Gorzka, Fan Fiction, Dir en Gray


Gorzka

widzę, że niewiele rozumiesz, z tego co do ciebie czuję
głośno nie mówię nic a nic, umiesz schować się w tłumie
idiotycznych kombinacji i poharatanych serc […]

pidżama porno `gorzka'

Z nikłym zainteresowaniem śledził małego pająka, wspinającego się po śliskiej powierzchni okna. Dmuchnął lekko, obserwując, jak ten spada i zaczyna swoją wędrówkę od nowa. Kiedy cała operacja powtórzyła się, a przestraszony pająk zniknął pod parapetem, wzrok Kaoru powędrował mimowolnie w stronę tej części miasta, gdzie mieszkał Toshiya.
Gdyby wytężył wzrok, mógłby właściwie zobaczyć jego blok.
Gdyby pokonał własny upór, mógłby do niego nawet pojechać.
Wiedział, że tego nie zrobi, zanim jeszcze odwrócił się od okna i usiadł w fotelu, zapalając małą lampkę. Pokój napełnił się przyjaznym, ciepłym światłem, wyłaniającym z mroku jego twarz. Z roztargnieniem przesunął dłonią po policzku, wyczuwając kłujący zarost. Powinien się ogolić. To znaczy, najpierw powinien kupić nową maszynkę do golenia. Powinien odwiedzić salon fryzjerski i powtórzyć żmudną operację farbowania włosów. Powinien tu posprzątać.
Wiele rzeczy powinien, ale mu się nie chciało. Po co, skoro nikt go nie widzi.
Dokładnie w momencie, gdy rozmyślał, ile czasu minęłoby, nim sąsiedzi zawiadomiliby policję o jego gnijących zwłokach, zadzwoniono do drzwi. W pierwszej chwili miał ochotę zignorować dzwonek, opaść niżej na miękkie poduchy, wykładające fotel i zasnąć na nim, w niewygodnej pozycji i z przeświadczeniem nieuchronnego bólu karku.
Dzwonek powtórzył się, dodatkowo do drzwi załomotano. Zaklął cicho, wstając niechętnie z fotela. Nie miał ochoty otwierać, ale jeszcze mniejszą miał ochotę na tłumaczenie tej troskliwej staruszce z mieszkania naprzeciwko, że nie - nie miał miejsca najazd kosmitów, rozpoczęcie kolejnej wojny światowej, ani napad bandytów na jego skromne mieszkanie, numer sześć, pokoje trzy plus łazienka.
- Idę - warknął, naciągając przez głowę sweter. Przygładził włosy i otworzył, obiecując sobie przeniesienie się na biegun arktyczny i nie zostawienie adresu wszystkim tym znajomym, którzy nachodzą cię w samotne wieczory, kiedy masz ochotę posiedzieć sam na sam ze swoim złamanym sercem.
Za drzwiami stał basista.
Oczywiście.
Przecież to były ramy konwencji wyznaczanej przez pierwszy lepszy film romantyczny, gdzie strugi deszczu, i łzy na policzkach, i przyśpieszone bicie serca, i niespodziewane dzwonki do drzwi.
Oczywiście. Tylko, że on nie oglądał komedii romantycznych.
Zamknął drzwi szybciej, niż zdążył pomyśleć.

