Kari dowiedziała się, że jest podobna do Klary, od tego momentu szukała u siebie wielu innych cech wyglądu po przodkach.
-Mamo, kto miał niebieskie oczy?
-Mnóstwo kotów!
-A czarny nos?
-Wiele kotów!
-A ogon, na którym...
-Kari, przestań już męczyć..!
Kari obruszona odeszła od matki i pobiegła na cmentarzyk. Długo kluczyła między grobami i w końcu położyła się na płytce Krakersa.
-Już cię kocham, czarnuszku! -Powiedziała i ucałowała płytkę. -Czy jestem rzeczywiście taka jak Klara...?
Ale nikt jej nie odpowiedział. Kari przymknęła oczy, i ani się spostrzegła, jak zmorzył ją sen.
-Pssst! Kari!
-?
-To my, Felo i Klucho!
Kari obudziła się. Była jeszcze noc, ale zbliżał się świt.
-Idziemy na łąkę Armetiego! Idziesz z nami?
Kari od razu się rozbudziła.
-No pewnie! Fantastycznie!
-Wiedzieliśmy że ci się spodoba ten pomysł! -Uśmiechnął się Felek filuternie. -Ale ani mru-mru! Cichutko stąd wychodzimy, i nic nikomu nie mówimy!
-Dobra! -Zgodziła się Kari i wyszła przez płot na zewnątrz.
Na łąkę było całkiem nieblisko, ale wkrótce potem znaleźli się już u celu. Dzięki splatanym, złotym źdźbłom traw, i rozległym terenie można było się zorientować, że oto i łąka Armetiego!
-Och! -Zachwycała się Kari. -To teren naszych przodków!
Przypatrzyła się kopczykowi z ziemi.
-Och, ta ziemia musiała widzieć Armetiego, Zoję i innych! -Przytuliła grudkę ziemi. -Powiedz mi, ziemio-jak oni wyglądali? I jacy byli?
Felek i Klusek spojrzeli na nią jak na wariatkę.
-Kari, jesteś zupełnie jak małe dziecko! -Syknął Felek. -Ziemia ci nie odpowie! A nawet, jeśli serio "widziała" Armetiego i innych- było to ponad dziesięć lat temu!
Kari nie straciła jednak humoru, szczególnie że najważniejsze jeszcze przed nimi!
Podeszli do miejsca, gdzie było sporo krzyżyków-Cmentarz ich rodziny...
-To są Koty od Tokarza, które umarły. A przynajmniej większość. Idziemy dalej... -Mówił Klusek tonem przewodnika, a Kari wcięła się:
-Czekaj! Może pomożecie mi odszyfrować napisy?
Klusek wytężył wzrok.
-Tu jest Armeti. A obok Bella. To trzecie, to kopczyk Mruczka.
-Wiem! -Powiedziała Kari. -Bella myślała że Mruczek nie żyje, więc zakopała tu znalezione futerko!
-Taaaa... A tu dalej autentyczny Mruczek. A wcześniej-Psotka i Bilon.
-Słyszałam o nich. Zabiła ich Tonia.
-Tu dziadek Burito, ciocia Buria, Santa i Łoskot, Missy, dalej są Rita i Togo, a tu... Delta.
-Ojej...-Westchnęła Kari. -To takie nie fair, że większość leży tu, a reszta u nas! Delta nawet nie może być przy bracie... A może dokonamy przenosin?
Felek pozieleniał na twarzy, ale wydusił:
-Eee... Może kiedyś...
Gdy mieli już zamiar wracać, Kari ujrzała coś jeszcze.
-Ej! Tam też jest cmentarz!
-Aaa, to taki zwykły ogólniak... -Powiedział Klusek obojętnie, ale Kari bardzo chciała tam iść.
-Widzisz..? -Mówił Felek, gdy tam się już znaleźli. -Nieznane nam koty... Berła, Lont, Kares... Nic ciekawego...
-Ale ten grób jest ładny... I straszny! -Szepnęła kotka na widok jednego z nagrobków. Był cały czarny, ale na górze wyryty był znak: czaszka, z której oczodołów wysuwał się wielki wąż.
-Uch... -Jęknęła Kari. -Kto przeczyta co tu się pisze?
