XXXVIII
Ron odetchnął głęboko, wciągając w płuca ciepłe, majowe powietrze. Dzień wcześniej rozegrany został ostatni w tym roku mecz quidditcha, który sprawił, że dom Aqua awansował na pierwsze miejsce w tabeli. Jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, prawdopodobnie to właśnie Aquanie odbiorą tegoroczny, pierwszy w historii Emeraldfog, Puchar Domów. Te dzieciaki naprawdę z każdym dniem grały coraz lepiej, były też niesamowitymi oszustami. Jeżeli ktoś potrafił wykorzystywać wszystkie słabe punkty przeciwnika, to były to Wymoczki, jak złośliwie nazywali ich mieszkańcy innych domów, choć już bardziej mylącej nazwy nie można było im nadać. Uczniowie tego domu byli przebiegli, sprytni i Ron niechętnie musiał przyznać, że podziwia ich umiejętność zmieniania rzeczywistości na swoją korzyść.
Na początku roku patrzył na nich pod kątem Ślizgonów. Nic nie mógł poradzić na to, że ich cechy charakteru nieodmiennie mu się z nimi kojarzyły. Wydawali się sprytni, wyrachowani i przemykający się wężowym ślizgiem pomiędzy niedogodnościami. Z biegiem czasu zaczął dostrzegać ich pozytywne cechy. Uczniowie Domu Wody trzymali się razem. Nie było tam podziału na bogatych i biednych. Jeśli byłeś Wymoczkiem, należał ci się szacunek i poważanie, a jeżeli ktoś spoza błękitnego kręgu łamał tę zasadę, Aquanie ruszali swojemu koledze na odsiecz. Nieważne, czy dzieciak pochodził z arystokracji, był synem kupca, czy po prostu kolejnym wychowankiem sierocińca. Skoro artefakt przydzielił go do Domu Wody, najwyraźniej zasługiwał na ten przywilej i nikt nie poddawał tego pod dyskusję. Jeżeli pomagali komuś spoza ich dormitorium, musieli mieć ukryty cel lub czerpać z tego jakieś korzyści. Co ciekawe, uczniowie z innych domów godzili się z tym i w taki oto sposób Wymoczki wychodziły na swoje.
Ich zupełnym przeciwieństwem był dom Ignis. Płomyki nie dostały swojej nazwy przez przypadek. Były żywiołowe, skore do bójek, nigdy nie zastanawiały się nad czymś dwa razy i nosiły serca na dłoni. Jeżeli komuś pomagały, robiły to, nie czekając na gratyfikację, jeżeli z kimś się biły, to tak, aby ten ktoś wiedział za co i dlaczego dostał oraz aby zapamiętał to na dłużej. Gotowi byli skoczyć z balkonu tylko po to, aby udowodnić, że zaklęcie lewitacji działa i posiadając odpowiedni refleks, można je rzucić, zanim delikwent roztrzaska się o murawę. Ron prawie zszedł na zawał, gdy jeden z uczniów przefrunął mu bez miotły przed oknem z okrzykiem: „Wygrałem! Zjadasz swoje wypracowanie, cieciu!”. Tak, Płomyki zdecydowanie były zakałą szkoły, drżał przed nimi każdy nauczyciel. Kiedyś, jako młody chłopak, podziwiał legendarnych Huncwotów oraz chciał być taki jak Fred i George, jednak patrząc na to wszystko z perspektywy nauczyciela, zmienił zdanie: nie wszystkie wyskoki wydawały się być tak bardzo zabawne.
Najmniej problemów było z domami Ziemi i Powietrza. Uczniowie byli spokojniejsi, mniej skorzy do wygłupów i rzadko nawiązywali relacje z innymi grupami. Profesorowie lubili z nimi prowadzić zajęcia. Ron również doceniał ich zrównoważenie i spokój, jednak nie był ślepy. To właśnie tutaj najwyraźniej widać było nierówność. Pokoje tych cichych uczniów zostały przez nich samych podzielone na mieszkania biednych i bogatych.
Westchnął i rozpiął kołnierzyk, wystawiając twarz do słońca. Każdy dom miał swoje wady i zalety. Nie można było zrobić rozdziału na dobrych i złych. To były po prostu dzieci i od nauczycieli zależało, kim będą w przyszłości. Uśmiechnął się lekko, widząc nadchodzącego od strony boiska Joego, za którym, dźwigając dużą miotłę obrońcy, podążał Samuel.
- To dasz się przelecieć? - Sam podskakiwał podekscytowany.
- Zapomnij młody, już ci mówiłem. - Starszy chłopak machnął ręką, jakby opędzał się od uprzykrzonej muchy.
- Ale obiecałeś!
- Nieprawda.
- Powiedziałeś, że jak będę cicho, to dasz mi się przelecieć. - Sam skrzywił się żałośnie.
- Jak będziesz starszy. Nie mam zamiaru odpowiadać przed twoim bratem, jak coś ci się stanie.
- Umiem latać! - Młody Malfoy tupnął nogą rozdrażniony.
- Na dziecięcych miotełkach. To jest sprzęt do quidditcha, widzisz różnicę? Duża, szeroka miotła obrońcy. Mowy nie ma. - Joe obrzucił go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Dupek z ciebie. - Sam skrzywił się pociesznie.
- Masz cholernie mały zasób słownictwa, młody.
- Wcale, że nie!
- Merlinie… - Joe jęknął i przystanął zniecierpliwiony. - Daj mi wreszcie spokój, dobrze? Jestem zmęczony treningiem, głowa mnie zaczyna przez ciebie boleć. Spadaj się pobawić.
- Nienawidzę cię! - Samuel rzucił miotłę na trawę i demonstracyjnie odwrócił się do chłopaka tyłem.
- Tak, tak, z wzajemnością. - Joe podniósł miotłę i troskliwie wygładził jej witki. - Ktoś cię woła. - Wskazał ręką w kierunku nadchodzącego od strony szkoły Maksa, który pod pachą niósł kolorową piłkę. - Nawet zabawkę niesie. Bądź grzeczny i pobaw się ładnie.
- To dobre dla dzieciaków. - Sam wzruszył ramionami, ale uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, przeczył słowom. - Idę, dupku.
- Idź, młody. - Joe uśmiechnął się pod nosem i odprowadził go wzrokiem, po czym, zauważając stojącego pod drzewem profesora, skinął głową na powitanie. - Dzień dobry.
- Widzę, że nadal ćwiczysz. Wczorajsza wygrana cię nie zadowoliła? - Ron spojrzał na niego przyjaźnie.
- Zadowoliła, ale trzeba być w formie. - Chłopak pieszczotliwie przycisnął miotłę do siebie.
- Prawda. - Weasley kiwnął głową.
- To ja tego… pójdę coś zjeść. - Joe niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
- Idź, powiedz skrzatom, żeby dały ci coś konkretnego. Obrońca musi mieć dużo siły. - Ron uśmiechnął się i odprowadził ucznia wzrokiem. Lubił go. Chłopiec przypominał mu czasami jego samego. Zapalony gracz, dla którego quidditch znaczył więcej niż cokolwiek innego. Był świetnym obrońcą i Weasley widział w nim przyszłego gracza drużyny juniorów. Poza tym Joe go śmieszył. Wiecznie opędzał się od Samuela i dogryzał mu na każdym kroku. Jednak tylko ślepy by nie zauważył, że miał na dzieciaka oko. Zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie i ratował go od kłopotów, tylko po to, by potem osobiście na niego nawrzeszczeć, przemycając pośród krzyków dobrze ukryte rady i ostrzeżenia.
- Masz dyżur? - Drobna, kobieca dłoń spoczęła na jego ramieniu.
- Sobota. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Hermiony. - Czasami zazdroszczę Moody'emu. To jego oko było genialne. Przydałoby się wśród tej szarańczy. Człowiek patrzy w lewo, kombinują z prawej, obracasz się w prawo tylko po to, by po lewej ktoś rzucił łajnobombę.
- Przesadzasz. - Roześmiała się i stanęła tuż obok niego. - Jeszcze trzy tygodnie i pojadą do domów. Zrobi się tutaj cicho i spokojnie.
- Uhm - przytaknął. - A dopiero co zaczynaliśmy. Prawdę mówiąc, miałem wątpliwości, czy to się uda.
- A teraz? - Spojrzała na niego z ciekawością.
- Teraz wiem już na pewno, że wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnął się szeroko. - Kurde, fajnie jest. Ciepło.
- Prawda? Jak na maj, pogoda jest wspaniała. - Pomachała ręką przebiegającym obok Samuelowi i Maksowi. - Chłopcy, spóźnicie się na obiad.
- Nie jesteśmy głodni. - Sam szeroko się uśmiechnął. - Zjemy później u mnie w pokoju.
- I tyle go widzieli. - Ron potrząsnął głową w rozbawieniu, patrząc jak dzieciaki znikają za zakrętem. - My nie mieliśmy tak dobrze, obiad był o wyznaczonej porze, potem można było jedynie pomarzyć.
- Ty nie byłeś bratem zastępcy dyrektora. - Hermiona zachichotała cicho. - Cieszę się, że tak dobrze się tutaj czuje. Na początku wydawał się trochę zagubiony i niepewny.
- To prawda, musiało minąć sporo czasu, zanim dzieciaki przekonały się do niego. Nie dość, że młodszy, to jeszcze na uprzywilejowanej pozycji. Na szczęście prawie od razu zaprzyjaźnił się z Maksem. - Ron przyciągnął dziewczynę bliżej, aż oparła się plecami o jego tors i splótł dłonie na jej brzuchu. Byli razem już pięć miesięcy, a on nadal nie mógł wyjść z podziwu, że ma ją tylko dla siebie. Z koleżanki stała się kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie życia. Na początku, po tej jednej, zupełnie nieplanowanej nocy, czuł się mocno zakłopotany. Hermiona była przecież jego przyjaciółką i miał wrażenie, że ją wykorzystał, że zepsuł to, co pomiędzy nimi było. Chciał się wycofać, przeprosić, jednak ona znowu okazała się silniejsza. Nie negowała tego, co pomiędzy nimi zaszło. Potrafiła odróżnić uczucie przyjaźni od czegoś głębszego i nie pozwoliła mu na ucieczkę. Był jej za to niezmiernie wdzięczny. Przy niej czuł, jakby odnalazł swoją własną przystań i mógł się tylko dziwić, że przejrzenie na oczy zabrało mu tak wiele czasu.
- Ma też Joego. - Jej głos przerwał mu rozmyślania.
- Wiecznie się kłócą. - Skrzywił się lekko. - Chłopak traktuje Sama jak upierdliwe dziecko i trudno mu się właściwie dziwić.
- Jednak zawsze jest na miejscu, gdy coś się dzieje. Mam wrażenie, że Samuel stał się dla niego namiastką straconej rodziny. Być może widzi w nim swojego młodszego brata. - Hermiona zamyśliła się na chwilę. - Wiedziałeś, że to on uspokajał uczniów, gdy dokuczali Samowi?
- Nie. - Trącił nosem jej włosy. - Skąd to wiesz?
