytyjski naukowiec ostrzegał, że to cukier, a nie tłuszcz,
stanowi największe zagrożenie dla zdrowia. Wyśmiano go. Teraz się okazuje, że miał
rację, a cukrowa mafia latami wodziła nas za nos.
Robert Lustig pracuje na Uniwersytecie Kalifornii jako endokrynolog pediatra
i specjalizuje się w leczeniu otyłości u dzieci. Jest też supergwiazdą Internetu.
Jego 90 minutowy wykład „Cukier: gorzka prawda" wyświetlono na YouTube już sześć
milionów razy. Przekonuje w nim, że fruktoza - powszechnie stosowany we współczesnej
diecie cukier owocowy - jest trucizną i odpowiada za epidemie otyłości w Ameryce.
Rok przed zamieszczeniem filmu Luslig wygłosił podobny wykład na konferencji
biochemików w Australii. Gdy skończy! prelekcję, podszedł do niego jeden z naukowców.
- Z pewnością czytał pan Yudkina! - zagaił. Lustig ze zdziwieniem zaprzeczył.
- John Yudkin był brytyjskim żywieniowcem. Przed szkodliwym działaniem cukru ostrzegał
już w 1972 r. - wyjaśnił rozmówca. „Gdyby się okazało, że jakikolwiek inny dodatek
do żywności po woduje choć ułamek skutków zdrowotnych znanych w przypadku cukru,
to stosowania tego dodatku czym prędzej by zakazano" - pisał Yudkin w książce „Pure,
White, and Deadly" (Czysty biały, zabójczy). Publikacja dobrze się sprzedała, ale autor
zapłacił za nią wysoką cenę. Prominentni eksperci oraz przemysł żywieniowy sprzysięgli się,
by zniszczyć mu reputację, a jego kariera została na zawsze złamana. Zmarł w 1995 r.,
rozczarowany i prawie całkiem zapomniany.
Być może australijski naukowiec starał się ostrzec kolegę. Rozpoczynając długą
kampanię przeciwko stosowaniu cukru, Lustig kładł na szali swoją akademicką reputację.
Teraz jednak, w przeciwieństwie do czasów Yudkina, w żagle przeciwników słodyczy
wieje korzystny wiatr. Co tydzień pojawiają się nowe wyniki badań o złym wpływie cukru
na ludzki organizm. W najnowszych rządowych rekomendacjach żywieniowych Amerykanie
wprowadzili limit spożycia, a Brytyjczycy uchwalili podatek od słodkich napojów.
Cukier staje się wrogiem numer jeden.
Nastąpił radykalny zwrot w priorytetach. Przez ostatnie trzydzieści lat najgorszym
czarnym charakterem dietetyków był tłuszcz nasycony. Gdy w latach 60. Yudkin prowadził
swoje badania, nowy dogmat żywieniowy dopiero się wyłaniał. Doktryna utrzymywała,
że jeść zdrowo to znaczy trzymać się diety niskotłuszczowej. Yudkin stal na czele topniejącej
garstki odszczepieńców przekonanych, że to cukier, a nie tłuszcz jest bardziej
prawdopodobnym sprawcą problemów takich jak otyłość, choroby serca czy cukrzyca.
Gdy jednak wydał swoją książkę, prym wiedli już zwolennicy hipotezy tłuszczowej.
Znalazł się na straconej pozycji i przegrał.
Został nie tyle pokonany, co pogrzebany. Po powrocie do Kalifornii Lustig
bezskutecznie szukał w księgarniach i antykwariatach książki Yudkina. W końcu
w bibliotece uniwersyteckiej znalazł się dla niego jeden egzemplarz. Czytając wstęp autora,
nagle się poczuł, jakby wertował własną książkę. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Jasny
gwint! Ten facet dotarł do tego samego miejsca prawie 40 lat przede mną" - pomyślał.
