LA PUSH, twilight rozne


LA PUSH

Stałam jak ta ostatnia sierota opierając się o rosnący najbliżej domu cedr. Czekał mnie spacerek z Alice. Już od samego rana chodziłam niczym bomba zegarowa, świadomość poznania tajemnicy Edwarda i Emmetta mnie przerastała. Po pierwsze nie lubiłam prezentów, po drugie drogich prezentów, po trzecie zbędnych prezentów i w końcu ostatnie …po czwarte tych, których wolałabym nie dostać! Edward i jego rodzina dobrze wiedzieli jak na nie reaguję, przyswoił sobie również, że gdy ładnie poprosił nie byłam mu w stanie odmówić. Zapewne tej taktyki zamierzał się dziś trzymać. „ Mącenie w głowie” tak to nazwałam. W czasie przed moją przemianą ( wadliwą jak widać) - robił to całkiem nieświadomie, już po niej - z czystą premedytacją. Byłam zbyt słaba by mu się wówczas sprzeciwiać. Kto potrafiłby odmówić aniołowi? Aniołowi, którego głos sprawiał, że zatapiałam się w najgłębszych otchłaniach nieskazitelnej fascynacji, miłości i radości. Fakt, iż miałabym go nie posłuchać i sprawić mu tym przykrość byłoby niewybaczalnym postępkiem. Cóż czasem bywałam oporna, czasem to znaczy, gdy chodziło o wilkołaki!

Zastanawiało mnie również, dlaczego moja córka i jej narzeczony( to słowo jakoś mi nie odpowiadało) jeszcze nie wrócili? Mieli zjawić się na następny dzień po moim przebudzeniu, cóż mój mózg był może i lekko uszkodzony, ale liczyć jeszcze potrafiłam. Minęło siedem długich dni, a ona nawet nie zadzwoniła.

Edward tłumaczył, że wszystko jest w porządku i nie mam się, czym martwić. I mówiła to osoba, która postrzegana była jako nad opiekuńcza. Ufałam Renesmee jednak czułam się zawiedziona brakiem kontaktu z nią. Jakąż ja byłam egoistką! Jak musiała czuć się Renee? Kiedy do niej ostatnio dzwoniłam? Zamierzałam nadrobić zaległości wieczorem, o ile danie mi było przeżyć tak długo.

Alice w dalszym ciągu nie zaszczycała mnie swoją obecnością. Obiecałam sobie zaprzestać przekraczania bariery mentalnej w umysłach mojej rodziny,…ale skoro nie ułatwiali mi zadania?!

` pamiętaj, że ma was nie być minimum trzy godziny, nie wiem jak to zrobisz, ale błagam cię zajmij ją czymś'

Edward wydawał się być naprawdę spięty, jego mentalny głos był niespokojny.

` to nie będzie łatwe! Polowanie i zakupy nie wchodzą w grę…hm,…czym mam ją zająć tyle czasu?'

` jesteś mądrą dziewczynką, na pewno coś wymyślisz'

Zapewne ją teraz przytulił, tak to sobie wyobrażałam. Zaciekawiło mnie czy ostatnim razem, gdy wyświadczyła mu przysługę,( za którą dostała swoje ukochane żółte Porsche) też użył takiego zwrotu. Co do tamtego uprowadzenia mnie, nie byłam znowu taka posłuszna, a gdybym kolejny raz złamała reguły gry? Pomysł wydał się naprawdę kuszący. Biedna Alice i tak nie miała bladego pojęcia, co ze mną począć, Edward chciał mieć mnie z głowy, a ja potrzebowałam wyciszyć się przed czekającym mnie koszmarem. Tak koszmar czekał mnie na pewno po tym, co zamierzałam zrobić. Przyjęcie jeżdżącego schronu przeciw atomowego było niczym w porównaniu z reakcją ukochanego na wieść gdzie się wybrałam.