- Rozmawiałam z Draco. Obserwował Joego, odkąd Sam zjawił się w szkole. Wcześniej nie było z nim problemów, ale w tamtym okresie zrobił się w stosunku do Malfoya krnąbrny i bezczelny.
- Mhm… - Ron pokiwał głową. - Coś słyszałem, ale nie przywiązywałem do tego wagi, bo na moich lekcjach był spokojny.
- No właśnie, na moich też. Draco rozmawiał z innymi nauczycielami i oni również nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Zaczął się więc chłopakowi przyglądać, a w międzyczasie pogrzebał w jego papierach. Wiedziałeś, że rodziców i brata Joego zabili śmierciożercy? - Odsunęła się na chwilę i usiadła na trawie, opierając głowę o jego kolana.
- Tak. - Ron westchnął smętnie. - Nie tylko jego to dotknęło. Kilku uczniów jest w takiej samej sytuacji.
- Owszem, jednak to nie wszystko. Joe w tym czasie bawił się z bratem na dworze. W trakcie zabawy opuścili bezpieczne granice ogrodu. Gdy nastąpił atak, jego rodzice wybiegli, aby ratować dzieci… - Zamilkła, jakby szukała właściwych słów, po czym cichym głosem podjęła przerwany wątek. - Zginęli wszyscy poza Joem, jego uratowali przybyli na miejsce aurorzy. Od tamtej pory jego babka ciągle mu o tym przypomina. Obwinia go za to, bo był starszy i miał opiekować się bratem.
- Starszy? - Ron zaklął pod nosem. - Miał wtedy dziewięć lat, do cholery.
- To nieistotne. Ludzki umysł czasami działa w przedziwny sposób. Jego babka w jednym dniu straciła syna, synową i wnuka. To był dla niej ciężki cios. Jak widać musiała kogoś za to obwinić, a chłopiec był pod ręką. Nie mówię, że to sprawiedliwe, wręcz przeciwnie, to okrutne, jednak nic na to nie poradzimy. - Westchnęła i przeczesała ręką włosy, odgarniając je z twarzy. - Draco rozmawiał z różnymi ludźmi i kiedy wydawało się, że wie już wszystko, wyszło na jaw najgorsze… Pośród śmierciożerców, którzy zaatakowali rodzinę Wallnerów była Alecto… To z jej ręki zginął brat chłopaka.
- Szlag… Dziwię się, że w ogóle chce z nim rozmawiać. - Weasley spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Myślę, że na początku traktował Sama jak wroga z tego właśnie powodu. Być może potem zrozumiał, że obwinianie go jest niesłuszne. To mądry chłopak.
- A na wakacje znowu wróci do swojej toksycznej babki, która go nienawidzi - mruknął ponuro.
- Niekoniecznie. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Wczoraj było posiedzenie inwestorów. Poruszyliśmy temat dzieci z sierocińca. Draco i Harry długo myśleli nad tym, jak zapewnić im coś lepszego niż powrót do przytułku. Malfoy wysunął propozycję, aby zorganizować im wakacje, a Fabien od razu powiedział, że zasponsoruje pobyt dwadzieściorga uczniów we Francji. Na ten okres jeden z jego hoteli przygotuje dla nich specjalne zajęcia. Inni inwestorzy poszli za jego przykładem. To wspaniałe, nie sądzisz?
- Hej! To naprawdę fantastyczne wieści! Malfoy czasami ma dobre pomysły. - Ron wyszczerzył się wesoło. - I bogatych przyjaciół.
- Myślę, że wstrząsnął nim widok sierocińca, w którym przebywał Samuel i rozumie niechęć uczniów do powrotu do takiego miejsca. - Zerwała źdźbło trawy, oplatając je naokoło palca.
- To i tak nie rozwiązuje sytuacji Joego. On mimo wszystko ma opiekę.
- Harry z nim rozmawiał. Wie, że to nie jest praktykowane, ale zaproponował mu pozostanie w szkole na wakacje. - Podniosła się i otrzepała szatę. - Chłopak ma czas, by się zastanowić.
- Nie lepiej, żeby pojechał z innymi? - Ron spojrzał na nią sceptycznie.
- Nie pochodzi z biednej rodziny, więc sponsorowane wakacje i tak by go nie objęły. Sądzę, że lepiej dla niego byłoby, aby pozostał w zamku, niż wrócił do babki. Samuel też by na tym skorzystał. Kiedy wszyscy wyjadą, zostałby w szkole sam. Maksymilian wróci do rodziców i Sam byłby jedynym dzieckiem w zamku. Joe może jest od niego starszy, ale pomimo ciągłych kłótni bez przerwy się nim opiekuje. - Wzruszyła ramionami. - Czasami, kiedy na nich patrzę, przypominają mi dwa koguty, ciągle na siebie naskakują, chociaż każdy może zobaczyć, że pod tą fasadą kryje się coś głębszego. Sam mu ufa, myślę, że Joe mu imponuje, jako starszy i mądrzejszy.
- Dzieciaki! - Ron prychnął rozbawiony. - Merlinie, gdy pomyślę o wakacjach… Jesteś pewna, że twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko moim odwiedzinom? Wiesz, mieszkanie Harry'ego… - Spojrzał na nią z nadzieją.
- Ronaldzie Weasley, nie wymigasz się od odwiedzin u mojej rodziny. - Zmierzyła go surowym spojrzeniem. - Moja mama nie może się już doczekać naszego przyjazdu.
- Tak, ja też nie mogę - mruknął bez entuzjazmu.
