Polemika
Punkt wyjścia:
Wypowiedzi premiera Tuska
1.
http://wyborcza.pl/1,76842,9241465,Premier_Tusk__Czego_dokonalismy__co_nam_sie_nie_udalo.html?as=1&startsz=x
Premier Tusk: Czego dokonaliśmy, co nam się nie udało
Donald Tusk
2011-03-12, ostatnia aktualizacja 2011-03-12 10:25
Premier Donald Tusk
Chcę spróbować przekonać państwa, że mój rząd przeprowadza głębokie reformy. Być może jednym z podstawowych grzechów mojej ekipy jest to, że nie potrafimy przebić się z tym do opinii publicznej
Miałem i mam proste marzenia. Mówiłem o tym, kiedy obejmowałem funkcję premiera i także wcześniej, wiele razy. Marzyłem o tym, żeby doczekać czasów, w których największym narodowym wyzwaniem będzie podniesienie poziomu życia polskiej rodziny. Tylko tyle i aż tyle. Już nie walka o byt narodu czy przetrwanie państwa, nie ratowanie od upadku, ale rozwój. Czas pokoju i budowania dostatku.
Wiem, że takie marzenie jest wbrew naszej tradycji płynącej z tragicznej historii. W każdym z nas jest pragnienie, by nie zginęła, póki my żyjemy, i niepokój, czy nie zginie. Ale moim pragnieniem jest też, by zwykła polska rodzina, inaczej niż przez stulecia, nie była wciągana w romantyczne zmagania ponad swoje siły, lecz by mogła dla chwały swojego państwa i narodu po prostu lepiej żyć. Myślę, że to się Polakom zwyczajnie należy, trochę europejskiej normalności.
Kiedy w 2007 r. wygłaszałem expose, byłem przekonany, że stoję u progu spełniających się marzeń. Mówiłem wtedy rekordowo długo. Każda sprawa, nawet dla niektórych zbyt drobna, ale według mnie istotna dla poprawy życia, musiała się tam znaleźć. Precyzyjne nazwanie naszych polskich marzeń wydało mi się ważniejsze od wymogów retoryki.
Dziś chciałbym moim rodakom zdać rachunek z tamtych słów.
Zanim do tego przejdę, podzielę się wspomnieniem jeszcze jednego ważnego momentu. Dla każdego, kto przyjął odpowiedzialność za państwo, taki moment należy do najtrudniejszych. Pamiętam do dziś słowa ministra finansów: "To będzie wielki kryzys, może zmiecie wszystkich, a może tylko najsłabszych". Przemknęło mi przez głowę, że nad naszym narodem ciąży chyba jakieś fatum. Ledwie pojawia się szansa na normalność, a los, zamiast postawić przed nami zwykłe, codzienne problemy, jakimi inne narody żyją przez całe stulecia, tradycyjnie przygotował nam straszliwą nawałnicę. Łatwo sobie wyobrazić, co by się stało z pozycją i niezależnością naszego kraju, gdybyśmy tej nawałnicy ulegli. Zamiast wymarzonych pytań o sposoby na poprawę poziomu życia pojawiłoby się nasze tradycyjne polskie pytanie, co zrobić, by nie upaść.
Podpowiedzi od opozycji i od wielu ekspertów - dziś można powiedzieć to z całą pewnością - doprowadziłyby nas do katastrofy. Oprócz żądań niemądrych pojawiły się też nieuczciwe. Próbowano wymusić na nas dotowanie branż i instytucji, strasząc medialnymi ofensywami w stylu "rząd źle walczy z kryzysem, bo nie chce nas dotować". Nie ugięliśmy się. Pozostaliśmy wierni zasadzie, że pomagać będziemy słabym, a nie silnym i głośnym. W czasie kiedy większość rządów na świecie zareagowała na kryzys zadłużaniem się i przelewaniem pieniędzy od zwykłych ludzi do instytucji, banków i wielkich koncernów, my wprowadziliśmy oszczędności.
Zrobiliśmy po swojemu. Myśląc tylko i wyłącznie o interesie zwykłych Polaków. Polska gospodarka nie tylko się nie wywróciła, ale jako jedyna przeszła przez kryzys ze wzrostem. Dziś wszyscy oszczędzają. Rządy krajów, które wtedy dużo wydawały i pożyczały, dziś dokonują drastycznych cięć.
Nie baliśmy się mieć własnego zdania, odmiennego niż inne państwa. Cały świat kupował bez opamiętania niesprawdzone szczepionki na świńską grypę. My powiedzieliśmy nie. Dziś nie wiedzą, co z tymi szczepionkami zrobić, i żałują zmarnowanych pieniędzy, a nasza minister zdrowia Ewa Kopacz stawiana jest na świecie za wzór opanowania i zdrowego rozsądku.
Polska wyszła z kryzysu z najlepszym wzrostem gospodarczym, najlepiej wykorzystuje środki europejskie, jest największym placem budowy w Europie. Zaczynamy się przyzwyczajać do tego "naj". Drugi wynik w Europie, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, dla niektórych był już powodem do narzekań. To jest przełom: Polacy nie marzą już tak jak kiedyś o dołączeniu do peletonu. Dziś interesuje nas tylko pierwsze miejsce. To zmiana nie do przecenienia.
Wróćmy jednak do naszego rachunku.
Chcę przedstawić państwu, co z mojego exposé udało się zrobić, a czego zrobić nie daliśmy rady.
Najważniejszym zadaniem mojego rządu, jak już wspomniałem, jest poprawa jakości życia Polaków. Wymaga to wielu zmian w wielu obszarach. Zajęcia się sprawami wielkimi, ale też z pozoru małymi, co wiąże się z mozolną zmianą przepisów poutykanych w setkach różnych ustaw.
Tego się nie da zrobić jednym prostym cięciem, jedną spektakularną zmianą prawa. To nie jest łatwa do barwnego przedstawienia, angażująca zbiorowe emocje idea czy szarża. Jest to raczej praca u podstaw zmieniająca punktowo wiele obszarów naszego życia.
Zanim te punktowe zmiany osiągną masę krytyczną albo wręcz zleją się w całość, musi minąć trochę czasu. Zdaję sobie sprawę, że nim to nastąpi, uwagę przykuwać będą raczej te obszary, w których zmiany nie nastąpiły, a zniecierpliwienie tym wywołane jest zupełnie naturalną, nieobcą również mi reakcją.
Zacznijmy od tego, co się udało
Drogi dla Polski
Sam jestem kierowcą i wiem, jak trudno jeździ się po polskich drogach. Przez dziesięciolecia nic się w tej kwestii nie działo. Kolejne rządy nie potrafiły dobrze wykorzystać dostępnych funduszy krajowych i europejskich, a budowę dodatkowo hamowały złe przepisy i ciągnące się latami skomplikowane procedury.
Dlatego budowa i modernizacja dróg stały się absolutnym priorytetem mojego rządu. Zaczęliśmy od radykalnych zmian w przepisach, m.in. skróciliśmy czas wydawania decyzji środowiskowych z 300 do 100 dni. Dziś widzimy efekty: właśnie trwa budowa i modernizacja ponad 1400 km autostrad, dróg ekspresowych i obwodnic.
** Już oddaliśmy do użytku 195 km autostrad, 400 km dróg ekspresowych i 134 km obwodnic.
** 480 km dróg krajowych jest już po gruntownej przebudowie.
Żaden rząd w III RP nie rozpoczął tak dużych inwestycji w infrastrukturę. Dla porównania, poprzedni rząd rozpoczął budowę 174,9 km autostrad.
Niemal co miesiąc do użytku są oddawane kolejne odcinki dróg. Wkrótce zakończy się budowa Autostradowej Obwodnicy Wrocławia (35,5 km, koszt 3,4 mld zł), do użytku oddany zostanie też kluczowy odcinek autostrady A2, do granicy z Niemcami (106 km, koszt ponad 1,3 mld euro). A w kwietniu oddamy 40. obwodnicę, kolejnych kilkanaście jest już w budowie.
** W miejscowościach, które w czasie naszych rządów zyskały obwodnicę, mieszka prawie milion Polaków.
Budujemy zresztą nie tylko autostrady i ekspresówki: rząd PO-PSL jako pierwszy zaczął wydawać miliardy złotych na modernizację dróg lokalnych. Już wiemy, że uda się wyremontować 8 tys. km tych dróg, z których będą mogli korzystać mieszkańcy 1,5 tys. gmin, powiatów i miast. To zmiana, która poprawia jakość życia konkretnych ludzi.
Równolegle powstają inne inwestycje - jak choćby stadiony na Euro 2012. Zaś w Świnoujściu powstaje pierwszy polski gazoport. Szczególnie o tej inwestycji warto pamiętać: to właśnie rząd PO-PSL podjął pierwsze konkretne działania, by zwiększyć energetyczną niezależność naszego kraju, a więc i bezpieczeństwo każdego z nas. Drugim krokiem w stronę energetycznej niezależności, na który zdecydował się mój rząd, jest rozpoczęcie programu budowy elektrowni jądrowej. Będziemy mieć gwarancję, że nasze przedsiębiorstwa i ludzie w domach nigdy nie staną przed perspektywą braku prądu lub gazu.
Rodzina, edukacja, dzieci
W exposé obiecałem, że mój rząd zajmie się problemem milionów polskich rodzin: brakiem miejsc w żłobkach i przedszkolach, trudnością z zapewnieniem wykwalifikowanej opieki nad dziećmi, ich bezpieczeństwem. Już wtedy, w 2007 r., wiedziałem, że rodzice boją się o jakość edukacji swoich dzieci, tego, czy ich pociechy będą umiały konkurować z rówieśnikami z innych państw.
Czy udało się te problemy pokonać? Jeszcze nie, ale przez ostatnie trzy lata wprowadziliśmy w życie cały szereg zmian, które do tego prowadzą, m.in. E ułatwiliśmy zakładanie żłobków, E umożliwiliśmy zakładanie punktów i zespołów przedszkolnych (między innymi dzięki temu liczba miejsc dla przedszkolaków zwiększyła się o 190 tys.), E wydłużyliśmy urlopy macierzyńskie do co najmniej 20 tygodni i E wprowadziliśmy, po raz pierwszy w Polsce, urlop tacierzyński, z którego skorzystało już ponad 17 tys. ojców.
Dodatkowo już niebawem rodzice dostaną wybór, czy opieką nad ich dzieckiem zajmie się żłobek, klub dziecięcy, opiekun dzienny, czy niania dofinansowywana przez budżet państwa.
Wzorem innych państw Unii Europejskiej, by przyspieszyć edukację i rozwój każdego dziecka, otworzyliśmy szkoły dla sześciolatków. Młodzi ludzie szybciej będą trafiać na rynek pracy, co ułatwi im konkurencję z rówieśnikami z innych państw.
Mam świadomość, że poziom edukacji związany jest z jakością pracy nauczycieli. Dlatego mimo kryzysu gospodarczego spełniliśmy wyborczą obietnicę i wprowadziliśmy radykalne podwyżki pensji nauczycieli (średnio o 30 proc.). Kolejną podwyżkę otrzymają we wrześniu.
W całej Polsce powstaje sieć obiektów sportowych dla dzieci i młodzieży nazwanych "orlikami. Dotychczas powstało ich ponad 1,5 tys. Korzysta z nich (pod opieką trenerów) kilkaset tysięcy dzieci. Budowa "orlików" - dzięki zaangażowaniu gmin i rodziców - przyczynia się do budowy społeczeństwa obywatelskiego.
Przy szkołach budowane są place zabaw. Powstało ich już około tysiąca.
Przeforsowaliśmy też ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Wprowadziła ona bezwzględny zakaz kar cielesnych i umożliwia usunięcie sprawcy przemocy z domu dla bezpieczeństwa rodziny.
Jesteśmy europejskim liderem
Kiedy w 2004 r. wchodziliśmy do Unii Europejskiej, liczyliśmy na to, że uda się nam powtórzyć doświadczenia tych państw, które dokonały niebywałego cywilizacyjnego skoku w dużej mierze dzięki wykorzystaniu europejskich funduszy pomocowych. Taka szansa trafia się raz na sto lat. Dobre wykorzystanie funduszy europejskich postawiłem za punkt honoru całej mojej ekipie. I dziś mogę powiedzieć, że jesteśmy na najlepszej drodze, by zostać europejskim rekordzistą. Udało się nam stworzyć najbardziej sprawny w całej Unii system wykorzystania funduszy europejskich. Niesamowicie wygląda statystyczna ilustracja tego rekordu. Za naszych rządów każdego dnia pompujemy w polską gospodarkę ponad 68 mln zł pieniędzy unijnych.
Do początku marca wydaliśmy już blisko 70 mld zł unijnych dotacji - o połowę więcej niż druga w kolejności Hiszpania! Zawarte umowy o dotację opiewają na jeszcze większą kwotę - 233 mld zł.
To przekłada się na konkretne efekty. Nie tylko na kilometry zbudowanych za unijne dotacje dróg i nowe oczyszczalnie ścieków. Dzięki sprawnie rozdzielanym unijnym dotacjom nasze firmy inwestują w nowe technologie, rozwijają eksport. To oznacza tysiące nowych miejsc pracy.
Przyspieszając wykorzystanie funduszy europejskich, pamiętaliśmy o tym, by maksymalnie ułatwić życie odbiorcom wsparcia. Przykład? Wprowadziliśmy zmianę w zasadach udzielania zaliczek na poczet dotacji, dzięki czemu firmy w mniejszym stopniu muszą posiłkować się kosztownymi kredytami bankowymi.
A trzeba pamiętać, że ten sukces nie był wcale zagwarantowany. Gdy obejmowaliśmy władzę, z szafy wypadł upiorny trup - polskie prawo o ochronie środowiska było głęboko niezgodne z unijnymi dyrektywami. Ta niezgodność powodowała, że Komisja Europejska musiała zamrozić przekazywanie miliardów euro do Polski.
Mało tego: w spadku po poprzednikach odziedziczyliśmy groźne i całkowicie niepotrzebne spory prawne z Komisją (zwłaszcza konflikt o budowę drogi przez Dolinę Rospudy). Dziś te spory są już zakończone.
Dostosowanie naszych przepisów do prawa unijnego nie jest zresztą jedynym naszym działaniem w ochronie środowiska. Rząd znalazł sposób na rozwiązanie problemu bezpańskich śmieci komunalnych, które szpecą nasze lasy i przydrożne rowy.
Sukcesem jest także to, że zakończyliśmy wyznaczanie obszarów chronionych Natura 2000 - ich lista została zaakceptowana przez Komisję. Finalizując prace nad obszarami Natura 2000, udowodniliśmy, że potrafimy tak planować inwestycje, by służyły one lokalnym społecznościom, a zarazem nie zagrażały środowisku. Dowodem tego jest wytyczenie nowej trasy przebiegu drogi S8. Ominie ona ekologicznie cenny fragment wspomnianej Doliny Rospudy.
Naprawianie państwa
Uważnie słuchałem głosów krytyki pod adresem mojego rządu. Zwłaszcza ostatnio zauważyłem, że niejeden z tych, którzy w 2007 roku udzielili nam poparcia, dziś mówi o niedostatku głębokich reform.
Chcę spróbować państwa przekonać, że mój rząd takie reformy przeprowadza. Być może jednym z podstawowych grzechów mojej ekipy jest to, że nie potrafimy o tym mówić, by przebić się do opinii publicznej z konkretnymi przykładami.
Oto pierwszy z brzegu:
prywatyzacja.
Mimo trudnej sytuacji na światowych rynkach (niekiedy skrajnie trudnej) rząd wznowił masową prywatyzację. Według wyliczeń Ministerstwa Skarbu Państwa, licząc od końca 2007 r., wartość umów o sprzedaży spółek skarbu państwa (bądź części udziałów w tych spółkach) przekroczyła 30 mld zł. Warto tę liczbę porównać do osiągnięć poprzedników: w latach 2006-07 - w szczycie światowej koniunktury gospodarczej - łączne przychody z prywatyzacji wyniosły 2,5 mld zł.
