Neokatechumenat na rozdrożu
"W czasie pierwszego skrutinium chrzcielnego za dwa lata, powie się wam, że macie sprzedać dobra. I powinniście je sprzedać wszystkie, bo jeśli ich nie sprzedacie, to nie będziecie mogli wejść do Królestwa, nie będziecie mogli wejść w katechumenat. Teraz nie macie na to sił, ale później będziecie je mieć, bo udzieli wam się Ducha Świętego, byście to mogli uczynić."
Jedna z wypowiedzi Kiko, założyciela neokatechumenatu, "Konwiwencja", Warszawa 1983, str. 87, druk wewnętrzny, dostępny tylko dla katechistów
Ruch Neokatechumenalny, (tzw droga) a zwłaszcza proponowana przez jego twórcę, Kiko Argüello, nowa, protestancka wizja Kościoła, spotyka się z coraz większą krytyką - zarówno wśród wiernych, jak i duchownych. Trzeba wiedzieć, że w ostatnich latach wielu biskupów, arcybiskupów i kardynałów, szczególnie z Włoch, wypowiedziało się oficjalnie i ogłosiło szereg dokumentów pasto-ralnych krytycznych pod adresem neokatechumenatu. W naszym kraju podobnie wypowiedział się posiadający duży autorytet ks. bp Zbigniew Kraszewski, bliski współpracownik Prymasa Tysiąclecia, w tamtych czasach dbałości o czystość wiary, wykładowca dogmatyki warszawskiego seminarium. W przedmowie do polskiego wydania książki włoskiego teologa ks. Henryka Zoffoliego "Czy droga neokatechumenaltu jest prawowierna..." Biskup określił neokatechumenat jako odnowiony luteranizm. Niestety na zarzuty, jakie wymienione są w książce pod adresem doktryny Kiko, wierni w Polsce nie doczekali się żadnych wyjasnień ani zaprzeczeń ze strony kogokolwiek z neokatechumenatu. Jedynie padły fałszywe pomówienia pod adresem ks. bpa Kraszewskiego i wydawcy. Dodajmy, że kanoniczne badanie tego ruchu przeprowadzone w diecezji Clifton zakończyło się definitywnym roz-wiązaniem i wyproszeniem neokatechumenatu z diecezji. Na stronie www.antyk.org.pl można się o tych zastrzeżeniach szczegółowo dowiedzieć, łącznie z tekstami katechez dostępnymi tylko katechistom "drogi" z zaznaczonymi fragmenatami niezgodnymi z nauczaniem Kościoła Katolickiego.
Przypadek, który opisujemy poniżej, wydaje się potwierdzać, że kilkunastoletnia formacja neoka-techumenalna, jest raczej indoktrynacją, niż rzeczywistą pracą nad rozwojem duchowości katolickiej. Co więcej, trening prowadzony przez super-przewodników (tzw. katechistów), bardziej służy przywiązaniu członków ruchu do konkretnej grupy ludzi, czyli tzw. wspólnoty, niż kształtowaniu chrześcijańskiego sumienia.
***
Pan Michał, obecnie siedemdziesięcioletni mężczyzna, wstąpił na neokatechumenalną drogę w 1979 roku. Jak mówi, szukał miejsca, w którym mógłby rozwijać swoją wiarę, i, czego nie ukrywa, łatwiej sobie poradzić z poplątaną sytuacją życiową. Po wysłuchaniu katechez, głoszonych na ogólnodostępnych rekolekcyjnych spotkaniach, przyszedł na wstępne zebranie. Wspólnota ujęła go ciepłem i serdecznością.