- Zupełnie cię nie rozumiem. Zawsze spędzałam część wakacji u ciebie w domu i nigdy nie byłam z tego powodu nieszczęśliwa. Moi rodzice naprawdę nie gryzą. - W jej oczach zamigotały iskierki rozbawienia.
- To co innego. To dwie zupełnie różne rzeczy!
- Niby dlaczego?
- Bo… tego, no… no byłaś moją koleżanką, moja mama zdążyła cię poznać i w ogóle. - Bezradnie podrapał się po głowie.
- A czym to się różni? Moi rodzice też chcą cię lepiej poznać. Do tej pory widywali cię tylko na peronie. - Odwróciła głowę, ukrywając rozbawiony uśmiech.
- Kurde, będą zadawać pytania, przyglądać mi się… A jak dojdą do wniosku, że im się nie podobam? - jęknął cierpiętniczo. - Chyba wolałbym się spotkać z inkwizycją - mruknął cicho.
- Ron! - Odwróciła się i oparła ręce o jego klatkę piersiową. - Ty się boisz! Naprawdę, boisz się moich rodziców!
- No bo… Merlinie, Mionka, będą na mnie patrzeć jak na kogoś, kto zbezcześcił ich córkę. - W jego oczach malowała się panika.
- Zbezcześcił… - Nie wytrzymała i roześmiała się głośno. - Nie wierzę! Skąd ty bierzesz takie słowa? Moi rodzice naprawdę nic ci nie zrobią. Przez te lata tyle im o tobie opowiadałam, że znają cię naprawdę dobrze. Różnica jest taka, że wreszcie będą mogli z tobą porozmawiać.
- I to jest właśnie przerażające. - Zatrząsł się lekko. - Zazdroszczę Draco i Harry'emu, oni nie muszą chodzić na herbatki do teściów.
- Bo Harry niestety jest sierotą, a Draco… - zamilkła i spojrzała na niego smutno. - Wiesz, że Narcyza nienawidzi Harry'ego, a Lucjusz… Nie mogę uwierzyć, że nadal go nie znaleźli. - Westchnęła i przytuliła się do mężczyzny. Przy nim czuła się bezpieczna. - To straszne, Ron. Żyjemy tutaj tak spokojnie, mamy siebie i jesteśmy szczęśliwi. Dzieci niedługo zaczną wakacje, jest ciepło i przyjemnie, a gdzieś tam… Czasami zupełnie zapominam, że za murami może czaić się niebezpieczeństwo. Znowu…
- Wiem. - Objął ją ramionami, gładząc delikatnie po plecach. - Harry nieskończoną ilość razy odwiedzał ministerstwo. Draco ciągle dostaje listy od wynajętych przez siebie ludzi i nadal nikt nic nie wie. Już chyba wolałbym, żeby coś zaczęło się dziać. Najgorsza jest ta niepewność.
- Może… może niepotrzebnie się martwimy, może… - jęknęła, wiedząc, że to tylko nadzieja. Nie była naiwna, wiedziała, że Lucjusz, gdziekolwiek jest, nadal przedstawia sobą śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Nie wolno nam stracić czujności. Opuszczenie gardy zrobi z nas łatwy cel. Malfoyowie kochają zemstę i nienawidzą poniżenia.
- Powinniśmy być spokojni, szczęśliwi. Nie po to walczyliśmy, aby nadal się bać. - Odsunęła się i chwyciła go za rękę. - Chodźmy na obiad. Twój dyżur się skończył. - Wskazała ruchem głowy zbliżającego się Neville'a, który z uśmiechem pomachał im ręką.
- Czasami myślę, że dla nas, którzy walczyliśmy, wojna nigdy się nie kończy.
***
Zasłona falowała lekko na wietrze, który pomimo późnego maja, niósł do wnętrza pokoju chłodne powietrze. Harry leżał na czarnym, puchatym pledzie rozłożonym przed kominkiem, przeglądając dokumenty z danymi uczniów.
- Nie za wygodnie ci? - Draco siedział w fotelu z książką na kolanach, sącząc powoli słodkie, czerwone wino.
- Bynajmniej. - Harry potarł nosem długie, puszyste włoski niezwykle miękkiego koca. - Twój hedonizm jest najwyraźniej zaraźliwy.
- Och, oczywiście, bardzo wygodne wytłumaczenie. - Malfoy prychnął i przewrócił oczami. - Przyznaj po prostu, że twój bohaterski tyłek woli miękkie koce od krzesła przy stole. Wreszcie zrozumiałem, dlaczego wybrałeś karierę aurora, zamiast szukającego i tym samym ominęła cię funkcja bożyszcza tłumów. Już widzę te piszczące fanki, unoszące nad głowami transparenty z napisem „Złoty Chłopiec i jego złoty znicz”.
- Naprawdę cieszę się, że tak we mnie wierzysz. - Harry parsknął i na powrót zatopił wzrok w dokumentach.
- Chyba nie sądzisz, że to był komplement? - Draco poruszył się niespokojnie na krześle.
- Nie, Fretko, nie sądzę. - Potter nieuważnie machnął ręką.
- I dobrze, bo nie był. - Ślizgon uspokojony przewrócił kartkę w książce. Przez kilka minut panowała cisza, przerywana tylko szelestem papieru. - Długo jeszcze będziesz pracował? - Głos Malfoya zabrzmiał wyjątkowo marudnie. - Nudzi mi się! Nad czym znowu się głowisz?
- Dwadzieścia siedem osób pochodzących z sierocińców i czterdzieści dziewięć z ubogich rodzin. To daje razem… - Harry przesunął piórem po ustach. - Siedemdziesięciu sześciu uczniów. - Westchnął i oparł policzek na ręce. - Dużo.
