Nigdy więcej


By Zuz@nka [http://Google.com/profiles/Zuzanka7771]

Nigdy więcej.

I 25 czerwca

- Michael, proszę cię, nie możesz tego zrobić!

- Ale zrozum, nie mogę się wycofać...

- Nie możesz nam tego zrobić! Nie możesz! Dlaczego nas zostawiasz?! Pomyśl, o swojej rodzinie, o dzieciach, o wszystkich, którym na tobie zależy! O MNIE...

- Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, ale nie mogę...

- Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj mnie! Michael, proszę...! - krzyczałam ze łzami w oczach, ale on tylko pokręcił smutno głową i wyszedł z pokoju.

Obudziłam się z krzykiem, który po chwili przerodził się w rozpaczliwy szloch. Było tak już od długiego czasu. Odruchowo wyciągnęłam rękę po telefon.

Tak było dokładnie od roku.

Był dwudziesty piąty czerwca 2010 roku.

Znów opadłam z płaczem na poduszki, upuszczając i tak poobijany telefon.

To była rocznica śmierci Michaela. Rocznica Śmierci Mojego Najlepszego Przyjaciela. Osoby, która była dla mnie najważniejsza na świecie. Którą kochałam nad życie. Życie, która znaczyło tak niewiele dokładnie od jednego roku...

„Gdybym tylko wiedziała, że on odejdzie tak szybko... Powiedziałabym mu, jak bardzo jest dla mnie ważny... Uratowałabym go... Nie pozwoliłabym nikomu go skrzywdzić... Gdybym tylko...” Te przeklęte myśli były w mojej głowie przez cały miniony rok. I wiedziałam, że nigdy nie znikną. Będę wyrzucała sobie swoją przeraźliwą głupotę DO KOŃCA ŻYCIA. Hm, nazwałabym to raczej egzystencją... Żyłam jako tako, gdyż wiedziałam, że nic dobrego nie zrobiłabym, będąc masochistką. Czułam się zobowiązana, by utrzymywać pamięć o Michaelu, by szerzyć jego przesłanie o MIŁOŚCI, by opiekować się jego biednymi dziećmi... Moja sytuacja przy położeniu Prince'a, Paris i Blanketa była niczym. Chociaż byłam pewna, że kochałam ich ojca tak samo mocno. I pragnęłam tak bardzo, aby Michael nie kręcił głową z dezaprobatą, gdy zobaczymy się w Domu Pana. A tym bardziej, żeby teraz przeze mnie płakał.

Wstałam ciężko i otworzyłam okno na oścież. Owionęło mnie parne, kalifornijskie powietrze. Niebo było szare. Zawsze, gdy tam byłam, padało (naprawdę, deszcz zawżdy czeka, aż przybędę, by zrosić Kalifornię!). Dwudziestego piątego czerwca cały świat płakał, już od północy. Wiedział, że stracił swojego Anioła.

Poszłam się ubrać i umyć. Ubrałam się oczywiście na czarno - zawsze lubiłam ten kolor, ale od śmierci mojego przyjaciela był zdecydowanie dominujący w mojej garderobie. Założyłam te same ubrania, które miałam niegdyś na próbie. Pamiętałam, że Michael miał wtedy piękny, nieprzytomny uśmiech, gdy mnie ujrzał...

Włączyłam telewizor, przygotowując sobie śniadanie. Na każdym programie mówili o rocznicy.

- Dlaczego doceniliście go tak późno, o wiele za późno?! - krzyczałam na nikogo konkretnego. - Dlaczego po tylu latach upokorzeń, cierpienia i smutku, jaki był w jego życiu, musiał czekać na odejście, abyście zauważyli, że straciliście PRAWDZIWEGO KRÓLA?

Chciałam automatycznie wyłączyć odbiornik, bo słuchanie jego cudownego głosu, widok jego pięknej twarzy, niesamowitego tańca i tego wszystkiego, co równało się z jego nazwiskiem, nadal sprawiało mi ból. Powstrzymałam się jednak.

„Musisz się przyzwyczaić”, pomyślałam, zaciskając wargi. „Oczywiście, że to boli, to zawsze będzie bolało... Ale nie możesz być w takim stanie, to trwa za długo...”

Starając się z całych sił, by nie płakać zbytnio, jadłam posiłek, oglądając teledyski. Podziwiałam jego niesamowity urok w The Way You Make Me Feel, zachwycałam się tańcem w Billie Jean i Blood On The Dance Floor, uśmiechałam się, oglądając Say Say Say czy You Rock My World. Gdy zaś puścili Black Or White, jak zwykle wymiękłam! Miałam słabość do tego filmu od zawsze, a powstał, gdy miałam kilkanaście lat. Michael właśnie posiadał ten dar łączenia ludzi bez względu na wiek, rasę, poglądy, religię, pochodzenie i wszystko inne. Kochałam go tak bardzo już jako mała dziewczynka, a co mogłam powiedzieć teraz, jako trzydziestodwuletnia kobieta? Był moim życiem. Każdego dnia mogłabym za nim płakać tak, jak w styczniu na Grammy. Był dla mnie tak bardzo ważny, tak bardzo za nim tęskniłam...

Aby oderwać się od tych ponurych, bolesnych myśli, poszłam grać na pianinie. Wielki, czarny instrument robił duże wrażenie. Usiadłam na ławce i przebiegłam delikatnie palcami po tonach. Nadal był perfekcyjnie nastrojony. Zaczęłam grać, a potem dołączyłam do tego cichy śpiew (nie mam zbyt dobrego głosu, jestem pianistką), po zbyt długim wstępie, gdyż trudno było mi powstrzymać drżenie.

- Imagine there's no heaven / Wyobraź sobie, że nie ma nieba

It's easy, if you try / To łatwe, jeśli spróbujesz

No hell below us, / Żadnego piekła pod nami,

Above us only sky... / Nad nami tylko niebo...

Imagine all the people, / Wyobraź sobie wszystkich ludzi,

Living for today... / Żyjących dla dnia dzisiejszego...

Kocham Imagine. Nie znam nikogo, kto nie znałby tego utworu. On także go kochał... Pozwoliłam kilku słonym kroplom spłynąć po moich policzkach.

„Och, ale bez przesady... Nie bądź masochistką, Wando”, skarciłam się w myślach.

Gdy wycierałam naczynia, usłyszałam pukanie. Powoli, ociężale podeszłam do drzwi. Jak zwykle zapominając sprawdzić, kto jest za drzwiami, otworzyłam je.

Zapomniałam o oddychaniu. I bez tego chyba umarłam.

II Jesteś martwy dla mnie

- Witaj, Wendy! - uśmiechnął się do mnie ciepło, tak jak zawsze to czynił. Patrzyłam na niego bez słowa, z oczyma wielkimi jak spodki.

- Nie poznajesz mnie? - zdumiał się. - To ja, Michael!

- Przecież... Ty... - wydukałam z trudem.

- Wiem, że nie możesz w to uwierzyć, ale ja żyję! Po prostu...

Tak, to był jego głos. Poznałabym go zawsze. To była jego twarz, okolona kaskadami czarnych, długich loków. To były jego cudowne, ciemne oczy. TO BYŁ ON.

Zalała mnie fala różnorodnych uczuć. Chciałam go uściskać, powiedzieć mu, jak bardzo mi go brakowało... Ale szybko poczułam także furię i gniew.

- Po prostu co? - zapytałam zimno. - Po prostu miałeś kaprys, aby oszukać cały świat? Skrzywdzić tylu ludzi? Wiesz, ilu fanów popełniło samobójstwo po wiadomości o twojej śmierci?

- Wiem... Wendy, wiesz, że ja taki nie jestem... Nie skrzywdziłbym nikogo...

- Może i taki byłeś, ale to nie zmienia faktu, iż OSZUKAŁEŚ CAŁY ŚWIAT.

- Posłuchaj mnie, proszę, ja wszystko ci wytłumaczę...

- Nie chcę cię słuchać! Wiesz, mam wrażenie, że wszyscy wokoło wiedzieli o tym, ale nikt nie pomyślał o mnie, o tym, jak ja cierpiałam. - cedziłam dokładnie każde słowo.

- Nie, naprawdę, wiedziało o tym tylko kilka osób, uwierz mi! Widząc twoje łzy na Grammy, płakałem równie mocno... Nie mogłem ci powiedzieć... Ale teraz wrócę, Wendy i jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię... - chciał wziąć mnie za rękę, ale zwiększyłam dystans między nami.

- Tak? Nie powiedziałeś o tym tym „kilku osobom”, które wiedzą, jak wykiwałeś cały świat? Coś takiego... - kpiłam. - Ach, nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie to. Jesteś martwy dla świata. Jesteś martwy dla mnie. - widziałam, że moje słowa sprawiają mu ból, ale nie wiedział, jak bardzo naprawdę cierpiałam ja. Miałam ochotę go spoliczkować!

- Proszę, posłuchaj mnie, ja musiałem...

Zamknęłam drzwi bez słowa. Osunęłam się wzdłuż ściany, skrywając głowę między kolanami.

- Ja naprawdę cię kocham... - usłyszałam cichy, drżący głos Michaela. Moje serce cierpiało za bardzo, by móc uwierzyć w te słowa.

Jak mógł? Jak mógł oszukać nas wszystkich? Nigdy nie spodziewałabym się tego po nim! Płakałam cicho, w samotności. Czułam, że organ, który pompował krew do moich żył i bił teraz tak głośno, pęka na miliony maleńkich kawałeczków.

~*~

Wróciłem do auta ze spuszczoną głową. Czułem się tak podle, tak okropnie...

- Nie otworzyła ci? - spytał stroskany John.

- Otworzyła - odparłem ponuro. Czekał na kontynuację, ale ta nie nastąpiła, więc zgadywał:

- Nie uwierzyła, że to ty? Ależ nie, przekonałbyś ją jakoś...

- Powiedziała, że jestem dla niej martwy. Dokładnie tak. - powiedziałem z goryczą. - Wiem, że nie zasługuję na nic innego, ale...

- Spokojnie, Mike... - poklepał mnie ostrożnie po ramieniu. - To nie jest dla niej łatwe... Musisz dać jej kilka dni...

- Nie słyszałeś jej. - pokręciłem głową, mrugając powiekami. - Jej głos był zimny jak alaskańska noc. Powiedziała, że na pewno miałem taki kaprys, że wszyscy wiedzieli, a o niej nikt nie pomyślał, że nic ją to nie obchodzi... To koniec. Wendy nigdy mi nie wybaczy!