Dietetycy są wściekli
W 1980 r., po długich konsultacjach z najpoważniejszymi amerykańskimi specjalistami
od żywienia, rząd Stanów Zjednoczonych wydał pierwsze zalecenia dietetyczne.
Ukształtowały one życie setek milionów ludzi. Lekarze kierują się zaleceniami rządowymi,
doradzając pacjentom, a firmy - wypuszczając na rynek nowe produkty. I to nie tylko
w USA. Za amerykańskim przykładem podążają władze wielu państw.
Najważniejszym zaleceniem było zmniejszenie udziału w diecie tłuszczów
nasyconych i cholesterolu (po raz pierwszy radzono obywatelom jeść czegoś mniej,
a nie więcej). Konsumenci karnie posłuchali wskazówek. Zamieniliśmy steki i kiełbaski
na makaron i ryż, masło na margarynę i oleje roślinne, jaja na płatki musli, mleko tłuste
na chude albo na sok pomarańczowy. Nie zrobiliśmy się od tego zdrowsi, tylko grubsi
i bardziej chorzy.
Wystarczy spojrzeć na wykresy powojennych wskaźników otyłości i staje się jasne,
że po 1980 r. coś się zmieniło. W USA odsetek osób otyłych rósł stopniowo, ale od początku
lat 80. wystrzelił w górę jak rakieta. W 1950 r. tylko 12 proc Amerykanów cierpiało
na otyłość, w 1980 - 15 proc, a w 2000 r. - 35 proc. W Wielkiej Brytanii wykres jest płaski
aż do połowy lat 80., potem szybuje w niebo. W 1980 r. tylko sześć procent Brytyjczyków
było otyłych. W ciągu 20 lat ta liczba się potroiła. Dziś są najbardziej otyłą nacją w Unii
Europejskiej, a dwie trzecie ludności cierpi na nadwagę albo otyłość. Cukrzyca typu 2,
ściśle związana ze zbyt dużą wagą, występuje teraz częściej zarówno w USA,
jak i w Wielkiej Brytanii.
W najlepszym wypadku możemy powiedzieć, że zalecenia nie przyniosły
spodziewanych rezultatów, w najgorszym - że spowodowały trwającą dziesięciolecia
katastrofę epidemiologiczną. Naturalnie rozpoczęło się szukanie winnych. Naukowcy
tradycyjnie nie mieszają się do polityki, ale we współczesnym świecie badacze zajmujący się
żywieniem piszą artykuły do opiniotwórczych gazet i wydają książki, które przypominają
pamflety lewicowych aktywistów, tyle w nich płomiennych wystąpień przeciwko „wielkiemu
przemysłowi spożywczemu" i fastfoodom. Nikt nie przewidział, że przemysł spożywczy
zareaguje na doniesienia o szkodliwym wpływie tłuszczu, sprzedając nam niskotłuszczowe
jogurciki wyładowane cukrem i ciasta nasączone niszczącymi wątrobę tłuszczami trans.
Dietetycy są oburzeni. Wściekają się na dziennikarzy, że wypaczają sens ich odkryć;
denerwują się na polityków, że nie słuchają ich doniesień; i mają za złe wszystkim innym,
że jedzą za dużo i ruszają się za mało. Krótko mówiąc, winni są wszyscy: biznes, media,
politycy i konsumenci. Wszyscy, tylko nie sami naukowcy.
Sabotaż, nie pomyłka
A przecież nie tak trudno było przewidzieć, że kampania antytłuszczowa może być straszną
pomyłką. Pożywienie dostarcza nam energii z trzech źródeł: z tłuszczów, węglowodanów
i białek. Ponieważ proporcja energii z białek zwykle pozostaje stała niezależnie
od stosowanego systemu żywienia, to dieta z niskim udziałem tłuszczu musi się odznaczać
wysokim udziałem węglowodanów. Najbardziej wszechstronnym i smakowitym
węglowodanem jest cukier, który czerwonym długopisem zaznaczył już Yudkin.