- Pociągała mnie pewna ich tajemniczość... Teraz widzę, że nie jest żadna "tajemniczość", lecz programowa izolacja. Podsyca się tam atmosferę zamknięcia, odrębności od wspólnoty parafialnej, istnienia jakiegoś nieokreślonego zagrożenia. "Niedzielni dreptacze do kościoła" przedstawiani są jako chrześcijanie gorszego gatunku, tylko z przyzwyczajenia przychodzący na niedzielną Mszę świętą. To jest, według mnie, główna przyczyna niezdrowej atmosfery panującej wewnątrz wspólnot neokatechumenalnych... - mówi pan Michał, nie zdając sobie chyba sprawy, że w ten sposób charakteryzowane są przez znawców tematu współczesne sekty. Co jednak tak silnie zraziło go do ruchu neokatechumemalnego? Odpowiedź wydaje się zaskakująca: pieniądze. Pieniądze i niefrasobliwy stosunek do własności. Oczywiście, do własności cudzej.
- W pewnym etapie drogi neokatechumenalnej przychodzi czas wyrzekania się dóbr materialnych - mówi pan Michał. - Następuje to po tzw. pierwszym scrutinium, czyli wyjazdowym, zamkniętym etapie, na którym nastepuje "rewizja" życia poszczególnych członków wspólnoty. W 1984 roku atmosfera na scrutinium była wyjątkowo gorąca. Zresztą, zawsze przy tych okazjach wszystkich ogarniała euforia. Ludzie oddaliby naprawdę wszystko: swoje i nie swoje. Wtedy właśnie postanowiłem pomóc Matyldzie, samotnej kobiecie z mojej wspólnoty. Otrzymała ona przydział na mieszkanie, ale nie była w stanie go wykupić. Postanowiłem pożyczyć jej 550 tysięcy ówczesnych złotych, co stanowiło 75% ceny dwupokojowego spółdzielczego mieszkania w Warszawie. Pożyczka, mimo inflacji, była nieoprocentowana i miała być spłacana w ratach ustalonych przez Matyldę.
Wyrzekaniu się dóbr towarzyszy chyba specyficzny nastrój, skoro znany jest przypadek, gdy mat-ka pod wpływem impulsu oddała wspólnocie miesięczne alimenty, które, na nieszczęście swojego dziecka, akurat miała przy sobie. Działanie na uczuciach jest wadą niektórych ruchów, także tych bez wątpienia katolickich. Tymczasem wyrzekanie się dóbr, ofiara, d a r - nie może się wiązać tylko z emocjami. Pozbycie się czegoś powinno wywoływać uczucie przykrości, że oto nam czegoś ubywa; bo taka jest istota ofiary. Oddawanie swej własności w nastroju euforii rodzi podejrzenie, że wobec ofiarodawców zastosowano jakąś metodę ze zbioru psychotechnik. Nie posądzamy katechistów o świadome, a więc zabarwione złą wolą, stosowanie ich. Twierdzimy, że stosują oni te techniki... nieświadomie. Nie da się jednak zaprzeczyć, że cała Kikowa metodologia - pozyskiwania i utrzymywania członków Neokatechumenatu oraz uzyskiwania środków materialnych - jest przemyślana i prze-eksperymentowana.
I tak pan Michał, uległszy - jak mówi - tej euforycznej atmosferze - zdecydował się pożyczyć ogromną sumę pieniędzy bez żadnego pokwitowania. Co więcej, przekazanie pieniędzy odbyło się bez świadków. Ale czyż po pięciu latach podążania wspólną, neokatechumenalną "Drogą" mógł żądać jakiegoś kwitu od "siostry" z tej samej wspólnoty? Żyrantów?
- Powiedziałem Matyldzie - podkreśla pan Michał - że pieniądze, które jej daję, są pożyczką. Dodałem, że traktuję to jako formę lokaty. Przekazanie pieniędzy odbyło się w moim domu bez świadków i dokumentów. Nie ustaliliśmy też terminów spłaty i wysokości rat. Matylda po pewnym czasie zwróciła mi 60 tysięcy złotych. Jasne więc, że od początku rozumiała, iż nie jest to darowizna, lecz właśnie pożyczka - pomoc w uzyskaniu mieszkania. Dzisiaj mnie oskarża: 'Ty zaplanowałeś mi życie. Byłam od ciebie uzależniona. Zachowywałeś się, jakby pieniądze nic dla ciebie nie znaczyły.'
