Niebiańska furtka
Rzeczpospolita 14.06.97 Nr 137 Nakład 34
"Wy jeszcze nie wiecie,
co komu pisane
i kto będzie żył".
(Bułat Okudżawa)
Kiedy przed prawie dziesięciu laty zamieszkałem w Fort Wayne, spokojnym amerykańskim mieście wielkości kanadyjskiej stolicy, mój szef i kolega uniwersytecki, z którym wkrótce miały mnie połączyć przyjaźń i praca nad wspólnymi książkami, w konfidencji podawał mi swój numer telefonu i adres. Podejrzewałem początkowo, że tropią go wysłannicy reżimów komunistycznych, ale teoria ta nie wytrzymała próby, gdy dowiedziałem się, że nigdy nie był on w Europie. Przy którejś kolejce w barze wyjawił mi w końcu, że jest ekspertem sądowym w sprawie tajemniczych sekt i kultów quasi-religijnych, że badał finanse mormońskie i ciemne sprawki satanistów. W kilka lat później, gdy opublikowaliśmy wspólnie książkę o fundamentalizmach religijnych, również i mój telefon i adres zostały zastrzeżone.
Fort Wayne leży w równej odległości od Ann Arbor w Michigan, Steubenville w Ohio i South Bend w Indiana. W miastach tych, a także w podmiejskich osiedlach Waco w Texasie, w Gaithersburgu w Maryland i w niezliczonych innych społecznościach amerykańskich w Arizonie i Nowym Meksyku, w Kalifornii i w Oregonie, przed dziesięciu laty zapuszczały korzenie religijne sekty i ekstremalne kulty, oferujące znękanym i zagubionym ludziom oazę spokoju, pewności i emocjonalnego wsparcia za murami, za furtami i zasłonami nowych społeczności religijnych.
Grupy takie zorganizowane są na podobieństwo wspólnot, a ich podstawą moralną jest karta przymierza. "Wierząc, że Bóg chciał ustanowić przymierze z nami, byśmy z nim i wzajemnie ze sobą byli połączeni (...), pragniemy zaakceptować to wezwanie i oddać nasze żywoty jego celom, polegając na jego miłości i łasce, która zwieńczy w nas dzieło, jakie on rozpoczął" - tak zaczyna się karta jednego z liczebniejszych kultów, kwitnących w pobliżu wielkich aglomeracji miejskich w USA.
Wspólnoty religijne scementowane są przez szerzącą się wśród ich uczestników wiarę w życie według pewnych zasad i wartości, w egzystencję wyznaczaną przez akceptację nadnaturalnego porządku i przez wiarę w szczególny sposób zbawienia. Tym sposobem jest oczekiwanie na fizyczne przeniesienie ciała z jednego świata do drugiego.
Śmierć, czyli zakończenie życia doczesnego, jest tu widziana jako początek egzystencji w innym wymiarze. Wierzenie takie nie jest jedynie chrześcijańskie, aczkolwiek religia katolicka wskazuje na fakt, iż życie zaczyna się w niebiosach i przez nie prowadzi też droga do zbawienia. W wierzeniach nordyckich istniała Walhalla, a u Greków - Pola Elizejskie. Podobnie większość religii podkreślała rolę abstynencji i ascetyzmu, wyzwolenia od piętna grzechu pierworodnego poprzez zaniechanie pewnych stosunków i praktyk, czy to seksualnych, czy też finansowych, czy w końcu stricte werbalnych. Gdy przed kilku laty zatrzymałem się w klasztorze Trapistów w Gethsemani w Kentucky, uderzyło mnie, że współwyznawcy Thomasa Mertona żyli w kompletnej ciszy, wstrzymując się od wszelkich niepotrzebnych konwersacji.