-Ja-zgłosił się Felek. -"Robinho. Przyjdzie czas na każdego z was, na jednych coś wcześnie, na drugich boleśniej"... Ojej, aż się boję! Klusek, Robinho za tobą!
Klusek odwrócił się, a Felek wybuchnął śmiechem.
-O ty kapciu! -Warknął Klusek z wesołym uśmieszkiem i wskoczył na brata. Bijąc się na żarty, toczyli po ziemi. Kari patrzyła na nich z politowaniem. Wtem wpadli na jakiś grób. Krzyż złamał się, płytka stłukła i poszła w drobne kawałki.
Kari podeszła do krzyża "Liza..." odczytała.
-Ej! Co wy tu robicie?!
Starszy, tłusty kocur stał przy wejściu. Gdy zobaczył zniszczony nagrobek, warknął:
-Zbezcześciliście grób, dranie!
Felek i Klusek przestali się wygłupiać. Spojrzeli na grób.
-Ups... -Jęknął Klusek. -Zwiewajmy wszyscy, Kari chodu!
Ale Kari zamyślona stała dalej. Do czasu, gdy kocur ją złapał...
-Puść mnie! -Syknęła, ale kocur popatrzył na nią obleśnie.
-Musisz jakoś wynagrodzić zniszczenie grobu... -Mruknął.
Kari w mig pojęła, o co mu chodzi.
-Chyba cię głowa boli, tłusta kupo! -Prychnęła i ugryzła kota w nogę. Ten zasyczał z bólu, a Kari uciekła szybko, wykorzystując okazję.
-Felek, Klusek! -Krzyczała, ale bracia jej nie słyszeli, bowiem ich też napadły jakieś trzy kocury, i musieli z nimi walczyć.
Kotka pobiegła na cmentarzyk. Przytuliła się do grobu Zoi.
-Prababciu... Nie pozwól mi zrobić krzywdy... -Popłakiwała cichutko. Felek tymczasem odwrócił się i zobaczył kocura biegnącego ku siostrze...
-Kari, zwiewaj! Prędko!
Kari ocknęła się i na widok tłustego starego kota znów zaczęła biec.
Do domu, do domu...
Wiedziała, którędy droga. Mimo tego, że wpadała w krzaki i drzewa, nie martwiła się tym więcej.
W końcu zaczęła spowalniać. Brakowało jej sił... Wzięła trzy wdechy i ruszyła jeszcze dalej...
Upadła pod bramką pod domu. Meg stała przy płocie.
-Kari? -Zdziwiła się i podeszła do niej. W tym momencie wpadł na nią tłusty kocur.
-Gdzie to małe ścierwo? -Syknął i zobaczył Kari.
-Zostaw pan moją siostrę, tłusta krowo!
Kot popatrzył sprośnym wzrokiem na Meg.
-Ty możesz zapłacić za nią...
-Co?
-Zdewastowali cmentarz... Zapłata się należy...
-Jaka zapłata? -Prostolinijna Meg nie rozumiała o co mu chodzi.
Kari otworzyła oczy.
-Och-pisnęła na widok kocura.
-Byłabyś nawet lepsza niż ta mała...
Meg spojrzała na niego podejrzliwie.
-Nie wiem, co pan sobie wyo...
Kocur wskoczył na nią. W tym momencie zwaliło go mocne uderzenie. Gdy podniósł głowę, ujrzał dużego, groźnego, biało czarnego kocura.
-Masz zostawić w spokoju moje dzieci, tłusty zadzie-warknął i uderzył kota jeszcze raz. -Znikaj stąd i nie radzę ci wrócić!
Kot podniósł się szybko i zawrócił. W tym momencie nadbiegli Felek i Klusek. Puszek spojrzał na nich.
-Gdzie wyście zaciągnęli Kari?
-Byliśmy tylko na łące Armetiego...
-Aha-westchnął kocur, łagodniejąc na słowo „Łąka Armetiego”, która zawsze była dla wszystkich niezwykle ważnym miejscem. -Nie możecie być ostrożniejsi? I chociaż pytać o zgodę!
-Przepraszaaamy... -Spuścili głowę winowajcy.
-No dobra. Ale ani razu już tego nie robić!
Felek Klusek i Kari wymienili się spojrzeniami. Zaprzestać ciekawych wypraw? Nigdy!