Prywatyzację prowadziliśmy tak, by wzmocnić pozycję warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych: największe spółki (takie jak np. koncern energetyczny Tauron Polska Energia SA czy PZU SA) sprzedawaliśmy w drodze giełdowego debiutu. Skorzystało na tym aż 800 tys. inwestorów indywidualnych, a pozycja GPW w Europie się umocniła. Warszawska giełda jest dziś największym rynkiem w tej części Europy. Sukcesem jest także to, że zakończyliśmy trwający od dekady i potencjalnie groźny spór Eureko z PZU.
Warto zauważyć, że prywatyzowaliśmy nie tylko duże spółki. Wreszcie zabraliśmy się do sprzedaży mniejszych przedsiębiorstw (takich jak na przykład PKS, małe drukarnie itp.), które nie wiedzieć czemu przez dwie dekady były trzymane w państwowym portfelu. W sumie zakończyliśmy już 454 projekty prywatyzacyjne, kolejnych 321 trwa.
Nie wszystkie plany okazały się możliwe do zrealizowania. Nie znaleźliśmy nabywców na stocznie. Próba nadrobienia wieloletnich zaniedbań i błędów zakończyła się fiaskiem.
Odważyliśmy się też zabrać do tych reform, które nasi poprzednicy tylko obiecywali przez długie lata. Tu mam na myśli zwłaszcza
przeprowadzenie reformy systemu emerytalnego.
Zdaję sobie sprawę, jak bardzo kontrowersyjne niektórym mogą się wydać moje słowa. Wciąż przecież toczy się dyskusja o OFE, chyba najgorętsza debata gospodarcza w ostatnich latach.
Naszym zdaniem system OFE nie może działać dłużej w obecnym kształcie. Na 700 mld zł dzisiejszego zadłużenia Polski aż 200 mld zł to skutek finansowania OFE długiem! Bez rozwiązania tego problemu w przyszłości mogłyby być zagrożone wypłaty dla obecnych emerytów. Nie mogłem do tego dopuścić.
Korekty wprowadzone przez mój rząd wzmacniają system emerytalny. Dają gwarancje, że będzie on trwał w kolejnych latach, bowiem ten system wreszcie będzie zbilansowany, przestanie być groźny dla finansów publicznych.
Alternatywą dla zaproponowanych przez nas zmian byłaby całkowita likwidacja OFE. Tak jak stało się to na Węgrzech.
Pamiętajmy o jednym: mój rząd okazał się pierwszym od 1999 r., który ograniczył przywileje emerytalne, zamiast je podtrzymywać czy rozszerzać.
** Przeforsowana przez nas reforma tak zwanych pomostówek przyniosła budżetowi państwa miliardy oszczędności.
** Kolejnym krokiem będzie reforma emerytur dla służb mundurowych - która właśnie jest konsultowana z przedstawicielami tych służb.
Z badań społecznych wynika, że zwłaszcza osoby młode zwracają uwagę na niedostateczne tempo reform. Rozumiem ich niecierpliwość. Czują się silni, są ambitni. Wiedzą, że mogą iść szybciej. Nie wszyscy są w stanie za nimi nadążyć. Odpowiedzialność każe nam pamiętać również o tych słabszych. W tym myśleniu czuję się kontynuatorem premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na reformę głęboko zmieniającą polską rzeczywistość, która jest szczególnie korzystna właśnie dla młodego pokolenia.
Po wielu miesiącach intensywnych dyskusji i konsultacji, także z udziałem m.in. Parlamentu Studentów RP,
wprowadzamy reformę nauki i szkolnictwa wyższego.
Reforma ta nie wywołała wielkiego konfliktu społecznego, więc przeszła prawie niezauważona, a przecież dla przyszłości polskiej nauki, innowacyjności, modernizacji stanowi przełom.
Tydzień temu w Krakowie otworzyliśmy Narodowe Centrum Nauki, które rozpocznie dystrybucję grantów na tzw. badania podstawowe (w tym roku około 300 mln zł). Minimum 20 proc. z tych pieniędzy trafi do młodych, uzdolnionych naukowców. Wprowadziliśmy taki sztywny zapis, by początkujący naukowcy mieli zapewniony dostęp do państwowego finansowania. Zdecydowaliśmy też o zwiększeniu budżetu istniejącego Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które dystrybuuje granty na badania naukowe dla przedsiębiorców, konsorcjów przedsiębiorców z uczelniami oraz naukowców (w tym roku około 600 mln zł). Pieniądze te przeznaczone będą na komercjalizację i transfer wyników badań do gospodarki, co bezpośrednio przełoży się na wzrost innowacyjności naszego kraju. Przy okazji znieśliśmy bariery utrudniające małym i średnim przedsiębiorcom staranie się o pieniądze. Chcemy, aby budżety NCN i NCBiR zwiększały się systematycznie aż do 2020 r. Wtedy będą otrzymywać z państwowej kasy po 1,5 mld zł.
Reforma nauki i szkolnictwa wyższego zabezpiecza też interesy studentów, między innymi zniesie dodatkowe, niepotrzebne opłaty nakładane na studentów przez uczelnie, na przykład za egzamin czy ocenę pracy dyplomowej. Wcześniej spełniliśmy obietnicę daną studentom, przywracając im 51-procentową zniżkę na przejazdy komunikacją publiczną.
Zawodowa armia, apolityczna prokuratura, sprawniejsze sądy
Nie sposób wymienić tu wszystkich zmian systemowych (pełna lista zmian dostępna jest na stronie internetowej mojej kancelarii www.premier.gov.pl), z konieczności więc koncentruję się na tych dokonaniach, które ja sam uważam za najważniejsze i które obiecałem obywatelom, gdy wygłaszałem exposé.
** Po raz pierwszy w historii Polski nasza armia jest w pełni zawodowa i wyposażona w coraz nowocześniejszy sprzęt. Ostatecznie znikł problem poboru, przez dziesięciolecia kłopotliwy dla młodych mężczyzn z różnych powodów niezainteresowanych służbą wojskową. Licząc do dziś, zasadniczej służby wojskowej nie musiało podjąć już 105 tys. młodych ludzi.
** Rząd PO-PSL spełnił także inną obietnicę - doprowadziliśmy do całkowitego oddzielenia prokuratury od rządu, raz na zawsze kończąc epokę nacisków polityków na prokuraturę.
Podjęliśmy także inne działania usprawniające wymiar sprawiedliwości. Sukcesem okazał się stworzony przez mój rząd pierwszy w Polsce * "sąd elektroniczny" rozstrzygający sprawy związane z roszczeniami pieniężnymi. Do tej pory wpłynęło do niego już 869 tys. spraw, z czego 796 tys. zostało błyskawicznie rozpatrzonych. * W sieci dostępne są księgi wieczyste. Już w pierwszym dniu z możliwości ich sprawdzenia online skorzystało 100 tys. osób.
Miejsce Polski w świecie
Obejmując rządy, obiecywaliśmy pragmatyczną i skuteczną politykę zagraniczną. Obiecywaliśmy proeuropejskość, lepszą niż w czasach poprzedników współpracę z unijnymi partnerami i instytucjami.
Obietnicy dotrzymaliśmy. Już na samym początku kadencji doprowadziliśmy do zakończenia długiego (i kosztownego dla polskiej gospodarki) embarga na polskie mięso do Rosji. Naszym dziełem (przygotowanym we współpracy ze Szwecją i z Czechami) jest też Partnerstwo Wschodnie - dziś uważane za podstawę całej unijnej polityki zagranicznej wobec krajów Europy Wschodniej.
Z wielkim rozmachem upamiętniliśmy 20. rocznicę pierwszych wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r. oraz 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Do Krakowa i Gdańska zjechali najważniejsi europejscy politycy.
W październiku 2008 r. polskie wojsko zostało definitywnie wycofane z Iraku po kilku latach trudnej misji. Razem z sojusznikami z NATO opracowaliśmy też plan zakończenia naszej misji w Afganistanie.
Polska jest niekwestionowanym liderem regionu. Słowa o "zielonej wyspie" nie robią już na nikim w Polsce wrażenia - ale za granicą są wciąż powtarzane jako symbol sukcesu. Na Polskę wreszcie patrzy się jak na państwo, które kojarzy się z sukcesem i może służyć za wzór.
Bo bez względu na to, co mówią dziś nasi oponenci, fakt pozostaje faktem: Polska najlepiej w całej Unii poradziła sobie z największym w dziejach światowym kryzysem gospodarczym.
Także dziś według najnowszych prognoz Komisji Europejskiej Polska jest jednym z liderów wzrostu PKB - w 2011 r. ma on osiągnąć zdaniem Komisji 4,1 proc. Sukces naszej gospodarki - zwłaszcza na tle innych państw Unii - został doceniony. W 2010 r. Komisja Europejska przyznała Polsce dodatkowe 632 mln euro z budżetu funduszy europejskich jako nagrodę za lepszy od prognozowanego wzrost gospodarczy, generowany zwłaszcza w tych obszarach, które Bruksela uznaje za priorytetowe dla Unii i w których wykorzystywane są fundusze unijne.
Jakże odmienna sytuacja panowała w innych państwach europejskich. Ich gospodarki kurczyły się (w 2009 r. PKB w Niemczech spadło o 4,7 proc., w Czechach - o 4,1 proc., a na Łotwie - aż o 18 proc.), a rządy musiały uciekać się do drakońskich, bolesnych dla społeczeństwa zmian. Takich jak w Rumunii, gdzie wynagrodzenia w sektorze publicznym zredukowano o 25 proc., lub na Łotwie, gdzie o 10 proc. obcięto zasiłki macierzyńskie i wychowawcze. My takich kroków podejmować nie musieliśmy.
I na zakończenie przypomnę jeszcze jeden fakt: w latach 2005-07 [za rządów PiS-Samoobrony-LPR], w czasie gdy światowa gospodarka przeżywała niespotykaną koniunkturę, Polska miała jeden z najsłabszych wzrostów gospodarczych w regionie.
Ani w 2008, ani w 2009 r. mój rząd nie uległ podszeptom opozycji i nie próbował walczyć z kryzysem gospodarczym za pomocą pożyczonych pieniędzy.
** Gdzie tylko mogliśmy, zmniejszaliśmy wydatki.
** W 2009 i 2010 r. zredukowaliśmy je o ponad 20 mld zł.
** W 2011 r. zaoszczędzimy co najmniej 8 mld zł.
Rząd PO-PSL jest pierwszym rządem, który wprowadził stały mechanizm ograniczania wydatków w budżecie, tzw. regułę wydatkową (zapisaną w ustawie), która zabrania zwiększania wydatków o więcej niż 1 pkt proc. ponad inflację w stosunku do roku ubiegłego.
** Dziś, gdy nasza gospodarka przyspiesza, mamy gotowy plan redukcji deficytu budżetowego do poziomu 3 proc. PKB już w 2012 r. Został on przekazany Komisji Europejskiej.
Jeszcze pod koniec 2007 r. mogłem mieć nadzieję, że w 2012 r. Polska wejdzie do strefy euro. W swoim exposé złożyłem obietnicę, że przygotuję Polskę do wprowadzenia wspólnej waluty. Niestety, ogólnoświatowy kryzys gospodarczy całkowicie przekreślił ten scenariusz. Proces ograniczania deficytu budżetowego poniżej progu 3 proc. - konieczny warunek wejścia do strefy euro - musimy rozłożyć na dłuższy okres.
Pierwsze przygotowania mamy już za sobą - w 2009 r. rząd powołał pełnomocnika do spraw euro.
Co ze zdrowiem?
Mijałbym się z prawdą, gdybym próbował przekonać państwa, że wszystkie zmiany systemowe już przeprowadziliśmy. I że ich sukces jest ewidentny.
Przykładem reformy, która wciąż trwa, nad którą musimy intensywnie pracować, jest choćby zmiana w modelu działania służby zdrowia.
Tak jak w przypadku dróg obecny stan służby zdrowia to efekt dziesięcioleci zaniechań i ciąg zaniedbań kolejnych rządów. Kilkumiesięczne oczekiwanie na wizytę u lekarza specjalisty, zadłużone i niedoposażone szpitale, a także drogie leki w aptekach to problemy, których doświadczają Polacy.
Już w pierwszym roku rządów zaproponowaliśmy radykalne zmiany. Niestety, nasze propozycje zostały zawetowane.
Przygotowaliśmy więc nowy pakiet ustaw. Jeszcze w marcu będzie nad nimi głosował Sejm.
Reforma, którą proponujemy, przewiduje fakultatywne przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. To powinno zagwarantować, że lepiej zarządzane szpitale nie będą znów popadać w długi, które potem trzeba spłacać z kieszeni podatników.
Zmniejszą się kolejki, bo między innymi zwiększy się liczba lekarzy obsługujących pacjentów - stanie się tak dzięki skróceniu o 13 miesięcy czasu uzyskania prawa do wykonywania zawodu lekarza oraz dzięki zastąpieniu Lekarskiego Egzaminu Państwowego egzaminem końcowym zdawanym na ostatnim roku studiów medycznych. Pacjent nie będzie musiał wychodzić z domu, by umówić się na wizytę u lekarza (zrobi to online) i uzyskać dostęp do swojej dokumentacji medycznej (wystarczy, że zaloguje się do internetowego konta pacjenta).
W aptekach będą jednakowe ceny leków refundowanych - dzięki wprowadzeniu sztywnych marż hurtowych i detalicznych wszędzie będą one kosztowały tyle samo.
Egzekwowaniem wysokiej jakości usług medycznych w szpitalach, przychodniach i gabinetach lekarskich zajmie się Rzecznik Praw Pacjenta - ułatwione zostanie dochodzenie roszczeń za błędy lekarskie (rozpatrzenie skargi będzie możliwe w maksymalnie 6 miesięcy, na drodze administracyjnej, czyli poza długotrwałą drogą sądową).
Zakończyliśmy program wymiany śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Za 0,5 mld zł zakupiliśmy 23 nowoczesne śmigłowce Eurocopter i symulator lotów. Wybudowaliśmy kilkanaście lądowisk przyszpitalnych, a następne są w budowie. Nowe śmigłowce mają służyć pacjentom przez najbliższe 25 lat. Będą stacjonować w 17 bazach w Polsce, obejmą swoim zasięgiem cały kraj. To jeden z najnowocześniejszych systemów ratownictwa w Europie.
Długie pożegnanie z papierem
Ilość obowiązkowych druków, dokumentów, zaświadczeń, procedur, licencji i całej tej upiornej papierologii wciąż jeszcze utrudnia życie przedsiębiorcom. W 2007 r. w exposé obiecałem ograniczenie biurokracji. I choć wiele zostało już w tej sprawie zrobione, to mam świadomość, że mój rząd jest dopiero na początku długiej drogi.
Co bowiem udało się zdziałać?
** Od 2009 r. obywatele mogą składać deklaracje podatkowe PIT przez internet, bez podpisu elektronicznego. Do tej pory drogą elektroniczną złożono 630 tys. deklaracji PIT.
** Zaledwie kilka tygodni temu Sejm przyjął pierwszą ustawę deregulacyjną, dzięki której m.in. przedsiębiorcy (i obywatele) nie będą musieli tracić czasu i pieniędzy na zdobywanie różnego rodzaju zaświadczeń urzędowych (blisko 200 przypadków) - wystarczą zwykłe oświadczenia.
** Daliśmy przedsiębiorcom możliwość rozliczania się ze sobą za pomocą e-faktur.
** Wprowadziliśmy także możliwość sezonowego zawieszenia działalności gospodarczej, obniżyliśmy obowiązkowy minimalny kapitał zakładowy w spółkach prawa handlowego, ułatwiliśmy rozliczenia walutowe. I wreszcie ograniczyliśmy liczbę kontroli w firmach, skracając zarazem ich czas.
