Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)


0x08 graphic

Rozdział 9

Edward

Kiedy rano zadzwonił budzik miałem ochotę czymś w niego rzucić. Jednak zdecydowałem się jedynie na wyrzucenie z siebie wiązanki przekleństw i ruszyłem tyłek z łóżka. Zgarnąłem przygotowane wczoraj ubranie i poszedłem się umyć. Gorący prysznic podziałał na mnie naprawdę ożywczo. Przed opuszczeniem łazienki, zgarnąłem resztę rzeczy potrzebnych na wyjazd. Spakowałem je do torby i popatrzyłem na zegarek. 430. Umówiłem się z Jazzem, że spotkamy się o piątej przy drzwiach wyjściowych. Gdy ostatecznie sprawdziłem czy wszystko wziąłem, zabrałem torbę i poszedłem na dół. W całym domu panował mrok, więc kiedy dotarłem do kuchni spotkała mnie niespodzianka, ponieważ świeciło się w niej światło. Oczywiście to Esme się w niej krzątała. Uśmiechnąłem się.

- Cześć mamo, ty już na nogach? - przywitałem się, siadając na krześle przy blacie. Ona odwróciła się w moim kierunku z promiennym uśmiechem.

- Dzień dobry Edwardzie. - powiedziała i podsunęła mi pod nos talerz gorących naleśników. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością. - Ojciec powiedział mi o twoich planach. - odparła, a mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. A nie mówiłem, że on nie potrafi nic przed nią ukryć nawet na pięć minut? - Nie mogłam pozwolić na to żebyś razem z Jasperem głodował.

- Dzięki mamo, jesteś niezastąpiona. - zaśmiałem się i wróciłem do pałaszowania mojego śniadania. Po pięciu minutach na dole zjawił się Jazz. Moja mama bez żadnych pytań podała mu śniadanie. Czasami naprawdę jestem zaskoczony postawą moich rodziców, względem życia seksualnego mojego rodzeństwa. Nigdy nie słyszałem, żeby któreś z nich robiło Emmowi albo Al jakiś wymówki. Ciekawe czy w moim przypadku będzie podobnie. Kurwa, Edward! Nie czas myśleć o tym. Człowieku! Jak byś już miał za mało na głowie. Kiedy w końcu nasze talerze były puste, Esme podała każdemu z nas dużą papierową torbę.

- Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu. - pogroziła nam palcem, ale jej twarzy nie opuszczał uśmiech.

- Nie ma sprawy mamo. - zapewniłem ją i pocałowałem w policzek. - Pa.

- Do widzenia. - pożegnał się Jasper i też cmoknął ją w policzek.

- Uważajcie na siebie chłopcy. Wracajcie jak najszybciej. - odprowadziła nas do drzwi i machała do momentu, aż nas samochód nie zniknął jej z pola widzenia. Jechaliśmy w ciszy. Z powodu wczesnej pory żadnemu z nas nie chciało się gadać. Włączyłem płytę Muse i kiedy usłyszałem pierwsze takty ulubionej piosenki odprężyłem się.

- Stary nadal nie mogę uwierzyć, że się na to zgodziłem. - powiedział Jazz, po tym jak opuściliśmy granice Forks.

- Wiem stary. Sam jestem zaskoczony się na to zdecydowałem. - przyznałem, wpatrując się w drogę przede mną.

- Będziesz miał coś przeciwko, jak się trochę zdrzemnę? - spytał. - Nadal jestem trochę zmęczony. - popatrzyłem na niego kątem oka i zachichotałem. Na szyi mojego przyjaciela kwitła naprawdę okazała malinka.

- Jeżeli nie masz poważniejszych obrażeń, które nie pozwalały by ci zasnąć... - powiedziałem posyłając mu sugestywne spojrzenie. Jazz popatrzył na mnie zdziwiony.

- Kurwa, Edward nie mam pojęcia o czym ty ...- zaczął, ale ja zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, opuściłem ochronę przeciwsłoneczną po jego stronie.

- Popatrz w lusterko. - zasugerowałem.

- Ja nic nie widzę. - odparł, oglądając dokładnie swoja twarz.

- Koleś, sprawdź szyję. - zaproponowałem, z trudem powstrzymując się żeby nie ryknąć śmiechem. Jazz posłuchał mnie i w końcu znalazł śliczne zaczerwienienie.

- O kurwa. - wychrypiał, a jego oczy prawie wyszły z orbit.

- Jazz to nie jest żadna kurwa, tylko malinka. - poprawiłem go, już praktycznie dusząc się ze śmiechu. On tylko patrzył na mnie skołowany i rzucił:

- Przestań rżeć. W sumie dobrze, że się skończyło na tym a nie na przykład na...

- Ok, serio. Nie chcę znać szczegółów. - skrzywiłem się, natomiast na twarzy Jaspera zagościł złośliwy uśmiech. Skurwysyn zawsze wiedział jak mnie przygasić. - Dobra przestań już się tak cieszyć. Nie chciałeś się zdrzemnąć? - przypomniałem mu, po czym podgłośniłem „In Your World”, które właśnie płynęło z głośników. Na szczęście nie musiałem mu tego powtarzać dwa razy i po kilku minutach Jazz już smacznie pochrapywał. Naprawdę nie chcę wiedzieć, co Alice mu wczoraj zafundowała, że chłopina jest taki padnięty. Nagle poczułem lekki chłód.

- Jeszcze raz ci dziękuję, że zgodziłeś się mi pomóc. - no jasne, przecież Stefano miał „podróżować” z nami.

- Będziesz dziękował jak uda nam się coś załatwić. - stwierdziłem, patrząc w lusterko. Miałem ochotę znowu dać sobie w łeb za własną głupotę. Idioto po co patrzysz w to lusterko, skoro i tak wiesz, że niczego nie zobaczysz. Pokręciłem głową na własną głupotę.

- Czemu nie pojawiłeś się wcześniej? - zapytałem ducha. Musiałem skupić się na rozmowie, żeby przestać próbować zobaczyć coś czego nie mogłem.

- Nie chciałem wam przeszkadzać. - odpowiedział krótko. Przewróciłem oczami.

- W niczym byś nie przeszkadzał. Tym bardziej, że Jasper cię nie słyszy.

- Nie zmienia to faktu, że może chcieliście pogadać na osobności. - upierał się Stefano.

- Weź się nawet nie wygłupiaj. - wskazałem głową na Jaspera. - Czy on wygląda na osobę, która chce pogadać? - usłyszałem cichy śmiech.

- Chyba faktycznie nie. - posumował duch. Uśmiechnąłem się.

- W takim razie, to chyba tobie przypadnie zaszczyt rozmowy ze mną żebym nie usnął. - zaśmiałem się. Duch do mnie dołączył.

- Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. - rzekł i zaczął opowiadać o swoim utraconym życiu. Najwięcej uwagi poświęcał oczywiście Selenie. Kiedy o niej mówił, byłem prawie pewien, że się uśmiecha. Każde jego słowo było przesycone miłością do niej. Słuchając go tak, zastanawiałem się czy ja w podobny sposób mówię o Belli. Bella. Uśmiechnąłem się, gdy przed oczami zatańczyła mi moja Piękna. Jej włosy, jej głębokie, czekoladowe spojrzenie i te malinowe usta, które wręcz same błagają o poświęcenie im uwagi. Moje rozmyślania przerwał głośny dzwonek telefonu. Odruchowo sprawdziłem swój telefon, ale to nie on dzwonił. Sygnał musiał dobiegać z komórki Jaspera, ale ten nadal spał. Popatrzyłem na wyświetlacz. Oczywiście...

- Pobudka śpiąca królewno. - krzyknąłem, trącając go w ramię. - Twój książę dzwoni. - dodałem sarkastycznie. Jazz złapał aparat i zaspanym głosem powiedział:

- Proszę.

- Ja ci dam proszę! - usłyszałem Alice tak dokładnie jakby siedziała koło mnie, a nie setki kilometrów stąd. - Gdzie ty do cholery jesteś?! -skrzywiłem się. Zły Chochlik to niebezpieczny Chochlik. Dobrze, że teraz jestem od niej na tyle daleko, aby jej gniew mnie nie dosięgnął.

- Kochanie uspokój się. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. - mówił Jasper, wygodnie sadowiąc się w fotelu.

- Czekam. - to słowo nie było juz wykrzyczane, więc z trudem je zrozumiałem. Jazz zaczął wyrzucać z siebie słowa z prędkością błyskawicy. Pieprzył coś o tym, że nie chciał jej budzić kiedy tak słodko spała, że ją bardzo kocha, że wyjaśni jej wszystko jak wrócimy. Potem zaczął coś mówić o tym że jej to wszystko wynagrodzi. Gdy zeszło na temat jaka cudowna była zeszłej nocy, skrzywiłem się i podłączyłem słuchawki do radia, aby nic już więcej nie usłyszeć. Bleee. Oni potrafią być obrzydliwi. Ale podświadomość coś mi mówiła, że gdybyśmy z Bellą byli na tym etapie co oni, zachowywałbym się tak samo. Tak więc podkręciłem „Newborn”. Zdążyłem przesłuchać jeszcze trzy piosenki zanim ta dwójka skończyła rozmawiać.

- Stary już możesz wrócić do rzeczywistości. - zaśmiał się, wyciągając słuchawkę z mojego ucha. - Skończyłem rozmawiać.

- Dzięki ci Boże! - rzekłem, podnosząc jedną rękę w geście zwycięstwa. - Człowieku, ja nie wiem czy ty zdajesz sobie sprawę że demoralizujesz nieletniego. - skomentowałem. A ten kretyn, co zrobił? Oczywiście zaczął się śmiać!

- Edward nie wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy.

- Oj zamknij się. - marudziłem. - I co ciekawego powiedziała moja kochana siostrzyczka?

- Jakiś wybrany temat? - uśmiechnął się szelmowsko.

- Cholera jesteś obrzydliwy. Chodziło mi tylko o to czy mogę spokojnie potem wrócić do domu, czy lepiej zostać tam gdzie jedziemy? Chce mnie zabić? - musiałem o to zapytać.

- Wydaje mi się, że do naszego powrotu jej przejdzie. Nie masz się czym przejmować. - pocieszał mnie. - A tak w ogóle to gdzie już jesteśmy?

- Niedawno minęliśmy Yakime. Jeszcze z godzina i przejedziemy przez granice stanu. - Jasper popatrzył na licznik.

- Jeżeli nadal będziesz utrzymywał taka prędkość to za ile będziemy na miejscu? - spytał. Zrobiłem krótkie obliczenia.

- Jeśli po tym jak się zamienimy będziesz jechał z podobna prędkością, wydaje mi się, że nawet z jakieś 9 godzin. - uśmiechnął się.

- Czyli na kolację będziemy na miejscu. - zaśmiałem się.

- Dokładnie. - odparłem.

Jadąc gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Cieszę się, że Jazz zgodził się ze mną jechać. Chociaż kocham Emmetta, w życiu nie wziąłbym go w taką długą podróż. Przed dziesiątą dostałem od Belli smsa.

Alice mi powiedziała, że wyjechałeś. Już za tobą tęsknie i mam nadzieję, że szybko wrócisz. P.S. Nie dostałam buziaka na pożegnanie. :D Również naliczam odsetki. Całuje ;*** B.

- Kto to? - przewróciłem oczami na pytanie kumpla.

- A jak myślisz? - odpowiedziałem pytaniem.

- Po wyglądzie twojej twarzy stawiam milion, że to Bella. - zasugerował, uśmiechając się.

- No to byś wygrał.

- Co pisze? - dopytywał. Ja pierdole! Zero prywatności.

- Kurwa musisz wszystko wiedzieć?! Tęskni oraz liczy na zaległego buziaka na pożegnanie. - powiedziałem, przewracając oczami.

- Nie pożegnałeś się z nią? - zapytał zdziwiony. Zerknąłem na niego przelotnie.

- O ile mi wiadomo, ty też nie pożegnałeś się z Al. - zauważyłem.

- No bo człowieku, powiedziałeś mi o wyjeździe w środku nocy, w kilka godzin przed odjazdem. Ale ty chyba wiedziałeś wcześniej o podróży, co nie? - pytał. Albo mnie wczoraj wieczorem nie do końca słuchał lub to ominąłem w wyjaśnieniach. Obstawiam pierwszą opcję.

- Powtórzę to, bo chyba nie wszystko do ciebie wczoraj docierało. - zmrużył oczy. Zachichotałem na jego rekcje. - Stefano pojawił się u mnie zaraz po tym jak wróciliśmy do domu. Musiałem działać szybko, ponieważ przekazane przez niego wiadomości zmusiły mnie do natychmiastowej reakcji. Kapujesz?

- Nie musisz robić ze mnie kretyna. - żalił się.

- Weź przestań. Nie robię czegoś co już dawno zostało zrobione. - pocieszyłem go, poklepując równocześnie po ramieniu.

- Haha. - to było wszystko co powiedział. Postanowiłem włączyć radio. Wolałem wiedzieć wcześniej jeśli gdzieś po drodze zdarzył się jakiś wypadek. Około jedenastej zatrzymaliśmy się w McDonaldzie na kawie. Esme przygotowała nam najróżniejsze rzeczy do zjedzenia więc nie musieliśmy nic na razie kupować. Miałem ogromną ochotę zadzwonić do mojej dziewczyny, ale wiedziałem że ma lekcje. Jakoś muszę wytrzymać do tej piętnastej. Wracając do samochodu rzuciłem kluczyki Jasperowi. To on miał nas dowieść do Provo. Dalsza podróż minęła nam oczywiście na rozmowach i żartach. Ani się obejrzałem a było już po piętnastej. Oznacza to tylko jedno. Mogłem zadzwonić do Belli. W pośpiechu wykręciłem jej numer. Po trzech sygnałach odebrała z cichym:

- Słucham.

