Ekspansja rynku
Aby podział pracy mógł się w pełni rozwinąć, konieczna jest i | postępująca ekspansja rynku. Im większa sieć ludzi skłonnych i wymieniać dobra i usługi, tym silniejsza zachęta do specjaliza-) cji. Już Smith spostrzegł, że skłonność do specjalizacji jest większa w miastach niż na wsiach. Efektywne środki transportu i komunikacji są konieczne, jeżeli rynki mają w pełni wykorzystać swój potencjał. Poparcie dla wolnego handlu pomiędzy narodami było logiczną konsekwencją rozpoznania przyczynowo-skutkowego związku pomiędzy ekspansją rynku a podziałem pracy. W tym miejscu, podobnie jak w całym Bogactwie narodów, argumenty Smitha oparte były na empirycznych obserwacjach działania rynków i sposobów, w jakie rozwijały się one przez stulecia. Francuski historyk Fernand Braudel (1992) wyposażył nas w pełen opis rozwoju nowoczesnego rynku. Jego analiza, zgrabnie podsumowana przez Slatera i Tonkissa (2001: 10-16), pokazuje, w jaki sposób targowiska stopniowo przekształcały się i były zastępowane przez rynek. Proces ten zawierał się w kilku nakładających się na siebie transformacjach:
Od miejsca do przestrzeni
Targowisko stanowiło centrum bogatej różnorodności życia społecznego. Ludzie spotykali się, zawierali umowy, wykłócali, walczyli, znajdowali rozrywkę i byli, zgodnie ze zwyczajem, pouczani przez kaznodziejów. Rynek jest natomiast abstrakcyjnym, pozbawionym konkretnego miejsca konceptualnym polem, na którym przecinają się linie podaży i popytu. Targ jako taki nie posiada przeciwieństwa, ale rynek owszem - rynek przeciwstawiony jest planowi. Pokazuje to, iż w przeciwieństwie do bazarów, rynek jest stawką w wojnie ideologii.
Od przezroczystości do mętności
„(...) Rynek podstawowy, na którym sprzedaje się głównie „z pierwszej ręki", jest najbardziej bezpośrednią, najprzejrzystszą formą wymiany, najlepiej dozorowaną i chronioną przed szalbierstwem" (Braudel 1992/1979: 12). Na targowisku ludzie mogą zobaczyć to, co kupują. Konsumenci uzbrojeni są w dobre
praktyczne rozumienie produktu, materiałów, ubrań, żywego inwentarza, narzędzi i innych podobnych dóbr będących częścią ich wspólnego zasobu doświadczeń. Rynki są natomiast mętne, co najlepiej widać na przykładzie najbardziej abstrakcyjnego z nich, czyli rynku papierów wartościowych. Czytelników tej książki zachęcam do zastanowienia się nad tym, co wiedzą na temat następujących produktów finansowych: świadectwa udziałowe, papiery wartościowe, opcje kupna, udziały uprzywilejowane o zerowej dywidendzie albo obligacje wieczyste podporządkowane. Nawet jeżeli te wyspecjalizowane środki i narzędzia nie są dla większości ludzi w ogóle istotne, to wyjątkowo wielu zwykłych oszczędzających w Wielkiej Brytanii zainwestowało w najpopularniejsze i, jakby się wydawało, najmniej ryzykowne produkty finansowe, jak choćby hipoteki zabezpieczone polisami na życie czy emerytalne plany oszczędnościowe, tylko po to, żeby okazały się dla nich zbyt mętne i przyniosły im straty.
Od bezpośredniości do zapośredniczenia
Właściwością rynków, ale już w znacznie mniejszym stopniu targowisk, jest stała obecność pośredników, dla których są one po prostu naturalnym środowiskiem. Skoro uważa się, że konsument na rynku jest w pełni suwerenny, to czemu jest na nim tak wielu profesjonalnych doradców, odnoszących z tego tytułu korzyści? Czy nie obrazuje to wyłącznie jego zmętnienia?
Od regulacji do deregulacji
Targowiska, co podkreślają Slater i Tonkiss, stanowią przestrzenie liminalne, to znaczy progi, które mogą być przekraczane przez niejednoznaczne postacie: „Zagraniczni kupcy - zwłaszcza członkowie wielkich etnicznych i rodzinnych sieci handlowych -przychodzą i odchodzą, są w stanie uciec lokalnemu nadzorowi i uniknąć odpowiedzialności. Mogą zawsze zniknąć w egzotycznej, nieznanej krainie, z której przybyli razem ze swymi dobrami" (Slater i Tonkiss 2001: 11). Kupiec jest naciągaczem, jednocześnie sympatycznym łotrem i gruboskórnym pasożytem. Ponieważ targowiska są niebezpieczne, ich funkcjonowanie musi podlegać pewnym regulacjom. Ironią jest to, iż w miarę ustępowania miejsca rynkowi przez targowiska spektrum możliwości
52
53
zwodzenia i oszukiwania powiększa się, a mimo to coraz głośniej J słychać nawoływania do deregulacji. Potrzeba ochraniania konsumentów jest odwrotnie proporcjonalna do ilości chroniących go przepisów. Przestroga dla nabywcy, „niech strzeże się kupujący", stanowi roztropne ostrzeżenie na targowiskach, ale na rynku jest już zwyczajnie ideologicznym dogmatem.
Analizowane przez Braudela historyczne zmiany zawierają przesunięcie ku bezosobowości w relacjach społecznych, proces znany socjologom jako ewolucja Gemeinschaft (wspólnoty) w Gesellschaft (stowarzyszenie). Nawet jeżeli miała miejsce ogromna transformacja, błędem byłoby uznawanie, iż targowiska zostały starte z powierzchni ziemi. Braudel stawia konkretną diagnozę lokalnym targom: „Z pewnością ów podstawowy, wciąż niezmienny rynek utrzymuje się przez wieki dlatego, że jest nie do zwyciężenia w swej krzepkiej prostocie, zapewniając świeżość nietrwałych produktów, które dostarcza wprost z okolicznych pól i ogrodów. A także z racji cen..." (Braudel 1992/ /1979: 12). Mimo powszechnego mniemania o całkowitej dominacji abstrakcyjnego rynku, małe i duże targowiska nie przestają kwitnąć, nie tylko ze względu na duże zapotrzebowanie. Pozbawiony przeżywanej rzeczywistości takich niepokonanych rynków i bogatych wyobrażeń, jakie przywołują, „rynek" wysławiany przez neoliberałów mógłby stracić wiele ze swego uroku.
Rozdział 2
KAPITALIZM I WOLNY RYNEK: SUKCES I PORAŻKA
W jaki sposób zwolennicy wolnego rynku opisują oraz tłumaczą jego sukcesy i porażki? W rozdziale tym analizowane są trzy zasadnicze ideologie: rynkowy populizm, teoria efektywnego rynku oraz rynkowy fundamentalizm. W każdym przypadku staram się prześledzić ich reakcje na krytykę wolnego rynku, a także rozumienie w świetle tych ideologii ułomności rynku i jego ewentualnej porażki. Spróbuję dowieść, iż związek pomiędzy opisem (Jest), abstrakcyjnym modelowaniem (gdyby) oraz zaleceniami (powinien być) stanowi podstawę legitymizacji „rynku" jako zjawiska cieszącego się szerokim poparciem uczestniczącej w nim populacji.
Rynkowy populizm
Analizując korzyści płynące z koordynacji bez koordynatora, Milton Friedman (1996) porównuje mechanizm rynkowy do ewolucji języka. Rynek istnieje w celu wymiany dóbr i usług, język natomiast dla wymiany idei i informacji. Język stanowi
55
— ■"">
i złożoną strukturę, której nikt nie zaprojektował, tylko została wytworzona poprzez wielokrotne interakcje wszystkich członków społeczeństwa. Użycie słów, ewolucja ich znaczeń, zasady składni i gramatyki wyrastają na gruncie społecznych interak-
/ cji. Dopiero później odpowiednie władze zaczynają interesować się ich kodyfikacją oraz ustanowieniem praw dotyczących ano-i malii i co poważniejszych nieścisłości. Nawet dostojne autorytety, jak choćby Académie Francaise, posiadają znacznie mniejsze wpływy, niż by się mogło wydawać. Sama Académie jest dość późnym wynalazkiem. Ufundowano ją w 1635 roku, czyli nieco mniej niż stulecie po zastąpieniu przez Franciszka I łaciny językiem francuskim jako oficjalnym prawnym i administracyjnym językiem w całym jego królestwie. Mimo wszystkich swoich pretensji, zauważa Friedman, nie jest ona w stanie ustanowić kanonu prawidłowego posługiwania się językiem, ale najprościej I w świecie uprawomocnia zachodzące zmiany, których nigdy nie potrafiła nawet po części kontrolować. Jeżeli członkowie Académie będą działać wbrew życzeniom zwykłych ludzi, ich postanowienia zostaną zignorowane, i ludzie nadal będą wypoczywać w czasie le weekend, a nie la fin de semaine oraz kontaktować się z innymi par e-mail, a nie par courrier électronique.