Michał, nie widząc możliwości dojścia do porozumienia ze swą dłużniczką, poprosił o pośrednic-two zwierzchnika, którym w neokatechumenacie jest osoba świecka tzw. katechista. Chciał się spotkać w jego obecności z Matyldą, by przedstawić jedno z możliwych rozwiązań. Matylda mieszka sama w dwupokojowym (kupionym min. za pieniądze Michała) mieszkaniu, więc Michał wpadł na pomysł, że - skoro jest już ona na emeryturze i nie ma możliwości spłacania długu - mogłaby je zamienić na kawalerkę, a resztę pieniędzy - zwrócić. Przedstawia na piśmie gwarancję, że - za zwrot je-go mieszkania - da taką sumę, aby Matylda uzyskała prawo do mieszkania lokatorskiego. Matylda, chociaż nie "obciążona" rodziną, jednak odrzuca to rozwiązanie. Wie zapewne, że od czasu udzielenia pożyczki minęło piętnaście lat, sprawa jest przedawniona prawnie. Niewątpliwie bardzo przywiązała się do tego mieszkania, "lęka się" przyszłości. Być może uważa, że mieszkanie to należy się jej przez zasiedzenie, że Michał - nie przypominający jej o długu przez całe piętnaście lat - zrezygnował z tych pieniędzy. Można to wszystko rozumieć, tylko dlaczego na wszelkie propozycje porozumienia i mediacji, także katechisty, odpowiada: 'Nie!'?
Tu trzeba wyjaśnić, że katechiści pełnią w ruchu neokatechumenalnym szczególną rolę jakby "ojców duchownych" kierowanych bezpośrednio przez Ducha Świętego, automatycznie wchodzą w posiadanie daru rozeznawania duchów. Oni decydują kto już osiągnął dostateczny poziom rozwoju, aby 'postępować na drodze', a kto jeszcze musi 'powtórzyć' jakiś etap. Towarzyszą temu pełne rozdarcia sceny, godne brazylijskiego serialu, gdy taki "niedojrzały" - według nieomylnego wyroku katechisty - musi na dłużej lub krócej opuścić swą grupę, by jeszcze raz przejść jakiś odcinek "Drogi" neokatechumenalnej (praktycznie polega o na powtórzeniu materiału Kikowego programu). Nie chcemy tu zanadto ironizować, gdyż w istocie jest to niesłychane nadużycie. Nadużycie, którego przeprogramowani neokatechumeni nie są w stanie w ogóle dostrzec. Cierpliwie cierpią; a gdy ktoś próbuje wskazać na niedopuszczalność postępowania katechistów, są oburzeni. Zamknięci w swoim neokatechumenalnym świecie, zatracają umiejętność obiektywnej samooceny. Jest to notabene jedna z głównych cech zjawiska zwanego sekciarstwem.
Pierwsze nadużycie katechistów polega na tym, że dopuszczają się oceniania czyjejś wiary-niewiary, i to publicznie! Dzieje się tak na różnych etapach drogi. Ale dla przykładu: na samym początku tzw. drogi wymaga się od ludzi przecież już ochrzczonych publicznego aktu zaprzeczenia swej wierze dotychczasowej, bo oto teraz dopiero ta wiara (w neokatechumenacie) jest wiara prawdziwą. A przecież człowiekowi wiara dana jest w pełni już we Chrzcie świętym, do czego zatem ma prowadzić owe jawne nakłanianie do publicznej apostazji, w ruchu który podobno ma pogłębiać świadomość wielkości i niepowtarzalności tego właśnie daru jakim jest udzielony już Chrzest święty?.
Drugie zaś nadużycie "katechistów" to stawianie się ponad kapłanów, którzy są już tylko po to by obsługiwać wspólnotowe nabożeństwa.. Choć oficjalne deklaracje są inne w praktyce jest to "anty kapłańska" fobia Kiko, przedmiotowe traktowanie księży, fobia wszczepiana teraz także Polakom-katolikom.