„ żadnych wypadów do La Push „ dudnił mi echem w głowie wczorajszy zakaz męża. To był jeden z tych momentów, w których byłam oporna. Wiedziałam, że jeśli odpowiednio podejdę Quila dowiem się wszystkiego na temat nieobecności narzeczonych, no o ile Sam i Paul najpierw mnie nie rozszarpią. Podejrzewałam jednak, że skora ku temu byłaby najbardziej Leah. O tak, ta nie zawahałaby się na pewno! Mimo obaw, a były ku nim jak najbardziej realne przesłanki, czmychnęłam w stronę lasu.

` Jeśli przeżyję spotkanie z wilkami to najwyżej Edward mnie poćwiartuje i spali w kominku'

Rozmyślałam pędząc przez zalesiony teren, dawno już nie czułam tej szybkości, wolności ogarniającej mój umysł…poczułam się po prostu wampirem, poczułam się w końcu sobą.

Zatrzymałam się dokładnie w miejscu, z którego niedawno cofnął mnie mój ukochany. Dopadła mnie kolejna fala wyrzutów sumienia.

` nie rób mu tego Bello, nie ignoruj jego zakazów ` krzyczała część mnie.

` idź tam, znajdź Quila, dowiedz się gdzie jest twoje dziecko i Jacob, tęsknisz za rezerwatem, nic się nie stanie! ` buntowała się ta egoistyczna część mojej natury. Stałam tak naprzeciw wielkiego świerku a moje wnętrze rozdzierało się na dwie części, sprawiało mi to niewyobrażalne męki umysłowe.

Parys wygrał tę bitwę….

Zamknęłam oczy i zrobiłam krok do przodu. Żyłam? Nie byłam pewna, ostatnio niczego nie byłam pewna! Bynajmniej ja sama również taka byłam!

Najwolniej jak tylko umiałam podniosłam powieki, cóż stałam już za świerkiem, prawie w lesie a nie w nicości. Pozwoliłam sobie na wyciągnięcie śmiałego stwierdzenia.

JESZCZE ŻYŁAM.

Jednak coś było nie tak, coś nie zgadzało się w otaczającym mnie widoku, moje wyczulone zmysły wyłapały różnicę, nadwerężony mózg jednak nie nadążał z odpowiednią szybkością rejestrować tych sygnałów. Ta świadomość wzbudzała we mnie okropny dyskomfort. Czułam się jak niewidomy jastrząb wzbity w powietrze.

Coś uderzyło we mnie od środka, poczułam jakby wypełniała mnie dziwna nieopisana materia, nie była to zaiste moja moc. Jakbym miała zrobioną właśnie transfuzje krwi, z tym, że krew zastąpiła magia.

Zrozumiałam, że znajduję się w tym samym miejscu, ale nie w tym samym czasie. Już raz to przeżyłam, dokładnie wczorajszego wieczoru, gdy znalazłam się Rochester. Nie stałam jednak przed bramą do nieznanego, byłam nadal o krok za granicą paktu z wilkołakami. Zdołałam w końcu spostrzec zmiany. Brakowało młodych drzewek przede mną, wcześniej nie zauważyłam również abym stała obok jakiegokolwiek mrowiska, potężny świerk za mną stał prosto, nie wygięty w nienaturalny sposób w prawą stronę. Tyle szczegółów się nie zgadzało.

` co ja tu do cholery robię? Kiedy ja tu jestem?'

Z trudem przed samą sobą musiałam przyznać, że najzwyczajniej w świecie zaczęłam panikować. W jakim celu doświadczałam tych wszystkich dziwnych rzeczy? Dlaczego akurat ja? Nie dość, że moje ciało wariowało to i psychika mi powoli siadała po prostu. Normalni ludzie ( ok. mutanci) nie miewali chyba tak realistycznych snów na jawie, o ile można to było nazwać w ogóle mianem snu.

I nadeszła pomoc! Bynajmniej tak wtedy pomyślałam, gdy ujrzałam Edwarda i Carlislea. Szukali mnie? W rezerwacie? Na terytorium plemienia Quileutów? Złamali pakt? Dla mnie?