Po kilku minutach, spędzonych w kucki przy drzwiach wejściowych, uniósł głowę z kolan, uprzytamniając sobie, że słyszy irytujący, regularny hałas. Ktoś stukał w drzwi, dwa szybkie uderzenia, wymierzane regularnie co dziesięć sekund. Zacisnął powieki, chowając głowę w ramiona i pomyślał o tym, jak źle wyglądał Toshiya, dziwnie blady i nieswój.
Bum-bum.
Miał zmierzwione włosy, potargane i bez połysku, a w podkrążonych oczach odbijała się…
Bum-bum.
… determinacja. Przyjechał tu, choć wiedział, że nie może spodziewać się ciepłego przyjęcia.
Bum-bum.
Kiedy pocałował go wczoraj w tym klubie, Kaoru poczuł się zagubiony. Nigdy mu przecież nie powiedział, że on… że oni…
Otworzył drzwi, skołowany i wytrącony z równowagi nieustannym hałasem. Toshiya powoli opuścił dłoń i założył ręce na piersi. Patrzył na niego wyczekująco.
- Co ty tu robisz?
Pokręcił głową prawie niedostrzegalnie i w duchu musiał się z nim zgodzić. To nie zabrzmiało… nie tak.
- Chcesz wejść? - zapytał z wahaniem, odsuwając się w bok.
- Tak - powiedział krótko Toshiya, z ulgą wchodząc do mieszkania. Zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie całym ciałem. Kaoru niespokojnie przestąpił z nogi na nogę.
- Herbaty? - zgadywał dalej, desperacko próbując przypomnieć sobie jakieś zasady pierwszej randki. Prawie jak pierwszej pomocy. Powstrzymał nerwowy chichot. - A może kieliszek sherry?
- Herbata wystarczy, dziękuję - powiedział grzecznie basista i usiadł z rękami równo ułożonymi na kolanach, z zainteresowaniem oglądając kwiatowy wzorek na obiciu kanapy. - Ciekawy wystrój - zagaił po chwili milczenia, podczas gdy lider przeszukiwał kolejną szafkę. Z triumfem wyciągnął w końcu dwie zakurzone filiżanki i bezradnie rozejrzał się dookoła. - Woda może być.
- Słucham?
- Woda mi wystarczy, nie szykuj nic - powtórzył basista. - Przyszedłem z tobą porozmawiać.
- Jeśli powiem, że nie ma za co, to czy to wystarczy i udamy, że całej tej niestosownej sytuacji w ogóle nie było?
- Niesto… sownej? - zapytał z niedowierzaniem Toshiya. - Ja wcale nie zamierzam cię przepraszać, ty zadufany w sobie dupku! Co ty sobie w ogóle myślisz, co? Że możesz sobie bezkarnie prowokować ludzi, bez żadnych konsekwencji? Że oni…
- Ja wcale nie… - z oburzeniem zaczął Kaoru, stając przed basistą z rękami na biodrach. Toshiya parsknął drwiąco.
- Oczywiście, że nie ty - powiedział ironicznie. - Samo się! Ty nigdy byś przecież...
- Nie jestem…
- Gejem?
- Właśnie - potwierdził z ulgą Kaoru.
- Gówno mnie to obchodzi. Pocałuj mnie.
- SŁUCHAM?!
- Nie myśl nad tym, po prostu zrób to. No już.
- Totchi, ja…
- Ja też, Kaoru.
Przy najlepszych chęciach nie mógł nazwać tego pocałunkiem. Całował go zbyt zachłannie, by po chwili wycofać się i irytująco muskać jego wargi swoimi. Jego zarost drapał go w policzki, a dłonie zbyt mocno zaciskały się na ramionach. Odsunęli się od siebie po kilku chwilach. Toshiya zdecydowanie poprowadził Kaoru do kanapy i zmusił, by na niej usiadł, siadając tuż obok. Przykrył jego dłonie swoimi.
- Było koszmarnie - stwierdził absolutnie poważnie i Kaoru uśmiechnął się mimowolnie, uświadamiając sobie, że nie przestaje gładzić jego dłoni. - Poczułem się jakbyś chciał mnie pożreć.
- Mówiłem ci, że ja się do tego nie nadaję! Jesteś pewien, ze nie chcesz stąd wyjść, wpaść do tego klubu ponownie, załapać jakiegoś miłego pana, i…
- Jestem pewien, że wolę zostać tu z tobą, Kaoru.
- A wrócić do Die'a? Myślę, że nie miałby nic przeciwko, zwłaszcza…
- Nie, Kaoru. Teraz pocałuj mnie, proszę, i postaraj się zapomnieć o tym, że jestem twardy gdzie nie trzeba, a nie jestem miękki tam, gdzie jesteś do tego przyzwyczajony. Stoi? No i czemu się śmiejesz, perwersyjny uwodzicielu?
Zsunął się z kanapy i usiadł przed nim na dywanie, kładąc dłoń na jego karku i zmuszając, by się pochylił. Kaoru pozwolił się całować, rozchylając usta i mimowolnie przymykając oczy. Obserwował go spod przymrużonych powiek, skupiony i zdenerwowany wydawał mu się znacznie atrakcyjniejszym widokiem niż całkowita ciemność. Całowali się długo, poznając nawzajem.
Kaoru wyprostował się i otworzył szeroko oczy, kiedy dłonie basisty wsunęły się pod jego sweter. Toshiya objął go w pasie, chowając twarz w jego swetrze. Kaoru gładził go lekko po włosach. Basista wstał w końcu, uśmiechając się do niego. Odwzajemnił uśmiech.
- A teraz po prostu wyjdziesz? Zgodnie z niepisaną etykietą randkowania, czy innych banałów?
- Właściwie - zaczął Toshiya, łapiąc go za rękę i przyciągając do siebie. - To chciałem zaproponować przeniesienie się do sypialni.
- Skąd wiesz, że chcę…?
Toshiya rozluźnił krawat i zrzucił go na podłogę, ściągając przez głowę koszulę. Leniwie przesunął dłonią po swojej nagiej klatce piersiowej, zatrzymując palce kilka centymetrów powyżej paska. Kaoru nie odrywał wzroku od jego dłoni.
- Chcesz - powiedział tylko Toshiya z niezbitą pewnością, przyciągając go do pocałunku.

