Rozdział 8
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
- Nie! - krzyczała to póki jej gardło nie wydało się krwawe, ale Myrnin nie puściłby jej, a ona nie mogła przekonać Eve albo Michaela do zrobienia czegokolwiek. Eve była skulona na przednim siedzeniu, płacząc; Michael prowadził i nie patrzył na nią we wstecznym lusterku. Z przelotnych spojrzeń, które rzucała na jego odbicie, jego twarz była zdecydowana jak maska, ale były łzy błyszczące w jego oczach. Łzy i furia. - Nie, nie możesz go tam zostawić, nie możesz! - Ale to nie było to, co naprawdę mówiła. Zostawiłam go, krzyczała do siebie, wewnątrz. Zostawiłam go tam. Opuściłam Shane'a i nie mogę pozwolić żeby to się stało. Nie mogę z tym żyć. Powinnam zostać.
Myrnin mamrotał pod nosem, płynna fala tego, co była pewna że było przekleństwami w języku, którego nie mogła rozpoznać. Może walijskim. Przestał żeby powiedzieć, surowo, - Wystarczy. Nie pomożesz mu przez to wszystko, prawda?
- Ty mu w ogóle nie pomagasz!
Owinął obie ręce wokół niej, przypinając bezradnie jej plecy swoją klatką piersiową, a to było jak bycie trzymanym w żelaznym imadle. - Ciiii, - powiedział delikatnie. - Ciiii, teraz. Jeśli wrócimy, zginiemy. Wszyscy. On już umarł.
- Oni go mają, wiesz to, mają go i oni… oni… może on nadal żyje, może…
- Nie żyje. Nie ma nic po co mielibyśmy wracać. Przykro mi.
Wtedy krzyknęła, bez słów, tylko torturowany wrzask, który zabrzmiał echem dookoła metalowego pudła. Brzmiało to jak głos kogoś innego, ból kogoś innego, bo nie ważne jak udręczone to było, nie mogło nawet zacząć zbliżać się do tego, jak bardzo cierpiała.
Claire poczuła muśnięcie zimnych ust Myrnina na jej policzku i usłyszała go szepcącego, - Nigdy mi za to nie podziękujesz, fy annwyl. („fy annwyl” w języku walijskim oznacza „moja droga” - przypuszczenie tłumacza). - A potem przesunął dłoń do jej gardła i nacisnął w specyficznym miejscu, a w ciągu sekund, świat zmienił się w szarość, potem czerń, a ona zniknęła.
Powróciła ponownie ze swoją głową na kolanach Eve.
Siedziały w ich prowizorycznej sypialni, dużej sali balowej z ich porzuconymi ubraniami i śpiworami zaśmiecającymi podłogę, kupkami zaschniętej kawy leżącymi na zabytkowych stołach, które zostały popchnięte pod ścianę. Głowa Claire bolała, jej gardło bolało, a jej oczy wydawały się opuchnięte i przez chwilę nie pamiętała dlaczego. Eve w milczeniu głaskała jej włosy. Do góry nogami Eve wyglądała dziwnie. Jej oczy były czerwone i wyglądała na bardzo roztrzęsioną i smutną.
Zaczerpnęła głęboki wdech kiedy zdała sobie sprawę, że Claire nie spała. - Michael!
W mgnieniu oka był tam obok niej, klęcząc obok Claire. Chwycił jej dłonie i pociągnął ją w uścisku.
Nie powiedział niczego. Niczego.
Nie chciała pamiętać. Jej dłonie były złożone za jego plecami, jej całe ciało drżało z potrzeby żeby nie wiedzieć. Michael też drżał. Po chwili, puścił ją i usiadł do tyłu, unikając jej oczu, kiedy otarł twarz zniecierpliwionym gestem, ale nie zanim zobaczyła łzy.
- On nie jest martwy, - powiedziała. - Nie jest. Zabrali go. Widziałam ich zabierających go.
- Claire… - Michael powoli potrząsnął głową. Wyglądał na zmęczonego, wściekłego i… po prostu załamanego. - Myrnin powiedział, że nie żyje.
- On nie jest martwy.
To była kolej Eve żeby otoczyć ją ramionami. W przeciwieństwie do Michaela, teraz już nie płakała. Claire przypuszczała, że skończyła, a jak sprawiedliwym było, że ktokolwiek mógł kiedykolwiek przestać płakać? Kiedykolwiek?
- Gdybym wierzyła, że była szansa, jakakolwiek szansa, już bym jechała, - powiedziała Eve. - Ale, kochanie, on odszedł.
Claire pchnęła swoje plecy z wybuchem czystej wściekłości. Skoczyła na nogi. - Myrnin mnie znokautował, - splunęła. - Na jak długo? - Nie odpowiedzieli, zanim nie kopnęła w miękki śpiwór i nie wrzasnęła ponownie. - Na jak długo?
- Pięć minut, może, - wyszeptała Eve. - Claire, nie. Nie jesteśmy twoimi wrogami - nie rób tego… Też go kochamy.
