Błogosławieni ubodzy w duchu, Z Bogiem, zmień sposób na lepsze; ZAPRASZAM!, katolik. czyli, chomiki w katolickiej atmosferze, o.raniero cantalamessa


Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie

2007-03-28- Ubóstwo, ESPE, Kraków, 2001.

Ubóstwo duchowe godne miłości

To, czym jest dusza w stosunku do ciała, czym owoc w stosunku do drzewa i smak dla owocu, tym jest ubóstwo duchowe (posiadanie "duszy ubogiego") w stosunku do ubóstwa materialnego. Ciało bez duszy jest martwe, drzewo nie wydające owocu jest bezowocne, a owoc bez smaku jest mdły; podobnie rzecz ma się z ubóstwem materialnym, jeżeli nie towarzyszy mu ubóstwo duchowe. Mimo to jednak, tak jak dusza nie może żyć i działać bez ciała, jak owoc nie wyrasta gdzie indziej, tylko na drzewie, a smak połączony jest ściśle z owocem, tak samo ubóstwo duchowe nie może się obyć bez materialnego.

Obie te rzeczywistości są nierozdzielne, nawet jeżeli oddzielnie o nich mówimy; tym bardziej nie można ich sobie przeciwstawiać, gdyż jedno wymaga drugiego. Nigdy nie zaistniało w chrześcijaństwie ubóstwo duchowe wyzute z ciała, które mogłoby się obyć bez jakiegokolwiek ubóstwa rzeczywistego, a nawet współistnieć z tym, co zbędne; a jeśli ktoś próbował tego dokonać, natychmiast bywał wymazywany ze zdrowego sumienia Kościoła. Prawdą jest, że dzisiaj słyszymy o tak zwanej "Ewangelii dobrobytu" (Prosperity Gospel), lecz są to idee zupełnie błędne i nie należy się w ogóle nad nimi zatrzymywać.

Z drugiej strony, Ewangelia lub Kościół nigdy nie kanonizowały ubóstwa materialnego dla niego samego i nie oceniały heroizmu ubóstwa tylko na podstawie większego lub mniejszego braku rzeczy materialnych. Istnieje niezliczona ilość sposobów i stopni, w jakich ubóstwo materialne i ubóstwo duchowe zharmonizowały się ze sobą w życiu poszczególnych świętych i w każdej epoce, co należy tłumaczyć nauką o charyzmatach i różnych funkcjach wykonywanych przez każdego w mistycznym ciele Chrystusa.

Nadszedł zatem czas, aby pomówić o "duszy wszelkiego ubóstwa", o jego owocach i smaku, którym jest ubóstwo duchowe. Posłuchajmy od razu słowa Bożego, które powinno rozświetlić nam drogę jak pochodnia. W Ewangelii św. Mateusza jest ono przygotowane przez niezwykle uroczysty wstęp: "Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami…" (Mt 5,1 n). Uczestniczymy w swego rodzaju liturgii - pierwotnej liturgii słowa.

Decydującą rzeczą jest dokonanie takiego wysiłku wiary, aby stać się "współczesnymi" Chrystusa. To my winniśmy stać się tymi uczniami, z tamtego miejsca uczynić to miejsce, z tamtego dnia - ten dzień, aby słowo Chrystusa nie docierało do nas jako zwykły cytat, jak zabutelkowana woda, ale bezpośrednio, jak woda właśnie teraz wytryskująca ze źródła, którym jest żyjący w Duchu Zmartwychwstały Chrystus. Słowa, które tamtego dnia padły z ust Zbawiciela i nadal są do nas kierowane, to:

"Błogosławieni ubodzy w duchu,

albowiem do nich należy królestwo niebieskie" (Mt 5,3).

Jezus swe słowa przyrównuje do ziarna, a tamto słowo było ziarnem gigantycznego drzewa, które w każdej epoce życia Kościoła rozkwitało na nowo, "napełniając ziemię" i przynosząc "obfity owoc".

Z jakąż jednak odwagą i w jakim celu ośmielamy się teraz nagłaśniać te słowa, które w Ewangelii tworzą zaledwie jeden wers, rozwodząc się nad nimi na wielu stronicach po tym, jak napisano już na ich temat niezliczone książki? Usprawiedliwia nas fakt, że Pismo jest żywym organizmem, w którym każde słowo zostaje witalnie umieszczone w całości i z całości otrzymuje pełnię znaczenia. Każde słowo należy rozgłaszać biorąc pod uwagę całość Biblii i Tradycji, które tworzą swego rodzaju pudło rezonansowe, aby nabrało ono właściwego i pełnego dźwięku. Trzeba umieć, usłyszawszy zaledwie jedną nutę, usłyszeć w myśli cały "akord", którego jest częścią.

Każdy biblijny tekst znajduje się idealnie w punkcie, w którym stykają się dwa zachodzące na siebie koła, podobnie jak w środku cyfry "8". Z danego tekstu powinien wyjść ruch poszukiwania obejmujący to wszystko, co w Biblii go poprzedza i przygotowuje, oraz inny, obejmujący to, co po nim następuje i co przezeń jest wprawiane w ruch w pozostałej części Biblii i w życiu Kościoła. To właśnie mamy zamiar teraz uczynić, rozpoczynając od drugiego z tych ruchów. Nie roszcząc sobie oczywiście żadnych praw do kompletności, czynimy to jedynie po to, aby zacząć wreszcie aktualizować Słowo; by ono w końcu popchnęło nas do działania dzięki powadze i autorytetowi Biblii i Tradycji, które za nim stoją.

1. "Ubodzy" a "ubodzy w duchu"

W odniesieniu do błogosławieństwa ubogich, rodzi się przede wszystkim problem literacki - to znaczy odnoszący się do sposobu przedstawiania go w ewangeliach - o którym koniecznie trzeba przynajmniej wspomnieć. Chodzi o fakt, że błogosławieństwo to przekazane nam zostało w nieco odmienny sposób przez Mateusza i Łukasza. U jednego wyrażenie ma formę pośrednią: "błogosławieni ubodzy", u drugiego jest bezpośrednie: "błogosławieni wy, ubodzy"; u jednego mamy "ubogich w duchu", u drugiego po prostu "ubogich". Która z tych wersji jest bliższa oryginalnej atmosferze przepowiadania Jezusa?

Prawie wszyscy egzegeci utrzymują, że wyrażenie "w duchu" stanowi dopowiedzenie własne Mateusza. Odkrycie wśród tekstów z Qumran wyrażenia "ubodzy w duchu" (aniyé haruah) wykazało, że należy ono do języka i duchowości judaistycznej tamtego czasu. Samo to jednak nie wystarczy, aby udowodnić, że faktycznie pochodzi ono bezpośrednio od Jezusa, ponieważ także ewangelista Mateusz odzwierciedla to samo środowisko, a więc również on mógłby je wprowadzić do tekstu.

Najszczęśliwszym rozwiązaniem jest chyba przyjęcie wspólnego źródła, od którego zależą tak Mateusz jak i Łukasz, a które zawierało proste stwierdzenie "ubodzy". Łukasz, troszcząc się o podkreślenie także społecznej wagi wyrażenia, zachowuje je w czystym stanie, a nawet je wzmacnia przeciwstawiając "bogaczom" (Łk 6,24). Mateusz, w celach katechetycznych, próbuje wyjaśnić religijny sens, jaki słowo "ubodzy" ma w duchowości żydowskiej i w myśli Jezusa, dodając termin "w duchu". Czyniąc to, posługuje się jednym z najpowszechniejszych kryteriów stosowanych w redakcji materiału pochodzącego z tradycji. Tę samą troskę o podkreślenie moralnej wagi słów Jezusa zauważamy też w pozostałych błogosławieństwach. Ci, którzy "łakną i pragną" na przykład, u Mateusza stają się "łaknącymi i spragnionymi sprawiedliwości".