W końcu wiele z sekt zaleca swoim wyznawcom pełne wyzbycie się wszelkiego seksualizmu, łącznie z całkowitą kastracją. Również i ten motyw nie jest nowy. Orygenes, teolog grecki w trzecim stuleciu, wykastrował się w młodym wieku, by zaznaczyć swoje oddanie powołaniu religijnemu. W Rosji zaś, jeszcze w 1772 r., caryca Katarzyna musiała edyktem zakazać działalności sekty kastratów, tzw. Skopców, która jednakże ponoć przetrwała w ukryciu do dnia dzisiejszego.
Od czasu do czasu w naszym oficjalnym świecie wybucha panika i konsternacja, spowodowana przez fakt, iż kolejna grupa czy sekta, w dążeniu do realizacji swojej wiary w specyficzny sposób zbawienia, sięga po ekstremalne, zdawałoby się, środki, szukając "wyjścia", czyli sposobu wyprowadzenia swoich wyznawców do lepszego, jak sądzą, świata. Niekiedy, jak w Waco w Teksasie, jest to apokaliptyczna konfrontacja ze zdenerwowanymi i spoconymi agentami państwowych służb specjalnych. Kiedy indziej, jak to się ostatnio zdarzyło w Rancho Santa Fe, niedaleko San Diego (a przedtem także w Kanadzie, we Francji i w Afryce), drogą taką jest masowe samobójstwo. Kiedy indziej jest to misterium składania ofiary, w przypadku sekt satanistycznych często ofiary ludzkiej, złożonej być może nie całkiem dobrowolnie.
W świecie zakłopotanych tymi zjawiskami nauk społecznych używa się enigmatycznych określeń w postaci: nowych ruchów religijnych, kultów i sekt. Różnią się one od ustabilizowanych religii, które głównie apelują do wspólnoty kulturowej i do wspólnoty wiary swoich wyznawców. Tymczasem sekty i kulty są to systemy organizacyjne, które - drogą wyszukanych psychologicznych i socjotechnicznych praktyk - uzyskują wyjątkową kontrolę nad życiem i działaniem ludzi, jakich obejmują swoim zasięgiem. Douglas Hyde, były członek Brytyjskiej Partii Komunistycznej, jest autorem technik kontroli i indoktrynacji, przyjętych przez potężną sektę Mother of God (Matka Boga), która w szczytowym momencie skupiała kilka tysięcy rodzin, jakie przywędrowały do podwaszyngtońskiego Gaithersburga z całego świata.
Sekty i kulty funkcjonują w ten sposób, iż przechwytują wątpiących wyznawców innych wiar i religii, a następnie reprogramują ich, stosownie do pewnego własnego kodu wierzeń i wartości. Aby to osiągnąć, muszą one najpierw dokonać swoistego "rozpoznania" kandydata na członka ugrupowania, a następnie tak przestawić jego sposób myślenia, aby stał się w pełni podatny na perswazję.
Wspomniany wyżej kult Matki Boga używał wysofistykowanego socjologicznego instrumentu w postaci profilowania słabości i luk w systemie wiary nowych osób, jakie wchodziły w orbitę zainteresowania regularnych członków sekty. Każdy członek sekty zobowiązany był do sporządzenia szczegółowej notatki, tzw. Buddy Report, w której zawarta była informacja o napotkanym człowieku z punktu widzenia jego przydatności i "rekrutowalności" dla sekty. Sekta zbierała informacje o stanie zdrowia potencjalnego "kandydata" (zwłaszcza zaś o poważnych chorobach i upośledzeniach), o podatności na stres, o bólach głowy i brzucha i wszelkich innych psycho-medycznych syndromach. Interesowano się też minionymi doświadczeniami religijnymi, w tym faktem, czy kandydat szukał wcześniej kontaktów i wrażeń w innych kultach i organizacjach quasi-religijnych. Ważną dziedziną wiedzy były tzw. obszary "grzechu i niepewności": zgorzknienie, resentymenty i niezdolność do przebaczenia, używanie alkoholu i narkotyków, zboczenia seksualne w związku małżeńskim, zachowania dewiacyjne, kłamanie i oszustwa, kradzieże i nieposłuszeństwo, podatność na nastroje przygnębienia i depresji, obawy i ból niesione w sobie, socjabilności zdolności do psychologicznego samoodrodzenia, wykształcenie i stopień dojrzałości emocjonalnej oraz powody, dla których taki człowiek pojawił się w polu obserwacji członka kultu.