Czułam się winna, postrzegałam się w tamtej chwili jako najgorszy z potworów stąpających po ziemi. Skazałam rodzinę na śmierć.

- Edward! - zawołałam najgłośniej jak tylko potrafiłam, jednak z mojej krtani nie wydobył się żaden dźwięk - Edward!!! - krzyczało już moje mentalne ja.

Nawet nie odwrócił się w moją stronę, wskazał na coś ojcu i już ich nie było. Instynkt kazał mi podążać śladem ukochanego. Rzuciłam się w pościg. Byłam dość szybka by dogonić ich bez problemu. Na lekkim wzniesieniu ujrzałam Edwarda, Carlislea, Esme, Rose i Emmetta pochylali się nad upolowaną sarną. Niby byłam wampirem ( odbiegającym od reszty, ale nim byłam) i wiedziałam jak moja rodzina się pożywia, cóż ten widok nie przypadł mi do gustu. Jak szybko można było odzwyczaić się od pewnych zachowań jeśli przestało się je wykonywać. Zapewne gdybym nie przechodziła wtedy tych transformacji rzuciłabym się do uczty.

Wzdrygnęłam się na samą taką ewentualność.

Wyglądali tak samo, lecz ubrania mieli jakby z innej epoki, a gdzie Alice i Jazz?

Nagle wszyscy spojrzeliśmy w prawo wydając z siebie ostrzegawcze warknięcie. Cullenowie nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności, ale ja postrzegałam wszystko podobnie jak oni, byłam częścią ich rzeczywistości. To było takie dziwne.

Obiektem naszego zaniepokojenia było pojawienie się trzech nieznajomych mężczyzn, byli to Indianie, uzbrojeni wojownicy. Ostrożnie zbliżali się do Cullenów. Przygotowana do ataku obserwowałam z oddali ich poczynania. Byłam śmiertelnie przerażona, co jeśli podobnie jak w przypadku Rosalie nie będę miała wpływu na rozwój wydarzeń? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, odpowiednią dla siebie szybkością stanęłam przy swoich ramię w ramię.

Coś mi ta sytuacja zaczęła przypominać, no tak, opowieść Jacoba wtedy na plaży, plemienne podania o Zimnych Ludziach i te wszystkie czary - mary, z których tak się wtedy śmiał.

Uczestniczyłam w wiekopomnej chwili, w chwili przed zawarciem paktu, który właśnie złamałam. Dlatego pojawiła się taka wizja? Dlatego, że postąpiłam nieodpowiedzialnie i uległam Parysowi?

Nie znałam odpowiedzi! Po prostu stałam się poniekąd częścią tej historii.

- Nie musicie się nas obawiać. Jestem Carlisle a to moja rodzina - rzekł łagodnym tonem podchodząc do mieszkańców rezerwatu.

Mężczyźni gotowi do ataku patrzyli z niedowierzaniem na poczynania mojego teścia.

- Nie stanowimy zagrożenia - kontynuował swoim hipnotyzującym tonem.

- Jesteście Zimnymi Ludźmi! - rzekł wysoki siwowłosy Indianin, zapewne Ephraim Black, Jacob był do niego taki podobny…

- Nie jesteśmy tacy jak nasi pobratymcy! - tłumaczył dalej.

Zerkałam to na jednego to na drugiego z wielką fascynacją. Tyle razy słyszałam tą opowieść a teraz odgrywała się na moich oczach. Stary Quil opowiadał ją taką, jaką w rzeczywistości była. Zapewne wszelkie podania i wydarzenia przekazywali z pokolenia na pokolenie z odpowiednim dla nich znaczeniem.

- Dlaczego mielibyśmy wam zaufać? - zapytał Black podejrzliwie nie patrząc jednak na swojego rozmówcę, jakby swoje pytanie zadał właśnie mi. Wbijał swe czarne oczy we mnie, czułam jego przenikliwe spojrzenie.