W ostatnich czasach, zwłaszcza w latach Soboru, różnice te stały się przedmiotem zagorzałych dyskusji. Niektórzy, dając pierwszeństwo wersji Łukasza, akcentują znaczenie społeczne błogosławieństw, widząc w słowie "ubodzy" wyrażoną pozycję społeczną, rzeczywisty stan (to interpretacja dokonana przez różne teologie wyzwolenia). Inni, opierając się bardziej na Mateuszu, podkreślają znaczenie religijne. "Ubodzy w duchu" wskazywałoby raczej na postawę wewnętrzną, niż na stan społeczny.

Ci ostatni wykluczają możliwość, aby Jezus miał zamiar beatyfikować jakąś klasę społeczną. Jedynie sytuacja duchowa - mówią - może być umieszczona w relacji do rzeczywistości duchowej takiej jak Królestwo. Prawdą jest, że ubóstwo rzeczywiste jest uprzywilejowaną drogą do ubóstwa duchowego i Jezus powtarza to na wiele sposobów, mimo to jednak nie należy myśleć, że w błogosławieństwie chodzi o proletariuszy lub o tak zwanych "ludzi ziemi" ówczesnego judaizmu. Prawdziwy ewangeliczny ubogi jest podopiecznym Boga, który w wierze postawił wszystko na Niego. Pojęcie "ubogi" było praktycznie w tym czasie synonimem świętego (hasid) i pobożnego.

Inni z kolei reagują ostro na tę interpretację, która miałaby zbyt mocno akcentować wewnętrzne dyspozycje ubogiego, a za mało naturę nadchodzącego Królestwa. Błogosławieństwa - mówią - są nade wszystko objawieniem miłosierdzia i sprawiedliwości, które będą charakteryzowały królestwo Boże; zawierają objawienie bardziej o Bogu, niż o człowieku lub o ubogim. Słowo "ubodzy" użyte w Ewangelii (ptochos) oznacza biedaków, nieszczęśliwych, głodnych, którzy aby żyć potrzebują jałmużny. Odpowiednik hebrajski anawîm wskazuje pierwotnie ludzi "pochylonych", czyli uniżonych, upokorzonych, uciskanych. Są oni zmuszeni do ugięcia się wobec silniejszych i bogatszych.

Z jakiego powodu - można zapytać - mieliby oni być uprzywilejowani przez Boga? Nie dla ich szczególnych religijnych "zasług" - odpowiadamy - ani dla ich odpowiedniej dyspozycji, ale ponieważ Bóg jako sprawiedliwy sędzia z własnej inicjatywy staje w obronie tych, którzy obrony nie posiadają. Zgodnie z mentalnością Starego Testamentu, ubodzy są "protegowanymi króla". Nie chodzi tu o sprawiedliwość typu wynagradzającego, która winna zrekompensować trudy ponoszone przez pokrzywdzonych, ale o sprawiedliwość typu obdarowującego, królewskiego. Bóg wobec siebie samego zobowiązuje się do obrony praw ludzi, którzy własnymi środkami nie są w stanie ich bronić.

Jak wobec tego można wyjaśnić utrzymywanie się stanu ubóstwa i ucisku ubogich także w Izraelu? Paradoksalna kolej rzeczy nie skłania do odrzucenia przekonania o królewskiej sprawiedliwości Boga, lecz sprawia, że się ją projektuje w przyszłość, na królestwo Boże czasów ostatecznych. Wtedy to ubodzy zostaną wyzwoleni od tych wszystkich, którzy ich uciskali, wówczas naprawdę będą się cieszyć owocami Bożej troskliwości. Bóg, który "strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych", który "głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia", ukaże się jako doskonała realizacja idealnego króla. Znaczenie religijne błogosławieństw pozostaje, ale chodzi tu o znaczenie teologiczne, a nie antropologiczne; opiera się na Bogu, nie na człowieku.

Kardynał Lercaro, który odegrał decydującą rolę we wprowadzeniu do soborowych dyskusji tematu ubóstwa, przy tej właśnie okazji mówił, że ubogich należy rozumieć "w popularnym tego słowa znaczeniu"; że Jezus nie miał zamiaru uznawać "zasług niektórych swoich słuchaczy i obiecywać im rekompensaty", ale że chodzi o "nauczanie o całkowicie darmowym miłosierdziu Boga", w którym nie mają żadnego znaczenia "dyspozycje moralne", lecz jedynie fakt, że Chrystus został posłany, aby ich podnieść na duchu.

Takie są zatem dwie główne interpretacje błogosławieństwa ubogich. Jedna, jak widać, odwołuje się do ubóstwa jako "stanu duszy", druga zaś raczej do ubóstwa jako "stanu społecznego". W obydwu przypadkach odkupienie ubóstwa przychodzi od Boga, ale w pierwszym z nich zakłada ono dyspozycję istniejącą w człowieku, w drugim zaś tylko zobowiązanie się Boga wobec siebie samego. Żadna z tez wzięta oddzielnie nie zadowala w pełni. Pierwsza, ponieważ zmierza do zbytniego pomijania odniesień społecznych i realnego istnienia ubóstwa; druga, bo zbyt drastycznie wyklucza wewnętrzne dyspozycje ubogiego.

Pragnę szczególnie podkreślić braki tej drugiej interpretacji, gdyż wydają mi się one wiele bardziej poważne. Nie wyjaśnia ona ścisłego pokrewieństwa, jakie w Ewangelii łączy pojęcie ubóstwa z pokorą, przywilej ubogich z przywilejem dzieci. Zresztą, jest to wyjaśnienie, które faktycznie prowadzi w ślepą uliczkę. Wielkie odkupienie ubogich, którzy są nimi ze względów społecznych, miałoby być zrealizowane przez królestwo Boże; lecz następnie analizując naturę tego królestwa dochodzimy do wniosku, że nie wnosi ono nic nowego w ich rzeczywistą sytuację, ponieważ na płaszczyźnie materialnej nie czyni ich ani bogatszymi, ani bardziej sytymi. Tylko pozornie więc ta współczesna interpretacja jest bardziej wrażliwa na kwestie społeczne. Powstaje nawet ryzyko instrumentalizacji ubóstwa, czyniąc zeń tylko okazję pozwalającą Bogu na okazanie swej najwyższej sprawiedliwości. Nie wspominamy już nawet o tym, że także w tym wypadku realizacja zachodziłaby na płaszczyźnie zupełnie różnej od płaszczyzny obietnicy i oczekiwania: ubogiemu obiecuje się wybawienie od jego materialnego ubóstwa, lecz w ostatecznym rozrachunku jest to wybawienie natury czysto duchowej.

Jezus z pewnością troszczy się o faktycznych ubogich, ale nie czyni tego wtedy, gdy ogłasza ubogich "błogosławionymi", lecz kiedy odnosi do siebie wyświadczone im, lub nie, dobro i kiedy grozi potępieniem - jak w przypowieści o bogaczu i ubogim Łazarzu - tym, którzy nie troszczą się o potrzebujących.

W naszym przypadku trudność pochodzi z zastosowania kategorii "zasług" i "cnót" tam, gdzie należałoby się odwołać do "wiary". Bóg nie działa na rzecz ubogich pobudzony przez ich zasługi lub moralne dyspozycje, ale przez ich większą gotowość do okazania wiary. U biednych Bóg nie tyle docenia to, co mają, ile to, czego nie mają: nie mają bowiem samowystarczalności, zamknięcia się w sobie, pretensji do zbawienia się o własnych siłach. Myśląc inaczej wyrażalibyśmy przekonanie, że Królestwo ofiarowane jest najpierw celnikom i prostytutkom dlatego, że Bóg taki "stan" uprzywilejowuje, a nie dlatego, że są oni zdolni do opamiętania się w przeciwieństwie do sprawiedliwych hipokrytów.

Nie chodzi nam dzisiaj o to, czy działanie Boga zakłada, czy też nie, coś uprzedniego (jest rzeczą oczywistą, że nie zakłada: "Kto Go pierwszy obdarował, aby nawzajem otrzymać odpłatę?"); ale chodzi o dowiedzenie się, czy wymaga czegoś w odpowiedzi. Ubogi powinien uznać i przyjąć tę preferencyjną propozycję Boga; w gruncie rzeczy powinien uwierzyć: "Bóg - mówi św. Jakub - wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze" (por. Jk 2,5). Ewangeliczne słowa "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie", należy odczytywać w świetle podwójnego pojęcia łaska-wiara: "Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę" (Ef 2,8). "Królestwo" przedstawia tu dar łaski, a "w duchu" oznacza odpowiedź wiary. Ubodzy "w duchu" to ubodzy "wierzący". To tak, jakby Jezus powiedział: Błogosławieni wy, ubodzy, albowiem "uwierzyliście" (nie wolno zapominać, że zwraca się On do konkretnych ludzi, którzy za Nim podążali, podobnie jak w "biada wam" przemawia do tych, którzy faktycznie Go odrzucili); albo: Błogosławieni wy, "jeżeli wierzycie", lub: "ponieważ jesteście bardziej gotowi do okazania wiary". Wiara pojawia się w tle każdej nauki Chrystusa.

Pokonania trudności trzeba więc szukać w syntezie obydwu interpretacji. Należy połączyć, a nie przeciwstawiać, "ubogich" Łukasza i "ubogich w duchu" Mateusza. Dodając do "ubogich" wyrażenie "w duchu", Mateusz dokonał nie tylko pewnego zabiegu katechetycznego, lecz również hermeneutycznego: ujawnił wewnętrzny i realny składnik pojęcia "ubogi", zgodnie z tym, jak go stosował sam Jezus.

Z powyższych rozważań widać, jak mądrze postąpił Sobór włączając do konstytucji o Kościele nawoływanie do ubóstwa, lecz równie mądrze uczynił, nie przyjmując tej szczegółowej interpretacji, którą mu się nadawało w tych czasach o silnych tendencjach socjalnych, gdyż to na pewno zubożyłoby samo pojęcie ubóstwa.

W ten sposób utwierdza się wielka zasada Tradycji, która nie polega na zastępowaniu, lecz na rozwoju. Tradycyjna interpretacja ubóstwa nie zostaje odrzucona, ale wzbogacona. Ojcowie Kościoła interpretowali ubóstwo w duchu niemal jako synonim pokory, albo w znaczeniu "dobrowolnego" ubóstwa realizowanego w życiu monastycznym. Na pytanie: "Którzy to są ubodzy w duchu?", św. Bazyli - by zacytować tylko głosy najbardziej autorytatywne - odpowiada: "Tacy właśnie są ubogimi w duchu: którzy nie stali się ubogimi z żadnego innego powodu, jak tylko ze względu na nauczanie Pana… Jeśli zaś ktoś przyjmuje ubóstwo, które z jakiejś przyczyny go dotknęło i, podobnie jak Łazarz, przeżywa je zgodnie z wolą Bożą, ten nie jest wyłączony z błogosławieństwa". Św. Augustyn odpowiada natomiast: "Ubogim w duchu jest ten, kto jest pokorny". Łącząc obydwie rzeczy - pokorę i dobrowolność - Chryzostom twierdzi, że "Ubogimi w duchu są pokorni i skruszeni sercem… Jest wielu ubogich, nie dobrowolnie, lecz z konieczności: to nie do nich zwraca się Pan". Prawdziwymi ubogimi dla niego są ludzie "o sercu spokojnym i skruszonym", o którym mówi na przykład prorok Izajasz (Iz 66,2).

Ta tradycyjna interpretacja, znalazłszy swój najdoskonalszy wyraz w "drodze dziecięctwa duchowego" św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dzięki ostatnio podjętym dyskusjom wzbogaciła się jeszcze przez poświęcenie większej uwagi wymiarowi socjologicznemu i egzystencjalnemu ubogich, lecz nie została przez to odrzucona.

2. Biblijny ideał duchowego ubóstwa

Poświęciwszy nieco uwagi temu, co w Tradycji następowało po naszym tekście - jego "realizacjom" i interpretacjom w Kościele - powróćmy doń teraz próbując spojrzeć na to, co w samej Biblii go poprzedziło i przygotowało. Nie mam zamiaru śledzić całej historii formowania się ideału "ubogich Jahwe" w Izraelu. Uwypuklę natomiast od razu istotne treści tegoż ideału, a mianowicie te, które także dzisiaj, wprowadzone w życie, mogą z nas uczynić prawdziwych ubogich w duchu.

Istnieją dwa takie elementy: jeden negatywny, a drugi pozytywny. Prorok Sofnoniasz, który jako jeden z pierwszych sformułował ten ideał, zręcznie streszcza je w następujących słowach:

"I zostawię pośród ciebie lud pokorny i biedny,

a szukać będą schronienia w imieniu Pana.

Zaufa Panu reszta Izraela" (por. So 3,12 n).

Element negatywny, wyrażony tutaj w pojęciach pokory i ubóstwa, polega na wyzbyciu się samowystarczalności i pychy, zarówno osobistej jak i narodowej; na uznaniu własnego grzechu i potrzeby zbawienia. Chodzi o nową, wznioślejszą pod względem religijnym, postawę człowieka wobec Boga. Co więcej, chodzi o prawdziwą i autentyczną jakościową przemianę w religijnych uczuciach ludzkości. Zaczyna się zarysowywać owo "uczucie zależności", właściwe dla stworzenia stającego przed Stwórcą, które według niektórych stanowi istotę religijności. W wizji tej człowiek nie jest już tylko sprzymierzeńcem czy poddanym Boga, który na podstawie zachowywania prawa lub sprawowania kultu, może się od Niego domagać praw i zaszczytów; lecz jest kimś, kto we wszystkim zależy od Boga, do którego zbliża się zawsze w duchu czystej wdzięczności, jako absolutny dłużnik.

Również odziedziczona po złotym okresie monarchii narodowa pycha, ustępuje tu miejsca poczuciu ubóstwa i małości. "Panie - czytamy w księdze Daniela - oto jesteśmy najmniejsi spośród wszystkich narodów. Oto jesteśmy dziś poniżeni na całej ziemi z powodu naszych grzechów" (Dn 3,37). W tej atmosferze rodzi się koncepcja skruszonego serca i pokornego ducha, tak bliska pojęciu ubóstwa w duchu (por. Iz 66,2; Dn 3,39).

Elementem lub aspektem pozytywnym, który towarzyszy temu uczuciu, jest bezwzględne zaufanie do Boga, "ufne zdanie się na Niego": "Zaufa Panu reszta Izraela". Tak zwane "Psalmy ubogich" pełne są wzruszających wyrazów zaufania do Boga: "Oto biedak zawołał, a Pan go usłyszał" (Ps 34,7); "Ja zaś jestem ubogi i nędzny, ale Pan troszczy się o mnie" (Ps 40,18). W tych psalmach wychodzi się od ubogich w znaczeniu społecznym (ludzie słabi, narażeni na krzywdę ze strony bogatych i silnych), aby dojść w końcu do znaczenia wybitnie religijnego, w którym "ubodzy" znaczą tyle, co "sprawiedliwi" i "prawi" (Ps 140,13 n), lub "pokorni" i "mali".

Pokora i ufność w Bogu, dwa podstawowe elementy ideału duchowego ubóstwa, zostały wspaniale połączone w Psalmie 131, któremu czasem nadaje się tytuł "dziecięctwo duchowe":

"Panie, moje serce się nie pyszni…

Przeciwnie: wprowadziłem ład

i spokój do mojej duszy.

Jak niemowlę u swej matki,

jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.

Izraelu, złóż w Panu nadzieję

odtąd i aż na wieki!"

(Ps 131,1.2-3).

Ta nowa duchowość pozostawiła swój ślad również na ideale mesjańskim. Sam Mesjasz staje się teraz prototypem tej ubogiej i pokornej reszty: "Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny - jedzie na osiołku" (Za 9,9).

Jezus podjął i wydoskonalił ten przebogaty ideał duchowy. Jak zawsze, najpierw go przeżył, a następnie ogłosił w swej Ewangelii, nadając mu ostateczny kształt i wyraz w błogosławieństwie ubogich w duchu. Mówi także, by uczyć się od Niego, bo jest "cichy i pokorny sercem" (Mt 11,29), a wyrażenie to, biorąc pod uwagę biblijne znaczenie słów pokorny i cichy, można byłoby z powodzeniem przetłumaczyć jako "ubogi w duchu". Rodzi się z biednej dziewczyny w środowisku całkowicie przesiąkniętym ideałem "ubogich Jahwe". Otacza się ludźmi nie roszczącymi sobie pretensji do wielkości. Realizuje, także w sposób materialny, proroctwo o pokornym Mesjaszu, który przybywa dosiadając osiołka (por. Mt 21,4 n).

W całym swym przepowiadaniu następnie kładzie nacisk na owe dwa elementy, o których wcześniej była mowa. Z jednej strony pokora, skrucha i odrzucenie dążenia do osiągnięcia zbawienia dzięki własnym zasługom, jak w przypowieści o faryzeuszu i celniku w świątyni; z drugiej strony bezgraniczna ufność złożona w Ojcu niebieskim, który żywi także ptaki powietrzne i przyodziewa polne lilie (por. Mt 6,24-43). Często streszcza obydwa rysy w jakże drogim sobie nawoływaniu do stania się dzieckiem, tak że Ewangelię "można by w całości odczytywać jako Ewangelię dziecka".

Począwszy więc od Maryjnego Magnificat, zarysowują się w ewangeliach dwie przeciwstawne kategorie ludzi: z jednej strony bogaci-potężni-mądrzy, z drugiej ubodzy-pokorni-łaknący i mali. Pewnego dnia z tego powodu Jezus "rozradował się w Duchu Świętym" i zawołał: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom" (Łk 10,21). "Nie mówi - komentuje św. Augustyn - "objawiłeś je głupim i nierozsądnym", ale mówi: "Objawiłeś je prostaczkom". Kim są ci prostaczkowie? Ludźmi pokornymi. O, drogo Pańska! Albo ciebie nie było, albo byłaś ukryta po to, by być objawiona nam!".

3. Jak żyć błogosławieństwem ubogich

Nadeszła teraz chwila, abyśmy wobec słów Jezusa: "Błogosławieni ubodzy w duchu" przyjęli nieco inną postawę niż ta, którą przyjmowaliśmy do tej pory: już nie tego, kto próbuje zrozumieć, lecz tego, kto ma zamiar czynić. "Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować" (J 13,17): błogosławieni to nie ci, którzy wiedzą wszystko o ubogich w duchu, ale ci, którzy są ubodzy w duchu.Spróbujmy spojrzeć na ubóstwo w duchu przede wszystkim z punktu widzenia Kościoła. Zanim ideał ten zastosowany został do jednostki, odnoszono go najpierw, jak widzieliśmy, do całego ludu: "I zostawię pośród ciebie lud pokorny i biedny". Ten lud mesjański reprezentowany jest dzisiaj przez Kościół. Chodzi więc o coś, co powinno cechować Kościół także jako całość, jako instytucję i lud Boży.

W Izraelu dokonało się prawdziwe nawrócenie wtedy, gdy od naiwnej wiary we własne zasoby polityczne i religijne (prawo, monarchia, kult, świątynia) i od powszechnego przekonania o wyższości nad innymi ludami, przeszedł on do zupełnie nowej świadomości własnego ubóstwa, mniejszości i religijnej diaspory. Miejsce zadufania w sobie zajęło wtedy zaufanie do Boga, które było zaufaniem tylko do Boga, bez jakiejkolwiek próby instrumentalizowania Go i przekładania tego zaufania na pewność i ludzkie gwarancje, jak czynili to ci, którzy w obliczu niebezpieczeństwa uspokajali siebie mówiąc: "Świątynia Pańska, świątynia Pańska, świątynia Pańska!" (Jr 7,4). Była to historyczna chwila, w której prorocy nawoływali Izraela, aby się wyrzekł wszelkich aspiracji do odgrywania ważnej roli wśród ówczesnych światowych potęg i by się oparł tylko i wyłącznie na swoim Bogu.

Czy to nam nic nie mówi? Jeżeli z życia Kościoła nie można usunąć aspektu politycznego, niech przynajmniej będzie on kształtowany przez tego ducha ubóstwa, który kontemplowaliśmy do tej pory; przez świadomość bycia co prawda "nuncjuszami", lecz "apostolskimi", to znaczy posyłanymi przez ubogiego i pokornego króla, który dosiada osiołka; króla narodzonego w stajni i zamęczonego na krzyżu.

Nie można podkreślać tej duchowej różnicy i odrębności, nie godząc się jednocześnie na zewnętrzne różnice w stosunku do analogicznych instytucji politycznych w świecie: w sprawowaniu władzy, w tytułach, w sposobie ubierania się, w języku, w stylu, we wszystkim. Ambasady Watykańskie w krajach, w których działają, są ambasadami "zagranicznymi" w znaczeniu o wiele bardziej radykalnym, niż pozostałe ambasady. Nie reprezentują jedynie innego państwa, lecz także inny świat. Przed kilku laty, w czasie prowadzonych przeze mnie rekolekcji w Akademii Kościelnej (Accademia Ecclesiastica - instytucja, w której formuje się przyszłych nuncjuszy apostolskich), w pewnej chwili pokazałem słuchaczom obraz przedstawiający Zbawiciela stojącego w pretorium Piłata: ukoronowanego cierniem, z rękoma związanymi powrozem. Powiedziałem im wówczas: "Spójrzcie dobrze na tego Jezusa i wyryjcie Go sobie mocno w pamięci, ponieważ pewnego dnia, jeśli wytrwacie na tej drodze, to właśnie Jego nuncjuszami być powinniście".