Zaskoczeniem jest fakt, iż Friedman marnuje możliwość wyjaskrawienia porażki sztucznie stworzonych bądź odgórnie zaplanowanych języków. Istnieją setki takich przykładów, wśród nich volapiik (bardzo wczesny przykład z 1979 roku) albo interlingua (zapoczątkowany w 1951 roku), jednak najbardziej znanym takim językiem jest esperanto. Językiem tym,
i stworzonym pod koniec XLX wieku przez Ludwiga Zamenhofa, mówi obecnie jeden do dwóch milionów ludzi na całym świecie. Jego ideały są wzniosłe - ma służyć jako pomocniczy język , umożliwiający komunikację pomiędzy ludźmi bez nieuczciwego i arbitralnego narzucania jednego „etnicznego" języka, jak na przykład angielski, w charakterze medium, którego wszyscy powinni się przymusowo nauczyć.
Podobnie jak wszystkie języki tego typu, esperanto jest „racjonalnie" zaprojektowane. Posiada regularną gramatykę i nie dopuszcza wyjątków, pisownia jest fonetyczna i spójna, wymowa z założenia prosta, brakuje idiomów (wyrażeń typu „kopnąć
w kalendarz" albo „owijanie w bawełnę"), których znaczenie nie może być wywiedzione ze składających się na nie słów; słowa złożone formowane są w prosty sposób na bazie podstawowych rdzeni, wyeliminowane są nieme głoski i niepotrzebne akcenty. Sam słownik esperanto jest natomiast hybrydową mieszanką słów szeroko rozpoznawalnych w ważniejszych europejskich językach. Uważa się powszechnie, iż te racjonalne właściwości czynią esperanto językiem łatwym do przyswojenia i równie łatwym w użyciu, przynajmniej przez faworyzowanych w nim Europejczyków.
Czemu więc esperanto poniosło aż taką porażkę? Prawda jest taka, że nie stało się międzynarodowym językiem pomocniczym, a w przeważającej większości dziedzin rola ta przypisana jest dziś językowi angielskiemu. Esperantyści wywodzą taki stan rzeczy z ignorancji, uprzedzeń i kulturowego imperializmu. Dla zwolenników koncepcji koordynacji poprzez wzajemne dostosowanie, planowane języki są natomiast w oczywisty sposób niedorzeczne. W jaki sposób jedna osoba albo cały komitet może narzucić innym język tak bogaty w znaczenia, jak języki rozwijające się przez setki, a nawet tysiące lat? Planowane języki przypominają produkty centralnie planowanej gospodarki - są po prostu poślednie i gorsze. Jedynie największy entuzjasta może tego nie zauważyć albo być zaskoczony wrażeniem śmieszności, jakie wywołuje esperanto.
Analogia do języka naturalnego przeciwstawionego planowanemu prowadzi nas do zasadniczego twierdzenia, iż rynek jest synonimem demokracji w działaniu. Nowe słowa i konstrukcje słowne adaptowane są jedynie wtedy, gdy ludzie używając ich oddają na nie głos (podobnie jak towary i usługi, odnoszące sukces jedynie wtedy, gdy wystarczająca liczba osób głosuje na nie poprzez zakup). Rynek widziany z tej perspektywy stanowi platformę demokratycznej zgody. Niektórzy jego zwolennicy wykorzystali tę interpretację w skrajnym stanowisku, które Frank (2001) określa jako „rynkowy populizm". Rynkowi populiści postrzegają „rynek" i „ludność" jako jedno i to samo. Rynek jest bardziej demokratyczny, niż którakolwiek z formalnych instytucji demokracji - wybory, ciała ustawodawcze albo rząd. Wybory polityczne oddzielają długotrwałe okresy przerwy,
56
57
zazwyczaj cztery albo pięć lat, podczas gdy kupowanie jest ciągłe. W wyborach politycznych ludzie mają zerowe albo niewielkie możliwości głosowania na pojedyncze rozwiązania, ale zmuszeni są do głosowania za albo przeciw całemu planowi gospodarczemu, społecznemu albo politycznemu. Nowo wybrane rządy uważają więc, iż znajdują się w posiadaniu całkowitego mandatu na wykonanie wszystkich zmian, o których powinien był
\ wiedzieć elektorat. Natomiast z każdym zakupem komunikujemy mnóstwo szczegółów, które producenci i sprzedawcy biorą następnie pod uwagę w zaspokajaniu potrzeb konsumentów i planowaniu dostarczania nowych towarów i usług. Bodziec konkurencyjności zmusza ich do zwiększenia wrażliwości na preferencje konsumentów do stopnia zupełnie zbędnego jakiemukolwiek z polityków.
Populistyczny argument mówiący, że rynek jest demokracją w działaniu, kłóci się z często wygłaszanym sądem, iż tym, co oferuje w rzeczywistości rynek jest nie „głos", ale „wyjście" (Hirschman 1995/1970). Prawdziwą rynkową władzą w rękach konsumentów jest nie tyle możliwość uskarżania się, co opuszczenia danego rynkowego obszaru i zabrania swojej siły nabyw-
i czej gdzieś indziej. Rynkowi populiści zmienili definicję rynku tak, że głosowanie własnymi nogami stało się owym jedynym i prawdziwym głosem. Ich argumenty są błędne z dwóch powodów. Po pierwsze, przekręcają oni znaczenie politycznej demokracji, ignorując wszystkie jej zasadnicze instytucje i procesy charakteryzujące nowoczesny porządek liberalno-demokratycz-ny, a więc mechanizmy ciągłej kooperacji narodowych i lokalnych organów administracji, partie polityczne, grupy interesu, dobrowolne stowarzyszenia, prasę, wymiar sądowniczy, rządy prawa, różne formy konstytucji. Ograniczanie znaczenia demokracji do odbywających się co kilka lat wyborów stanowi trywia-lizację całego procesu politycznego. Wyborcy są przecież obywatelami, których demokratyczne zaangażowanie wykracza daleko poza uczestnictwo w wyborach - zdrowa demokracja uzależniona jest od aktywnego zaangażowania obywateli w budowanie dobrobytu republiki. Z perspektywy prezentowanej przez rynkowych populistów wynika, że ludzie powinni marnować możliwie jak najmniej czasu na obserwację i uczestnictwo w procesie
politycznym: apatia byłaby w związku z tym efektem racjonalnego wyboru. Po drugie, rynkowi populiści wyolbrzymiają 2 wpływ wyjścia (O'Neill 1998: 99-101), zakładając, iż sam akt wyjścia jest z całą pewnością nośnikiem pełnej informacji, którą przedsiębiorcy muszą wziąć pod uwagę, chcąc odpowiedzieć na zapotrzebowania konsumentów. Wyjście prezentowane jest niezmiennie jako decydujący akt odrzucenia, podczas gdy konsumenci mogą odczuwać, iż jest to po prostu wszystko, co im pozostało w sytuacji pozbawienia ich głosu. Nie mogą też mieć znacząco lepszego miejsca, w które mogliby się udać, np. mogą nie być usatysfakcjonowani niską jakością usług albo nikłymi stopami zysku zaproponowanymi przez ich bank, ale znaleźć się w identycznej albo bardzo podobnej sytuacji po przenosinach do innego. W takiej sytuacji istnieje wysoki poziom inercji, ponieważ skoro wszystkie banki są w ostateczności takie same, to opuszczenie jednego z nich staje się pustym i bezużytecznym gestem. Twierdzenie rynkowych populistów, że wyjście jest ostatecznym i prawdziwym głosem, stanowi jedynie prymitywnie obrobioną ideologię konsumenckiej suwerenności.