Jak ona mogła mi to zarzucić? Oczywiście, nikt nie potępia mnie tak, jak ja siebie za to, co uczyniłem... Ale to, iż nie obchodziła mnie? Ona? W ciągu ostatniego roku była osobą, o którą martwiłem się najbardziej, tuż obok moich ukochanych dzieci. Moje serce ubolewało nad każdą minutą, podczas której cierpiała, zwłaszcza przeze mnie. Płakałem, widząc każdą jej łzę.

- Dlaczego ona nie widzi, jak bardzo mi na niej zależy? - wyszeptałem, skrywając twarz w dłoniach.

- Wszystko będzie dobrze, Michael... Zapnij pasy. Wracajmy - westchnął John.

Wykonałem czynność, motywując się myślą o dzieciach. Miałem nadzieję, że chociaż one mnie wysłuchają...

~*~

Bałam się myśleć. Bałam się włączyć telewizor i zajrzeć do Internetu. Chciałam uwolnić się od niego, a było to wielkie wyzwanie. W końcu była rocznica... NAJWIĘKSZEGO OSZUSTWA W DZIEJACH. Gdyby teraz wszyscy byli pewni, że on jest żywy, to byłaby większa paranoja niż podczas tego słuchowiska na podstawie Wojny światów. No masakra.

Chciałam zasnąć i nigdy się nie obudzić. Chciałam, by on cierpiał tak jak ja. Potem pomyślałam, że może powinnam była go posłuchać choćby z ciekawości... Ale było już za późno. Nie wierzyłam, że mógł mieć jakiś sensowny, ważny powód, by zrobić coś takiego. Przez resztę dnia roniłam łzy i zasnęłam otulona płaczem. Czułam się tak źle...

Rano zadzwoniłam do Belli. Była moją przyjaciółką od studiów. Obecnie jest dobrą piosenkarką. To ona pierwsza zaczęła korzystać z moich piosenek.

- Cześć, Bella...

- Cześć... Ee, wiesz, co się stało...? - jej dźwięczny głos zdradzał niepewność.

- Tak, wiem. - odparłam bezbarwnie. - Wiesz, niedługo muszę wyjeżdżać...

- Ale chwila, skoro Michael żyje, to nic z tym nie zrobisz? - zdziwiła się głęboko.

- Ja? Co ja mam zrobić? - westchnęłam. - Oszukał mnie! Oszukał cały świat!

- Może powinnaś z nim porozmawiać? Jeszcze nic nie powiedział publicznie...

- Przyszedł tu wczoraj. Nie chciałam go słuchać i teraz go nie wysłucham.

- Na pewno? Ja bym zaryzykowała. - zasugerowała. - Przyszedł rano?

- Tak.

- Śmiem przypuszczać, że przyszedł do ciebie w pierwszej kolejności, zanim poinformował innych. Wendy, musisz być dla niego naprawdę ważna! Zawsze byłaś, nie zauważyłaś tego?

- Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Oszukał mnie, Bella! Skoro byłam dla niego taka ważna, to dlaczego mi nie powiedział? Innych poinformował, ale mnie nie.

- Na pewno miał powód... - zawsze próbowała każdego tłumaczyć.

- Och, Bella, nie obchodzi mnie to. Nie tłumacz go. Nie chcę o nim słyszeć. Nie chcę!

- Cóż, twoje zdanie... - westchnęła bezsilnie moja przyjaciółka.

- Dzwoniłam, żeby zapytać, co zrobić z kluczem, bo wylatuję.

- Tak szybko? Miałaś wrócić do Europy dopiero, jak powrócę do stanu.

- Zmieniłam zdanie. Wiesz, że nie lubię Kalifornii... - przyleciałam tam właściwie tylko na dwudziestego piątego czerwca. Jak się okazało, niepotrzebnie. - Dawno nie grałam, wolę poćwiczyć z chłopakami. Nie doszukuj się żadnego związku z NIM! - uprzedziłam jej pytanie.

- OK... Hm, możesz go zostawić w doniczce. - odparła obojętnie.

Kilka dni później...

- Witaj, Wandziu! - na lotnisku powitał mnie Marek. Był moim przyjacielem jeszcze na studiach, a teraz miał własny zespół, w którym grałam na klawiszach.

- Cześć. Dobrze cię widzieć - uściskałam go.

- No, powiesz mi, dlaczego wróciłaś tak wcześnie?

- Wiesz, że nie cierpię Kalifornii. Załatwiłam to, co miałam załatwić i wróciłam do was.

- Ee... To przez niego, prawda? - zapytał cicho.

- Marcus, nie chcę o nim myśleć... - jęknęłam. - Oszukał mnie... Oszukał cały świat i mam go gdzieś. Nic mi o nim nie mów. NIC.

- Jak uważasz... - westchnął, biorąc ode mnie walizkę. Udaliśmy się do mieszkania, które zamieszkiwała cała kapela - dużo koncertujemy i nie lubimy szastać kasą, więc uznaliśmy takie rozwiązanie za dobre.

W domu zostałam ciepło powitana przez pozostałych. Spojrzenie Marcusa ostrzegło ich przed pytaniem mnie o Michaela. Udałam, że jestem bardzo zmęczona i położyłam się spać. Odwrócona w stronę czarnej ściany w małym pokoiku (jako że jestem jedyną kobietą w zespole, chłopaki złożyli się i wybudowali ścianę, abym miała więcej prywatności. Prezent gwiazdkowy, cha, cha) czułam się wyjątkowo źle. Nadal kochałam Michaela... Nadal był dla mnie bardzo ważny. Tęskniłam za nim. Łzy znów ukołysały mnie do snu, w którym wszystko było dobrze, ja i Michael byliśmy razem, tacy szczęśliwi...

III Zniknąć

Przez cały miesiąc koncertowaliśmy. Jak ognia unikałam telewizora i komputera. Wieczorami starałam się namówić chłopaków na oglądanie koncertów Queenu - byleby tylko nie włączyć telewizji i choćby przez chwilę usłyszeć coś o nim.

Niestety, w końcu przez przypadek, kiedy włączyłam telewizor, był tam ON. Ech, to był jakiś niemiecki program, a tego języka nie cierpię i nie rozumiem, więc zupełnie nie wiedziałam, o czym on mówi, bo w dodatku nie mogłam usłyszeć oryginalnych wypowiedzi. Oczy szybko zaszły mi łzami, nie mogłam go już nawet widzieć zbyt wyraźnie. Nie miałam sił i nie chciałam przełączyć programu. Tylko płakałam.

- Wanda? Wendy, co...? - do pokoju wszedł Marcus.

- Dlaczego? Dlaczego on mi to zrobił? I dlaczego ja nie mogę przestać go kochać? - płakałam jak bóbr. Przyjaciel szybko podszedł do mnie i otoczył ramieniem.

- Och, Wandziu... Chyba tylko on to wie. - westchnął.

- Może coś mówił?

- Wiesz, sprawdzałem po kryjomu w Internecie... - przyznał ze wstydem - Nic jasno nie powiedział.

- To tak bardzo boli... Marek, gdziekolwiek spojrzę, widzę Michaela! Ciągle siedzi w mojej głowie!

Zastanowił się głęboko.

- Wendy... Chyba musisz z nim porozmawiać. To jedyne rozwiązanie.

- Mam z nim porozmawiać? Jak? Nie mam jak się z nim skontaktować. - westchnęłam bezsilnie.

- Cóż, potwierdził, że zamierza zagrać trochę koncertów, ale nic nie wiadomo o terminach. Może nie chce grać bez ciebie? Zadzwoń do Kenny'ego!

- Chyba tak zrobię... - otarłam twarz, zmuszając się do delikatnego uśmiechu.

~*~

- Michael, nie możemy tyle czekać. Musisz wybrać klawiszowca.

- Nie mogę grać bez niej. - odparłem bezbarwnie; powtarzałem tę kwestię zbyt często.

- Ale musisz! - jęknął Frank.

- Zadzwoń do niej. Może ci wybaczyła? - powiedział reżyser.

- Nie słyszałeś jej, Kenny - pokręciłem głową, skrywając twarz w dłoniach.

- Spróbuj. Przecież naprawdę byłeś dla niej ważny... Znasz ją. Na pewno nie znienawidziła cię całkowicie. Wyrzuciła cię pod wpływem impulsu... - przekonywał John, ale to na mnie nie działało. Mój świat bez Wandy był taki pusty...

Nagle zadzwonił telefon Kenny'ego. Spojrzał na wyświetlacz i zamarł.

- O wilku mowa.

- Wendy? - wyszeptałem. Moje serce zaczęło bić szybciej. - Kenny... - spojrzałem na niego błagalnie. Zrozumiał mnie w lot. Odebrał połączenie.

- Halo?

- Cześć, Kenny... - usłyszałem jej cichy, słodki głos i myślałem, że oszaleję! Ale czy tylko mi się wydawało, czy ona naprawdę przed zadzwonieniem płakała?

- Cześć, Wendy. Co się stało?

- Ee... Wiesz... Chciałabym porozmawiać z... Z Michaelem. - wymamrotała nieśmiało. - Może mógłbyś mnie z nim skontaktować?

Moje serce omal nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Wendy chciała ze mną rozmawiać! Chciała mnie wysłuchać! Może nawet mi wybaczyła?

- Pewnie... Jest tuż obok. - odparł. Dziewczyna chyba wstrzymała oddech.

- E... Zaraz do ciebie zadzwonię ze swojego numeru, dobrze? - wychrypiałem.

- Tak, jasne... To na razie, dzięki... - rozłączyła się. Ja momentalnie poszedłem do pustego pokoju, wybierając jej numer.

- Wendy... - westchnąłem. - Jak się czujesz? - to naprawdę było dla mnie bardzo ważne.

- Właściwie nic nie czuję... - powiedziała powoli. - Michael... Dlaczego mi to zrobiłeś?

- Proszę, nie nienawidź mnie za to... - zabłagałem. - Jesteś dla mnie naprawdę ważna...

- Och, teraz podaj mi swoje powody, na wyznania będzie czas kiedy indziej - odparła. W jej głosie słyszałem ból. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem:

- Pamiętasz, jak zasłabłem na próbie w czerwcu? I byłem w szpitalu? Wendy, tylko John, Kenny i Travis o tym wiedzieli... O tym, że... Skierowali mnie wtedy na badania i okazało się, że jestem w naprawdę złym stanie... Gdybym nadal pracował tak, jak pracowałem, dotrwałbym najwyżej do pierwszego koncertu... Ale już go nie zagrał. Rozumiesz?

- I to jest twój powód? To nie tłumaczy cię, to nie tłumaczy, że sfabrykowałeś swoją śmierć! - zawołała z wyrzutem i gniewem.