Dzięki Bogu proces ten, głównie od lat soboru, postępuje w dobrym kierunku, zwłaszcza na płaszczyźnie osobistego świadectwa. Dla kogoś takiego jak ja, kto patrzy na współczesny Kościół mając za sobą studia nad minionymi epokami, taka zmiana wydaje się prawie niewiarygodna. Podczas wspominanych już rekolekcji przypatrywałem się Przełożonemu Akademii kiedy się modlił i mówiłem sobie: "Jakąż drogę musisz przejść, aby stać podobnym do tego sługi Kościoła!"

Słowo Boże przynagla nas jednak, byśmy się nie zatrzymywali u początku czy w połowie drogi. Czasami zmiana struktur, strony zewnętrznej, trudniejsza jest od zmiany serc. W jednym ze swoich "przesłań do Soboru" ojciec Gauthier napisał te słowa: "Nadzieją ubogich, w pierwszym rzędzie i nade wszystko, jest spotkanie Jezusa z Nazaretu, cieśli żyjącego w swoim Kościele, rozpoznanie Go w spotkaniu z Kościołem. Ubodzy i robotnicy nie chcą słyszeć o Kościele, który nazywa siebie oblubienicą Chrystusa, a zachowuje się jak wytworna Pani… Jak może oblubienica żyć i ubierać się inaczej, niż tego pragnie i to się podoba jej oblubieńcowi?".

Ubóstwo Jezusa polegało przede wszystkim na wyrzeczeniu się wszelkiego znaczenia. Dążenie do posiadania znaczenia nie musi być rzeczą złą, chociaż winniśmy dobrze wyjaśnić, co pod tym pojęciem rozumiemy. Słowo to bowiem jest dwuznaczne; co więcej, jest ono jednym z największych idoli świata. "Prestige": czego nie przywołuje na myśl to słowo! Jezus uczył swych apostołów, by pojmowali autorytet zupełnie odwrotnie, niż rozumiał go świat. "Kto by chciał być pierwszym między wami - mówił - niech będzie niewolnikiem wszystkich" (Mk 10,44). Znaczenie według Ewangelii polega wprawdzie na wyprzedzaniu innych, lecz chodzi o pierwszeństwo w pokorze i w służbie. Prawdziwa "kariera" kościelna - ta, która liczy się w oczach Chrystusa - jest niewątpliwie wspinaniem się, lecz wspinaniem się ku dołowi. Mówienie o "prestiżu Kościoła" bez tego uściślenia, jest terminologiczną sprzecznością.

Takie ubóstwo w duchu konieczne jest nie tylko na "szczytach", lecz w równym stopniu także na innych płaszczyznach życia Kościoła. Św. Piotr nakazywał prezbiterom, aby strzegli powierzonych sobie braci nie "ze względu na niegodziwe zyski" (por. 1 P 5,3), a św. Paweł nie chciał okazywać swej "władzy" nad wiarą wspólnoty (por. 2 Kor 1,24). Jednym ze sposobów zachowywania się jak "panowie", zamiast być sługami i przykładami dla stada, jest zarządzanie własnością wspólnoty (jak kościół, budynki, różne struktury, fundusze), odmawianie lub zezwalanie na ich używanie, jak gdyby były wyłącznie prywatną własnością, a nie dobrami wspólnymi, co do których użytku cała wspólnota, za pośrednictwem swych przedstawicieli, ma prawo wyrazić swe własne zdanie. Odnośnie do tego warto zauważyć, w jaki sposób Apostoł zarządza funduszem zbiórki. Chce mieć przy sobie delegatów "wybranych przez Kościoły", a nie przez niego i to w tym celu, aby - jak mówi - nikt na nich nie sarkał z okazji darów tak obficie zebranych (por. 2 Kor 8,19 nn; 1 Kor 16,3). W adhortacji apostolskiej Pastores dabo vobis, wydanej w następstwie Synodu biskupów poświęconego formacji prezbiterów, czytamy: "Osobiście włączony w życie wspólnoty i odpowiedzialny za nią kapłan winien dawać także świadectwo całkowitej "przejrzystości" w rozporządzaniu dobrami wspólnoty, których nigdy nie będzie traktował tak, jakby były one jego własnym majątkiem, ale jako rzecz, z której musi zdać sprawę Bogu i braciom, przede wszystkim ubogim".

Zgodnie z tym co powiedzieliśmy, ideał duchowego ubóstwa pociąga za sobą wielkie zaufanie do Boga, będące pozytywnym aspektem nieufności do samych siebie. Czasami, nieraz bezwiednie, wyrażamy się tak, jak gdyby przyszłość Kościoła była niepewna, albo zależna od faktów historycznych, wędrówek ludów czy przemian społecznych. Na pytanie: co myśleć wobec prespektywy chrześcijaństwa, które coraz bardziej zdaje się być mniejszością religijną w świecie, Jan Paweł II, cytując słowa Chrystusa, odpowiadał: "Nie bój się, mała trzódko" i przypominał, że "Ewangelia nie jest obietnicą łatwych sukcesów" chociaż "równocześnie jest ona Wielką obietnicą". I to prawda.

Przyszłość Kościoła znajduje się w rękach Zmartwychwstałego, któremu "dana została wszelka władza na niebie i na ziemi", a więc znajduje się w dobrych rękach. Mieliśmy tego wielokrotne potwierdzenie w ciągu ostatnich dwudziestu wieków. "Nie troszczcie się zbytnio - mówi zatem Jezus - dosyć ma dzień swojej biedy" (Mt 6,34). Każda epoka ma dość swojej biedy.

Nasz przyjaciel, poeta Péguy, w jednym ze swoich wierszy tak każe mówić Bogu:

"Mówią mi

że są ludzie którzy nie śpią.

Że pracują dobrze a śpią źle.

Jakiż brak zaufania do mnie.

Kierują wyśmienicie swymi interesami za dnia.

Lecz nie chcą mi powierzyć ich kierownictwa nocą.

Jak gdybym nie był zdolny bezpiecznie kierować nimi nocą.

Nie potrafią powierzyć ich zarządu mojej mądrości.

Czy moglibyście bez wielkiej szkody zostawić mi w ręku wasze interesy, o ludzie mądrzy.

Czy nazajutrz rano znaleźlibyście je zbyt uszczuplone.

A może jestem jeszcze zdolny trochę je poprowadzić".

Troska i niepokój o jutro są "pułapką, w którą mogą wpaść tylko istoty wolne". By nas z tego wyleczyć, Jezus posyła nas do szkoły ptaków niebieskich i lilii polnych. Od nas ludzi jednak wymaga się więcej, niż od ptaków i kwiatów. One nie znają niebezpieczeństwa, nie wiedzą, co to jutro właśnie dlatego, że nie są istotami świadomymi i wolnymi. Lecz "doskonałość polega na poznaniu niebezpieczeństwa, ujrzeniu go na własne oczy, byciu bardzo trzeźwymi, zdolnymi do doświadczenia troski materialnej, a jednak pokonaniu strachu dzięki wierze i ufności tak, aby w bezmyślności wiary być rzeczywiście wolnymi od zatroskanych myśli".