Współczesna gloryfikacja rynku papierów wartościowych jest dobrą ilustracją rynkowego populizmu w działaniu. Powszechnie przyjmuje się, iż rynki nie potrzebują regulacji dla zapewnienia demokratycznej odpowiedzialności i powinny ulec deregulacji, aby móc służyć ludziom bardziej efektywnie. Neoliberalne rządy końca lat osiemdziesiątych szerzyły wizję „demokracji udziałowców" {shareholder democracy). Zwykli ludzie zachęcani byli do inwestowania w rynek papierów wartościowych jako zobowiązanie wobec systemu kapitalistycznego oraz najlepszy sposób na zapewnienie długoterminowego wzrostu oszczędności. Dobrym przykładem był tzw. klub inwestycyjny Beardstown Ladies (zob. Frank 2001: 131-135) ze środkowego zachodu Stanów Zjednoczonych. Członkami klubu były dojrzałe kobiety, których swojski urok, domowa książka z kuchennymi przepisami oraz promocyjny film pt. Gotowanie zysków na Wall Street {Cookin' up Profits on Wall Street) uzupełnione były przez wyraźną umiejętność uzyskiwania lepszych od profesjonalistów wyników na rynkach finansowych (ich motto brzmiało: „uczenie się inwestowania jest tak proste jak pieczenie
58
59
szarlotki"). Już znacznie później wyszło na jaw, że ogłaszany przez nie sukces inwestycyjny został niezamierzenie zawyżony. Ta ciepła, moralna opowieść dowodziła, że giełda papierów wartościowych była w zasięgu wszystkich zwykłych ludzi kupujących udziały w przedsiębiorstwach, których towary i usługi dobrze znali z własnego, potocznego doświadczenia. Historia zataczała szczęśliwy krąg: ludzie nosili buty robocze Caterpillar, ponieważ były nie do znoszenia; kupowali udziały w firmie Caterpillar, ponieważ wiedzieli, że wytwarza ona dobry produkt. Inni robili to samo, więc cena nieustannie szła w górę. Wszyscy korzystali z usług populistycznego maklera, jak choćby Charles Schwab. Drobni udziałowcy, Caterpillar i Charles Schwab zyskiwali na tej grze o sumie dodatniej dla cnotliwych. Nawet załamanie się rynku okazywało się dobrą wiadomością, ponieważ oznaczało szansę na zakup jeszcze większej ilości akcji Caterpillar, gdy były jeszcze tańsze.
Anty-elitaryzm stanowi jedną z fundamentalnych właściwości ruchu populistycznego. Mówiąc o idealnej krainie bliskiej sercu zwykłych ludzi (Taggart 2000), populistyczni liderzy atakują sposób uprawiania polityki i uprzedzenia elit intelektualnych wielkich miast. Jak twierdzi Frank (2001: 29) na rynku
| „nie ma miejsca dla snobów, dla hierarchii, dla elitaryzmu, dla roszczeń".
Rynkowy populizm, mimo iż podziela to silne anty-elitary-styczne stanowisko, zrywa z populistyczną tradycją w dwóch
] zasadniczych kwestiach. Po pierwsze, ruchy populistyczne od zawsze, choć w różnych kombinacjach, łączyły ze sobą etnocen-tryzm, ksenofobię i rasizm. Ostatnie przykłady takiego twardego populizmu to: we Francji Front Narodowy Jean-Marie Le Pena, Austriacka Partia Wolności Jórga Heidera, Pauline Hanson i jej istniejąca krótko partia Jeden Naród (One Nation) w Australii albo Forza Italia Silvio Berlusconiego. Odnosząc się z szacunkiem do globalizacji i neoliberalnej ideologii, Austriacka Partia Wolności starała się pozyskać wiarygodność i zaufanie jako nowoczesna partia na rzecz zmian, pieczołowicie wspierając wybrane aspekty globalizacji prezentowanej przez nich jako proces mogący przynieść Austrii gospodarcze, ale nie kulturowe korzyści. Ruchy tego typu posiadają nieodparty urok dla
ludności i autochtonicznej kultury znajdujących się w rzekomym zagrożeniu ze strony obcego Innego, ukonstytuowanego na bazie „rasy", przynależności etnicznej, języka bądź religii -Żydów, Muzułmanów, imigrantów i przybyszy występujących w danym kraju o azyl. Rynkowy populizm próbuje natomiast wyjść poza takie etnocentryczne granice, przynajmniej w warstwie symbolicznej. Przedstawia „zwykłym ludziom" - rzekomo bez uprzedzeń - cały świat, abstrakcyjną ludzkość, której potrzeby i pragnienia są wszędzie i zawsze zasadniczo takie same. Rynek twierdzi, że nas wyzwala. !
Po drugie, tradycja populistyczna wyrażała zazwyczaj rewoltę małej przedsiębiorczości przeciwko gigantycznym korporacjom. Klasycznym przykładem z lat pięćdziesiątych XX wieku jest francuski Związek Na Rzecz Obrony Handlarzy i Rzemieślników Pierre'a Poujade'a. Jego rolę odgrywały później organizowane przez José Bove protesty przeciwko restauracjom McDonald's i innym narzędziom amerykańskiego imperializmu kulturowego w sercu Francji. Rynkowy populizm pokazuje jednak wielkie korporacje jako stojące po stronie „zwykłych ludzi". Ich liderzy, jak Rupert Murdoch i Bill Gates, są charyzmatycznymi obrońcami ludzi. Rynkowy populizm pokazuje świat, w którym przedsiębiorcy zmienili strony konfliktu, przyłączając się do walki przeciw korupcji, nepotyzmowi, biurokracji, hierarchii, dziedzicznemu bogactwu i kulturowemu elitaryzmowi. Wyzyskują i uciskają ich polityczne, kulturowe i biurokratyczne elity, uprzywilejowana „nowa klasa" sektora publicznego, nieprzyjazna zarówno przedsiębiorcom, jak i masom. Ta nowa klasa, jak twierdzą Scalmer i Goot na przykładzie Australii, przedstawiana jest w mediach należących do Ruperta Murdocha jako moralny wróg oraz, co jeszcze gorsze, wyklinana jako nieprawdziwi Australijczycy (sam Murdoch zamienił australijskie obywatelstwo na amerykańskie, co pomogło mu obejść amerykańskie prawodawstwo w kwestii własności mediów). Ta nowa klasa utrzymywana jest przez podatki i wspierana zewsząd przez różne pasożytnicze przemysły: „przemysł dobrobytu", „przemysł aborygeński" oraz „przemysł winy" (Cahill 2004). Jej członkowie promują własne partykularne interesy, kłamliwie twierdząc, że pracują w imię wspólnego, publicznego dobra.
60
61
Podtrzymując wizerunek rynku jako mechanizmu demolì kratycznej zgody, rynkowi populiści twierdzą, że jeśli jakaś kor-! poracja cieszy się monopolem, to nie jest to żadne nadużycie ! władzy, ale wola ludu. Protestując przeciwko monopolowi władzy, ludzie okazują brak szacunku dla ideałów korporacji i milionów innych ludzi, którzy je wyznają. Europejskie protesty przeciwko amerykańskiemu korporacyjnemu gigantowi Monsanto i jego genetycznie modyfikowanym zbożom interpretowane były przez rynkowych populistów jako narzędzie finansowanych ze środków państwowych i unijnych farmerów i kulinar-I nych snobów, stojących na drodze Monsanto do wykarmienia I świata. Jeżeli rynki po prostu wyrażają wolę ludzi, jak pokazuje Frank, to każdą krytykę biznesu można zasadniczo opisać jako przejaw sprzeciwu nie tylko wobec przedsiębiorców, ale także zwykłych ludzi.
Skoro rynkowa władza korporacji interpretowana jest jako r1 odzwierciedlenie woli ludzi, to podobnie musi być też w przypad-J ku wygórowanych zarobków kadry zarządzającej wielkich korporacji. Uważa się ich za demokratycznie odpowiedzialnych przed udziałowcami, ale w praktyce prywatni udziałowcy nie posiadają żadnej realnej władzy. Z żonglerską zręcznością menedżerowie korporacji, którzy w rzeczywistości są zwykłymi biurokratami, przedefiniowani są na przedsiębiorców. Przedsiębiorcą jest w zasadzie ktoś, kto ryzykuje i otrzymuje nagrody za sukces albo ponosi koszty porażki - w praktyce natomiast menedżer korporacji ryzykuje przy pomocy środków innych ludzi i niezależnie od tego, czy wygrywa, czy traci, zarabia na tym ogromne pieniądze.