** Wprowadziliśmy zasadę, że przedsiębiorca musi być o kontroli uprzedzany przez odpowiednie instytucje. Państwo - tak jak rozumie je Platforma Obywatelska - powinno ufać obywatelom.
Niestety, próba wprowadzenia "jednego okienka" okazała się dla nas bolesną lekcją. Pomysł, w zamierzeniu dobry, utknął na mieliźnie urzędniczej mentalności. "Jedno okienko" niby działa, ale skorzystanie z niego wydłuża proces rejestracji firmy. Wyciągnęliśmy z tego błędu wnioski. Od 1 stycznia 2012 r. założenie spółki z o.o. będzie możliwe w 24?godz. przez internet. Ustawa w tej sprawie została już przyjęta przez Sejm.
Pisząc o zmniejszaniu administracji, nie mogę nie przyznać się do rzeczy, którą ja sam uważam za swoją prawdopodobnie największą porażkę.
Obejmując rządy, zapowiadałem odchudzenie struktur państwa, tak by zmniejszyć koszty jego funkcjonowania.
Stało się inaczej.
31 grudnia 2007 r. w administracji publicznej pracowało 382,5 tys. osób.
Pod koniec 2010 r. - już 457 tys.
Owszem, największy wzrost nastąpił w administracji podlegającej samorządom (na które rząd zgodnie z konstytucją nie ma wpływu). I można jeszcze dodać, że część wzrostu zatrudnienia w administracji to "efekt statystyczny" - w 2008 r. zmieniła się metodologia Głównego Urzędu Statystycznego, do administracji państwowej włączono m.in. zatrudniającą 12 tys. osób Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Ale to tylko częściowe wytłumaczenie. Fakt pozostaje jednak faktem: urzędników, zamiast ubywać, nadal przybywało.
W ubiegłym roku mój rząd podjął próbę radykalnego odchudzenia administracji państwowej - przygotowana przez nas ustawa przewidywała 10-procentową redukcję etatów. Prezydent zgłosił jednak wątpliwości natury konstytucyjnej wobec tej ustawy i skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Mam nadzieję, że sędziowie Trybunału wkrótce rozstrzygną, czy nasze stanowisko i proponowane rozwiązanie nie naruszą ustawy zasadniczej.
Za porażkę muszę też uznać stan polskich kolei.
Pokazywane w telewizji obrazy, na których widzieliśmy młodych ludzi wsiadających do pociągu w Zakopanem przez okno, chyba najlepiej podsumowały chaos, jaki zapanował na torach pod koniec ubiegłego roku. Poszczególne spółki kolejowe, zmieniając w zimie rozkład jazdy, nie potrafiły skoordynować swoich działań, tak samo jak nie umiały zagwarantować, że na tory wyjedzie odpowiednia (do zapotrzebowania pasażerów) liczba składów. Swoje dołożyła jeszcze pogoda - trzaskający mróz powodował, że pękały szyny, zrywała się trakcja elektryczna. A pasażerowie marzli na dworcach, daremnie szukając aktualnej informacji.
Choć to nie Ministerstwo Infrastruktury zarządza ruchem pociągów (to domena spółek), część odpowiedzialności za bałagan na kolei spadła na nas - dobrze zdaję sobie z tego sprawę. I nie zamierzam tłumaczyć się tym, że zaniedbania na kolei to wspólne dzieło wszystkich poprzednich rządów.
Osoby bezpośrednio odpowiedzialne za bałagan pożegnały się już ze stanowiskami. Nowy wiceminister infrastruktury odpowiedzialny za koleje od pierwszego dnia urzędowania pracuje wraz ze spółkami kolejowymi nad naprawą błędów, nad koordynacją ich działań i lepszym zarządzaniem.
Staramy się też poprawić jakość infrastruktury kolejowej. Już wyremontowano 1 tys. km torów, podpisano umowy na modernizację kolejnych 1,7 tys. km. To właśnie mój rząd znalazł w budżecie pieniądze (980 mln zł) na remont ponad 70 dworców kolejowych, przez lata skazywanych na postępującą ruinę. Pierwsze efekty są już widoczne - odnawiany jest dworzec Warszawa Centralna, a wkrótce powstanie zupełnie nowy w Katowicach. Zdaję sobie sprawę, że każdy remont rodzi niedogodności - niekiedy duże - ale liczę na to, że efekt finalny je wynagrodzi.
Mam nadzieję, że gdy będziecie państwo dokonywać własnej oceny moich rządów, weźmiecie pod uwagę wszystko, co składa się na ich bilans. Jeszcze raz wrócę do myśli wypowiedzianej na początku: dziś Polacy mają powody do dumy. Stało się coś, o czym jeszcze dekadę temu nie śmieliśmy marzyć: oto w wielu dziedzinach Polska wyrosła na lidera w Europie. Jako jedyni odnotowaliśmy wzrost PKB w trakcie światowego kryzysu gospodarczego, jesteśmy największym placem budowy i liderem w pozyskiwaniu funduszy unijnych w Europie, a nasza pozycja na arenie międzynarodowej jest coraz silniejsza. Przed nami kolejne szanse na jej umocnienie: prezydencja w Unii Europejskiej i organizacja mistrzostw Europy w piłce nożnej Euro 2012.
Głęboko wierzę w sens naszej wspólnej pracy, którą wykonaliśmy w ostatnich latach. Ale przyszłość stawia przed nami kolejne wyzwania. Czeka nas poważna debata, której efektem będzie nowy plan. To zadanie na najbliższe tygodnie dla wszystkich odpowiedzialnych ludzi i środowisk. Podejmiemy je.
Wkrótce w "Gazecie Wyborczej" ciąg dalszy - plan na kolejne lata.
2.
Plan premiera dla Polski: Trzecia fala nowoczesności
Donald Tusk
2011-03-19, ostatnia aktualizacja 2011-03-19 12:09
Polska nie jest pawiem ani papugą narodów. Potrzeba nam nie romantycznego poczucia misji, ale tego, co ukrywa się pod skromnym słowem: normalność - premier Donald Tusk siedem miesięcy przed wyborami przedstawia w 'Gazecie Wyborczej' obietnice na nadchodzącą kadencję. To już drugi tekst premiera u nas, tydzień temu podsumował swoje rządy
Do Unii Europejskiej nie weszły tylko polskie instytucje i wielkie miasta. Znalazły się w niej wszystkie polskie gminy i każdy z nas. Dlatego Europa, oznaczająca wysoki standard życia, nie może być gdzieś daleko, musi być pod ręką.
Gdy oglądamy doniesienia z krajów Maghrebu czy obserwujemy przetasowanie wśród wielkich gospodarek świata, zawirowania cenowe i kryzysy, nie mówiąc już o dramatycznych wydarzeniach w Japonii, czujemy, że świat stał się na różne sposoby nieobliczalny. Tym bardziej więc potrzebna jest obliczalna i wiarygodna polityka.
Kończy się stary porządek światowy i powoli krystalizuje się nowy. Jasne staje się też, że w tym samym czasie Polska przechodzi do kolejnego etapu rozwoju. Przed nami są więc dwa nakładające się na siebie przełomy. Dlatego jest tak istotne, by złe emocje nie zdominowały nadchodzącej kampanii wyborczej. Abyśmy nie skupiali się w niej wyłącznie na pojedynczych wydarzeniach ani nie rozpraszali na błahe utarczki lub promocyjne popisy. Ułatwi nam to wprowadzony niedawno zakaz stosowania w kampanii spotów telewizyjnych i billboardów. Skorzystajmy z tej okazji i podejmijmy poważną i otwartą dyskusję o sprawach dla naszego kraju fundamentalnych.
Tydzień temu zaproponowałem debatę nad założeniami "Planu dla Polski". Teraz zapraszam do rozmowy na temat nowej polityki, rozmowy, która jest pierwszym krokiem w tej debacie. Pierwszym, gdyż ze zrozumiałych względów wybieram kilka spośród wielu godnych uwagi problemów.
Polska szansa
Z sukcesem zakończyliśmy dwudziestoletni okres budowania demokratycznego państwa i wolnej gospodarki. Z impetem weszliśmy do Unii Europejskiej, w której utrwaliliśmy naszą pozycję i z powodzeniem wykorzystujemy środki unijne, by odrabiać zaległości w wielu dziedzinach. Inwestujemy w rozwój transportu, modernizację gospodarki, rozwój regionów; wspieramy poprawę jakości tego, co nazywane bywa najczęściej kapitałem ludzkim. Ale - w tym samym czasie - musieliśmy zmierzyć się z problemami, jakie przyniósł światowy kryzys gospodarczy.
Wychodząc z kryzysu, można myśleć o tym, by po prostu powrócić na dotychczasową ścieżkę rozwoju. Ale można też wykorzystać ten szczególny moment, by podjąć bardziej ambitne działania, które pozwolą zbudować zupełnie nowe przewagi konkurencyjne Polaków i polskiej gospodarki. Były one dyskutowane po prezentacji raportu "Polska 2030". Zdajemy sobie sprawę, że ich podstawą musi być innowacyjność, kapitał intelektualny, wiedza. Jest to najlepszy sposób, by zwiększyć efektywność pracy Polaków i dać im szansę na sukces. A zarazem, jest to najlepsza droga, by zwiększyć konkurencyjność całej polskiej gospodarki, by z kryzysu "wybiec" w nowoczesność.
Po powojennej industrializacji, po zmianach ustrojowych zapoczątkowanych w 1989 roku, dzisiaj stoi przed nami pytanie: jak wywołać trzecią falę nowoczesności. Jej pierwszym źródłem energii jest obecność naszego kraju w Unii Europejskiej. Drugim - opowiedzenie się po stronie innowacyjności i edukacji. Trzecim - potencjał rozwojowy młodego pokolenia Polaków. Po czwarte, potrzebujemy sprawnego, efektywnego państwa oraz cywilizacyjnego skoku w najbliższym otoczeniu czyli gminie i - po piąte - ram finansowych, które pozwolą urzeczywistnić podjęte już i proponowane zadania.
Polska, Europa, świat
Podczas kryzysu światowego zachowaliśmy wzrost gospodarczy i tym samym niezagrożony został poziom życia Polaków. Nawałnica gospodarcza przeszła bokiem. To prawda, ale Polska nie leży gdzieś na obrzeżach, przeciwnie - jesteśmy dużym krajem europejskim w samym centrum niespokojnej epoki.
Media donoszą o tragedii Japonii, dowiadujemy się, że w skali globalnej rosną ceny żywności. Idą w górę ceny surowców. Czytamy o poruszeniu w świecie arabskim. Sprawcami zamętu są natura i polityka, lecz każde z osobna przyczynia się do popularności takich pojęć jak "wiek niepewności", "dekada nieładu", "świat entropii", "czas destrukcji". Zamiast nowego ładu światowego mamy nowy światowy nieład.
Jak ma wyglądać w tej zmieniającej się rzeczywistości polska polityka zagraniczna? Czy to ma być, jak chcieliby niektórzy politycy, z założenia konfrontacja z Niemcami i z Rosją? Czy może jednak szukanie porozumienia i wspólnych interesów tam, gdzie to możliwe? Czy w Unii Europejskiej mamy być specjalistami od wywoływania kryzysów, czy przeciwnie, mamy budować swoją pozycję, przyjmując rządzącą tam zasadę kompromisu? Innymi słowy, czy tak jak nieraz w przeszłości zakładamy tylko pełne zwycięstwo albo absolutną klęskę, czy może jednak będziemy sięgać po to, co możliwe. Myślę, że ostatnie lata udowodniły, że drugi sposób przynosi Polsce i Polakom więcej korzyści.
Przekonaliśmy się, że sprawy umykające tym, którzy chcą grać tylko o wielkie godnościowe stawki, mogą mieć później fundamentalne znaczenie dla interesów zwykłych Polaków. Przypomnę sposób negocjowania przez ministra Jurgiela z PiS warunków reformy rynku cukru w UE (dzisiejszy wzrost cen wynika właśnie z przyjętych wtedy ustaleń) czy zgodę poprzedniej ekipy na zmiany w tzw. pakiecie klimatycznym, które mogły oznaczać ogromne podwyżki cen energii w Polsce. (Pakiet klimatyczny na szczęście udało się nam wynegocjować od nowa).
W tym tygodniu minister spraw zagranicznych miał w Sejmie swoje exposé. Nie ma więc powodu wracać do spraw przedstawionych już szczegółowo. Warto jednak pokusić się o sformułowanie ogólnej zasady, według której postępujemy w czasach zwiększonego ryzyka. Jak wiemy, bezpieczny jest ten, kogo wiążą z wieloma innymi wspólne sprawy i interesy, kto jest ceniony jako przewidywalny i rzetelny partner. Nie jest bezpieczny zaś ten, kto z obrażoną miną sam siedzi w kącie, zatopiony w snach o własnej potędze i tylko co jakiś czas rzuca obelgi pod adresem najsilniejszych. Postawa arogancka, czy wręcz prowokacyjna, w moim przekonaniu jest w gwałtownie zmieniającym się świecie wysoce ryzykowna. Dotyczy to nawet krajów najsilniejszych. Jako premier takiej postawy nie akceptuję.
Ostatnio coraz częstszym obiektem krytyki staje się Unia Europejska. W ramach mody na czarne scenariusze, która towarzyszy czasom wielkich zmian, wieszczy się jej rozpad lub osłabienie. Tego typu teorie są bliskie tym w Polsce, którzy zawsze widzieli w Unii Europejskiej zagrożenie, a nie szansę.
Uważam, że prorocy tego kolejnego "zmierzchu Zachodu" po prostu się mylą. Nie wątpię jednak, że w niespokojnym świecie Europa nie może pozwolić sobie na emeryturę, my tym bardziej. Spenglerowskim proroctwom przeczy zwłaszcza potencjał i miejsce Unii Europejskiej w świecie. Europa dysponuje największym rynkiem i jest drugą na świecie potęgą militarną. Pozostaje pytanie, jak przekształcić ten potencjał w rzeczywiste wpływy.
Dawniej potęgę i dominację zapewniały zasoby złota i kolonie, potem - wymiana handlowa i zwycięskie wojny sukcesyjne. Jeszcze później - nowe terytoria i rynki zbytu. Symbolem potęgi były wtedy wielkość produkcji przemysłowej (wysokość produkcji stali i wydobycia węgla), obroty giełdowe i wreszcie - militarna siła. Dzisiaj wyraźnie widać, jaką rolę odgrywa już szybkość komunikacji, kapitał intelektualny i kulturowy społeczeństw, jak technologia i wiedza zmieniają i organizują na nowo świat. Tu tkwią źródła siły Europy, w tym odnajduję też wielką szansę dla nas.
Będę przekonywał wszystkich w Polsce, że w naszym żywotnym interesie jest móc coraz donośniejszym i pewnym siebie głosem mówić - My Europa.
Innowacyjność i edukacja budują przewagę
Dobry system edukacji współtworzy innowacyjność, która jest jednym z fundamentów przewagi konkurencyjnej. Ważne jest przedszkole i liceum, ważne uczestnictwo w kulturze i twórcze pasje, ważny komputer i internet. Równie ważny jest dobrze przygotowany nauczyciel, który wprowadza w nowe kompetencje i umiejętności. Jeśli będzie dobrze wynagradzany, będzie mógł podołać trudniejszym i nowocześniejszym zadaniom.
Dlatego podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, które mimo kryzysu tak konsekwentnie wprowadzaliśmy, muszą być kontynuowane. Pensje nauczycieli powinny co roku, w miarę możliwości budżetu, rosnąć tak długo, aż osiągną poziom porównywalny z poborami w sektorze prywatnym. Zadaniem na nadchodzącą kadencję będzie rozpoczęcie analogicznego procesu podwyższania zarobków nauczycieli akademickich.