- Kurwa nie wystarczająco! - syknęła i zostawiła ich tam. Najpierw szła, potem biegła. Nikt nie próbował jej zatrzymać. Popłynęła przez mylące korytarze, odwróciła kurs, jej serce waliło, a ona spróbowała trzech różnych dróg zanim nie zobaczyła pokoju na końcu z wampirzymi strażnikami stojącymi na warcie.
Stanęli przed nią, z rozpostartymi dłońmi w czystym sygnale nie ma mowy. Claire zwolniła, ale dalej szła. - Muszę się zobaczyć z Oliverem, - powiedziała. - Teraz.
- Nie jest osiągalny.
- Muszę się z nim zobaczyć!
- Przestań.
Nie przestała. Nie była pewna, jaki był jej plan, bo teraz nie było w niej nic prócz palącej, narastającej potrzeby zrobienia czegoś… prawdopodobnie minęło piętnaście minut odkąd po raz ostatni widziała Shane'a, a on nadal żył, była pewna, że żył. Coś musiało zostać zrobione. Ktoś musiał posłuchać. Skrzyżowała spojrzenia z wampirem po prawej - znała go, był jednym ze zwyczajowej załogi Amelie i czasami łapała go wyglądającego cóż, nie ludzko, ale przystępnie.
Nie teraz. Jego wyraz twarzy zastygł jak beton, a jego jasnobrązowe oczy były zimne. - Zawróć, - powiedział. - Teraz.
Nie mogła. Nie mogła się poddać, bo Shane nie poddałby się dla niej. Walczyłby jak żbik (żbik - gatunek drapieżnego ssaka z rodziny kotowatych, po raz pierwszy opisany przez Karola Linneusza w 1758 roku na podstawie wyglądu kota domowego - przypuszczenie tłumacza), zmusiłby ich do umieszczenia w klatce albo puszczenia, a ona nie mogła zrobić dla niej ani trochę mniej, prawda?
Wampirowi zajęło około sekundę sięgnięcie, chwycenie jej i wyniesienie w dół korytarza. Kopała i krzyczała, ale to nie zrobiło nic dobrego, a szybki ruch przyprawił ją o zawroty głowy i mdłości, zdezorientowało ją, więc kiedy rzucił ją na ziemię, zatrzasnął i zablokował drzwi przed nią, ona nadal miała zbytnie zawroty głowy żeby wstać i walczyć.
Claire krzyczała, kopała i uderzała w ciężkie, drewniane drzwi z czystą furią, póki nie opadła trzęsąc się bez tchu obok nich.
Potem głos powiedział, - Skończyłaś?
Rozejrzała się, zaskoczona i zorientowała się, że nie była jedynym użytkownikiem tej prowizorycznej celi. Było w niej kilka łóżek polowych, jakaś butelkowana woda i połowa pudełka batonów leżącego na podłodze obok.. chłopaka, którego rozpoznała. Był chudy i miał masę tłustych, ciemnych włosów, które opadały mu na twarz.
- Jason! - wypaplała i poczuła natychmiastową falę strachu. Brat Eve nie był kimś, komu mogła ufać, nawet w najlepszych czasach, a bycie zamkniętą w pokoju z nim było zdecydowanie nie najlepszym z czasów.
Siedział po turecku na jednym z łóżek, żując batonik. - Też nienawidzę bycia zamkniętym, - powiedział Jason, - ale krzyczenie na drzwi nie zaprowadzi cię nigdzie, a przyprawiasz mnie o ból głowy. Więc, dostałaś się w końcu na niewłaściwą stronę wampirów. Dobrze dla ciebie.
- Co ty tutaj robisz?
Zaśmiał się sucho i wyciągnął swoje ręce. Były zakute kajdankami. - Więzień, - powiedział. - Mają mnie ładującego naboje do wiatrówki. To mój okres odpoczynku, który spieprzasz całym swoim krzykiem.
Claire przykucnęła żeby zbadać zamek w drzwiach (nowy i dobry) a potem zawiasy (umieszczone na zewnątrz drzwi, nie wewnątrz). Potem zaczęła się rozglądać po pokoju. Żadnych okien, jak w większości pokoi w tej wampirzej świątyni. Nic poza czterema ścianami, wykładziną, boazerią i kilkoma rzeczami przewidzianymi dla komfortu.
Jej wzrok skupił się na Jasonie. - Co masz? - zapytała go. Myrnin, albo ktoś przeszukał ją i nie było teraz niczego, co pozostałoby w jej własnych kieszeniach dżinsów z wyjątkiem puszku.
- Żadnej cholernej rzeczy, - powiedział Jason. - Dlaczego, zamierzasz mnie przeszukać? - Roześmiał się. - Shane będzie miał poważne zgięcie na swoim ogonie odnośnie tego.