- Nie sądzisz chyba, że wszyscy wykażą chęć wyjazdu. - Draco poprawił się w fotelu i lekko zmrużonymi oczami spojrzał na pracującego mężczyznę. - Wakacje to jedyny moment, gdy mogą być ze swoimi rodzinami, wątpię, aby dzieciaki chciały z tego zrezygnować. Poza tym ich rodzice już pewnie zorganizowali im czas wolny. To klasa robotnicza, a potomstwo jest darmową siłą roboczą - prychnął z niesmakiem.
- I dlatego chcę, aby miały wybór. - Harry z uporem maniaka wpatrywał się w rozrzucone przed nim papiery.
- Harry, Harry… - Malfoy przeciągnął się i z wdziękiem podniósł z miękkiego fotela, odstawiając na stolik kieliszek z niedokończonym trunkiem. - Jesteś taki naiwny czasami. - Ukląkł obok niego, wyjmując mu z rąk dokument. - Pomyśl trochę, gdybyś miał wybór… powrócić do rodziców, których nie widziałeś prawie rok lub pojechać na cudowne wakacje, co byś wybrał? - Popchnął go lekko, sprawiając, że mężczyzna przewrócił się na plecy. - No właśnie, twoje oczy mówią wszystko. Każdy logicznie myślący człowiek wybrałby odpoczynek i relaks pośród dobrobytu i cudownej pogody. Niestety, ty i dzieci to gatunek, który z logiką i myśleniem ma niewiele wspólnego.
- Jak zawsze cyniczny. To chyba dobrze, że kochają swoje rodziny. - Harry spojrzał w górę na męża, w którego niebiesko-szarych oczach płonęło rozbawienie.
- Miłość jest ślepa. Nie zauważa niedogodności i daje się wykorzystywać. - Draco położył się obok, przesuwając palcami po koszuli Pottera i rozpinając leniwie jej guziki.
- Nie zgadzam się, miłość jest ważna, to ona nas określa. - Harry przymknął oczy, poddając się dotykowi chłodnych dłoni, które jakby od niechcenia gładziły jego klatkę piersiową. - Kim bylibyśmy bez tego uczucia?
- Ludźmi bez słabości. Pożądanie… - Draco pochylił się, przesuwając językiem po jego szyi. - Namiętność… - Przygryzł delikatnie naskórek, pozostawiając na nim różowy ślad, który szybko znikł. - Pragnienie… - Przebiegł palcami po jego brzuchu. - Żądza… - Polizał jego podbródek, sięgając jednocześnie po różdżkę. Szybkie zaklęcie golące sprawiło, że Harry otworzył szeroko oczy. - Jedwabisty dotyk skóry. Oto co się liczy.
- Tyle możesz mieć z każdym. A co z przynależnością, zaufaniem, bliskością… Co z sercem? - Westchnął, gdy Draco polizał jeden z jego sutków, po czym trącił go nosem.
- Wiesz, Harry, serce na pewno masz wielkie, jednak w tej chwili interesuje mnie wielkość innego organu. - Malfoy prychnął, rozpinając zamek w jego spodniach.
- Naprawdę? - Harry uniósł biodra pozwalając mu zsunąć z siebie spodnie wraz z bielizną, po czym sam skopał ze swych stóp skarpetki. - Nigdy bym na to nie wpadł. - Przez chwilę pozwalał dłoniom Ślizgona błądzić po swoim ciele, czując gorąco w miejscach, gdzie dotykały go zręczne palce. Było coś perwersyjnie przyjemnego w tym, że Malfoy nadal był kompletnie ubrany, a on sam leżał nago, pozwalając mu odkrywać po raz nie wiadomo który swoje ciało. - Czyli praktycznie mógłbyś pieprzyć się z każdym - mruknął, gdy język Dracona wsunął się do jego pępka.
- Och nie, Harry, nie z każdym. - Poczuł, że Malfoy się uśmiecha. - Mam bardzo wyrafinowany gust.
- Naprawdę? - Zacisnął pięści, powstrzymując się od dotknięcia mężczyzny i założył ręce pod głowę, aby skuteczniej oprzeć się pokusie. - Więc? Jaki powinien być twój idealny kochanek? - Rozsunął szerzej uda, przyglądając się, jak Draco klęka między nimi. Na jego twarzy malował się głód i coś, co Harry określił jako zaborczość.
- Przystojny, nie lubię brzydkich ludzi. - Malfoy położył się na nim, znacząc ustami ślad od jego szyi, przez obojczyk, powoli zmierzając coraz niżej.
- Musi mieć piękne ciało, chcę się rozkoszować jego widokiem. - Drobne pocałunki dotarły do biodra Harry'ego, który odruchowo przygryzł dolną wargę, aby powstrzymać jęk.
- Szczodry, chcę, aby mnie pieścił i doprowadzał swym dotykiem do obłędu. - Potter westchnął, gdy drobne ukąszenia po wewnętrznej stronie jego ud sprawiły, że włoski na jego skórze uniosły się lekko.
- Inteligentny, nienawidzę głupców. - Harry z fascynacją przyglądał się swojej uniesionej nodze, próbując nie dyszeć, gdy zwinny język kochanka pieścił go pod kolanem.
- Pasywny, abym mógł wypróbować z nim moje najdziksze fantazje. - Draco gładził teraz dłonią całą jego nogę, od stopy po pachwinę, wprawiając go w stan niecierpliwego oczekiwania.
- Aktywny, niech mnie pieprzy tak, abym w tym jednym momencie nie widział poza nim świata. - Oczy Draco pociemniały, gdy wplótł palce w delikatne włoski nad męskością Harry'ego, szarpiąc je delikatnie.