Rynkowy populizm kwitnie w okresach dobrobytu i hossy 1 na rynkach papierów wartościowych, kiedy optymizm, naiwność / i chciwość łączą się, tworząc złudzenie nieprzerywalnego postę-) pu. Zauważył to bardzo wyraźnie John Kenneth Galbraith w analizie wielkiego krachu na Wall Street w 1929 roku. Oszustwo jest blisko powiązane z cyklem gospodarczym. Galbraith ukuł termin „sprzeniewierzenie" (bezzle), aby oddać „zasób niewykrytych sprzeniewierzeń w (...) krajowym biznesie i ban-I kowości" (Galbraith 1961: 152). W czasach boomu sprzenie-I wierzenie jest ogromne i niewykrywalne, ponieważ nie brakuje 1 gotówki i ludzie czują się bardziej zrelaksowani i zaspokojeni.
Wyjątkowo istotnym punktem tej analizy jest współudział księgowych i rewidentów, których głównym zadaniem jest nadzorowanie ksiąg przedsiębiorstwa, a więc odkrywanie i donoszenie o sprzeniewierzeniach. Studia Gerąrdajianlona (1994) nad zawodem księgowego dość dobrze pokazują, czemu nie zawsze tak jest. Wraz z przejściem kapitalizmu od fordyzmu do elastycznej specjalizacji, księgowość została w pełni skomercjalizowana, zwłaszcza w dużych firmach tworzących coś na kształt chroniącej samą siebie oligarchii. Globalny rynek zdominowany jest przez „Wielką Czwórkę": Deloitte Touche Toh-matsu, Ernst&Young, KPMG i Price Waterhouse Coopers (do upadku, w 2002 roku, firmy Arthur Andersen, która nie ujawniła nieuczciwych praktyk księgowych w Enronie, mieliśmy do czynienia z „Wielką Piątką"). Nie obsługuje ona ani indywidualnych klientów ani państwowych instytucji, ale wyłącznie korporacje. Firmy te nie są neutralnym ogniwem pomiędzy kapitałem a pracą, ani też nie są czujnymi organami nadzorczymi w służbie publicznego interesu. Hanlon wskazuje na pęknięcie w obrębie klasy pracowników sektora usług (service class) na zawody biurokratyczne i zarządzane etosem służby publicznej oraz te zorientowane na zysk i pracujące w interesie kapitału. Ta druga grupa zaczyna dominować, a księgowość jest tego najwyraźniejszym i najbardziej dosadnym przykładem. W obrębie specjalizujących się w księgowości firm rola nadzorcza jest zdewaluowana: „zaszedł decydujący zwrot w kategoriach prestiżu i statusu w kierunku komercyjnych obszarów takich jak consulting w zarządzaniu, finanse korporacji itd., coraz dalej od ducha publicznego, a przynajmniej komercyjnie jednoznacznego, audytu" (Hanlon 1994: 111). Kontrola i audyt postrzegane są obecnie jako biurokratyczna strata czasu, zajęcia mniej zyskowne niż consulting i wcale niekoniecznie prowadzące do rozwoju kariery. Dla zabezpieczenia lukratywnych kontraktów na doradztwo i pomoc w unikaniu podatków, zarządzanie finansami korporacji i pomoc w zarządzaniu zasobami ludzkimi, firmy księgowe regularnie nierealistycznie obniżają standardowe opłaty za audyt, zapewniając sobie w ten sposób finansowy bodziec dla przeprowadzania ich jak najtaniej i jak najszybciej. Ich korporacyjni klienci nie na-
62
63
rzekają na tę nagłą delikatność w dotyku. Jeżeli cena jest miarą wartości, to pokazuje ona, iż kontrola ksiąg rachunkowych ma zaskakująco nikłe konsekwencje zarówno dla nich, jak i dla ich klientów. Oceniając audyt po rezultatach, można dojść do wniosku, że chodzi w nim bardziej o legitymizację niż regulację. Tak więc zawód księgowego został włączony w pole wpływów korporacyjnego kapitału.
Kiedy dochodzi do załamania boomu, rozmiar sprzeniewierzenia szybko wychodzi na światło dzienne, jak stało się to po krachu 1929 roku albo po nagłym końcu wyjątkowo długiego boomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Symbolem tego procesu jest ogrom korporacyjnego oszustwa w Enronie. Największe skandale nie są nigdy ujawniane przez księgowych i audytorów, czego zupełnie świadomy jest Galbraith, kiedy żartuje, że „recesje wyłapują to, czego nie wyłapali audytorzy". Rynkowi populiści tłumaczą, że korporacyjne skandale spowodowane są przez zachłanność mniejszości korporacyjnej kadry zarządzającej, połączoną z lekceważącą postawą kilku niekom-, petentnych kontrolerów. Jednakże fakt, że regularnie pojawiają się one w przeddzień załamania, świadczy, iż problem ten nie jest indywidualny, ale strukturalny.
Ostatnią cechą rynkowego populizmu jest utrzymywanie, że wolny rynek jest czymś na kształt urzeczywistnionej demokratycznej utopii. Wszystko to, co się dzieje - tak jak w Kandy-dzie Woltera - dzieje się dla najlepszego i w najlepszym z możliwych światów. Taki punkt widzenia jest formą dogmatu - dogmatu znanego jako rynkowy fundamentalizm. Specyficznym przypadkiem tego dogmatu jest tak zwana hipoteza efektywnego rynku.
Teoria efektywnego rynku (efektywności informacyjnej)
Do lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku niewielu poważnych komentatorów na światowym rynku papierów wartościowych zaprzeczyłoby wartości analizy finansowej w pomaganiu inwestorom w odnalezieniu „niedoszacowanych" akcji i udziałów,
będących doskonałą okazją do inwestycji. Eksperckie analizy -mogły zapewnić, że portfolio udziałów inwestora prześcignie giełdę poprzez wybór udziałów o zaniżonej wartości i unikanie j akcji, których cena była wyższa aniżeli ich rzeczywista wartość. System ten opierał się na założeniu, że udziały mają faktyczną i możliwą do ustalenia wartość, którą można określić dzięki analizie inwestycyjnej.
Hipoteza efektywnego rynku (efektywności informacyjnej) w zdecydowany sposób zaprzecza ważności tego twierdzenia. Na efektywnym rynku cena akcji równa się dokładnie ich rzeczywistej wartości: nie ma czegoś takiego jak „niedoszacowa-na" albo przeszacowana wartość akcji. Przyczyną takiego sta- , nu rzeczy jest to, że efektywne rynki posiadają szereg zasadniczych właściwości: ma miejsce obfity przepływ informacji, ceny reagują błyskawicznie na zmiany na poziomie informacji, wszyscy inwestorzy działają racjonalnie, a transakcje przeprowadzane są szybko i niedrogo. Zgodnie z tą hipotezą Wall Street, londyńskie City i inne ważne rynki papierów wartościowych (akcji i świadectw udziałowych) posiadają te cechy w wyczerpującej postaci i są paradygmatycznymi przykładami rynkowej efektywności. Wszystkie publicznie dostępne informacje o przedsiębiorstwie są momentalnie przetwarzane i odzwierciedlane w zmianach cen jego akcji. Subiektywne wymiary ra- i cjonalności wszystkich zaangażowanych w rynek aktorów sumują się do jednej obiektywnej racjonalności. W tej sytuacji nie istnieje żaden racjonalny sposób na pokonanie rynku, ponieważ inwestorzy nie posiadają żadnej informacji, która nie byłaby już wkalkulowana w ceny akcji przez armię analityków i inwestorów tworzących rynek. Można też uznać, że jedyną racjonalną podstawą podejmowania prób pokonania rynku jest posiadanie przez inwestora wyłącznej, zdolnej kształtować cenę informacji, która nie została jeszcze upubliczniona: np. wcześniejsze ostrzeżenie, że firma wkrótce ogłosi wyższe niż spodziewane zyski. Działanie na podstawie takiej uprzywilejowa- / nej wiedzy - poufnych informacji - dałoby inwestorowi nieuczciwą przewagę, dlatego wszystkie większe światowe giełdy papierów wartościowych posiadają specjalne ograniczenia i regulacje. Odkrycie przypadków naruszenia tych regulacji jest
64
65
oczywiście bardzo trudne, więc takie praktyki są raczej szero-v - ! ko rozpowszechnione, prawdopodobnie racjonalne i z całą pew-^ ' nością niebywale zyskowne.