- Shane ma kłopoty, - powiedziała Claire, - a ja przysięgam Bogu, że jeśli mi nie pomożesz, wyrwę twój palec i użyję kości do zerwania zamka.
Jason przestał się śmiać i obdarował ją długim, dziwnym spojrzeniem. - Jesteś w pewnym rodzaju poważna, - powiedział. - Heh. To tajemnicze, dla ciebie.
- Zamknij się i pomóż.
- Nie mogę. Mam tutaj swój własny tyłek do uratowania. Zrobię cokolwiek niedostępnego, jak dotykanie tych drzwi, a skończę jako torebki krwi w lodówce, jeśli będę mieć szczęście. Wyrok śmierci, pamiętasz? - Zagrzechotał swoimi kajdankami dla efektu. - Ćwiczę mój apel.
Claire zignorowała go. Myśl. Myśl! Próbowała, ale nie było wiele z czym można by popracować. Woda. Plastikowe butelki. Pudełko batoników, które przyszły w pomarszczonych, metalicznych papierkach…
Schyliła się po te, odwinęła papierek od batonika i zaczęła składać go ostrożnymi, precyzyjnymi ruchami.
- Jestem za hobby, ale myślisz, że to czas na origami? Co robisz, żurawia?
Claire zrobiła cienką, metaliczną sondę. Była zbyt elastyczna do posłużenia jako dłuto, ale sprawdziła listwy przypodłogowe. Jedna dobra rzecz odnośnie nowoczesnego życia - nigdy nie byłeś z dala od gniazdka elektrycznego.
Wpakowała jeden koniec swojej sondy w jeden z płaskich boków wtyczki, potem wygięła ją i wcisnęła drugi koniec U w drugi bok wtyczki, wypełniając obwód. Zostanie porażonym prądem było nieuniknione, a ona zacisnęła zęby i przetrzymała ból; nie zabiłby jej. Była porażona wiele razy przez rzeczy w laboratorium Myrnina.
Oderwała kawałek z kartonowego pudełka, w którym przyszły batoniki i przytrzymała go przy metalowym szlaku. Zaczął się tlić, potem palić, a potem cienki kraniec ognia oblizywał papier. Claire wyszczerzyła się bez rozrywki i przytrzymała palący się karton przy reszcie pudełka. Kiedy już się paliło, upuściła je na wykładzinę, która - trudnopalna czy nie - szybko zaczęła się palić i roztapiać.
Alarm pożarowy włączył się.
- Jasna cholera, - powiedział Jason. - Jesteś szalona.
Wampiry wzięły pożar poważnie; to było coś, co zabiłoby je, szybko, a każdy budynek na Placu Założycielki był wyposażony w masywne systemy wykrywania pożaru.
Ogień wzrastał i gryzł, a Claire nieumyślnie zakaszlała, potem znowu. Smród był zły. Wtyczka zaiskrzyła się, a cienka nić ognia pobiegła po ścianie.
- Wyjmij to, - powiedział Jason, już dłużej ani trochę nie rozbawiony. Kiedy nie zrobiła tego, chwycił koc i rzucił go na palącą się wykładzinę, tupiąc ciężko dokładnie kiedy alarmy włączyły się z okrutnym, przenikliwym dźwiękiem. Tłusty dym poszedł falą w górę, posyłając ich oboje w suchy odruch, a teraz ściana była w ogniu, naprawdę, a Claire poczuła okropną falę destrukcyjnej radości, kiedy drzwi zabrzęczały, a strażnik wkroczył z gaśnicą. Natychmiast ocenił sytuację, zlekceważył ich dwójkę i podszedł do ściany żeby ją spryskać pianą.
Claire zerwała się do otwartych drzwi. Nie zdała sobie sprawy póki nie zdobyła korytarza, że Jason nie podążał za nią; kiedy rzuciła okiem do tyłu, stał dokładnie tam, gdzie był, twarzą do otwartych drzwi.
Podniósł swoje zakute w kajdanki ręce i pokazał jej środkowy palec.
W porządku. Jeśli chciał zostać w więzieniu, nie miała absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Alarmy były w całym miejscu, wzywając ludzi do walki z ogniem. Nie był duży i będzie po nim w ciągu sekund, ale stworzyła chaos, a to było wszystko czego potrzebowała. Musiała tylko dostać się do piwnicy, znaleźć samochód i… wymyśli następną część, kiedy będzie pójdzie. Musiała. Jeśli Michael i Eve nie zamierzali pomóc…
Poszła do windy i nacisnęła przycisk do garażu. Musiał być jakiś samochód, który mogła ukraść, coś. Musiała się stąd wynosić z powrotem do oczyszczalni. Liczyły się sekundy. Shane nadal żył; wierzyła w to, mimo tego, co powiedział Myrnin.
Odmówiła wierzenia mu.