Jak mógł zarejestrować moją obecność? Fizycznie mnie tam przecież nie było! Moja rodzina - ci, którzy mnie znali i kochali (założyłam, że nawet Rose) nie byli świadomi mojego udziału w tamtym spotkaniu, a obcy człowiek…irracjonalnie czułam jakby był mi bliski, wiedział o moim istnieniu.

- Żywimy się wyłącznie krwią zwierząt! Zapewniamy, że żadnemu z członków twojej społeczności nie stanie się krzywda - Carlisle był bardzo przekonujący w swojej przemowie, jednak były to zbyt mało wiarygodne dowody.

Indianin spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.

Chciał abym mu potwierdziła jego wersję? Byłam ostatnią wiarygodną osobą, która mogłaby podważać albo potwierdzać słowa Cullena.

- Witam nazywam się…. - zaczęłam niepewnie.

Nigdy w życiu nie czułam się bardziej idiotycznie chcąc się przedstawić. Jak miałabym się przedstawiać komuś, kto faktycznie nie żył od wielu, wielu lat? Zaczynałam popadać w paranoję, mój umysł nie funkcjonował normalnie, to był idealny tego przykład.

` jesteś z nimi a jednak cię nie ma'

Usłyszałam mocny męski bas w swojej głowie, przemówił do mnie właśnie pradziadek mojego przyjaciela. Byłam medium czy co? Obiecałam sobie, że gdy tylko znajdę się w swojej rzeczywistości pójdę do psychiatry.

` kim jesteś?' - pytał. Był poważny. Ani Indianinie ani Cullenowie nawet nie drgnęli. Wpatrywali się na siebie z wyczekiwaniem. Jedynie Edward na ułamek sekundy spojrzał w moją stronę. Zapewne słyszał jego myśli i zastanawiał się, z czym rozmawia, skoro na linii jego wzroku stał tylko Carlisle.

` Jestem jedną z nich, uhm, będę nią za czasów twojego prawnuka Jacoba `

Czułam się niedorzeczne wypowiadając te słowa, jakbym była jakimś wędrowcem w czasie i przestrzeni.

Indianin jednak nie wydawał się tym faktem specjalnie zdziwiony czy zaskoczony. Uśmiechnął się z aprobatą.

` dlaczego mielibyśmy wam zaufać? - powtórzył nieme pytanie. Jego wzrok zastygł na moim nadgarstku gdzie wisiała bransoletka od jego wnuka.

` powiem tyle ile mogę! Edward, ten rudawy czyta ci właśnie w myślach! ` - uśmiechnęłam się mimowolnie podchodząc bliżej przodka swego najlepszego przyjaciela.

Skinął głową, był taki poważny, nie wykazywał żadnego chorobliwego zainteresowania osobą, która przybyła z innego świata.

Fakt! Był Indianinem oni wierzyli w to, że mogą rozmawiać z duchami lub mieć styczność z nadprzyrodzonymi siłami.

` To są Cullenowie, moja rodzina. Nie piją ludzkiej krwi, są całkiem nieszkodliwi. Widzisz tę bransoletkę? Dał mi ją Jacob na zakończenie liceum,( tak zapewne słyszał o tej szkole!!! Nie ma, co!). Tego wilka wyrzeźbił własnoręcznie, zapewne wiesz, dlaczego akurat wilka! Nadejdą czasy, w których my i wy staniemy po jednej stronie w walce z naszymi pobratymcami! Kocham Jacoba musisz mi uwierzyć! Zachowam się jak Trzecia Żona byś mi uwierzył!' - mówiłam z takim przejęciem i pasją jakby od tego zależało dalsze istnienie moich najbliższych.

Tym razem moja przemowa zrobiła na nim nie lada wrażenie. Nie mogłam wiedzieć o ich przemianie w wilki, co ważniejsze skąd mogłam znać historię Taha Aki, dzięki któremu jego potomkowie wiedzieli jak zabijać wampiry i co zrobiła Trzecia Żona? Takie argumenty powinny mu wystarczyć!

