Rynek-3, RYNEK Alan Aldridge


0x08 graphic
zapewnia środki finansowania, zazwyczaj wyznaczając podmiot kupujący, aby dziaial w imieniu klienta. Ze strony podaży nato­miast organizacje publiczne albo non-profit walczą o klientelę.

Mimo iż tego typu cwasi-rynki były silnie krytykowane przez lewicę, Le Grand broni stojącej za nimi zasady. Różne wy­suwane przez niego propozycje mają w zamierzeniu służyć za­bezpieczeniu korzyści płynących z rynku, w szczególności upodmiotowieniu konsumentów, poprzez osłabianie niektórych najbardziej drastycznych konsekwencji, jakie pociąga za sobą pełne urynkowienie, zwłaszcza ogromnych nierówności w bo­gactwie i posiadanej władzy. Uważa on, iż możliwe jest skon­struowanie mechanizmów, które zabezpieczą jednocześnie inte­resy rycerzy i nikczemników. „To może zostać osiągnięte", stwierdza (Le Grand 2003: 168), „poprzez system oferujący oso­bistą (lub instytucjonalną) nagrodę za działania postrzegane w kategoriach korzyści dla użytkowników, ale za które nagrody nie są na tyle wielkie, aby całkowicie wyeliminować poczucie osobistego poświęcenia kojarzonego z tak rozumianym działa­niem". Zarówno egoiści, jak altruiści zachęceni będą do podej­mowania tych samych pożądanych działań dla dobra konsu­mentów. Zarządzane właściwie, gwasi-rynki stanowią formę doux commerce publique (patrz rozdział 1, strona 27). Mają w ten sposób znaczne zasługi w promowaniu szacunku dla lu­dzi, których los zależy od systemów opieki społecznej.

Racjonalny wybór i racjonalność instrumentalna

Rynkowy populizm i rynkowy fundamentalizm są dwoma ideologiami regularnie wykorzystywanymi dla legitymizacji po­lityki deregulacji, prywatyzacji i trudności ekonomicznych sek­tora publicznego. Ich odpowiednikiem i pomocnikiem w sferze akademickiej jest teoria racjonalnego wyboru. Podobnie jak one, teoria ta także jest kontrowersyjna.

Teoria racjonalnego wyboru posiada szereg definiujących ją charakterystyk, spośród których dwie wydają się najważniejsze. Po pierwsze, opiera się ona na metodologicznym indywidualizmie

78

- zasadzie mówiącej, że zjawiska społeczne mogą i powinny byćj redukowane do właściwości pojedynczych ludzkich istnień.'' Przedsiębiorstwa, związki zawodowe, rządy oraz państwo naro- . dowe są abstrakcjami: z tego punktu widzenia społeczeństwo \ nie jest niczym więcej jak sumą jego indywidualnych członków. ' Wywodzi się z tego charakterystyczne dla ekonomistów oparcie się na statystykach zbiorowości. Po drugie, teoria racjonalnego wyboru utrzymuje, że ludzie zawsze działają aby osiągnąć wła­sne cele w najbardziej efektywny sposób ze względu na swoje preferencje i posiadaną wiedzę. Wzięte razem, te dwie właści­wości oznaczają, iż porządek społeczny nie jest kwestią zwycza­ju, tradycji albo podzielanych wartości, ale równowagą wytwo- ' rzoną przez niezliczoną liczbę wzajemnych dostosowań kalku-lujących i racjonalnie zorientowanych jednostek.

Wielu dotychczasowych komentatorów zwracało uwagę na istotną polaryzację stanowisk zwolenników teorii racjonalnego wyboru i jej przeciwników. Jest to także swoista przepaść mię-1 dzydyscyplinarna, z ekonomią w charakterze bastionu teorii ra-; cjonalnego wyboru i innymi naukami społecznymi jako jej kry-tykami. Każdy poszukujący kompromisu, jak choćby Beckford (2000), musi zachować ogromną ostrożność. Mimo iż ma on ra­cję twierdząc, że w tym konflikcie strony walczą z karykatura­mi swoich oponentów, wojna ta ma w rzeczywistości realny wy­miar. Teoria racjonalnego wyboru buduje abstrakcyjne modele teoretyczne bezwstydnie oparte na brutalnie upraszczających założeniach, wywodząc twierdzenia z aksjomatów i bez cienia wątpliwości zapewniając o ich potencjale przewidywania. Inne odmiany teorii społecznej są zazwyczaj bardziej eklektyczne i niepoukładane, kładą nacisk na osobliwości społecznych i kul­turowych kontekstów, są indukcyjne a nie dedukcyjne i strzegą się zapewnień o możliwościach wnioskowania w przyszłość. Różnica ta jest zgrabnie wyjaskrawiona poprzez przeciwstawie­nie sobie „czystych modeli" ekonomicznych i „brudnych rąk" socjologii (Hirsch i in. 1996).

Teoria racjonalnego wyboru nie jest jednak homogeniczna. Goldthorpe (1998) zaprezentował trzy wymiary, w jakich moż­na jego zdaniem umieścić różne odmiany tej teorii.

79


Silna/obiektywna czy słaba/subiektywna racj onalność?

Niewielu zwolenników teorii racjonalnego wyboru uważa, że cele aktorów muszą być racjonalne. Zamiast tego przyjmu­ją oni, iż cele te są po prostu dane i traktują racjonalność jako stosującą się do środków obieranych przez ludzi dla ich reali­zacji. Neoklasyczna teoria ekonomiczna utrzymuje zazwyczaj, iż aktorzy posiadają doskonałą znajomość wszystkich istot­nych informacji dostępnych w obiegu, a więc dokonują oni obiek­tywnie optymalnego wyboru środków. Niektórzy ekonomiści, a także większość praktyków teorii racjonalnego wyboru, przyjmują słabszą wersję racjonalności, zakładającą, iż akto­rzy kierują się subiektywnie istotnymi przesłankami dla pod­jęcia decyzji, ale nie znajdują się wcale w posiadaniu doskona­łej wiedzy.

Sytuacyjna czy proceduralna racjonalność?

Popularna ekonomia postrzega racjonalność jako logiczną reakcję na sytuację. Nie interesuje jej psychologia podejmowa­nia decyzji w żadnej postaci. Teoretycy przyjmujący subiekty-wistyczną perspektywę racjonalności okazują zazwyczaj więk­sze zainteresowanie psychicznymi mechanizmami powstawa­nia właściwej zdaniem jednostki decyzji. Co ciekawe, Goldthor-pe często podkreśla, iż sytuacyjne podejście do racjonalności jest dla socjologii znacznie bardziej produktywne, a socjologo­wie nie powinni zagłębiać się w procesy psychologiczne ani sta­ny umysłu. Jak zobaczymy w rozdziale trzecim, wykluczy to możliwość wzięcia pod uwagę wielu socjo-psychologicznych ba­dań na temat ludzkiej „irracjonalności", których wyniki mają ogromnie ważne implikacje dla socjologicznej krytyki społe­czeństwa rynkowego.

Ogólna czy szczegółowa teoria działania?

Jednym z podejść do teorii racjonalnego wyboru jest trakto­wanie jej jako znajdującej zastosowanie jedynie do ograniczone­go obszaru życia społecznego, jak choćby zaspokajanie własnych potrzeb materialnych poprzez rynkową wymianę gospodarczą.

Większość zwolenników teorii racjonalnego wyboru nie jest

zadowolona z prób ograniczenia ich ambicji do „ekonomii" jako izolowanej dziedziny. Teoria racjonalnego wyboru ma prawdzi­wie imperialistyczne zapędy; jej zwolennicy chcieliby skolonizo­wać całe nauki społeczne, co wyjątkowo dobrze widać w pracy Gary'ego S. Beckera, Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich (1990/1976). Praca ta dotyczy winy i kary; małżeństwa, płodno­ści i rodziny; alokacji zasobów czasu pomiędzy pracą a wypo­czynkiem; mechanizmów działania demokracji i dyskryminacji ze względu na „rasę". Zdaniem Beckera ekonomiczne podejście do wszystkich sfer ludzkiej aktywności jest wyjątkowo owocne. Oferuje on teoretyczne ramy, o których marzyli - ale nigdy ich nie znaleźli - wielcy społeczni teoretycy, jak Comte (w pozyty­wizmie), Marks (w socjalizmie) albo Bentham (w utylitary-zmie). Żaden aspekt życia, nawet sfera sacrum, nie leży poza za­sięgiem teorii racjonalnego wyboru, co pokazują Stark i Bain-bridge w swojej Teorii religii (A Theory of Religion, 1987).

Goldthorpe opowiada się za wariantem teorii racjonalnego wyboru, który byłby szczegółowy, a nie ogólny. Mimo to uważa on, że jest to teoria „uprzywilejowana": „nie jako jedna teoria działania wśród innych, ale ta teoria, od której powinny zaczy­nać się wszystkie próby wyjaśniania działań społecznych i któ­rej powinny się jak najdłużej trzymać" (Goldthorpe 1998: 184). Nie wydaje się jednak, aby ten kompromis mógł zainteresować przeciwników teorii racjonalnego wyboru, ponieważ reprezen­tuje zaledwie lekko zmiękczoną wersję imperializmu.