Kult Niebiańskiej Furty (podobnie zresztą jak sekta Bractwa Dawidowego) wymagał od swoich członków niemal absolutnego podporządkowania się samokreującym się przywódcom i poddawał swoich członków systematycznemu "praniu mózgów" dla zapewnienia niekwestionowanego posłuszeństwa w organizacji. Jerome Clark, autor publikacji "Encyklopedia UFO" opisuje, jak "Bo" i "Peep", dwoje samozwańczych przywódców sekty sprawowało całkowitą kontrolę nad życiem, pracą, snem i nawet ubiorami swojego kultowego stada. Niejednokrotnie żądali oni od współwyznawców, by całymi godzinami wpatrywali się w niebo, w oczekiwaniu na nadejście arki zbawienia.
Reprogramowanie miało też miejsce w kulcie Bractwa Dawidowego, gdzie David Koresh używał przymusowej prokreacji - zapładniając liczne kobiety - jako środka wymuszającego lojalność i niekwestionowany posłuch. Kult Templariuszy Słońca, rozpowszechniony w Szwajcarii, Francji i frankojęzycznej Kanadzie, używał apokaliptycznych przepowiedni i obrzędów okultystycznych, by zastraszyć swoich członków do takiego stopnia, by oddali się całkowicie w ręce swoich przywódców. Kulty satanistyczne zaś żądają od swoich wyznawców pokonania uznanych kulturowych tabu, np. spożycia bez zastrzeżeń mięsa czy krwi ludzkiej.
Na porządku dziennym w wielu kultowych organizacjach jest pisanie donosów i notatek informacyjnych o niepożądanych czy niekonformistycznych zachowaniach członków, a także utrzymywanie rozbudowanych archiwów, zawierających informacje o stopniu szczegółowości zbliżonym do tych, zbieranych przez państwowe służby specjalne dla szantażowania czy onieśmielania obywateli, przyłapanych na takiej czy innej słabości - na pijaństwie, malwersacji, czy cichym seansie u kochanki. W organizacji Mother of God zbierano też informacje o przyjaciołach i kolegach, o miejscach, gdzie członkowie sekty spędzają czas, o randkach, pracy i zwyczajach. Na podstawie takich danych przywódcy sekty są w stanie wydawać jednostkowe i bardzo szczegółowe decyzje i zezwolenia na określony rodzaj aktywności, zawsze jednak żądając szczegółowych informacji o rozwoju sytuacji. Dotyczyło to zezwoleń na podjęcie nauki w szkole średniej lub wyższej, aprobaty dla zaręczyn lub obietnicy małżeństwa, a także dla podjęcia określonego rodzaju pracy.