Izolacjonizm neokatechumenatu przejawia się niedostępnością ceremonii i liturgii dla osób spoza ruchu, których się bezpardonowo wyprasza nawet z Mszy Świętej, sprawowanej koniecznie w soboty i według rytu, który nie jest zatwierdzony ani przez Rzym ani przez Kosćiół loklany (min. brak Credo, Komunia Święta na siedząco i do ręki, w postaci wypiekanego po domach placka, rozrywanego podczas ceremonii rękami). Oprawa nabożeństw jest szczególna, pełna tajemniczych symboli i niemal układów scenograficznych. Rygorystyczne przestrzeganie tych "znaków neokatechumenatu" dopro-wadza często do przykrych i groteskowych sytuacji jak w przypadku otwarcia Redemptoris Mater w Warszawie kiedy to nawet doszło do swoistego skandalu z udziałem Kiko. W trakcie kiedy inni zajęci byli przekazywaniem znaku pokoju Kiko zajął się niszczeniem przygotowanego wystroju ołtarza, układając kwiaty nie według zastanego wzoru lecz przekładając je podług owych "znaków w neokatechumenacie". Neokatechumenat izoluje się poprzez wprowadzanie swojej własnej nomenklatury, mającej zaakcentować odrębność od parafialnego Kościoła. Zaawansowany neokatechumen nie używa nazw: Msza święta, nabożeństwo, ksiądz. Zachodzi zjawisko odcinania się od korzeni. Dla neokatechumena obce, niezrozumiałe a nawet drażniące są takie terminy, jak: Święta Tradycja, herezja, prawowierność, odpust, koronka, Droga Krzyżowa, koło różańcowe, itp.
Bezgraniczne zdziwienie neokatechumena wywołuje zarzut, że nie szanują oni i odrzucają Świętą Tradycję, która - przypomnijmy - jest takim samym Źródłem Objawienia jak Pismo Święte. Otóż każdy będący "w Drodze" tłumaczy, iż Neokatechumenat jest właśnie powrotem do Tradycji, bo przywołuje i kultywuje wiarę i liturgię pierwszych wieków. Ale dla neokatechumenatu Tradycja to raczej "midrasze", opowieści rabinackie i to co wiąże się z judaizmem, a więc ten powrót do źródeł jest przez neokatechumenat utożsamiany z powrotem do judaizmu.
Zacytujmy samego Kiko, by uzmysłowić nie tylko ten judaizujący sposób na tłumaczenie tajemnic katolickiej wiary, lecz także dla ukazania jednego z jego błędnych mniemań na temat Mszy Świętej:
"Niedopuszczalny jest absolutnie obrzęd indywidualny. Żydzi nie mogą świętować Paschy, jeśli nie ma jedenastu osób w gronie rodzinnym. /.../
Nie może być Eucharystii bez zgromadzenia/.../ I z tego zgromadzenia wypływa Eucharystia/.../"
"Już powiedziałem, że pierwsza rzecz, jaka się pojawia, to doświadczenie życiowe, a nie pisma na ten temat. Pierwszą rzeczą, jaką znajdujemy w Izraelu, jest odpowiedź na to wyzwolenie dokonane przez Boga, a tą odpowiedzią będzie właśnie Pascha, święto, które nie zostało przez nich wymyślone, tak jak Jezus nie wymyślił Eucharystii."
***
Judaizująco-protestanckie cofanie się neokatechumenatu do przeszłości jest kolosalnym nieporozumieniem. Po pierwsze, Tradycja jest wciąż obecna w Kościele a Kościół sam jest żywą Tradycją. Nie są uprawnione ani też potrzebne takie "powroty"! Po drugie, ów neokatechumenalny powrót następuje wyłącznie według dowolnego mniemania o pierwszych wiekach Kościoła, a więc w duchu protestanckim! To Kiko poprzez własną niewiedzę tworzy nieprawdziwą historię Kościoła, opowiadając na przykład o rzekomych powszechnych zwyczajach celebracji Mszy św. czy o praktykach związanych dawniej ze spowiedzią po to by uzasadnić dziwaczność praktyk liturgicznych w swym ruchu, na które nota bene nie ma zgody Kongregacji d/s Liturgii.
***
Wróćmy jednak do sprawy Michała, do której włącza się katechista Andrzej. Włącza się i nie włącza jednocześnie.
- Andrzej powiedział, że nie zamierza być stroną w tej sprawie, ale zaczął mnie naciskać, abym... darował całą sumę Matyldzie - mówi pan Michał. - Zarzuca mi ponadto, że Matylda była przeze mnie terroryzowana. Wreszcie zaproponował, że z własnej kieszeni ureguluje dług Matyldy. Wtedy zatkało mnie zupełnie. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć; obecnie mieszkanie Matyldy ma wartość w starych złotych półtora miliarda. Z innej zaś strony licząc, owe 550 tysiące z 1984 roku to dzisiejsze, jak mi wyliczyli w Głównym Urzędzie Statystycznym, 28 874 złote, biorąc oczywiście pod uwagę oficjalny stopień rewaloryzacji i bez doliczania bankowych odsetek. Byłem więc zaszokowany, bo przecież mówiłem Andrzejowi o wielkości tych sum.. Zanim ochłonąłem, on mi wyjaśnił, że udał się do banku, gdzie uzyskał informacje, z których wynikało, że ja pożyczyłem Matyldzie równowartość... 4000 dolarów. I że te pieniądze on mi może zwrócić. Na moje przypomnienie, że dług Matyldy ma zupełnie inną rzeczywistą wartość, zawołał: 'Nie bądź lichwiarzem! Lichwa jest karalna!'
Michał, gdy doszedł do siebie, znów zadzwonił do katechisty Andrzeja. Ten zmienił koncepcję i, wbrew nawet Matyldzie, która nie zaprzecza, że otrzymane pieniądze były pożyczką, że pamięta, iż Michał użył słowa "lokata", że spłaciła pierwszą ratę w wysokości sześćdziesięciu tysięcy złotych, wbrew temu wszystkiemu Andrzej zmienia zdanie.
- Tym razem znów mnie zatkało - mówi pan Michał. - Zatkało mnie, bo Andrzej stwierdził: 'Nie jest ci nic winna Matylda, ponieważ darowałeś jej całą sumę.' 'Ja? Kiedy!?' A on na to: 'Na konwiwencji!' Na konwiwencji, czyli wewnętrznych neokatechumenalnych 'sesjach wyjazdowych'. 'Człowieku!', zawołałem, 'Przecież tam wybaczaliśmy sobie krzywdy, a nie darowali długi!' Ale nie było dyskusji, bo tylko znów mi poradził: 'Daruj jej te pieniądze, to jedyny dla ciebie ratunek. Inaczej trafisz do piekła'. No i co mam teraz zrobić?
Do dnia dzisiejszego pan Michał nie odzyskał swego długu, z punktu widzenia prawa stanowionego, rzecz się przedawniła i ani prokurator ani sądy tym typowym wyłudzeniem pieniędzy się nie zajmą. Nie chcą się tym też zająć duchowni bowiem musieliby narazić się ruchowi neokatechumenalnemu, który jest coraz silniejszy i stanowi "państwo w państwie", lub powoli staje się strukturą równoległą do Kościoła.
***
Wieloletnia obserwacja grup neokatechumenalnych potwierdza uzasadniony niepokój, iż nie sprzyjają one rozwojowi ich członków. Wszyscy wszystko o sobie wiedzą, najintymniejsze rodzinne sprawy roztrząsane są publicznie. Publiczne wyznawanie grzechów nie zna granic, zdarzają się przypadki wyznania zdrady małżeńskiej przy dzieciach i współmałżonku, zdarzają się publiczne przyznania się kapłanów do łamania celibatu i to z podaniem takich okoliczności, na podstawie których z łatwością dojść można kto był tą drugą osobą. Panuje w tych wspólnotach wymuszana szczerość. Gdy przychodzi czas próby, zdarza się, że wieloletnie przebywanie ze sobą w tej atmosferze (spotkania odbywają się dwa razy w tygodniu i trwają wiele godzin) i wspólnych wyjazdów na tzw. konwiwencje wcale nie sprzyjają tworzeniu się normalnych międzyludzkich relacji. Zamknięcie się na osoby z zewnątrz doskonale "zabezpiecza" przed zdrową, życzliwą (i nieżyczliwą, która - paradoksalnie - także bywa potrzebna...) krytyką. Osoby postronne, które chciałyby uczestniczyć w spotkaniach, odbywających się wszak w pomieszczeniach parafialnych, są wypraszane!