Następnego dnia Kaoru obudził się sam, za jedyne towarzystwo mając zwisającego z lampy pająka, mozolnie rozciągającego sieć. Przelotnie zastanowił się, czy to ten sam, co wczoraj, czy może jakiś jego krewniak. Zdążył jeszcze pomyśleć, w jaki sposób pająki uprawiają seks, i czy zdarzają się wśród nich homoseksualiści, zanim zadzwonił telefon.
Odebrał, czując nieprzyjemne szczypanie na przedramionach. Uśmiechnął się krzywo, widząc kilka wyraźnych śladów po paznokciach.
- Powiedz mi, że nie ma dziś próby - zażądał bez wstępów jakiś słaby głos, po którym z trudem rozpoznał Shinyę. - Nie jestem w stanie dzisiaj grać. Więc powiedz, że nie ma próby, a oszczędzimy sobie kłótni. Ja wrócę do łóżka leczyć kaca, ty wrócisz do łóżka… nieważne, w jakim celu, a jutro… powiedz, że nie ma próby.
- Nie ma dziś próby - przerwał mu zgodnie Kaoru, ziewając przeciągle.
Przyszło mu do głowy, ze to zupełnie nie w jego stylu. A potem odłożył słuchawkę i udał się pod prysznic, zabierając ze sobą pomięte prześcieradło. Jak i on sam, wymagało porządnej renowacji.

Mieszkanie pachniało, on pachniał - seksem. Pachniał Toshiyą, choć z niechęcią się do tego przyznawał. Niewiarygodne, jak bardzo przez kilka godzin twój dom może zapamiętać czyjś zapach, przypomnieć ci kogoś przewróconym stołkiem, albo zerwaną zasłonką. Toshiya był wszędzie. W szklance z niedopitą wodą na nocnej szafce, w nieporządnie porozrzucanych ubraniach, nawet w mokrym ręczniku w łazience, do połowy zanurzonym w umywalce.
Kaoru stał pod strugami gorącej wody, metodycznie namydlając swoje ciało.
Po półgodzinnej kąpieli, kiedy stał przed zaparowanym lustrem i przecierał je dłonią, by spojrzeć sobie w oczy - stwierdził, że nawet jego najulubieńszy żel nie dał basiście rady.