Drzwi windy otwarły się, a Claire wpadła, potem natychmiast przerwała, bo Hannah Moses, szef policji Morganville, stała tam, z wyciągniętą bronią, wyglądając naprawdę cholernie poważnie. Nie celowała nią, ale nie byłoby wielką robotą osiągnięcie tego kroku. Stojąc kilka kroków dalej był Richard Morrell, burmistrz. Był wysoki, dobrze zbudowany i młody, nawet nie dziesięć lat starszy od Claire, ale wyglądał na starszego, teraz w starszy sposób. Stres, przypuszczała.
Trzymał swoją siostrę, Monikę, za oba łokcie kiedy zakręciła się żeby się uwolnić w burzy długich, ciemnych włosów. Zamarła, kiedy zobaczyła Claire. Jeśli Morganville miała królową sukę, to była Monica; wybrała i ukoronowała siebie zanim Claire nawet kiedykolwiek zaczęła z nią konflikt. Nie pomagało to, że była także ładna i miała duży budżet na ubrania i buty. Usta Moniki rozłączyły się, ale nic nie powiedziała. Próbowała nadepnąć stopę swojego brata swoimi szpilkami, ale był oczywiście przyzwyczajony do przetrzymywania jej i musiał mieć na sobie stalowe buty.
- Wszyscy bądźmy po prostu spokojni, - powiedziała Hannah. Claire pomyślała, że była przerażającą postacią; była jej obecność, chłodny i kompetentny rodzaj aury, która sprawiała, że natychmiast wierzyłeś, w jakiejkolwiek sytuacji, że była tam, zrobiła to i napisała poradnik. To było prawie całkowicie nieprawdziwe raz na jakiś czas, ale możliwym było powiedzieć to z jej języka ciała i wyrazów twarzy. Miała swoje czarne warkoczyki związane z tyłu w niechlujny węzeł i mimo że miała na sobie swój policyjny mundur, zgubiła gdzieś kapelusz. Blizna, która była poszarpana w dół jej twarzy wyglądała przerażająco w przyciemnionym świetle, a jej ciemne oczy były bardzo, bardzo stanowcze. - Zapytałabym gdzie jest pożar, ale przypuszczam, że jest do góry.
- Już po nim, - powiedziała Claire. - Hannah, muszę iść. Teraz.
- Nie sama, nie idziesz.
- Dlaczego jest tutaj Monica? Wyjechała z innymi. - Uprzywilejowana elita Morganville - głównie wampiry, ale kilkoro ludzi z dobrymi kontaktami - uciekła zanim draug naprawdę zaatakowały w wielkiej ilości. Monica radośnie wsiadła do autobusu.
- Boże, puść Richard. Nigdzie nie idę! - Jej brat puścił ją, a Monica zrobiła pokaz wygładzania swojej całkowicie zbyt drogiej sukienki, która kończyła się tuż za dozwoloną długością. - Mój brat jest wszystkim, co mi zostało, a on przybył tutaj z powrotem z jakimś błędnym poczuciem lojalności wobec małych ludzi. Nie mogłam mu pozwolić zmierzyć się z niebezpieczeństwem beze mnie, nieprawdaż? - Zawahała się, potem wzruszyła ramionami. - Poza tym, skończyła mi się kasa. A moje karty kredytowe są zamrożone.
- Więc wróciłaś tutaj? - Claire wpatrywała się w nią przez chwilę, oszołomiona wielkością pustki, jaką była Monica.
Monica powiedziała, - Ugryź mnie, przedszkolaku. Zresztą nie obchodzi mnie, z jakimi aligatorami pływasz. Mam nadzieję, że wszystkie jedzą najlepsze fragmenty.
- Nieważne. Nie mam czasu. Shane został zabrany przez draug, a ja muszę sprowadzić go z powrotem. Muszę.
Cały język ciała Hannah złagodniał. - Jeśli został zabrany, wiesz jak to się kończy, skarbie. Przykro mi, naprawdę mi przykro.
- Nie, on jest silny. Shane jest taki silny. Jeśli ktokolwiek może przetrwać, on może - wierzę w to. Hannah, proszę, musisz mi pomóc… - Przełknęła łzy, bo łzy by nie pomogły. - Proszę.
Nawet Monica teraz stała się spokojna i straciła trochę swojej ostrości. Hannah rozważała to wszystko w milczeniu, a potem powoli potrząsnęła głową. - Nie masz szans, - powiedziała. - Nawet nie wiesz, gdzie jest trzymany…
- Stacja uzdatniania wody, - przerwała Claire. - Nie mieli czasu żeby przenieść go gdziekolwiek i nie mogą, bo Myrnin odciął rury. Nie mogą się stamtąd wydostać, nie z łatwością.
- Nigdy nie powiedziałabym, że nie mogą, kiedy chodzi o tych skurwysynów. Rzekomo nie mogli się tutaj w ogóle dostać, ale oto są. - Hannah podjęła jakąś decyzję i schowała swoją broń do futerału, mimo że dalej trzymała swoje oczy na Claire. - Jaki jest twój plan?
- Odbić go.