Z hipotezy efektywnego rynku nie wynika jednak, że inwestowanie w rynek papierów wartościowych jest bezsensowne i bezowocne - przeciwnie, większość komentatorów finansowych stwierdziłaby, że jest ono bardzo rentowne, zwłaszcza w długim przedziale czasowym. Właściwie wyciągniętym wnioskiem nie jest wstrzymanie się od inwestycji ani próba pokonania rynku w jakiś inny sposób, ale zwyczajne podążanie razem z nim. Aby to osiągnąć, należy inwestować w fundusze indeksowe, które po prostu „śledzą" rynek, podążając za nim w górę i w dół tak blisko, jak to tylko możliwe.
W obrębie świata osobistych usług finansowych hipoteza efektywnego rynku niesie ze sobą pewne kontrowersje. Podtrzymywana jest przez firmy oferujące fundusze indeksowe, ale odrzucana jako fałszywa i bezpodstawna przez menedżerów czynnie zarządzających funduszami i codziennie próbujących zmierzyć się z rynkiem (wiele domów inwestycyjnych przezornie się ubezpiecza, oferując oba rodzaje funduszy). Czy racjonalne jest pokładanie wiary w racjonalność efektywnego rynku? A co z długą historią bąbli i załamań na rynkach giełdowych albo udokumentowanymi przypadkami zbiorowego szaleństwa, jak choćby siedemnastowieczna holenderska mania inwestowania w cebulki tulipanów? Czy na pewno racjonalny aktor może ! odnieść korzyść z tych epizodów przyjmując strategię inwestowania „pod prąd" - sprzedawania wtedy, kiedy wszyscy kupują (unikając w ten sposób giełdowych krachów) - albo kupując wtedy, kiedy wszyscy sprzedają (wchodząc tym samym w posia-S danie akcji, kiedy są one wyjątkowo tanie)? Wynikałoby z tego, ' że racjonalny aktor może zarobić na napadzie zbiorowej irracjo-) nalności. Jeżeli tak jest, to oznacza to, że dla racjonalnego akto-\ra hipoteza efektywnego rynku jest po prostu wygodnym i użytecznym mitem.
Rynkowy fundamentalizm
W książce Globalizacja (2004/2002) Joseph Stiglitz przypuszcza zacięty atak na rynkowy fundamentalizmrTermin fundamentalizm ma mieć znaczenie pejoratywne. W religioznawstwie, z którego wywodzi się to słowo, fundamentalistami określa się ludzi, którzy wierzą, że uświęcony tekst, na którym opiera się ich wiara, jest całkowicie pozbawioną błędów wykładnią jedynej prawdy. Stiglitz w przemyślany sposób używa tego terminu dla opisu zelotyzmu, bigoterii i dogmatyzmu. Owładnięci ślepą wiarą rynkowi fundamentaliści są zadufanymi w sobie ideologami, którzy nie przyjmują do wiadomości żadnych sprzecznych z ich stanowiskiem dowodów i nie są w stanie tolerować odstępstwa ani krytyki.
Największe instytucje promujące rynkowy fundamentalizm to Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF), Bank Światowy i Skarb Państwa USA. Polityka tych instytucji jest zbieżna w czymś, co Stiglitz określa jako „pakt waszyngtoński" {Washington Consensus). Opiera się on na trzech filarach: prywaty-zacji, czyli wyprzedaży majątku państwowego prywatnemu sektorowi; liberalizacji, a więc deregulacji gospodarki i zakończeniu państwowego „wtrącania się" w rynki handlowe, finansowe i kapitałowe oraz upraszczaniu polegającym na obniżaniu podatków i rządowych wydatków na pomoc społeczną i programy rozwojowe.
Rynkowy fundamentalizm posiada szereg charakterystycznych właściwości ideologicznych:
Odrzucenie przeciwnych dowodów
Jest to być może zasadnicza cecha rynkowego fundamentalizmu, z której wywodzą się wszystkie pozostałe. Stiglitz zgromadził całe mnóstwo dowodów aby pokazać, co stało się, kiedy kraje rozwijające się, a wśród nich kraje przechodzące postkomunistyczną transformację, zmuszone zostały do przystania na warunki narzucone im przez pakt waszyngtoński. W rezultacie pogłębiła się przepaść pomiędzy bogatymi a biednymi, destabilizacja klasy średniej, której wielu przedstawicieli musiało emigrować, bezrobocie, niewystarczające inwestowanie w edukację oraz
67
przekupstwo, korupcja i gangsteryzm. Paradoksalne jest to, że załamanie się polityki rynkowych fundamentalistów nie daje im nic do myślenia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek zmianie zdania. Przeciwnie - ich wiara staje się jeszcze głębsza, co udowadnia adekwatność zaczerpniętego z religioznawstwa terminu „fundamentalizm". Nie jest to więc sprawdzalna na faktach teoria naukowa, ale religijny dogmat całkowicie na nie uodporniony.
Fetyszyzm i reifikacja
I
Krytykując rynkowy fundamentalizm, Stiglitz podkreśla
konieczność analizowania wpływu partykularnych rozwiązań politycznych w ich szerszym kontekście. Jest to wezwanie do porzucenia fetyszyzowanych i reifikowanych pojęć „rynku" i skoncentrowania się na społecznych rzeczywistościach pojedynczych rynków.
Normatywność
Ponieważ fundamentaliści fetyszyzują i reifikują pojęcie rynku, logiczne jest, iż powinni oni ogłosić wolny rynek uniwersalnym rozwiązaniem na wszystkie problemy społeczne, gospo-, darcze i polityczne. Dla społeczeństw rozwijających się, 1 mających zapotrzebowanie na wzrost gospodarczy, społeczeń-I stw państw socjalistycznych przechodzących do kapitalizmu, i kapitalistycznych społeczeństw w kryzysie - niezależnie od kontekstu społecznego, spuścizny historycznej i ram kulturowych - rynek jest niezmiennym i uniwersalnym panaceum.
Hipokryzja
Fundamentaliści rynkowi są przygotowani na zarzuty, że wmuszają w inne państwa programy polityczne i gospodarcze, na które nigdy nie zgodziliby się w swoim własnym kraju. Wysławiają wolny handel, ale uprawiają protekcjonizm.
Zanegowanie rządu
Promując rynek, fundamentaliści jednocześnie krytykują , rolę odgrywaną przez rząd w regulowaniu gospodarki. Zwy-: czajne działanie rządu nazywane jest „wtrącaniem się" w rynek. Jest to jeden z powodów, dla których pakt waszyngtoński
naciska, aby jego zalecenia wdrażane były jak najszybciej - tak, aby rządom nie starczyło czasu na utrudnianie działania naturalnych rynkowych mechanizmów. Paradoksalnie, taki głęboki brak ufności w rządy stanowi przejaw politycznej naiwności, ponieważ implementacja programów paktu waszyngtońskiego (prywatyzacji, liberalizacji i upraszczania) jest z konieczności / powierzona tym samym rządom, które - zdaniem fundamenta- / hstow - stanowią sedno problemu. Jeżeli reżim jest skorumpo-wany, to wiara, iż sam się zreformuje, jest klasycznym przykładem strategii, która obraca się przeciwko sobie samej.
Dwudziestowieczni fundamentaliści rynkowi uważają, iż ich program minimalizacji rządu, deregulacji i laissez-faire jest wierny wartościom i zasadom wysuniętym przez Adama Smitha. Twierdzenie to jest jednak co najmniej wątpliwe.
Smith kładzie nacisk na sprawiedliwość jako fundament społeczeństwa. Dobroczynność, jak pisał, nie jest jednak najważniejsza. „Dla istnienia społeczności jest więc mniej istotne czynienie dobra niż sprawiedliwość. Społeczność mniej istotne może przetrwać, gdy zabraknie dobroczynności, choć nie będzie to dla mej najpomyślniejszy stan; jednakże przewaga niesprawiedliwości musi całkowicie je zniszczyć" (Smith 1954/1776, t.l: 127). Solidny system prawa, praw własności i moralności,' jest zasadniczy dla rynkowego społeczeństwa. Podobnie jest w przypadku infrastruktury dróg, kolei, kanałów, mostów i kanalizacji, na których wspierają się gospodarcze sukcesy. Tak samo jest z systemem publicznej edukacji, bez którego podział pracy uczyniłby z ludzi ignorantów i dyletantów.