Wyszedł z domu, z premedytacją ignorując dzwoniący telefon.
Miał nadzieję, że którakolwiek to część świata, albo jej mieszkaniec, domagała się jego natychmiastowej uwagi, poradzi sobie sama jeszcze przez kilka godzin. Nie był gotowy na konfrontację, ani z Toshiyą, ani z resztą, która musiała ich widzieć tego feralnego wieczoru. Szczerze powiedziawszy, najchętniej uniknąłby konfrontacji także ze samym sobą, ale to nie leżało w jego możliwościach.
Szedł szybko, nie rozglądając się na boki. Nie zwracał uwagi na mijane wystawy, ani na przechodniów. Ulice Tokio zapełniał zgrzany i zniecierpliwiony tłum, z którego absolutnie każdy przechodzień zdawał się nie mieć ani chwili wolnego czasu, którą mógłby poświęcić na wyminięcie pozostałych, zamiast torowania sobie drogi łokciami. Kaoru właśnie rozmasowywał sobie żołądek, po gwałtownym zderzeniu z damą rozmiarów dorodnego nosorożca, kiedy ktoś wpadł na niego, niemal zwalając go z nóg.
Die spojrzał na niego nieprzychylnie.
- Wpaść na ciebie w środku kilkudziesięciomilionowego miasta, w jeden z nielicznych dni, kiedy odwołujesz próbę, to jakaś chora paranoja - burknął niechętnie.
Kaoru podał mu rękę, pomagając wstać z chodnika. Jednocześnie odsunęli się na bok, poganiani przez przechodniów. Kaoru spojrzał w górę, wprost na szyld z wymalowanymi rogalikami i filiżanką kawy.
- Jadłeś już śniadanie, paranoiku?

- Dwie kawy czarne, bez mleka, niesłodzone. Dwa zestawy śniadaniowe, plus dodatkowa porcja masła w jednym z nich. Popielniczka, plus dwie paczki jakichkolwiek papierosów mentolowych - wyrecytowała młoda, ładna kelnerka, zapisując zamówienie w małym notesiku. Kaoru przypomniał jeszcze o zapałkach, po czym z ulgą wrócił do stolika, gdzie siedział już drugi gitarzysta. Die bezmyślnie wertował menu, grzebiąc pałeczkami w stojącej obok misce płatków.
- Zamówiłem nam śniadanie. Nadal pijesz bez mleka?
- Bez - przytaknął Die. - Słuchaj, Kao, nie owijajmy w bawełnę, obaj wiemy, o czym chcesz rozmawiać.
- O Toshiyi.
- O Toshiyi, zgadza się. Nie ma o czym.
- Jak to?
Die nie odpowiadał dłuższą chwilę, uważnie mieszając przyniesioną kawę. Kiedy w końcu odłożył łyżeczkę i spojrzał na lidera, na jego twarzy nie było zwykłego, kpiącego uśmiechu.
- Mogę ci zadać niedyskretne pytanie, Kaoru? Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać. Pytanie brzmi, czy Toshiya wyszedł od ciebie, nic nie mówiąc po tym, jak już poszliście do łóżka?
- Znasz odpowiedź.
Pokiwał tylko głową, a Kaoru mógłby przysiąc, ze w jego oczach pojawił się leciutki błysk ulgi.

- Tak, jestem w pewien pokrętny sposób zadowolony - przyznał się Die, kiedy w godzinę później siedzieli nad kolejnymi filiżankami kawy. - Nie z tego, że między wami się sypnęło, nic do ciebie nie mam. Ale zrozum, czułem się jak gówno, jak tak po prostu wyszedł. Dobrze wiedzieć, że problem najwyraźniej leży w nim, nie we mnie - uśmiechnął się krzywo.
Kaoru spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie poprawiłeś mi humoru sugerując, że też powinienem czuć się jak gówno - powiedział sucho. - I nadal nie wiem, po co zadał sobie tyle trudu… seks? Mógł iść do ciebie, miałby mniej kłopotu.
- Dziękuję ci bardzo za tę, jakże delikatną, sugestię, że jestem łatwy - warknął z niesmakiem Die. Jego głos odrobinę złagodniał, gdy spojrzał na zgnębioną twarz lidera. - Cholera, Kaoru, jesteś atrakcyjnym facetem. Nawet wyłączając uczucia, takie zdobycie ciebie może stanowić kurewsko zachęcającą podnietę. Poza tym… - Zawahał się, sięgając po filiżankę. Zwilżył usta i kontynuował. - Poza tym, Kao, to były twoje pierwsze doświadczenia homoseksualne, prawda?
Kaoru kiwnął głową, obiecując sobie solennie, że jeśli kiedykolwiek ta rozmowa wyjdzie poza nich dwóch, popełni honorowe seppuku.
- Moje też - powiedział krótko Die. - Może to jakieś zawody w deprawacji niewinnych dziewic?