- Jak dobrze usłyszeć twój głos. - westchnąłem z zadowoleniem.

- Edward. - wyszeptała. Uwielbiałem słuchać jak z jej ust ulatuje moje imię. - Jak podróż?

- Dobrze, kilka godzin temu zamieniłem się z Jazzem i teraz on prowadzi. Co u ciebie? Powiedz, że nie jesteś na mnie zła? - niemal błagałem. Jeśli jest...

- Kochani,e o co miałabym być zła? - spytała swoim cudownym głosem. Zaraz, kochanie? Bella powiedziała do mnie kochanie?

- Wyjechałem bez pożegnania, nie wytłumaczyłem ci nic. - tłumaczyłem. Uparcie wpatrywałem się w boczną szybę. Dawało mi to chociaż trochę prywatności.

- Edwardzie nie masz się czym przejmować. Wiem, że to musiało być naprawdę coś ważnego. Mam tylko nadzieję, że jak wrócisz wszystko mi wyjaśnisz? - to ostatnie zdanie zabrzmiało jak pytanie. Zaśmiałem się.

- Oczywiście, że tak. Nie chcę mieć przed tobą tajemnic. - przyznałem. Kurwa, ale się robię sentymentalny.

- Dobra, Bella kończ już. Za chwile będziemy na miejscu. - czyżby to był głos Chochlika?

- Bells? Co się dzieje? - zmarszczyłem brwi, kiedy moja Piękna głęboko odetchnęła.

- Ponieważ nie ma ciebie, aby mnie ratować, ani Jaspera który zająłby się Alice, ten potwór mnie uprowadził i właśnie wiezie mnie na tortury. - powiedziała Isabella, a za chwilę usłyszałem: „Ej, to nie są żadne tortury, tylko wypad na zakupy.” Nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem się głośno śmiać. Jazz popatrzył na mnie. Pokręciłem tylko głową.

- Bello nie wiem jak ja ci to wynagrodzę. - powiedziałem, z resztką wesołości w głosie.

- Hmm… Wydaje mi się, że wymyślę coś odpowiedniego. - wyszeptała seksownym głosem moja dziewczyna. Z trudem przełknąłem ślinę.

- Eee… - tylko na tyle się zdobyłem, a ona zaśmiała się.

- Przepraszam Edwardzie, ale muszę kończyć. Twoja kochana siostra praktycznie wyrywa mi telefon. - westchnęła. - Tęsknię.

- Ja też. Postaram się jak najszybciej wrócić. Pa. - i się rozłączyłem. Ludzie nawet nie wiecie jak trudno było wcisnąć tą czerwoną słuchawkę. Ale musiałem, bo już cisnęło mi się na usta słowo którego jeszcze jej nie powiedziałem. Kiedy wreszcie jej to powiem, chcę wtedy patrzyć na jej piękną twarz.

- Alice wyciągnęła Bellę na zakupy. - zakomunikowałem Jasperowi, który momentalnie zaczął się śmiać.

- To już przynajmniej wiem z czego tak rżałeś. - rzekł.- Słuchaj przed chwilą mijałem znak, że do Salt Lake City zostało nam jeszcze 20 mil. Czyli w Provo będziemy za niecałą godzinę. Wiesz gdzie mamy się zatrzymać? - pokręciłem głową. - Ok, to zatrzymamy się w centrum i kogoś zapytamy.

- Nie będzie to konieczne. - praktycznie podskoczyłem na siedzeniu.

- Ja pierdolę! Ale mnie przestraszyłeś! - złapałem się za serce. Jazz miał już coś powiedzieć, ale mu przeszkodziłem. - Nie ty, tylko Stefano. - muszę przyznać, że mina Hale była bezcenna. Najpierw zdezorientowanie, później zdziwienie, aż po zrozumienie.

- Jak będziecie już w centrum, skręcicie w West Center St. Dojedziecie nią do domu nad jeziorem. - poinformował mnie duch. Przekazałem to kumplowi. Żaden z nas nic nie mówił. Nie przeszkadzało mi to bo dopiero teraz do mnie dotarło, co właściwie muszę zrobić. Musiałem dokładnie przemyśleć co temu gościowi powiedzieć. Cholera czemu ja zawsze zostawiam wszystko na ostatnią chwilę? No tak. Bo jestem idiotą. W końcu po długiej i męczącej podróży zaparkowaliśmy przed drewnianym domem, w otoczeniu drzew i skał.

- To tutaj. - rzekł Stefano. - Garrett jest w środku. - wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi samochodu.

- Ok, Jazz. To tutaj. - wysiadłem. Mój przyjaciel zrobił to samo.

- Masz jakiś plan? - zapytał. Przeczesałem włosy palcami.

- Niespecjalnie. - i ruszyłem w kierunku drzwi. Czułem obecność Stefano. Po raz pierwszy cieszyłem się z obecności ducha przy mnie. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem. Usłyszałem kroki i drzwi się otworzyły. Stanął w nich wysoki brunet o niebieskich oczach. Był tylko trochę niższy ode mnie. Ciekawe czy Stefano był do niego podobny?

- Garrett Salvatore? - chciałem mieć pewność.

- Tak. A ty to... - przyjrzał się mi, a następnie Jasperowi.

- Nazywam się Edward Cullen. A to mój kolega Jasper. - wskazałem na niego.

- Hej. - przywitał nas.

- W czym mogę wam pomóc? - zapytał Salvatore, opierając się o framugę drzwi. Głęboko westchnąłem i powiedziałem:

- Mam dla ciebie wiadomość od Stefano. - twarz Garretta zbladła.

- Przykro mi to jakaś pomyłka. Mój brat nie żyje. - powiedział, a przy ostatnim zdaniu jego głos zadrżał.

- Wiem i jest mi z tego powodu bardzo przykro. - odparłem, a on popatrzył na mnie zdziwiony.

- Wiesz? - kiwnąłem głową. - To jakim cudem, możesz twierdzić że masz od niego widomość? - i to było pytanie którego najbardziej się obawiałem.

- Bo mam. - zapewniłem, ale ręce zaczęły mi się nienaturalnie pocić. Już miałem coś powiedzieć usłyszałem głos Stefano.

- Zapomniałem cię ostrzec, że możesz mieć problem z przekonaniem go. - westchnąłem sfrustrowany. - Ale nie martw się. Jeśli będziesz mu przekazywał wszytko co powiem, nie ma szans żeby nie uwierzył. - a co mi tam, pomyślałem. I tak pewnie już uważa mnie za wariata.