Z satysfakcją obserwujemy, że polscy naukowcy coraz częściej odnoszą międzynarodowe sukcesy. Młodzi naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego dokonali spektakularnego odkrycia, tłumaczącego niezrozumiałe dotąd mechanizmy związane z komórkowym łańcuchem przekazywania energii i ochroną przed wolnymi rodnikami. Wyniki ich pracy opublikowało jedno z najbardziej prestiżowych czasopism naukowych na świecie "Science".
Reformy szkolnictwa wyższego i nauki, które obecnie wprowadzamy, dadzą efekty już w najbliższych latach. Poprawy wymaga jakość nauczania w szkołach wyższych i dopasowywanie umiejętności, jakie zyskują studenci, do potrzeb rynku pracy. Mamy świadomość, że trzecia fala nowoczesności to potrzeba większej liczby studentów na wydziałach matematyczno-przyrodniczych. Stworzyliśmy program tzw. kierunków zamawianych. Od 2008 roku dofinansowujemy uczelnie i studentów uczących się na takich kierunkach jak informatyka, mechatronika czy automatyka i robotyka. Po trzech latach mamy już pierwszy sukces. Odwróciliśmy trend. W 2010 roku więcej było chętnych na studia politechniczne niż uniwersyteckie. Program ten będziemy kontynuować w kolejnych latach.
Nam wszystkim i każdemu z osobna potrzebna jest pełna gotowość, by zdobywać nowe kwalifikacje, by przez całe życie chcieć się uczyć. Jeśli edukacja dostępna dla wszystkich, ma być normą cywilizacyjną, musi jej towarzyszyć przekonanie - z jednej strony pracodawców, z drugiej instytucji państwa - że opłaca się inwestować w kapitał ludzki.
Mamy świadomość, że nowoczesna szkoła, która umie wyławiać talenty i uczy zdolności do współpracy w zespołach różnorodnych ludzi, staje się standardem cywilizacyjnym. Musimy ten standard stworzyć, by wyłaniać liderów innowacyjności i kreatywności, pełnych poznawczej pasji i energii. Dlatego zdecydowaliśmy między innymi, że minimum 20 proc. grantów na badania podstawowe z Narodowego Centrum Nauki będzie trafiało do początkujących i uzdolnionych naukowców.
Musimy inwestować w naukę większe środki publiczne, ale też nauka musi spotkać się z biznesem. Nie tylko po to, by współfinansował przedsięwzięcia potrzebne do rozwoju. Także po to, by te dwie sfery - wiedząc o sobie znacznie więcej niż dzisiaj - korzystały z otwartych zasobów informacji i wyników badań, a w rezultacie wytwarzały pomysły i projekty, które pozwolą polskim firmom zdobywać nowe rynki.
Tylko w ten sposób będziemy mogli unowocześnić eksport - lokomotywę polskiej gospodarki. Dlatego podjęliśmy decyzję o zwiększeniu budżetu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (które dystrybuuje granty dla przedsiębiorców na badania naukowe) do 1,5 mld zł w 2020 roku. Ważne są także inwestycje w infrastrukturę badawczą. W ciągu najbliższych trzech lat, głównie dzięki środkom unijnym, stworzonych lub zmodernizowanych zostanie blisko 900 laboratoriów w ośrodkach badawczych na terenie całego kraju. To już pewne. Umowy na dofinansowanie zostały już podpisane. Z usług tych ośrodków będzie korzystało ponad 10 tysięcy polskich i zagranicznych firm.
Oczywiście, za trzy, cztery lata prawie nikt w Polsce nie będzie miał problemu z dostępem do szerokopasmowego internetu (mam na myśli stronę techniczną tego zadania). Szacujemy, że dzięki dobremu wykorzystaniu funduszy unijnych do 2013 roku powstanie co najmniej 17 tysięcy kilometrów sieci szerokopasmowej. Ale wielki impet informatyczny, którego Polska potrzebuje, musi polegać na czymś innym. Wiemy, że użytkowanie internetu, wykorzystywanie wszystkich możliwości współczesnych technik informatycznych, zmienia i zmieni różne obszary życia - od procesów produkcyjnych po sposoby sprzedaży produktów i usług.
Kiedyś wyzwaniem był rozwój sektora technologii informatycznych, dzisiaj trzeba mówić o szybszym rozwoju wszystkich dziedzin życia i gospodarki dzięki technologiom informacyjnym. Sami widzimy i doświadczamy, jak mobilny telefon z dostępem do internetu zmienia nasze życie, jak może przyspieszać decyzje administracyjne, poszerzać rynki zbytu - i za każdym razem zwiększać wydajność naszej pracy.
W Polsce ciągle jeszcze jesteśmy przed momentem pełnego spożytkowania tego efektu wzrostu produktywności, który przynoszą technologie informatyczne. Warto więc inwestować w rozwój tej dziedziny. Nie tylko pieniądze. Może bardziej nawet przez dobre regulacje prawne, stanowiące ramy, dzięki którym powiększy się zakres funkcjonowania technik cyfrowych i użytkowania internetu.
Nie będzie nowoczesności bez młodych
Nowoczesność jest dla wszystkich, ale jej specjalnym "nosicielem" jest młoda generacja. Z natury rzeczy. Drugi powojenny polski wyż demograficzny, który już właściwie jest na rynku pracy (ale także ludzie nieco młodsi) jest pokoleniem o niebywałym znaczeniu historycznym. Po raz pierwszy w naszych dziejach ta generacja nie ustępuje młodym w innych krajach w dziedzinie edukacji oraz sprawności technologicznej.
Jest oczywiste, że polityka państwa musi obejmować wszystkie grupy społeczne i wiekowe, nie może nikogo wykluczać. Solidarność między generacjami jest zobowiązaniem do takiej polityki. Sam do zrozumienia wagi tej zasady musiałem dojrzeć. Dziś wiem już, że sama wolna konkurencja nie zapewni ładu społecznego i sprawiedliwości. Tak jak wszyscy uczyłem się przez ostatnie dwadzieścia lat kapitalizmu. Jak każdy jestem też z wiekiem bogatszy w doświadczenia i dziś wiem, że człowiek jest ważniejszy niż jakakolwiek idea czy doktryna. Nawet ukochana w młodości idea liberalizmu. Właśnie dlatego, odważnie tworząc szanse dla młodych, trzeba równocześnie troszczyć się o bezpieczeństwo starszych.
W Europie, coraz częściej także w Polsce, pojawia się temat podwyższenia wieku emerytalnego. To nie jest takie proste. Nie wierzę, żeby wszyscy ludzie zbliżający się do siedemdziesięciu lat mogli pracować w swoich zawodach z równą wydajnością, jak robili to wcześniej. Łatwo tu o przekonujące przykłady, szczególnie wśród zawodów wymagających sprawności fizycznej. Dlatego trzeba się zastanowić nad tym, jak poprawiać warunki pracy, jak ułatwiać przekwalifikowanie, wykorzystując doświadczenie wieku i całego dorobku zawodowego, jak uniknąć zmuszania do pracy tych, którym zwyczajnie może brakować sił.
Trzeba znaleźć rozwiązanie elastyczne, miękkie, przede wszystkim dobre dla ludzi, zachęcające ich do dłuższej aktywności zawodowej, a w konsekwencji dobre dla równowagi demograficznej na rynku pracy. Nie zmienia to faktu, że prowadzić będziemy dalszą reformę systemu emerytalnego. Po konsultacjach ze związkami zawodowymi zracjonalizujemy emerytury mundurowe, KRUS i emerytury górnicze.
Większa część młodej generacji Polaków (od 15- do 35-latków) naznaczona jest doświadczeniem swoistej "eksplozji". Zmienił się ustrój polityczny i warunki gospodarowania, powstał rynek poddany presji rywalizacji. Rodzice tych młodych ludzi musieli - z poczuciem sukcesu lub przegranej - dostosować się do zachodzących zmian, na nowo budować swój status materialny. Nowe technologie odmieniły obiegi informacji i organizację pracy, nie mówiąc o formach spędzania czasu wolnego przy komputerze.
Jakieś piętnaście lat temu to młodzi uświadomili sobie, że ich szansą jest edukacja. Skok edukacyjny, jakiego dokonali, opierał się na ich własnym wysiłku i wysiłku ich rodzin. Dzisiaj są zapobiegliwi, dbają o realizację swoich aspiracji, także konsumpcyjnych. Czy państwo może im w tym pomóc? Przygotowane niedawno rozwiązania dotyczące nowych, lepszych sposobów łączenia pracy zawodowej z potrzebami rodzinnymi (jak ustawa o żłobkach i nianiach, inne zasady urlopu macierzyńskiego i wprowadzenie ojcowskiego) to krok w dobrym kierunku. Ważny dla demografii.
Ale - jak wszędzie na świecie i w Polsce - bardzo doniosły jest dzisiaj problem startu zawodowego młodych. Ze statystyk wynika, że prawie połowa młodych ludzi zatrudniania jest na różnego rodzaju umowy tymczasowe. Taki elastyczny start zawodowy zwiększa szanse na rynku pracy. Jednak młodzi ludzie mają wtedy słabszą pozycję przy ubieganiu się o kredyty bankowe niż pracownicy etatowi, często bywają gorzej wynagradzani i żąda się od nich dłuższego czasu pracy. Młodzi pełni są życiowych aspiracji, pragną samodzielności, więc przyjmują takie warunki. W efekcie na rynku pracy rośnie tempo wymiany pracowników.
Uzasadnione wydaje się pytanie: jak długi może być ten czas swoistego terminowania? Trzy lata? Niejeden powie: dobrze. Ale pięć, dziesięć...? Nie ma dzisiaj dobrej odpowiedzi. Wiemy jednak, że ten rodzaj elastyczności rynku pracy jest elementem przewagi nad innymi rynkami, które jej nie mają. Problem wymaga więc dyskusji. I znalezienia takiego rozwiązania, które połączy dobre strony elastyczności z poczuciem osobistego bezpieczeństwa.
W efekcie tej dyskusji, podobnie jak to bywa w innych krajach, powinien powstać kontrakt dla młodych, który godzi te dwa wymiary: elastyczność i pewność. Mimo tymczasowości zatrudnienia pracodawca oferowałby im dostęp do szkoleń, ścieżkę wzrostu wynagrodzenia na określonych zasadach, warunki przedłużania kontraktu. Po stronie państwa należałoby znaleźć rozwiązanie wzmacniające wiarygodność takich pracowników wobec banków, jeśli chodzi o dostęp do kredytów, w tym mieszkaniowych. Tylko wtedy będą mogli podejmować odpowiedzialne decyzje o zakładaniu rodziny, o inwestowaniu w swój osobisty rozwój.
Nowoczesne państwo
Młoda generacja może stworzyć unikalną siłę trzeciej fali nowoczesności. Żeby tak się stało, musimy pokonać największą barierę, która może osłabić nasz impet rozwojowy. Tą barierą jest niesprawność państwa. Bo kolejnym źródłem energii trzeciej fali nowoczesności jest efektywne, sprawnie działające państwo.
Państwo nie jest bytem samym dla siebie. Jest dla obywateli. To im ma służyć administracja różnych szczebli i różnych typów, im mają służyć coraz nowocześniejsze, ale też coraz prostsze procedury i relacje. Wiemy dość dobrze, jak powinno wyglądać uproszczone prawo i zracjonalizowana struktura administracji. Nie doceniliśmy jednak oporu materii, czego najlepszym przykładem jest tzw. jedno okienko . Było właściwie przygotowane pod względem legislacyjnym, a jednak nie przyniosło spodziewanych efektów, gdyż nie uwzględniliśmy mentalności i przyzwyczajeń armii urzędników.
Pierwsza porażka nas nie zniechęciła. Wprowadzamy już na przykład zasadę, że wszędzie, gdzie to możliwe, wystarczą oświadczenia zamiast urzędowo potwierdzanych zaświadczeń. To zmieni relacje każdego z nas z urzędnikiem. Oczywiście, takimi działaniami trzeba objąć kolejne obszary, w których obywatel styka się z państwem - w sferze podatków, w sferze dostępu do efektywnych usług publicznych (czy to zdrowotnych, czy edukacyjnych), przy potwierdzaniu swojej tożsamości, czy w sferze praw obywatelskich..
W wielu dziedzinach mamy nadmiar regulacji prawnych. Często pytam moich ministrów: czy wprowadzane przepisy są potrzebne, czy i z jakiego powodu są konieczne? I powtarzam: rzeczywistości nie zmienia nowo opracowana ustawa, ale dobrze przygotowane działania, które poprowadzą doświadczeni liderzy.
Dokonamy przeglądu legislacji i procedur, by wyrzucić do kosza to, co hamuje inicjatywę - obywatela i przedsiębiorcy. Musimy poprawić efektywność funkcjonowania usług publicznych, by stały się tańsze, a równocześnie lepsze i skuteczniejsze. Wiem, że sprawne państwo to takie, które tworzy odpowiedni klimat zaufania, które przez swoją wiarygodność i otwartość zaprasza do współpracy, otwiera pola obywatelskiej aktywności.
Nowoczesne europejskie państwo musi być nie tylko sprawne. Jest ono również przestrzenią wolności. Dlatego szybkiej ratyfikacji wymaga Karta Praw Podstawowych, której Polska jako jedyna obok Wielkiej Brytanii i Czech jeszcze nie przyjęła.
Pozytywnym zjawiskiem naszych czasów, swego rodzaju sprawiedliwością dziejową jest rosnąca w społeczeństwie rola kobiet i ich coraz bardziej skuteczna walka o równe prawa. Dopóki w polityce będzie tak znacząca nadreprezentacja mężczyzn, zamierzam uważnie słuchać Kongresu Kobiet i bardzo poważnie traktować ich rady, bo nowoczesne państwo musi być przyjazne dla wszystkich.
Nowoczesność państwa to też śmiałe mierzenie się z globalnymi problemami współczesności. Swego czasu rozpocząłem publiczną debatę na temat in vitro i zagadnień bioetycznych. Myślę, że dyskusja dojrzała już do tego, abyśmy ratyfikowali Europejską Konwencję Bioetyczną, która określi szanse i zagrożenia, jakie niesie ze sobą najnowsza nauka.
Musimy mieć silną zawodową armię. Pierwszy etap za nami - skończył się pobór. Mamy ambitny program poprawy uzbrojenia (około 30 miliardów zł do 2018 roku) i przede wszystkim poprawy struktury armii. Zmniejszy się liczba kadry dowódczej, zwiększy natomiast liczba szeregowych. Racjonalizację struktury wojska dobrze obrazują planowane zmiany proporcji między jednostkami operacyjnymi a zabezpieczającymi:
2010 rok - 56 proc. jednostek operacyjnych, 44 proc. zabezpieczających
2011 rok - 64 proc. jednostek operacyjnych, 36 proc. zabezpieczających
2012 rok - 66 proc. jednostek operacyjnych, 34 proc. zabezpieczających
2018 rok - 78 proc. jednostek operacyjnych, 22 proc. zabezpieczających
Konieczność rozbudowy infrastruktury nie budzi kontrowersji. Z pełną determinacją dążymy do tego, by sieć autostrad i dróg ekspresowych, których docelowo - pod koniec lat dwudziestych - mamy mieć łącznie ponad 7 tys. km, połączyła polskie metropolie i regiony. Zmierzymy się też z trudnym zadaniem modernizacji linii i dworców kolejowych.
Gminy Europy
Budowanie wielkich stadionów w dużych miastach nie miałoby najmniejszego sensu, gdyby w małych gminach nie powstawały orliki". Budowa autostrad bez rozbudowy dróg lokalnych słusznie budziłaby poczucie wykluczenia. Moją ambicją jest, żeby w żadnej polskiej gminie nikt już nie myślał, że życie jest gdzie indziej. Życie jest tam, gdzie mieszkamy. Dlatego gminy muszą tym życiem tętnić.