Takich praktyk nie znają katolickie, parafialne wspólnoty. Czy ktokolwiek, normalnie się zachowu-jący, zostałby wyproszony ze spotkania np. Koła Żywego Różańca? Gdy ktoś pojawi się na spotkaniu jakiejś parafialnej grupy, obecni cieszą się, że oto przyszedł ktoś nowy, aby wspólnie modlić się!
Podobnie niezdrowa jest mania "wybebeszania" się ze swoich win, rozterek duchowych czy ro-dzinnych przeżyć. Od tego jest konfesjonał i rozmowa z duchowym przewodnikiem. Patologia tego zjawiska jest psychologicznie oczywista i przypomina inicjacje tajnych bractw. Tam kandydaci mają podczas obrzędu inicjacyjnego opowiedzieć o swych najbardziej intymnych czynach i wybrykach sek-sualnych, oraz o tajemnicach małżeńskiej sypialni. W ten sposób powstaje sztuczna, właśnie patolo-giczna, ale niezwykle silna solidarność, a raczej - uzależnienie.
Pewna wieloletnia neokatechumenka, w obecności swego małżonka, zawołała z błyszczącymi oczami: "Nie mąż, nie rodzina, ale Neokatechumenat jest dla mnie najdroższy!' Na uwagę księdza, że jednak najpierw jest Pan Bóg, potem mąż, a dopiero na trzecim miejscu wspólnota, ona powtórzyła: "Nie, wspólnota, wspólnota!"
Czy jednak przypadek Michała może posłużyć do uogólniającej, negatywnej opinii o ruchu neo-katechumenalnym?...
Otóż, uważamy, że w historii Michała, jak w soczewce mogą ogniskować się błędy i niedostatki ruchu neokatechumenalnego. I dlatego właśnie opisujemy tę bardzo przykrą sprawę.
Kończąc, należy zaznaczyć, że w powyższych relacjach nie zależy nam na demonizowaniu neoka-techumenatu. Stopień zainteresowania wiernych neokatechumenatem wskazuje potrzebę formacji bę-dącej pogłębianiem tajemnicy Chrztu Świętego. Z brakiem katechezy w rodzinach związany jest naj-głębszy kryzys naszej religijności a nawet wyraziście rysujący się kryzys naszej łacińskiej cywilizacji. Katecheza księdza czy siostry zakonnej w szkole, czy krótkotrwała z okazji Pierwszej Komunii nie zaradzi brakowi fundamentu, którym jest rodzinny przekaz depozytu wiary. Kryzys katechizacji pogłębia brak przykładu ze strony rodziców, zanik ideału Matki Polki i Wiernego Ojca. Czy temu zara-dzi specyficzny przekaz neokatechumenalny? Przecież idzie nam o formację, która by zarówno w doktrynie katechetycznej, jak i w szeroko pojetych znakach (znaki liturgiczne, znaki - świadectwa moralne, znaki ewangelizacyjne) budowała i pogłębiała jedność komunii kościelnej. Poruszone powy-żej sprawy - jak wiemy nie odosobnione - wskazują na konieczność uważnego przyjrzenia się i oczyszczenia neokatechumenatu. Bo choć można podziwiać neokatechumenat za jego zdolności po-zyskiwania wiernych, trzeba jednak domagać się, aby zechciał zrezygnować z wydumanych przez siebie nieprawowiernych praktyk i teorii a ludziom pozwolił trwać w katolicyzmie i katolickiej moralności.
Marcin Dybowski