Wynika z tego, iż rząd odgrywa ogromnie ważną rolę w umieszczaniu tego wszystkiego na właściwym miejscu. Kwestia sprawiedliwości i porządku społecznego wymusza szereg wyjątków na polityce opartej na zasadzie laissez-faire. Smith był gorliwym obrońcą tzw. praw nawigacyjnych, które - chroniąc brytyjski transport morski oraz wzmacniając Królewską Marynarkę Wojenną - stanowiły żywotny interes ze względu na narodowy dobrobyt i obronę. Był także zwolennikiem protekcjonizmu stosowanego w odwecie przeciwko innym narodom stosującym podobne praktyki handlowe. Jednak mimo sprzeciwiania się ograniczeniom nakładanym na wolny handel
/',
ł
68
69
widział on potrzebę chronienia zawodowych praktyk przed niczym nieskrępowanymi siłami rynkowymi (zob. Dingwall
i Fenn 1987). .
W tym miejscu, jak wszędzie indziej w swojej pracy, Smith prezentuje się jako praktyczny i światowy człowiek. Największy na świecie zwolennik wolnego handlu napisał te oto słowa: „Nadzieja, że wolność handlu w Wielkiej Brytanii będzie kiedyś całkowicie przywrócona, byłaby równie absurdalna, jak oczekiwanie iż w Wielkiej Brytanii powstanie kiedyś wyimaginowana kraina Oceanii czy Utopii" (Smith 1954/1776, t.2: 68).
Podobnie jak z wolnym handlem jest też z konkurencją: Smith pisze o prawdziwych ludzkich istotach angażujących się w konkurencyjne walki między sobą. Kiedy spojrzymy na pisma współczesnych rynkowych fundamentalistów, trudno o podobnie twardy realizm, co pokazuje Backhouse (2002: 327-328) w swojej wielopoziomowej analizie historii gospodarki. Społeczna rzeczywistość targowisk zastąpiona została abstrakcyjną fikcją nazywaną „rynkiem".
Rynkowi fundamentaliści podzielają głębokie przekonanie, iż wolny rynek jest zawsze lepszy od państwowego planowania. Upadek komunizmu zapewnił im więc znakomicie ilustrujący to twierdzenie przykład.
W listopadzie 1989 roku, krótko po 28 urodzinach muru berlińskiego, Niemcy zabrali się do niszczenia go. Ten historyczny moment stał się później symbolem upadku komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej. Jego koniec był zaskakująco szybki. Aksamitna Rewolucja w Czechosłowacji odniosła sukces jeszcze tego samego listopada. Węgry i Polska stały się państwami wielopartyjnymi w 1990 roku. Zjednoczenie walutowe i gospodarcze Republiki Federalnej Niemiec i Niemieckiej Republiki Demokratycznej nastąpiło w czerwcu 1990 roku, a proces całkowitego ponownego zjednoczenia zakończył się cztery miesiące później. Związek Sowiecki zdołał przetrwać niewiele dłużej. Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (Comecon), komunistyczny międzynarodowy system handlowy, rozpadł się w styczniu 1991 roku i został formalnie rozwiązany w czerwcu. Jeszcze w sierpniu tego samego roku, po nieudanym puczu przeciwko Gorbaczowowi, zorganizowanym przez twardogłowych
komunistów, władzę przejął Borys Jelcyn i rozpoczął proces faktycznego rozpadu ZSRR, wprowadzając jednocześnie Rosję na drogę do gospodarki rynkowej.
Zgodnie z powszechnie stosowanym podręcznikiem ekonomii, „rok 1989 zasygnalizował światu to, co wielu ekonomistów mówiło od dawna: wyższość rynkowo zorientowanego systemu cenowego nad centralnym planowaniem jako metodą organizacji działań gospodarczych" (Lipsey i Chrystal 1999: 3). Wydarzenia 1989 roku wzięto od razu za znak zwycięstwa nie tylko wolnorynkowej orientacji, ale także całego systemu intelektualnego - neoklasycznej ekonomii, która pozwala nam wyobrażać sobie, zrozumieć i analizować rynek. Można było zobaczyć zwycięstwo wolnego rynku jako skutek długotrwałego historycznego procesu społecznych i intelektualnych osiągnięć prowadzących do końcowego stanu pokoju, dobrobytu oraz globalnej demokracji - „koniec historii", jak określił ten stan Francis Fukuyama (1996/1992).
Centralnie planowane i zarządzane gospodarki to te, w których alokacja zasobów i dystrybucja przychodów uzależnione są w pierwszej kolejności od władz centralnych, a nie sił rynkowych. Ich upadek wiązał się z kilkoma oczywistymi symptomami, wśród których wyróżnić należy z całą pewnością:
Niedobory: chronicznie brakowało wielu dóbr potrzebnych konsumentom - słynnym przykładem ze Związku Radzieckiego są papier toaletowy i mydło.
Kolejki: od czasu do czasu, zupełnie z zaskoczenia, te rzadko dostępne dobra pojawiały się na krótko na rynku za sztucznie niską cenę. W miarę rozprzestrzeniania się informacji o nich tworzyły się długie kolejki. Gotowość do stania w kolejce stała się komunistycznym ekwiwalentem kapitalistycznej zdolności do zapłaty. Czekanie było przede wszystkim zadaniem kobiet.
Buble: dobra niechciane przez konsumentów, jak choćby czarno-białe telewizory, wypełniały sklepowe półki i wystawy.
Tandeta: dobra produkowane w sowieckiej strefie wpły- j wów były prawie zawsze niskiej jakości i większość z nich można było sprzedawać na Zachodzie jedynie za bardzo niską cenę.
70
71
Niska jakość usług: komunistyczni oficjele i usługodawcy byli powolni, nieprzyjemni i lekceważący. W najlepszym razie ich klienci mogli liczyć na ponurą obojętność.
Zanieczyszczenie: kraje dawnego bloku radzieckiego odziedziczyły po komunizmie degradację środowiska, nieporównywalną nawet z tą na kapitalistycznym Zachodzie. Niskie koszty energii, akcent położony na przemysł ciężki, nieefektywne zużycie zasobów i tajemnicza polityka kulturowa - wszystko to składało się na ten problem. Eksplozja reaktora nuklearnego w Czarnobylu stała się ikoniczną sowiecką katastrofą; przestarzała technologia, niekompetentne zarządzanie, niezdarne próby zaprzeczania i tuszowania.
Korupcja: niedociągnięcia centralnego planowania były po części uzupełniane przez półlegalne i nielegalne praktyki handlowe. Majątek państwowy był dość powszechnie postrzegany jako niczyj, więc przywłaszczanie go sobie nie było traktowane jako prawdziwa kradzież.
Za tymi problemami kryły się prawdziwie poważne proble-
; my strukturalne: niska produktywność siły roboczej, wycho-
. dząca z użycia technologia, załamujący się wzrost gospodarczy,
| nadęte siły wojskowe i zacofana gospodarka rolnicza (Lavigne
1999: 92).
Zdaniem zwolenników wolnego rynku, problemy centralnie planowanej gospodarki dają się sprowadzić do problemów związanych z informacją. Pierwszym zagadnieniem jest przepastna ilość informacji niezbędna podmiotom centralnego planowania do osiągnięcia efektywnych strategii lokowania zasobów. W praktyce nigdy nie są w stanie nawet zbliżyć się do zebrania całości informacji, jakich potrzebują, więc ich decyzje są w nieunikniony sposób oparte na beznadziejnie nieadekwatnych danych. To, czy byliby w stanie wziąć pod uwagę wszystkie dane, jeżeli weszliby w ich posiadanie, jest wątpliwe - ale ten problem nigdy się na szczęście nie pojawi.
Jeszcze trudniejsze jest drugie zagadnienie:ja£ość informa-j cji. Dane dostarczane są organom centralnego planowania przez przedsiębiorstwa, które później są też przedmiotem podejmowanych przez nie decyzji. Rezultat jest oczywisty
i nieunikniony: przedsiębiorstwa będą oszukiwać. Będą dostar- / I czały organom fałszywe bądź niepełne informacje, aby zapewnić sobie cichszą i bardziej samodzielną egzystencję. Nawet jeżeli strona rządowa jest tego w pełni świadoma, to i tak niewiele może w tej sprawie zdziałać. Jeżeli spróbują skorygować otrzymane dane, w przyszłości przedsiębiorstwa dostarczą jeszcze bardziej i jeszcze lepiej falsyfikowanych informacji. Więcej biu- I rokracji, więcej regulacji, więcej przekłamań, więcej biurokracji. Lavigne dostrzegał w tym (1999: 12) zaklęte koło, które uczyniło system sowiecki niezdolnym do zreformowania samego siebie, czyniąc tym samym porażkę w starciu z rynkowym kapitalizmem nieuniknioną.