Kaoru mruknął coś z irytacją, kiedy Die niemal upadł na jego kolana. Zepchnął go z siebie, a drugi gitarzysta natychmiast przytulił się do jego ramienia.
- Jestem kompletnie pijany - wyjawił jeszcze niepotrzebnie, chuchając na lidera zapachem whisky. - Słuchaj, czemu ja widzę różowego słonia? - spytał konfidencjonalnym tonem. - Myślisz, że jestem obłąkany?
- Nie, myślę, że patrzysz na szyld tego durnego lokalu - powiedział rozweselony wbrew sobie Kaoru, obejmując Die'a ramieniem tak, by nie wbijał mu łokcia w brzuch. Die posłusznie przesunął się w bok, przylegając do niego ciasno. Kaoru westchnął z tłumioną irytacją, kiedy zawartość szklanki Die'a znalazła się na jego spodniach. Gitarzysta zaczął wycierać plamę chusteczką higieniczną i Kaoru, wpatrujący się dotąd złym wzrokiem w swoje mokre spodnie, do których przyczepiały się białe kłaczki, zaczął czuć całkiem przyjemne ciepło w strategicznych okolicach. Delikatnie odepchnął dłonie Die'a, który z fascynacją wpatrywał się w migocący neon. Pozwolił powiekom opaść, czując miłe rozleniwienie i ciepło drugiego mężczyzny, tulącego się do jego boku.

Kiedy się obudził, pierwsza rzeczą, o której pomyślał było łóżko, którego w pubie brakowało, a na którym właśnie leżał. Ostrożnie uniósł się na łokciach i spróbował przeniknąć wzrokiem ciemność. Okazała się niezbadana. Wstał z łóżka, gotowy cofnąć się natychmiast, gdyby wyczuł coś podejrzanego. Z pewnym trudem dotarł do ściany i zaczął macać ją, w poszukiwaniu włącznika światła. Kiedy jego dłonie natrafiły na klamkę, nacisnął ją, z ulgą odkrywając za drzwiami oświetlony rzęsiście przedpokój.
Kolejno zwiedził łazienkę, kuchnię i jeden pokój, który służył chyba za składzik, a w którym było wszystko - od metalowych blaszek niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia począwszy, po zniszczone organki. Naprzeciwko pokoju, w którym go położono, znajdowały się prowadzące na piętro schody, drewniane i niemiłosiernie skrzypiące. Wszedł po nich, trzymając się poręczy. Wychodził z słusznego założenia, że dom, w którym się znajduje, raczej nie jest zamieszkany przez ludzi mu wrogich, bo tacy nie pozwoliliby mu po prostu spać. A jeśli nawet się pomylił - równie dobrze może ich poszukać, bo na pewno zadbali o to, by nie uciekł.
Od razu po otworzeniu pierwszych drzwi wszedł do dużej sypialni, oświetlonej blaskiem małej, pomarańczowej lampki. Bez większego zdziwienia patrzył na śpiącego Die'a, leżącego na plecach, z rozrzuconymi rękami. Był kompletnie ubrany, poza prawym butem, stojącym na krześle. Kaoru z rozbawieniem pomyślał, że gitarzyście starczyło najwyraźniej sił tylko na dowiezienie ich tutaj i rozmieszczenie w pokojach, zanim po prostu zasnął.
Materac lekko ugiął się pod jego ciężarem, kiedy siadał na łóżku, obok śpiącego mężczyzny. Przyglądał mu się przez kilka chwil, delikatnie głaszcząc go po włosach. Powoli rozpiął guziki jego koszuli, metodycznie odsłaniając jasną skórę. Zsunął materiał z ramion Die'a i pochylił się, wdychając zapach jego rozgrzanego snem ciała. Sięgnął po krawat, leżący obok łóżka i związał nim dłonie gitarzysty, przywiązując je do wezgłowia. Szybko rozpiął pasek, wysuwając go ze szlufek dżinsów. Kiedy zsuwał spodnie z bioder Die'a, zorientował się, że ten nie śpi.
Die patrzył na niego z dziwnym uśmieszkiem, a oddychając ciężko. Nie protestował, kiedy rozbierał go całkowicie. Kaoru pochylił się i pocałował go, siadając mu na biodrach, drażniąc go i pobudzając, nie dając pełnej satysfakcji, ani zaspokojenia. Die wyprężył się pod nim, zaciskając skrępowane dłonie i jęcząc cicho, kiedy dłoń Kaoru zamknęła się na jego męskości. Pieścił go, wyrywając z jego ust upokarzając prośby o więcej. Odsunął się w końcu, tylko po to, by pod uważnym spojrzeniem jego błyszczących oczu rozebrać się i ułożyć między jego udami.
- Jak podczas szczytowania wykrzyczysz imię Toshiyi, to cię zabiję - wydyszał mu do ucha, układając jedno jego kolano na swoim ramieniu. Die westchnął cicho, czując jak napiera na niego, obiecując przemieszany z rozkoszą ból.
- Obiecuję, że jeśli o nim pomyślisz, to zginiesz pierwszy - wyszeptał, oblizując usta.
Było zadziwiająco dużo pewności w tym ich pierwszym akcie, a także - choć żadnej z nich się tego po drugim nie spodziewał - cierpliwości.