Krytycy teorii racjonalnego wyboru uważają także za absur­dalną przedstawianą przez nią wizję człowieczeństwa znaną jako homo oeconomicus albo „człowiek ekonomiczny". Z doświadcze­nia i introspekcji wiemy, że racjonalna kalkulacja stanowi jedynie jeden z aspektów kondycji człowieka. Problem ten dostrzegał tak­że Max Weber. Wiele naszych działań powodowanych jest emocja­mi, niektóre z nich to wyuczone zachowania, a przyczyną jeszcze innych są ideały polityczne, etyczne albo religijne, które mogą z kolei prowadzić do zachowań o charakterze altruistycznym.

Orędownicy teorii racjonalnego wyboru obrali sobie dwie zasadnicze strategie obrony przed zarzutem o jednowymiaro-wość ich teoretycznego modelu jednostki. Po pierwsze, homo oeconomicus jest obrazem prawdziwym, nawet jeżeli trudno



80

81



0x01 graphic


0x08 graphic
nam się z tym pogodzić. Jest tak, gdyż wysokie ideały, osobiste przywiązanie, a nawet altruizm zakorzenione są w egoistycz­nym interesie. Jest to uzasadnienie imperialistycznych ambicji teorii racjonalnego wyboru, ale stanowisko to z łatwością może popaść w tautologie. Wybór działania altruistycznego pokazuje jedynie, iż altruizm jest dla nas źródłem satysfakcji, a więc al­truizm jest egoizmem, itd. Egoistyczny charakter ludzkiego działania przestaje być zdaniem empirycznym, a staje się praw­dziwy jedynie z definicji. Jak podsumowują Slater i Tonkiss (2001: 61), „si omnia nulla: jeżeli tłumaczy wszystko, to nie tłu­maczy niczego".

Drugą linią obrony adwokatów teorii racjonalnego wyboru jest twierdzenie, iż jest ona prawdziwa, ponieważ dostarcza dość dokładnych prognoz. Nie ważne więc, czy mówi ona prawdę o ludzkiej psychice - ważne, że działa. Jej opisowa dokładność jest nieważna. Zamiast tego, interesuje ją tylko potencjał prognozo­wania. W filozofii nauki stanowisko to określane jest jako instru-mentalizm. Przyjmowane przez naukę całości, takie jak neutrina albo kwarki, nie są „prawdziwe", ale są teoretycznymi pojęciami pomagającymi w wyjaśnianiu i prognozowaniu. Klasycznym przykładem takiego stanowiska w ekonomii są Eseje z ekonomii pozytywnej (Essays in Positive Economics, M. Friedman 1953). \ Krytykowanie teorii racjonalnego wyboru na podstawie zarzutu o „nierealistyczność" jej założeń stanowi niezrozumienie katego­rii teoretycznych. Z tego punktu widzenia - do którego wrócimy jeszcze w rozdziale trzecim - abstrakcyjna jakość teorii racjonal­nego wyboru nie stanowi defektu, ale jest źródłem jej chwały.

Teoria racjonalnego wyboru zakłada, że światem społecz­nym rządzi zasada nazwana kiedyś przez Webera Zweckratio-nalitàt, co tłumaczy się zazwyczaj jako racjonalność celową bądź instrumentalną. Weber pisał (1964/1922):

„Działanie jest racjonalnie zorientowane na system odrębnych pojedynczych celów (zweckrational), kiedy cel, środki i drugo­rzędne rezultaty są wszystkie zważone i racjonalnie wzięte pod uwagę. Zakłada to racjonalne rozważenie alternatywnych środków osiągania celów, relacji celu do innych możliwych re­zultatów zastosowania takich środków, i wreszcie względnej

82

wartości różnych możliwych rezultatów. Decyzja o podjęciu działania, w emocjonalnym albo tradycyjnym znaczeniu, jest więc z tym typem niezgodna".

Działanie instrumentalne opiera się na racjonalnej kalkula-cji najlepszych środków do osiągnięcia danego celu. Jak tłuma- ! czy Weber, jest ono niezgodne z działaniami wywodzącymi się z reakcji emocjonalnych oraz działaniem w zgodności z konkret­nymi wymaganiami tradycji. Nie jest to też zgodne z działaniem zorientowanym na wartości, które Weber określił jako Wertra-tionalitat i które zakłada „świadomą wiarę w absolutną wartość jakiegoś etycznego, estetycznego, religijnego albo innego zacho­wania, całkowicie ze względu na nie i niezależnie od jakichkol­wiek perspektyw zewnętrznego wobec niego sukcesu" (Weber 1964/1922: 115).

Działanie zorientowane na wartości jest zawsze motywowa­ne spełnieniem bezwarunkowych wymagań. W odróżnieniu od działania instrumentalno-racjonalnego, nie są w nim istotne koszty ani konsekwencje, co oznacza, że w skrajnych przypad­kach może ono przyjąć formę altruistycznego poświęcenia, ale także bezlitosnych, nieludzkich działań dogmatyków, fanaty­ków i terrorystów. Można więc przyjąć, iż do pewnego stopnia działanie instrumentalno-racjonalne, jakkolwiek nieheroiczne i egoistyczne by nie było, jest przynajmniej relatywnie niegroź­ne. W swoim słowniku ekonomii Black (1997: 136-137) definiu­je „człowieka ekonomicznego" w następujący sposób:

„Osoba, która jest całkowicie samolubna i absolutnie racjonal­na. Podczas gdy taka osoba w czystej formie stanowi karykatu­rę spotykaną jedynie w modelach ekonomicznych, istnieje wy­starczająco dużo elementów tej postawy u wystarczającej licz­by ludzi, aby uczynić modele ekonomiczne relewantnymi do prawdziwego życia. Prawdziwi ludzie są na wiele sposobów za­równo lepsi, jak i gorsi aniżeli człowiek ekonomiczny. Człowiek ekonomiczny może przestrzegać prawa ze względu na kary grożące mu w razie złapania i robić interesy mając na wzglę­dzie wyłącznie własną reputację, ale jest on wolny od złej woli i oporu wobec zmiany".

83



Weber i jego intelektualni spadkobiercy przyjmują mniej korzystny pogląd na instrumentalną racjonalność aktorów ekonomicznych. Najlepszym przykładem jest Jùrgen Haber­mas, który często podkreśla amoralną naturę instrumentalnej racjonalności oraz fakt, że staje się ona w naszym życiu domi­nująca - mówiąc jego własnymi słowami, „kolonizuje ona świat życia". Nowoczesne społeczeństwa są coraz bardziej techno­kratyczne.

Jedną z najlepszych prac krytycznych przeciwko instru­mentalnej racjonalności jest druzgocząca analiza Holocaustu autorstwa Zygmunta Baumana (1992/1989). Jego tezy stanowią zarazem krytykę optymistycznego poglądu, iż historia Europy począwszy od Oświecenia jest pasmem zwycięstw rozumu nad zabobonami. Odrzuca on wielkie historyczne narracje, jak choć­by obietnicę ujarzmienia naszej zwierzęcej natury przez psycho­analizę albo twierdzenie, iż marksizm jest nauką o wyzwalaniu się spod ucisku.

Holocaust nie był dla Baumana atawistycznym powrotem do barbarzyństwa. Ostateczne Rozwiązanie nie polegało na re­krutacji psychopatów i uwolnieniu tkwiących w masie sił irra­cjonalnej brutalności. Sukces Holocaustu nie wywodził się z mo­bilizacji nienawiści, ale z neutralizacji ludzkich uczuć. Ludzie -sprawcy, współuczestnicy, świadkowie i ofiary - znajdowali się w sytuacji przymuszającej ich do instrumentalnej racjonalności. Musieli nieprzerwanie dokonywać wyborów: jak ocalić siebie, czy można ocalić innych, a jeżeli tak, to których, ilu i co ryzyku­jąc? Bauman wspomina pewien charakterystyczny epizod. Czternastu więźniów obozu koncentracyjnego w Sobiborze zo­stało pojmanych przy próbie ucieczki. Przed rozstrzelaniem zmuszono każdego z nich do wskazania innej osoby z obozu, która umrze razem z nimi. Odmówili. Komendant obozu stwier­dził, że jeżeli tego nie zrobią, to on sam wybierze pięćdziesiąt osób do rozstrzelania. Skazańcy wybrali; Bauman nie próbuje jednak nawet spekulować na temat kryteriów, jakimi mogli się ewentualnie kierować. Oto właśnie sytuacja z prawdziwego życia, powtarzająca się w nieskończonej liczbie wariantów w ca­łej Trzeciej Rzeszy - wybory o życiu i śmierci poddane instru­mentalnie racjonalnej kalkulacji.