W 1974 r. brytyjskie pismo medyczne „The Lancet" tak ostrzegało o możliwych skutkach
obniżenia udziału tłuszczu w diecie: „Lekarstwo nie powinno być gorsze od choroby".
Jeśli zalecenia dietetyczne, którymi kierowaliśmy się przez 40 lat, były u podstaw
błędne - a teza ta jest coraz prawdopodobniejsza - to przyczyn błędu nie można zrzucić tylko
na pazerne korporacje. Nie można też zbyć tego jako niewinnej pomyłki naukowej.
Przeciw takiej interpretacji świadczą losy Yudkina. Naukowcy sami sobie strzelili w stopę,
wyrządzając krzywdę nam wszystkim.
O heretykach myślimy zwykle, że to urodzeni buntownicy, którzy z natury nie
zgadzają się z obiegową opinią. Czasem jednak heretyk to normalny naukowiec, który
pozostaje na tym samym kursie, mimo że wszyscy wokół niego zrobili zwrot o 180 stopni.
Gdy w 1957 r. Yudkin po raz pierwszy wspomniał o szkodliwości cukru, hipotezę oraz jej
orędownika potraktowano jeszcze poważnie. Kiedy 14 lat później odchodził na emeryturę,
wyśmiewano go i pogardzano nim oraz jego ideami. Dopiero teraz, wiele lat po śmierci
Yudkina, jego badania są znów w głównym nurcie nauki.
Serce Eisenhowera
Te nagłe zwroty związane są nie tyle z metodyką naukową, ile z wieloletnim, bardzo
nienaukowym działaniem nauki o żywieniu. W książce „The Big Fat Surprise" (Wielka
tłusta niespodzianka) dziennikarka Nina Teicholz wykazuje, że kontrowersyjna teoria, jakoby
tłuszcze nasycone powodowały choroby serca, stała się powszechnie uznaną prawdą nie
dzięki nowym, przekonującym dowodom, ale za sprawą kilku wpływowych osobistości.
Ten naukowy establishment konsekwentnie wyolbrzymiał skutki tłuszczowej diety,
a wszystkich, którzy kwestionowali ten dogmat albo zgłaszali przeciwne dowody,
eliminował. Yudkin był tylko pierwszą i najbardziej prominentną ofiarą.
Dziś cała dyscyplina przechodzi bolesny okres rewizji dogmatów. Na razie nie ma
sygnału „cała wstecz". Jednak krok za krokiem branża dietetyczna wycofuje się z zakazów
dotyczących cholesterolu i tłuszczu, a jednocześnie coraz głośniej ostrzega przed
spożywaniem cukru.
Jak to się wszystko zaczęło? 23 września 1955 r. amerykański prezydent Dwight
Eisenhower miał atak serca. Zamiast to ukrywać, nalegał, by ujawnić opinii publicznej
wszystkie szczegóły choroby. Następnego dnia jego osobisty lekarz Paul Dudley White
zorganizował konferencję prasową, na której powiedział Amerykanom, jak unikać chorób
serca: rzucić palenie, jeść mniej tłuszczów i cholesterolu. W swoim późniejszym artykule
powoływał się na badania Ancela Keysa, specjalisty od żywienia z Uniwersytetu Minnesoty.
Choroba serca, stosunkowo rzadka jeszcze w latach 20. XX w., w czasach
Eisenhowera w przerażającym tempie dziesiątkowała mężczyzn w średnim wieku.
Keys znalazł rozwiązanie: hipotezę diet-heart (którą dla uproszczenia nazywamy tu „hipotezą
tłuszczową"). Według niej zbyt duża ilość tłuszczów nasyconych w diecie (czerwonego
mięsa, sera, masła i jajek) podwyższa cholesterol, który zbiera się w złogach
w wieńcówkach, sprawiając, że stają się twardsze i cieńsze, aż przepływ krwi się zmniejsza
i serce przestaje pracować.