- Perwersyjny, niech mi pokaże wszystkie swoje tajemnice. - Potter sapnął, gdy jego nogi zostały rozsunięte i przyciśnięte mocno do klatki piersiowej.
- Jego zapach musi przyprawiać mnie o ekstazę, chcę czuć jego pot i to, czego nikt poza mną nigdy nie poczuje. - Wsunął nos w pachwinę Gryfona, wciągając gwałtownie powietrze. - Merlinie… - jęknął zachrypłym głosem, który posłał iskry wzdłuż kręgosłupa Harry'ego.
- Chcę… chcę, aby smakował rozkoszą i rządzą, wszystkim tym, co sprawia, że tracę oddech, a moje zmysły szaleją. - Potter poczuł, jak język Ślizgona przesuwa się po jego pośladku, pozostawiając na nim mokrą smugę.
Wpatrywał się w jego jasne włosy, które ozłocone blaskiem ognia przesuwały się pomiędzy jego palcami niczym jedwabista przędza. Merlinie… Potter zamknął oczy i jęknął ochryple. Czy można czuć za każdym razem równie wielką rozkosz, kochając się ciągle i ciągle z tym samym partnerem? Czy to normalne, że sama myśl o dłoniach Draco błądzących po jego skórze, o języku podążającym za nimi, przyprawia go znowu i znowu o szybsze bicie serca? Nigdy tak nie reagował, nigdy tak nie odczuwał, nigdy tak nie pożądał…
Seks z Michaelem był wspaniały, uwielbiał to z nim robić. Był cudownym kochankiem, który potrafił odgadnąć jego najskrytsze życzenia. Był jak krynica w upalny dzień, jak słońce ogrzewające jego skostniałą po wojnie duszę. Seks z Draco… był nieprzewidywalny, Harry nigdy nie wiedział, co w danej chwili zrobi Ślizgon, gdzie go dotknie, gdzie zabłądzą jego dłonie i usta. Był jak wieczna niespodzianka, jak ogień wypalający znaki na jego skórze, jak błyskawica, która posyłała iskry wzdłuż jego ciała, jak lawa, która go pochłaniała, gotując jego krew i sprawiając, że serce biło mu w szaleńczym tempie. Malfoy był…
Podciągnął go do góry, czując, jak ubranie Ślizgona ociera się o jego skórę. Przez chwilę patrzył w jego lekko zamglone, zaskoczone zmianą oczy, po czym przeturlał się wraz z nim i nakrył go swoim ciałem, jednym ruchem dłoni pozbawiając go garderoby.
Zetknięcie się ze sobą ich gorących ciał spowodowało, że na chwilę obydwaj stracili oddech, a Draco jęknął głośno i zaklął po francusku. Harry uśmiechnął się lekko i uniósł na łokciach, obserwując go z góry.
- To niesamowite, jak bardzo pasują do ciebie twoje imiona - wychrypiał, wbijając w niego intensywne spojrzenie. - Draco jak smok, idealnie wyglądający w otoczeniu drogich klejnotów i płomieni. - Przesunął ręką po jego nagim torsie, na którym światło padające z kominka rysowało prawie nierzeczywiste refleksy. Sapnął, rozkoszując się dotykiem aksamitnej skóry. - I Apollo, najpiękniejszy z bogów… myślę… myślę, że byłby zawstydzony widząc cię takim, jakim ja mogę cię oglądać. - Wziął w usta jego lewy sutek i zassał lekko, po czym dmuchnął na niego, powodując, że leżący pod nim mężczyzna wciągnął ze świstem powietrze.
- Po… Potter, nie wiedziałem, że czytujesz poezję. - Draco wyprężył się pod jego dotykiem.
- Nie muszę. - Uniósł głowę i ponownie spojrzał na Malfoya. Jego nagie ciało odcinało się ostro od intensywnej czerni pledu. Jasna skóra rysowała się na nim niczym coś nieskazitelnie perfekcyjnego, coś, czego nikt nie ważyłby się poprawiać, gdyż żaden z artystów nie śmiałby dotknąć ideału. Rozsypane włosy otaczały lekko zaróżowioną z emocji twarz, półprzymknięte oczy były zamglone i przybrały barwę starego srebra, lekko rozchylone usta łapały oddech, jakby mężczyzna właśnie położył się, aby odpocząć po zbyt długim biegu. Harry czuł, że mógłby zatracić się w nim, zapomnieć o wszystkim i umrzeć, mając ten widok przed oczami. Coś ścisnęło go za gardło, gdy pomyślał, że mógłby tego wszystkiego nigdy nie zobaczyć, że mógłby to kiedyś stracić…
- Draco…
- Tak? - Malfoy zamrugał i spojrzał na niego, szerzej otwierając oczy, jakby w twarzy Harry'ego ujrzał coś, co wprawiło go w zdumienie.
- Wiesz, co to znaczy ko… kochać? - Głos Pottera załamał się przy ostatnim słowie.
- Tak, kocham… - Przez moment poruszał tylko ustami nic nie mówiąc i Harry zamarł w oczekiwaniu. - Seks - dokończył i pociągnął go gwałtownie do pocałunku, wybijając mu tym samym z głowy dalsze pytania i wątpliwości oraz chwilowe rozczarowanie, które pojawiło się nie wiadomo skąd i dlaczego. Po chwili Potter rozluźnił się i przesunął językiem po jego wargach, łapiąc w zęby dolną i skubiąc ją lekko. Cichy jęk Malfoya był jedyną odpowiedzią. Dłonie bruneta błądziły po ciele Draco, gładząc boki i pieszcząc napiętą skórę bioder. Otoczył go nogami, przyciągając jeszcze bliżej i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, Malfoy odsunął się, uśmiechając szelmowsko.