- Skarbie, to nie jest plan. Oto co w wojsku nazywamy celem. - Hannah powiedziała to ze współczuciem, ale stanowczo. - Nie wiesz, czy w ogóle nadal żyje.
- Właściwie, - powiedział głos z cienia za schodami, - my wiemy. - Michael pojawił się razem z Eve.
Miał Myrnina za gardło, a Myrnin nie wyglądał dobrze. W zasadzie, wyglądał jakby stoczył dziesięć rund z Michaelem i przegrał.
Wyglądał na… pobitego.
Michael potrząsnął nim, z twarzą spiętą i stanowczą. - Powiedz im to, co mi powiedziałeś.
Myrnin zrobił dźwięk dławienia się. Michael puścił, a drugi wampir upadł na kolana, kaszląc. - Nie miałem na myśli nic złego, - wyszeptał. - Próbowałem was ocalić. Was wszystkich.
- Po prostu jej powiedz.
Głowa Myrnina była pochylona, jego ciemne włosy ukrywały wyraz jego twarzy. - Może być jeszcze żywy.
Nadzieja nie była spokojną rzeczą; była bolesną, poszarpaną, rozżarzoną do białości eksplozją, która rozerwała ją i zmusiła jej serce do przesterowania. Claire usłyszała siebie mówiącą, nad tym ciężkim kuciem, - Kłamałeś.
- Nie. Nie, to prawda, on odszedł, Claire. Kiedy draug zabierają ludzi, umierają bez wyjątków. To po prostu - wampiry żyją od długiego czasu, ludzie od o wiele krótszego, a ludzie wydają się… śnić. Nie cierpią tak jak wampiry. To dla nich łatwe. Przenikają w… wizje. - Wtedy spojrzał do góry, a ona szczerze nie mogła rozpoznać, co było w jego twarzy, jego czach, bo jej własne migotały od łez. - Lepiej jest zostawić go w nich. On umiera, Claire. Albo jest martwy. Ale tak czy inaczej…
- Teraz żyje, - powiedziała stanowczo.
- Tak, - powiedział Michael. To brzmiało jak warknięcie, a jego oczy zabłysły matową czerwienią w cieniach. - Okłamał nas. A my zamierzamy odzyskać Shane'a. Teraz.
Myrnin spojrzał znowu w dół. Nawet nie próbował się tym razem odezwać. Po prostu… potrząsnął głową.
Claire nie mogła zacząć myśleć o tym, jak bardzo bolało ją to, co zrobił, więc po prostu… nie robiła tego. Obróciła się do Hannah. - Idziemy.
- Nadal nie macie planu.
- Tak, mamy, - powiedział Michael. - Przyszli po nas, bo atakowaliśmy słabe punkty systemu. Atakując ich bezpośrednio. Nie zrobimy tego tym razem. Po prostu wejdziemy po niego, a oni niezbyt przejmują się ludźmi; przejmują się wampirami. Polują na nas. - Pozwolił temu opaść w ciszy, zanim powiedział, - Przejmują się mną. Ja sprawię, żeby się przejmowały. Pójdę inną drogą i odciągnę ich. To pozwoli wszystkim innym dotrzeć do Shane'a.
Ten plan był najwyraźniej nowością dla Eve. - Nie!
- Eve, mogę to zrobić. Zaufaj mi.
- Nie, Michael, już raz ciebie mieli, a…
- A ja wiem, jak to jest, - powiedział. - To dlatego nie mogę go tam zostawić i nie mamy czasu żeby błagać o pomoc, której Oliver i tak nie zamierza dać. Claire miała rację co do tego.
Hannah rzuciła okiem w dół na Myrnina. - Co z nim? Czy on pomaga?
- Pomógł wystarczająco, - powiedziała Claire. - Zostaje tutaj. - Myrnin spojrzał na to w górę, ale ona po prostu wpatrywała się w niego, ciężko, póki nie odwrócił wzroku. - Nie potrzebujemy teraz innego wampira. Zgoda?
- W porządku, - powiedziała Hannah. - To przyzwoicie twardy plan, ale nie wiecie gdzie dokładnie jest trzymany, a to ogromny budynek. Potrzebujecie więcej butów na ziemi - ludzi, nie wampirów. Pójdę z wami.
- Hannah, - powiedział burmistrz. Brzmiał na spiętego, a jego wyraz twarzy odzwierciedlał to. - Nie możesz. To niebezpieczne.
- Niebezpieczeństwo jest tym, za co mi płacisz, Richard, - powiedziała i uśmiechnęła się do niego. Było coś o wiele cieplejszego w tym uśmiechu, pomyślała Claire, niż tylko rodzaj przyjaźni burmistrz/szef policji, a spojrzenie w oczach Richarda potwierdzało to. - Idź, zajmij się swoją siostrą. Nic mi nie będzie.
Zamknął na chwilę swoje oczy. - Nie, - powiedział. - Jeśli ty idziesz, ja też. Idę. Monica, po prostu wejdź do środka i zostań tam.