Keys był człowiekiem błyskotliwym, charyzmatycznym i wojowniczym. Biła od
niego aura przekonania o własnej nieomylności, Amerykanie zaś potrzebowali wówczas
kogoś pewnego siebie. Przekonanie, że tłuste jedzenie jest niezdrowe, zaczęło się
upowszechniać (Eisenhower wyeliminował z diety tłuszcze nienasycone oraz cholesterol
i trzymał się tych zaleceń aż do 1969 r., kiedy to zmarł na chorobę serca).
Wielu naukowców, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, było sceptycznych wobec
pomysłów Amerykanów. Najważniejszym z nich był biolog John Yudkin, ówczesny
czołowy brytyjski specjalista od żywienia. Gdy badał dane o chorobach serca, uderzyła go
korelacja między zachorowaniami a spożyciem cukru, nie zaś tłuszczu. Przeprowadził serię
eksperymentów na zwierzętach, a później na ludziach, i zauważył, że cukier trafia do
wątroby gdzie jest przerabiany na tłuszcz, który później trafia do krwiobiegu.
Dostrzegł też, że chociaż ludzie zawsze byli mięsożercami, to węglowodany stały się
ważną częścią diety dopiero 10 tys. lat temu wraz z pojawieniem się rolnictwa.
Cukier - czysty węglowodan pozbawiony innych wartości odżywczych oraz błonnika
- znalazł się w diecie zachodniej dopiero około 300 lat temu. Z punktu widzenia ewolucji
wygląda to tak, jakbyśmy dopiero co, w tej sekundzie, wzięli pierwszą dawkę cukru.
Za to tłuszcze nasycone są tak silnie związane z historią naszego gatunku, że znajdują się
w dużych ilościach nawet w kobiecym mleku. Yudkin uważał, że chorujemy nie z powodu
substancji, która od czasów prehistorycznych stanowiła część naszej standardowej diety,
tylko za sprawą nowego wynalazku.
Hucpa i charyzma
Keys wiedział doskonale, że hipoteza Yudkina o szkodliwości cukru stwarza alternatywę
dla jego własnej. Za każdym razem, gdy Yudkin coś publikował, Keys ostro krytykował
artykuł i samego autora. Jego teorię nazwał „stekiem bzdur" i oskarżył go o uprawianie
„propagandy" na rzecz przemysłu mięsnego i mleczarskiego. Yudkin nigdy nie odpłacił się
Keysowi pięknym za nadobne. Był dość łagodnym człowiekiem i dyletantem w sztuce walki
politycznej. Przez to stał się łatwym celem, i to nie tylko dla Keysa. Lobbyści Brytyjskiego
Cukru nazwali jego tezy „czysto emocjonalnymi stwierdzeniami", a światowa organizacja
ds. badań nad cukrem (WSRO) stwierdziła, że jego książka to science fiction.
Tymczasem Keys zdobył władzę i pozycję. On i jego koledzy wywalczyli sobie
miejsca w radach nadzorczych najbardziej wpływowych organizacji w amerykańskim
systemie opieki zdrowotnej. Przyznawali granty podobnie myślącym naukowcom i wydawali
zalecenia dla narodu. - Ludzie powinni znać fakty. A potem, jeśli maja ochotę zajeść się
na śmierć, to nikt nie powinien im tego zabraniać - powiedział Keys tygodnikowi „Time".
Pewność, z jaką wypowiadał się w mediach, nie była uzasadniona, bo na jego tezę
brakowało niepodważalnych dowodów, co przyznawali nawet niektórzy z jego zwolenników.
Miał jednak asa w rękawie. W latach 1958-1964 zebrał wraz z innymi naukowcami dane
na temat diety, stylu życia i stanu zdrowia 12 770 mężczyzn we Włoszech, w Grecji,
Jugosławii, Finlandii, Holandii, Japonii i w USA. Badanie wydano w 1970 r. w formie
211-stronicowej monografii. Wskazywało korelację między spożywaniem tłuszczów
nasyconych a zgonami w wyniku chorób serca - dokładnie tak, jak zapowiadał Keys.