- Co? - Harry spojrzał na niego zdumionym wzrokiem.
- Zobaczysz. - Draco wyciągnął rękę, szepcząc cicho. W kilka sekund w jego dłoni znalazła się mała, kryształowa fiolka z jakimś mieniącym się złoto płynem.
- Felix Felicis? - Gryfon zerknął pytająco.
- Coś lepszego. - Mężczyzna odkorkował buteleczkę i po komnacie rozszedł się intensywny zapach piżma i orchidei. Draco uniósł brew i przechylił fiolkę, wylewając połowę jej zawartości na tors Harry'ego, który wzdrygnął się lekko, gdy zimna, oleista ciecz zetknęła się z jego ciałem.
- Zrobisz mi masaż? - zapytał, gdy zwinne dłonie Malfoya przesunęły się po jego ciele.
- O tak, Harry, masaż, jakiego nigdy nie miałeś. - Ślizgon zachichotał cicho, po czym położył się na nim, rozsmarowując resztę olejku swoim własnym ciałem.
Na ogolone jaja Merlina! Harry wierzył, że w seksie poznał już wszystko, jednak to przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Wydawało mu się, że całe jego ciało płonie, czuł gorąco bijące od wijącego się na nim mężczyzny. Draco przesuwał się po nim, sprawiając, że jego skóra stała się jednym wielkim skupiskiem nerwów, nieskończenie wrażliwych na każdy przepełniony erotyzmem dotyk.
- Podoba ci się? - Malfoy przekrzywił głowę, przyglądając mu się spod rzęs, które w świetle ognia padającego z kominka rzucały cienie na jego policzki.
- Merlinie, tak! - Harry jęknął ponownie, gdy dłonie Draco zjechały na jego barki, by potem prześlizgnąć się przez ramiona, nadgarstki, aż ich place splotły się ze sobą.
- Odwróć się. - Gryfon posłusznie spełnił rozkaz, sapiąc cicho, gdy utalentowane ręce blondyna nacierały skórę jego pleców, pośladków, ud, aż po same stopy. To było dobre, nieskończenie wspaniałe. Mógłby zawsze poddawać się temu erotycznemu masażowi.
Czując, że Malfoy skończył, ponownie odwrócił się na plecy i przyciągnął go do siebie, całując długo i mocno. Ich ciała, wilgotne i śliskie, ocierały się o siebie, wyrywając z gardeł stłumione odgłosy rozkoszy. Harry czuł, jakby dłonie, stopy i usta mężczyzny były wszędzie, jakby nie było na jego ciele ani jednego skrawka skóry, który ominęłaby pieszczota. Gdy Draco odwrócił się i położył na plecach, przekładając sobie jego nogę nad głową, Harry był pewien, że nie wytrzyma długo pieszczoty języka męża. Pozycja, w której mogli nawzajem pieścić swe domagające się uwagi erekcje, była jedną z jego ulubionych. Klęczał, mając pod sobą ciało mężczyzny. Członek Draco naprężał się przed jego oczami, oczekując na dotyk. Jego własne wypięte pośladki pieszczone były wprawnymi dłońmi Malfoya, które gładziły jego skórę, od czasu do czasu drapiąc ją delikatnie, a penis drgał w gorących ustach Ślizgona, prężąc się i grożąc niekontrolowanym wybuchem. Podparł się na dłoniach i pochylił głowę, liżąc męskość mężczyzny. Czując jak Malfoy przebiega językiem po jego członku, sam zassał go głęboko, powodując tym samym, że Draco wygiął się pod nim, odchylając głowę do tyłu z przeciągłym jękiem i na moment zapominając o jego twardej potrzebie. To dało mu chwilę na rozluźnienie. Wsunął język w rowek na czubku członka Malfoya, dłonią pieszcząc jego twarde z podniecenia jądra. Uwielbiał, gdy Draco jęczał i drżał pod nim, a jego penis prężył mu się w ustach. Smak i zapach mężczyzny, zupełnie go obezwładnił i Harry całkowicie zatracił się w pieszczocie. Jego głowa miarowo poruszała się w górę i w dół pomiędzy bladymi udami. Sapnął głośno, gdy poczuł, jak śliskie od olejku palce przesuwają się pomiędzy jego pośladkami. O tak, dokładnie tego w tej chwili potrzebował. Uniósł głowę i zerknął przez ramię, chcąc zobaczyć twarz Malfoya, jednak jego własne ciało przesłaniało mu widok.
- Chcę cię widzieć - mruknął ochryple, czując rozciągające go długie palce Draco.
- Zobaczysz. - Malfoy jedną ręką mocno przytrzymał jego biodra, penetrując domagające się uwagi wnętrze i jednocześnie przesunął językiem po napiętych jądrach, biorąc jedno z nich do ust i ssąc lekko.
- Do diabła, Draco… - warknął czując, że zaraz dojdzie.
- Jesteś taki niecierpliwy. - Oczyma wyobraźni widział, jak Ślizgon uśmiecha się radośnie, poczuł mocne klepnięcie w pośladek i mężczyzna wysunął się spod niego, popychając go lekko tak, że znowu wylądował na plecach, dając wytchnienie zmęczonym nogom. Uda drżały mu tak mocno, że gdyby tego nie zrobił, zapewne niedługo przygniótłby leżącego pod nim męża. - Teraz, Harry… - Draco rozsunął jego nogi, układając się wygodnie pomiędzy nimi. - Wejdę w ciebie… - Potter jęknął, czując ocierający się o jego pośladki twardy członek.