Epilog.

Toshiya siedział na obrotowym, barowym stołku, ssąc wyjętą z kieliszka martini oliwkę. Shinya pomachał do niego od drzwi, krzywiąc się lekko na kłęby papierosowego dymu, które uderzyły w niego od wejścia. Przecisnął się przez liczną o tej porze w piątek klientelę, siadając obok niego i gestem zamawiając identycznego drinka.
- Nie mam za wiele czasu, Kyo dziś wraca - powiedział na wstępie, uważnie pozbywając się oliwek. Kiedy przekładał mu kolejną za pomocą wykałaczki, Toshiya chwycił jego rękę w nadgarstku. Uniósł ją do swoich ust i pocałował, przez chwilę przesuwając językiem tuż nad miejscem, gdzie wyczuwał przyspieszone tętno. Perkusista uśmiechnął się nieznacznie, zabierając dłoń.
- Nie wódź mnie na pokuszenie - powiedział poważnie. - Stało się coś, Totchi? I co… z Kaoru?
- Kiedy widziałem go ostatnio, usiłował przekonać mnie za pomocą kamerki, że ma ciężką grypę. Uwierzyłbym mu, rumieńce i te sprawy, gdyby drzwi za nim nie otworzyły się i Die nie zaprezentował mi najwredniejszego uśmiechu wszechświata. Co jest ze mną nie tak, Terachi?! - wybuchnął nagle, uderzając lekko pięścią w blat. Barman obrzucił go nieprzychylnym spojrzeniem, zanim wrócił do mieszania shake'a. - Mam jakiś feler? Kurwa. Najpierw Daisuke. Szybko mu przeszło. Kaoru pocieszył się u Die'a, co za ironia. Są razem dzięki wujkowi Harze…
- Nie, Totchi - zaprzeczył Shinya, marszcząc brwi. - Ale trafili na siebie, kiedy zawiedli się na tobie. Myśleli, że ci nie zależy. Mówiłem ci, że nie należy nikogo zmuszać by pokazał, jak bardzo...
- Byłeś moim pierwszym, Shin. Może przez ciebie...
- Dramatyzujesz, Toshiya. Nie mam takiej mocy sprawczej. Widać po prostu nie zależało im na tyle mocno, by o to uczucie, jakkolwiek dramatycznie to nie zabrzmi, walczyć.
- Przecież to tylko seks, tak naprawdę to nic nie znaczy - powiedział Shinya, dopijając swojego drinka. - Możemy już iść na górę, Totchi? Nie mam dziś wiele czasu…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron