3604


+++

Prezydent Kaczyński  i wszyscy inni znajdujący się na pokładzie samolotu lecącego na uroczystości katyńskie nie zginął w samolocie, który rozbił się kolo lotniska w Smoleńsku - jak to pokazano całemu światu ale w innym miejscu.
W Smoleńsku rozbił się samolot bliźniak. Bliźniak ten był pusty - bez pasażerów i załogi.

Przypuszczalnie chciano mieć absolutna pewność skutków zamachu i dlatego zamordowano wszystkich poprzez stracenie samolotu prezydenta i rozbicie go w ustronnym miejscu, gdzie ofiary można było rzeczywiście dobić o ile ktoś by przeżył.
W Smoleńsku rozbił się jedynie samolot bliźniak, który został spreparowany jedynie do upozorowania katastrofy z winy pilota. W Tv widać było rozbity samolot ciał ofiar nikt nie widział.

Konstrukcja bliźniaka była specjalnie przygotowana do rozpadnięcia się na mnóstwo kawałków zdemolowanej konstrukcji na dużej przestrzeni miejsca upadku. To celem ukrycia właśnie faktu braku ciał ofiar w samolocie rzekomo prezydenckim.

Pierwsi  spontaniczni świadkowie na miejscu rozbicia samolotu Tu-154, np polski kamerzysta  telewizyjny oraz polski ambasador w Moskwie Bhar, stwierdzili zgodnie, ze nie widzieli ciał ani zabitych ani rannych.  Szczególnie ważne tu jest zeznanie kamerzysty, który był a Kabatach i widział jak wygląda miejsce katastrofy lotniczej w chwili tuz po zderzeniu samolotu z ziemia.  
Brak ciał zabitych lub rannych, obaj świadkowie podkreślali  ze zdumieniem i pełna świadomościowa niezwykłości tego faktu.

Ciał ofiar nie widział ani ten polski kamerzysta ani następni operatorzy , którzy filmowali strażaków polewających wrak woda.  Ani jeden raz kamera okazała coś co mogło przypominać ciało ofiary katastrofy. Ciała te powinny przecież   znajdować się  w samolocie oraz obok.
Samolot ten leciał z niska prędkością a konstrukcja miała być nienaruszona do chwili uderzenia w ziemie. Dodatkowo gałęzie lasu oraz miękkie podłoże powinny wybitnie amortyzować uderzenie co powinno umniejszyć efekt ew rozrzutu ciał. Gdyby w samolocie blizniku byli ludzie to widać by było tez ciała ofiar wypadku.
Kamery nie okazały tez ani plandek lub koców , które w takich wypadkach narzuca się na ciała zabitych. Na wszystkich ujęciach kamer brak takich śladów przykrycia ew ciał.
Do miejsca wypadku nie podjechała ani jedna karetka nie przybył nikt z personelu medycznego.
Pokazano trumny przy w wożeniu ich na miejsce wypadku jaki i przy wywożeniu ich do Moskwy.Co było w trumnach nikt nie widział. Pakowanie skrwawianych ciał ofiar katastrofy pozostawia ślady krwi na ubraniu personelu ratunkowego jaki sprzęcie ratunkowym. Tu ani ratownicy nie mieli śladu krwi ani materiał trumien nie został zakrwawiony w sposób widoczny.
 
Wladze Smoleńska - groteskowo wręcz- podały , ze wszyscy zginęli. Podczas kiedy nie wiedziano nawet ilu było zabitych - nie umiano podać żadnej cyfry. Cyfrą było: wszyscy zabici.W przypadku takiej katastrofy podaje się ilu ciał doliczono się wśród zabitych a ile ciał możne brakować - zaginieni. Widać tu wcześniej zaplanowane komendy zaprojektowane za biurkiem i nie mające pokrycia w realnych raportach o faktycznym zdarzeniu.

Oprócz oceny działań ratunkowych dochodzi tu aspekt oszacowania  technicznego uszkodzenia  samolotu. Kiedy w pierwszych doniesieniach podawano , ze wszyscy zginęli i samolot został doszczętnie zniszczony w trakcie katastrofy, TVP Info pokazywała swymi kamerami - w tle takich właśnie komentarzy  -wyraźny dobrze zachowany kształt kadłuba samolotu. Kadłub  - w części środkowej - leząc na ziemi  wyglądał być w bardzo dobrym stanie!
Leząc lekko skośnie do osi kamery ukazywał wyraźnie swe wnętrze,które wyglądało na dobrze zachowane choć wskazujące na ślady braku tak foteli jak polek bagażowych itp. Wyglądało to jakby nastąpił tam wybuch , który wymiótł wszystko ze swego wnętrza. Cos tak jak skorupka jajka bez swej zawartości. 
Na pokazywanych zdjęciach video widać było tak jakby cześć cylindryczna kadłuba została rozdarta na kawałki.  Przekrój tego rozerwania był charakterystycznie postrzępiony regularnie - tez jak skorupka jajka -  co było widokiem niezwykłym przy takich zderzeniach. To postrzępienie mogło być także   podobne  do rury lub łuski pocisku , które zostały rozerwane silą wybuchu od środka a nie siły zewnętrznej. Uszkodzenia takie nie mogą być skutkiem uderzenia w ziemie.
Film pokazujący tak zniszczona konstrukcje zaginał i możne nie ma już go nawet w archiwum TVP. Jeżeli  ktoś nagrywał te sceny w domu powinien kopie tego filmu rozesłać po świecie i opublikować na internecie.

Co charakterystyczne ogon części kadłubowej - pokazany na innym filmie -ma widoczne oderwanie od części kadłuba cylindrycznego w sposób absolutnie odwrotny.
Sprzeczność w rozumowaniu nie występuje  jeżeli założymy , ze kadłub cylindryczny jest jednolity a cześć ogonowa jest przykręcona śrubami przez wręgę kadłubowa.
Przygotowując konstrukcje do łatwego rozsypania się w trakcie wybuchu przy uderzeniu w ziemie jest dużo łatwiej poluzować śruby części ogonowej niż osłabić monolityczna konstrukcje części cylindrycznej. Stad ta różnica.

Fakt, ze konstrukcji ogonowa została celowa osłabiona jest łatwo zauważalny. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia innych katastrof Tu-154. Tam zawsze ogon jest konstrukcją najtrwalszą i trzyma się części cylindrycznej , podczas kiedy u bliźniaka nastąpił wyraźny podział.

Przygotowując  samolot bliźniak do efektownego rozbicia postanowiono zwiększyć efekt rozrzucenia części wraku poprzez rozerwanie kadłuba od środka właśnie za pomocą ładunków wybuchowych. Obawiano się bowiem , ze wrak zachowa się w całości i trudniej będzie okryć fakt braku ciał.
 
Bliźniak byl tak właśnie  przygotowany - konstrukcja osłabiona - do rozpadnięcia się na mnóstwo kawałków  na rozleglej przestrzeni.  Z tych to powodów samolot nie zapalił się. Brak pożaru bowiem jest prostym wynikiem braku paliwa w zbiornikach. Samolot prezydencki  -  „prawdziwy”  - miał paliwo na cala drogę powrotna i przy takim właśnie uderzeniu plunąłby ogromnym pożarem. Brak paliwa w bliźniaku  musiał wynikać z obaw , ze eksplozja samolotu w powietrzu wywoła równoczesny pożar samolotu na wyraźną chwile  przed zderzeniem się z ziemia - co podważy wersje o błędzie pilota.
 

Szkic symboliczny przerwania kadluba Tu-154. Kadlub tak przepolowiony - znikl bez sladu.

Obraz taki pokazywała TVP.Info w sobotę 10 kwietnia 2010 - godziny przedpołudniowe.
Odległość od kamery jakieś 100-200 metrów.
Reporter stojąc przed kamerami miał w tle taki właśnie widok kadłuba rozbitego Tupolewa.
Widok ten przemykał się miedzy osłaniającymi go drzewami po lewej jak i po prawej stronie kadłuba.
W rzeczywistości kadłub samolotu wyglądał podobnie jak na szkicu czyli :

- 1.leżał dość równo na ziemi  ukazując geometrie urwania ( przekroju kołowym) w prawie 100%
- 2.os wzdłużna kadłuba padała jakieś 60-70 stopni do osi obiektywu kamery.
- 3.można było dojrzeć zacienione wnętrze kadłuba.
- 4.kadłub - poszycie było właśnie tak postrzępione jak to pokazano na szkicu,
co podkreślam.

ad1. Z takiego widoku można było wyciągnąć wniosek , ze kadłub tej pokazywanej części był lepiej niż dobrze zachowany w swej pierwotnej geometrii.
        Co jawnie przeczy rozgłaszanej informacji, ze kadłub rozpadł się całkowicie  i choćby ze względu na to, nikt nie mógł przeżyć.

ad3. Dzięki temu można było coś powiedzieć zarówno o wnętrzu kadłuba jak i bardzo niecodziennym oderwaniu pokazywanego kadłuba od jego pozostałej części.
        Otóż wnętrze kadłuba ukazywało brak jakichkolwiek elementów wewnętrznych kabiny:
        - brak foteli
        - brak półek bagażowych
        - przypuszczalnie brak poszycia wewnętrznego (dekoracyjnego kabin pasażerskich)

ad4.  Poszycie nośne kadłuba było postrzępione właśnie tak bardzo regularnie jak to widać na szkicu.
         Wynika to oczywiście z konstrukcyjnego rozplanowania ułożenia blach poszycia kadłuba i to nie jest dziwne.
         Dziwne zaś jest to , ze nie było widać tam tzw podłużnic, czyli elementów nośnych kadłuba,
         które poprzez nity są konstrukcją niejako zintegrowaną z poszyciem nośnym.
         Oznacza to , ze przy zniszczeniu kadłuba - jak na obrazie - powinny być także widoczne te elementy podłużne (podłużnice) również  proporcjonalnie zniszczone tak jak poszycie.
         Co zatem możne oznaczać  brak podłożnic na zdjęciach?
         - To ze zostały bądź usunięte bądź uszkodzone przed lotem.
         W jakim celu?
         - aby osłabić konstrukcje-
        W jakim celu?
        - aby samolot łatwo rozleciał się na drobne kawałki przy kontakcie z ziemią.
        W jakim celu ?
        Po to aby okryć fakt braku ofiar na pokładzie samolotu - który w takim wypadku musiał być bliźniakiem. Ten odstęp czasowy ok 20 minut - powyżej normalnego czasu lotu - jest zbyt krotki na to aby:
  - opróżnić samolot z pasażerów i załogi - żywych , martwych  lub odurzonych narkotykiem,
  - wynieść ok 120 foteli.
  - uszkodzić strukturę kadłuba tak aby łatwo rozpadła się na wiele fragmentów przy taka zaaranżowanej katastrofie.
Nasuwa się tez pytanie : dlaczego miało tam nie być foteli?
Odpowiedz jest przypuszczalnie prosta. Aby umożliwić gwarantowany rozpad kadłuba przy zderzeniu z ziemią użyto ładunków wybuchowych , których efekt byłby osłabiony przez cale rzędy i szeregi foteli.
W ten sposób - bez foteli -  fala uderzeniowa obciążyła kadłub bardzo równomiernie , co dało duży efekt  destrukcji samolotu przy małym ładunku detonacyjnym , co mniej rzuca się w oczy ew. zaocznym świadkom wypadku.
Taki mniejszy ładunek, z równomiernie rozprowadzoną falą uderzeniową,  zostawia także mniejsze lokalne ślady deformacyjne na konstrukcji kadłuba.

 

+++

Na koniec : Najbardziej nieprawdopodobna wersja katastrofy samolotu 101.
czyli :
Kłamstwo wiarygodniejsze niż prawda.

Hipoteza  zakładająca , że  w Smoleńsku nie było samolotu prezydenckiego Nr 101, a w  TV widzieliśmy jedynie samolot bliźniak nie przestała być aktualna. Przeciwnie, wydarzenia jakimi jesteśmy świadkami po opublikowaniu tego przypuszczenia -co miało miejsce 16 kwietnia - dodały jedynie nowych argumentów na korzyść hipotezy samolotu dublera.

Chodzi tu o dwa fakty szeroko rozpowszechnione w mediach, które swymi skutkami maja odwrócić

uwagę od spostrzeżeń świadków miejsca katastrofy, z których jasno wynikało , że ciał ofiar nikt nie widział w Smoleńsku.

Fakt pierwszy, publikacja bardzo krótkiego filmu w YOUTUBE, w którym to widać i słychać coś

co wskazuje na likwidacje ocalałych rozbitków samolotu 101. Fakt drugi to skandal związany z

plądrowaniem rzekomego miejsca katastrofy z rzeczy osobistych ofiar a nawet wygrzebywanie szczątków ciał.  Jest to bardzo dziwny zbieg okoliczności. Jest zastanawiające to, czy te dwa fakty nie są reakcja na słabość oszustwa smoleńskiego? Spontanicznie ujawnionego w TVP na miejscu w Smoleńsku w kilkadziesiąt minut po rozbiciu samolotu o polskich znakach lotniczych.

Musi być oczywiste to, że te dwa w/w zdarzenia medialne mają dać „wrażenie” oczywistości rozbicia się samolotu 101 na lotnisku w smoleńsku.

Film - przypadkowo zrobiony telefonem komórkowym - , który ukazuje „sugeruje”  likwidacje osób, które katastrofę przeżyły.  Według sugestii audio wizualnych przekazanych przez to nagranie,  rozbitkowie wychodzą z wraku samolotu, a tam czekają na nich oprawcy. Rozpoczyna się wymiana ognia i po 1 minucie wszystko jest gotowe - ci co przeżyli - rozbitkowie - zostali zlikwidowani w 100 procentach , a widzą to miliony internautów.

Pozostaje pytanie: dlaczego zatem przeżył sam autor tego filmu? Jak to możliwe, że uszedł z życiem? Czy nie po to aby zainstalować film na internecie? Nie ma w filmie  niczego

co jest jakimkolwiek dowodem przestępstwa. Mimo to skorumpowana prokuratura gorliwie bada jego zawartość. To podczas kiedy, ani Wiszniewskiego ani Bahra nikt nie wzywa na przesłuchanie. Naoczni świadkowie miejsca masowej zbrodni  - Wiśniewski i Bahr - leżą poza zakresem zainteresowań polskiego prawa.

Film ten jest nadzwyczaj udanym przykładem manipulacji zbiorowej. Internauci całymi

milionami budują w swych świadomościach przekonanie , że na pokładzie samolotu byli jednak

ludzie. Czyli jest to zbiorowe odwrócenie uwagi od spostrzeżeń  Wiśniewskiego, Bahra  oraz innych   świadczące o tym, że ciał tam nie było. Nie był to zatem samolot 101.

Przypuszczalnie - tak jak to bywa -  sprawcy zbrodni dużo chętniej przyjmą na siebie ciężkie podejrzenia - a fałszywe, aniżeli pozwolą odsłonić słabe nawet poszlaki, które mogą naprowadzić na prawidłowy trop. Trop , który mógłby okazać prawdę o tym zamachu.

Sam film mógłby jednak być - paradoksalnie - dowodem na prawdziwość hipotezy „samolotu bliźniaka”. Otóż o słuszności hipotezy bliźniaka świadczyć miałby ten krótki fragment likwidacji tych którzy przeżyli. Oprawcy musieliby wiedzieć , że na pokładzie miało znajdować się jedynie parę osób, a nie dziewięćdziesiąt sześć. W ciągu tych kilkunastu sekund  osoby te zostały odnalezione i zlikwidowane.  Gdyby miał to być prawdziwy samolot prezydenta musiałby  być tam i załoga i cała delegacja . Wyszukiwanie i dobijanie 96 osób musiałoby zająć jakieś dobre 30 minut a nie 20 sekund.

Drugim szachrajstwem mającym uśpić czujność analityków wydarzeń  jest farsa odnajdywania

przedmiotów osobistych należących do ofiar katastrofy. Kiedy już „wszytko zostało znalezione i zabezpieczone” nagle w 3 tygodniu po katastrofie na jego sugerowanym miejscu tragedii odnajdują się przedmioty osobiste ofiar. Portfele, telefony  i pieniądze o dużych wartościach.

A przecież teren był tak dokładnie zbadany, ziemia przekopana na  jeden metr w głąb!

Zamachowcy tak bardzo zapatrzyli się w oszustwa WTC - 11 września -  że i w Smoleńsku, tak jak w Nowym Yorku odnalazł się paszport osoby mającej znajdować się na pokładzie. Przypomnijmy, w WTC w wielkim ogniu, stopiła się nawet stal ale paszport rzekomego dowódcy porywaczy nie spłonął. W Smoleńsku tak samo. Mówią, że ciał nie widzieli, a tu patrz, nawet paszport się znalazł!

Otwarcie miejsca katastrofy dla poszukiwaczy nie jest przypadkowe. Poszukiwacze chodzą tam i grzebią, dzięki temu , że znajdują tam nawet pieniądze  motywacja grabieży jest podtrzymywana.

Nagłaśnianie tych aktów sprawia, że problem pytań nt. Braku ciał w samolocie bliźniaku utonie w morzu faktów na temat grabienia przedmiotów osobistych rozbitków. Bo skoro są rzeczy osobiste to musieli być i pasażerowie. Brak kontroli nad tym miejscem nie jest przypadkowy. Bo gdyby tak było to ta - kiedy indziej - żenująca sprawa byłaby natychmiast zatuszowana a teren byłby natychmiast szczelnie  odizolowany. Problem plądrowania tego miejsca jeszcze długo pozostanie na łamach prasy. Lekcja ta musi być utrwalona w świadomości ogółu.

Jak jednak hipoteza samolotu bliźniaka wpisuje się w przebieg zamachu?

O ile jest bardzo prawdopodobne to, że zarówno załoga jak i inni na pokładzie zostali odurzeni lub zabici gazem bojowym w trakcie lotu, to pozostaje pytanie czy zamachowcy byli na pokładzie , czy też nie. Nie można też wykluczyć tego,  że w samolocie 101 utworzono tzw. kocioł. Ci wszyscy, którzy wchodzili kolejno na pokład byli natychmiast mordowani a ich ciała układane wgłębi kabiny.

Tej ewentualności nie można wykluczyć z dwóch powodów: Faktu spóźnienia pary prezydenckiej

na lotnisko oraz wyjątkowego przypadku braku kamer telewizyjnych jakie zawsze były podczas wchodzenia prezydenta na pokład samolotu.  Lech Kaczyński mógł być już zabity w pałacu prezydenckim i to łącznie z oficerami BOR. Metoda ta choć klasyczna jest trudniejsza do wykonania niż metoda gazu bojowego, która to jak się przypuszcza jest często stosowana przy porywaniu samolotów pasażerskich, a które są przerabiane na katastrofy.

Weźmy to po kolei. Zaatakowanie załogi oraz pasażerów samolotu pasażerskiego gazem jest nad wyraz proste. Jak wiadomo samolot taki lecąc na wysokości 3000-9000 metrów musi mieć

- wg przepisów lotów - własna instalacje tlenową. Jednakże wpuszczenie gazu do samolotu - droga wentylacji ogólnej niosłoby ze sobą problem  nierównomiernego rozejścia się tej substancji w samolocie jako całości, co mogło być zauważone przez potencjalne ofiary. Poza tym  wstępna manipulacja taką instalacją mogłaby być wykryta przez serwis naziemny w Warszawie.

Najlepszym rozwiązaniem jest tu posłużenie się system masek tlenowych, które są na wyposażeniu każdego takiego samolotu. Maski takie same wypadną na głowami pasażerów i co ważne pilotów, kiedy tylko pojawi się jakikolwiek alarm na pokładzie. Tym alarmem może być; pożar, dekompresja kabiny, inne podobne problemy.

Procedura jest taka: natychmiast po alarmie wypadają maski, pilot oznajmia powód, zachęca wszystkich do założenia masek na twarze. Kapitan tak jak inni zakłada też i swoją maskę, aby oddychać tą droga. Procedura nakazuje kapitanowi równoczesne załączenie AUTOPILOTA .

I to w zasadzie wszystko. Załoga wdycha gaz , którym jest odurzona lub zabita. Zamachowcy drogą zdalną przejmują rozmowy rutynowe z ew. Wieżami kontrolnymi lub podobne.  Wieże rozmawiając z porywaczami są przekonane , że mają bieżącą łączność z załogą.

Jeżeli samolot nie musi lądować bez katastrofy  na ziemi, to fizyczna obecność zamachowców na pokładzie jest zbędna. Trudność  pojawia się o ile samolot jest mało nowoczesny , a potrzeba  sprowadzić go na ziemie bez kolizji. Tu-154 był takim samolotem , który pod tym względem mało nadawał się do takiego zdalnie sterowanego lądowania. A samolot 101 wylądował bez szwanku - to niemal pewne.

Należy zatem założyć, że zamachowcy musieli być na pokładzie.

Fakty mówiące o tym, że;

-nie było kamer TV w chwili kiedy prezydent Kaczyński wsiadał do samolotu,

-nie można było otrzymać informacji z lotniska w Warszawie co ilości osób na pokładzie

-niejasność co do powodów spóźnienia pary prezydenckiej na lotnisku

wskazują na to, zamachowcy na samolotu TU-154 nr 101, musieli wsiąść na jego pokład

już w Warszawie.

Jeżeli tak, to był wśród nich porywacz pilot , który przejął stery od nieprzytomnych lub martwych pilotów prezydenta L. Kaczyńskiego. Z chwila zameldowania do centrum dowodzenia , że samolot 101 został przejęty, nastąpił moment wprowadzenia do akcji „samolotu bliźniaka”. Bliźniak został podłączony ruchu jako samolot 101, podczas kiedy samolot prezydenta leciał w głąb Rosji.

To właśnie bliźniak krążył nad lotniskiem w Smoleńsku z załoga lub na autopilocie. To z tym pilotem lub zamachowcem podszywającym się pod pilota - już tu samolotu bliźniaka - rozmawiała wieża w Smoleńsku. Rosyjski kontroler nie kłamał. Kontroler mógł rozmawiać z fałszywym pilotem, który -możliwe - siedział w samolocie dowodzenia zamachem. Taki samolot był zauważony nad Smoleńskiem - był to przypuszczalnie rozpoznany Antonow. To z tego powodu kontroler prawdziwie powiedział, że pilot Tupolewa miał problemy z językiem,  dokładnie: z liczbami. Pilot w bliźniaku lub podający się za pilota zamachowiec w Antonowie  mógł rzeczywiście błędnie dyskutować - problem wysokości co nie uszło uwadze wieży. A mogło to być jedynie udawanie problemów językowych -  jako konieczność grania na czas.

Kiedy bliźniak - lecąc na autopilocie - znalazł się we właściwym punkcie - został osadzony na ziemi. Odbyło się to poprzez detonacje ładunku wybuchowego w skrzydle. Skrzydło zostało ucięte i tym sposobem osiągnięto precyzyjne miejsce rozbicia samolotu bliźniaka.

Popełniano jednak błąd lub nastąpiły inne okoliczności niż te które przewidywano. Samolot ten nie miała paliwa w ilości należnej do wkalkulowanego wybuchu. Skutkiem czego zniszczono by  ślady manipulacji a przede wszystkim ukryto by fakt braku ofiar na pokładzie.  Wszystko miało spłonąć. W popiołach ukryto by fakty; braku ciał oraz ogromnego (nietypowego) zniszczenia konstrukcji samolotu. Brak pożaru sprawił, że opóźniono alarm. To tu i dlatego powstał problem braku określenia czasu rozbicia bliźniaka. Nie było też już czasu na przeredagowanie komunikatu władz Smoleńska: Wszyscy zginęli a duża ilość ciał jest całkowicie  zwęglona - tak ogłoszono. Możliwe, że samolot miał lecieć bez paliwa ale miał zapalić się na ziemi od nafty, którą wstępnie rozlano na miejscu zaplanowanego wypadku. Było jednak coś co nie zagrało, rozlane paliwo nie wywołało pożaru i samolot nie spłonął.

Należy uważnie zwrócić uwagę na to co ukazują filmy ze scenami gaszenia pożaru. Otóż widać tam palącą się ziemie, a nie palący się samolot.  Wrak samolotu nie ma śladu płomieni! Pierwsze co powinno się zapalić to opony kół podwozia. Koła te znajdowały się w najbliższej bliskości rozszarpanego zbiornika i powinny spłonąć, pozostały jednak nietknięte.

Filmy wideo pokazują zaś coś  odwrotnego niż zwykle: płonie ziemia ale nie samolot.

Oznacza to, że podkład był polany paliwem i to podkład płonie ale słabym płomieniem, coś zawiodło.

Co zaś stało się z samolotem 101 i 96 osobami na pokładzie? Samolot ten osadzono na ziemi

gdzieś na tajnym lotnisku lub nawet doraźnie utwardzonym terenie, ważne aby nie było świadków. Okolice bardziej na wschód. Było to daleko od Smoleńska.

Fakt ten wyszedł na jaw, kiedy Jarosław uparł się aby ciało Lecha Kaczyńskiego zabrać natychmiast do Polski. Ciało należało najpierw przewieźć do Smoleńska. Samolot 101 lecąc z prędkością 800-900 km/h mógł osiągnąć dość daleką odległość, która sprawiła ten właśnie kłopot. Wymagań Jarosława Kaczyńskiego nie wzięto tego pod uwagę przy planowaniu. Ciało Lecha trzeba było specjalnie przerzucić do Smoleńska. Siły operacyjne w takich sytuacjach posługują się helikopterami . Prędkość lotu helikoptera jest 4 razy niższa niż Tu1-54. Oznacza to , że transport taką drogą też może być 4 razy dłuższy. I to było powodem , że samochód z Jarosławem Kaczyńskim był wstrzymywany w drodze do Smoleńska, gdzie miał zidentyfikować zwłoki Lecha.

Jest niemal pewne, że samolot 101 nigdzie nie rozbił się. Świadczyć musi o tym stan zwłok Lecha Kaczyńskiego. Zwłoki te szybko „znaleziono”, zidentyfikowano i dostarczono do Smoleńska. Świadczy to o tym, że nie był to losowy przypadek zmiażdżenia ciała w trakcie uderzenia samolotu o ziemię. Miejsce prezydenta było przy kabinach pilotów. Stan zwłok byłby podobny do innych

z tego samego miejsca w kadłubie Tupolewa. Pilotów nie znaleziono, ciało żony prezydenta było

trudne i do odnalezienia i do identyfikacji.

Bez wątpienia 96 zostało zamordowanych. Nie wiadomo jaka była to śmierć, może wszyscy byli martwi już w Warszawie. Może kapitan nie dotknął nawet steru samolotu. Czy ginęli od kuli w głowę, czy od trucizny? Można przypuszczać, że ciała ofiar celowo masakrowano to granicy

nierozpoznawalności, a to ze względu na obawę związana z ew. sekcja zwłok. Oględziny ciała

mogą ujawnić to czy ciało zostało zmasakrowane u osoby żyjącej, czy też po zgonie. Ustalenie

tego momentu mogło poważnie obnażyć kulisy zamachu.

Istotne jest to, że w Smoleńsku rozbił się bliźniak, nie było tam ciał, samolot ten nie spalił się tak jak zaplanowano,  skutkiem czego pozostały dowody poszarpanych blach pokrycia co świadczy wyraźnie o podłożonym ładunku detonacyjnym.

Czarne skrzynki nie świadczą zaś o czymkolwiek. Towarzysze napiszą cały zapis na nowo. Jeżeli zapisy skrzynek mogłyby coś okazać to nic innego jak  tylko kolejna fuszerkę fałszerzy i zbrodniarzy. Tak jak po partacku rozbili samolot bliźniak -  nie potrafili go spalić na miejscu, tak mogą też coś pomylić w nowo tworzonym zapisie. Towarzysze nad Wisła pomogą towarzyszom

w Moskwie zatuszować ew. uchybienia. A są także towarzysze w szerokim świecie, ci też pomogą.

Należy mieć świadomość co do tego , że zamach nie był robotą ani jednej osoby ani jednego państwa. Zamach ten jest rezultatem zmowy międzynarodowej - przypuszczalnie nowej Jałty. O ile inicjatywa , inspiracja lub doraźne korzyści mogły przeważać w jedną lub drugą stronę to jednak nikt nie robił tego na własna rękę.

+++

 
To mogła być eksplozja
"Gazeta Polska", 17-05-2010

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Według ekspertów od budowy płatowców, z którymi rozmawiała „GP”, kadłub prezydenckiego Tu-154 rozerwała potężna eksplozja. Wiele wskazuje, że mogła to być bomba paliwowo-powietrzna. - Na tym pułapie, przy ziemi, takie rozczłonkowanie kadłuba mogła spowodować tylko świadoma ingerencja człowieka - twierdzą

Zdaniem naszych rozmówców, przy zderzeniu samolotu z ziemią przed lub w chwili upadku doszło do silnej eksplozji. Gdyby tak nie było, samolot mógłby popękać, rozpaść się na kilka części, duraluminiowy kadłub mógłby powyginać się, ale nie rozerwałby się na tak drobne części. Eksperci wyrazili taką opinię po zbadaniu elementów prezydenckiego Tu-154, jakie znajdują się w posiadaniu „Gazety Polskiej” (widoczne na zdjęciach zamieszczonych na str 10 ), a także na podstawie licznych fotografii z terenu katastrofy oraz zdjęć szczątków maszyny zebranych na miejscu tragedii. Będące w posiadaniu redakcji „GP” części to m.in. kawałki skrzydeł, w których umiejscowione są zbiorniki paliwa (20-30-centymetrowe odłamki 7,5-milimetrowej blachy duraluminiowej w kolorze czerwonym i czerwono-białym), pokryte od spodu czarną substancją uszczelniającą zbiorniki, by paliwo nie wydostawało się na zewnątrz; panel lampek sygnalizacji położenia podwozia; tarcza wskaźnika obrotów silnika (jest ich w samolocie sześć); drobne, kilkucentymetrowe kawałki kadłuba; strzępy blachy pokrywającej kabinę pasażerską od wewnątrz; odłamki pleksiglasowych bocznych jednowarstwowych szyb (przednie są wielowarstwowe).

> Skutki jak po bombie paliwowo-powietrznej

Na kilkudziesięciu częściach, które trafiły do „GP”, nie ma śladu pożaru - choć mocno czuć od nich woń paliwa lotniczego - ani śladów stopienia aluminium. Kawałki duraluminiowej blachy są wielkości od kilku do kilkudziesięciu centymetrów (niektóre są częściami dwóch elementów połączonych dziesiątkami nitów), niekiedy postrzępione, jakby je ktoś wyrwał z większej całości. To przesłanka wskazująca, że w prezydenckim tupolewie mogło dojść do eksplozji bomby paliwowo-powietrznej lub ładunku o podobnym działaniu. Konwencjonalne bomby powodują nadpalenia, stopienia części itp.

- Jeśli eksplozja jest spowodowana różnicą ciśnienia, wówczas rozrywa ona elementy otoczenia na strzępy, lecz nie wywołuje pożaru, ponieważ bomba paliwowo-powietrzna wysysa tlen (patrz ramka). Przy zastosowaniu zwykłego ładunku wybuchowego aluminium częściowo by się stopiło. Na tym pułapie takie uszkodzenie samolotu musi być spowodowane przez celową ingerencję człowieka. I to przez ładunek umiejscowiony wewnątrz, a nie przez atak z zewnątrz samolotu. Na kilku tysiącach kilometrów taki skutek mogłoby spowodować nagłe rozhermetyzowanie, co najpierw ścisnęłoby kadłub, a następnie rozerwało na zewnątrz. Ale nie przy ziemi - tłumaczą nasi eksperci.

Według nich hipotezę eksplozji wolumetrycznej mogłaby potwierdzić lub wykluczyć specjalistyczna symulacja, którą przeprowadza się z udziałem kilku komputerów i wykorzystaniu specjalnego programu, do którego wprowadza się dane o parametrach lotu w ostatnich minutach przed tragedią, parametrach konstrukcyjnych Tu-154, badań szczątków maszyny, a także szczegółowej sekcji zwłok. Czy jednak dostaniemy z powrotem od Rosjan wrak samolotu (który jest przecież własnością RP), czy zostanie on przetopiony w rosyjskiej hucie?

Dodajmy, że kadłub Tu-154 jest wzmocniony tzw. podłużnicami, a dodatkowo dodaje mu wytrzymałości i sztywności ożebrowanie poprzeczne. Duraluminiowa konstrukcja tworzy wewnątrz wzmocnione profile zamknięte. Nie sposób taką konstrukcję z blachy duraluminiowej rozerwać na drobne kawałki bez użycia silnego materiału wybuchowego.

Dziś istnieją substancje, które po eksplozji bez śladu ulatniają się i nie da się ich wykryć, na przykład bomby spreparowane z tego samego paliwa, jakim napędzany jest samolot. Są to tzw. bomby paliwowe, które Amerykanie stosowali m.in. w Iraku.

- Skutek ich działania przypomina małą eksplozję jądrową. Działa ona na zasadzie różnicy ciśnień. Taki wybuch bez trudu może spowodować rozkawałkowanie tak masywnej konstrukcji jak Tu-154 - mówią nasi eksperci.

Takie skutki jak w katastrofie w Smoleńsku mógłby też spowodować, według nich, wybuch o mniejszej sile, jeśli konstrukcja samolotu zostałaby wcześniej odpowiednio osłabiona.

> Nie wylądował na „plecach”

Według nieoficjalnej, ale niedementowanej przez prokuratorów rosyjskich lub polskich wersji prezydencki Tu-154 po utracie części lewego skrzydła stracił siłę nośną, obrócił się do góry kołami i tak upadł. „Szorując” słabszą od dolnej górną częścią konstrukcji, rozpadł się. Tak - według tej wersji - można tłumaczyć rozdrobnienie samolotu oraz fakt, że nikt nie przeżył katastrofy. „GP” dotarła do mało znanego zdjęcia agencji Reutersa, na którym widać wyraźnie podwozie prezydenckiego tupolewa. Fragment maszyny leży co prawda kołami do góry, ale są one wraz z konstrukcją mocującą je do kadłuba całe w błocie z gliny, jaka znajduje się w miejscu katastrofy (zdjęcie str. 6). Skoro samolot spadł kołami do góry, dlaczego są one w glinie?

Po odnalezieniu tej fotografii znaleźliśmy na portalu Salon24.pl wpis autora o nicku „el ohido siluro”, w którym autor na podstawie analizy zdjęć satelitarnych doszedł do podobnych wniosków.

Na jednym z tych zdjęć widać ślady, które mogą być dowodem próby lądowania awaryjnego w prawidłowej pozycji, z lewym przechyłem, tak jak relacjonował tuż po wypadku montażysta TVP Sławomir Wiśniewski, który widział zniżającą się maszynę. Zgodnie z tą obserwacją, samolot nie wirował wokół swej osi i nie lądował na plecach. Nie zarył dziobem w ziemię (brak krateru), więc szanse części pasażerów na przeżycie powinny wzrosnąć, skoro lądował, ślizgając się po podłożu (taką hipotezę postawiliśmy już w numerze 17 „GP” z 28 kwietnia).

Problem w tym, że zachował się ogon, a zniknęła (rozpadła się na drobne kawałki o rozmiarach mniej więcej pół na pół metra) część pasażerska. Montażysta TVP Sławomir Wiśniewski słyszał dwa wybuchy. Gdyby w samolocie wybuchła bomba ciśnieniowa, doszłoby właśnie do dwóch eksplozji - pierwszy to detonacja i wzrost ciśnienia w kadłubie, drugi - rozerwanie na zewnątrz części pasażerskiej. To mogłoby tłumaczyć odrzucenie ogona i dziobu od środka i rozrzucenie szczątków na dużej przestrzeni. Wersja rosyjskiego eksperta o lądowaniu na plecach mogła więc być „wypuszczona”, by uwiarygodnić zniszczenie części pasażerskiej i śmierć wszystkich znajdujących się na pokładzie.