Zygmunt Bauman podkreśla nowoczesny charakter nazi­stowskiego rasizmu. Sam antysemityzm ma oczywiście dwa ty­siące lat historii w różnych kulturach chrześcijańskich. Żydzi zabili Jezusa Chrystusa, ale mogli uzyskać rozgrzeszenie, prze­chodząc na chrześcijaństwo. W nazizmie to nie judaizm był jed­nak istotną kwestią. Było nią Żydostwo. Wynurzenia samego Hitlera ubrane były w metafory choroby, infekcji, zarobaczenia, zgnilizny i zarazy. Żydzi stanowili bakterie, wirusy i szkodliwe drobnoustroje. Holocaust wyewoluował w ten sposób w projekt oczyszczenia świata z robactwa i szkodników. Jak uważa Bau­man, wyobrażenie „rasy" legitymizowało projekt ludobójstwa. „Rasowa" niższość skonstruowana była jako nieuleczalna pla­ga, którą należało zniszczyć zanim się rozprzestrzeni. Ostatecz­ne Rozwiązanie opierało się na charakterystycznie nowocze­snych koncepcjach naukowych, włączając w to medyczne meta­fory zdrowia, patologii, higieny, warunków sanitarnych i chirur­gii. Antysemityzm w nazistowskich Niemczech stanowił formę inżynierii społecznej na drodze do wypaczonej utopii.

Tezę Baumana najcelniej chyba skrytykował Yehuda Bauer (2002). Uważa on, iż Bauman niedostatecznie uwypukla rolę odegraną w nazistowskich Niemczech przez antysemicką ideo­logię. To prawda, że większość Niemców nie była morderczymi antysemitami. Jednak wielu z nich podzielało „powściągliwy" czy też „umiarkowany" antysemityzm i z zadowoleniem obser­wowało, jak Żydzi stopniowo tracą władzę i wpływy w niemiec- i kim społeczeństwie. Taka forma antysemityzmu nie była wcale żadną niemiecką specyfiką, była bowiem powszechna w całej Europie. Charakterystyczne dla Niemiec było przejęcie władzy przez nazistowską elitę zabójczo antysemickich pseudo-intelek-tualistów, kierujących się fałszywą naukową definicją „rasy" i wypaczoną wizją „rasowo" czystej Rzeszy. Wspierało ich w tym wielu przedstawicieli naukowej, zawodowej i kulturalnej inteli­gencji. Ludobójczy antysemityzm przyszedł z „góry", ale nie , byłby w stanie zatriumfować bez oddolnego, „powściągliwego" I poparcia.

Bauer pokazuje także, że nazistowska biurokracja była w rzeczywistości zbiorowiskiem niekompetentnych, nieefek­tywnych i skłóconych ze sobą frakcji. Nie podważa to jednak



84

85


w istotny sposób wywodów Baumana. Instrumentalna racjonal­ność biurokracji - kalkulującej, ograniczonej zasadami i bezna­miętnej - nie gwarantuje wcale jej efektywności. Jednak zasad­nicza oś wywodu Baumana nie ma wiele wspólnego z efektywno­ścią. Chodzi raczej o podkreślenie nowoczesnego charakteru Ho­locaustu, odejście od wyjaśniania ograniczającego jego istotność poprzez prezentowanie go jako zjawiska stricte niemieckiego al­bo jako przykładu długotrwałej niechęci chrześcijaństwa wobec Żydów. Bauman nakłania nas do spojrzenia na Holocaust z pew­nej niewygodnej i przerażającej perspektywy. Pisze on, iż „cała »zawartość« Holocaustu - wszystkie te składniki, które były nie­zbędne, by stał się on możliwy, były normalne (...) w sensie peł­nej zgodności z tym wszystkim, co wiemy o naszej cywilizacji: z jej duchem, jej priorytetami, jej immanentną wizją świata i jej koncepcją właściwych dróg łączenia ludzkiego szczęścia z dosko­nałym modelem społeczeństwa" (Bauman 1992/1989: 8).

Weber uznawał nowoczesną, racjonalnie zorganizowaną de­mokrację za instytucjonalny nośnik instrumentalnej racjonal­ności. Napędzana jest ona racjonalnym duchem - duchem tech­nicznej wydajności, dobrego projektowania, przestrzegania za­sad, hierarchii, stosowania w praktyce osiągnięć obiektywnej nauki i przeniesienia wartości do dziedziny subiektywnej pod­miotowości. Podobnie jak w teorii racjonalnego wyboru, cele ak­torów nie są przez biurokrację kwestionowane, ale traktowane jako dane: całą koncentrację i wysiłek poświęca się środkom po­trzebnym do ich osiągnięcia. Stąd też największa ironia: nawet, kiedy wojna była już przegrana, a wojska Hitlera stopniowo tra­ciły infrastrukturę, zaopatrzenie i posiłki, biurokratyczna ma­china Holocaustu realizowała dalej założenia planu eliminacji Żydów z imperium, które już prawie nie istniało.

Przeciwnicy teorii racjonalnego wyboru powinni poważniej potraktować biurokrację. Jest ona przecież konstytutywną czę­ścią społecznej rzeczywistości, którą teoria ta próbuje wyja­śniać. Wielu ustawodawców i administracyjnych doradców szkoliło się w oparciu o teorię racjonalnego wyboru i próbuje -przynajmniej po części - stosować ją w praktyce. Celem takiego działania jest osłabienie zbiorowej solidarności i wspieranie in­dywidualizmu (Archer i Tritter 2000: 15). Decyzyjni urzędnicy

uzbrojeni w teorię racjonalnego wyboru poszukują liczbowych ' wskaźników indywidualnych sukcesów i produktywności. W świecie pracy doprowadziło to do wytworzenia aparatu oce­ny, obierania celów, monitoringu, premii za rezultaty oraz de­strukcji kolektywnego negocjowania warunków pracy. Jak uj­muje to Bourdieu, są to „metody racjonalnej kontroli, które na­rzucając nadmierne wydatki na pracę (...) łączą się w celu osła­bienia lub zniszczenia kolektywnych odniesień i solidarności" (Bourdieu 1998b: 97-98).

Książka ta opiera się na założeniu, że - jak zwięźle ujmuje to w innym miejscu Beckford (2000: 229) - życie społeczne i kul­turowe w zaawansowanych społeczeństwach przemysłowych wyewoluowało w symbiotyczny związek z panującymi obecnie teoriami nauk społecznych, ponieważ wszystkie one zostały ukształtowane przez siły, które doprowadziły do narodzin róż­nych form nowoczesności, w tym także jej niejednoznaczności i wewnętrznych sprzeczności". Jeżeli chcemy badać współcze­sne rozumienie indywidualności, racjonalności, wolności, wybo­ru, nowoczesności i rynku, to konieczna jest krytyczna analiza teorii racjonalnego wyboru - „wielkiej teorii apogeum nowocze­sności" (Archer i Tritter 2000: 1).

Jeżeli mamy do czynienia z wojną totalną pomiędzy teorią racjonalnego wyboru a jej przeciwnikami, to pytanie, na które niewątpliwie trzeba znaleźć odpowiedź, brzmi: „Po której stro­nie się znajdujemy?". Po stronie rynku czy przeciwko niemu? Wydaje się, że neutralność nie jest możliwa. A jednak w tej sy­tuacji zawiera się pewien głęboki paradoks. Z jednej strony ry­nek triumfuje: rynki rozrosły się i pokryły cały glob; jedyna urzeczywistniona alternatywa dla kapitalistycznej gospodarki rynkowej, czyli komunizm, upadła z kretesem; marksizm wyda­je się wyczerpany; neoliberalne rządy zaprowadziły rynkowe za­sady w sektorach dotychczas od nich izolowanych; rynkowy po­pulizm stanowi dominującą ideologię kapitalistycznych społe­czeństw; rynkowy fundamentalizm został natomiast skutecznie narzucony Trzeciemu Światu i społeczeństwom znajdującym się w stanie postkomunistycznej transformacji; ekonomia rządzi i dzieli w świecie nauk społecznych - udało jej się nawet prze­niknąć na wskroś największego wroga, jakim była socjologia.



86

87


Z drugiej strony, rynek napotyka zaciekły opór: ze strony ruchów antyglobalistycznych, Zielonych, lewicy; ze strony spo­łeczeństw skrzywdzonych przez zalecenia rynkowych funda­mentalistów oraz ze strony wszystkich tych, którzy przeciwsta­wiają się sprowadzaniu człowieka do homo oeconomicus. Teoria racjonalnego wyboru ma tę ciekawą właściwość, że jest jedno­cześnie imperialistyczna i ikonoklastyczna. Ekonomiści muszą wciąż przekonywać innych, że koordynacja poprzez wzajemne dostosowywanie - koordynacja pozbawiona koordynatora - jest możliwa, a nie jedynie pożądana. Paradoksalnie wiara w rynek jest jednocześnie ugruntowaną ortodoksją i podziemną herezją.