` spójrz na ich oczy, nie są czerwone ni czarne, są złote! Nie zabijamy ludzi. Zawrzyjmy pakt'

Sama nie wierzyłam w to, co powiedziałam. Czy ja właśnie zaproponowałam mu zawarcie umowy, przez którą miałam zaraz zginąć? No tak tylko ja byłam do tego zdolna! By ratować ukochanych wolałam poświęcić własne życie.(W SUMIE I TAK UMIERAŁAM) Dobrze wiedziałam, że moim wampirom nie stałaby się krzywda, mieli przewagę liczebną a wojownicy nadal byli pod swą ludzką postacią. Bałam się o Ephraima, o moją drugą wilczą rodzinę.

Chyba wyczuł, jakim uczuciem darzę jego prawnuka, nie mógł zrozumieć zapewne jednej rzeczy. Skoro go tak kochałam, dlaczego stałam się zimnym człowiekiem? Każdy normalny by się nad tym zastanawiał!

- Zawrzyjmy pakt! - rzekł Black z należyta powagą - Nie możecie polować na naszym terenie! My nie opowiemy bladym twarzom, kim naprawdę jesteście. Nie wolno wam zabijać ani kąsać ludzi! Nie możecie tworzyć nowych istot waszego gatunku! - dodał z chłodniejszym tonem.

Miałam wrażenie jakby ziemia się rozstępowała pod moimi stopami.

Jakim cudem do cholery poznał moją tajemnicę? Chciał abym została powierniczką jego prawnuka? Tak to zamierzał rozegrać? Tak chciał mi ułatwić wybór, którego na miłość boską ( o ile mogłam w tamtej chwili o nią błagać) już dokonałam!? Nic nie było w stanie zmienić faktu, iż Edward, Cullen był mi przeznaczony.

Indianin wyciągnął do mnie dłoń, nie spuszczał z widoku mojej bransoletki, chyba chciał bliżej przyjrzeć się rudawemu wilkowi. Mimowolnie uniosłam dłoń do góry ( Quileuteccy mężczyźni byli naprawdę potężni) w tym samym momencie poczułam przeszywający mnie chłód i ogień. Dłoń moja, Ephraima i Carlislea zacisnęły się przypieczętowując tym samym umowę.

` o nie!' zawyłam zrozpaczona.

Poczułam na policzkach strumień lawy, oczy płonęły żywym ogniem, byłam gotowa na śmierć. Poniekąd czułam jak umieram, magia opuszczała moje ciało, niczym dusza. Obraz stawał się niewyraźny jakby za mgłą, wszystko nabrało koloru purpury. Jakiż ból wypełniał moje oczy, jakby ktoś wsadził dwa żarzące się węgliki w ich miejsce. Nadal stałam w niezmienionej pozie, moja dłoń zastygła w powietrzu. Zawyłam wydając z siebie przeraźliwy dźwięk, mieszaninę posępności, histerycznego szlochu i wszechogarniającej rozpaczy. Wszystkie ptaki w promieniu pięciu mil z popłochem wzbiły się w powietrze, jedynie ślepy jastrząb czekał na swą zagładę…

`EPHRAIM BŁAGAM NIE O TAKI PAKT MI CHODZIŁO'

Mój przeraźliwy wrzask rozniósł się echem na cały rezerwat, odpowiedziało mi złowrogie warknięcie.

Starałam się wytężyć wzrok, odcień czerwieni nie zbladł, lecz się nasilał, magmowe łzy wypływały z mych oczu niczym z wulkanu podczas erupcji. Nie byłam w stanie nad tym zapanować.

Coś wielkiego stało nade mną i warczało. Szybko się jednak oddaliło na stosowną odległość.

Dlaczego miałam świadomość, że była to Leah? Paradoksalnie jej najbardziej się obawiałam ze wszystkich, na których mogłam natknąć się poza bezpieczną dla mnie granicą.