Niska jakość informacji znajdujących się w obiegu w kontrolowanej gospodarce wskazuje na trzecie zagadnienie, często podejmowane przez Friedricha Hayeka. Wiele z potrzebnych dla efektywnego funkcjonowania gospodarki informacji nie jest świadomie teoretyzowanych i nie da się ich sklasyfikować. Są one natomiast ucieleśnione w praktycznej, zakorzenionej w codzienności wiedzy potocznej o ludziach, warunkach i specyfice okoliczności, rodzaju wiedzy wyrażającym się w praktycznych umiejętnościach, nawykach i dyspozycjach. Hayek uważał, iż to dokładnie ten typ wiedzy posiadają i wykorzystują przedsiębiorcy. Leży ona jednak całkowicie poza zasięgiem ludzi odpowiedzialnych za centralne planowanie.
Socjologiczne studia nad pracą i przemysłem w spójny spo- i sób demonstrowały istotność tego typu „niemej" wiedzy oraz ' / związanych z nią praktycznych umiejętności. Doskonałym przykładem jest praca Stranglemana (2004) o brytyjskim przemyśle kolejowym, pokazująca w jaki sposób legitymizowana przez neoliberalną strategię złamania władzy związków i pry- / watyzacji przemysłu kadra zarządzająca dążyła do systematycznego zniszczenia autonomicznej kultury miejsca pracy, która odegrała zasadniczą rolę w doprowadzeniu do prawidłowego funkcjonowania kolei. Celem menedżerów było zamazanie zasobu wiedzy kulturowej, wartości i dyspozycji przekazywanych z pokolenia na pokolenie i zastąpienie ich całkowitymi specyfikacjami zawodów oraz arsenałem środków nadzoru i dyscypliny. Jest to klasyczna formuła rządzenia i kontroli. Nowi
72
73
menedżerowie byli po prostu menedżerami - nie kolejarzami albo ludźmi od pokoleń związanymi z tą branżą. Nie mieli żadnego wcześniejszego doświadczenia w tej branży i nie bardzo zważali na obowiązujące w niej zwyczaje i praktyki. Takie przykłady pokazują, czego dowodzi O'Neill (1998: 138-142), słabość twierdzenia Hayeka, iż jedynie system wolnorynkowy jest w stanie w pełni wykorzystać potencjał niemej wiedzy. Jednak z całą pewnością rynki - zwłaszcza w epoce globalizacji - przejawiają tendencję do zacierania wiedzy posiadanej przez słabych i zmarginalizowanych aktorów - ludów autochtonicznych, chłopów i „niewykwalifikowanych" robotników. Być może centralnie planowane gospodarki nie potrafią albo nie są w stanie wykorzystać niemej wiedzy, jednak nie dowodzi to wcale, iż rynki potrafią tego dokonać - nie powinno to więc być ważnym argumentem rynkowych fundamentalistów.
Kiedy tylko komunizm zaczął się kruszyć, „pakt waszyngtoński" zaczął wdrażać to, co Stiglitz określa jako „terapię szokową" bądź podejście „big bang". Przyczyną tego był po części strach, że jeżeli zmiana nie będzie bardzo szybka, to komuniści mogą powrócić do władzy. Biurokracje starych państw byłyby w nieunikniony sposób przeciwne rynkowym siłom i należało je pominąć, ponieważ stanowiły element problemu, a nie rozwiązania. Istniała wówczas silna potrzeba tworzenia, tak szybko jak to tylko możliwe, nowych klas przedsiębiorców i konsumentów, w których interesie znajdowało się wprowadzenie systemu rynkowego.
Pakt waszyngtoński opiera się na wierze, iż rynki rozwijają się błyskawicznie i spontanicznie w odpowiedzi na istniejące zapotrzebowania. Przejście od komunizmu do systemu rynkowego postrzegane było raczej jako kwestia pokonywania przeszkód, niż budowania instytucji. Wszystkie reformy wdrażane były jednocześnie, co ironicznie implikowało ogromne osiągnięcia w dziedzinie społecznej inżynierii. W Związku Radzieckim i jego krajach satelickich podjęto szereg prób przeprowadzenia reform: po śmierci Stalina w 1953 roku, w latach sześćdziesiątych i w latach osiemdziesiątych w ramach gorbaczowowskiej piere-strojki. Terminologia kojarzona dotychczas z systemami rynkowymi weszła w użycie w systemach opartych na centralnie
sterowanej gospodarce, prowadząc w ten sposób na Zachodzie do nadzwyczajnego optymizmu co do perspektywy zmian. Jak uważa Lavigne (1999: 41), tylko dlatego, że organy centralnego planowania mówiły o cenach, zyskach, stopach procentowych i efektywności, zachodni eksperci przyjmowali, że rozpadające się organy centralnej kontroli szybko dopuszczą rynkowe mechanizmy do nowej rzeczywistości podaży i popytu. Mimo że okazało się to całkowitą iluzją, dogmatyzm rynkowego fundamentalizmu nie został choćby trochę naruszony, demonstrując tym samym zdolność do przezwyciężenia dowodów jego faktycznej porażki.
Teoria wyboru publicznego
„Teoria wyboru publicznego" stanowi raczej nieszczęśliwą nazwę dla całego szeregu prac starających się zastosować analizę ekonomiczną do obszaru życia politycznego w ogólności, a zwłaszcza do działań polityków, wyborców i biurokratów. Jak 1 postaram się za chwilę pokazać, teoria wyboru publicznego była użytecznym narzędziem dla projektów neoliberalnej rekonstrukcji społecznej, którą wdrażano w wielu zachodnich społeczeństwach począwszy od końca lat siedemdziesiątych.
Zasadniczą właściwością wolnorynkowego myślenia, jak podkreśla Smart (2003: 112-115), jest założenie mówiące, iż ludzie motywowani są w pierwszej kolejności przez własny interes we wszystkich obszarach życia społecznego. Zastosowanie tej perspektywy do polityki prowadzi do głębokiego sceptycyzmu co do ideałów „służby publicznej" powtarzanych przez polityków, pracowników służby cywilnej i zawodowych stowarzyszeń. Sektor publiczny z tego punktu widzenia nie charakteryzuje się etosem służby publicznej, a zatrudnieni w nim ludzie nie są al-truistycznymi rycerzami, ale interesownymi nikczemnikami. Szybko okazuje się więc, iż teoria wyboru publicznego posiada silnie cyniczne zabarwienie.
Teoria wyboru publicznego próbuje pokazać swój wszechstronny i uniwersalny zakres zastosowań. Powód jest prosty: rzekomo odzwierciedla ona rzeczywistość ludzkiej natury.
74
75
I Większość ludzi najczęściej i w większości sytuacji podejmuje działania ze względu na własny egoistyczny interes, i w najlepszym razie ich altruizm jest ściśle ograniczony. Zwolennicy wolnego rynku przyjmują to za prawdę i twierdzą, iż pracują
I zgodnie z, a nie przeciwko usposobieniu ludzkiej natury. Teoretycy publicznego wyboru, nawet jeżeli skłonni są przyznać, iż duch publiczny odgrywa pewną rolę w życiu politycznym, ostrzegają nas przed konstruowaniem polityki społecznej w oparciu o przypuszczenie, że ludzie będą zachowywać się al-truistycznie. Bezpieczniej jest założyć, iż jest wręcz przeciwnie i zastosować zasadę ostrożności w projektowaniu społecznych instytucji. Podejście to podsumowuje treściwie O'Neill (1998: 172): „Problem podatności instytucji na ludzi zdeprawowanych, egoistycznych, nastawionych na karierę, na miłośników pieniędzy i władzy, to problem, który każda możliwa do przyjęcia społeczna i polityczna teoria musi brać na poważnie".