- Ok powiem wprost. Rozmawiałem z twoim bratem ostatnio. - Garrett zaczął się ponuro śmiać.

- Chyba żartujesz koleś, ale mnie takie żarty nie śmieszą. - stwierdził z ponurą miną. Ja pierdole! Jak Bella sobie z tym radziła? Mogłem z nią wcześniej porozmawiać, a nie zgrywać twardziela i myśleć, że to będzie tak proste jak za pierwszym razem. Wiecie czemu jej za sobą nie wziąłem? Bo pomyślałem, że jeśli uda mi się załatwić tą sprawę, to Bella... Będzie bardziej mnie lubić, a może nawet się we mnie zakocha? O kurwa! Czy to naprawdę brzmi tak jak mi się wydaje? No i mamy kolejny dowód na to że jestem idiotą.

- Dobra powiem to od razu. Rozmawiałem z jego duchem. - gdy to powiedziałem, poczułem się trochę lepiej. Ale to uczucie minęło w momencie kiedy popatrzyłem na twarz mojego rozmówcy.

- Zapytaj się go czy pamięta, jak tydzień temu telewizor sam się włączył. - przekazałem pytanie, a oczy Garretta rozszerzyły się w szoku.

- Skąd... - wydukał.

- Stefano. - powiedziałem, wzruszając ramionami.

- Wiecie, co może wejdziemy do środka i omówmy to na spokojnie? - całkiem zapomniałem o obecności Jazza. On nawet w najdziwniejszych sytuacjach potrafił zachować trzeźwe myślenie. Salvatore przez krótki moment się wahał, ale w końcu obrócił się i gestem ręki pokazał, żebyśmy weszli do środka.

- Myślałem, że trzeba go będzie dłużej przekonywać. - rzekł duch.

- Zobaczymy jak zareaguje na resztę rewelacji. - odparłem. Po przekroczeniu progu, znalazłem się w przestronnym salonie. Zarówno podłoga, ściany jak i sufit był drewniany. Usiadłem na fotelu.

- Muszę przyznać, że raczej trudno jest mi uwierzyć w to co powiedziałeś, ale... - zaczął Garrett, ale chyba nie miał zamiaru tej myśli dokończyć.

- Rozumiem, ale postaram ci się jak najlepiej wszystko wytłumaczyć. - zaproponowałem. - Tylko zaczekaj z wszelkimi pytaniami, aż skończę.

Opowiedziałem o pierwszej rozmowie ze Stefano. O tym, że jego dusza nie może zaznać spokoju, jeśli Garrett nie spełni jego prośby. Kiedy wspomniałem, że dziewczyna jego brata jest w ciąży poparzył na mnie zszokowany. Mimo tego nie przerwałem swojego wywodu. Poinformowałem go w jakiej sytuacji ona się znalazła oraz o tym, iż Stefano sądzi że tylko Garrett jest w stanie ją teraz przekonać, aby zgodziła się na czyjąś pomoc. Swoją opowieść zakończyłem informacją, że Selena ostatnio trafiła do szpitala i powinniśmy jak najszybciej pojechać do Portland. Po moim ostatnim słowie zapadła cisza. Cierpliwie czekałem, aż Garrett to wszytko sobie poukłada.

- Czyli mamy jechać, aż do Oregonu? - byłem zaskoczony. Garrett nie zadawał pytań w stylu: Czemu uważasz że ci uwierzę? Przyjął to nad podziw spokojnie.

- Nie powiedział bym. Tak się składa, że ja i Jasper mieszkamy na półwyspie Olympic, w stanie Waszyngton.

- Serio? - znowu pokiwałem głową. -Wow, to faktycznie kawał drogi stąd.

- Obiecałem Stefano że pomogę, więc pomagam.

- A właśnie, czy mój brat jest gdzieś tutaj może? - zadał to pytanie, jakby sam nie mógł uwierzyć w to co mówi.

- Tak.

- Możesz mu coś przekazać?- dopytywał. Duch zaśmiał się. Również się uśmiechnąłem.

- On cię słyszy. - poinformowałem.

- Hej braciszku.- zaczął Garrett. - Jest mi strasznie przykro z powodu tego co się stało. I nawet nie wiesz jak mi ciebie brakuje.

- Mi ciebie też. - powiedział Stefano, a ja przekazałem jego słowa.

- Proszę cię wytłumacz mi tylko jedno. Dlaczego ja? Dlaczego nie zwróciłeś się z tą prośbą bezpośrednio do rodziców? - chciał wiedzieć Garrett.

- Ponieważ wiem, że zaopiekujesz się Seleną i dzieckiem. Wiem też że dzięki temu, może nareszcie porozmawiasz z rodzicami. Czują się jakby stracili obu synów. - wszystko powtarzałem na bieżąco, a z każdym słowem oczy Garretta robiły się coraz bardziej mokre.

- Rozumiem braciszku. - wyszeptał. - Edwardzie kiedy możemy ruszać do Portland? - popatrzyłem na Jaspera.

- Wydaje mi się, że powinniśmy trochę odpocząć. Każdy z nas prowadził kilka godzin non stop. - przyznałem mu rację.

- Tak się składa, że nie każdy. - wtrącił się Salvatore. - Ja mogę prowadzić przez kilka godzin. Wy się przez ten czas zdrzemniecie, a potem się zmienimy, co wy na to?

- Mi pasuje. - powiedział Jazz.

- Mi też. Myślę, że może jednak najpierw coś zjemy i wyjedziemy tak około dwudziestej. Wtedy w Portland będziemy na rano. - zaproponował. Obaj przystali na ta propozycję. Dzięki zapasom od Esme, nie musieliśmy jechać po jedzenie. Siedliśmy trzej w salonie, jedząc i popijając herbatę. Stefano dotrzymywał na cały czas towarzystwa i dzięki mnie rozmawiał z bratem. Do godziny dwudziestej każdy z nas zdążył wziąć prysznic i się przebrać. Garrett oczywiście się spakował i o ustalonej godzinie siedzieliśmy już w Volvo. Zająłem miejsce pasażera z przodu, a Jasper ułożył się wygodnie z tyłu. Szczerze, nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Koło godziny drugiej mój piękny sen o Belli został przerwany.

- Sorry, że cię budzę ale właśnie jesteśmy na granicy Idaho i Oregonu, wiec pomyślałem, że może się zmienimy. - powiedział na tyle cicho Garrett, żeby nie obudzić „śpiącej królewny” na tylnim siedzeniu. Ej! Chyba mam nowy pseudonim dla Hale. Przetarłem oczy. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej.

- Nie przepraszaj, dobrze zrobiłeś. Daj mi tylko pięć minut. Skoczę do kibla i po kawę. - wysiadłem z samochodu i ruszyłem po zastrzyk kofeiny. Kiedy wróciłem do Volvo, Salvatore zajmował już miejsce pasażera, a Jazz... Oczywiście nadal spał. Pokręciłem głową. Mój kumpel przez większość podróży śpi.