Wilczyca obchodziła mnie szerokim łukiem, bardziej dla mojego bezpieczeństwa niż własnego. Byłam przecież takim łatwym celem…

Wydawało się jakby pokonała zaledwie jedno okrążenie, kiedy stanęły przy niej kolejne dwa stworzenia niczym z legend wyjęte. Wpatrywały się we mnie swoimi wielkimi ślepiami, bynajmniej takie miałam wrażenie, trudno było dostrzec cokolwiek przez wodospad łez.

Znałam wilki na tyle dobrze, że wiedziałam, kto stał przy Clearwater.

Nie poszczęściło mi się, natknęłam się na Sama i Paula. O tak, chociaż jedynym pocieszeniem dla mnie był fakt, że rozszarpią mnie w mgnieniu oka, bez żadnych ceregieli.

Jeśli mogłabym mieć kiedyś wybór między nimi a Volturi…tak wilkołaki spełniały wszelkie kryteria zadania „bezbolesnej śmierci”.

Gdy ponownie przeniosłam wzrok na mieszkańców rezerwatu już ich tam nie było.Nie wiedziałam czy mój umysł płata mi figle pokazując kolejny majak?! Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, przytulić do Edwarda i błagać na kolanach, by następnym razem skuł mnie w kajdany, jeśli pisnę, choć słówko o wypadzie do La Push. Pozostawało jedynie pytanie czy takowy następny raz miał w ogóle nadejść. Nie to było wtedy ważne. Liczył się fakt, że nie schrzaniłam Cullenom przeszłości, chociażby w moim wyimaginowanym spotkaniu z przodkami Jacoba. O ile było ono irrealne!

Z trudem przychodziło mi ostatnimi czasy oddzielanie fikcji od realnego świata, no nic Alzheimer jak się patrzyło! Miałam tylko czekać, aż zapomnę…nie! Po stokroć wolałabym umrzeć w ogniach piekielnych niż zapomnieć o Edwardzie Cullenie i Jacobie Blacku.

- Zanieście ją do Billy'ego! - dobiegł mnie głos Sama, a jednak byli tam, nie oszalałam do reszty. Nikt jednak nie miał zamiaru się do mnie zbliżyć, takie odniosłam wrażenie, nadal stałam sama jak kołek pośrodku lasu.

- To bezpieczne? - Leah nie była zadowolona tym rozkazem - Sam spójrz na nią! Wygląda jak obłąkana! -wycedziła przez zęby.

Dziewczyno jakbyś sama wyglądała gdybyś przed chwilą rozmawiała ze swoimi przodkami? Mało tego jakbyś się czuła zawierając nieświadomie pakt, przez który miałabyś zaraz stracić życie? Poczułam nieodpartą ochotę rzucenia się jej do gardła. Zagalopowałam się. Jak mogłam oczekiwać współczucia od swojego naturalnego wroga. Powinnam się była cieszyć, że przyszli pod swoją ludzką postacią. Może nie powinni byli tak nadstawiać karku? Byłam wampirem - upośledzonym umysłowo i fizycznie, - ale do cholery byłam nim! Co najgorsze nie wiedziałam czego spodziewać się po samej sobie. Byłam nieobliczalna!

- Nie możemy jej tu zostawić! Jej rodzinka nie zaryzykuje szukania jej w rezerwacie, nie zerwaliby paktu! - Indianin był nieugięty, nie spodziewałam się po nim takiej postawy, cóż za miłe rozczarowanie.

- Quil mówił, że jest nieszkodliwa! - wtrącił się Paul - Jeśli się mylił…

Co jeśli się mylił? Co mu chodziło po głowie!? Że też te psy miały zbyt skomplikowane procesy myślowe, nie mogłam wyczytać nic, w ich głowach panował jeden wielki chaos - mogłabym rzec gorszy od nicości. Jak Edward dawał radę skupić się na jednej myśli skoro przez nią przebijało się z pięć innych? Jakby gromadka dzieci wrzeszczała ci do ucha, co chce dostać od Mikołaja! Słyszysz wszystkie, ale nie rozumiesz żadnego!

- Bella nie jest głupia…tak myślę! - Uley nie był już o tym tak święcie przekonany - Wygląda prawie tak samo jak wtedy, gdy znalazłem ją…za pierwszym razem - dodał z dziwnym zaniepokojeniem.