- Pozwól mi dokończyć! - poprosiłem. - Nie chciałem nikogo zawieść, nikogo, Wendy... Ale nie mogłem zagrać tych koncertów. Byłem w strasznej rozterce... Myślałem o tym, jak poczują się wszyscy fani, gdy dowiedzą się, że nie będzie ani jednego koncertu... Że wszyscy będą tacy zawiedzeni, że tyle miesięcy pracy pójdzie na marne... Dlatego postanowiłem... Zniknąć.

Słyszałem w słuchawce jej oddech, ale nic nie powiedziała.

- To była bardzo delikatna sprawa... Teraz wiem, że postąpiłem tak bardzo głupio, Wendy... - westchnąłem, pochylając głowę. - Wiedziałem, że skrzywdzę wiele osób, że skrzywdzę ciebie... Uwierz mi, nigdy nie chciałem tego zrobić! Ale to byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby więcej ludzi wiedziało... Czułem się tak źle, widząc twój ból, wiedząc, że to wszystko moja wina... Teraz... Teraz jestem silniejszy i mogę zagrać te koncerty, mogę wrócić... Ale nie mogę tego zrobić bez ciebie. Czy wybaczysz mi? - spytałem drżącym głosem. Każda sekunda trwała wieczność.

- Musisz dać mi kilka dni, Michael... - odparła w końcu.

- A czy będziesz chciała wrócić i zagrać? - wyraziłem nadzieję.

- Zależy kiedy.

- To może być kiedy tylko przylecisz do Londynu. W ogóle gdzie teraz jesteś?

W Warszawie. E... Nie wiem jeszcze, co z koncertami Embassy'ów. Musisz porozmawiać z naszym managerem.

- Dobrze... Zadzwonię do ciebie za kilka dni, dobrze?

- OK. To pa...

- Pa. Wendy... Kocham cię... - wyszeptałem. Wymamrotała coś niewyraźnie i się rozłączyła.

Zamknąłem oczy i widziałem w wyobraźni Wendy. Była taka piękna, jej oczy śmiały się do mnie i byłem pewien, że wszystko będzie dobrze...

IV Nigdy więcej

Byłam bardzo zmieszana. Cały czas zastanawiałam się, czy Michael naprawdę musiał to zrobić, czy było inne wyjście. Zaczęłam mu współczuć, bo wiedziałam, że rzeczywiście ciężko pracował, że bardzo mu zależało na tamtych koncertach. Udał, iż stało się to, co mogło się stać... Coraz śmielej myślałam, że moi przyjaciele mieli rację i Michaelowi naprawdę na mnie zależy. I naprawdę mnie kocha... Nie jak przyjaciółkę, jak kobietę.

~*~

- Tatusiu, czy Wendy jest zła na ciebie? - zapytał Blanket; jego czarne oczy i minka wyrażały wielką żałość.

- Nie wiem, synku - westchnąłem.

- Dlaczego jej z nami nie ma? Rozmawiałeś z nią?

- Tak... Trzy dni temu. Myślisz, że już wie, czy mi wybaczyć?

- Bardzo była zła?

- Za pierwszym razem wcale nie chciała ze mną rozmawiać, a potem, gdy wszystko jej wyjaśniłem, powiedziała, że musi się zastanowić.

- Przecież to Wendy, tato. - odparł odkrywczo Prince.

- Nie pamiętasz, jak płakała na Grammy? Tato, ona cię kocha. - stwierdziła Paris; ostatnie zdanie brzmiało bardzo ciepło i miękko. - To wiadomo.

- Tak! Zadzwoń do niej i niech tu przyjedzie... Potrzebujemy Wendy. - uśmiechnął się mój najmłodszy syn.

- Chyba macie rację - z uśmiechem uściskałem całą trójkę i poszedłem do niej zadzwonić.

~*~

Prawie spałam, patrząc w okno, słuchając muzyki (It's a kind of magic, it's a kind of magic... / To jest jakaś magia, to jest jakaś magia... Kocham Queen, po prostu kocham!) i myśląc o Michaelu. Zastanawiałam się, co mu powiedzieć... Wiedziałam, że jeszcze tego samego dnia zadzwonił do naszego managementu. Mogłam lecieć do Londynu nawet za dwa tygodnie. Powoli stwierdziłam, że przebaczyłam Michaelowi... Czekałam tylko na to, by go zobaczyć, uściskać i nie zostawiać nigdy więcej. Nic mu się nie stanie... Teraz będę o niego dbała.

Nagle zadzwonił mój telefon. Podskoczyłam i odebrałam rozmowę, widząc, jak Marek puszcza do mnie oko. Pokazałam mu język.

- Witaj, Wendy... - tak! To był Michael.

- Witaj Michael.

- I... Czy jesteś w stanie mi wybaczyć? - spytał nieśmiało. Nabrałam powietrza do płuc.

- Tak! Wybaczam ci.

- Boże, Błogosław! - odetchnął. - Dziękuję ci Wendy, dziękuję! Tak bardzo tego żałuję... Jesteś dla mnie tak bardzo ważna...

- Wierzę ci, Michaelu. Nie zostawiaj mnie już nigdy więcej, dobrze?

- Nigdy więcej, Wendy. - powiedział z uczuciem.

- Za bardzo mi na tobie zależy. - kto by pomyślał, że powiem coś takiego przez telefon... I to Michaelowi...

- Nie chcę cię stracić.

Zapadła dłuższa chwila ciszy.

- Skoro będziesz wolna dopiero za dwa tygodnie... To kiedy przylecisz?

- Gdy tylko będę mogła. Brakuje mi ciebie...

- Też za tobą tęsknię... Nawet dzieci pytały się o ciebie. - zaśmiał się i ja też.

- Uściskaj je ode mnie, OK?

- Pewnie. Ciebie też chcę przytulić...

- A jak bardzo ja ciebie...

~*~

- To co, możemy nazywać was oficjalnie parą kochanków? - zagadnął Marcus.

- Też cię lubię, głupku. - uśmiechnęłam się.

- Hej, ale coś jest na rzeczy, ja to wiem... - przekrzywił głowę w bok.

- Jeszcze nie wiem...

- Daj spokój, Wando. Zrozumiałem, że powiedziałaś mu, iż odpuszczasz mu grzech, poprosiłaś, aby nigdy więcej cię nie zostawiał, że za bardzo ci na nim zależy, że przylecisz, gdy tylko będziesz mogła i że za nim tęsknisz. Ach, oraz kazałaś mu uściskać... Chyba dzieciaki, tak?

- Wow, masz niezłą pamięć... - pogratulowałam frontmanowi z pokerową twarzą.

- Twoja mina nic nie da - wyszczerzył zęby. - Kiedy ludzie obdarzają się takimi gorącymi wyznaniami, coś się święci - lub już poświęciło. Nawet jeśli przy Michaelu wszyscy ciągle mówią o miłości.

Zaśmiałam się.

- OK, mam nadzieję, że wszystko się między nami ułoży... Wszyscy wiedzą, że go kocham. A jeśli on także mnie kocha w ten sposób, to... Po prostu, jestem oniemiała. - na moją twarz wstąpił głupi uśmiech. Co ta miłość robi z ludźmi...

- Rumienisz się! - zachichotał. - Jasne, że wszystko będzie między wami cudownie! A będę mógł być waszym świadkiem?

- Dobry z ciebie sprinter, nasza miłość nadal jest platoniczna, a ten mówi o małżeństwie - przywróciłam oczami i oboje się zaśmialiśmy. - A teraz odejdź w pokoju i pozwól mi pracować, Marku. Mam inne zamówienia prócz grania z wami na klawiszach i uczestnictwa w londyńskim show.

- Dobrze, że powiedziałaś „w pokoju”... A do tego ostatniego spieszy ci się szczególnie, co?

Uśmiechnęłam się tylko, po czym otworzyłam mój zeszyt z tekstami i próbowałam napisać drugą zwrotkę.

You'll miss me til the day you die... / Będziesz za mną tęsknił aż do śmierci...

Michael dzwonił do mnie codziennie. Wszyscy byli teraz w Londynie, więc różnica czasu była nieznaczna, co wiele ułatwiało. Termin pierwszego koncertu z trasy This Is It został wyznaczony na koniec września. Cieszyłam się i jednocześnie niepokoiłam, że Michael zaufał mi, iż damy radę przygotować się w miesiąc. Teraz także ćwiczył, ale bez głównego klawiszowca było trudno zrobić pełny show, co trochę mnie uspokajało, bo wiedziałam, że nie będzie się tak przemęczał. O nie, nie mogłam pozwolić, aby znów coś mu się stało...

- Ile razem będzie koncertów?

- Piętnaście.

- Tylko tyle?

- Sądzisz, że to za mało? - zaśmiał się.

- Nie! Miałam na myśli, czy tylko piętnaście i ani jednego więcej?

- Piętnaście i kropka, skarbie. Gdybym podpisał umowę o choć jeszcze jeden, zabiłabyś mnie.

Zaśmiałam się.

- Bez przesady, nie wiemy, kiedy będzie koniec świata... A jeśli go nie będzie i zabijając cię, zniszczyłabym sobie resztę życia, gdy na nowo je odzyskałam?

- Przecież zawsze powtarzasz, że będzie koniec świata.

- Owszem... A poza tym nie byłabym w stanie cię zabić... Za bardzo cię kocham. - zabiłabym wtedy własne życie. Nie mogę żyć bez miłości, nie mogę żyć bez mojego życia...

- Kocham cię bardziej - odparł jak zawsze - ale Wendy... Co miałaś na myśli, mówiąc „kiedy na nowo je odzyskałaś”?

Wzięłam głęboki oddech.

- Kiedy myślałam, że jesteś martwy, nie żyłam... Egzystowałam. Właściwie nawet chciałam się zabić, ale wiedziałam, że nic dobrego nie zrobiłabym przez to.

Oboje zamilkliśmy; nasze oddechy stały się ciężkie.

- Och, Wendy... Pewnie nigdy nie będę miał pojęcia, jak bardzo cię skrzywdziłem...

- Michael... Proszę, nie myśl o tym... Zostawmy przeszłość, przestańmy rozpamiętywać to wszystko... Było, minęło, zrozumiałeś swój błąd, wybaczyłam ci... - tak, tak bardzo chciałabym zapomnieć o przeszłości, zapomnieć o całym bólu... Zwłaszcza o tej najstraszniejszej nocy mojego życia sprzed siedemnastu lat...

- Dobrze, masz rację, kochanie... - westchnął.

- Zazwyczaj mam rację. - uśmiechnęłam się. - Mam nadzieję, że nie pracujesz zbyt ciężko?