- Zrób to wreszcie, zamiast gadać. - Prawie wrzasnął z niecierpliwości.
- A potem… - Draco spojrzał na niego przeciągle. - Będę pieprzył cię tak mocno, że będziesz krzyczał moje imię, gdy wreszcie pozwolę ci dojść.
- Szlag! - To było jedyne słowo, które w tym momencie potrafił wypowiedzieć Harry, czując zagłębiającą się w nim męskość mężczyzny. Waleczny Godryku! Uczucie wypełnienia było po prostu niesamowite. Czuł się rozciągnięty i tak idealnie dopasowany, jakby miejsce Draco było właśnie tam, głęboko w nim. Jakby nigdy nie miał go wypuścić…
Malfoy ugiął jego nogi w kolanach i rozsunął je szeroko.
- Trzymaj je tak, nie próbuj wypuszczać. - I Harry usłuchał. Wsunął ręce pod swoje uda, przyciągając je do piersi i wystawiając się na mocne pchnięcia Ślizgona.
Draco jedną ręką trzymał go za biodro, a drugą ściskał u nasady jego spragnionego zaspokojenia penisa, nie pozwalając mu dojść przedwcześnie. Uderzał miarowo i w równym rytmie, nakierowując swego członka lekko pod skosem, co wywoływało u Pottera głośne pojękiwania i okrzyki aprobaty.
- Muszę…
- Jeszcze nie… - Ślizgon zacisnął zęby, samemu powstrzymując się przed zakończeniem. Chciał, by Harry krzyczał, jęczał i zaczął w końcu wrzeszczeć jego imię. Chciał go naznaczyć sobą tak, aby zapamiętał go na zawsze. Sam nie wiedział po co to robi, jednak w tej chwili dokładnie to wydawało mu się najważniejsze. Ważniejsze nawet niż zaspokojenie własnego, pragnącego uwolnienia ciała.
- Draco… - Potter jęknął przeciągle, podnosząc głowę, jego ręce powoli ześlizgiwały się z napiętych ud.
- Co? - Wpatrywał się w leżącego pod sobą mężczyznę. Z czoła spłynęła mu stróżka potu, a lepiące się do skóry włosy zapewne łaskotały go w policzek.
- Draco… ja… - Harry otworzył szeroko oczy i wrzasnął przeciągle, gdy Malfoy z całej siły pchnął, po raz kolejny mocno uderzając w ten najczulszy punkt w ciele mężczyzny. Na to właśnie czekał, na ten krzyk świadczący o poddaniu się, o całkowitej uległości. Puścił członka Pottera i oparł ramiona po obu stronach jego głowy, przyspieszając i prawie wgniatając go w miękki pled. - Dracooo…. - Po raz pierwszy jego imię brzmiało jak muzyka. Tak śpiewnie, tak ochryple, jakby świat właśnie się kończył. Poczuł, jak Potter dygocze pod nim, rozlewając się pomiędzy ich złączonymi brzuchami. Jego ciało zmieniło się w jeden ciasny, drgający węzeł, który zacisnął się na nim, prawie go miażdżąc. Stopy Gryfona wbiły się w jego pośladki, a ramiona otoczyły szyję, podczas gdy twarz Harry'ego była wtulona w jego ramię, a usta szeptały coś nieskładnie.
- Har… - Prawie zaszlochał, gdy mięśnie Gryfona zacisnęły się na nim z niesamowitą siłą. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, który skumulował się gdzieś w okolicach podbrzusza, uwalniając wreszcie nagromadzone w nim emocje. Zbyt ciepło, zbyt ciasno, zbyt intensywnie. Draco stłumił krzyk, gryząc leżącego pod nim kochanka w ramię i doszedł z głębokim westchnieniem, prawie tracąc oddech. Poruszył się jeszcze kilka razy, po czym opadł bezwładnie na znieruchomiałego po przeżytym orgazmie mężczyznę.
- Merlinie, to było niesamowite… - Harry jęknął, gładząc delikatnie jego ramię.
- Nie musisz mnie aż tak tytułować, chociaż… - wciągnął głęboko powietrze, usiłując dokończyć rozpoczęte zdanie - jestem pewien, że zasłużyłem na to porównanie.
- Nie wiem, czy Merlin by się z tobą zgodził. - Potter zaśmiał się ochryple, wodząc dłońmi po jego śliskich od olejku i mokrych od potu plecach.
- Och, myślę, że byłby dumny z porównania. - Draco uniósł wreszcie głowę i spojrzał na zarumienioną po seksie twarz Harry'ego. - Cholera, wyglądasz rozpustnie - mruknął, pochylając się i całując go leniwie.
- Nieprzyzwoicie piękny. - Gryfon westchnął z przyjemności i pogładził kciukiem jego policzek.
- Moje towarzystwo psuje obyczaje i wyrabia smak. - Draco uniósł brew, uśmiechając się z wysiłkiem. Poczuł jak jego mięknący penis opuszcza przyjazne wnętrze Pottera. Przez chwilę poczuł żal, że przyjemne ciepło już go nie otacza, po czym stoczył się z niego, kładąc obok z głową na jego ramieniu. - Powinienem się powielić i wysłać na eksport. „Seks Malfoy”, zbiłbym fortunę na swoich klonach. Przyjemne z pożytecznym.
- Zapomnij. - Ciepłe ramię objęło go i przyciągnęło bliżej.
- Jesteś taki zaborczy - prychnął, kreśląc palcem kółka na piersi Harry'ego.
- Jestem. - Przyznał Potter bez cienia zażenowania i Draco pomyślał, że cholernie dobrze było to usłyszeć.