W naukowym sporze szala przechyliła się zdecydowanie na korzyść hipotezy tłuszczowej.
- Na każdą krytykę Keys odpowiadał: „Ja mam kilkanaście tysięcy zbadanych
przypadków, a ty ile?" - mówi jeden ze specjalistów ds. żywienia pracujących w tamtym
okresie. Jednak monumentalne „Badanie siedmiu krajów" było tylko z pozoru stabilną
konstrukcją. Nie istniała żadna obiektywna przesłanka dla wyboru tych, a nie innych państw.
Trudno się oprzeć konkluzji, że Keys wybrał te kraje, gdzie - jak podejrzewał - hipoteza
mogła się sprawdzić. Wśród sześciu państw europejskich nie było Francji ani RFN, a w tym
czasie już wiedział, że Niemcy i Francuzi dość rzadko zapadają na choroby serca, mimo że
w ich diecie jest dużo tłuszczów nasyconych.
Największy mankament badania wiązał się z jego metodologią. Keys i jego następcy
przyjęli model badań epidemiologicznych (zbieranie i analizowanie danych
o zachorowaniach) i zastosowali go do chorób przewlekłych. W przeciwieństwie do zakażeń
choroby chroniczne rozwijają się latami i są związane z setkami czynników dietetycznych
oraz wyborów życiowych, których w praktyce nie da się wydzielić.
Doktorowi nie wierzysz?
Żeby znaleźć przyczynę zjawiska, a nie tylko korelację, czyli współwystępowanie dwóch
obserwowanych zjawisk, trzeba przeprowadzić badania kliniczne na próbie kontrolnej.
Najprostsze badanie polegałoby np. na wybraniu dwóch grup ochotników i przyznaniu
każdej innej diety. Po - powiedzmy - 15 latach sprawdzamy, która z grup jest zdrowsza.
To też jest problematyczne, bo ciężko upilnować, czy ochotnicy przestrzegają zasad
żywienia, ale tylko takie badanie pozwala stwierdzić z dużą dozą pewności, że X
powoduje Y.
Chociaż Keys wykazał, że między spożywaniem tłuszczów nasyconych i chorobami
serca występuje korelacja, to jego badanie nie wykluczyło, że choroby te powoduje coś
innego. Wiele lat później jeden z głównych autorów „Badania siedmiu krajów", Alessandro
Menotti, jeszcze raz przeanalizował dane i odkrył, że czynnikiem, który wykazywał jeszcze
silniejszą korelację z zachorowaniami na serce nie był tłuszcz nasycony, ale właśnie cukier.
Ale było już za późno. „Badanie siedmiu krajów" weszło do kanonu, a wnioski
z hipotezy tłuszczowej wpisano do oficjalnych rekomendacji. Gdy w 1973 r. Yudkin
miał okazję opowiedzieć o swoich alternatywnych tezach przed komisją Senatu USA,
jej rozbawiony szef spytał, czy naprawdę uważa, jakoby wysokie spożycie tłuszczu
nie było problemem, a cholesterol nie był groźny. - Tak właśnie twierdzę - odparł naukowiec.
- To ciekawe, bo mój doktor mówi coś dokładnie przeciwnego - skwitował senator.
Zignorowane dowody
Biologicznym błędem jest mylenie tego, co ludzie przeżuwają z tym, co dzieje się później.
Ludzkie ciało nie jest biernym naczyniem, które przyjmuje to, czym je wypełniamy.
To pracująca pełną parą chemiczna fabryka, która przerabia i redystrybuuje otrzymywaną
energię. Naczelną zasadą jest tu homeostaza, czyli utrzymywanie równowagi wewnętrznych
parametrów (kiedy człowiek się rozgrzewa od ćwiczeń, zaczyna się pocić, by schłodzić
ciało). Biochemicy od dawna wiedzieli, że im więcej cholesterolu jemy, tym bardziej spada
jego produkcja w wątrobie.