> Hańba w cieniu Lockerbie

Grube warstwy blachy prezydenckiego Tu-154 - wyrwane z ogromną siłą ze skrzydeł i kadłuba - nie przypominają szczątków maszyn, które spadały na ziemię z wysokości kilku lub kilkunastu metrów. Ich widok przywodzi za to na myśl „wypadki” samolotów rozerwanych w wyniku zamachów bombowych, jak np. katastrofę francuskiego McDonnella Douglasa w Nigrze w 1989 r. (zginęło 171 osób) czy słynną masakrę w szkockim Lockerbie, gdzie w grudniu 1988 r. rozbił się amerykański Boeing 747 z 259 osobami na pokładzie (zdjęcia na str. 8-9). W obu tych przypadkach wraki - tak jak w Smoleńsku - uległy rozpadowi na drobne części, które w wielu miejscach miały wystrzępione, poszarpane krawędzie. Taka dezintegracja solidnych fragmentów kadłubów McDonnella i Boeinga była wynikiem eksplozji wewnątrz tych maszyn - podobieństwo ich zniszczeń do szczątków tupolewa można porównać w ramce obok.

Słynna katastrofa amerykańskiego samolotu w Lockerbie jest jednak istotna z jeszcze innego powodu. Chodzi o sposób, w jaki ówczesne władze Wielkiej Brytanii i USA zareagowały na śmierć ponad 200 osób, a także o środki zaangażowane w śledztwo, które początkowo wydawało się beznadziejne (Boeing 747 spadł z wysokości aż 9 km, a niektóre części maszyny, oderwane od reszty już w powietrzu, spadły na miasteczko i całkowicie spłonęły). Rozbieżności między angielsko-amerykańskim śledztwem a postępowaniem prowadzonym przez Rosjan (przy biernej postawie polskiego rządu i prokuratury wojskowej) są bowiem szokujące.

Po pierwsze: w Lockerbie - jeszcze zanim przystąpiono do wyjęcia z wraku ciał - pojawili się amerykańscy śledczy, którzy dostali się do kokpitu. Poczyniono w nim wiele istotnych ustaleń, do których później nie udałoby się dojść. Amerykanie już pierwszego dnia wiedzieli więc na przykład, że katastrofa mogła być wynikiem zamachu, bo załoga w chwili śmierci nie miała na sobie masek tlenowych; nie znaleziono też żadnych śladów wskazujących, że piloci mieli świadomość utraty kontroli nad samolotem. Pod Smoleńskiem to Rosjanie zabezpieczyli teren, wrak i szczątki ofiar, a zamiast informacji pojawiła się dezinformacja (osoba przedstawiana jako kontroler lotów w Smoleńsku bezpodstawnie obwiniła załogę tupolewa o nieznajomość języka rosyjskiego). Zwolennikom oficjalnej, kremlowskiej wersji tej katastrofy warto na marginesie przypomnieć, że choć w znajdującym się na wysokości 9 km boeingu z Lockerbie nastąpił wybuch bomby, a rozerwana na trzy części maszyna spadała ponad dwie minuty na ziemię, zwłoki załogi były dobrze zachowane. W Smoleńsku - jak wiadomo - przez długi czas nie było pewności, czy ciała pilotów po upadku samolotu z kilku metrów w ogóle da się zidentyfikować, choć zdążono już publicznie zakomunikować, że żadnego „wybuchu” w Tu-154 nie było.

Po drugie: w ciągu kilku godzin od tragedii w Lockerbie brytyjscy prokuratorzy otrzymali z Francji i z satelitów szpiegowskich należących do USA wysokiej jakości zdjęcia satelitarne z miejsca zdarzenia. Pod naciskiem prasy rząd Donalda Tuska wystąpił do Amerykanów o fotografie z satelity dopiero kilkanaście dni po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Nadal jednak nie wiadomo, czy trafiły one w ogóle do prokuratury.

Po trzecie: w śledztwo dotyczące amerykańskiego Boeinga 747 zaangażowano środki adekwatne do skali katastrofy. Przez parę miesięcy ponad tysiąc policjantów i żołnierzy brytyjskich przeszukiwało tereny, na których mogły znajdować się szczątki samolotu (był to obszar znacznie większy od tego w pobliżu lotniska Smoleńsk-Siewiernyj). Towarzyszyły im helikoptery, wyposażone w specjalistyczne termowizory. Każdy drobny odłamek (znaleziono ich kilkanaście tysięcy!) został oznaczony, osobno zapakowany i odwieziony w miejsce, gdzie znaleziska poddawano prześwietleniom promieniami rentgenowskimi i chromatografii gazowej (w celu znalezienia ewentualnych pozostałości po materiałach wybuchowych). Tylko dzięki tak drobiazgowym badaniom odnaleziono nadpalony skrawek materiału, który po wnikliwym śledztwie naprowadził prokuratorów na trop terrorystów z komunistycznej Libii. Tymczasem w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem jeszcze miesiąc po wypadku ważne części samolotu, rzeczy osobiste ofiar, a nawet fragmenty ludzkich zwłok walały się obok wraku. Nikt nie jest dziś w stanie powiedzieć, jakie szczątki maszyny (być może niezwykle istotne dla śledztwa) wciąż leżą w ziemi obok smoleńskiego lotniska, a jakie bezpowrotnie zniknęły w piwnicach mieszkańców Smoleńska lub w magazynach GRU bądź FSB.

Po czwarte: po katastrofie w Lockerbie przeprowadzono dokładne sekcje zwłok ofiar. Ustalono m.in., że znaczna większość pasażerów przeżyła wybuch w samolocie (na ich ciałach nie znaleziono nawet śladów uszkodzeń od bomby) i zginęła dopiero po upadku maszyny na ziemię. Pozwoliło to określić rozmiar, miejsce i charakter eksplozji, co odegrało niebagatelną rolę w śledztwie i późniejszym procesie przeciw terrorystom. Jak wiemy - miesiąc po katastrofie pod Smoleńskiem polska prokuratura ani rodziny ofiar nie otrzymały od Federacji Rosyjskiej wyników sekcji zwłok. Według naszych informacji - Rosjanie dokonali oględzin i otwarcia ciał tragicznie zmarłych Polaków wybiórczo i pobieżnie, a polskie władze nawet nie zaproponowały, by w Warszawie przeprowadzono ponowne obdukcje.

> Zacieranie śladów

Dlaczego rząd polski dotychczas nie zlecił niezależnym ekspertom, spoza Rosji, zbadania szczątków samolotu i tak zawzięcie broni się przed wystąpieniem do Rosji o przejęcie śledztwa przez Polskę? A nawet, mimo coraz liczniejszych wątpliwości dotyczących okoliczności i skutków katastrofy, oddał kilka dni temu Rosjanom badany w Polsce rejestrator samolotu Tu-154, tzw. trzecią czarną skrzynkę (zawierającą tajne materiały kryptograficzne polskich służb!) wraz z analizą, przed upublicznieniem w kraju treści jej zapisów? Teraz, nawet jeśli zostaną upublicznione, już nigdy nie będziemy mieli pewności, czy nie zostały sfałszowane.