- Masz nadal jechać 84. Prowadzi prosto do Portland. - poinstruował Garrett. Odpaliłem silnik.

- Spoko, jakoś dojedziemy. A ty może w tym czasie się prześpij. - zaproponowałem. Włączyłem moją ukochaną stację radiową i ruszyłem. Mogłem nareszcie w pełni cieszyć się szybkością mojego Volvo. Droga była praktycznie pusta. Kilkadziesiąt minut po świcie minąłem tablice informująco, że od celu podróży dzieli nas 30 mil. Uśmiechnąłem się. Myślałem, że ta sprawa zajmie o wiele więcej czasu. A tu jest możliwość o wiele szybszego jej załatwienia i powrotu do domu. Do Belli. Jeden dzień jej nie wiedziałem, a czuję się jak by minęły wieki. Zgodnie z informacjami od Stefano zaparkowałem pod szpitalem Maine Medical Centre w Portland. Zgasiłem silnik, co spowodowało przebudzenie moich dwóch towarzyszy.

- Przynajmniej nie muszę sam was budzić. - zaśmiałem się i wysiadłem z samochodu. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaka to była ulga dla mojego tyłka. - Jesteśmy na miejscu.

- Kiedy dotrzecie do recepcji, podajcie dane Seleny. Gdy pielęgniarka albo lekarz pytali kim Garrett jest dla pac jętki, niech odpowie że ojcem dziecka i poda nazwisko. Ale tylko nazwisko. - zaznaczył Stefano. Przekazałem informację bratu duch. Na wzmiankę o domniemanym ojcostwie, wyraz jego twarzy się zmienił. Po chwili rzekł tylko:

- Skoro tak trzeba. - i ruszył w kierunku wejścia, a my z Jasperem za nim. Tak jak ostrzegł Stefano, recepcjonistka wypytała o nazwisko, cel wizyty oraz koligacje rodzinne. My zostaliśmy przedstawieni jako wujkowie.

- Trzecie piętro, pokój 517. - podała pielęgniarka wskazując na windy. Widziałem po twarzy Garretta, że nie czuje się za dobrze w tej całej sytuacji. Na wcześniej wskazanym piętrze, ruszyliśmy korytarzem w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Nie zajęło nam to dużo czasu.

- 517. - odezwał się Jasper, po raz pierwszy dzisiejszego dnia.

- Gotowy? - zapytałem brata Stefano. Westchnął i odpowiedział.

- Nie, ale miejmy to już za sobą. - zapukał, a kiedy usłyszał ciche:

- Proszę. - nacisnął klamkę. Sala była w dość ciepłym kolorze i znajdowało się w niej tylko jedno łóżko. Leżała na nim śliczna (muszę to przyznać),brunetka o prostych włosach i szarych oczach. Dałbym jej około 22 lat. Była w zaawansowanej ciąży. Przenosiła wzrok z jednego na drugiego, aż jej spojrzenie zatrzymało się na Garrettcie. Wtedy jej oczy rozszerzyły się w szoku.

- Czyż nie jest piękna? - usłyszałem ciche słowa Stefano. Pokiwałem tylko głową. Teraz rozumiem czemu duch z takim uwielbieniem się o niej wypowiadał.

- Ja cię znam. - odezwała się szeptem Selena, nadal wpatrując się w Garretta. On trochę zmieszany, pogładził się ręką po karku. - Jesteś bratem Stefano. - z trudem wypowiedziała te trzy słowa, a w jej oczach pojawiły się łzy. Coś mnie ścisnęło za serce.

- Zgadza się. - powiedział równie cicho Salvatore. Odetchnął głęboko. - Poprosił mnie, abym się tobą zaopiekował. - zapadła cisza, a te kilka słów zawisło w powietrzu.

- Poprosił? - spyta drżącym głosem dziewczyna.

- Zgadza się. - wtrąciłem, a jej szare oczy przeszyły mnie na wskroś. Położyła obie dłonie na brzuchu. Potem z powrotem przeniosła wzrok na bruneta.

- To niemożliwe. - wyszeptała, a po jej policzku spłynęły łzy. - On, on... - rozpłakała się, a ja nie wiedziałem co robić. Na szczęście zareagował Garrett. Usiadł na skraju łóżka i ją przytulił. Zaczął ją delikatnie kołysać, szepcąc słowa otuchy.

- Już go nie ma, już go przy mnie nie ma... - żaliła się, mocno wtulając się w swojego pocieszyciela.

- Nie mogę na to patrzeć. - słyszałem smutek w głosie Stefano i szczerze mu współczułem. Nawet nie wiem co bym zrobił, gdybym był na jego miejscu. Patrzeć na łzy Belli i nie móc nic zrobić. Zerknąłem na Jaspera i jego myśli również powędrowały w tym samym kierunku co moje.

- On cię nie opuścił. - powiedział Garrett, a szloch od razu uciął. Selena popatrzyła na niego czerwonymi oczami i zapytała:

- Jak to?

Salvatore obrócił się w moim kierunku, a jego spojrzenie dało mi jasno do zrozumienia, że nadszedł czas wyjaśnień. Starałem się jej tłumaczyć wszystko spokojnie, tak aby się zbytnio nie zdenerwowała. Z każdym moim kolejnym słowem, po jej policzkach ciekło coraz więcej łez. Kiedy skończyłem opowieść, w jej oczach mogłem znaleźć najróżniejsze emocje: strach, smutek, przerażenie, ale przede wszystkim miłość.

- Czy on nadal tutaj jest? - spytała, wycierając wierzchem dłoni mokre ślady na twarzy.

- Tak i słyszy cię. - poinformowałem zawczasu. Selena delikatnie się uśmiechnęła.

- Nie mogę uwierzyć, że nadal jesteś taki uparty. - zaśmiała się, a nie wiedząc gdzie skierować swój wzrok patrzyła w sufit.

- I kto to mówi. - prychnął Stefano. - To nie ja chciałem radzić sobie z tym wszystkim sam. - przekazałem jej jego słowa. Uśmiechnęła się smutno.

- Teraz liczy się tylko jego szczęście. - pogłaskała się po brzuchu.

- Jego? - dopytywał duch.

- Tak. - uśmiechnęła się promiennie. - To chłopiec.

Stefano głęboko zaczerpnął powietrze, jakby mu to było potrzebne. A później na twarzy Seleny pojawiło się ogromnie zdziwienie. Popatrzyła na mnie.

- Czy on... - wskazała ręką na swój brzuch. Zrozumiałem jej niedokończone pytanie i odparłem szczerze:

- Nie wiem. Ja go tylko słyszę, ale wydaje mi się że tak.

Jeśli to tylko było możliwe uśmiech Seleny jeszcze bardziej się poszerzył.