Chcemy możliwie szybko wrócić do projektu budowy w gminach wielofunkcyjnych centrów aktywności społecznej. Będą one jednocześnie centrum wolontariatu, świetlicą, miejscem, w którym można uzyskać poradę prawną. W zależności od potrzeb znajdą tam przystań - żłobek, przedszkole, warsztaty dla niepełnosprawnych. O tym, co jeszcze działoby się w takich centrach, decydowaliby mieszkańcy gminy. (Realizacja tego pomysłu została opóźniona ze względu na oszczędności spowodowane kryzysem światowym.) Kontynuować będziemy budowę placów zabaw, już do tej chwili powstało ich około tysiąca.
Gazeta.pl >Ogromne zainteresowanie i wspaniały efekt edukacyjny, jaki przynosi wybudowane w Warszawie Centrum Nauki Kopernik", jest impulsem do tego, by podobne centra powstały również w innych miastach. W małych gminach upowszechnić zaś chcemy tworzenie tak zwanych astrobaz, czyli niewielkich obserwatoriów nieba dostępnych dla wszystkich mieszkańców, ale skierowanych głównie do młodzieży. Pierwsze astrobazy, jako inicjatywa lokalna powstały już w województwie kujawsko-pomorskim.
Do 2013 roku dzięki środkom unijnym powstanie lub zostanie zmodernizowanych co najmniej: 4,2 tys. km sieci wodociągowej, 18 tysięcy km sieci kanalizacyjnej, 394 oczyszczalnie ścieków, 6,5 tys. km szlaków turystycznych i ścieżek rowerowych.
W ramach porozumienia z TP SA, we współpracy z partnerami społecznymi, do końca 2010 roku podłączono do szerokopasmowego internetu ponad 3 tys. gminnych bibliotek. Program jest kontynuowany w tym roku.
Kiedy prześledzimy, na co wydawane są środki unijne, przekonamy się najlepiej, że do Unii Europejskiej nie weszły tylko polskie instytucje i wielkie ośrodki miejskie. Znalazły się w niej wszystkie polskie gminy i każdy z nas. Dlatego Europa, oznaczająca wysoki standard życia, nie może być gdzieś daleko, musi być pod ręką.
Publiczne pieniądze oszczędnie i dobrze inwestowane
O sile państwa stanowi dziś gospodarka, a ta w ogromnej mierze zależy od finansów publicznych. Polska do wyścigu w pokryzysowym świecie stanie z deficytem na poziomie 3 proc. i wzrostem gospodarczym najprawdopodobniej przekraczającym 4 proc. To nie są moje własne intuicje ani polityczne obietnice. Skutki naszych działań, na podstawie których planujemy obniżenie deficytu poniżej 3 proc. w 2012 roku zostały uzgodnione z Komisją Europejską, a wzrost powyżej 4 proc. przewiduje ona już w 2011 roku.
Przyjęte przez nas rozwiązania skutecznie uchronią nas też przed przekroczeniem progów ostrożnościowych wysokości długu, który w relacji do PKB zacznie spadać już w 2012 roku. W najbliższych latach nasze wskaźniki będą należały do najlepszych w Europie. Stosunkowo niedługo spełnimy więc jedno z najważniejszych kryteriów dotyczących przystąpienia Polski do strefy euro. Warto jednak pamiętać, że ograniczenie deficytu oraz zatrzymanie przyrostu długu są dobre dla gospodarki polskiej niezależnie od tego, jak szybko zdecydujemy się wejść do strefy euro.
Na razie włączyliśmy się w działania, które mają pomóc strefie euro przejść największy od jej powstania kryzys finansów publicznych. Chcemy dobrze wykorzystać ten czas. Polska, która dzięki naszym działaniom będzie liderem konsolidacji finansów publicznych (ograniczymy nasz deficyt z prawie 8 proc. PKB w 2010 roku do 3 proc. PKB w 2012 roku) może być dobrym przykładem kierunku, w jakim powinna zmierzać niestabilna Europa. Głęboko wierzymy, że Europa wyjdzie z tego kryzysu wzmocniona, co pozwoli nam na kolejny krok na drodze do pełnej integracji, a więc wstąpienie do strefy euro.
Możemy być dumni
Polska nie jest ością w gardle innych narodów ani Mesjaszem, który ma wybawić świat. Nie jest też skazana na peryferyjność i ciągłe imitowanie wzorów płynących z odległego centrum. Nie jest pawiem ani papugą narodów.
Mamy poczucie swojej odrębności i swojego miejsca. Nie musimy ku temu stwarzać dodatkowych uzasadnień. Nikt nie odbierze nam naszej pamięci i naszej historii. To, czego nam potrzeba, to nie romantyczne poczucie misji, lecz to, co ukrywa się pod skromnym i prostym słowem: normalność.
Rząd nie może stawiać zadań przekraczających potrzeby i możliwości obywateli. Adresuje swoje decyzje nie do dziewiętnastowiecznych poetów romantycznych czasu niewoli, na których powołują się chętnie nasi konkurenci, ale do zwykłych ludzi z ich nieuchronnymi zmartwieniami i codziennymi nadziejami.
Za nami wielka zmiana. Zniosła ona stary ład i powołała nowy: wolnych ludzi w wolnym państwie. Możemy być z tego dumni. Z wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego przez ostatnie trzysta lat nie było nam to dane. Dla mojego rządu ochrona tego dorobku stała się najwyższym priorytetem. Ale także ochrona tych wyrzeczeń, jakie Polacy ponieśli, dochodząc do obecnego poziomu. Nie można było tego zmarnować. Chronić nasz dorobek, pomnażać dobro, minimalizować ryzyka - to było i jest moje zadanie. Jeśli tak zdecydujecie Państwo w wyborach, będę je kontynuował.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,76498,9282508,Plan_premiera_dla_Polski__Trzecia_fala_nowoczesnosci.html?as=4&startsz=x#ixzz1HWSqbnlx
= = = = = = = =
POLEMIKI
POLEMIKA NR
1
O czym milczy Tusk
Janusz Palikot Ruch Poparcia Nowoczesnej Polski*
2011-03-24, ostatnia aktualizacja 2011-03-24 12:47
Janusz Palikot
Bomba z opóźnionym zapłonem. Grozi nam cywilizacyjna zapaść kraju
Żadna polska uczelnia nie jest wśród 300 najlepszych na świecie. Żadna polska firma nie jest firma globalną. Liczba polskich prac naukowych kategorii "a" cytowanych na świecie to 40 rocznie. Nie działają sądy - na wyrok czeka się trzy lata. Prokuratura jest poza jakąkolwiek kontrolą. Wielkie środki europejskie (67 mld euro) wydawane są chaotycznie na absurdalne szkolenia i niespójny system infrastruktury.
Nie ma żłobków. Mamy: wielką zapaść demograficzną, degrengoladę w stosunkach państwo - Kościół, zabetonowany system partyjny. Nie udała się żadna promocja kraju. Z Polski wyjechało ponad 3 mln obywateli. Poziom warcholstwa klasy politycznej osiągnął niespotykane szczyty. Poziom nieposzanowania dla odmienności jest bardzo wysoki, poziom kapitału społecznego - najniższy w Unii. Nie mamy poszanowania dla procedur, co było przyczyną katastrofy smoleńskiej, a to poszanowanie to synonim nowoczesności. O służbie zdrowia szkoda gadać!
Czas działać, to ostatni moment!
Teksty premiera o dokonaniach i zamierzeniach, szokują tym, o czym premier nie pisze, a nie tym, co wprost głosi. Zastanawiające jest to milczenie premiera o najistotniejszych wyzwaniach, przed jakimi stoimy. To milczenie Tuska domaga się myślenia i stawia nas przed pytaniem zasadniczym - o zdolność dokonania skoku w nowoczesność z udziałem obecnej ekipy politycznej i samego premiera. To milczenie rodzi pytanie o zmowę elit w pudrowaniu nieudolności Tuska - oczywiście ze strachu przed PiS-em - i o to, czy w konsekwencji jako kraj nie znaleźliśmy się na granicy cywilizacyjnej zapaści.
Tekst polemiczny Jarosława Kaczyńskiego to czysty populizm. Nie ma w nim nic prócz sloganów.
Państwo a Kościół
Nie jest znany żaden przypadek nowoczesnego rozwoju społeczeństwa w Europie, który nie wiązałby się z właściwym ograniczeniem publicznej i - w szczególności - politycznej roli Kościoła. Nowoczesność to prywatność wiary! Nowoczesność to finansowanie Kościoła przez wspólnotę wiernych - co dla samych wiernych i wyznawców jest kluczem do bardziej świadomego, a nie czysto mechanicznego wybierania i przeżywania wiary - a nie finansowania przez państwo. Nowoczesność to przepisy i zasady pozostawiające prawo wyboru oraz głos sumienia, a nie manifestacja zasad (jakiejś jednej, dominującej i żądającej wręcz prawa do wyłącznej władzy nad ludzkimi sumieniami) religii!!!
Tusk pozostaje dla mnie politykiem, który stchórzył w kwietniu i maju minionego roku. Los dał mu wyjątkową, choć tragiczną szansę, aby jako szef państwa doświadczonego niezwykłą katastrofą - gdzie żadne świeckie procedury nie były przestrzegane - zaproponował zupełnie nowe ukształtowania reakcji zbiorowych Polaków.
Premier mógł wejść w polemikę z romantyczno-sentymentalnym dziedzictwem i opowiedzieć swoją wizję państwa. I choć w dzisiejszych tekstach próbuje się przedstawić jako polityk wolny od tamtego dziedzictwa, to wówczas, w czasie próby, stchórzył. Dlatego tak łatwo tę rolę - rolę jedynego depozytariusza publicznego języka Polaków - przejął Kościół i skutki tamtego zaniechania są i takie, że premier słowem nie wspomina o zasadniczym wyzwaniu nowoczesności, jakim jest rozdział państwa i Kościoła.
Dlatego stawiam znak równości pomiędzy milczeniem w tej kwestii a brakiem w tekście premiera m.in. informacji o liberalizacji ustawy aborcyjnej, równej pensji dla kobiet i mężczyzn, rozliczeniu Komisji Majątkowej czy dostępie do antykoncepcji.
Wychowanie do działania razem, czyli próba zmiany mentalności
Polska ma najniższy kapitał społeczny w Unii Europejskiej. Mamy małą liczbę stowarzyszeń, małą liczbę akcji społecznych, Kościołów, partii, związków etc. Mamy niski poziom tolerancji na innego, na ludzi innej wiary, orientacji seksualnej, narodowości.
Znamienne było tu zrzucenie gwiazdy Dawida i innych symboli ze ściany urzędu miejskiego w Szczecinie przez radnego PO! Jesteśmy społeczeństwem, które tę lekcję nowoczesności ma jeszcze przed sobą, pomimo niezwykłego doświadczenia Rzeczypospolitej Jagiellonów.
To swoją drogą wyjątkowo wnerwiające, że polska prawica wycierająca sobie gębę "jagiellońską polityką zagraniczną", "jagiellońskim republikanizmem" itp. o tym akurat, podstawowym wymiarze jagiellońskiego imperium - jego realnej religijnej, etnicznej i kulturowej różnorodności - akurat nic nie wie, a wręcz ten wymiar "jagiellońskiej spuścizny" wydaje się jej wyjątkowo odrażający.
Oczywiście ważne jest, aby nauczyciele zarabiali więcej, o czym wspomina Tusk, i ważne jest, abyśmy dokończyli program budowy autostrad i dróg (spowolniony obecnie przez rząd Tuska). Ale jeszcze ważniejsze jest to, czego będą uczyli ci nauczyciele i co będą mieli w głowach ludzie jeżdżący po, miejmy nadzieję, kiedyś wybudowanych drogach.
Ważne jest więc pytanie o wychowanie.
Zajęcia w szkole muszą prowadzić do kształtowania zdolności do pracy zespołowej, jeśli mamy stworzyć społeczeństwo nowoczesnej partycypacji. W większości nowoczesnych europejskich szkół - od Skandynawii po Francję - uczenie dzieci współpracy grupowej, współodpowiedzialności, rozwijanie w nich zdolności budowania kapitału społecznego jest jednym z priorytetów, jednym z najważniejszych celów procesu wychowawczego.
A zatem egzaminy, prace klasowe, rozstrzygnięcia sporów muszą się odbywać w trakcie pracy grupowej, a nie wyłącznie w toku indywidualnej pracy ucznia czy studenta. To oznacza całkowitą zmianę metodyki nauczania. Że już o wyborze lektur nie wspomnę.
Polityka wzrostu demograficznego - widmo katastrofy
Jest nas coraz mniej. Ma to fatalne skutki pod każdym względem. Także dla emerytur i rynku pracy. Dotychczasowe próby, a więc becikowe, zasiłki rodzinne, nie dają oczekiwanych rezultatów. A zakładam, że chcemy przynajmniej utrzymania wielkości naszej populacji. Konieczne są więc bardzo śmiałe działania władz.
Potrzebna jest dyskusja o tzw. modelu francuskim - po czwartym dziecku pełna ulga podatkowa. Ale także należy przyśpieszyć powstawanie żłobków, funkcjonowanie polityki promocji zatrudnienia kobiet wychowujących dzieci. Powinna obowiązywać zasada równej pensji dla kobiet i mężczyzn.
Alternatywą dla tego typu działań jest wzrost liczby emigrantów, a na to nie jesteśmy przygotowani W Polsce dyskusja o modelu rodziny, liczbie dzieci... itp. toczy się na poziomie ideologii, a nie praktyki. Kościół i prawica żądają od polskich kobiet samowyrzeczenia, jednocześnie obrażając je zarzutami egoizmu.
Spośród wszystkich europejskich krajów najwięcej dzieci rodzi się jednak dzisiaj we Francji i Szwecji, krajach świeckich, które zamiast ideologii czy zideologizowanej religii zaoferowały kobietom żłobki, przedszkola, instytucjonalną i finansową pomoc w wychowaniu dzieci, bez płacenia za to całkowitym wycofaniem się z rynku pracy i porzuceniem własnej zawodowej kariery.
"Boso, ale w ostrogach", czyli po co nam misje?
Brakuje nam pieniędzy na dynamiczną politykę społeczną, a jest ona konieczna, aby uruchomić potencjał rozwoju. Brakuje nam pieniędzy na szybkie budowanie infrastruktury, a to generuje miejsca pracy i podatki, a także integruje kraj z Europą. Brakuje nam pieniędzy na rozwój, na inwestycje centralne i na politykę tworzenia miejsc pracy. Brakuje nam na wiele innych zadań.
Po co więc wydajemy aż tyle na misje wojskowe?
Korzystając z okresu pokoju w Europie, najpierw należy wybrać właściwe priorytety - jak najszybciej odbudować dobrobyt polskiego społeczeństwa.
Pomoc społeczna, czyli wielka fikcja
Pomoc społeczna nie trafia do potrzebujących! Wiemy o tym od lat. Nie ma słowa w debacie publicznej o tym, jak to naprawdę przełamać. Nie pisze też o tym Tusk.
Obecny system jest zwykłą biurokracją pomocy, a nie samą pomocą. Bez wątpienia jednak i w obecnym systemie można zrealizować proste zadania: powszechność antykoncepcji, darmowy dostęp do internetu, mediateki na wsiach. Ale już taka zmiana zadań urzędów pracy, aby tworzyły one profile działalności dla bezrobotnych i organizowały im początkowy kapitał, nie jest możliwa w obecnym systemie.
Miejsca pracy i nowe zadanie polityki zagranicznej
W czasie wizyty Miedwiediewa w Polsce sprawy gospodarcze były tematem pierwszorzędnym. Oczywiście dla strony rosyjskiej, bo Polska jak zawsze brzydzi się biznesem i politycznym realizmem, bez względu na to, czy rządzi akurat PiS, czy PO. Miedwiediew chciał rozmawiać o elektrowni atomowej w Kaliningradzie i o Możejkach, a my o raporcie MAK-u. Rosjanie byli gotowi do ustępstw na rzecz polskiego eksportu, ale nam nie to było w głowie. woleliśmy rozmawiać o wraku samolotu, to był priorytet zarówno dla prawicowej opozycji, jak też dla prawicowej partii rządzącej.