- Nie ma mowy. Nie pozwolę ci zwiać żeby zostać zabitym gdzieś beze mnie, ośle.
- Zamknij się, - powiedziała stanowczo Eve. - Nie mamy czasu dla ciebie i twoich gównianych dramatów.
- Albo co, wykrwawisz się na mnie, Emo Księżniczko Szaleństwobii?
Claire zrobiła krok do przodu i przykuła uwagę Moniki. Nie wiedziała, jak wyglądała, ale Monica wydawała się odrobinę przesunąć, jakby rozważała zrobienie kroku do tyłu. - W porządku. Idziesz z nami. - Przynajmniej, Monica była królikiem do rzucenia wilkom, a ona nie zawahałaby się zrobić to, jeśli to była różnica pomiędzy życiem a śmiercią dla Shane'a. - Jeśli wejdziesz mi w drogę, zabiję cię. - Teraz to było dla niej rażąco jasne, a ona miała to na myśli, w każdej części tego. Monica nigdy nie zarobiła sobie na cokolwiek innego i mimo wszystkich przerw, jakie Claire wolała dać i tego, jak miła w głębi była, teraz to wszystko zniknęło. Po prostu… zniknęło.
A to co zostało było czymś, co Monica w pełni rozumiała, całkowicie, bo wzięła wdech, odrzuciła swoje włosy do tyłu i skinęła głową. - Nie wejdę ci w drogę, - powiedziała. - Pomogę. Jestem to Shane'owi za coś winna. Poza tym, myślisz że kto inny jest bardziej bezlitosny ode mnie? Oni? - Przechyliła swoją głowę do Michaela i Eve, a Claire musiała przyznać, że miała rację. - To tylko raz, a potem wszystko jest wyrównane. Nie jestem waszą przyjaciółką. Nigdy nie będę waszą przyjaciółką. Ale Shane nie zasługuje na to żeby umrzeć w ten sposób. Jeśli umrze, ja go zabiję.
Była całkowicie poważna odnośnie tego, a zresztą Claire nie miała czasu żeby rozplątać to szaleństwo. Po prostu powiedziała, - W porządku. Chodźmy, - i skierowała się do opancerzonej ciężarówki. Michael już ją odblokowywał. - Ale ty jedziesz z tyłu, Monica.
Michael prowadził, bo znowu był jedynym ze wzrokiem wampira; Eve i Claire zajęły resztę przedniego siedzenia, niezbyt wygodnie z powodu wiatrówek, które im dał, a Monica, Richard i Hannah byli z tyłu.
Eve obserwowała Monikę przez wąskie okno. - Jeśli ona źle położy nogę, poważnie rozważam zabawienie się Trzonem w Poczwarę, - powiedziała.
- Co się stało? - zapytała Claire. - Ty i Michael… byliście przekonani, że on nie żyje. Widziałam was. Ale potem…
- Potem Michael podsłuchał Myrnina zdającego relacje Lordowi Wysokiego Inkwizytorowi Oliverowi, a Oliver wspomniał, jak Shane po prostu mógł żyć. Co Myrnin już wiedział. - Eve wyszczerzyła swoje zęby w sposób, który tak bardzo nie był uśmiechem. - Michael zdecydował porozmawiać z nim. Poszliśmy do garażu, bo domyśliliśmy się, że skończysz tam. - Nie-uśmiech zbladł. - Dałabym wszystko za posiadanie więcej rąk ze strzelbami, ale jesteś pewna, że możemy ufać Richardowi Morrellowi i Hannah Moses? Nie wspominając o Monice?
Claire wzruszyła ramionami, nie przejmując się teraz za bardzo. - Myślę, że kiedy są już w tym, dość trudnym będzie dla nich się wycofać, - powiedziała. - Nie idę bez niego, Eve. Nie mogę. Nie znowu. Nie obchodzi mnie, co się stanie, ale nie pozwolę mu tak umrzeć.
Żal i przerażenie groziły wydostaniem się z ciasno zamkniętego pojemnika wewnątrz niej, a Eve chwyciła jej dłoń i trzymała się jej, mocno. - Wiem, - powiedziała. - Zaufaj mi, wiem. - Wiedziała. Michael został zabrany przez draug, zakotwiczony pod wodą. Będąc pokarmem.
Wiedziała.
Claire wypłynęła z jej nędzy na wystarczająco długo żeby zapytać, - Co z, wiesz, waszą dwójką? Lepiej?
Eve rzuciła okiem w kierunku Michaela, który prowadził i udawał z trudem że nie słuchał niczego z tego. Jego udawanie wymagało pracy. - Jasne, - powiedziała Eve, ale to jednak nie było takie przekonujące. - Jesteśmy w zgodzie żeby iść.
- Nie pytam, czy jesteście w zgodzie żeby pracować razem. Mam na myśli…
- Wiem, co masz na myśli, - przerwała Eve. - Po prostu… pogadajmy o tym później.