Realistyczna ocena motywacji polityków i państwowych biurokratów nie powinna stać się monopolem teoretyków publicznego wyboru. Podobny sceptycyzm, jak przypomina O'Neill, można odnaleźć w marksowskiej krytyce Hegla. W warunkach kapitalizmu państwowa biurokracja nie jest bezinteresownym ciałem stojącym ponad społeczeństwem obywatelskim, ale jego częścią bezlitośnie forsującą własne interesy. Zasadnicza różnica jest taka, iż Marks koncentrował się na mechanizmach kapitalistycznego porządku społecznego i wytwarzanej przez niego kulturze, podczas gdy teoretycy wyboru publicznego podkreślają to, co wydaje się być uniwersalną prawdą wywodzoną z natury ludzkiej i w związku z tym znajdującą zastosowanie w każdych warunkach kulturowych. Tak więc teoria wyboru publicznego zakłada, że indywidualne preferencje poprzedzają i tłumaczą konstrukcję instytucjonalną. Konsumenci w naturalny sposób chcą wejść w posiadanie dóbr, politycy zyskać jak najwięcej głosów, a biurokraci umożliwić sobie kolejny awans w karierze. Teoria wyboru publicznego jest szczegółowym i niezbyt subtelnym wariantem teorii racjonalnego wyboru, którą będziemy zajmować się w następnym rozdziale. Przyjmuje ona prymitywny pogląd na motywację, w którym, jak zauważa O'Neill, politycy są jedynie wyrobnikami, a biurokraci co najwyżej karierowiczami.
Taka powierzchowna perspektywa nie pozwala nam na narysowanie pomiędzy nimi żadnej linii podziału - wszyscy są równie winni niemoralnego egoizmu.
Cyniczna, demaskatorska postawa wobec publicznych urzędników była charakterystycznym elementem neoliberalnego projektu społecznej rekonstrukcji. Jeżeli, mówiąc słowami Le Granda (2003), brytyjskie państwo opiekuńcze lat 1945-1979 było epoką „nieokiełznanej rycerskości", to rok 1979, kiedy to do władzy doszła Margaret Thatcher, zwiastował „triumf nikczemników". Okres powojenny do roku 1979 wydawał się złotą erą dobrobytu. Politycy i pracownicy służby cywilnej postrzegani byli jako kompetentni i życzliwi, pracownicy zawodowi byli w oczywisty sposób wyższymi ideałami służenia klientowi i wspólnocie oraz, co najważniejsze, uważano, że podatnicy są dobrowolnie skłonni płacić za państwo opiekuńcze. Jeżeli zaś idzie o ludzi otrzymujących pomoc społeczną, to postrzegani oni byli jako wdzięczni i pełni szacunku do rządzących ekspertów oraz zadowoleni ze standardowej podstawowej opieki, która była darmowa dla wszystkich.
Dla neoliberalnych krytyków złoty wiek dobrobytu był jednak przede wszystkim złotym wiekiem biurokracji, nieefektywności, zależności i sztucznego podnoszenia zatrudnienia. Kiedy zaś chylił się ku upadkowi, jak mówili krytycy, problemy te stawały się coraz wyraźniejsze i lepiej widoczne: nie tylko biurokraci, ale także służba cywilna i pracownicy wykwalifikowani (professionals) stali się przedmiotem powszechnego rozczarowania i podejrzliwości. Coraz szersze warstwy klasy średniej zaczęły przenosić się z sektora publicznego do prywatnego, a działania spod znaku „opodatkuj i wydaj" (tax and spend) były coraz rzadziej podejmowane - zwłaszcza, jeżeli ich celem była redystrybucja przychodu.
Jeżeli uważa się, iż pracownicy są nikczemnikami, a konsumenci powinni być suwerenni, to oczywistą rzeczą, jaką należy zrobić, aby dostarczać publiczne usługi wydajnie i efektywnie, będzie, jak zauważa Le Grand (2003: 9), uwolnienie mocy rynku. W branżach i sektorach gospodarki, w których pełna prywatyzacja została odrzucona jako nieosiągalna i niepożądana, rząd stworzył swego rodzaju „quasi-rynki". Na rynkach tych państwo
76
77
zapewnia środki finansowania, zazwyczaj wyznaczając podmiot kupujący, aby działał w imieniu klienta. Ze strony podaży natomiast organizacje publiczne albo non-profit walczą o klientelę.
Mimo iż tego typu cwasi-rynki były silnie krytykowane przez lewicę, Le Grand broni stojącej za nimi zasady. Różne wysuwane przez niego propozycje mają w zamierzeniu służyć zabezpieczeniu korzyści płynących z rynku, w szczególności upodmiotowieniu konsumentów, poprzez osłabianie niektórych najbardziej drastycznych konsekwencji, jakie pociąga za sobą pełne urynkowienie, zwłaszcza ogromnych nierówności w bogactwie i posiadanej władzy. Uważa on, iż możliwe jest skonstruowanie mechanizmów, które zabezpieczą jednocześnie interesy rycerzy i nikczemników. „To może zostać osiągnięte", stwierdza (Le Grand 2003: 168), „poprzez system oferujący osobistą (lub instytucjonalną) nagrodę za działania postrzegane w kategoriach korzyści dla użytkowników, ale za które nagrody nie są na tyle wielkie, aby całkowicie wyeliminować poczucie osobistego poświęcenia kojarzonego z tak rozumianym działaniem". Zarówno egoiści, jak altruiści zachęceni będą do podejmowania tych samych pożądanych działań dla dobra konsumentów. Zarządzane właściwie, quasi-ryńki stanowią formę doux commerce publique (patrz rozdział 1, strona 27). Mają w ten sposób znaczne zasługi w promowaniu szacunku dla ludzi, których los zależy od systemów opieki społecznej.
Racjonalny wybór i racjonalność instrumentalna
Rynkowy populizm i rynkowy fundamentalizm są dwoma ideologiami regularnie wykorzystywanymi dla legitymizacji polityki deregulacji, prywatyzacji i trudności ekonomicznych sektora publicznego. Ich odpowiednikiem i pomocnikiem w sferze akademickiej jest teoria racjonalnego wyboru. Podobnie jak one, teoria ta także jest kontrowersyjna.
Teoria racjonalnego wyboru posiada szereg definiujących ją charakterystyk, spośród których dwie wydają się najważniejsze. Po pierwsze, opiera się ona na metodologicznym indywidualizmie
- zasadzie mówiącej, że zjawiska społeczne mogą i powinny być redukowane do właściwości pojedynczych ludzkich istnień. Przedsiębiorstwa, związki zawodowe, rządy oraz państwo narodowe są abstrakcjami: z tego punktu widzenia społeczeństwo nie jest niczym więcej jak sumą jego indywidualnych członków. Wywodzi się z tego charakterystyczne dla ekonomistów oparcie się na statystykach zbiorowości. Po drugie, teoria racjonalnego wyboru utrzymuje, że ludzie zawsze działają aby osiągnąć własne cele w najbardziej efektywny sposób ze względu na swoje preferencje i posiadaną wiedzę. Wzięte razem, te dwie właściwości oznaczają, iż porządek społeczny nie jest kwestią zwyczaju, tradycji albo podzielanych wartości, ale równowagą wytworzoną przez niezliczoną liczbę wzajemnych dostosowań kalkulujących i racjonalnie zorientowanych jednostek.
Wielu dotychczasowych komentatorów zwracało uwagę na istotną polaryzację stanowisk zwolenników teorii racjonalnego wyboru i jej przeciwników. Jest to także swoista przepaść mię-dzydyscyplinarna, z ekonomią w charakterze bastionu teorii racjonalnego wyboru i innymi naukami społecznymi jako jej krytykami. Każdy poszukujący kompromisu, jak choćby Beckford (2000), musi zachować ogromną ostrożność. Mimo iż ma on rację twierdząc, że w tym konflikcie strony walczą z karykaturami swoich oponentów, wojna ta ma w rzeczywistości realny wymiar. Teoria racjonalnego wyboru buduje abstrakcyjne modele teoretyczne bezwstydnie oparte na brutalnie upraszczających założeniach, wywodząc twierdzenia z aksjomatów i bez cienia wątpliwości zapewniając o ich potencjale przewidywania. Inne odmiany teorii społecznej są zazwyczaj bardziej eklektyczne i niepoukładane, kładą nacisk na osobliwości społecznych i kulturowych kontekstów, są indukcyjne a nie dedukcyjne i strzegą się zapewnień o możliwościach wnioskowania w przyszłość. Różnica ta jest zgrabnie wyjaskrawiona poprzez przeciwstawienie sobie „czystych modeli" ekonomicznych i „brudnych rąk" socjologii (Hirsch i in. 1996).
Teoria racjonalnego wyboru nie jest jednak homogeniczna. Goldthorpe (1998) zaprezentował trzy wymiary, w jakich można jego zdaniem umieścić różne odmiany tej teorii.
78
79