Służba zdrowia
Nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego, dlaczego rząd PO-PSL nie dokonał istotnych zmian w wielu dziedzinach. Ale nic nie przebije zaniechań w służbie zdrowia. Brak odwagi w dokonywaniu zmian powoduje, że powstaje służba zdrowia dwu prędkości - pacjentów z forsą i reszty.
Dziś premie za dopuszczenie do leczenia pobiera lekarz w prywatnym gabinecie kierujący zleceniami do szpitala publicznego, a po wprowadzeniu prywatnych ubezpieczeń społecznych będzie tę funkcję spełniał sam system. Pacjent, który się ubezpieczy dodatkowo, po prostu ominie kolejki i już. To jest właśnie prawdziwa prywatyzacja służby zdrowia - składka powszechna nie gwarantuje powszechności świadczeń. I jest zupełnie obojętne, czy ich nie wykona szpital publiczny, czy prywatny.
Promocja Polski i rola kultury
Przez minione dwadzieścia lat niepodległości ani razu nie przeprowadziliśmy jako państwo skutecznej akcji promującej nasz kraj. W Polsce jest pełno reklam zachęcających do wyjazdu do Turcji czy Grecji, a w Europie nie ma analogicznie zachęcających do odwiedzenia naszego kraju.
Promocja Polski może być jednym ze źródeł naszego rozwoju i musi być normalnym i mierzalnym celem polityczno-społecznym. Możliwości jest wiele - z Wałęsą i Kopernikiem na czele.
Podsumowanie
Trudno wymienić wszystkie przemilczane przez tekst premiera tematy. Oprócz tu poruszonych: służby zdrowia, edukacji, rozdziału państwa i Kościoła, upartyjnienia państwa, w tym pomocy społecznej, jest choćby wymiar sprawiedliwości, gdzie rząd zatrzymał projekty o darmowej pomocy prawnej, otwarciu zawodów prawniczych czy zmianie procedury cywilnej, aby skrócić czas postępowania.
W tekstach opublikowanych przez premiera zabrakło też rozliczenia się z najbardziej zawstydzającymi akcjami rządu - zamknięciem sklepów z dopalaczami i chemiczną kastracją pedofilów. Akcje te sprawiały wrażenie całkowitego nihilizmu politycznego.
Dołujące jest, że premier nie pisze o zamierzeniach na lata 2012, 2013, tylko o planach na rok 2030! Wychodzi z tego ogólne ble, ble.
Jednak oprócz wymienionych tu tematów przemilczanych jest przemilczane coś o wiele ważniejszego. Premier nie mówi bowiem o gwarancji wykonania swoich zobowiązań w przyszłości.
Premier nie mówi o tym nie tylko dlatego, że nie ma dobrego wytłumaczenia, ale też dlatego, iż pytanie o polityczne gwarancje prowadzi nas do dyskusji o tym, dlaczego mamy w Polsce system partyjny niezdolny do prawdziwej konkurencji. Bez dyskusji o naprawie polskiej polityki nie damy rady wyrwać kraju z anachronizmu. I pozostaniemy, jak każdy biedny kraj, rajem dla kleru.
Milczenie o pozycji Kościoła i zblatowaniu elit politycznych jest bardzo głośne. Elity nie chcą zmian, gdyż żyją z obecnego rozwarstwienia w dostępie do cywilizacji i dlatego pudrują Tuska!
Wizja Polski premiera Donalda Tuska opublikowana w "Gazecie". Przeczytaj pierwszą część tutaj i drugą część tutaj.
*Janusz Palikot - szef Ruchu Poparcia Nowoczesnej Polski. Milioner, sponsor kultury, działacz społeczny na rzecz Biłgoraja skąd pochodzi. Twórca potęgi wódki żołądkowa-gorzka. Wymyślił i realizował z przerwami projekt sejmowej komisji Przyjazne Państwo. B. poseł PO. Żona Monika, czwórka dzieci.
======== ====
POLEMIKA NR 2
http://wyborcza.pl/1,75515,9303873,Od_premiera_wymagam_wiecej.html?as=2&startsz=x
Od premiera wymagam więcej
Joanna Kluzik-Rostkowska
2011-03-23, ostatnia aktualizacja 2011-03-23 07:55
6 lutego. Łódź, Teatr Nowy. Od lewej: Elżbieta Jakubiak, Paweł Poncyljusz, Joanna Kluzik-Rostkowska na konwencji PJN
- Nie jest ani tak cool, jak nam to prezentuje Tusk, ani tak strasznie, jak chce nam to wmówić Kaczyński. Żaden rząd nie jest tak mądry ani opozycja tak głupia, żeby wykluczać współpracę - polemika Joanny Kluzik-Rostkowskiej z tekstami premiera Donalda Tuska w Gazecie WyborczeJ;
Panowie, zejdźcie na ziemię! Nikogo już nie porwie ani rozpisany na odcinki tasiemiec Donalda Tuska, ani spis bohaterów młodzieńczych lektur Jarosława Kaczyńskiego, o trosce nad losem "zwykłego" człowieka serwowanej nam przez - jak rozumiem "niezwykłego" - Napieralskiego, nie wspominając.
Co powinien zrobić dzisiaj premier RP?
Przede wszystkim mieć wizję. Przykrojoną nie na "drobne kroki", jak chce Donald Tusk, ale na lamparci skok, jak domaga się tego moje środowisko polityczne. Wizję śmiałą, ale realną do wypełnienia. Nie godzę się na to, aby jedynym marzeniem mojego premiera była poprawa bytu polskich rodzin. To bezcenne marzenie - na miarę dobrego wiceministra pracy! Od premiera wymagam znacznie więcej.
Nie godzę się z tezą Jarosława Kaczyńskiego, że bez rewolucji moralnej, przeorania myślenia Polaków na temat tego, czym jest państwo i naród, wprowadzenia w czyn idei IV RP, bez uznawania jakichkolwiek kompromisów, nie da się niczego w Polsce zbudować
Punkt "0" był w roku 1989, czy nam się to podoba, czy nie. Od tamtego czasu zbudowaliśmy na tych fundamentach ze 20 pięter. Zamiast burzyć, remontujmy to, co już mamy, i budujmy solidnie dalej. Nie jest ani tak cool, jak nam to prezentuje Tusk, ani tak strasznie, jak chce nam to wmówić Kaczyński.
Przed Polską ważne dziesięć lat. Albo je wykorzystamy i dogonimy Zachód, albo będziemy się wlec w ogonie Europy następne dziesięciolecia.
Moja Polska za dziesięć lat...
...to Polska dobrze prosperującej gospodarki. Regulacje przejrzyste, mechanizmy funkcjonowania proste - ani jednej zbędnej, przeregulowanej ustawy. Ani jednego zbędnego podatku. Koszty pracy znacznie niższe niż dzisiaj, niepubliczne agencje zatrudnienia stanowią silną konkurencję dla urzędów pracy, zmuszając je do bycia realnym podmiotem, a nie jedynie rejestratorem bezrobocia.
Państwo pomaga tym, którzy sobie nie radzą, ale opiera się zasadzie - żyjemy w wolnym kraju, każdy decyduje o sobie sam.
Jeśli państwo pomaga: szkoleniami dla bezrobotnych, zasiłkami, to ma prawo wymagać - podejmowania proponowanej pracy, stawiania się na szkoleniach. Nie godzisz się na takie rygory, musisz pogodzić się z utratą świadczeń pomocowych państwa.
I jeszcze zasada generalna - jeśli jakaś dziedzina nie musi być finansowana z budżetu państwa to nie jest!
To Polska, która poradziła sobie z problemem demograficznym, prowadząc roztropną politykę rodzinną. Szanującą myślenie nowoczesnych rodziców, że owszem chcemy mieć dzieci, ale chcemy także dać im dobrą przyszłość, czyli dobrą opiekę od najmłodszych lat, solidną edukację, opiekę zdrowotną. To wymaga pieniędzy w rodzinnym budżecie, czyli łatwego dostępu do rynku pracy. I wymusza tworzenie ułatwień godzenia życia zawodowego z rodzinnym.
Niezbędne jest wyjście z zaklętego kręgu lewicowego myślenia, że instrumenty polityki rodzinnej to tylko pomoc najuboższym, pieniądze na becikowe, wyprawki, pomoc socjalną. Polityka rodzinna jest w jak najbardziej egoistycznym interesie państwa. Słabym trzeba pomagać, ale silnym trzeba dawać instrumenty, które spowodują, że łatwiej będą decydowali się na dzieci. To się po prostu opłaca.
To Polska, która pozwala rozwijać skrzydła najzdolniejszym, która już dawno ma za sobą decyzję o przeznaczeniu przynajmniej 3 proc. PKB na rozwój i innowacje! Musi w końcu dojść do sytuacji, w której badania naukowe napędzają rozwój, biznes ściśle współpracuje z wyższymi uczelniami.
Mamy m.in. nową Matematyczną Szkołę Lwowską, tym razem w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu... (tu miejsce na wpisanie najbliższego naszemu sercu miasta uniwersyteckiego). Innowacyjności i samodzielnego myślenia uczymy już w szkole.
To Polska dobrze osadzona w polityce europejskiej, lider regionu. Można to osiągnąć jedynie poprzez pozycję w regionie Europy środkowej. Współpraca z Węgrami, Czechami Słowacją i Litwą powinna dotyczyć wyrównania ekonomicznych szans naszych państw, być może poprzez wspólne przedsięwzięcia. To daje nam tytuł do zaproponowania w ramach UE nowej polityki wobec sąsiadów UE i wpływania na jej politykę wobec Ukrainy, Białorusi, Gruzji czy Rosji.
To Polska, która ma wyśmienite służby czarnych scenariuszy, czyli nowoczesne wojsko. To formacje szkolone zawsze na podstawie scenariuszy, które oby nigdy się nie spełniały. W dodatku, paradoksalnie, im lepsze służby, tym mniej prawdopodobny czarny scenariusz. Tak więc musimy mieć nowoczesną armię. Chociażby po to, aby w przypadku kolejnej Libii polski rząd mógł zastanawiać się, w jaki sposób angażować się w konflikt, żeby najlepiej bronić naszych interesów, a nie - jak dzisiaj - w jaki sposób angażować się w konflikt, skoro jednym dostępnym narzędziem jest statek z pomocą humanitarną.
To wreszcie Polska sprawnej administracji, nie tanie (czytaj "dziadowskie") państwo. Kiedyś Margaret Thatcher wydała jasne dyspozycje swoim służbom dyplomatycznym - nie żałować pieniędzy na wygląd brytyjskich ambasad. To ma być wizytówka państwa.
Podpisuję się pod takim myśleniem. Nie tylko polskie ambasady powinny wyglądać reprezentacyjnie, ale polski premier nie powinien być - jak dzisiaj, kiedy porównamy zarobki - ubogim krewnym redaktora naczelnego gazety czy prezesa telewizji itd. Polski minister nie może pracować w poczuciu, że kiedy w końcu rząd upadnie, to wreszcie wróci do zarobków, które porzucił dla pracy dla idei. Dzisiaj mamy taniochę, która całkiem dużo kosztuje. Pieniądze są trwonione.
Czas skończyć z kuriozalnymi postulatami typu: ograniczmy zatrudnienie w administracji o 10 proc. Szefem urzędników w każdym ministerstwie jest dyrektor generalny. Powinien dostać pulę pieniędzy i tak nimi gospodarować, żeby urząd dobrze działał i zatrudniał wysokiej klasy fachowców. Pracownicy administracji muszą podlegać takim samym rygorom oceny jak pracownicy korporacji - czyli powinni być rozliczani z efektywności swojej pracy.
Jednym słowem, rząd ma pracować, urzędnicy stanowić jego dobre merytoryczne zaplecze, samochody służbowe mają dowozić na czas (dzisiaj ciągle się psują, ale rządy boją się tabloidów, które napiszą: "Wożą się za nasze"), a bezpieczne samoloty mają mieć tyle samo startów, ile lądowań
Łatwo napisać... trudniej wykonać? Wiem, jak pogodzić marzenia z realiami, jak powinien wyglądać plan dla Polski. Zejdźmy na ziemię i podejdźmy do sprawy praktycznie.
Kiedy powstało PJN, "Gazeta" poprosiła mnie o napisanie, co bym zrobiła, gdybym została premierem. A więc wchodzę do gabinetu i...
Decyzja pierwsza. Spisuję założenia.
1. Rządzenie to nie wieczna gra, w której najważniejsze jest pokonanie przeciwnika. Władzę ma się po to, by wprowadzać w życie decyzje, które uważa się za słuszne. Niezbędna jest również odwaga ponoszenia kosztów politycznych zmian.
2. Perspektywa rządzenia to cztery lata, ale plan dla Polski musi być rozpisany na co najmniej dziesięć lat. Inaczej pogrążymy się w tymczasowości, krótkowzroczności, chaotycznym łataniu dziur.
3. Plan musi być całościowy
4. Ambitny i realny plan oznacza, że liczne przywileje - symboliczne i realne - odejdą do lamusa. Ci, którzy cieszyli się z tej - dość powszechnie swego czasu serwowanej - "wyjątkowości" muszą wiedzieć, że ciężary są rozłożone solidarnie. A więc nie ma wyjątków od tej reguły, bo akurat któraś z grup wywalczy sobie coś ekstra.
Ludzie muszą mieć poczucie, że reformy mają sens, a zaoszczędzone pieniądze nie będą zmarnotrawione. Muszą mieć informację, kiedy praca nad poszczególnymi zmianami będzie zakończona.
5. Wprowadzanie w życie planu dla Polski musi być oparte na żelaznej regule - szanse na uchwalenie mają tylko te projekty ustaw, które mieszczą się w projektowanej wizji. Wszystkie pozostałe, nawet najbardziej szlachetne, lądują w koszu.
Nie czarujmy się, dzisiaj w parlamencie króluje reguła - "Dobre, pod warunkiem że nasze". Propozycje opozycji, nawet najbardziej oczywiste (np. obniżenie prowizji dla OFE), nie mają szans, bo są z nieprawego łoża. Żelazna reguła zmusza do myślenia w określonych kierunkach.
Decyzja druga. Marzenia. Nie tylko zwycięzców.
"Dobre, pod warunkiem że nasze" dotyczy nie tylko projektów ustaw, ale wizji w ogóle. Żaden rząd nie jest tak mądry ani opozycja tak głupia, żeby wykluczać współpracę. Trzeba więc poprosić wszystkie kluby parlamentarne o naszkicowanie krótkiej wizji rozwoju Polski na dziesięć lat, z zaakcentowaniem trzech najważniejszych obszarów.
O identyczny dokument trzeba poprosić organizacje pracodawców, związki zawodowe, organizacje pozarządowe. Po co? Żeby nałożyć te marzenia na swoją wizję, zobaczyć, co łączy (wtedy łatwiej szuka się sojuszników), wykluczać to, co zbyt fantastyczne czy też zbyt partykularne.
Trzeba sięgnąć do programów już opracowanych, chociażby planu Hausnera czy "Polska 2030" Michała Boniego. Pierwszy był dobry dla Polski, ale zły dla SLD, drugi szlachetny, ale rząd Tuska natychmiast po jego odtrąbieniu zaczął wprowadzać instrumenty, które tę wizję blokują.
Na przykład Boni słusznie pisze, że powinniśmy dłużej pracować, ale jednocześnie rząd przyjmuje ustawę automatycznie wypychającą z rynku pracy osoby, które osiągnęły wiek emerytalny. Wprowadzenie żelaznej reguły pozwoli ukrócić takie bezsensowne działania!