- Nie mam możliwości - westchnął - nie wiem, zaszczułaś ich, czy co? Ciągle ktoś za mną łazi, pilnują, żebym się nie przemęczył i w ogóle... Nic się nie zmieniło, nadal żyję w klatce.

- Przysięgam na Biblię, że nikogo nie szczułam - zachichotałam - sama mogłabym tego dopilnować... Michael, ty tego nie zauważasz, wcześniej też tego nie widziałeś, ale byłeś w złym stanie... Chociaż prawdopodobnie wyglądałeś lepiej, niż powinieneś... To może po prostu pozwól nam się tobą zaopiekować, zadbać, aby nic złego ci się nie stało, OK? Naprawdę tego nie chcę. - pokręciłam głową z zamkniętymi oczami. O nie, nie. - Rozumiem, że nie czujesz się przez to komfortowo, ale postaraj się zrozumieć nasz niepokój.

- W porządku, skarbie...

Westchnęłam ciężko.

- Szkoda, że gdy tylko przylecę do Londynu, nie będziemy mieli chwili dla siebie.

Och, nie przesadzaj... Oczywiście, że będziemy ciężko pracować, zwłaszcza iż nie pozwolicie mi się przemęczać, ale na pewno będziemy mieli dużo czasu dla siebie. - wiedziałam, że się uśmiecha.

- Taa? Świat jest zawsze przeciwko mnie.

- Wcale nie.

- Przecież wiem. Każdy wypadek zawsze zdarza się mnie, mnie przepalą się wtyki, pękną zawiasy w komputerze i w ogóle...

- Tak? A to, że cię kocham, też jest dowodem złośliwości świata wobec ciebie?

- To była prowokacja. - powiedziałam i wybuchnęłam śmiechem.

- Oooch, jesteś okropna, Wando. - zacmokał z dezaprobatą.

- Wiem. - zaśmiałam się.

- Tatoooo, rozmawiasz z Wendy? - usłyszałam Blanketa.

- Tak...

- HA, MÓWIŁAM! - wykrzyknęła Paris.

- Co to za Sodoma i Gomora? - zaśmiałam się.

- Dobra, nie przeszkadzajcie im... Potrzebują intymnej rozmowy... - powiedział Prince, na co wybuchnęłam gwałtownym śmiechem.

- Założę się, że policzki ci płoną. - zagadnęłam Michaela.

- Ach, jak ty mnie dobrze znasz...

Znów się zaśmiałam.

- Nie śmiej się, zaczynasz mnie przerażać. To okropne.

- Thriller ciągle żywy - zachichotałam. - A ja zawsze byłam przerażająca.

- Taa? No co ty. - żartował.

- Cały Boston ci to powie. No, mam nadzieję, że jeszcze mnie tam pamiętają...

Mike zaśmiał się.

- Nie przesadzaj, nie studiowałaś tak dawno... Jeszcze dziesięć lat nie minęło.

- I tak ten czas szybko leci. - westchnęłam.

- Aha... Trudno uwierzyć, że znamy się tak długo...

- No, to już dziewiąty rok, odkąd wydałeś Invincible... - pierwszy raz spotkaliśmy się podczas pracy nad tym albumem. Jeszcze na studiach próbowałam pracować i jakimś cudem ktoś podsunął Michaelowi parę moich tekstów, a on stwierdził, że chce ze mną współpracować. Nie pamiętam, kto to był, ale niech go Bóg błogosławi!

V Biedny skarb

Dwa tygodnie minęły mi na koncertowaniu, pisaniu tekstów wieczorami i nocą oraz rozmowach z Michaelem o różnych porach. Chłopaki nie mówili już nic, gdy prowadziłam długie rozmowy po angielsku z wielkim uśmiechem na twarzy, ale wiedziałam, że domyślili się. Oczywiście nawet bez wymogu z mojej strony przysięgli, że zatrzymają tę radosną nowinę dla siebie pod groźbą śmierci, ale ufałam im... Znaliśmy się od wielu lat, dzieliliśmy z sobą wszystkie smutki i radości.

Ostanie dni minęły mi na nieco nudnym instruowaniu panienki, która miała być klawiszowcem podczas mojej nieobecności. Było to bardzo odpowiedzialne zadanie, bo wszyscy mówią, że kochają moją grę i uwielbiają na mnie patrzeć, cha, cha (tego ostatniego zupełnie nie rozumiem). Dziewczyna patrzyła na mnie z podziwem i nutą zazdrości - zastanawiałam się, czego konkretnie: talentu (przyznam, ten mam), grania z chłopakami czy powodu, dla którego wylatywałam do Londynu? Och, miałam nadzieję, że nikt z zewnątrz o tym nie wie...

- No ładnie. - mruknął Karol; wysoki, chudy, brązowowłosy perkusista, przeglądając gazetę.

- Co konkretnie?

- W telegazecie... Napisali o tym.

Zaintrygowana wzięłam od niego pismak. Rzeczywiście „fajnie”...

Król Popu nareszcie potwierdził terminy trasy koncertowej „This Is It”. Rozpocznie się ona pod koniec września. Dlaczego wyznaczenie dat trwało tak długo? Podobno Jackson nie chciał grać bez Wendy Zandler, znanej pianistki i autorki piosenek, która uprzednio była w jego zespole, współpracowała też przy albumie „Invincible”. Keyboardzistka bardzo się zdenerwowała na wieść o oszustwie Michaela. Jak było widać na ceremonii rozdania nagród Grammy, mocno przeżyła „śmierć” przyjaciela. Najwidoczniej teraz artyście udało się z nią pogodzić.

- Cóż... Właściwie nie napisali nic szczególnego... - bąknął przyjaciel.

- Skąd oni o tym wszystkim wiedzieli?! - warknęłam wkurzona.

- I co teraz zrobisz? - spytał Marcus, wchodząc do pomieszczenia.

- Nie wiem. - westchnęłam. - Raczej mu o tym nie powiem... Tylko martwiłby się niepotrzebnie. Nie mogę do tego dopuścić.

- Znów jest w złym stanie? - zaniepokoili się.

- Nie, teraz wszystko jest OK... Kenny przyrzekł mi dbać o niego, póki nie przylecę. - tak, pod karą śmierci. Jestem bardzo spokojną osobą, ale gdy chodzi o kogoś, kogo kocham... - Zero ryzyka, zero ryzyka.

- Chciałabym, aby ktoś kochał mnie tak, jak ty Michaela - westchnął Charlie.

- Twoja wybranka musiałaby być mną - uśmiechnęłam się.

- Może cię kiedyś sklonujemy? - wymyślił Marek.

- O nie, klon także kochałby Michaela... Mam wystarczająco dużo konkurencji! - zaprotestowałam.

- Najtrudniej jest konkurować z samym sobą, nie?

~*~

- Michael, usiądź wreszcie!

Pokręciłem głową; przecież wiedziałem, że taniec nie był nawet w połowie tak dobry, jak powinien być.

- Michaelu, siadaj! Nie chcę, żeby Wendy mnie zabiła.

- Jednak więc szczuła was na mnie? - od razu się zatrzymałem.

- Kazała mi o ciebie dbać - wzruszył ramionami Kenny. - Ona naprawdę się o ciebie martwi, człowieku. Nie każ jej osiwieć i sobie umrzeć. - spojrzał na mnie hardo. - Taka kobieta to skarb! Będziemy ćwiczyć, gdy ona przybędzie.

- Mój biedny skarb miał rację, nie będziemy mieli chwili dla siebie... - westchnąłem bezsilnie. - Chcę, abyśmy byli już teraz bardzo dobrzy i jej przewidywania były mniej prawdopodobne.

- Będzie miała kompleksy, że gra tak źle - zażartował Travis.

- Co ty, Wendy jest wspaniałą pianistką. Została stworzona, by grać. - I kochać mnie, mam nadzieję.

- A co do poprzedniego tematu, to pamiętaj, że robiłeś to samo, Mike. Nie bądź toteż zły na Wendy... - powiedział reżyser, na co pokiwałem głową.

Bo czy mogłem z tego zrezygnować? Musiałem, po prostu MUSIAŁEM wiedzieć, czy Wendy jest bezpieczna, zdrowa. Przecież to wszystko była moja wina...

- Nie gniewam się na nią. Nie mógłbym. - ewidentnie.

- To kiedy będzie ślub? - spytał nagle John. Nastała długa cisza.

- Jesteś chory, człowieku. - wykrztusiłem w końcu. - Pogadamy, jak będziesz miał za sobą dwa rozwody.

- A jak inaczej chcesz ją przy sobie zatrzymać? Ona zawsze mówi, że się nie rozwiedzie.

- Wiem. - oczywiście. - Ale to nie jest byle co. I czy my w ogóle jesteśmy w związku...?

- Michael, nie zachowuj się jak nastolatek! - pokręcił głową Travis. - Poza tym znasz ją od lat...

- Czy wy wiecie, że takie nagabywanie to przestępstwo?! - udałem wielce zirytowanego.

- Dobra Mike, uspokój się i zadzwoń do niej! - machnął ręką Kenny.

Z ochotą odszedłem od nich, wybierając numer ukochanej.

~*~

NARESZCIE nadszedł czas wyjazdu do Londynu! Byłam taka podekscytowana! Nie mogłam się doczekać spotkania z Michaelem - przytulenia go tak, jak zawsze tego chciałam...

Nerwowo biegałam po mieszkaniu, sprawdzając, czy nie zapomniałam czegoś.

- Wanda, uspokój się, siądź sobie - jęknął Stefan, basista, przystojny, „napakowany”, niebieskooki blondyn.

- Jasne, a przyślesz mi, jak czegoś zapomnę? - prychnęłam.

- Jasne, będziemy mieli adres MJa!

Wybuchnęliśmy śmiechem.

- Najpewniej będę w hotelu.

- No co ty, Król i hotel? - pokręcił głową.

- Może on wynajmie dom, nie wiem...

- Wando, to by go zabolało. - zawołał Marek z dezaprobatą. - Sugerujesz, że kazałby koczować ci w hotelu?! Zła dziewczyna, zła!

- Nie lubię wyobrażać sobie za dużo, wiesz o tym. - w końcu znamy się od osiemnastu lat!

- On cię kocha. Gdybym ja miał willę, nigdy nie zmuszałbym mojej dziewczyny do bycia w hotelu.

- Co za różnica, i tak ciągle będziemy pracować...

- Biedaczki - westchnęli zgodnie chłopaki ze współczuciem. Niestety, nie przewidywałam innej opcji.

- Cóż, ale zawsze lepsza taka namiastka szczęścia niż nic - uśmiechnęłam się na przekór.

- Ty zasługujesz na pełnoetatowe - sprostował mój najlepszy przyjaciel.

Mimo emocji (i suchego powietrza) udało mi się zasnąć w samolocie, co bardzo mnie ucieszyło. Popołudnie miało się ku końcowi, gdy zbliżaliśmy się do Londynu.

Przyznam, że lubię angielską pogodę. Nie cierpię za to kalifornijskiego skwaru, chociaż lubuję się w ciepłe i słońcu. A poza tym tutaj stan skóry Michaela nie pogorszy się zbytnio, tak sądzę.

Szłam powoli ku wyjściu, gdy ujrzałam Johna, dobrego przyjaciela i prawnika Michaela.

- Wendy! Witaj w Londynie! Jak to dobrze, że wreszcie jesteś!

- Cześć, John. A co, coś się stało? - przestraszyłam się, ściskając go.

- Nie, nie. Po prostu nareszcie zaczniemy pracować i Mike przestanie za tobą tęsknić - wyszczerzył zęby, a ja parsknęłam śmiechem, patrząc w dół.

- Ach, nie przejmuj się, nie pozwoliliśmy mu się przepracować, słowo. - położył rękę na sercu. - Co prawda on chciał, aby teraz być jak najlepszym i mieć więcej czasu dla ciebie, ale Travis go przekonał, że miałabyś kompleksy, iż nie dorównujesz.

- Raczej presję i załamanie nerwowe. - odparłam, na co się zaśmiał.

Doszliśmy do auta i pojechaliśmy do... Domu, chyba tak to mogę nazwać?

- Gdzie zatrzymał się Michael?

- Właśnie wynajął dom. Nie mówił ci?

- Nie, ostatnio rozmawialiśmy wczoraj rano. - aby utrzymać magiczną aurę tajemniczości.

- Informuję cię więc o tym. Chyba ci się spodoba. - uśmiechnął się. - Wendy... Co byś zrobiła, gdyby Michael poprosił cię o rękę?

- Słucham? - wykrztusiłam osłupiała.

- Zapytałem, co zrobiłabyś, gdy Michael ci się oświadczył. - Jezu, on nie żartował...

- Zemdlałabym. - stwierdziłam po dłuższym czasie.

- Co więc powiedziałabyś po tym, gdy ocuciłby cię i powtórzył pytanie?

- Jesteś pewien, że powtórzyłby pytanie po takiej reakcji z mojej strony?

- Tobie powtórzyłby. - wyszczerzył zęby.

- Zgodziłabym się. - wzruszyłam ramionami. Czy to nie jest oczywiste? - Skąd to pytanie? John... Tylko nie mów, że... - jęknęłam przestraszona.

- Nic nie mówię, ja nic nie mówię... - pokręcił głową z uśmiechem, że trzyma mnie w niepewności. - Pomyśl, wy znacie się za długo, aby dopiero teraz być razem.

- Nienawidzę cię, John. - pokręciłam głową.

- Wando, jak możesz? - nadal się zgrywał.

- Tak samo, jak ty możesz szargać moje biedne nerwy, ot co.

Po pewnym czasie podjechaliśmy pod dużą, wspaniałą posiadłość.

- To tutaj? Wow! - nie kryłam podziwu. Nawet w tak wilgotnym mieście dom był niesamowity.

- Widzisz, miałem rację.

John zaparkował i weszliśmy do środka.

- Michael powinien być tam, u siebie - wskazał mi kierunek. - Pójść z tobą?

- Nie, dzięki.

Powoli ruszyłam w stronę schodów. Zatrzymałam się jednak i rozejrzałam dookoła. W istocie wnętrze domu było jeszcze lepsze. Wyjątkowo jasne i przytulne. Był tu nawet kominek! No i piękne, białe pianino.

Nagle z pokoju wyjrzał Michael.

- Wendy...

- Michael...

- Wendy!

- Michael! - ruszyliśmy w swoją stronę.

To był najwspanialszy, najcieplejszy uścisk w moim życiu. Oczywiście wszystkie najlepsze były od Michaela, ale ten był naprawdę wyjątkowy; miał w sobie moc najsilniejszej, wspólnej miłości. W jego objęciach czułam się tak dobrze... Ha, to mało powiedziane.

- Tęskniłam za tobą.

- Ja za tobą też - odparł, bawiąc się moim długim warkoczem.

Odsunęliśmy się trochę do siebie i wiedziałam, że to ta chwila.

Zmrużyłam oczy w powolnym oczekiwaniu na ciepło jego ust. I wcale się nie pomyliłam.

To była najbardziej magiczna chwila w moim dotychczasowym życiu. Długi, delikatny pocałunek, angażujący wszystkie zmysły.

Rozkoszowaliśmy się tym, wcale nie mając dosyć. Wdychałam jego wspaniały, egzotyczny zapach (życzenie, aby mój nos się do niego nie przyzwyczaił, zostało spełnione), przebierając palcami w drobnych lokach. Jakiś komentarz? Po prostu: mmmrrrr...

- Kocham cię, Michael - wyszeptałam z uczuciem.

- Ja ciebie bardziej - odrzekł, a ja poczułam jeszcze więcej ciepła, nie tylko dlatego, że ukochany mężczyzna obejmował mnie mocniej i mocniej - czułam je w sercu, nareszcie. „Nigdy nie pozwolę temu minąć”, postanowiłam.

Nagle usłyszeliśmy głośne kaszlnięcie i chichoty zza drzwi na górze, więc niestety musieliśmy przerwać tę magiczną chwilę. Cóż, nie mogłam zabić dzieci Michaela...

- Achh... - mruknął niezadowolony, ale dodał pocieszająco: - Nie martw się, skarbie, będziemy mieli jeszcze mnóstwo okazji...

Z uśmiechem pokiwałam głową, patrząc w jego piękne, ciemne oczy.

- Wendyyy!! - dzieci wreszcie otworzyły drzwi.

- No, to przyjdzie mnie uściskać? - rozpostarłam ręce i cała trójka pobiegła do nas.

- Wendyyy! Jak to dobrze, że już tu jesteś!

Cała rodzina złączyła się w uścisku.

- Zostajesz na stałe, Wendy? Nie odejdziesz? - zapytała Paris.

- Nie, zostaję. - uśmiechnęłam się szeroko, szczęśliwa, że to prawda.

- Będziemy razem? Jak rodzina? - chciał wiedzieć Prince. Spojrzałam na Michaela.

- Oczywiście - odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wreszcie odezwał się Blanket, który ściskał nas najmocniej:

- Wendy, też chciałbym mieć taki śliczny warkocz... Proszę?

VI Brawurowa pasja

- Hej, nie uduście jej, co za dużo, to niezdrowo... - zachichotałem po pewnym czasie. - Chodźmy, pokażę ci twoją sypialnię. - wziąłem Wendy za rękę i zaprowadziłem na górę.

Byłem tak bardzo szczęśliwy! Czy to możliwe, że nareszcie przestanę być najsamotniejszym człowiekiem na świecie? Że ta kobieta, którą tak bardzo kocham, odwzajemnia to uczucie? Cóż, na pewno nie mógłbym wyimaginować czegoś tak pięknego. Tak, to było prawdziwe. To się właśnie działo.

Ostrożnie podniosłem wzrok na nią. Wanda patrzyła na mnie nieśmiało, z iskierkami w jasnoniebieskich oczach. Wyglądała... Szczęśliwie.

- Co? - zapytała cicho, śmiejąc się.

- Nic... Po prostu cię kocham - odwzajemniłem uśmiech, głaszcząc jej ciepły policzek. Grymas na jej twarzy powiększył się i napłynęło tam więcej krwi. Złapała mocniej moją dłoń. Chyba jeszcze nie przyzwyczaiła się do tej bliskości, ale nie szkodzi - ja się tym zajmę.

- Też cię kocham - wymruczała. Pocałowałem ją znienacka w szyję i ukazałem drzwi, za którymi miał być jej kąt dla siebie.

- To tutaj - otworzyłem drzwi i wpuściłem ją do środka.

Pokój był ani mały, ani duży (jak na mój gust), ze ścianami w kolorze szmaragdowej zieleni, lipowymi meblami, puszystym, rubinowym dywanem i oknem wychodzącym na wschód, z którego można oglądać mglisty horyzont. Z boku były drzwi do małej łazienki, wyłożonej złotymi kafelkami (i były tam kolejne rubinowe, włochate dywaniki, cha, cha).

Postawiłem w kącie walizkę, a Wendy zaczęła się rozglądać i przechadzać po pomieszczeniu. W jej oczach widziałem zainteresowanie.

- Jest super! Bardzo mi się podoba. Dziękuję. - uśmiechnęła się, całując mnie w policzek.

- To nic takiego, kochanie - odwzajemniłem pierwszy gest, obejmując ją w talii i siadając na łóżku. - Przynajmniej odpoczniesz trochę od depresyjnej czerni.

- Nie sądzę - roześmiała się - jest na twojej głowie w dużych ilościach. - pociągnęła mnie za lok - A poza tym uwielbiam czerń.

- Pamiętam. - Jakżeby inaczej. Siedzieliśmy w milczeniu, ciesząc się po prostu swoją obecnością, byciem wreszcie razem.

- Co z pracą? - zapytała. Ech, że też ma ochotę o tym rozmawiać.

- Jutro jest piątek, więc jedziemy na próbę. W weekendy nie pracujemy. - Brunetka wyraźnie się ucieszyła, zgodnie z moimi przewidywaniami. Ech, to jej przewrażliwienie... - Wszystkie filmy i inne mamy już przygotowane, chodzi tylko o występy. Mówiłem ci, że postanowiłem dodać kilka piosenek?

- Tak. Przed I'll Be There wersja z reklamy... I... Coś jeszcze... - Zmrużyła oczy, starając się sobie przypomnieć.

- Demo We are the World - podpowiedziałem, czule mierzwiąc jej włosy.

- No! - pstryknęła palcami wyraźnie ożywiona i zadowolona. To oznaczało więcej pracy dla niej. Widziałem, jak gra na pianinie sprawia mej ukochanej radość. Sam widok owego instrumentu przywoływał uśmiech na jej śliczną, bladą twarz.

- Dasz sobie radę, prawda? - spytałem z troską.

- Ja? - prychnęła. - Michael, ja tylko gram na klawiszach! Wielkiej roboty tu nie mam. Chociaż odpowiedzialność... - wzruszyła ramionami. - We are the World gram od wieków, bez przerwy. I'll Be There jest krótka. Oczywiście, że dam sobie radę. Raczej ciebie powinnam o to zapytać... Ale wierzę w ciebie, Michaelu. - spojrzała mi w oczy z powagą i jej słowa dotarły do mnie z całą ich mocą. Ona we mnie wierzyła... I za nic nie mogłem jej zawieść. Nie, żebym miał zamiar...