Przepięknym podarunkiem, jaki możemy uczynić Dzieciątku Jezus, jest złożenie u Jego żłóbka wszystkich naszych trosk i zmartwień, które odbierają nam sen, niepotrzebnych kłopotów, jak to zrobili pasterze, zdejmując z głów kosze i składając je przed Jezusem. Przypomnijmy sobie to, co powiedział On Apostołom w łodzi gdy uciszył burzę: "Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?" (Mk 4,40).

4. Ubóstwo a powrót do jedności

Ojcowie Kościoła w czytaniu Biblii kierowali się kryterium, które streszczali w tych oto słowach: "Ecclesia vel anima". To znaczy: to wszystko, co zapisane jest w słowie Bożym, ma zawsze dwie płaszczyzny zastosowania: jedną dotyczącą Kościoła, drugą odnoszącą się do duszy każdego wierzącego. Chciałbym więc teraz rzucić nieco światła na to, co biblijny ideał duchowego ubóstwa może oznaczać dla każdego wierzącego dzisiaj, na przełomie wieku i tysiąclecia.

Powiedzieliśmy kiedyś, że usprawiedliwienia ubóstwa należy szukać w grzechu, który popycha człowieka do "odwrócenia się od Boga i zwrócenia się ku stworzeniom". Lecz nie jest to prawdopodobnie ostatnia przyczyna, w sensie absolutnym. Także bez grzechu, można byłoby znaleźć motywy do wyrzeczenia się posiadania i bezkrytycznego używania rzeczy nawet dobrych. Bóg postawił człowieka pośrodku różnorodności dóbr stworzonych nie po to, aby raz na zawsze się wśród nich zadomowił, uznawszy je za ostateczne i "rozbijając" tu na ziemi swe "trzy namioty". Bóg nie chce, by człowiek pozostał statycznie syty pośrodku tych dóbr, lecz by od wielości rozpoczął swą drogę ku jedności, w kierunku jedynego i najwyższego Dobra i aby ta zdobycz była też jego dziełem, które wymaga oderwania, wyboru i konkretnego posługiwania się wolnością.

Bóg, dając człowiekowi najwyższe przykazanie, aby "miłował Go ze wszystkich sił", zapraszał go przez to do skoncentrowania się na jedynej miłości, a więc w pewnym sensie, do wyrzeczenia się i ubóstwa. "Bo kochać - mówi św. Jan od Krzyża - to starać się dla miłości Boga wyrzec się i ogołocić ze wszystkiego co nie jest Bogiem". Jesteśmy stworzeni dla jedności, aby "być, w pewien sposób, wszystkim". Gdyby chodziło o całość w znaczeniu materialnym, próbowałoby się osiągnąć ten cel postępując drogą wzrostu, dodatków, aneksji, starając się o coraz to nowsze rzeczy i przyjemności. Lecz ponieważ chodzi o całość duchową, trzeba iść drogą odwrotną, przez pomniejszanie, odejmowanie i pozbywanie się, docierając do całości od strony przeciwnej; dokonując tak zwanego kursu wstecznego. Tak, jak gdyby ktoś, znajdując się na afrykańskim brzegu cieśniny Gibraltarskiej, okrążał od wewnątrz całe morze Śródziemne, aby dotrzeć do przeciwległego wybrzeża europejskiego, kto inny zaś rzuciłby się w morze i przebył cieśninę wpław, docierając z niewielkim wysiłkiem do tej samej mety. Ten drugi sposób jest drogą ubóstwa. Dzięki niemu, właściwy dla momentu stworzenia ruch "stworzeń wychodzących od Boga", ustępuje miejsca ruchowi "powrotu stworzeń do Boga", charakterystycznemu dla zbawienia.

To wyjaśnienie ubóstwa znalazło swój najsłynniejszy wyraz w tak zwanej szkole mistyki Nadreńskiej. Mistrz Eckhart, w znanym kazaniu o błogosławieństwie ubogich stwierdza, że ubogim w duchu jest człowiek, który "nic nie chce, nic nie wie i nic nie ma". Jeżeli chodzi o nie-chcenie, ubóstwo domaga się, aby człowiek był "tak wyzuty ze swej stworzonej woli, jak wtedy kiedy jeszcze nie istniał". W kwestii nie-wiedzenia, ubóstwo to "nie znać niczego, ani Boga, ani stworzeń, ani siebie samego"; nie próbować nawet zrozumieć, czy i jak Bóg w człowieku działa, wyrzec się wszelkiego własnego działania pamięci, rozumu i wyobraźni, ze swej natury dyspersyjnego, aby mogła się ona zatrzymać w miejscu, gdzie wszystko jest jednością, i gdzie niewiedza i poznanie się spotykają. Gdy zaś chodzi o nie-posiadanie, ubóstwo ducha polega na nie posiadaniu nawet własnego miejsca, w którym Bóg mógłby działać, ale by "człowiek był do tego stopnia wolny od Boga i wszystkich swoich uczynków, że On chcąc działać w duszy, sam staje się miejscem tego działania".

Nie tylko mistycy niemieccy w ten sposób się wyrażają. Także św. Jan od Krzyża w podobnym świetle przedstawia ubóstwo w duchu, jakkolwiek unika pewnej przesady, którą natomiast spotykamy u tych pierwszych. Nazywa on ubóstwo w duchu "ogołoceniem" i mówi, że polega ono na wyrzeczeniu się tego, co może się zakorzenić w duszy, jak pragnienia, dążenia, pocieszenia. Prawdziwie ubogim jest ten, kto "wszystko swoje położył w ogołoceniu i w niczym".

Aby zrozumieć te stwierdzenia należy je umieścić w całościowej wizji proponowanej przez tych autorów. W człowieku istnieją dwa wymiary: jeden "istotowy", jako stałe i jednoczące centrum, nazywane "podstawą duszy", która znajduje się w bezpośrednim związku z Bogiem, oraz drugi "akcydentalny" i wieloraki, który wyraża się w różnych władzach (wola, inteligencja, pamięć) i w zmysłach przedłużających aktywność duszy w kierunku zewnętrznym. Pierwszy to poziom istnienia, drugi - poziom działania.

W konsekwencji, istnieją też dwa ruchy: ruch do wewnątrz, w kierunku podstawy duszy, który się realizuje w ustaniu wszelkiej aktywności i woli, i w którym dlatego wyjaśnia się ubóstwo w duchu, oraz ruch na zewnątrz i w kierunku działania (woli, wiedzy, posiadania). Pierwszy z nich, nazywany "wtargnięciem" lub "inwazją", jest powrotem do jedności; drugi, nazywany "wypadem" lub "ucieczką", jest zmierzaniem w kierunku wielości. Bóg znajduje się na końcu pierwszego z tych ruchów. Stąd znaczenie ubóstwa w duchu, które jest cnotą nie tylko ascetyczną, ale i mistyczną.

Co jednak dzieje się na końcu tej drogi powrotu do wnętrza? Mają tam miejsce Narodziny, "Narodziny Boga w duszy". Ten sam Mistrz Eckhart, w jednym ze swoich Bożonarodzeniowych kazań, przedstawia to wydarzenie mistyczne w całej swej okazałości i śmiałości. Na co się przydaje - powtarza za Orygenesem i wieloma innymi przed sobą - że Jezus kiedyś narodził się z Maryi w Betlejem, jeżeli nie rodzi się na nowo w tobie? Miejscem tych narodzin, żłóbkiem czy kołyską, jest właśnie podstawa duszy. "Dlatego dusza, w której dokonać się mają te narodziny, musi zachowywać całkowitą czystość, żyć całkowicie szlachetnie, w skupieniu i wyłącznie życiem wewnętrznym, nie wybiegać poprzez pięć zmysłów ku różnorodności stworzeń, lecz żyć życiem wewnętrznym, w skupieniu i czystości". Także w tym wypadku, słowo zstępuje z nieba "gdy głęboka cisza zalega wszystko" (por. Mdr 18,14). Nikt nie może wejść do tego "wnętrza duszy", nawet sama dusza, lecz tylko Bóg. Tutaj też, jak to czyni w wieczności, Bóg wypowiada swe "wszechmocne Słowo", a ono się rodzi.