Niepowodzenie rynku

Większość zwolenników wolnego rynku dopuszcza możliwość odniesienia przez niego porażki. Z ich perspektywy rynek zała­muje się wtedy, gdy funkcjonuje znacznie gorzej niż by mógł. Ry­nek może albo nie wytwarzać dóbr i usług, na które istnieje duże zapotrzebowanie, albo lokować zasoby w nieefektywny sposób.

Dla myślicieli podchodzących do rynku sceptycznie niepowo­dzenie rynku jest dowodem na to, że nie sprawdza się on wcale we wszystkich społecznych sytuacjach. Jednak jego zwolennicy wy­ciągają zupełnie inne wnioski: przyczyna załamywania się rynku nie tkwi w nim samym, ale w pewnych jego „niedoskonałościach". Z powodu owych „niedoskonałości" pewne rynki mogą się zała­mać, ale rynek jako ideał pozostaje w tej sytuacji nietknięty.

Nie tylko interpretacja załamania się rynku jest sporna - na­wet identyfikacja przykładów rynkowych załamań nie jest jedno­znaczna, co doskonale widać w wielu podręcznikach ekonomii. Jest tak, ponieważ niepowodzenie rynku ma dla jego zwolenni­ków wyjątkowo wąskie znaczenie. Zachodzi ono, kiedy ceny przestają odzwierciedlać pełne koszty społeczne i korzyści z dzia­łalności. Załamanie się rynku oznacza niedostateczną wydajność gospodarczą, a więc stan gospodarki, w którym nikomu nie mo­że dziać się lepiej bez pogorszenia sytuacji innej osoby (tzw opti­mum Pareto). Nie oznacza to jednak sytuacji, która byłaby oce­niona jako społecznie, politycznie i etycznie niepożądana.

Weźmy na przykład zagadnienie tzw. dóbr społecznie pożą­danych (merit goods). Są to dobra i usługi, których konsumpcję uważa się za przynoszącą korzyści całości społeczeństwa. Lu­dzie powinni mieć obowiązek, przede wszystkim moralny, ich konsumowania. Istnieje obawa, że jeżeli da się ludziom w tej kwestii wolność, to wielu z nich będzie ten obowiązek zaniedby­wać. Standardowym przykładem takiego dobra jest edukacja. Młodsi ludzie mogą chcieć porzucić szkołę jak najszybciej, aby znaleźć sobie pełnowymiarowe zatrudnienie. Cel ten może być wspierany przez ich rodziców, zwłaszcza tych posiadających własną działalność gospodarczą. Mogą oni potrzebować pomocy albo pragnąć przyuczyć dzieci do przejęcia po nich tej działalno­ści. Stanowisko, iż niektóre dzieci - zwłaszcza dziewczynki - po­trzebują jedynie elementarnej edukacji (czytania, pisania i aryt­metyki) ma trochę populistyczny charakter. Uświadomienie so­bie, iż edukacja jest dobrem społecznie pożądanym prowadzi do prawnego zobowiązania ludzi na całym świecie, niezależnie od ich własnej woli, do zapewnienia swoim dzieciom edukacji przy­najmniej do chwili osiągnięcia przez nie przyjętego w danym kraju wieku opuszczania szkoły.

Jedynie najbardziej skrajni orędownicy wolnego rynku będą argumentować przeciwko obowiązkowej edukacji. Mimo to wie­le przykładów konfliktów co do treści tej edukacji na poziomie narodowym oraz spory o pożytki płynące z wyższego wykształ­cenia pokazują, że rozumienie edukacji w kategoriach dobra społecznie pożądanego nie jest wcale tak powszechne, jak być powinno. Sama koncepcja społecznie pożądanych dóbr narusza j> zasadę konsumenckiej suwerenności. Obrońcy wolnego rynku obawiają się, iż mogą one usprawiedliwić narzucanie przez po­lityczne elity prymatu własnej, „wysokiej" kultury lub podejmo­wanie przez nie prób wpływania na to, w jaki sposób masy wio­dą swoje życie. Jak uważają, jest to prosta droga do groteskowej polityki dofinansowywania ekstrawaganckich oper, na bilety do których stać tylko tych najbardziej zamożnych. Dla zwolenni­ków wolnego rynku dobra społecznie pożądane są po prostu przykładem pozytywnych kosztów zewnętrznych - a te, jak zo­baczymy za chwilę, mogą być doskonale produkowane i pod­trzymywane w ramach wolnorynkowej rzeczywistości.



SS

89


0x08 graphic
Jeszcze bardziej kontrowersyjna jest kwestia skrajności bo­gactwa i biedy. Kiedy kraje takie jak Stany Zjednoczone albo Wielka Brytania ostatecznie obrały neoliberalny kurs w gospo­darce w ostatnich dwóch dekadach ubiegłego stulecia, rozbieżno­ści w bogactwie i przychodach zaczęły drastycznie wzrastać Po­dobnie jak w przypadku społecznie pożądanych dóbr, niektórzy zwolennicy wolnego rynku gotowi są potraktować taką sytuację jako częściowe chociaż niepowodzenie systemu rynkowego inni są jednak zupełnie odmiennego zdania. Zagadnienie to było, o czym pisałem już wielokrotnie w rozdziale pierwszym tej książki, zasadniczym tematem rozważań Adama Smitha zawar­tych w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. ■ Nowoczesne społeczeństwa handlowe wytwarzają znacznie większe nierówności niż na przykład system feudalny -ale ogromnej większości ludzi wiedzie się znacznie lepiej w wolno­rynkowej rzeczywistości. Nierówności są ceną, jaką trzeba za­płacić za wydajność gospodarczą i wolność. Pokazują one nie ty­le porażkę modelu rynkowego, co odniesiony przez niego sukces Oprócz kontrowersji wokół dóbr społecznie pożądanych i nierówności, w literaturze ekonomicznej znaleźć można czte­ry dodatkowe przyczyny nieskuteczności rynku: monopol brak przepływu informacji, koszty zewnętrzne i dobra publiczne. Jednak nawet tutaj pojawiają się wątpliwości dotyczące samej natury tych problemów. Tam, gdzie zostały one rozpoznane, za­sadniczą kwestią pozostaje decyzja, czy podążać z czy przeciw-ko rynkowej naturze.

Monopol

Adam Smith ujmuje sprawę monopolu z klasyczną prostotą: Monopoliści, utrzymując stale niedostateczną podaż na rynku i'nie zaspokajając popytu efektywnego, mogą zbywać swoje towa­ry po cenie o wiele wyższej od naturalnej i zwiększać swoje docho­dy, które stanowią bądź płace, bądź zyski znacznie wyższe od ich stopy naturalnej" (Smith 1954/1776, t.l: 79-80). Do efektywnego funkcjonowania rynek potrzebuje suwerenności konsumentów ponieważ Jedynym zadaniem i celem wszelkiej produkcji jest konsumpcja" (Smith 1954/1776, t.2: 355). W jednym ze swych słynnych zdań Smith stwierdza, iz przedsiębiorstwa zawsze będą

dążyć do ograniczenia konkurencji: „Rzadko się zdarza, by spo- i tkanie ludzi tego samego zawodu, nawet tylko dla zabawy czy rozrywki, kończyło się inaczej, jak zmową cenową przeciwko ogółowi lub jakimś układem co do podniesienia cen" (Smith 1954/1776, t.l: 169).

Tam, gdzie jeden dostawca bierze w posiadanie cały rynek (monopol) albo gdzie kilku z nich udaje się go przejąć poprzez istotne ograniczenie konkurencji (oligopol), dobra i usługi nie będą produkowane w wystarczających ilościach, a ich cena bę­dzie utrzymywała się na sztucznie wysokim poziomie. Siła mo­nopolu wywodzi się stąd, iż zapotrzebowanie na jego produkty nie jest elastyczne. Pozwala to na podnoszenie cen bez istotne­go spadku sprzedaży. W warunkach braku konkurencji ze stro­ny nowych przedsiębiorstw na rynku koszty wciąż rosną. Mono­pole występują przeciwko interesowi publicznemu, ponieważ działają one ze szkodą dla konsumentów.

Brak asymetrii informacji

Aby rynki funkcjonowały efektywnie, ludzie muszą posia- ; dać pełną wiedzę na temat kupowanych albo sprzedawanych i przez siebie dóbr i usług. W rzeczywistości nie jest to możliwe w przypadku żadnego z nich - informacja nie jest nigdy całko­wita. Mamy natomiast często do czynienia z istotną asymetrią, czyli sytuacją, w której sprzedawcy wiedzą znacznie więcej niż kupujący albo odwrotnie.

Rynek profesjonalnych usług podawany jest często za przy­
kład sytuacji, w której asymetria informacji faworyzuje usługo­
dawców. Zwykli ludzie nie mogą po prostu przyswoić sobie
ogromnej wiedzy posiadanej przez lekarzy, prawników, księgo­
wych, etc. Może to doprowadzić do sytuacji, w której członkowie
takiej specjalistycznej grupy zawodowej wykorzystają sytuację,
żądając ogromnych opłat za usługi niskiej jakości i w gruncie
rzeczy po prostu niepotrzebne. Co, poza ewentualnym przywią- i
zaniem do etyki zawodowej, może powstrzymać ich przed wyko- f
rzystywaniem klientów? /

Jeżeli konsumenci nie dysponują wystarczającą ilością infor- , macji, na których mogliby oprzeć swoje rynkowe postanowienia, to gorsze dobra i usługi wyprą te znacznie wyższej jakości.