Cyfrowy rejestrator szybkiego dostępu produkcji warszawskiej firmy ATM PP, typu ATM-QAR/R128ENC, który ocalał z katastrofy, trafił do Polski, ponieważ jest to polski patent, strona rosyjska nie posiadała software (dostępu do oprogramowania), by odczytać jego zapisy. Okazało się, że zarejestrował on o wiele więcej parametrów, niż pierwotnie sądziła rosyjska komisja śledcza. Stanowił niezależną kopię głównego rejestratora pokładowego MŁP 14-5. Bloger „stary wiarus” na Salonie24.pl zwrócił uwagę, że „da się z niego odczytać wszystko to, co z rejestratora MŁP-14-5, ponieważ QAR jest wpięty równolegle w instalacje MSRP-64 (czyli system rejestracji parametrów lotu). Pochylenie, przechylenie, kurs, przyspieszenia we wszystkich osiach itp., a także tzw. pojedyncze zdarzenia, czyli nas interesujące, np. wysokość decyzji, naciśnięcie przycisku „Uchod”-2 krąg. Wysokość z RW i baro”. „Chciałbym się dowiedzieć ze źródła całkowicie niezależnego od rosyjskiej komisji, rosyjskiej prokuratury, rosyjskiego producenta samolotu i rosyjskiego braterstwa - pisze bloger - co się stało, kiedy kapitan Protasiuk zdał sobie sprawę, że leci zaledwie kilka metrów nad ziemią, i nacisnął przycisk Uchod. Przycisk Uchod na tablicy przyrządów Tu-154M to po angielsku »TOGA switch« (TakeOff/Go Around switch). Naciska się go w chwili, kiedy istnieje potrzeba natychmiastowego przerwania lądowania i odejścia na drugi krąg. To najszybszy sposób zwiększenia ciągu wszystkich silników do maksimum. Jest w zasadzie gwarancja, że pilot, znalazłszy się podczas lądowania w gardłowej sytuacji, naciśnie ten przycisk, ponieważ zabiera to mniej czasu niż ręczne przesunięcie trzech dźwigni ciągu. Przycisk Uchod jest podczas lądowania tylko do użytku awaryjnego, nie znajduje zastosowania w normalnych manewrach. Ale niewykluczone, że się nigdy nie dowiemy, co się stało po naciśnięciu tego przycisku. Polski rejestrator danych ATM-QAR/R128ENC z pokładu Tu-154M nr 101 został przekazany z powrotem Rosjanom. Ponieważ teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by zsynchronizować ze sobą nawzajem wszystkie trzy czarne skrzynki, należy, jak sądzę, lada chwila spodziewać się dobrej wiadomości, że wreszcie ustalono dokładną godzinę katastrofy”.

Teraz wszystkie rejestratory i informacje oraz śledztwo są w rękach rosyjskich. Mogą oni zafałszować i ukryć wszystko. Na naszych oczach odbywa się zacieranie śladów.

> Zaginieni ranni i dziwne strzały

Przerażająca jest nie tylko bezczelność rosyjskich władz, ale i uległość polskiego rządu Donalda Tuska, który na takie traktowanie Polski dał przyzwolenie. Nie przeprowadzono nawet w Polsce sekcji zwłok ofiar, gdy ciała przywieziono do Polski - mimo iż na dokumentach wydanych rodzinom są różne godziny zgonów. W tym kontekście sprawa trzech osób ciężko rannych, o których pisano na podstawie informacji z rosyjskich źródeł (a nie agencji Reuters, jak się mówiło), może wydawać się zagadkowa.

Tym bardziej że Radio Zet, powołując się na informacje z polskiej prokuratury wojskowej, podało, że rosyjscy milicjanci, znajdujący się na miejscu tragedii po katastrofie, zeznali, że słyszeli odgłosy strzałów, ale to nie oni strzelali. „GP” wysłała 29 kwietnia pytania do Wojskowej Prokuratury Okręgowej dotyczące znanego filmu, który krąży w internecie, nakręconego krótko po rozbiciu się Tu-154. Słychać na nim odgłosy wystrzałów. Niektórzy spekulowali, że dobijano rannych. Prokuratura wszczęła śledztwo. Potwierdziła, że film jest autentyczny i słychać na nim polskie oraz rosyjskie głosy, ale nie odpowiedziała na nasze pytanie, czy rozmowy w tle dźwiękowym nagrania zostały spisane (a jeśli tak, jaka jest ich treść).

Wobec tych faktów i informacji priorytetem jest wyjaśnienie, czy prezydencki Tu-154 mógł rozlecieć się na kawałki w wyniku zderzenia z ziemią po upadku z kilku metrów i czy część pasażerów mogła przeżyć? Taką tezę „GP” postawiła już w pierwszym materiale na temat przyczyn katastrofy. W tym kontekście ustalenie przyczyn, które spowodowały, że polski samolot dramatycznie obniżył lot i skręcił w lewo z prawidłowej osi pasa startowego, jest sprawą, którą trzeba zbadać, ale w drugiej kolejności.

> Platforma boi się prawdy?

Platforma Obywatelska nawet tak wielką tragedię narodową, jaką była śmierć prezydenta RP pod Smoleńskiem, wykorzystuje do wyborczej gry politycznej. Marszałek Bronisław Komorowski i Donald Tusk storpedowali wniosek Lewicy o delegowanie z każdego klubu parlamentarnego obserwatorów, którzy mieliby stały wgląd w akta polskiego śledztwa dotyczące katastrofy. - Poprosiłem marszałka Komorowskiego, by zwrócił się do prokuratora generalnego o taką możliwość, ale nie doczekałem się żadnej reakcji. Od premiera Tuska także nie otrzymałem odpowiedzi w tej sprawie - mówi „GP” poseł Stanisław Wziątek (lewica). Co więcej, podległe premierowi Tuskowi służby, choć posiadają już jedne z kluczowych informacji w sprawie katastrofy, wstrzymują ich ujawnienie. Minister, szef rządowego kolegium ds. służb specjalnych, Jacek Cichocki, 29 kwietnia powiedział, że polskie służby otrzymały od Stanów Zjednoczonych zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy. Dotychczas nie poznaliśmy jednak nawet jednego szczegółu - co przedstawiają, jakie hipotezy obalają, a jakie uprawdopodabniają. Polski kontrwywiad wojskowy, który potwierdził zaraz po katastrofie, że monitorował do końca lot prezydenckiego Tu-154, choć minął miesiąc od wypadku, ani nie wykluczył, ani nie potwierdził niektórych hipotez (awaria w samolocie, błędne naprowadzenie przez wieżę, błąd pilota, zamach terrorystyczny itp.).

To zadziwiające milczenie potwierdza słowa polityków PO, którzy twierdzą, że Donald Tusk chce przeczekać z informacjami dotyczącymi katastrofy przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich.