A w jaki sposób to wszystko się dokonuje? Właśnie dzięki duchowemu ubóstwu. Człowiek nie może bardziej ułatwić tego działania Bożego, niż odcinając się nie tylko od rzeczy, lecz także od wszelkiej aktywności i widowisk. "Jeżeli wyzbędziesz się siebie samego i tego, co zewnętrzne, przyjmiesz Go rzeczywiście w Jego całości". Dlatego "wyzbądź się zgiełku zewnętrznych uczynków! Uciekaj daleko i skryj się przed burzą własnych myśli, gdyż rodzą one niepokój!".

Jaki jest jednak owoc tego wszystkiego? Nie tylko Ojciec rodzi w tobie swojego Syna, lecz ty sam rodzisz się jako Boże dziecko i otrzymujesz moc. "Światłość w ciemności świeci; przyszło do swojej własności (podstawa duszy!) i wszystkim, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi".

Rodzi się wszakże pytanie: czy pozornie tak daleki od rzeczywistości ideał może się nam jeszcze do czegoś przydać? Autorzy ci nieustannie powtarzają, że te sprawy nie są zarezerwowane dla wąskiego grona, ale że z istoty swej dostępne są dla wszystkich ochrzczonych, a w pewnym stopniu także dla wszystkich ludzi. I my dzisiaj prawdopodobnie jesteśmy w stanie uznać słuszność tego ich przekonania. Przynajmniej możemy zrozumieć, jak bardzo ta wypracowana w dolinie Nadreńskiej przez całą generację ludzi wyjątkowych nauka, może mieć opatrznościowy wpływ na nasze czasy. Niewątpliwie należy tę doktrynę oczyścić z niektórych przesadnych i niebezpiecznych akcentów, co zresztą Kościół zaczął już czynić jeszcze za życia tych autorów. Nie powinno to jednak nas dziwić. Skoro "niedoskonałe jest nasze proroctwo" (por. 1 Kor 13,9), niedoskonała jest także nasza mistyka.

Jeżeli dotrzemy do inspirującego rdzenia tej wizji i zrozumiemy jej zasadnicze elementy, może ona dać dzisiejszemu Kościołowi narzędzie pomagające mu w odpowiedzi na jedno z najpoważniejszych wyzwań, jakim jest fascynacja innymi tradycjami religijnymi. Taka odpowiedź bowiem pozwoli na wytrwanie w wierności własnemu dziedzictwu duchowemu. Co więcej, pozwoli na głoszenie ludziom naszych czasów tego, czego "jakby po omacku" szukają oni gdzie indziej.

Nie ma wątpliwości, że charakterystycznym dla naszej cywilizacji ruchem nie jest ten, który Eckhart nazywa "wtargnięciem", ale to "ucieczka"; nie powrót do jedności, lecz pęd ku wielości; nie tendencja do bycia, ale do działania i posiadania. Wiadomo, jak surowo skrytykowano tradycyjną duchowość - na przykład dziełko O naśladowaniu Chrystusa - która cała skupiona była na wnętrzu i ucieczce od świata. Przeciwstawiła się jej duchowość społecznego i politycznego zaangażowania, nazywana religią "drugiego przykazania", która zmierza w kierunku świata i pragnie ten świat przemienić.

Nie zwrócono niestety uwagi na to, że ruch ten nakładał się na inny, idący w tym samym kierunku, który go duplikował. Cała nasza kultura bowiem zwrócona jest również na działanie, na przemianę świata, na jego zdobycie. Żyjemy w dobie masowych środków komunikacji. Komunikacja, bycie na bieżąco we wszystkim i w możliwie najkrótszym czasie, staje się dzisiaj powszednią obsesją. W ten sposób jednak człowiek oddala się od swego centrum i od samego źródła własnej mocy. W procesie tym człowiek się rozprasza, a wspominani mistycy tłumaczą nam, dlaczego tak się dzieje: "Każda rozdrobniona władza jest niedoskonała… Jeśli oko twe chce widzieć wszystkie rzeczy i ucho twe chce słyszeć wszystkie rzeczy, i serce twe chce je wszystkie rozważyć, to dusza twoja musi być rozproszona we wszystkich tych rzeczach". Tak tłumaczy się "słabość", z której coraz bardziej zaczynamy zdawać sobie sprawę. Nasza epoka charakteryzuje się nie tylko "słabą myślą", jak ktoś to określił, lecz także słabą wolą, słabą pamięcią, słabą sztuką. Mity opowiadają często o rozbitym na części bóstwie, którego członki rozrzucone zostały po całym wszechświecie. Podobnie dzieje się dzisiaj z ludzką duszą. Istnieje diaspora duszy, z powodu której jest ona rozsiana, rozproszona na cztery strony świata.

Co jednak dzieje się w między czasie? Coś w człowieku się buntuje przeciwko tej głębokiej alienacji. Z różnych stron napływają tego sygnały. Lecz sygnałem dla nas najważniejszym, a równocześnie najbardziej niepokojącym, jest właśnie to, co dostrzega się na terenie religii. Coraz więcej ludzi, także spośród chrześcijan, zwraca się w kierunku obcych religii, zwłaszcza o podłożu buddyjskim, które zdają się obiecywać zagubionemu i rozproszonemu człowiekowi powrót do jedności, z nadzieją bezpośredniego kontaktu z tą rzeczywistością lub świadomością (lub, odpowiednio, brakiem rzeczywistości czy świadomości), którą nazywamy, zależnie od przypadku, Bogiem, lub Pełnią, lub też Nicością.

Teraz już jednak wiemy, że w tradycji Kościoła istnieje zupełnie inna odpowiedź na tę rodzącą się we współczesnym człowieku potrzebę. W tym przejawia się aspekt pozytywny dialogu pomiędzy religiami. Zachęca on każdego do lepszego uświadomienia sobie nie tylko własnej specyfiki i odrębności, lecz także nie odkrytych dotąd bogactw własnego duchowego dziedzictwa. Do dania własnych odpowiedzi na pytania innych; odpowiedzi pochodzących z wewnątrz na pytania dochodzące z zewnątrz.

5. "Wejdź w samego siebie!"

Co nowego proponuje nam ten ideał wypracowany w oparciu o ewangeliczne błogosławieństwo ubogich w duchu? Odpowiedź wydaje się prosta, zwłaszcza gdy Mistrza Eckharta uzupełnimy św. Augustynem, który często stanowi dla niego źródło: "Nie wychodź na zewnątrz - zachęca nas on - powróć do siebie samego; w człowieku wewnętrznym mieszka prawda".