- Mam zamiar dać mu na imię Stefano. - wyszeptała, a na jej policzkach pojawiły się świeże łzy.

- Mimo tego że nie żyję, jestem najszczęśliwszym człowiekiem i duchem na świecie. - zaśmiałem się, a kiedy reszta usłyszała te słowa dołączyła do mnie.

- Nadal tak samo zabawny. - odparła Selena.

- Nadal tak samo piękna. - czułem się nieco skrępowany, przekazując to. - Proszę, powiedz że się zgadzasz. Nie zaznam spokoju dopóki nie będę miał pewności, że ty i dziecko będziecie bezpieczni i szczęśliwi.

Dziewczyna popatrzyła na Garretta. Ten skinął głową, uśmiechając się do niej zachęcająco.

- Skoro tego chcesz. - zgodziła się Selena. Stefano odepchnął z ulgą.

- Dziękuję. Proszę cię żyj dalej, bądź szczęśliwa. I zawsze pamiętaj że kocham zarówno ciebie jaki i naszego synka. - no i brunetka znowu się popłakała. Naprawdę, silne emocje i hormony nie są najlepszymi przyjaciółmi ciężarnej.

- Ja też cię kocham. I Stefano też będzie. - zapewniła, z kolejnym smutnym uśmiechem.

- Edwardzie bardzo ci dziękuję. - poczułem lodowaty uścisk na swoim ramieniu. - Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć.

- Już to zrobiłeś. Dzięki tobie jestem szczęśliwy, dzięki tobie jestem z Bellą. - powiedziałem szczerze.

- Przynajmniej tyle mogłem zrobić. - zaśmiał się. - Żegnaj.

- Żegnaj. - odparłem. Selena gwałtownie podniosła głowę do góry, a później przyłożyła prawą rękę do ust.

- Poczułam to, poczułam jego! - uśmiechnęła się przez łzy.

- Bella uważa, że to jest czasami możliwe. Jeśli duch naprawdę tego pragnie. - przypomniałem sobie słowa mojej ukochanej.

- Czy ta Bella też je słyszy? - chciała wiedzieć. Uśmiechnąłem się.

- Isabella oprócz tego je widzi. - zarówno Garrett jak i Selena byli tym faktem zaskoczeni. Wzruszyłem ramionami.

- A Stefano... - zaczęła, ale już wiedziałem o co jej chodzi. Skinąłem głową.

- Tak. Stefano odszedł. - jej oczy po raz kolejny zalśniły.

- Dziękuję. Dziękuję, że mogłam się z nim pożegnać. - Garrett wstał i podszedł do mnie. Uścisnęliśmy sobie dłonie.

- Również dziękuję. - obejrzał się przez ramię i spojrzał na dziewczynę. - Mój brat może być spokojny. Zaopiekuje się nią.

Mam dziwne wrażenie, że między tą dwójką może się wszystko ułożyć. Sposób w jaki on na nią patrzył. Biedny chłopina nawet nie wie, że wpadł po uszy. O kurwa! Czyli to stąd cała moja rodzina i przyjaciele wiedzieli, kiedy się zakochiwałem w Belli. Uśmiechnąłem się do obojga.

- Nie macie mi za co dziękować. Cieszę się że mogłem pomóc. - tak naprawdę, to ja powinienem im dziękować. Nie zdają sobie sprawy jak wspaniale się teraz czuję. Wymieniliśmy się z Garrettem i Seleną numerami telefonu oraz mailami. Mieli nas poinformować kiedy na świat przyjdzie Stefano Edward Salvatore. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z Jasperem do samochodu. Usiadłem na miejscu pasażera.

-Wow. - westchnąłem, odchylając głowę do tyłu.

- Masz racje stary. - powiedział Jazz. - To było naprawdę coś. Dla kogoś byłoby to nic, a ty... sprawiłeś że pogodzili się ze stratą bliskiej osoby i są szczęśliwi. - w głosie mojego kumpla mogłem wyczuć podziw. A tak naprawdę to wszytko to zasługa Belli. Uśmiechnąłem się.

- Dobra stary odpalaj. Już nie mogę się doczekać kiedy będziemy wreszcie w Forks. - Jasper uśmiechnął się złośliwe.

- Co, tęskni się? - pokazałam mu fakersa.

- Z moich ust takich słów nie usłyszysz.

Zaśmiał się i włączył silnik. Nie minęła minuta, a już pędziliśmy drogą do domu. Do mojej cudownej Belli.

Bella

I w taki oto cudowny sposób znalazłam się w kanarkowym Porsche Alice, pędzącym 100 mil na godzinę. Uwierzcie mi, nie przeszkadza mi prędkość z jaką jedziemy, ale cel naszej podróży. A było nim centrum handlowe w Port Angeles. Brrr. Już na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

- Bello, weź się przestań dąsać. - poprosiła patrząc we wsteczne lusterko. Dzięki temu mogłam zobaczyć jej oczy. Uhh. Znowu próbuje na mnie tej sztuczki.

- Ja się wcale nie dąsam . - powiedziałam, splatając ręce pod biustem. Rose się zaśmiała.

- Faktycznie Al. Ona jest całkowicie pozytywnie nastawiona na te zakupy. - pokazałam i obydwu język. I wtedy właśnie zaczął dzwonić mój telefon. Dosłownie przekopywałam torbę w poszukiwaniu urządzenia.

- Słucham. - powiedziałam, próbując ukryć moje podekscytowanie. Dziewczyny zaczęły chichotać.

- Jak dobrze usłyszeć twój głos. - uśmiechałam się.

- Edward. - wyszeptałam. Zamknęłam oczy pogrążając się w rozmowie. - Jak podróż?

- Dobrze, kilka godzin temu zamieniłem się z Jazzem i teraz on prowadzi. Co u ciebie? Powiedz, że nie jesteś na mnie zła? - zmarszczyłam brwi. Zła? O co ja niby miałam bym być na niego zła? Ale znając mojego chłopaka, lubił wymyślać rożne głupoty.

- Kochanie, o co miałabym być zła? - spytałam, starając się powiedzieć to z jak największym uczuciem. Chochlik i Rosalie popatrzyły na siebie i powiedziały równocześnie: Uuuu... Przewróciłam na nie oczami i skupiłam się na rozmowie.

- Wyjechałem bez pożegnania, nie wytłumaczyłem ci nic. - a więc o to mu chodzi. Owszem jest mi trochę żal, że się ze mną nie pożegnał, ale...

- Edwardzie nie masz się czym przejmować. Wiem, że to musiało być naprawdę coś ważnego. Mam tylko nadzieję, że jak wrócisz wszystko mi wyjaśnisz? - doprałam, a on się zaśmiał. Czy ja powiedziałam coś zabawnego?