To rząd Donalda Tuska jest odpowiedzialny za to, że oficjalną wizytę państwową prezydenta RP rząd Putina potraktował jak prywatną wycieczkę turystyczną przypadkowych osób. Niezależnie, czy okaże się, że przyczyną katastrofy były błędy wieży w Smoleńsku, awaria na pokładzie samolotu czy też zamach, to premier Tusk, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego i podlegające Ministerstwu Spraw Wewnętrznych Biuro Ochrony Rządu ponoszą za to konstytucyjną, a być może także karną odpowiedzialność, tym samym współodpowiedzialność za śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 towarzyszących mu osób. To MSZ, jeśli oświadczenia przedstawicieli rosyjskiego rządu przed 10 kwietnia informujące, że do Rosji nie wpłynęły drogą dyplomatyczną pisma w sprawie planowanej wizyty państwowej polskiego prezydenta, były zgodne z prawdą, uczestniczyło w „matactwach”, które ułatwiły Rosji zlekceważenie polskiej delegacji.

Współodpowiedzialnego za przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego, w tym za sprawdzenie warunków pod względem bezpieczeństwa lądowania głowy państwa polskiego - ministra MSWiA, Jerzego Millera, któremu podlega BOR, premier Tusk mianował szefem komisji badającej przyczyny wypadku. Mała szansa na to, żeby Miller zbierał przeciwko sobie dowody winy.

Za logistykę i bezpieczeństwo prezydenta RP odpowiada szefostwo BOR. Tymczasem w misji katyńskiej Lecha Kaczyńskiego nie zostały spełnione nawet elementarne wymogi. Szef Biura Ochrony Rządu, gen. Marian Janicki wiedział, że w misji tej będą też uczestniczyć najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego. Powinien więc nadać jej statut misji szczególnie ważnej od strony bezpieczeństwa. W ramach procedury zapewnienia bezpieczeństwa prezydenckiego samolotu powinien polecieć dzień wcześniej samolot z odpowiednio wykwalifikowanymi funkcjonariuszami BOR, a kilka godzin przed przybyciem prezydenckiego tupolewa powinni oni sprawdzić, w porozumieniu ze służbami rosyjskimi, techniczne wyposażenie lotniska pod względem bezpieczeństwa lądowania prezydenckiego samolotu w Smoleńsku i określić zapasowe lotnisko w razie złej pogody lub z innych powodów.

Gdy prezydent USA leci z misją do kraju niezbyt przyjaznego USA, to kilka dni wcześniej udaje się tam transportowy samolot US Force, na którego pokładzie są samochody, karetka pogotowia, a nawet sala operacyjna. Specjaliści z biura ochrony rządu USA sprawdzają stan techniczny lotniska i obstawiają je przed przylotem prezydenta. Te procedury zabezpieczeń misji prezydenta USA zna szef BOR, gen. Janicki, gdyż brał udział w procedurach przygotowania dwóch misji George'a W. Busha do Polski, gdy był szefem logistyki w BOR od 2001 r. do 2007 r., a następnie został szefem Biura. Jerzy Miller, obecny minister spraw wewnętrznych, ponosi współodpowiedzialność za karygodne zaniedbania w przygotowaniu bezpieczeństwa wizyty w Katyniu 10 kwietnia br.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Bomba paliwowa

Bomba paliwowo-powietrzna - bomba lotnicza, różniąca się od konwencjonalnych bomb tym, że wypełniający ją materiał wybuchowy nie zawiera utleniacza, ale pobiera go w momencie eksplozji z powietrza atmosferycznego. Broń tego typu określana jest także mianem bomby termobarycznej (od greckich słów therme (£ŚÚŪř) - temperatura, i baros (ĶŠÚŲų) - ciśnienie), bomby próżniowej (ze względu na efekt „wysysania” tlenu podczas eksplozji). Bomby tego typu posiadają większą moc burzącą niż konwencjonalne o tej samej masie. Największą bombą tego typu jest rosyjska konstrukcja znana jako „ojciec wszystkich bomb” (Rosjanie są prekursorami tych bomb, używali ich m.in. z Czeczenii). Główną siłą niszczącą broni termobarycznej jest ciśnienie. Broń ta jest bardzo efektywna przeciwko m.in. samolotom.

(wikipedia)

(definicja z Wikipedii, opracowana m.in. na podstawie raportu Federacji Naukowców Amerykańskich)

Procedury przeprowadzania sekcji zwłok po katastrofach lotniczych w USA i Rosji

Standardy medycyny wojskowej, np. opisane w amerykańskich przepisach Medical Aspects of Army Aircraft Accident Investigation (Army Regulation 40-21, Headquarters Department of the Army Washington, DC 23 November 1976, Unclassified), jak zauważył na Salonie24. pl „stary wiarus”, mówią: „w ciągu 96 godzin po zakończeniu ostatniej sekcji zwłok wszystkie protokoły sekcji, preparaty mikroskopowe, próbki tkanek zakonserwowane w bloczkach parafinowych i innymi sposobami, zbiór fotografii ofiar przed i po przewiezieniu z miejsca wypadku oraz zdjęcia rentgenowskie mają zostać przekazane do dyspozycji wojskowego instytutu medycyny sądowej”. Każdy protokół sekcji każdej z osobna ofiary wypadku musi - oprócz standardowego opisu medycznego - zawierać następujące informacje:

- Szacunkowy czas przeżycia od momentu uderzenia o ziemię;

- Datę i godzinę śmierci;

- Ślady ognia na zwłokach powstałe przed i po uderzeniu samolotu o ziemię, oraz obecność na zwłokach błota, ziemi lub śladów paliwa;

- Szacunkowy czas wystawienia zwłok na działanie ognia;

- Położenie zwłok lub fragmentów zwłok na miejscu wypadku względem szczątków samolotu;

- Obrażenia (osobno i szczegółowo opisane mają być obrażenia głowy, twarzy, szyi, krtani, barków, piersi, korpusu, miednicy, ramion, nóg, dłoni i stóp);

- Przyczyny doznanych poparzeń (pożar, kontakt z paliwem, płynem hydraulicznym, innymi substancjami);

- Przyczyny obrażeń mechanicznych (uderzenie o części samolotu - szczegółowy opis, lub o inne przedmioty - szczegółowy opis);

- Kolejność doznanych obrażeń (opisać kolejno obrażenia odniesione przed wypadkiem, obrażenia spowodowane podczas pierwszego zderzenia z ziemią, podczas ew. kolejnych zderzeń z ziemią lub innymi obiektami, podczas ew. dalszego toku wypadku).

W rosyjskich protokołach sekcji w rubryce „przyczyna śmierci” pisano po prostu „mnogie obrażenia”.

0x01 graphic


Zachęcam do podpisu listu otwartego prof. Jacka Trznadla Przewodniczącego Rady  Polskiej Fundacji  Katyńskiej wnioskującego o powołanie 
niezależnej, Międzynarodowej  Komisji Technicznej dla zbadania przyczyn katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, a naprawdę dużo czytam na temat tej katastrofy w prasie i śledzę wiadomości podawane w różnych programach telewizyjnych, że ktoś ma na celu, aby prawda o tej katastrofie nigdy nie została ujawniona. Można ten list podpisać na stronie:
http://www.jacektrznadel.pl/


Jeżeli masz wątpliwości co do słuszności takiego listu, lub też wahasz się czy złożyć swój podpis pod tym apelem to obejrzyj koniecznie:
http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/12052010/1698017


http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/05052010/1697595


http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837


http://www.tvp.pl/publicystyka/tematyka-spoleczna/warto-rozmawiac/wideo/13052010/1693386


Jeżeli popierasz tę sprawę, to powiadom swoich znajomych o akcji składania podpisów pod tym listem.
Pozdrawiam .



Wyszukiwarka