"Wejdź w samego siebie!": dotąd dociera jeszcze wielu; lecz chrześcijaństwo dodaje: "w człowieku wewnętrznym mieszka prawda"; co więcej: "w człowieku wewnętrznym mieszka Chrystus". Osoba, a nie jakaś abstrakcyjna "Prawda". Dotarłszy do swego centrum, do swego nagiego istnienia, człowiek odnajduje nie tylko siebie samego, lub ciszę, czy brak wszystkiego albo pustkę; znajduje natomiast Istnienie, Słowo, Obecność, Pełnię. We wnętrzu, Ojciec "daje ci swoje Słowo Przedwieczne, a w tymże Słowie - własne życie, byt i Bóstwo".

Wszystko to może kończy się na negacji działania, czynnej miłości, wyjścia naprzeciw światu? Wprost przeciwnie, przez ten odnowiony kontakt z wnętrzem i ze źródłem własnego istnienia - a więc z Bogiem - "oświecone zostają wszystkie władze jego duszy, a ponadto człowiek zewnętrzny. Skoro tylko bowiem Bóg dotknie w nas prawdą podstawy [duszy], wtedy światło oświeca te władze, a człowiek wtedy potrafi niekiedy [czynić] więcej, niż potrafiłby go ktokolwiek nauczyć".

Potwierdza to także ogólne doświadczenie. Wielkie przedsięwzięcia i dzieła mające faktyczny wpływ na bieg duchowej historii ludzkości, rodziły się zawsze w długim milczeniu. Przesłaniem Eckharta i mistyków nie jest zatem nawoływanie do wyzbycia się zaangażowania i wycofania się ze świata, ale wezwanie do "przywrócenia równowagi i właściwego rytmu pomiędzy tym, co zewnętrzne i tym, co wewnętrzne, między jednością i wielością; konieczność odkrycia głębokiego bogactwa duszy, by przelać je na ludzkie relacje, które mogą zostać uratowane tylko dzięki wewnętrznej odnowie jednostek".

Dzisiejszy świat potrzebuje koniecznie odkrycia tej równowagi. Grozi nam duchowa asfiksja (zaduszenie), zwłaszcza w nowoczesnych aglomeracjach, w których wszechwładnie panuje ogłuszająca i oślepiająca powierzchowność. Ludzie tak bardzo oddalili się od własnego domu, że nie potrafią już znaleźć drogi powrotnej. Jako słudzy słowa i "diakoni Ducha", jak nas określa Apostoł (por. 2 Kor 3,8), powinniśmy im w tym pokornie służyć, by nasza młodzież nie musiała aż na Dalekim Wschodzie poszukiwać kogoś, kto pomógłby im odkryć siebie i Boga.

Jak przygotować się do tego zadania? Głównie przez to, że sami jako pierwsi powrócimy do serca, świętując naprawdę te proponowane nam "Narodziny duszy". Podobnie jak w przypadku ubóstwa materialnego, pierwszą rzeczą, którą należy uczynić, jest zakochanie się w tym ideale, modlitwa do Ducha Świętego, by "nas pociągnął" ku niemu. Następnie trzeba zacząć go praktykować przynajmniej w drobnych rzeczach.

To, co mistycy nadreńscy powiedzieli nam o ubóstwie duchowym, jest naprawdę wzniosłe, lecz może jeszcze zbyt abstrakcyjne i spekulatywne, by móc to wprowadzić w życie. Dlatego pokorny Franciszek z Asyżu ukazuje nam konkretne dzieło, które każdy z nas może podjąć: "Wielu jest takich - pisze - którzy oddając się gorliwie modlitwom i obowiązkom, nękają swe ciała licznymi postami i umartwieniami, lecz z powodu jednego tylko słowa, które zdaje się być krzywdą dla ich ciała, lub z powodu jakiejś rzeczy, której się ich pozbawia, wzburzają się i wpadają w gniew. Ci nie są ubodzy duchem. Kto bowiem jest rzeczywiście ubogi duchem, ten nienawidzi siebie samego i kocha tych, którzy uderzają go w policzek". Dla Biedaczyny ubogim w duchu jest sługa, "który nie wynosi się z powodu dobra, jakie Pan mówi i czyni przez niego, bardziej niż z tego, jakie Pan mówi i czyni przez innego". Jakaż droga do przebycia, przynajmniej dla mnie!

Życie stawia przed nami niezliczone okazje do ćwiczenia się w tym duchowym ubóstwie. Według jednej z uczennic Biedaczyny, błogosławionej Anieli z Foligno, prawdziwe ubóstwo w duchu sprawia, że dusza "działa bez drugorzędnych celów i bez roszczeń do jakichkolwiek zasług". W ten oto sposób błogosławieństwo ubogich w duchu prowadzi do błogosławieństwa czystych sercem. Zacznijmy więc, lub kontynuujmy, naszą walkę przeciwko "drugorzędnym celom". "O, umiłowanie ubóstwa, królestwo pokoju!", wołała inna wielka mistyczka, wskazując na ubóstwo jako na drogę do kolejnego błogosławieństwa, tego dotyczącego ludzi wprowadzających pokój.

Zbliżając się ku końcowi, skierujmy nasze myśli na historyczne i liturgiczne Boże Narodzenie. Co ono dla nas znaczy, po tym wszystkim, co usłyszeliśmy o Narodzinach mistycznych i narodzinach duszy? Czy zostaje przez nie przyćmione? Wprost przeciwnie, stanowi wydarzenie, dzięki któremu możliwe jest każde mistyczne jego powtórzenie, a także jest źródłem jego wartości. Jezus może się we mnie narodzić, ponieważ kiedyś narodził się z Maryi w Betlejem. Historyczne Boże Narodzenie jest również znakiem i wzorem tego niewidzialnego Narodzenia. W skrajnym ubóstwie, w ciszy, w najgłębszym pokoju, wtedy po raz pierwszy wszechmocne Słowo zstąpiło ze swego królewskiego tronu, światłość rozbłysła w ciemnościach. To wszystko nam przypomina, jakich potrzeba warunków, aby Boże Narodzenie mogło się w naszej duszy powtórzyć.

Maryja - mówi jeden z soborowych tekstów - "zajmuje pierwsze miejsce wśród pokornych i ubogich Pana, którzy z ufnością oczekują od Niego zbawienia i dostępują go ". Innymi słowy, jest doskonałym spełnieniem tego ideału duchowego ubóstwa, który próbowaliśmy zrekonstruować. Kroczy Ona na czele tej reszty "pokornych i ubogich, którzy ufają Panu". Ona nie potrzebowała "powracać do serca", gdyż nigdy się stamtąd nie oddaliła. Jej spojrzenie i wszystkie jej myśli, zwłaszcza wtedy, gdy nosiła pod sercem Jezusa, były w całości zwrócone na wnętrze, ponieważ w Jej wnętrzu prawdziwie, a nie tylko duchowo, mieszkała "prawda".

Przez cały czas przygotowywania tych refleksji, miałem przed sobą ikonę Madonny z Dzieciątkiem Jezus w objęciach, w królewskim płaszczu. Jej pochylone w kierunku Syna oblicze, w postawie bezgranicznej pokory i adoracji, wyrażało samą kwintesencję ewangelicznego ubóstwa. Jeżeli w tych moich refleksjach o ubóstwie znalazła się choćby jedna wartościowa myśl, jestem przekonany, że pochodziła ona od Niej. Ta ikona była moją księgą o ubóstwie.

Niech Maryja wyprosi nam łaskę umiłowania ubóstwa i abyśmy za jej przykładem mogli się zawsze zaliczać do tych "ubogich i pokornych, którzy ufają tylko Panu".

(Tł. br. Marek Przeczewski, ofmcap.)

Lista konferencji i kazań

1



Wyszukiwarka