Za pierwszym razem…to wspomnienie bolało.

- Porzucili ją tu? - w głosie Lei zabrzmiała nuta chorobliwej nadziei - Cullenowie znowu wyjechali?

Warknęłam ostrzegawczo w ich stronę, kolejnej herezji z jej ust bym nie wytrzymała. Jak śmiała? Jak mogła wyciągnąć wnioski, że moja rodzina chciała się mnie pozbyć?

` rozerwę jędzę na strzępy `

Ta myśl przeszyła moje całe ciało. Drapieżnik we mnie szykował się do ataku.

- Dlatego darła się tak o ten pakt!? - podłapał jej myśl Paul.

Oszaleli, zaprawdę wydawałam się być wówczas najbardziej zrównoważoną istotą.

- Nie sądzę! - Stłumił ich zapał Uley - Nie byłaby w stanie szczerzyć na nas zębów! Jej wampir na pewno już nie pozwoliłby sobie na kolejne opuszczenie swojej żony - ostatnie słowo jakoś z trudem wypowiedział, jakby stawało mu w gardle.

Śmiertelniczka wychodząca za mąż za wampira, to było zapewne jego zdaniem odrażające! Zimni Ludzie byli odpychający, ale nie dla mnie!

- Więc co ona tu robi? - Leah zaczęła cała dygotać. Musiałam drażnić ją w takim samym stopniu, co ona mnie. Stanęłam prosto by nie prowokować wilczycy.

- Zapewne korzysta z zaproszenia tego narwanego, Ateary! - mruknął - Quil zaproponował jej wczoraj by wpadła do nas w odwiedziny! - dodał z niesmakiem. Jego pomysł nie przypadł mu do gustu, podobnie jak dwóm jego kompanom, którzy roześmiali się ironicznie.

- Od kiedy to spraszamy pijawki? - prychnęła Clearwater.

Wodospad łez zupełnie już wysechł, moją złość zastąpiło uczucie, którego bym się nie spodziewała. Odrzucenie - bardzo bolało.

- NIECH WRACA DO SWOICH! - zagrzmiał Paul - Zostawmy ją. Jacob nie wybaczyłby nam, jeśli stałaby się jej krzywda! - dodał od niechcenia machnąwszy na mnie ręką.

- Nic wam nigdy nie wychodzi, co? - naskoczyłam na trójkę. Spojrzeli na mnie jak na wariatkę, cóż moje zachowanie odbiegało od przyjętych norm. Kto odważyłby się w pojedynkę zaczynać z trójką niebezpiecznych wrogów? Bella - tylko ja byłam do tego zdolna.

- Co masz na myśli? - rzekł od niechcenia Uley. Najwidoczniej rozmowa ze mną nie była jego szczytem marzeń i vice versa.

- Przez Jacoba musicie puścić mnie wolno, a doskonale wiem jak ona chciałaby mojej śmierci! - wskazałam palcem na dziewczynę - Ephraimowi też się nie udało! Chciał mnie przechytrzyć! - wybuchłam niepohamowaną złością.

Teraz patrzyli na mnie jak nie na wariatkę a na osobę głęboko upośledzoną.

- Postradała rozum! - skwitowała Leah - Wracaj do swoich albo wywiążemy się z umowy! - syknęła złowrogo.

- Nigdzie się nie wybieram! - odparłam pewnie.

- Życie ci nie miłe? - warknęła cała dygocząc, Paul położył jej dłoń na ramieniu nakazując tym samym by się uspokoiła.

- Odejdę dopiero jak mi powiecie gdzie jest moja córka i Jake! - powiedziałam to tak dosadnie, iż zdziwiłam się, że potrafię być tak pewna siebie w momencie śmiertelnego zagrożenia.

Zapadła chwila ciszy. Niepokoił mnie ten fakt. Oznaczało to zawsze jedno, coś było nie tak!