- Dziękuję, kochanie. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. - wyszeptałem, opierając głowę na jej ramieniu.

- Ależ nie masz za co... Już niedługo wszyscy zobaczą, kto jest zły - wyszczerzyła zęby, obejmując mnie, a ja zawtórowałem jej śmiechem. - Inni sobie radzą, prawda?

- Jasne, kadra jest dokładnie ta sama, co rok temu. Aż dziw - przyznałem. - Że też nie mają innych zajęć...

- Podobno Orianthi miała grać u tej jednej polskiej piosenkarki...

- U tej, która zepsuła hymn?

- Nie, u tej, która sama siebie nazwała królową i o której śpiewasz w She Got It. - sprostowała i oboje zaczęliśmy się szaleńczo śmiać. - A poza tym, czego się nie robi dla Michaela Jacksona...

Nagle przypomniałem sobie o czymś.

- Wendy... Gdy wtedy rozmawialiśmy przez telefon... Powiedziałaś, że musisz się zastanowić, ale co do grania miałaś zastrzeżenia tylko do terminu. Dlaczego? - może chciała tylko potrzymać mnie w niepewności? Ależ nie, Wanda nie była taka...

- Bo mimo wszystko cię kochałam. Mimo tego, co się stało i nie byłabym w stanie odmówić sobie bycia z tobą, jeśli miałam okazję, nawet jeżeli nie mogłam cię mieć. - powiedziała raczej do siebie niż do mnie.

- Jesteś masochistką, wiesz? - nagle to do mnie dotarło. Chciałaby być w pobliżu mnie, chociaż jej to nie wystarczyło. Spojrzałem poważnie w jej spokojne, niebieskie oczy.

- Jednak? - odparła beznamiętnie.

- Wendy...

- A czy ty zauważyłeś, że masz skłonności autodestrukcyjne? - odcięła się szybko.

- Zauważyłem i wiem, że to nie jest dobre. - westchnąłem. - Ale samoudręczanie nie jest dobre, nie pomaga, mój skarbie. Oboje krzywdzimy i siebie, i najbliższych. Oni zdecydowanie na to nie zasługują.

- Masz rację - przyznała po chwili. - Przepraszam...

- Nie musisz - wyszeptałem, odwzajemniając jej uścisk. - Po prostu... Nie rób tego, dobrze? Ja pracuję nad sobą. Naprawdę, od razu mi się polepszyło, gdy mi wybaczyłaś.

- Obiecuję, będę się starać - przyrzekła. - Wystarczy, że będziesz przy mnie, kochanie...

~*~

Rano zbudził mnie najsłodszy pocałunek w moim życiu. A chwilę po nim ciepła dłoń pogłaskała moją twarz i cichy głos wymruczał mi do ucha:

- Kochanie... Pora wstawać.

Jęknęłam zaspana.

- A czy czeka mnie dzień z tobą?

- Oczywiście. - zachichotał Michael. - Jestem główną atrakcją twojego dnia! Nie uwolnisz się ode mnie.

Ale super. Oczojebny Michael.

- No to wstaję. - uśmiechnęłam się lekko. - A dostanę jeszcze buziaka?

- A nie pogryziesz mnie?

- Co ty, mam na to czas potem. - zapewniłam go, więc pocałował mnie delikatnie jeszcze raz.

- Reszta później - wyszczerzył zęby szczęśliwy.

- I z czego się tak cieszysz? - westchnęłam. - Trzeba wstać rano i jechać przez zimne, deszczowe miasto...

- Bo jadę z tobą do pracy! - niemal podskakiwał z ekscytacji, aż mnie rozbudził, a przy tym spontanicznie mocno mnie uścisnął i ucałował.

- OK, po tym już wstaję... - wymruczałam z delikatnym uśmiechem, idąc do łazienki.

- Tak, tak, idź skarbie, śniadanie jest już w kuchni - pokiwał głową, nadal wyjątkowo zadowolony.

Umyłam się, rozczesałam włosy, pociągnęłam delikatnie rzęsy tuszem (no tak, a wieczorem będzie mnie szlag trafiał przy zmywaniu go), założyłam zwykłą koszulkę, biały sweter z wielkim kapturem (oraz tak samo dużym dekoltem) i czarne jeansy, po czym zeszłam na dół.

- Dzień dobry, rodzinko - uśmiechnęłam się na widok Michaela, Johna i Blanketa, popijających ciepłe napoje i wcinających grzanki. Chłopcy grzecznie mi odpowiedzieli. No, no, no, niedługo cudowny uśmiech Michaela będzie miał poważną konkurencję... W młodszym pokoleniu.

- Co cię tak wcześnie zbudziło, Blanket? - zagadnęłam chłopca, nalewając sobie herbaty.

- Nie wiem. Może grzmiało... Nie lubię londyńskiej pogody. - jego mina często wyrażała żałość; tak było i teraz, niestety.

- Pod zdechłym psem - powiedział prawnik, cytując moje niewypowiedziane myśli.

- Branca, wyrażaj się przy dzieciach - burknęliśmy oboje z Michaelem.

- Jeszcze nie są małżeństwem, a już mówią jednym głosem - prychnął, na co pokazałam mu język, a przemiła kucharka puściła do mnie oko, przez co się speszyłam.

Po kilku (dosłownie, zaledwie kilku!) minutach Michael rzucił niedojedzonego tosta i zapytał, czy możemy już iść.

- Chyba oszalałeś, Michaelu. - syknęłam. - Zjadłeś tylko jedną kromkę. Za nic nie wyjdziesz.

- Wendy, ja po prostu nie jestem głodny... - próbował mi wytłumaczyć, ale mu przerwałam.

- Jak nie zjesz przynajmniej jeszcze jednej, to nie wypuszczę cię z domu.

Michael spojrzał bezradnie na współpracownika. Obaj wiedzieli, że potrafię być bardzo uparta.

- Tato, zjedz więcej, nie będziesz miał siły myśleć. Nie oglądałeś tej reklamy? - zapytał niewinnie Prince Michael II.

- Widzisz, aż cię dziecko prosi! - podchwyciłam.

- Nie podburzaj dziecka - burknął Michael, ale się poddał. Byłam z siebie niezwykle dumna.

- Tak bez ochrony? - zdziwiłam się, gdy wsiadaliśmy do auta.

- Jest ranek. To Londyn, a nie Nowy Jork czy Los Angeles, kochanie. - uśmiechnął się Michael. - Ochrona pilnuje domu.

- Pańska pasja do niebezpieczeństwa jest wyjątkowo brawurowa, panie Jackson. - pokręciłam głową z dezaprobatą. Widziałam ładnych parę razy, że bez ochrony Michael nie dałby sobie rady. Czy w ogóle nie jest to oczywiste?

- Nic mi się nie stanie, spokojnie - przewrócił oczami. - Co może mi się stać na próbach?

- A co działo się wcześniej? - wycedziłam. - Omdlenia, złamania...?

- Ale to nie była wina ochrony, skarbie. - westchnął. - Tym razem nic mi nie będzie. Na pewno.

- Wendy, przecież on jest lżejszy niż keyboard - rzucił John. Mikey zazgrzytał zębami. Waży mniej niż keyboard? I chce tańczyć do nocy o jednym toście i szklance herbaty? - No... Ale pewnie cięższy niż kontrabas - nieudolnie próbował ratować sytuację.

- Już ja o ciebie zadbam - przyrzekłam. - Tylko mi tu nie wzdychaj i nie przewracaj oczami! - zastrzegłam. - Ty nadal tego nie widzisz, ty nadal tego nie widzisz! Mówisz mi o masochizmie, a sam nadal się wykańczasz! - dlaczego do cholery nie mógł przejrzeć na oczy?! Chciało mi się płakać ze swej bezradności, złości i żalu.

- Czyli mam jeść cztery porządne posiłki w ciągu dnia, tak? - westchnął. Zdaje się, że naprawdę przejęła go moja reakcja.

- To na początek. - stwierdziłam hardo. - Musisz sam sobie zdać sprawę ze swej sytuacji. - to podstawa w każdym przypadku tego typu.

- Ludzie, to pierwszy dzień Wandy w pracy od ponad roku, więc może zostawcie ten temat na potem, OK? - zaproponował prawnik.

- Świetny pomysł! - wykrzyknął od razu Michael. - Wiesz, skarbie... Nie potrzebuję ochrony, bo każdy za mną biega nawet do łazienki. Tak cię zrozumieli. - nabijał się.

- Idą z tobą do jednej kabiny? - zażartowałam, na co moi towarzysze wybuchnęli śmiechem.

- I za to cię kocham - westchnął ukochany, obejmując mnie.

- Och, nie martw się, nikt już nie musi za tobą biegać... Ja wystarczę. - szepnęłam.

VII Strach i niepewność

Zostałam bardzo ciepło powitana przez wszystkich. W końcu naprawdę byliśmy niczym rodzina! Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.

Próba rozpoczęła się od „początku”, czyli Wanna Be Startin' Somethin' i Jam, abym mogła się ewentualnie podciągnąć - chociaż raczej nie było mi to potrzebne.

Mój wzrok wmuszał w Michaela chociaż wodę - Kenny był mi za to wyjątkowo wdzięczny. Wiedziałam, że mojemu darowi przekonywania nikt się nie oprze.

Kochałam próby, kochałam patrzeć na największego artystę w historii w akcji. Kochałam podglądać jego artyzm, dopieszczanie każdego szczegółu. Patrzeć na rozpierające go szczęście. Czy kiedyś uwierzę, że byłam tak blisko niego? Że grałam tam tylko dla Michaela? A poza tym, że on był mój? Jeśli to był sen, nie chciałam nigdy się budzić.

Spojrzał na mnie z ciepłym uśmiechem, puszczając oko zza okularów.

- The Way You Make Me Feel.

Jakieś uczucie podpowiadało mi, że dzisiaj piosenka jest kierowana do mnie.

Odwzajemniłam gest i zaczęłam grać. Pamiętałam, jak bardzo pracowaliśmy nad początkiem. Musi wybrzmieć. Musi oczarować publiczność.

- Hey pretty baby with the high hells on, / Hej ślicznotko na wysokich obcasach,

You give me fever, like I've never, ever known... / Wywołujesz u mnie gorączkę, jakiej nigdy, przenigdy nie miałem...