Claire pomyślała, że Michael nie mógł wyglądać na bardziej spiętego, albo bardziej smutnego.
Richard i Hannah mieli zażartą, szepczącą rozmowę w rogu ciężarówki, kiedy zakotwiczyli się w metalowych ścianach i zaciskali panicznie paski nad głowami. Monica najwidoczniej zdecydowała, że miała pełne prawo usiąść na włochatym tronie Amelie, co w ogóle nie było zaskoczeniem. Claire naprawdę miała nadzieję, że Amelie dowie się o tym później.
To byłoby zabawne.
Droga z powrotem wzdłuż miasta nie zajęła długo, zwłaszcza z prędkością, jaką prowadził Michael. Noc z trudem zapadła, bo chmury nadal wisiały ciężko nad miastem, mimo że deszcz przestał padać. Powietrze nadal miało to wilgotne, nieprzyjemne uczucie jego, a Claire czuła, jakby miała pleśń rosnącą na jej skórze w lepkiej, niewidzialnej sieci.
Zegar w jej głowie tykał, a to już było za długo, o wiele za długo dla Shane'a. Zamknęła oczy i skupiła się na nim, na dosięgnięciu go w jakiś sposób, dawaniu mu siły. Zostań ze mną. Proszę, zostań ze mną. Błagał ją o tą samą rzecz, nie tak dawno temu, kiedy rzeczy wyglądały najciemniej. Miał wiarę, że przetrwa bez jakiegokolwiek rozsądnego dowodu, a ona nie mogła zrobić dla niego ani trochę mniej. Nie mogła. Nie mogła stawić czoła ciemności bez niego przy jej boku.
Jeśli kiedykolwiek miała jakiekolwiek wątpliwości, czy go kochała, naprawdę kochała, teraz to wiedziała. Łatwo było kochać kogoś, kiedy miłość była szczęśliwa, ale kiedy było ciężko, kiedy to oznaczało stawienie czoła rzeczom, których się bałeś… to było inne. On zrobił to dla niej, wiele razy. A teraz ona musiała to zrobić dla niego.
Otworzyła oczy, czując się spokojnie, wypośrodkowana i skupiona, kiedy Michael zatrzymał ciężarówkę. - To samo ćwiczenie, - powiedział. - Wysiadam i otwieram tył. Claire, ty trzymasz kluczyki. - Nie powiedział, na wypadek, gdybym nie wrócił, ale to było to, co miał na myśli. Eve wypuściła niemy, mały dźwięk rozpaczy; tylko na chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się.
- Nadal cię kocham, - powiedział. - I mam to na myśli. W pełni.
Nie odpowiedziała, nie ustnie, ale skinęła głową.
A potem był plamą, kiedy wyskoczył z ciężarówki.
Łzy pociekły w dół policzków Eve, a ona wyszeptała, - Boże, ja też cię kocham.
Może to słyszał. Claire miała taką nadzieję.
Claire wygramoliła się, pomogła Eve i do czasu, kiedy to zrobiła dookoła tyłu Hannah, Richard i Monica byli na zewnątrz. A Michael zniknął. Claire znowu zamknęła ciężarówkę pilotem i wetknęła kluczyki w kieszeń spodni.
Hannah kliknęła na ciężką latarkę. Eve też miała jedną. - Richard, jestem z tobą i Moniką. Claire, sieć komórkowa powinna nadal działać dla użytkowników o wysokim priorytecie. Dzwoń, jeśli znajdziesz Shane'a. Zrobię to samo. W przeciwnym razie, jesteśmy tutaj za piętnaście minut.
Nie idę bez niego, pomyślała Claire, ale nie powiedziała tego. Skinęła tylko głową i sprawdziła telefon. Miała sygnał. - Dobrze, - powiedziała. - Będą go mieli w wodzie, prawda?
- Przez główne wejście, w dół schodów. Potem się rozdzielimy, w prawo i w lewo. Sprawdźcie każdy basen i zbiornik, - powiedziała Hannah. - Dziewczyny, osłaniajcie się tam.
- Tak jest, - powiedziała Eve i spróbowała się uśmiechnąć. - Przepraszam. Wzmianka o Obcych zawsze sprawia że czuję się lepiej w czasie takim jak ten. Z wyjątkiem tego, że nie jestem pewna, czy nie jestem jedyną, która żyje poprzez film.
Przesunęli się razem w grupie, przez główne wejście.
Wewnątrz było ciemno, a latarka Eve nie oświetlała zbyt wiele. Obrali schody na dół, a Monica potknęła się; Eve zasyczała na nią, coś odnośnie tego jaki osioł ubiera szpilki w czasie takim jak ten?, ale Claire była skupiona prosto przed siebie.
Sięgnęli szczytu schodów, a Hannah skinęła. - Wy idziecie w prawo, - wyszeptała. - Bądźcie cicho. Piętnaście minut, Claire. Mam to na myśli.