- Oczywiście, że tak. Nie chcę mieć przed tobą tajemnic. - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Dobra, Bella kończ już. Za chwile będziemy na miejscu. - wtrąciła się Alice. Posłałam jej mordercze spojrzenie.

- Bells? Co się dzieje? - odetchnęłam, a później się uśmiechnęłam. Czemu by tego nie wykorzystać?

- Ponieważ nie ma ciebie, aby mnie ratować, ani Jaspera który zająłby się Alice, ten potwór mnie uprowadził i właśnie wiezie mnie na tortury. - stwierdziłam. Rose zaczęła się śmiać i obróciła głowę w moją stronę, a Alice zrobiła naburmuszoną minę.

- Ej, to nie są żadne tortury, tylko wypad na zakupy. - poprawiła mnie Al. Usłyszałam w słuchawce, że Edward się śmieje.

- Bello nie wiem jak ja ci to wynagrodzę. - powiedział, a ja popatrzyła na Rosalie które bezgłośnie wyszeptała do mnie:

- Bądź sexi. - uśmiechnęłam się do niej i jej posłuchałam.

- Hmm… Wydaje mi się, że wymyślę coś odpowiedniego. - moja przyjaciółka pokazała mi uniesiony kciuk. Mój uśmiech się poszerzył, kiedy w odpowiedzi dostałam:

- Eee… - to było łatwe. Teraz Rose poinstruowała mnie, żebym zakończyła rozmowę.

- Przepraszam Edwardzie, ale muszę kończyć. Twoja kochana siostra praktycznie wyrywa mi telefon. - Al popatrzyła na mnie zaskoczona, ale tylko machnęłam ręką, żeby nie zwracała na to uwagi.

- Ja też. Postaram się jak najszybciej wrócić. Pa. - rozłączył się. Kiedy tylko odłożyłam telefon, obie moje przyjaciółki zaczęły się śmiać.

- Bello, z ciebie robi się prawdziwa bestia. - powiedziała Rosalie, a ja oczywiście się zarumieniłam. - Nie zdziwiłabym się, gdyby Edward miał teraz problemy ze spokojnym siedzeniem.

- Zgadzam się z Rose. - wtrąciła Al. - Dziewczyno, to było naprawdę gorące!

- Tak sądzicie? - zapytałam. Jakoś nie byłam co do tego przekonana.

- Oj Bello, mam zadzwonić do Jaspera żeby ci powiedział jaką minę miał mój braciszek pod koniec rozmowy z tobą? - szybko pokręciłam głową.

- Alice, ani mi się waż do niego dzwonić w tej sprawie. - odpowiedziałam, a one znowu zaczęły się śmiać tym razem przyłączyłam się do nich. Kilka minut później parkowałyśmy na podziemnym parkingu.

- A teraz moje drogie, zakupy! - krzyknął uradowany Chochlik, biorąc mnie i Rose pod rękę. I się zaczęło. Al chyba nie miała w planach ominięcie któregokolwiek sklepu. Jak tylko weszłyśmy do pierwszego z nich ona i Rosalie wepchnęły mnie do przebieralni z toną ubrań.

- Przymierzaj i nie marudź. Jak się przebierzesz w daną rzecz, wyjdź i się nam w niej pokaż. - rozkazała. Nie miałam innego wyjścia musiałam jej posłuchać. Nawet nie wiecie jaki ta dziewczyna ma dar przekonywania. Za każdym razem kiedy się im prezentowałam, te debatowały co by mi do tego pasowało: jakie spodnie, buty... I tak w nieskończoność. Po wizycie w trzech sklepach byłam już padnięta, ale Chochlik nie dawał za wygraną. I tak największe zażenowanie wzbudziły wie mnie, kiedy weszłyśmy do Victoria Secret. Zaczęły dla mnie wybierać najróżniejsze komplety bielizny, koszulki nocne... Jednym słowem koszmar! Chodziłam za nimi po sklepie, a moje policzki dosłownie płonęły.

- Bello, daj spokój. Teraz kiedy już masz chłopaka, musisz zadbać o tą cześć swojej garderoby. - argumentowała Alice.

- Niby po co? - zapytałam. Ja tam nie widziałam w tym żadnego głębszego sensu.

- Bello, Bello, Bello. Nie znasz dnia ani godziny kiedy taki strój będzie ci potrzebny. - mrugnęła do mnie Al. Zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona. Wiedziałam do czego pije.

- Ona ma rację. Tym bardziej taka śliczna kolekcja koronek i satyny ci się z przyda, kiedy wreszcie rozpoczniecie z Edwardem życie seksualne. - podsumowała moja duga przyjaciółka.

- Rose! - krzyknęłam i oglądnęłam się dookoła aby sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchuje. Odetchnęłam z ulgą kiedy upewniłam się, że nie. - Czy musimy takie tematy poruszać w takim miejscu?

- Masz rację Bello. - poparł mnie Chochlik. Uśmiechnęłam się o niej z wdzięcznością. - Zróbmy sobie małą przerwę i chodźmy na jakąś kawę. Tam spokojnie porozmawiamy. - mina mi momentalnie zrzedła. Czy one nie maja już nic innego tematu do rozmów, poza moim NIE istniejącym życiem seksualnym. Ludzie! Przecież żyjemy w XXI wieku, na pewno można porozmawiać na jakiś inny temat. Westchnęłam i powlekłam się za nim, jakbym szła na skazanie. W kawiarni usiadłyśmy w jej najbardziej odległej części i zamówiłyśmy sobie po latte.

- No dobra Bello. To teraz się spowiadaj. - zarządziła Alice, po wzięciu pierwszego łyku swojej kawy. Rose pokiwała głową energicznie.

- Niby z czego mam się wam spowiadać, co? - zaplatałam. Przecież nie miałam z czego.

- Jak zwykle. - Chochlik popatrzył na Rosalie znacząco. - Trzeba z niej wszystko wyciągać. Ok., to na jakim etapie jesteście z Edwardem?

- To znaczy? - nie wiedziałam o co jej dokładnie chodzi.

- O boże, Bello! Daj spokój. Przecież wiem, że ostatnio wam w czymś przeszkodziłam. - Al uśmiechnęła się do mnie zadziornie.

-Moment, wróć. - wtrąciła Rose. - Co mnie ominęło?

Oczywiście wściekle się zarumieniałam, a Alice zaczęła się śmiać.

- Wiec ujmę to tak kochana. - wskazała na mnie. - Ta oto grzeczna dziewczynka kazała mi, cytuję: „Iść do diabła”, kiedy w niedziele rano chciałam ją wyciągnąć z pokoju. Prze zapukaniem słyszałam jakieś ciche jęki. Zagroziłam, że jeśli nie wyjdzie pod dobroci to wezwę Emmetta, żeby wywarzył drzwi. - zachichotała. - Tak się składa, że Bella nie miała zielonego pocięcia że to nie jest możliwe, ponieważ ty i Misiek leczyliście potwornego kaca. Ale wracając do tematu. Kiedy w końca ta „Diablica” się u mnie zjawiła, wyjawiła mnie po długich i mozolnych naciskach, że gdyby nie moja interwencja, mogłaby stracić dziewictwo. - Rosalie popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i wyrwało jej się ciche: Ooo. Ludzie czemu, nie można tak na zawołanie zapaść się pod ziemię?