You're just a product of loveliness, I like the groove / Jesteś po prostu rezultatem wdzięku, podoba mi się sposób

Of your walk, your talk, your dress. / W jaki chodzisz, mówisz, ubierasz się.

Just / Tylko - spojrzał na mnie - kiss me, baby and tell me twice / pocałuj mnie, skarbie i powiedz mi dwukrotnie

That you're the one for me... / Że jesteś tylko dla mnie...

- Pomyliłeś się, Michael - pokręciłam głową, grając mocny akord, by zwrócić uwagę. - po your dress jest I fell your fever...

- Ach, no tak, przepraszam. - uśmiechnął się delikatnie, a jego spojrzenie sugerowało, iż rozproszyłam biedaka, ale zignorowałam to.

Później poszło sprawnie. Gdy na scenę wkroczyła tancerka, utkwiłam wzrok w klawiszach. Bo która z was miałaby ochotę patrzeć na swojego faceta w objęciach innej? Ja tego nie znoszę, chociaż to dopiero początek naszego związku. Oczywiście, to tylko koncert... Cóż, The Way You Make Me Feel to pół biedy... Przy I Just Can't Stop Loving You ongiś omal się nie popłakałam. Od tego wydarzenia nawet podczas prób do takich piosenek patrzę uparcie w klawisze (w czasie koncertów nigdy nie patrzę na publiczność, tylko na mój instrument).

- Lunch, kochani! - zawołał w końcu reżyser. - Rzucać wszystkie zabawki i spadać jeść! - byliśmy bardzo ciężko pracującą ekipą, więc solidny posiłek się nam należał.

- Hej, przyznajcie się, kto wątpił w Wendy? - zapytał Michael.

- Nie przeprowadzaj sond, tylko spadaj jeść - zaśmiałam się.

- No co, ja tylko chciałem wiedzieć.

- Już ja bym dała do wiwatu tym niewiernym Tomkom - mruknęłam, na co oboje parsknęliśmy śmiechem. - A ty powinieneś tylko jeść.

- Jak ja będę tańczył z pełnym żołądkiem? - jęknął, patrząc na mnie błagalnie.

- Czy ja kazałam ci jeść konia z kopytami?

- A kto cię tam wie... - pokręcił głową, a ja parsknęłam śmiechem.

- Blanket miał rację, musisz jeść, aby mieć siły. - powiedziałam tonem znawcy.

- Dobrze, dobrze... - westchnął bezradnie, całując mnie w czoło. - Chodźmy.

- Michael, obiecaj mi. - odparłam z powagą.

- Co, słońce?

- Obiecaj mi, że będziesz o siebie dbał. Obiecaj. To, że nie jest tak źle, jak poprzednio, nie oznacza, że nie możesz się do tego znów doprowadzić. - złapałam go za ramiona i patrzyłam prosto w oczy. Dodałam ciszej: - Przecież ja nie wytrzymam bez ciebie, do cholery.

Dłuższą chwilę patrzył na mnie bez słowa, bijąc się z myślami. Nigdy nie składał obietnic, których nie mógł dotrzymać.

- Obiecuję, Wendy. - szepnął, całując palce mojej dłoni. - Przyrzekam.

Uśmiechnęłam się lekko, całując go w policzek i poszliśmy jeść.

- Wando, Kenny, Travis, John i ja będziemy się za ciebie modlić dniami i nocami - przyrzekł Frank Dileo. No proszę, nawet on wykrzesał z siebie krztynę troski!

Wszyscy powoli wychodzili z pracy. Jedynie Michael tańczył przy ostatnim włączonym reflektorze.

- W domu będzie zupełnie bezużyteczny - uśmiechnął się do mnie nieco złośliwie John. - Biedna Wanda...

Pokazałam mu język.

- Panie Jackson, ma pan nakaz spadać do domu.

- Ja tu pracuję! - boczył się królewicz.

- Idziemy do domu! - zawołałam gniewnie, łapiąc go za ramię, bez zważania, iż właśnie robił obrót. O Jezu. Rzeczywiście, był bardzo lekki... Zdecydowanie zbyt lekki.

- Co się stało, skarbie? - zaniepokoił go mój wyraz twarzy.

- Masz przynajmniej niedowagę. - stwierdziłam ze stężałą twarzą. - Mogłabym cię lekko popchnąć i zachwiałbyś się jak jakiś alkoholik! Rozumiesz?! Leciutko! - zachciało mi się płakać.

- Wiesz co, słońce? - uśmiechnął się nieśmiało, głaszcząc mój policzek. - Pewnie twój przepyszny sernik by mnie utuczył.

Zaśmiałam się cicho, obejmując go i poszliśmy do auta.

- To kto jest bardziej zmęczony? - uśmiechnął się John, gdy zapięliśmy pasy.

- Sza, Wendy chce tu odpocząć... - wyszeptał czule Michael, odgarniając moje włosy z twarzy. Oparłam głowę o jego ramię i zasnęłam w objęciach ukochanego. Najbardziej zmęczyło mnie pilnowanie go.

Obudził mnie kolejny pocałunek.

- Kochanie... No, ja już bym cię nie budził, ale Paris powiedziała, że byłabyś zła, bo rzęsy mogłyby ci się połamać bez demakijażu.

- I miała rację - uśmiechnęłam się lekko, po czym zachichotałam zalotnie: - A przebrałbyś mnie?

- Wstydzisz się mnie? - zaśmiał się lekko, ale jego policzki nabrały koloru. - Zostawiłbym cię w koszulce.

- I potem byłbyś zbyt zmęczony, aby iść do swojej sypialni... - zażartowałam, zmierzając do łazienki, bez czekania na jego reakcję.

- Michael... - zawołałam po dłuższym czasie. - Powiedz, kto mnie tu przyniósł?

- A jak sądzisz? - byłam pewna, że szczerzył zęby.

- Hm... Pomyślmy... - nabijałam się. - Czyżby ty?!

- Wando, nie obrażaj mnie - burknął niezadowolony. - Sądzisz, że pozwoliłbym komukolwiek innemu trzymać cię w ramionach?

- Wow, Michael... Jak dałeś radę mnie podnieść? - śmiałam się.

- To bardzo łatwe, tak, jak w filmach. - odparł bez żartu, ale z uśmiechem. Patrzyłam na niego zaintrygowana, wychodząc z łazienki w piżamie. Zaświeciły mu się oczy, gdy tylko mnie spostrzegł. - O, w takim stroju mógłbym nosić cię w podskokach wszędzie!

- Jest aż za kolana. Czym tu się podniecać, panie Jackson? - parsknęłam śmiechem, siadając na łóżku.

- Ale przewiewna - wymruczał, zbliżając się do mnie i opierając ręce na moich biodrach. Wymienialiśmy się długimi pocałunkami z coraz większym zaangażowaniem. Nadal byłam spięta, duch sprzed siedemnastu lat nie zamierzał dać mi spokoju. Dlaczego nie mógł odejść, do cholery? Dlaczego mimowolnie musiałam wzdrygać się z każdym dotykiem Michaela, choć wiedziałam, że on nigdy nie zrobiłby mi czegoś takiego? Byłam tak wściekła na siebie. Dlaczego to musiało przytrafić się mnie? Nie mogłam wytrzymać, z żalem musiałam przerwać nasze pieszczoty, zanim zaczęłam płakać albo coś.

- Czy da mi pan dziś zasnąć, panie Jackson? - szepnęłam, uśmiechając się delikatnie, by nie zapytał o prawdziwy powód zrezygnowania z przyjemności.

- Wybacz - uśmiechnął się przepraszająco, na twarzy miał kuszące rumieńce. - Po prostu... Nie mogę się przy tobie opanować. Tak, pora spać. - mruknął, otulając mnie kołdrą.

- Dobranoc.

- Dobranoc, mój skarbie. Kocham cię. - odparł z czułością.

- Kocham cię bardziej - rzekłam z uśmiechem, gdy gasił światło.

~*~

Zbudziłem się dosyć wcześnie. Za oknem był mglisty, londyński poranek. Ach, sobota! Cały weekend tylko dla mojej cudownej, ukochanej rodziny! Od razu się ożywiłem i wyskoczyłem z łóżka. Cóż, raczej nie powinienem jeszcze nikogo budzić... Postanowiłem toteż pójść do pokoju Wendy. Zawsze chciałem popatrzeć na nią śpiącą.

Ruszyłem do jej pokoju na palcach, chociaż był obok mojego. Delikatnie nacisnąłem klamkę. Yes, nie zaskrzypiała! Ostrożnie wszedłem do środka, po czym usiadłem na puchatym dywanie - był naprawdę puszysty i przyjemny w dotyku.

Widok śpiącej ukochanej wyjątkowo mnie rozczulił. Wyglądała tak niewinnie, uroczo... Obejmowała rękoma poduszkę, miała delikatny uśmiech na twarzy. Ostrożnie odgarnąłem jej włosy z twarzy, by móc podziwiać jeszcze więcej piękna dziewczyny. „Mógłbym tak siedzieć wieczność, wpatrując się w ciebie, mój skarbie!”

Nagle mój wzrok przyciągnął gruby zeszyt, leżący na stoliku. Ech, to była moja słabość... Nigdy nie mogłem oprzeć się myszkowaniu. Ostrożnie sięgnąłem po przedmiot i otworzyłem go tam, gdzie leżał długopis. No tak, to był zeszyt z piosenkami Wandy.

Out on the road between nowhere and hell, / Poza drogą między donikąd i piekłem,

I caught a glimpse of my reflection in You. / Złapałam mignięcie mej refleksji o Tobie.

But they can't believe / Ale oni nie mogą uwierzyć,

I still want You around. / Że ja nadal chcę Ciebie wokoło.

Zacząłem go kartkować. Większość jej tekstów płynęła z serca; nie przepadała za pisaniem na zamówienie lub do melodii. Kochała grać na pianinie, ale najwyżej ceniła sobie pisanie słów. Były dla niej najważniejsze.

Przeczytałem jeszcze kilka jej piosenek, ciągle zerkając na kobietę z czułością. Och, kochanie, dlaczego ja nie znałem ich wcześniej? Ach, na pewno nie zamierzała oddać tak wspaniałych utworów byle komu. Oczywiście. Wanda nie lubiła ustępstw.

Nagle ogarnęła mnie ochota, aby położyć się obok niej. Czy to dziwne? No, mam nadzieję, że nie. Przecież byliśmy dorośli. A ja ją kochałem... Bóg mi świadkiem, iż była dla mnie bardzo ważna już od samego początku; przez te wszystkie lata uczucie dojrzewało we mnie i byłem absolutnie pewien, z kim chcę być do śmierci, a nawet dłużej. Z Wandą Zandler, kobietą mojego życia.