90

91


0x08 graphic
Słynnym przykładem tego typu sytuacji jest analizowany przez Akerlofa (1970) rynek używanych samochodów. Sprzedawcy wie­dzą naprawdę wiele na temat historii danego pojazdu, w tym to, czy był on porządny, czy też bez przerwy się psuł. Kupujący nie będą jednak w stanie odróżnić dobrego samochodu od złego na miejscu zakupu - dowiedzą się tego dopiero dzięki szczęśliwemu bądź nieszczęśliwemu późniejszemu doświadczeniu. Jeżeli kupu­jący nie mają tak naprawdę żadnej możliwości określenia jakości danego samochodu, to ceny wszystkich samochodów będą takie same. Sprzedawca porządnego auta nie będzie mógł zażądać za niego wyższej ceny, a ktoś sprzedający grata nie będzie miał po­wodu do jej znacznego opuszczenia. Tak więc dobre samochody sprzedawane będą poniżej swej realnej wartości, a złe znacznie powyżej ich rzeczywistej rynkowej ceny. Posiadacze dobrych sa­mochodów nie będą się ich pozbywać, a posiadacze gruchotów bę­dą chcieli sprzedać je jak najszybciej. Złe samochody wyprą te w dobrym stanie.

Przemysł ubezpieczeniowy dostarcza także szeregu przy­kładów asymetrii, w których kupujący mają informacyjną prze­wagę nad sprzedającymi. Jeżeli ubezpieczenie jest tak samo do­stępne dla wszystkich, to najbardziej atrakcyjne jest ono dla właścicieli aut najbardziej narażonych na różne postacie ryzy­ka, ponieważ to właśnie oni będą mieli z niego największe ko­rzyści. Ubezpieczenie zdrowotne będzie najbardziej atrakcyjne dla ludzi o szwankującym zdrowiu. Ludzie zdrowi będą dopła­cać do leczenia chorych. W interesie ludzi o dobrym zdrowiu jest unikanie nieselektywnych ubezpieczeń i wynegocjowanie lep­szych warunków u specjalistycznego ubezpieczyciela przepro­wadzającego wstępne badania medyczne.

Koszty zewnętrzne

Wydajność gospodarcza wymaga, aby producenci ponosili całkowite koszty produkcji, a ich klienci cieszyli się wszystkimi korzyściami z konsumpcji. Koszty i zyski są „zinternalizowane" w obrębie wymian pomiędzy sprzedającymi a kupującymi. Zaso­by wykorzystywane są efektywnie, ponieważ koszty społeczne i korzyści z działalności całkowicie odzwierciedlone są przez wy­znaczoną cenę. Koszty zewnętrzne pojawiają się natomiast

wtedy, kiedy tak nie jest, czyli kiedy różne „trzecie strony" są pokrzywdzone bądź niesłusznie wynagrodzone w wyniku trans­akcji pomiędzy innymi kupującymi i sprzedającymi.

Negatywny koszt zewnętrzny występuje, gdy producenci bądź konsumenci są w stanie przenieść część kosztów swojej działalności na innych - np. wtedy, kiedy producenci samocho­dów unikają ponoszenia pełnych kosztów przyrostu zatłocze­nia na drogach albo zanieczyszczania środowiska. Koszty ze­wnętrzne nie przejawiają się w cenach, więc dobra mają niższą niż oczekiwana cenę, nienaturalnie wielki jest popyt i równie zwiększona sprzedaż; z punktu widzenia gospodarczej wydaj­ności samochody będą zbyt tanie i będzie ich zwyczajnie za dużo.

Natomiast pozytywne koszty zewnętrzne pojawiają się, gdy producenci lub konsumenci nie mogą cieszyć się pełnymi korzy­ściami z podejmowanej przez siebie działalności - w zamian za to korzyści odnoszą inni ludzie, którzy nie ponoszą z tego tytu­łu żadnych kosztów. Jeżeli 93% populacji zaszczepiono przeciw­ko różyczce i śwince, to cała ona cieszy się „zbiorową odporno­ścią". Dlatego też pozostałe 7% nie musi ponosić konsekwencji w postaci ubocznych skutków szczepienia, ale może „przejechać się na gapę" wysiłkiem swoich współobywateli. Zyski zewnętrz­ne nie są odzwierciedlane w cenach, więc dobra są za drogie, a podaż i popyt są znacznie poniżej oczekiwań. W dzisiejszej Wielkiej Brytanii poziom zaszczepienia przeciwko różyczce i śwince, ze względu na ewentualne niekorzystne skutki ubocz­ne, spadł poniżej poziomu 93% wymaganego do uznania „zbio­rowej odporności".

Dobra publiczne

Gospodarka rynkowa radzi sobie najlepiej z dobrami, które niektórzy ekonomiści określają jako „normalne". Jest to całe spektrum przedmiotów, znajdujących się zazwyczaj w sprzedaży w nowoczesnej gospodarce, np. banany i kamery wideo, książki i hamburgery, pistolety i masło. Konsumenci nabywają je po wy­znaczonej cenie i stają się ich prawowitymi właścicielami. To, co czynią z nimi później, zależy całkowicie od nich samych, ograni­czonych oczywiście prawem. Tak więc konsument, który wyrzucił



92

93


hamburgera z obrzydzenia albo w proteście przeciwko kulturo­wemu imperializmowi, z ekonomicznego punktu widzenia tak­że go skonsumował.

Dobra normalne mają dwie zasadnicze właściwości. Są wy­łączne, co oznacza, że można zabronić innym ludziom korzysta­nia z nich. Banan, którego kupiłem, jest moją wyłączną własno­ścią i tylko ja mam prawo zdecydować o tym, w jaki sposób zo­stanie wykorzystany. Dobra normalne są także konkurencyjne w tym sensie, że ilość konsumowana przez jedną osobę ograni­cza ilość, jaką mogą skonsumować inni - „właśnie kupiłem ostatnie kilka bananów w sklepie z owocami".

Dobra publiczne stanowią dokładne przeciwieństwo dóbr normalnych. Są niewyłączne, tj. po ich zapewnieniu nikt już nie może nikomu zabronić innym korzystania z nich. Chodzi przy­kładowo o czyste powietrze albo obronę narodową. Niewyłączne dobra stanowią wspólną własność - żadna osoba prywatna, or­ganizacja albo kraj nie ma prawa do ich własności. W warun­kach wolnego rynku pojawia się zazwyczaj tendencja do ich nadużywania. Ziemia jest szybko wyjaławiana a środowisko poddane degradacji. Dobra publiczne są także niekonkurencyj­ne - to, że ktoś z nich korzysta, nie oznacza, że nie mogą z nich korzystać także inni, przynajmniej do momentu osiągnięcia ja­kiegoś rodzaju punktu krytycznego. Instytucje takie jak galerie sztuki, muzea, parki, drogi i mosty nie są konkurencyjne ani wyłączne. Ludzie mogą płacić za ich używanie, ale mogą także uznać, że nie warto, i będzie to miało wyłącznie efekt wyklucze­nia biedniejszych. W takim przypadku wspólne dobro nie będzie dostatecznie używane. Wielu ludzi podkreśla, że aby tego unik­nąć powinny one być darmowe - albo, używając właściwego ję­zyka analizy ekonomicznej, powinna być pobierana zerowa opłata na miejscu zakupu. W jaki sposób może je więc sprzeda­wać prywatne przedsiębiorstwo? Gdyby pozostawić je wyłącznie rynkowi, dobra publiczne miałyby zbyt małą podaż albo nie miałyby jej w ogóle. Zamiast tego są one zazwyczaj finansowa­ne przez opodatkowanie bądź altruistyczną i dobrowolną dzia­łalność.

Zaprzeczanie niepowodzeniom rynku: w obronie monopolu

Dobra społecznie pożądane i nierówności społeczne nie mu­szą wcale oznaczać porażki rynku. Jednak co z monopolem? Klasyczne prace Adama Smitha i niezliczone podręczniki eko­nomiczne podkreślają często rzekomo oczywisty fakt, iż mono­pole są po prostu antykonkurencyjne. Monopoliści mogą osiągać niebotyczne zyski i - ochraniani przed konkurencją - mogą bez względu na wszystko zalewać rynek produktami albo usługami podrzędnej jakości. Monopol stanowi zasadniczą przyczynę nie­powodzenia rynku.