Nic dziwnego, że nie powiodły się liczne próby wykazania związku między
obecnością cholesterolu w pożywieniu i we krwi. U większości ludzi jego poziom we krwi
nie wzrasta zbytnio, niezależnie od tego, czy jedzą dwa, trzy, czy dwadzieścia trzy jajka
dziennie. Od kilku lat państwowe autorytety dietetyczne wycofują się z poprzednich
rekomendacji. Robią to cicho i powoli, żeby nikt nie zauważył. W pewnym sensie im się
udało. W ankiecie Credit Suisse z 2014 r. 54 proc. amerykańskich lekarzy odpowiedziało,
że ich zdaniem cholesterol w diecie odpowiada za podwyższenie poziomu cholesterolu
we krwi.
Trzeba przyznać, iż Keys dość wcześnie zauważył, że cholesterol w diecie nie jest
problemem. Żeby jednak wykazać prawdziwość tezy, że powoduje ataki serca, musiał
znaleźć jakiś czynnik, który podwyższa jego poziom we krwi. Skupił się na tłuszczach
nasyconych. Ale przez 30 lat po ataku serca Eisenhowera kolejne eksperymenty nie zdołały
ostatecznie potwierdzić związku, jaki Keys rzekomo wykazał w „Badaniu siedmiu krajów".
Chociaż dietę niskotłuszczową zalecano również kobietom, to nigdy nie sprawdzono,
jak na nie wpływa (ten fakt jest porażający dla wszystkich poza ekspertami od dietetyki).
W końcu amerykański państwowy instytut NHLBI sfinansował największe w historii badania
na grupie kontrolnej. Inicjatywa na rzecz Zdrowia Kobiet (Women's Heath Initiative) miała
przekonać wszystkich niedowiarków, którzy ciągle kwestionowali złe skutki spożywania
tłuszczu.
Nic takiego się nie stało. Okazało się, że kobiety na diecie niskotłuszczowej były
równie narażone na choroby nowotworowe i serca, jak grupa kontrolna. Zapanowała
konsternacja. Wszyscy szybko się zgodzili, że w badaniach - które zostały pieczołowicie
zaplanowane, otrzymały ogromny budżet i zostały przeprowadzone przez uznanych
naukowców - popełniono tak poważne błędy, że ich wyniki nic nie znaczą. Wszyscy
w branży przeszli nad tym do porządku dziennego.
Osobliwe prawa dietetyki
W 2008 r. naukowcy z Oksfordu przeprowadzili ogólnoeuropejskie badania przyczyn chorób
serca. Wyniki wykazały odwrotną korelację między tłuszczami nasyconymi i chorobami
serca. Francja, gdzie spożywa się najwięcej tłuszczów nasyconych, ma najmniejszą
zapadalność na choroby serca; na Ukrainie zaś stwierdzono najmniejsze spożycie tłuszczów
nasyconych i najwięcej chorób serca. Zoe Harcombe, brytyjska ekspertka ds. otyłości,
przeanalizowała dane o poziomie cholesterolu ze 192 państw i doszła do wniosku, że niższy
poziom korelował z wyższą śmiertelnością związaną z chorobami serca. W 2008 r.
z inicjatywy Organizacji Narodów Zjednoczonych przeprowadzono zbiorczą analizę
Wielkie badania, duży budżet i uznani eksperci.
Tylko wyniki nie mają żadnej wartości
wyników różnych badań na temat diety niskotłuszczowej. Nie znaleziono „żadnych
przekonujących ani prawdopodobnych dowodów", że wysokie spożycie tłuszczu powoduje
choroby serca albo raka. W 2010 r. Amerykańskie Towarzystwo Żywieniowe opublikowało
badania bardzo uznanego autorytetu z Uniwersytetu Kalifornijskiego, Ronalda Kraussa,
w których stwierdzono „brak znaczących dowodów, że tłuszcz nasycony w diecie wiąże się
ze zwiększonym ryzykiem ChNS i CVD" (choroby niedokrwiennej serca i chorób układu
sercowo-naczyniowego).