Kulty nie są jednakże organizacjami, przesadnie skupionymi na pozaziemskim porządku rzeczy. Wiele organizacji prowadzi szeroko zakrojone interesy, przynosząc ogromne zyski i finansując w ten sposób swoją działalność lub po cichu subsydiując działalność innych sekt. Członkowie Niebiańskiej Furty zostali tak reprogramowani, by byli w stanie podjąć działalność biznesową w przemyśle internetowym, oferując usługi w projektowaniu i obsłudze stron internetowych, a także używając własnej strony w Internecie jako instrumentu handlowego. Kult Mother of God rozwinął wielomilionowe przedsięwzięcie wydawnicze w postaci magazynu "The Word Among Us" (Słowo Pomiędzy Nami), sprzedawanego w setkach tysięcy egzemplarzy na całym świecie i przynoszącego netto około 4 milionów dolarów zysku rocznie. Poważna część przemysłu muzycznego w zakresie muzyki religijnej, zwłaszcza w nurcie tzw. New Age, a także przemysł okultystyczny (kryształki), jasnowidztwo, uzdrawianie na wiarę, pewne odmiany handlu tzw. zdrową żywnością, zwłaszcza zielarstwo - to kwitnące gałęzie przemysłu na usługach sekt, kultów i organizacji parareligijnych. Nie różni się to od działalności tzw. teleewangelistów, którzy w dodatku zainwestowali w takie "przemysły", jak: wyższe wykształcenie (ustanawiając prywatne uczelnie), hotelarstwo (zakładając ośrodki wypoczynkowo-reprogramacyjne), lecznictwo (prowadząc zakłady lecznicze i ośrodki kuracji) i media (własne stacje telewizyjne i programy radiowe).
Wszystkie te ruchy przyciągają głównie ludzi żyjących w depresji, w zagubieniu i osamotnieniu, borykających się z piętnem przemocy i gwałtu, często pozostawionym im przez ich własnych rodziców. Steve Valentino, 35-letni handlarz usługami komputerowymi, który spędził w komunie kultowej połowę swego życia, do dzisiaj uważa, że odzyskał w niej zdolność odczuwania radości z dnia codziennego, poczucie sensu życia i przynależności oraz, że po raz pierwszy zabliźniać się w nim zaczęły emocjonalne rany pozostawione przez agresywnych rodziców. Wiele sekt utrzymuje własne szkoły, dążąc do wyłączenia wspólnotowych dzieci z rzekomo demoralizującego zasięgu otwartego społeczeństwa. W tych szkołach znajduje zatrudnienie wiele zreprogramowanych już osób, głównie kobiet, które w innym przypadku miałyby trudności w znalezieniu sensownej pracy - więc i dla nich, z początku, życie we wspólnocie stanowi atrakcję. Niektóre kulty wręcz zakazują swoim wyznawcom posyłania dzieci do jakichkolwiek szkół, a wychowaniem młodego pokolenia zajmują się najbardziej zaufani i zreprogramowani wierni. Tak było w sekcie Bractwa Dawidowego i podobnie jest u Templariuszy Słońca.
Sekty rządzą się własnymi prawami i w krótkim czasie indywidualne życie ich uczestników poddawane jest wszechstronnej penetracji, zostawiając niewiele miejsca na intymność i prywatność, na własny i oryginalny styl rodzicielstwa, na własną godność i duchową odrębność. Jak w systemie komunistycznym, każde odstępstwo od normy jest powodem troski, zaniepokojenia i interwencji ze strony władz wspólnoty. W ten sposób grupy religijne odkrywają przed swoimi członkami swe rzeczywiste oblicze - jako totalistyczne ugrupowania o wysokim stopniu kontroli nad życiem i przeznaczeniem jednostki, jako struktury "wysokiego wymagania", które wywierają stałą presję, nie zmniejszając jej ani na chwilę, jako ośrodki autorytarnej władzy i niekwestionowalnego autorytetu, w arogancki sposób stawiające własną grupę ponad ogół społeczeństwa, przypisujące sobie prawo do nauczania maluczkich, a odmawiające innym podobnego prawa.
Sekretność podejmowania decyzji i ich nieprzejrzystość dla szeregowych uczestników wspólnoty jest codzienną praktyką kultów. David Koresh sam określał, kiedy nastąpi apokalipsa, kto ma żyć, a kto umrzeć. Podobny monopol na apokalipsę miał Marshall Applewithe, który podjął decyzję, że kometa Hale-Bopp jest właśnie sygnałem, iż zbliża się statek UFO z wyższego wymiaru.