Poznaliśmy jednak także przeciwny argument rynkowych populistów: że przedsiębiorstwa i ich produkty osiągają na da­nym rynku dominację, ponieważ konsumenci oddają na nie gło­sy w swoich zakupach. Zgodnie z sentencją wygłoszoną kiedyś przez Emersona, przedsiębiorstwa te skonstruowały „lepszą pułapkę na myszy". W interpretacji tej kampanie przeciwko koncentracji władzy na rynku mają podłoże ideologiczne, ponie­waż opierają się na wrogości populistów wobec dużego biznesu.

Kwestia ta analizowana jest przez Borka w książce The An­titrust Paradox (1993). Według niego, prawodawstwo antymo­nopolowe służy społecznie słusznym celom jedynie wtedy, kiedy promuje konkurencję i wolny dostęp do otwartych rynków. Maksymalizacja dobrobytu konsumenta stanowi jedyny prawo­mocny cel antymonopolowych praw w wolnym społeczeństwie. Odejście od tej zasady doprowadziło do wplątania sądownictwa w polityczną aktywność, w którą w ogóle nie powinno się ono angażować. Przykładowo: jeżeli jakaś korporacja cieszy się ryn­kową dominacją z powodu wewnętrznego wzrostu, to nie powin­na być karana przez sądy - nie można mylić biznesowej efek­tywności i opierającego się na niej sukcesu ze sztucznymi barie­rami w dostępie do danego rynku oraz nieuczciwą przewagą konkurencyjną. Prawodawstwo antymonopolowe, zaprojekto­wane dla powstrzymania wielkiego biznesu przed działaniem na niekorzyść konsumentów, doprowadza zdaniem Borka bardzo często do sytuacji, w której służy wyłącznie obronie i dofinanso­wywaniu małych, ale często także po prostu niewydajnych



94

95


0x08 graphic
przedsiębiorstw. To właśnie do tego paradoksu odwołuje się on w tytule swojej książki. Idzie on jednak stanowczo dalej, uważa­jąc, iż przypadki antymonopolowych interwencji stanowią w gruncie rzeczy mikrokosmos walki w obronie liberalnych spo­łeczeństw kapitalistycznych przed ich antyrynkowymi, egalita-rystycznymi wrogami.

Skomplikowaną obronę monopolu przeprowadzają dwaj amerykańscy ekonomiści, Stanley Leibowitz i Stephen Margo-lis. Analizując liczbowe dowody w licznych przypadkach wyraź­nej porażki rynku, uważają oni, iż fakty nie tłumaczą wcale odgórnych rynkowych interwencji. Jeden ze spektakularnych przykładów dotyczy działań podjętych przez Departament Sprawiedliwości USA przeciwko firmie Microsoft. Leibowitz i Margolis (2001) uważają, że dominacja Microsoftu na rynku edytorów tekstu i aplikacji kalkulacyjnych nie wywodzi się z nadużywania przez tę korporację monopolu władzy, ale ze zwyczajnej wyższości jej oprogramowania nad jakimkolwiek in­nym. Microsoft cieszy się zasłużonym prawie-monopolem, któ­ry zawdzięcza cenowej konkurencyjności. Wejście Microsoftu na poszczególne rynki oprogramowania powodowało natychmia­stowy i drastyczny spadek cen. A kiedy osiągnął on już dominu­jącą pozycję, ceny wcale nie przestawały spadać.

„Seryjny monopol", w którym firmy walczą o kontrolę nad całym rynkiem, jest charakterystyczny dla nowych technologii informacyjnych. Paradygmatycznym przykładem takiej sytuacji jest oprogramowanie komputerowe. W 1986 roku WordPerfect był najpopularniejszym edytorem tekstu, z udziałem w rynku na poziomie lekko poniżej 20%. Zaraz za nim znajdował się po­przedni lider, program WordStar. W roku 1990 pozycja Word­Perfect (z udziałem rzędu 50%) wydawała się już niezagrożona. Zaczynał powoli dominować na komputerach w korporacjach, w recenzjach oprogramowania i opiniach indywidualnych użyt­kowników. Jednak zaledwie sześć lat później, WordPerfect wła­ściwie zniknął z powierzchni ziemi za sprawą Microsoft Word for Windows, który błyskawicznie przejął aż 90% rynku kompu­terowych edytorów tekstu.

Przyczyny tej transformacji nie były, jeżeli wierzyć Leibo-witzowi i Margolisowi, zagadkowe. Do lat dziewięćdziesiątych

komputery osobiste pracowały na podstawie systemu MS-DOS, który zmuszał użytkowników do zapamiętania szeregu komend i skrótów klawiszowych, zupełnie jakby byli naukowcami albo matematykami dokonującymi kalkulacji na ogromnej maszynie obliczeniowej. Pojawienie się Windowsa stanowiło w świecie osobistych komputerów prawdziwą rewolucję. Użytkownicy kli­kali na ikony i przeglądali zawartość twardych dysków za po­mocą myszki, bez konieczności wpisywania skomplikowanych komend albo szukania odpowiedzi w przepastnych podręczni­kach obsługi. Kiedy MS-DOS ustąpił miejsca systemowi Win­dows, przez branżę komputerową przelała się zupełnie nowa fa­la konkurencji. WordPerfect Corporation zadziałała bardzo wol­no, a wczesna wersja WordPerfect dla systemu Windows była znacznie gorsza niż Microsoft Word, co pokazują niemalże wszystkie ówczesne recenzje oprogramowania. Microsoft wy­produkował także doskonały komputerowy arkusz kalkulacyjny pod nazwą Microsoft Excel, który załączył wraz z programem Word do licencjowanego pakietu Office, czyniąc go tym samym wyjątkowo atrakcyjnym dla klientów korporacyjnych.

Krytycznym punktem analizy Leibowitza i Margolisa jest twierdzenie, iż Microsoft posiadł podstawową wiedzę istotną dla prawdziwego seryjnego monopolu. Nawet posiadając do­minujący udział w rynku, nadal martwi się o potencjalnych konkurentów. Z przykładu WordPerfect Microsoft wyciągnął słuszny wniosek, że zachowania właściwe dla podręcznikowe­go monopolisty - podnoszenie cen dla wykorzystania rynko­wej dominacji albo niechęć do innowacji z racji braku poważ­nej konkurencji - nie jest skuteczne w świecie rozwijających się w zatrważającym tempie technologii informacyjnych. Czujność Microsoftu na działania istniejących i potencjalnych konkurentów, a nie rzeczywisty monopol tej korporacji, tłu­maczy, czemu nigdy nie utraciła ona raz zdobytej rynkowej pozycji.

Dla Leibowitza i Margolisa przypadek Microsoftu jest tylko najnowszym przykładem współczesnych mitów na temat nie­skuteczności i niepowodzenia rynku. Inne słynne przykłady to klawiatura o układzie QWERTY oraz zwycięstwo formatu VHS w świecie wideo nad formatem Beta.



96

97


Zgodnie z legendą, układ QWERTY, opatentowany w 1868 roku, został oryginalnie zaprojektowany dla powstrzymania se­kretarek przed pisaniem tak szybko, że klawisze wzajemnie się blokowały. Powstały jednak później znacznie wydajniejsze kla­wiatury, ale żadna z nich nie odniosła znaczącego sukcesu. QWERTY szybko zdominowało rynek i żaden inny układ nie mógł się z nim mierzyć. Przez ponad stulecie setki milionów lu­dzi korzystały z tego gorszego od innych projektu - czy na pew­no nie jest to niepowodzenie rynku?

Jeżeli chodzi o taśmę VHS, to miejska legenda głosi, że format Beta był technologicznie rzecz biorąc po prostu dosko­nalszy. Zwycięstwo formatu VHS jest dziełem zręcznego mar­ketingu; szybko zdominował on rynek, ponieważ wypełnił punkty sprzedaży i wypożyczalnie. Ludzie wybrali VHS, po­nieważ format ten był wówczas liderem rynku. Chcieli szero­kiego wyboru filmów do kupienia i wypożyczenia oraz żeby wymieniać się kasetami ze znajomymi. Natomiast w przypad­ku klawiatury QWERTY, konsumenci zostali zamknięci w świecie słabszej technologii, ponieważ byli już w nim wszy­scy inni.

Oba te przypadki nie są jednak dla Leibowitza i Margolisa prawomocnie dowiedzionymi przykładami rynkowego niepowo­dzenia. QWERTY nie jest ich zdaniem technologią gorszą od ja­kiejkolwiek innej; nie istnieją żadne metodologicznie poprawne doświadczenia, dowodzące wyższości jakiegokolwiek formatu układu klawiatury nad QWERTY. Beta nie była natomiast wca­le lepsza od VHS; recenzje z okresu zdobywania rynkowej domi­nacji przez ten drugi format wyraźnie pokazują, że różnica mię­dzy nimi była niewielka. Beta pojawiła się na rynku jako pierw­sza, co powinno zapewnić jej automatyczną przewagę. Zasadni­czą sprawą przemilczaną przez przytoczoną wcześniej legendę jest to, że Sony Corporation postawiło w produkcji Bety na jej niewielki rozmiar i przenośność, podczas gdy korporacja Matsu­shita zaprojektowała taśmę VHS tak, aby miała najdłuższy możliwy czas odtwarzania. Sony popełniło błąd, a Matsushita miała rację - ludziom zależało bardziej na długości taśmy niż jej przenośnym charakterze. Rynek nie zawiódł, ale po raz kolejny odniósł sukces.