Mimo wszystko się obawiałem. Nigdy nie rozmawialiśmy na takie tematy, chociaż miałem pewność, iż uczucie, którym darzyła mnie Wendy, było prawdziwe. Życie wcześniej nie było dla niej miłe. Ojciec alkoholik, który nigdy jej nie kochał... Nie czuła się też związana z matką, która po prostu nie nadawała się do wychowywania dzieci - nie miała za grosz cierpliwości. Nie była również zbyt blisko ze sporo starszym bratem, który wcześnie został ojcem. Dwunastoletnia Wanda musiała ciągle opiekować się jego córką, nie dostając nic w zamian - nie, żeby czegoś żądała... Nie było to łatwe zajęcie, gdyż matka dziecka była zupełnie niedojrzała, zepsuta i pusta. Tylko zepsuła malucha, który bał się muchy (!!!), stał się nieposłuszny, rozpieszczony i nieznośny. Nie sądzę, abym nawet ja dał radę opiekować się tak okropną dwulatką. Podziwiałem Wandę za jej siłę, za to, że zacisnęła zęby i nie narzekała. Między innymi za to tak bardzo ją kochałem.

Wczoraj wieczorem było wspaniale. Jej uroda zupełnie mnie zahipnotyzowała... Te słodkie usta... Była taka ciepła, oszałamiająca... Ale dlaczego przestała? Co ją odrzuciło? Zupełnie tego nie rozumiałem. Dlaczego się bała? Chciałem, by czuła się przy mnie bezpieczna, to była podstawa. Oddawała pocałunki, była zaangażowana. Dlaczego więc? Ech, umysł kobiety jest zbyt skomplikowany dla prostego faceta.

„Cóż, nigdy mi nie mówiła, że miała kogoś. Chociaż to trochę dziwne, aby tak wspaniała dziewczyna była sama... Na pewno zawsze była wymagająca” myślałem i ogarnęła mnie duma, że uznała mnie za odpowiedniego dla niej mężczyznę. „To znaczyłoby, iż nie miała faceta przez początek swej dorosłości. Raczej powiedziałaby, że była z kimś, byliśmy bardzo blisko ze sobą - Blanket nawet zapytał mnie kiedyś, czy może mówić do niej „mamo”. Wobec tego... Nie ma za sobą takich doświadczeń?” byłem nieco zdziwiony - przecież wszyscy wiemy, jak jest w dwudziestym pierwszym wieku - ale zarazem szczęśliwy, iż to ja będę mógł być człowiekiem, z którym pozna po raz pierwszy smak wielu wspaniałych rzeczy. Cóż, w końcu ja także pozostałem prawiczkiem aż do ślubu i myślałem, że Lisa to ta jedyna. Zaraz, „też”? Hm... Tak naprawdę... To ja nie wiem, czy Wanda „też”. Och, ale ona nie była „narwana”, toteż nie sądziłem, aby przeżyła to z kimś, do kogo nie żywiła szczególnych uczuć. A raczej przydarzyło się jej to pierwszy raz. To nawet lepiej... Na myśl o ukochanej w objęciach kogoś innego wypełniała mnie wściekłość i zazdrość. Ciekawe, kiedy się we mnie zakochała? Czy też wyjątkowo się męczyła, bojąc się ujawnić mi swoje uczucia? Niekiedy po prostu umierałem, nie mogąc wyznać jej: „Kocham cię, Wendy. Jesteś moim światem, nie istnieję bez ciebie. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia”.

VIII

W końcu postanowiłem położyć głowę obok jej. Nic wielkiego. Niby... Jej ciało było przytwierdzone do ściany, przy której stało łóżko, toteż nieśmiało oparłem policzek na poduszce, lecz bez większych problemów z usiłowaniem niewyrwania dziewczyny z objęć Morfeusza. Nie poruszyła się, nadal spała. Miała rumiane policzki i mały uśmiech. Bardziej pewny siebie sięgnąłem po jej zaciśniętą w pięść dłoń, leżącą nieopodal. Ostrożnie gładziłem ją kciukiem; długie, fioletowe paznokcie delikatnie wbijały się we wnętrze mojej ręki. Zacząłem badać jej bladą twarz. Szerokie czoło, idealnie wyregulowane brwi, długie, gęste rzęsy, mały, trochę garbaty nosek - sporo na nim i policzkach piegów, blade, pełne, kuszące wargi...

Zatrzymałem na nich wzrok i powróciłem myślami do naszego pierwszego pocałunku. Niewątpliwie była to najbardziej magiczna i niesamowita chwila w moim życiu! Nic nie było porównywalne do smaku jej słodkich, ciepłych ust. To był długi, delikatny pocałunek, angażujący wszystkie zmysły. To cudowne uczucie bliskości, szczęścia... Moje ręce błądzące po jej plecach, bawiące się gęstym, długim, ciemnoblond warkoczem... Jej chłodne palce spoczywające na mojej szyi...

Przypominałem sobie tamten moment tak silnie, że aż pocałowałem Wandę. Ups. Zbudziłem ją. Nie otworzyła oczu; zacisnęła powieki, ale oddała pocałunek, subtelnie rozchylając wargi. Rozochocony, delikatnie przesunąłem po nich językiem, gładząc jej policzek opuszkami palców. Zamruczała z przyjemnością, pieszcząc językiem moje podniebienie, na co jęknąłem z rozkoszy. Całowaliśmy się przez następne długie minuty, przygryzając lekko swoje wargi i mrucząc, nasze języki zaś zatracały się w zmysłowym tańcu. Nie było słów, by opisać to, co działo się w mojej głowie.

Po czasie, który i tak wydawał mi się za krótki, delikatnie oderwaliśmy się od siebie. Mieliśmy nieco przyspieszone oddechy. Obwiodłem kciukiem jej wargi, szepcząc nieśmiało:

- Dzień dobry, mój skarbie.

- Dzień dobry, kochanie - uśmiechnęła się, patrząc na mnie ciepło, z uwagą.

- Przepraszam, że cię obudziłem. Po prostu... Patrzyłem na ciebie, zamyśliłem się i... - wymamrotałem cicho.

- Jeśli budzę się, by być z tobą, to naprawdę nie szkodzi. - odparła, głaszcząc mnie po policzku. - Masz jakieś plany na dzisiaj?

- Myślałem o spacerze po okolicy... Co ty na to? Londyn jest piękny, naprawdę.

- Świetnie! Chętnie go odkryję po swojemu. - Wanda wyszczerzyła zęby, całując mnie lekko, po czym poszła do łazienki. Pogwizdywała piosenki Queenu, wykonując poranne czynności, aż usłyszałem jej zdezorientowane mruknięcie i wołanie:

- E... Mike?

- Tak, słońce?

- E... Mógłbyś mi podać jakieś ciuchy? - spytała nieśmiało.

- Oczywiście - wyszczerzyłem zęby. - Coś konkretnego?

- Cóż, mamy iść na spacer, więc...

- OK. Będę dziś twoim stylistą - zaśmiałem się. Otworzyłem szafę i zacząłem przeglądać jej zawartość. Nie była zbyt wielka, a zarazem nie pękała w szwach - to zawsze lubiłem w Wandzie. Wyjąłem z niej parę granatowych jeansów, zieloną bluzkę... Nagle spostrzegłem na krześle biały sweter, który miała na sobie wczoraj. Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdyż wyglądała bardzo pociągająco, podkreślał jej kobiece kształty. Wprost zachęcał, by ją objąć.

- Michaelu, nie chcę cię pospieszać, ale ja tu marznę... - mruknęła.

- Chwilę, kochanie. Chcę, żebyś wyglądała dziś wyjątkowo pięknie - wyjaśniłem z uśmiechem. W odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiałego w jej ojczystym języku.

~*~

Pff, i tak nigdy nie będę wyglądała „pięknie”. Michael nie musi mi tego wmawiać. Chociaż przyznam, jego komplementy troszkę poprawiają mój nastrój... Och, należy mu się wielki całus!

- Wybrałem! - oświadczył triumfalnie. Uchyliłam wobec tego drzwi i wyciągnęłam rękę, na której spoczęło po chwili kilka ubrań.

- Merci - odparłam ciepło.

- Przyjemność po mojej stronie, kochanie - odparł z wielkim uśmiechem.

Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Cóż, wyglądałam całkiem nieźle. Przeczesałam palcami włosy (oczywiście uprzednio się uczesałam) i wyszłam. Michael przeglądał mój zeszyt z piosenkami.

- Co pan tam zgubił, panie Jackson? - zapytałam z uśmiechem.

- Och... E... Nic... - zawstydził się. Odpowiedziałam mu delikatnym śmiechem.

- Spokojnie, rozumiem, że chcesz znać moje piosenki... Ale wiesz, to niesprawiedliwe, iż ty się dobierasz do mojej twórczości, a ja nie mogę posłuchać twoich niewydanych utworów - udałam obrażoną. - Nie wmawiaj mi, iż są „taaaaakie złe, że zapadłbyś się ze wstydu, gdyby ktoś je usłyszał”!

- Dobrze, dobrze... - poddał się - skoro nalegasz, to wybiorę ci coś ładnego.

- No! I za to cię lubię - wyszczerzyłam zęby.

- Słucham? Tylko tyle? - uniósł pytająco brew.

- Prowokacja - zaśmiałam się. - Kocham cię.

- No... Uważaj sobie - mruknął, krzyżując ramiona. Zaśmiałam się i pocałowałam go długo i mocno. - Już lepiej, zdecydowanie - wymruczał czule, po czym znów spojrzał na zeszyt z piosenkami. - Skąd ja znam The Road Between? - zapytał siebie samego.

- To piosenka Lisy.

- Lisy Marie? - zdumiał się. - Współpracowałaś z nią?

- Tak. Po Invincible posypały mi się oferty, do wyboru, do koloru. - uśmiechnęłam się szczęśliwa. To był wspaniały czas! - Lubię taką muzykę, toteż przystałam na propozycję. - ugryzłam się w język, aby nie powiedzieć, co mogą napisać dwie zakochane kobiety... Nie chodzi mi o zazdrość, nie czułam wobec niej żadnej zazdrości. Aczkolwiek obie kochałyśmy tego samego mężczyznę, prawda? Podświadomie wiedziałam, że tamten tekst dotyczy jego i Lisa była tego świadoma. Sądzę, że ostatecznie z moją pomocą utwór wiele zyskał, cha, cha. - Chodźmy na śniadanie.

Królewicz pokiwał głową, biorąc mnie za rękę, po czym poszliśmy obudzić dzieci i zjeść śniadanie.



Wyszukiwarka