Claire skinęła głową. Nie miała tego w ogóle na myśli.
Ona i Eve rozdzieliły się na prawo. Latarka Eve oświetlała gorący okrąg, który pokazywał beton, rury, neonowe żółte znaki i etykiety; były tam jakieś słabe światła awaryjne na dole, nadal funkcjonujące na baterie, Claire przypuszczała, więc poprosiła Eve żeby wyłączyła swoją latarkę. Zajęło kilka sekund ich oczom żeby się dostosować, ale to oznaczało lepsze widzenie peryferyjne.
Ten szczytowy poziom budynku przedłużał się w baseny na świeżym powietrzu, ale były dalej, po drugiej stronie ogrodzenia połączonego kłódką. Wewnątrz były rzędy zamkniętych i otwartych zbiorników. Eve wspięła się po drabinie do pierwszego i użyła swojej latarki. Potrząsnęła głową i zeskoczyła na dół.
Następny, dalszy był zamkniętym pojemnikiem z plastikową, zakrzywioną pokrywą na nim i pewien rodzaj przesuwanej bramy do pobierania próbek. Kolej Claire żeby się wspiąć, a ona otwarła bramę, zadławiła się zapachem, który wychodził, ale nie mogła niczego zobaczyć w mętnej, wstrętnej wodzie. Jeśli Shane był tam, nie mógł tego zrobić.
Zeskoczyła na dół obok Eve. Eve nawet nie zapytała; Claire przypuszczała, że nie musiała.
Szły dalej. Kolejnych pięć pojemników, niektóre zamknięte, niektóre otwarte. Nic.
Draug nigdzie na szczęście nie było. Może Michael miał rację. Może ignorowały ludzi na rzecz wyprawy z motyką na słońce Michaela…
- Tam, - wyszeptała Eve. - Spójrz.
Michael. Był na zewnątrz basenów, biegając po pomostach, a baseny wyginały się, przekręcały, drżały, sięgały.
Draug były za nim, ale zapewniał im rozrywkę.
- Musimy iść szybciej, - powiedziała Claire. - Chodź. - Wyroiła się w górę następnej drabiny i spojrzała w basen.
Martwa twarz spojrzała na nią, z oczami bladymi i ślepymi w przyciemnionym świetle.
Krzyknęła, a jej krzyk odbił się echem i odbił się i odbił przez ciemność, głośno jak alarm, ale nie przejmowała się, bo o Boże, myliła się…
- Rusz się! - krzyknęła jej Eve do ucha. Wspięła się obok niej i miała swoje ramię dookoła talii Claire. - Dalej, schodź! Teraz!
- On nie żyje, - wyszeptała Claire. - O, Boże, Eve…
Eve przełknęła, najwidoczniej zebrała swoja odwagę i obróciła wzrok na martwą twarz w basenie. A potem powiedziała, - To nie jest Shane.
- Ale… - Bańka nadziei urosła, delikatna jak szkło. - Jesteś pewna…
- Jestem pewna, - powiedziała Eve. - To nie jest on. Dalej. Musimy się przesunąć. Jeśli nie słyszeli tego…
Zeskoczyły, wylądowały z równoczesnymi uderzeniami w metalową kratę i skierowały się do następnego pojemnika.
Ale dokładnie z przodu, ciemność zafalowała.
A wtedy biała twarz wyłoniła się z czerni, oczy, które nie były oczami, usta, które przesuwały się w zły sposób, to nie był w ogóle człowiek z wyjątkiem kiedy patrzyła prosto na niego.
Magnus. Byli z nim inni, ale ona mogła w jakiś sposób powiedzieć, kiedy to był on; inni wyglądali jak złe fotokopie. Nie miały tej samej… ważkości.
Magnus powiedział, - Ty. Dziewczyna z czystymi oczami.
- Tak, ja. Chcesz mnie, - powiedziała Claire. - Bo mogę powiedzieć, kim jesteś. Zawsze mogłam. Po prostu nie wiedziałam tego. Więc oddaj Shane'a, a będziesz mógł mnie mieć.
- Dziecko, - prawie zamruczał. - Mogę cię mieć w każdym przypadku. - Cała twarz Magnusa przekręciła się w coś tak monstrualnego i złego, że krzyknęła, nie mogła nic na to poradzić, a wszystkie inne skopiowały go jak odbicia, bo to wszystko, czym były, odłamkami i fragmentami niego.
Byli powiązani i w jakiś sposób to było ważne, istotne, ale nie miała czasu żeby o tym myśleć.
Strzeliła w niego.
Wiatrówka kopnęła mocno w jej ramię, a kłująca mgła prochu strzelniczego rozprzestrzeniła się wokół niej, ale spóźniła się; wyczytał jej intencje i rozpuścił się w innych, a ci, którzy byli rozpryskani nie byli nim, nie byli panem.
A potem zniknął, tonąć przez kraty.
- Czas się skończył, - powiedziała Eve. - Musimy znaleźć Shane'a teraz.