Oba te przykłady budzą poważne wątpliwości co do niepo­wodzenia rynku. Sugerują, iż konsumenci rzadko, jeżeli w ogó­le, „zamykani" są w świecie gorszych technologii w wyniku przypadkowości historii. Zasadnicza przyczyna takiego stanu rzeczy leży w mechanizmie rynkowym. Rynek jest miejscem, w którym maksymalizujący korzyści przedsiębiorcy i maksyma­lizujący użyteczność konsumenci wypracowują konsensus. Przedsiębiorcy pragną wyprodukować lepsze pułapki na myszy, konsumenci chcą je nabywać, a pośrednicy zbliżyć ich do siebie. Nie stanie się tak jedynie w centralnie planowanej gospodarce.

Pracę Leibowitza i Margolisa można odczytać jako gwałtow­ny sprzeciw wobec lewicowego myślenia o rynku. Lewicowi in­telektualiści mogą z niechęcią przyjmować, iż postęp nie dzieje się poprzez urzeczywistnianie ich własnych zaleceń na temat idealnego społeczeństwa, ale dzięki pozostawieniu go wzajem­nemu dostosowywaniu się przedsiębiorców i konsumentów. Leibowitz i Margolis krytykują także innych ekonomistów za ich rzekomy brak wiary w prawdziwość rynków, czy też ich rze­czywisty, fizyczny wymiar. Jak widzieliśmy przed chwilą, rynek - przynajmniej taki, na którym panuje idealna konkurencja -stał się abstrakcyjnym stanem teoretycznym, paradoksalnie po­zbawionym konkurencyjności. Broniąc systemu rynkowego, Le­ibowitz i Margolis nakierowują nas na społeczną rzeczywistość poszczególnych rynków. W tym sensie wywodzą się oni z trady­cji „austriackiej" myśli ekonomicznej, podobnie jak Friedrich Hayek, którego prace omawialiśmy w rozdziale pierwszym.

Rynek stanowi dla Leibowitza i Margolisa, podobnie jak dla Hayeka, arenę interakcji przedsiębiorców i konsumentów działa­jących dla wspólnej korzyści. Co ciekawe, podejście to traktuje nowoczesną korporację jak zwykłego przedsiębiorcę, którego do­bra i usługi nabywane są przez konsumentów. Ignoruje ono jed­nak fakt, iż wielu z nas znajduje się wobec korporacji nie tylko w relacji konsumenckiej, ale także pracowniczej. Korzystam z programu Microsoft Word przygotowując tekst tej książki. Z mojej perspektywy przyczyna jest jednoznaczna - Leibowitz i Margolis wcale jej nie podają. Nie wybrałem Worda, ponieważ uważam go za najlepszy komputerowy edytor tekstu dostępny na rynku. Osobiście wiele z jego właściwości uważam za irytujące.



UH

99


0x08 graphic
Wolałem WordPerfect. Piszę w programie Microsoftu ponieważ mój uniwersytet, podobnie jak większość pozostałych, wybrał go na standardowe oprogramowanie całej uczelni. Zostałem poin­struowany, aby w całej oficjalnej komunikacji w obrębie i w imieniu uniwersytetu korzystać z Microsoft Word for Win­dows - narzuca mi się nawet czcionkę (co promuje korporacyj­ną tożsamość tej wyższej uczelni). Biorąc pod uwagę takie wy­mogi - koszty, które poniósłbym zmieniając oprogramowanie, są zbyt wysokie. W efekcie zostałem zmuszony do porzucenia WordPerfect. Uniwersytet, który sam jest korporacją, zachował się zupełnie jak mój agent - podjął za mnie decyzję. Leibowitz i Margolis mogą dowodzić, że interes korporacji, w której jestem zatrudniony, i mój własny to jedno i to samo. Namawiam jednak czytelników do zastanowienia się, czy tak jest na przykład w ich życiu.

Rozwiązania oparte na rynku: ochrona środowiska

Czy kapitalistyczny wolny rynek umożliwia ochronę środo­wiska ku radości nadchodzących pokoleń? Czy kapitalizm może być zielony?

Oczywista odpowiedź na te pytania jest negatywna. Degra­dacja środowiska wydaje się nieuchronną konsekwencją kapita­listycznego dążenia do zysku. Rozwiązanie tej kwestii musi być dramatyczną polityczną interwencją w obronie naszej planety przed spustoszeniami nieokiełznanego rynku.

Za Saundersem (1995: 52-76) możemy wyróżnić trzy odręb­ne podejścia do problematyki wykorzystywania rynku do gene­rowania rozwiązań korzystnych dla środowiska. Pierwszym z nich jest wykorzystanie potencjału tzw. zielonego konsumery-zmu. Jeżeli istnieje popyt na produkty i usługi przyjazne środo­wisku, to przedsiębiorcy będą konkurować między sobą w ich dostarczaniu. Pod koniec dwudziestego wieku mieliśmy do czy­nienia z wieloma odnoszącymi sukces przedsięwzięciami opar­tymi na tym zjawisku, np. uczciwym handlem kawą i herbatą, produkowaniem przyjaznych naturze środków czystości

i kosmetyków, które nie były wcześniej testowane na zwierzę­tach, produkcją organiczną i biodynamiczną, wytwarzaniem ekologicznych opakowań, promowaniem programów segregacji śmieci w gospodarstwach domowych, etycznymi i ekologiczny­mi inwestycjami, coraz częstszym montowaniem w pojazdach jak najoszczędniejszych silników, odnawialnymi źródłami ener­gii oraz - w przypadku produktów, którym brakowało tych wła­ściwości - dużymi konsumenckimi bojkotami. „Zielone" organi­zacje konsumenckie dążyły do podniesienia ekologicznej świa­domości i rozpowszechnienia obiektywnych informacji na temat przyjaznych środowisku produktów.

Zielony konsumeryzm w oczywisty sposób przystaje do kon­cepcji wolnego rynku. Problem stanowią jego ograniczenia. Ekologiczne produkty zajęły miejsce w rynkowej niszy, ponie­waż nie wszyscy konsumenci są w stanie pogodzić się z ich wyż­szą ceną. Korporacje afiszują się z ekologicznymi certyfikatami, ale może się w tym kryć pewien element pozorowania - ekolo­giczne jajka na przykład opierają się na przedstawianym wize­runku kur spacerujących po idyllicznym rolnym gospodarstwie. Jednak obraz ten może być równie dobrze fałszywy, a konsu­menci mogą mieć poważne trudności w zorientowaniu się, co jest prawdziwe, a co nie. Zielony konsumeryzm może mieć zale­dwie lekki odcień zielonego, co pokazuje znakomicie rynek „przyjaznych środowisku" funduszy inwestycyjnych, spośród których część lokuje pieniądze według zasady Jak najlepiej", kupując przykładowo akcje rafinerii, która najmniej ze wszyst­kich niszczy naturalne środowisko. Wreszcie, zielona konsump­cja jest ostatecznie po prostu konsumpcją. Uczciwy handel ka­wą nie odbywa się wcale pod hasłem, że powinniśmy spożywać jej mniej niż spożywamy. Jeżeli zaś przywiązanie do środowiska oznacza odrzucenie „fetyszu wzrostu gospodarczego" (Hamil­ton, C. 2004) i zmniejszenie poziomu konsumpcji, to zielony konsumeryzm nie stanowi wcale znaczącego rozwiązania.

Drugim opartym na rynku podejściem jest zachęcanie rzą­dów do wykorzystywania systemu cenowego dla promocji działań przyjaznych środowisku. Mogą one na przykład wprowadzić opła­ty za dostęp do zasobów, które były dotychczas subsydiowane al­bo darmowe. Opłaty na autostradach i mostach oraz podatki



100

101


0x08 graphic
0x08 graphic
motoryzacyjne za przeciążenie miast stanowią efektywny spo­sób na ograniczenie korków, ponieważ zachęcają one konsu­mentów niechętnych tym opłatom do poszukiwania okrężnych dróg, korzystania z transportu publicznego albo poruszania się na rowerze bądź pieszo.

Jako przykład drugiego z tych podejść Saunders przytacza politykę obniżania podatków na benzynę bezołowiową w więk­szości krajów Zachodniej Europy w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Konsumenci zaczęli używać pozbawionego ołowiu paliwa bardzo szybko, a koncerny produkujące samocho­dy, chcąc sprostać ich wymaganiom, zaprzestawały stopniowo produkcji pojazdów wymagających benzyny ołowiowej. Żadnych regulacji i żadnej biurokracji: działający we własnym interesie konsumenci i producenci doprowadzili do pożądanej zmiany społecznej błyskawicznie i niesamowicie efektywnie właśnie dzięki mechanizmowi cenowemu. Niewielu kierowców jeździ dziś starszymi samochodami wymagającymi drogiej benzyny ołowiowej. Ale co to oznacza z perspektywy rynkowej? Konsu­ment zanieczyszczający środowisko przynajmniej płacił. Osta­teczne rozwiązanie zaproponował sam rynek. Była nim benzy­na spełniająca wymogi starszych pojazdów, a jednak tańsza i po­zbawiona zawartości ołowiu.