Wielu dietetyków i tak odrzuciło te wnioski. Cała branża wykazuje wyjątkowo
wysoką skłonność do ignorowania dowodów przeczących konwencjonalnej wiedzy.
Gary Taubes, który opublikował serię artykułów oraz książek na temat błędnych
założeń hipotezy niskotłuszczowej, zanim zajął się żywieniem, był fizykiem. - W fizyce
szuka się anomalii - mówi. - Dziwny wynik jest ciekawy, bo naukowiec ma co wyjaśniać.
W dietetyce gra toczy się o to, żeby potwierdzić to, co mówiłeś od zawsze ty i twoi
poprzednicy.
IAN LESLIE GUARDIAN NEWS 6 MEDIA
KONTEKST
Gruba przesada
Nietrudno było przekonać opinię publiczną, że jeśli jemy tłuszcz, to będziemy tłuści.
Ot, taka sztuczka językowa - możemy powiedzieć, że osoba z nadwagą jest tłusta,
ale nie, że muskularny człowiek jest „nabiałkowany". Logika naukowa też była prosta:
z jednego grama tłuszczu mamy dwa razy więcej kalorii niż z jednego grama białka
czy węglowodanów. Wszyscy możemy zrozumieć, że jeśli ktoś je więcej kalorii,
niż ich spala, to nadmiar zamieni się w tkankę tłuszczową.
Już przed II wojną światową europejscy naukowcy potraktowali pomysł, że nadwaga
wynika z „nadmiaru kalorii", jako śmieszne uproszczenie. Biochemicy i endokrynolodzy
uważają otyłość raczej za rodzaj zaburzenia hormonalnego wywołanego przez te rodzaje
pożywienia, których zaczęliśmy spożywać znacznie więcej, odkąd zredukowaliśmy ilość
tłuszczu w diecie, czyli łatwe do strawienia skrobie i cukry. David Ludwig, endokrynolog
i pediatria z Uniwersytetu Harvarda, w książce „Always Hungry" (Zawsze głodni) nazywa
ten model otyłości „insulinowo-węglowodanowym". W tym modelu zbyt duża ilość
węglowodanów rafinowanych narusza mechanizm automatycznego przywracania równowagi
w systemie metabolicznym.
Tkanka tłuszczowa nie jest bezczynnym wysypiskiem ponadliczbowych kalorii,
tylko rezerwowym zapasem energii dla ciała. Kalorie z tej tkanki są wykorzystywane,
gdy zaczyna obniżać się poziom glukozy, czyli między posiłkami, w czasie postu albo klęski
głodu. Instrukcje dla tłuszczu wydaje insulina, czyli hormon odpowiedzialny za regulację
poziomu cukru we krwi. Węglowodany rafinowane bardzo szybko są rozkładane
i zamieniają się w glukozę we krwi, co zmusza trzustkę do produkcji insuliny. Gdy poziom
insuliny rośnie, tkanka tłuszczowa dostaje sygnał, żeby przestać wydzielać energię
i zacząć ją pobierać z krwiobiegu. Kiedy zatem insulina pozostaje na wysokim poziomie
przez nienaturalnie długi czas, człowiek nabiera wagi, czuje głód i zmęczenie. Otyli ludzie są
grubi nie dlatego, że jedzą za dużo i zażywają za mało ruchu, tylko przejadają się i nie mają
siły się ruszać, bo są grubi, i w konsekwencji robią się jeszcze grubsi.
THE GUARDIAN
Mój komentarz: A jednak doktor Kwaśniewski miał (i ma) rację !!!
Oczywiście Jan nie Aleksander!
K.M.