Przymiarki do twardej rzeczywistości, czyli rozmowa z ministrem finansów
Zapewne długa. Zapominamy na chwilę, że większość wydatków budżetu to wydatki "sztywne" zapisane w stosach ustaw. Mamy sumę X do dyspozycji w kasie państwa, Y deficytu, plan rozwoju na dziesięć lat.
Spotkanie z ministrem finansów to czas najpoważniejszej decyzji: ile rocznie będziemy wydawać na wszystkie potrzeby państwa! Biorąc pod uwagę deficyt, który musimy ścinać, euro, które chcemy wprowadzić, Zachód, który chcemy gonić. To wbrew pozorom bardzo ważny etap Planu dla Polski.
Jeśli bowiem za podstawę prac rządu weźmiemy dzisiejszy budżet i jego doraźne potrzeby, to nigdy nie wyjdziemy z poczucia dorywczych działań! To niby oczywiste, ale do tej pory żaden premier nie podszedł tak do sprawy.
Kolej na ministrów.
Szefowie resortów muszą mieć obowiązek dostrojenia pracy ministerstw, ustaw, które mają pod swoją pieczą, do planu dla Polski. Żelazna reguła dostosowania prawa do założonej wizji rozwoju musi ich dotyczyć w pierwszej kolejności!
Na biurko premiera powinny spłynąć plany cząstkowe. Dopiero po ich zaakceptowaniu przez rząd minister mógłby przystąpić do pracy zmieniającej rzeczywistość. To istotne, bo instrumenty proponowane przez poszczególne resorty muszą być tak dobrane, aby wzmacniały siebie nawzajem.
I na prezydenta.
Żeby wszystko, co zamierzamy, miało szanse powodzenia, potrzebny jest jeszcze prezydent. I jego dobra wola podporządkowania się żelaznej regule - popierania wszystkiego, co wpisuje się plan dla Polski i odrzucania tego, co idzie wspak.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75515,9303873,Od_premiera_wymagam_wiecej.html?as=2&startsz=x#ixzz1HWZyHKxf
Polemika nr 3
Tuska zupa z buta
Jarosław Kaczyński
2011-03-22, ostatnia aktualizacja 2011-03-22 10:24
Jarosław Kaczyński
Polsce potrzeba naukowej i edukacyjnej finlandyzacji, a nie politycznej finlandyzacji, która pod rządami Donalda Tuska realnie nam zagraża* - pisze Jarosław Kaczyński, prezes PiS, premier w latach 2006-2007
Liczyłem na to, że dostaniemy gęstą, treściwą, wojskową grochówkę. Ale druga część wynurzeń programowych premiera Donalda Tuska, podobnie jak pierwsza, okazała się zupą z buta, jaką gotował sobie Charlie Chaplin w niezapomnianym klasyku "Gorączka złota". Nie chcę się już zajmować pierwszą częścią (odsyłam do mojego tekstu "Samochwały droga przez mękę" w "Rzeczpospolitej" z 19-20 marca).
To miał być raport z dokonań rządu, ale jak zrobić raport z czegoś, czego nie ma? Natomiast część druga miała być prezentacją filozofii rządzenia gabinetu Tuska oraz przedstawieniem konkretnych planów. Miała być, a jest antologią wiele razy przeżutych pustych obietnic. Ale dość żartów.
Jeśli premier Tusk czegoś nie rozumie, nie wie i nie robi, to nie powód, żeby za niego nie wskazać, jakie są najistotniejsze cele polskiej polityki, nasze narodowe interesy, jakie są drogi do szybkiego rozwoju Polski i dobrobytu Polaków. Nie sposób napisać o wszystkich, dlatego skupię się na najważniejszych.
Warto być Polakiem
Warto być Polakiem, warto by Polska trwała jako duży, liczący się europejski kraj - powiedziałem 19 lipca 2006 r. w Sejmie, wygłaszając exposé. To zdanie streszcza wszystko to, do czego powinien dążyć premier polskiego rządu. Warto być Polakiem, czyli trzeba zrobić wszystko (także, a może przede wszystkim, na poziomie rządu), by polskość była trwałą wartością, aby można było czuć dumę nie tylko wtedy, gdy we wspaniałym stylu wygrywają Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk.
Każdy z nas powinien mieć przynajmniej równe szanse wygrywania różnych życiowych premii. Warto odnosić ewidentne i należne korzyści z bycia członkiem wspólnoty nazywającej się "Rzeczpospolita Polska". Warto mieć poczucie ekwiwalentnego i sprawiedliwego udziału w narodowym bogactwie, bo wtedy nie będziemy zazdrościli tym z listy najbogatszych Polaków, którzy zgromadzili majątki warte miliardy złotych.
Warto, żeby w określeniu Polak była wartość dodana, oznaczająca, że to ktoś szanujący tradycję i dumny z osiągnięć własnego narodu, a jednocześnie nowoczesny. Czyli otwarty na świat, wykształcony, z łatwością poruszający się w dziedzictwie światowej kultury i jej współczesnych osiągnięciach, zorientowany w nowoczesnych technologiach, nie tylko jako ich użytkownik, ale też twórca czy konstruktor. Czyli mobilny, ale nie z przymusu, np. w pogoni za pracą, której nie może znaleźć w Polsce.
Warto być kimś łatwo się adaptującym w każdym środowisku, ale tak ukształtowanym, by tkwić w polskości, niezależnie od miejsca zamieszkania. Warto być kimś kompetentnym (także w sensie kompetencji kulturowej) i obowiązkowym, ale z powodu zinternalizowanych wartości, a nie przymusu czy jakiegoś systemu hiperkontroli, z czym ostatnio często mamy do czynienia. Warto być gotowym do służby państwu i narodowi, ale też warto móc korzystać z wygód życia w dostatnim państwie (w tym z własnego, wygodnego mieszkania).
Móc liczyć na sprawne urzędy i dobrą obsługę, zaufać nieskorumpowanemu policjantowi czy prokuratorowi, móc korzystać ze sprawnej i nowoczesnej ochrony zdrowia. Móc korzystać z zasłużonego czasu wolnego oraz z wygodnej bazy sportowej i rekreacyjnej, podróżować po świecie, łatwo się komunikować i mieć na tyle wysokie dochody, by stać go było nie tylko na elementarne formy rozrywki.
Warto być Polakiem, który jako emeryt, tak jak Niemiec, Francuz, Hiszpan, Japończyk czy Czech, nie musi liczyć każdego grosza, a wakacje pod palmami nie będą dla niego tylko oszustwem z reklamówek OFE. Warto, żeby ten, kto sobie nie radzi, znajdował pomoc państwa, nie był skazany na trwałe bezrobocie, biedę i wykluczenie.
Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin). To oznacza, że po swojej stronie polscy pracownicy podjęli już ogromny wysiłek, dlatego mają prawo oczekiwać, aby ich praca była dobrze zorganizowana i godziwie opłacana, ale to już zadanie pracodawców, w tym oczywiście państwa.
Wartość dodana to także zadowolenie z pracy (jeśli się ją w ogóle ma, bo obecnie bezrobocie wynosi ok. 13 proc., podczas gdy za rządów PiS w latach 2005-07 spadło z 17,6 proc. do 11,2 proc, a jego stosunkowo niski poziom w 2008 r. - 9,5 proc. - też był skutkiem naszej polityki), a trudno o nie wtedy, gdy pracuje się na czarno lub bez stałej umowy (jak jedna trzecia pracujących Polaków).
Warto być Polakiem, który nie jest narażony na urzędniczą mitręgę, gdy chce prowadzić interesy, czyli brać sprawy we własne ręce. Dziś, niestety, państwo jest dla niego obce. Nieprzypadkowo w rankingu Doing Business 2010, opisującym łatwość robienia interesów, Polska jest na 70. miejscu wśród badanych 183 krajów. Nieprzypadkowo Polska zajmuje niechlubne 164. miejsce pod względem radzenia sobie z pozwoleniami na budowę. Nic nie usprawiedliwia tego, by Polska była dopiero na 121. miejscu w kategorii łatwości płacenia podatków. Tak jak nic nie usprawiedliwia 81. pozycji Polski w kategorii "łatwość zamykania biznesu" czy 77. miejsca w kategorii "wprowadzania w życie kontraktów". Z tą mitręgą trzeba skończyć, a nie tylko o tym gadać, jak w niesławnej komisji "Przyjazne państwo".
Warto, by Polska trwała
Warto, by Polska trwała jako państwo dostatnie, a to nie będzie możliwe bez szybkiego, a nawet bardzo szybkiego rozwoju. Przypomnę, że za rządów PiS osiągnęliśmy przyzwoite tempo wzrostu PKB: 6,2 proc. w 2006 r. oraz 6,7 proc. w 2007 r.
Warto, by Polska była państwem bezpiecznym - tak na zewnątrz, jak i poczuciem bezpieczeństwa obywateli. Za naiwne trzeba uznać przekonanie (jak sądzę - podzielane przez premiera Tuska i jego ministrów), że skoro od 1999 r. jesteśmy w NATO, a od 2004 r. w Unii Europejskiej, to już nic nam nie grozi. To dowodzi niezrozumienia długofalowych procesów politycznych i gospodarczych opisywanych choćby przez Samuela Huntingtona.
Dowodzi to także nieumiejętności rozpoznawania zagrożeń dla trwania Polski jako państwa narodowego: żaden z wielkich sąsiadów Polski, czyli Rosja i Niemcy, nie tylko nie wyrzekł się ekspansywnej polityki narodowej, ale po roku 2000 te państwa wręcz ją zintensyfikowały i na nowo zdefiniowały. Natomiast za rządów Donalda Tuska polski interes narodowy rozpuścił się w przynależności do UE i NATO oraz w błogim poczuciu trwałości obecnego status quo.
Niczym nieuzasadnione poczucie trwałego bezpieczeństwa sprawia, że rząd Donalda Tuska prowadzi politykę zagraniczną, którą można nazwać strategią "krótkiego oddechu" oraz strategią "konformizmu". Strategia "krótkiego oddechu" oznacza formułowanie celów na dziś, a co najwyżej na jedną kadencję. Czyli nie bierze pod uwagę żadnych scenariuszy ewoluowania UE i NATO.
W wypadku UE takie scenariusze to np. powrót wyłącznie do strefy wolnego handlu; koncepcja Stanów Zjednoczonych Europy jako federacji; koncepcja Europy dwóch prędkości; osi Berlin - Moskwa jako struktury dominującej w Europie; podziału na mniejsze jednostki typu Unia Północna czy Unia Śródziemnomorska; rozpadu UE.
W wypadku NATO rozważa się scenariusze twardego jądra anglosaskiego (USA, Wielka Brytania, Kanada), a pozostałe państwa na zasadzie dobrowolności przystępowałyby do inicjatyw tej trójcy; poszerzenia NATO o niektóre kraje postsowieckie (Ukraina i Gruzja) oraz o Izrael; włączenia Rosji do paktu (według trzech scenariuszy); stworzenia wspólnej armii UE i rozluźnienia związków państw członkowskich Unii z NATO.
Nowoczesność bez fali, czyli finlandyzacja polskiej nauki
Polska musi brać pod uwagę różne scenariusze ewolucji UE oraz NATO i mieć gotowe rozwiązania na wypadek, gdyby któryś z nich był realizowany. Zapewniam, że gdy byłem premierem, nie tylko rozważaliśmy te scenariusze, ale też przygotowywaliśmy różne środki zaradcze. W tym kontekście bardzo ważna jest siła gospodarcza Polski, obecnie w największym stopniu decydująca o suwerenności państwa.
Tę siłę gwarantuje szybki rozwój (nieprzypadkowo absolutnym priorytetem mojego rządu był właśnie szybki rozwój) oraz gruntowna modernizacja (także priorytet mojego rządu): nie tylko infrastruktury i warunków życia, ale przede wszystkim struktury gospodarki i eksportu. Do 2020 r. powinniśmy dwu-trzykrotnie zwiększyć udział przemysłu nowych technologii w tworzeniu PKB i strukturze eksportu.
Oznacza to przestawienie na "fiński" albo "szwedzki" model (bo tam te sprawy rozwiązano nie tylko najlepiej w Europie, ale modelowo dla świata) całej gospodarki, całej nauki i szkolnictwa wyższego oraz edukacji na niższych poziomach.
Zamiast pisać o wydumanej trzeciej fali nowoczesności (a dlaczego nie o piątej czy siódmej - brzmiałoby jeszcze lepiej, choć równie bez sensu), Donald Tusk mógłby skupić się na tym, co naprawdę decyduje o nowoczesności państwa i społeczeństwa. W przeciwieństwie do politycznej finlandyzacji, która pod rządami Tuska realnie nam zagraża, Polsce potrzeba naukowej i edukacyjnej finlandyzacji, która jest znakomitym modelem nowoczesności i modernizacji.
Finlandia ma obecnie najlepszy w Europie model edukacji na poziomie średnim i podstawowym (świadczą o tym choćby wyniki testów kompetencji PISA). Tam też istnieje najlepszy system równania w górę poziomów edukacji między miastem a wsią, między dziećmi z biedniejszych i bardzo dobrze sytuowanych rodzin, między uczniami z rodzin inteligenckich a tych gorzej wyedukowanych.
My mamy pseudoreformy minister Katarzyny Hall, które nie tylko marginalizują nauczanie historii, ale też prowadzą do zapaści w takich dziedzinach, jak fizyka czy matematyka, nie mówiąc o coraz mniejszych kompetencjach uczniów w dziedzinie języka ojczystego i polskiej spuścizny literackiej (literatury powszechnej zresztą także). O wyrównywaniu poziomów, czyli zrównywaniu szans edukacyjnych pod rządami minister Hall w resorcie edukacji nie ma nawet mowy. W efekcie polska szkoła jest nieefektywna na każdym szczeblu (a już gimnazjum to prawdziwy dramat), co sprawia, że równolegle kwitnie szara strefa edukacyjna.
Finlandia ma najszybciej awansujące w światowej hierarchii uniwersytety (obok szwedzkich i duńskich), które połączyły to, co najlepsze w USA (idea tzw. uniwersytetu przedsiębiorczego i bardzo wymagającej pracy ze studentem w kilkuosobowych grupach, co stosuje się w uczelniach z tzw. Ivy League), z osiągnięciami starych uczelni angielskich, włoskich i francuskich, gdzie dominuje relacja mistrz - uczeń oraz wczesne wprowadzanie studentów w badania, nawet te najbardziej zaawansowane).
Wystarczy stwierdzić, że uniwersytet w Helsinkach jest już 72. w tzw. rankingu szanghajskim, podczas gdy najlepszy z polskich Uniwersytet Jagielloński - 320., a drugi, który się mieści w pierwszej pięćsetce, Uniwersytet Warszawski (największy w Polsce) - znalazł się na miejscu 396., o trzy pozycje niżej od małego uniwersytetu w fińskim Turku.
Zamiast zaadaptowania w Polsce tego fińskiego modelu, który w ciągu ostatnich 20 lat dał Finlandii znakomite rezultaty (zarówno w nauce, jak i w gospodarce), mamy reformę szkolnictwa wyższego minister Barbary Kudryckiej, która karze studentów chcących studiować na kilku kierunkach, żeby zwiększyć swoje szanse na rynku pracy, która utrwala feudalny system profesorski i czyni z rektora udzielnego władcę.
W dodatku, w przeciwieństwie do Finlandii, absolwenci naszych uczelni kompletnie nie interesują polskiego rządu i państwa, czyli z dyplomem trafiają prosto na bezrobocie (już ponad 50 proc. absolwentów nie znajduje pracy, podczas gdy za moich rządów ten odsetek wynosił 15 proc.). To niebywałe marnotrawstwo energii, wiedzy, kompetencji i zapału.