Trzecim opartym na rynku rozwiązaniem problemu ochrony środowiska jest naniesienie - tam, gdzie to tylko możliwe - praw własności na dobra publiczne. Najbardziej kontrowersyjną dziś techniką jest korzystanie z wymienialnych pozwoleń na zanie­czyszczanie środowiska. Odpowiednia władza - rząd, agencja międzynarodowa - decyduje, na jaki policzalny wskaźnik zanie­czyszczeń może przystać. Każde przedsiębiorstwo (albo państwo) ma prawo zanieczyszczać środowisko do pewnego limitu i w wy­padku jego przekroczenia musi zapłacić znaczącą karę. Kluczową innowacją jest w tym przypadku uczynienie tych praw do zanie­czyszczania wymienialnymi. Przedsiębiorstwa będące w stanie ograniczyć emisję zanieczyszczeń mają możliwość odsprzedania swych praw przedsiębiorstwom, dla których jest to niemożliwe, np. z przyczyn finansowych. Prawa te oznaczają, iż najmniej­szy koszt, czyli najefektywniejsze rozwiązanie zostanie osią­gnięte poprzez pożądaną całościową redukcję zanieczyszczeń:

102

przesiębiorstwo A ograniczy emisję i zarobi na sprzedaży praw przedsiębiorstwu B, które będzie wciąż zanieczyszczać, ale zapła­ci za to wysoką cenę. Oba poradzą sobie znacznie lepiej, niż gdy­by kazać im w równym stopniu ograniczyć emisję zanieczyszczeń. Ostatecznie osiągnięty zostanie pożądany efekt, tyle że w znacz­nie efektywniejszy sposób. Określenie, czy jest to przekonujące rozwiązanie problemu zanieczyszczenia środowiska, stanowi być może najprawdziwszy sprawdzian naszej postawy wobec rynku.

„Jest" i „powinien być": rynek jako ideologia

Każda z trzech analizowanych w tym rozdziale ideologii kładzie nacisk na inne zestawienie rynkowych korzyści pokaza­nych w Tabeli 1.1 (str. 40). Rynkowy populizm wyróżnia wybór, suwerenność konsumencką oraz wolność: próbuje pokazać ryn­ki jako na wskroś demokratyczne. Hipoteza efektywnego rynku stawia na dynamizm i dobrobyt jako bezpośredni skutek działa­nia rynku: rynki są bardziej efektywne aniżeli jakikolwiek inny system produkcji, dystrybucji albo wymiany. Rynkowy funda­mentalizm kładzie natomiast nacisk na dobrobyt i wolność: ry­nek stanowi w tym ujęciu dobre społeczeństwo w działaniu; po­konał wszystkich swoich przeciwników, a „koniec historii" jest na wyciągnięcie ręki.

A w jaki sposób te prorynkowe ideologie odnoszą się do wyzwań i problemów pokazanych w drugiej kolumnie tej tabe­li? Fetyszyzm towarowy, dehumanizacja i hegemonia odrzuca­ne są jako obsesje intelektualistów, którzy czują się urażeni ograniczoną rolą, jaką daje im rynek, i próbują chronić własne zasoby kapitału kulturowego przez oczernianie rynkowych produktów oraz tych, którzy je konsumują. Władza korporacji nie jest natomiast - jak można się tego było spodziewać - ak­ceptowana jako konieczny element zaawansowanych syste­mów rynkowych, ale przedstawiana jako podlegająca całkowi­cie woli populacji. Wreszcie, nierówności traktowane są jako prawomocne następstwo podejmowanych wyborów, skutek do­brobytu i cena wolności.

103



0x08 graphic
Charakterystyczną cechą prorynkowych ideologii jest spo­sób, w jaki traktują one porażki rynków na różnych frontach. Pomimo przyznania, iż porażka bądź załamanie rynku są moż­liwe, postrzegają je one jako rzadkie zjawisko, powodowane czynnikami zewnętrznymi - niedoskonałościami wynikającymi zazwyczaj z wtrącania się w rynek przez rządy poszczególnych państw. Co więcej, załamanie się rynku definiowane jest w spe­cyficzny sposób: pojawia się, gdy rynek traci „gospodarczą efek­tywność" w rozumieniu neoklasycznej ekonomii.

Neoklasyczna ekonomia operuje zestawem logicznie powią­zanych koncepcji, jak choćby efektywność gospodarcza, opti­mum Pareto, doskonała konkurencja, niedoskonałości rynku oraz załamanie. Tworzą one razem dedukcyjny system, który jest wyjątkowo spójny i głuchy na zewnętrzną krytykę. Stawia on charakterystyczne pytanie: czy jesteś z nami, czy przeciwko nam?

Wiele zasadniczych pojęć używanych w analizie rynku w uderzający sposób opiera się na wartościach i wartościowa­niu: gospodarcza efektywność, optimum Pareto, doskonała kon­kurencja. Czy mądre albo etyczne jest występowanie przeciwko doskonałości albo optimum? Podejście na każdym kroku pod­kreślające swoją niezależność od wartości nasycone jest warto­ściującymi pojęciami. Znosi jednocześnie różnicę pomiędzy ana­lizą a zaleceniem. Chcąc wyjaśnić tę sprzeczność możemy posłu­żyć się pracą Mary Douglas (1966), która interpretuje rynek w kategoriach wierzeń na temat czystości i zagrożenia. Rynek reprezentuje czystość w sensie porządku społecznego i społecz­nej spójności. Zagraża mu zanieczyszczenie, a więc siły niejed­noznaczności, zamętu i nieporządku. Czystość i zagrożenie, po­rządek i chaos: otoczka racjonalności w teoriach nie jest w sta­nie wyeliminować emocjonalnie naładowanego symbolizmu.

W miarę ewolucji myślenia o rynku, wyraźna, a później do­minująca stała się tendencja do uciekania w abstrakcję. Zilu­strować ją można śledząc koncepcję doskonałej konkurencji. Dla Adama Smitha i współczesnych mu myślicieli, jak pokazuje Backhouse (2002: 327), „konkurencja stanowiła pewien proces: ludzie konkurowali z innymi w ten sam sposób, w jaki konie walczą ze sobą na wyścigowym torze". Konkurencja oznaczała

wysiłek i rywalizację, podobnie jak w myśleniu większości ludzi żyjących współcześnie. Dokładnie tego ujęcia brakuje w sytuacji znanej ekonomistom jako konkurencja doskonała - teoretycz­nym stanie rzeczy, w którym alokacja zasobów jest optymalna, a władza nad rynkiem całkowicie nieobecna. W warunkach do­skonałej konkurencji każde z przedsiębiorstw jest na tyle nie­wielkie w stosunku do całości rynku, że nie istnieje żadna moż­liwość wpływania przez nie na kształtowanie się cen. Musi po prostu podporządkować się cenom ustalanym przez wzajemną relację popytu i podaży. Paradoksalnie, przedsiębiorstwa na idealnie konkurencyjnym rynku nie mają żadnych przesłanek, aby podejmować działania opierające się na konkurencyjności. Literatura zajmująca się tematyką rynku przejawia tenden­cję do zlewania ze sobą trzech rzeczy: opisu rzeczywistego me­chanizmu funkcjonowania rynku, wytwarzania abstrakcyjnych modeli analitycznych i zalecania, w jaki sposób wymiany spo­łeczne powinny wyglądać. Zlewają się tu ze sobą jest, gdyby {po­winno być. W literaturze ekonomicznej priorytet przyznaje się analizie, zalecenia stanowią rodzaj imperatywu politycznego, a opis rynkowej rzeczywistości znajduje się na dalekim trzecim miejscu. Prawdopodobieństwo analizy i zalecenia przesłania na­sze doświadczenie społecznych interakcji na różnorodnych tar­gowiskach. Rynki mogą, co prawda, być niebezpieczne i ryzy­kowne, więc niech kupujący się strzeże. Ale niech strzeże się także sprzedawca, ponieważ zakurzone płótno znalezione na poddaszu może równie dobrze być pędzla Buregela. Mimo tego ryzyka, a być może właśnie z jego powodu, rynki konotują wol­ność, autonomię, wybór, innowację, bogactwo, kolor, charakter, tożsamość, tradycję i trwanie. Stanowią pozytywne przeciwień­stwo hierarchii i biurokracji. Wizerunek rynku jako teoretycz­nego konstruktu i politycznego programu zależy jednak mimo wszystko od naszych bezpośrednich doświadczeń społecznej rzeczywistości rynków.


104



Wyszukiwarka