- Wiec Isabello przestań się wymigiwać i gadaj! - zażądał Chochlik. Westchnęłam.

- No dobra, niech wam będzie. - no i opowiedziałam im wszystko. O tym jak cudownie było się obudzić, czując jego usta na mojej skórze. Wychwalałam jego cudowne dłonie... No i te oczy które wpatrywały się we mnie tak, jakby były w stanie zobaczyć moją duszę. Obie dziewczyny miały dłonie splątane pod podbródkiem i słuchały, każdego słowa mojej opowieści. Kiedy wreszcie skończyłam mówić, obie jakby obudziły się z jakiegoś transu i wyszeptały równocześnie ciche: Łał.

- Ohh Bello! To jest naprawdę słodkie. Przypomniałaś mi jak to było na początku mojego związku z Jasperem. - westchnęła Alice. - Wydaje mi się jakby to było wieki temu.

- Mam to samo. - przyznała Rose, uśmiechając się promiennie. - Te półsłówka, pierwsze czułe gesty, niepewność reakcji drugiej osoby. - znowu obie westchnęły. Pokręciłam głową na ich reakcję. Spodziewałam się każdej, ale nie takiej. Alcie i Rosalie siedziały wpatrzone w przestrzeń.

- Dobra dziewczyny koniec tego bujania w obłokach. - klasnęłam w dłonie, a każda z nich podskoczyła. Zachichotałam. - Szkoda, że nie wiedziałyście swoich wyrazów twarzy.

- Bardzo śmieszne, Bello. - skwitowała Alice.

- No właśnie. - poprała ją Rose. - A wiesz, co to oznacza? - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Oznacza nie mniej ni więcej, że twoje dziewicze dni zostały policzone.

Na moich policzkach wykwitły czerwone plamy i teraz one zaczęły się śmiać.

- Daj spokój Bello, to wszystko jest naturalne. - pocieszył mnie Chochlik, chwytając moją prawą dłoń.

- Ona ma rację. - stwierdziła moja druga przyjaciółka i chwyciła mnie za lewą rękę. - Bello masz nas i możesz na nas zawsze polegać. - obie uśmiechnęły się do mnie pokrzepiająco.

- Dzięki dziewczyny jesteście niezastąpione. - odwzajemniłam ich uśmiechy. - To wiele dla mnie znaczy. Wiecie jaka jestem wstydliwa.

- Wiemy... - odparły równocześnie, co spowodowało histeryczny chichot u wszystkich trzech.

- Dlatego właśnie, w przyszły weekend robimy sobie babski wieczór. - powiedział uradowana Alice i zaczęła podskakiwać na krześle. Popatrzyła na nią sceptycznie.

- Babski? Tak samo babski jak ostatnio? - popatrzyła na mnie wilkiem.

- Daj spokój Bello. Tym razem będzie inaczej. Po prostu chłopaków gdzieś się wyśle i problem z głowy. - wzruszyła ramionami Al.

- Ok, zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. - nie miałam się zamiaru z nią kłócić.

- Dobra, koniec gadania. - Chochlik wstał i gestem nakazał, żebyśmy z Rose zrobiły to samo. - Zostało nam jeszcze baaardzo dużo sklepów do obejścia. - jęknęłam.

Była godzina dwudziesta, gdy w końcu udałyśmy się do samochodu. Każda z nas dźwigała po kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt toreb. W życiu nie byłoby mnie na to stać, ale Alice upierała się i upierała, więc nie maiłam wyboru. Ale muszę przyznać że pomimo tej całej szopki z zakupami, naprawdę miło spędziłam czas z dziewczynami. Czasami dobrze jest pobyć tylko w towarzystwie dziewczyn. Nie zmienia to faktu, że bardzo tęskniłam za Edwardem. Wracając śmiałyśmy się i wygłupiałyśmy do taktów piosenki Ke$ha Take It Off”. Kiedy wreszcie podjechaliśmy pod mój dom, byłam naprawdę padnięta. Wzięłam wszystkie torby, pożegnałam się z dziewczynami i ruszyłam do wejścia. W salonie czekał na mnie Charlie.

- Hej Bello. Zakupy się udały? - to pytanie chyba było zadane z grzeczności, bo tak naprawdę jego cała uwaga była skupiona na meczu rozgrywającym się w telewizji.

Uniosłam swoje pakunki do góry i powiedziałam:

- Można tak powiedzieć. - w końcu tata zaszczycił mnie swoim spojrzeniem i kiedy zobaczył ilość pakunków, jego oczy prawie wyszły z orbit.

- Matko! Bello! Dasz radę to sama zanieść do swojego pokoju? - w jego głosie mogłam wyczuć troskę. Zaśmiałam się.

- Tato, chodziłam z tymi wszystkimi torbami od sklepu do sklepu, przez kilka godzin, więc wyniesienie ich na górę nie jest raczej trudnym zadaniem. Ale dziękuję za propozycję. - uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam na górę.

Dobrze, że drzwi do mojego pokoju były otwarte, bo nie wiem, jak udało by mi się je otworzyć nie zabijając się przy tym. Weszłam i rzucając pierwszą partię toreb na podłogę zaświeciłam światło. Zamknęłam drzwi i obróciłam się w kierunku okna. Złapałam się za serce.

- Ale mnie wystraszyłeś. - w pokoju czekał na mnie jakiś duch. Był to mężczyzna o ciemnej skórze. Na oko dałaby mu około czterdziestu lat.

- Przepraszam. - odpowiedział z dość mocnym akcentem.

- Nic nie szkodzi. Więc w czym mogę ci pomóc? - zapytałam, sadowiąc się wygodnie na łóżku.

- Jesteś dobrą znajomą Edwarda Cullena? - popatrzyłam na niego zaskoczona. Skąd on zna Edwarda?

- Zgadza się. Właściwie jestem jego dziewczyną. - zmarszczyłam brwi. - O co tak właściwie chodzi?

- Ty jesteś Isabella Swan? - pokiwałam głową. To robiło się coraz dziwniejsze. - Leciałaś dwanaście lat temu samolotem, który uległ katastrofie. I jedynymi ocalałymi jesteś ty i Edward, tak?

- Skąd... - zaczęłam ale mi przerwał.

- Nazywam się Laurent i przybyłem was ostrzec. - powiedział, a mnie przeszły ciarki po plecach.

- Ostrzec przed czym? - lub przed kim, podszepnęła mi podświadomość.

1 | Strona



Wyszukiwarka