W dzisiejszym świecie dobrze zorganizowanych i dobrze ułożonych ludzi, w którym wszyscy pędzą zunifikowane, sterylne żywoty w swoich podmiejskich domkach, sama świadomość tego, iż tuż-tuż, za drzwiami, już w promieniu kilkunastu metrów może znajdować się jakiś fanatyk wierzący w możliwość transportu ciała do wyższego wymiaru, napawa każdego lekkim dreszczykiem. Kiedy z przytulnego, wyłożonego boazerią domowego gabinetu - w którym zazwyczaj pracuję i słucham muzyki - poszybowałem po stronach Internetu, należących do rozmaitych sekt, przez chwilę miałem wrażenie, że hipnotycznie przeżywam "Wojny gwiezdne" - najeżdżały na mnie trójwymiarowe ekranowe napisy, połyskiwały stalowe pojazdy kosmiczne, mrugały niepokojąco wezwania, by już teraz, dzisiejszego wieczora, przenieść się do wieczności, nie czekając na nadejście trzeciego millenium, które przyniesie mi jedynie przymusową i cierpiętniczą podróż w zaświaty.
Rozmaite organizacje zapewniały mnie, że wspólnie odbędziemy tę podróż - ku jednoczesnemu samounicestwieniu i samourzeczywistnieniu. Śmierć, jako logiczne i nieuniknione wyjście z życia - ta oferta jest spójna z przewijającymi się wartościami, które wskazują na to, iż nowoczesny człowiek może sam podjąć decyzję o zakończeniu swojej ziemskiej egzystencji; działania michigańskiego doktora Kevorkiana, czy też legislacyjne uregulowania w Holandii i w Północnym Terytorium Australii są tego oczywistym dowodem.
Badania gerontologiczne, prowadzone w Ameryce, pokazują, że znaczna część mieszkańców domów starców postrzega tu śmierć jako pozytywną i pożądaną drogę do lepszego życia. Moja uniwersytecka koleżanka prowadziła w tym roku cieszące się ogromnym sukcesem seminarium na temat śmierci i umierania w nowoczesnym społeczeństwie; spojrzałem do planu jej zajęć i zobaczyłem, że nie ma tam Niebiańskiej Furty, ale za to wiele jest o nowoczesnym podejściu do życia.
W ten sposób społeczeństwa postindustrialne u schyłku naszego stulecia, jak w klamrze, ujmują problematykę i wartości związane z czasowością naszej egzystencji: na jednym brzegu są zagubieni, konserwatywni, osamotnieni nieszczęśnicy, na drugim zaś - nowocześni, pewni siebie i samoświadomi mieszczanie. Jedni i drudzy zbliżają się do Armageddonu, zaciskając na sobie pętlę egzystencjalnej ignorancji.
Tymczasem Jan Paweł II w swoim wystąpieniu na Światowym Kongresie Kultury w Budapeszcie w 1991 r. powiedział, iż ignorancja uniemożliwia jakąkolwiek wolną decyzję. Myślałem o tym niedawno, przysłuchując się kazaniu antropologa i misjonarza, ks. dr. Tadeusza Micha, który w polskim kościele w Waszyngtonie przekonywał zebranych, że "Chrystus nie skończył się na krzyżu", namawiając ich, by wyszli na dwór, powąchali wiosenne kwiatki i odrodzili się, odrzucając powiew zgnilizny i śmierci. Zarówno nowoczesność, jak i tradycja, doprowadziły ludzkość na granicę sensu egzystencji, poddając nasze wartości i wierzenia krytycznej próbie. Przymus, manipulacja i zależność - to cechy nie tylko reżimów politycznych dwudziestego stulecia, ale także reżimów wiary. Dlatego przyszłe stulecie będzie musiało przynieść nowe prądy i nowe idee, które umożliwią ludziom - wierzącym i niewierzącym - zreorganizowanie życia duchowego i intelektualnego w taki sposób, aby jego pełni mogli doświadczyć w tym wymiarze, w którym faktycznie egzystują, pracują i tworzą.
BRONISŁAW MISZTAL
z Waszyngtonu