Skansen technologiczny
Zamiast głębokiej i radykalnej finlandyzacji polskiej nauki i edukacji mamy wyrywkowe i przypadkowe działania, o których napisał Donald Tusk. To mniej więcej taka strategia nowoczesności jak przy budowie polskich dróg, czyli wiele chaosu, w którym giną sensowne projekty. Premier Tusk raczy nas rodzynkami w zakalcowatym cieście swojej pseudowizji nowoczesności, chwaląc się grantami z Narodowego Centrum Nauki oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Ma to przykryć systemowe zaniedbania.
O zapóźnieniu Polski pod względem nowoczesności (korzystam tu m.in. z opracowania dr. hab. Andrzeja Gąsowskiego) świadczy fakt, że import wyrobów wysokiej techniki jest u nas trzykrotnie wyższy od ich eksportu (12 proc. wobec 4 proc.). Według danych Komisji Europejskiej Polska znajduje się na ostatnim miejscu wśród krajów UE pod względem procentowego udziału w eksporcie wyrobów wysokiej techniki.
Równie źle wypadamy pod względem innowacyjności (wedle danych unijnej organizacji Pro Inno Europe): wyprzedzamy w Unii jedynie Litwę, Rumunię, Łotwę i Bułgarię, a bardzo daleko nam do liderujących Szwecji, Finlandii, Niemiec, Danii i Wielkiej Brytanii. A co najgorsze, nie chcemy i nie potrafimy korzystać z unijnych funduszy na badania i rozwój.
Według wydanego przez Komisję Europejską opracowania podsumowującego "największe osiągnięcia UE w nauce i badaniach naukowych" zajmujemy:
- 13. miejsce pod względem wielkości funduszy pozyskanych w ramach siódmego programu ramowego (badania i rozwój technologiczny);
- 19. miejsce pod względem wskaźnika sukcesu w ramach siódmego programu ramowego;
- 22. miejsce pod względem intensywności w dziedzinie badań i rozwoju (czyli odsetka PKB wypracowywanego w tym sektorze);
- 23. miejsce pod względem łącznego indeksu innowacyjności;
- 25. miejsce pod względem liczby wniosków patentowych (na milion mieszkańców) oraz
- 27. miejsce w eksporcie nowoczesnych technologii (liczonych jako odsetek całkowitej wartości eksportu).
W dodatku polscy naukowcy w minimalnym stopniu korzystają z grantów (często wielomilionowych) dla najwybitniejszych badaczy, przyznawanych przez Europejską Radę Badań: zarówno w grupie grantów startowych, jak i zaawansowanych zajmujemy w Unii trzecie miejsce od końca. Nowoczesność to rządowe programy pilnej zmiany wszystkich tych wskaźników. Zapewniam, że gdy dojdziemy do władzy, będzie to priorytet rządu PiS.
Mój gabinet podczas krótkiego okresu rządzenia w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że powinniśmy skokowo zwiększyć udział nauki w tworzeniu PKB, co oznacza co najmniej trzykrotnie wyższe nakłady na badania i rozwój niż obecne ok. 0,7 proc. PKB. Nie zdążyliśmy tego zrobić, ale projekty prof. Michała Seweryńskiego są wciąż bankiem gotowych rozwiązań.
W Szwecji, która przoduje w Europie, te nakłady wynoszą 3,8 proc. PKB, w Finlandii - 3,4 proc., w Niemczech - 2,5 proc., w Słowenii - 1,45 proc., a w Czechach - 1,4 proc. Miejmy świadomość tego, że jeden amerykański uniwersytet Stanforda dysponuje o 30 proc. większymi środkami (nie licząc gigantycznego funduszu rezerwowego), niż wynosi cały budżet polskiej nauki.
Miejmy świadomość, że finansowanie nauki w Polsce na mieszkańca jest prawie dziesięciokrotnie niższe od średniej w starych państwach Unii (19 euro wobec 185 euro). Jak widać, Polsce nie jest potrzebna proponowana przez Donalda Tuska kosmetyczna nowoczesność (czyli nakładanie pudru i kremu), lecz wielki przełom, na miarę tego, jakiego Japonia dokonała w latach 60. i 90., Korea Południowa w latach 70. i po roku 2000, a Finlandia w latach 90.
Strategia konformizmu
W kontekście alternatywnych scenariuszy dla UE i NATO postępująca konwergencja polityki rządu Donalda Tuska z priorytetami polityki Rosji przy jednoczesnym zaniedbywaniu sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi wydaje się nie tylko krótkowzroczna, ale wręcz samobójcza. Szczególnie gdy wziąć pod uwagę bardzo ścisłe więzy łączące Rosję i Niemcy, najczęściej ponad głowami Polaków (wystarczy odwołać się do niemiecko-rosyjskiego projektu Nord Stream czy szerzej - wspólnej polityki energetycznej tych państw).
Podobnie kompletnie niezrozumiałe i szkodliwe jest ignorowanie mniejszych państw regionu, przede wszystkim Czech, Węgier, Rumunii i Słowacji. Rząd Tuska ma prawo nie realizować tzw. jagiellońskiej wizji polityki zagranicznej (sojuszu z państwami bałtyckimi i Ukrainą oraz przychylności dla tej polityki Czech, Słowacji i Węgier, a także wciąganiu do wspólnych działań Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu, a w perspektywie także Białorusi), której orędownikiem był śp. prezydent Lech Kaczyński. Ale rząd Tuska powinien przestawić jakąkolwiek alternatywę dla tej polityki,
Nie jest nią Partnerstwo Wschodnie w obecnym kształcie, bo w stosunku do koncepcji Lecha Kaczyńskiego i mojego rządu, to tylko ogryzek. Coś, co ma uspokoić sumienia, bo UE bardzo mało robi dla byłych państw postsowieckich, szczególnie dla Gruzji i Ukrainy.
Strategia "konformizmu" rządu Tuska polega na uznaniu, że skoro przyjęto traktat lizboński, Polska nic nie może zrobić, żeby zwiększyć swoje znaczenie i wpływy w UE. Co najwyżej możemy przytakiwać możnym Unii, czyli Niemcom i Francji.
O tym, że jesteśmy bezradni, świadczy niemiecko-francuska koncepcja "Paktu dla konkurencyjności", który, wbrew Lizbonie, chce na specjalnych zasadach integrować państwa strefy euro, czyli de facto ustanawia Europę dwóch prędkości.
Polska została przez Francję i Niemcy (ponoć wiernych przyjaciół) postawiona przed faktami dokonanymi, co tylko potwierdza, w jak znikomym stopniu te państwa liczą się z naszymi interesami. Na pocieszenie zostaliśmy zaproszeni do swego rodzaju "grupy wsparcia" dla "Paktu dla konkurencyjności", czyli mamy się poddać rygorom obniżającym poziom elastyczności i konkurencyjności polskiej gospodarki, a w zamian właściwie nic nie dostaniemy (np. Niemcy i Francja nie dały gwarancji, że w razie potrzeby Polska dostanie pomoc z Europejskiego Banku Centralnego) poza poczuciem przynależności do jakiegoś ekskluzywnego klubu (ani on ekskluzywny, ani nie będziemy do niego należeć).
Taktyka bierności
Nasz konformizm w Unii objawia się też elementarnym brakiem odwagi i zmysłu taktycznego. Praktycznie w żadnej ważnej sprawie nie staramy się budować koalicji (co skutecznie robił zarówno mój rząd, jak i firmowany przez PiS gabinet Kazimierza Marcinkiewicza), które zapewniałyby realizację polskich interesów.
Taką koalicję pilnie trzeba zbudować w sprawie renegocjacji pakietu klimatycznego, który został zaakceptowany przez premiera Tuska jesienią 2008 r. To wtedy przyjęto szkodliwe rozwiązania, a rząd Tuska nie zdołał zgromadzić większości (91 głosów w Radzie UE), żeby je zablokować. Donald Tusk i jego rząd próbują przerzucić odpowiedzialność za to na śp. Lecha Kaczyńskiego, który reprezentował Polskę, gdy w marcu 2007 r. podpisywano ogólne założenia pakietu klimatycznego.
Prezydent Lech Kaczyński miał całościową wizję negocjacji i chciał grać wetem, żeby wynegocjować maksymalnie dobre warunki inwestycji oraz odszkodowanie dla polskiego przemysłu. Premier Tusk sam pozbawił się na samym początku możliwości jakiegokolwiek ruchu, ogłaszając rezygnację z weta.
I choć premier ogłosił wtedy wielki sukces negocjacyjny, wcale nie wynegocjował dobrych warunków.
W efekcie (opieram się tu na ekspertyzie prof. Krzysztofa Żmijewskiego z Politechniki Warszawskiej, jednego z najlepszych polskich ekspertów zajmujących się konsekwencjami pakietu klimatycznego), już w roku 2013 ceny energii elektrycznej wzrosną o 27 proc. w stosunku do roku 2012.
Po prostu od 2013 r. firmy energetyczne na aukcjach będą kupować 30 proc. uprawnień do emisji CO2. I będą musiały realizować kosztowne inwestycje, np. instalacje do wyłapywania i magazynowania CO2 pod ziemią. Podwyżka cen energii o 27 proc. w pierwszym roku spowoduje, że firmy o wysokim udziale kosztów energii w kosztach ogólnych (głównie z branży wapienniczej, cementowej, szklarskiej, papierniczej czy górnictwa rud metali) przestaną być konkurencyjne. Te firmy zatrudniają prawie 1/10 pracowników przemysłowych.
Jeśli upadną lub popadną w kłopoty, w latach 2013-15 PKB Polski może spaść nawet o 2 proc., a bezrobocie wzrośnie o więcej niż 2 proc. Mimo że zagrożenia są dramatyczne i realne, nic nie słychać, żeby rząd Tuska miał jakiś pomysł na renegocjację warunków pakietu czy żeby stworzył koalicję mogącą przeforsować konieczne zmiany.
(Nie)bezpieczeństwo energetyczne
Bezpieczeństwo zewnętrzne Polski to także bezpieczeństwo energetyczne. A tu jest gorzej niż źle. Jedyny atut to budowa gazoportu w Świnoujściu. Przypomnę jednak, że to śp. Lech Kaczyński już w 2005 r., podczas kampanii prezydenckiej, wysunął pomysł budowy gazoportu, a jako prezydent bardzo go wspierał. Mój rząd nie zdążył tego projektu wdrożyć, choć był on częścią naszych planów dywersyfikacji zaopatrzenia Polski w gaz.
Przypomnę, że to UE musiała nas ratować od wieloletniego uzależnienia od dostaw z Rosji, bo rząd reprezentowany przez wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka chciał podpisać umowę do 2037 r., oddawał Gazpromowi kontrolę nad rurociągiem jamalskim aż do 2045 r. (rząd odmawiał Brukseli wglądu w umowę operatorską), co jest sprzeczne z unijnymi regulacjami, przyjął też bardzo niskie stawki za tranzyt gazu (o 70 proc. niższe od ukraińskich).
Ostatecznie, po reprymendzie i naciskach, umowę podpisano do 2022 r., ale wciąż jest ona dla Polski niekorzystna. Nadal nie ma więc realnej dywersyfikacji dostaw gazu i ropy. A warto pamiętać, że uzależnienie od dostaw surowców energetycznych to element niebezpiecznej neoimperialnej polityki Rosji (ostrzegałem przed skutkami tej polityki dla Zachodu w artykule z września 2010 r.), to bardzo istotny czynnik jej polityki zagranicznej (informacje na ten temat można znaleźć choćby w książce Walerego Paniuszkina i Michaiła Zygara "Gazprom. Rosyjska broń").
Zero tolerancji dla korupcji i przestępczości
Polska bezpieczna i dostatnia to także państwo wolne od korupcji, bo ta plaga negatywnie wpływa na tempo wzrostu (podatek korupcyjny nie trafia wszak do budżetu), umacnia zasadę, że "lepszy pieniądz jest wypierany przez gorszy" (choćby w sensie jakości projektów realizowanych na podstawie ustawionych przetargów), podważa zaufanie obywateli do państwa i ogólnie zubaża oraz demoralizuje wspólnotę. To dlatego mój rząd tak intensywnie zwalczał korupcję. I nie jest przypadkiem, że ta wojna wytoczona korupcji spotkała się z tak ostrym atakiem wielu środowisk i mediów.
Ale mimo odwrotu od tej naszej antykorupcyjnej polityki jej efekty są widoczne do dziś. Weźmy choćby światowy indeks korupcji. Znaczący awans Polski w tym rankingu nastąpił w 2007 r., czyli po roku rządów PiS.
O tym, czy Polska jest bezpieczna i dostania, decyduje też konsekwentna i bezkompromisowa walka państwa z przestępczością. Zarówno tą zorganizowaną, która uderza w fundamenty państwa, jak i tą najcięższą, która paraliżuje obywateli strachem (morderstwa, gwałty, rozboje, uprowadzenia), po tę mniej groźną, ale bardzo uciążliwą dla przeciętnych ludzi (kradzieże, włamania, oszustwa).
Ta walka państwa z przestępczością musi się opierać na absolutnej równości obywateli wobec prawa, czyli nie może być skrajnej wyrozumiałości, pobłażliwości i w efekcie bezkarności dla Mira, Rycha czy Zbycha oraz niczym nieuzasadnionej zaciekłości wobec tych, którzy Mira, Rycha i Zbycha próbowali rozliczać.
Nie może być bardzo surowego ścigania przeciętnych obywateli za drobne przestępstwa (choć każde przestępstwo ścigać trzeba) i jednocześnie niezwykłej wyrozumiałości dla przedstawicieli establishmentu. Gdy kierowałem rządem, z wielką konsekwencją stosowaliśmy zasadę równości wobec prawa, także wtedy, gdy chodziło o osoby z naszego własnego politycznego obozu. Po to powołaliśmy Centralne Biuro Antykorupcyjne, by przede wszystkim establishmentowi patrzyło na ręce. Ale akurat to było przyczyną niezwykle zaciekłej kampanii przeciwko CBA, tak żeby stało się służbą bezzębną i strachliwą.
Marzenia o lepszej Polsce
Na koniec pozwolę sobie na krótki wątek osobisty. Gdy razem z moim bratem Leszkiem jako kilku-, kilkunastoletni chłopcy bawiliśmy się i socjalizowaliśmy na warszawskim Żoliborzu, często myśleliśmy o dwóch sprawach. Pierwsza to był patron jednej z "naszych" ulic, czyli Leopold Lis-Kula. Wtedy ta uliczka nazywała się już wprawdzie Pochyła, ale my wiedzieliśmy, że tak naprawdę Lisa-Kuli.
I wiedzieliśmy, że ppłk Lis-Kula to był ktoś. Mianowany podporucznikiem przez samego Józefa Piłsudskiego, gdy nie miał jeszcze 18 lat. Bohater walk o Lwów w latach 1918-19. Gdy zginął, miał ledwie 22 lata i już był majorem (pośmiertnie awansowany do stopnia podpułkownika). Lis-Kula był dla nas mitem i wzorem patrioty. Wyobrażaliśmy sobie, że tak jak on powinno się służyć Polsce. I że Polska takich ludzi jak Lis-Kula będzie silna, bogata i bezpieczna.
Druga sprawa to było zdziwienie, że ilekroć przyjeżdżał ktoś z Zachodu, rozsiewał wokół siebie jakąś aurę. Aurę lepszego życia, którą rozpoznawaliśmy w błyszczących autach, eleganckich strojach, ładnych zapachach. Chcieliśmy, żeby u nas było tak samo.
Nie tylko, żeby żyło się dostatnio i wygodnie, ale też w poczuciu wolności, także od państwa żandarma. Nie sądziliśmy wtedy, że to będzie możliwe i że obaj będziemy mieli na to wpływ - jako prezydent i premier Rzeczypospolitej. Że to będzie możliwe dzięki pamięci o takich ludziach jak ppłk Lis-Kula i fascynacji normalnością wolnego świata. Wspominam tamten czas i tamte marzenia, gdy myślę, dlaczego warto być Polakiem, dlaczego warto, by Polska trwała.
Tytuł, śródtytuły, lead - od autora