- Twoje pijawki znowu cię w nic nie wtajemniczyły? - prychnął z niedowierzaniem Paul.

Posłałam mu mordercze spojrzenie, jeszcze jedna obelga pod adresem mojej rodziny a straciłby całe ramię. Z drugiej strony, co miał na myśli? Jaką znowuż tajemnicę przede mną ukrywali? Moja mina zachęciła go jednak do wyjaśnień.

- Polecieli do Amazonii! Jakaś Zafrina ich zaprosiła! Zaprosiła? Nie, kazała im stawić się jak najszybciej, chyba chodziło o tego, co go ta mała od was przywiozła ostatnio! - najwyraźniej nie podobała mu się ta eskapada, podobnie jak mi w chwili gdy się o niej dowiedziałam.

- Nahuel - tylko to jedno słowo byłam w stanie wypowiedzieć.

- Wiesz już, co chciałaś wiedzieć a teraz odejdź! - rzekł z ponagleniem Sam. Widział, że napad mojej histerii minął. Wyciągnął, zatem wnioski, ze sama dam sobie już radę.

Odwrócili się do mnie tyłem z zamiarem odejścia w swoją stronę, miało być to dla mnie upokorzeniem. Wilkołaki nie odwracały się do wrogów, nie pozwalał im na to instynkt, ta, ja nie byłam w ich mniemaniu najmniejszym zagrożeniem.

- W czym Ephraim chciał cię niby przechytrzyć? - Sam nagle odwrócił się zaintrygowany.

A jednak wzbudziłam w nim ciekawość!

- Jestem, kim jestem! - uśmiechnęłam się tajemniczo i z godną sobie szybkością rzuciłam się biegiem w stronę , z której przybyłam. Nie podjęli pościgu. Mój ruch potraktowali jako ucieczkę. Tak uciekałam! Nie przed nimi, lecz przed chęcią wyjawienia im swojego sekretu. Sekretu paktu. Wiedziałam, że stary Black nie pozwoli zostać Cullenom jedynie z powodu odmienności w kolorze ich oczu i zapewnień o ich zwierzęcej diecie. Nie był głupi… jedynie ja ( moje zapewnienia) mogłam zapewnić im anonimowość. Wiedziałam o wielu rzeczach, takich argumentów Indianin nie mógł zignorować. O ile to, co przeżyłam było czymś realnym.

Pokonując kolejny odcinek lasu moje myśli skupiły się ponownie na Nahuelu. Na tym przystojnym młodym mężczyźnie, którego skóra była barwy niesamowicie nasyconego ciemnego brązu. Pamiętałam jak wyłonił się wtedy z lasu, moja nadzieja - nasza nadzieja. Stał tak trzymając się z boku, na baczności. Słyszałam jego opowieść jakby szeptał mi ją do ucha, dziwnie zaakcentował pewną jej część.

„ Powstrzymajcie go, jeśli chcecie, ale pozwólcie moim siostrom odejść w pokoju. Nie zrobiły nic złego”.

Kolejno głos Kajusza ( przeszedł mnie zimny dreszcz)

„ Załatwmy wreszcie tę sprawę i ruszajmy na południe zająć się tą drugą”

Czy Volturi dopiero teraz zdecydowali się uderzyć na Johama - szalonego naukowca, który tworzył rasę nadludzi? Nadludzi takich jak Nauhel i moja Renesmee? Z tą różnicą iż moja córka w przeciwieństwie do jego potomków poczęła się z wielkiej miłości a nie była wynikiem okrutnych zapędów.

To był jedyny wytłumaczalny dla mnie powód, dla którego Zafrina wezwała moją córkę i Jacoba. Żołnierze Voltery zgładzili całą rodzinę nie szczędząc nikogo, to było bardzo w ich stylu

Nie! Wezwałaby nas wszystkich! Zatem, w jakim celu ich przywołała? Dlaczego ta wizyta była okrywana taką tajemnicą?

Biegłam najszybciej jak umiałam byleby tylko poznać prawdę w przeciągu najbliższej minuty.

To, co zobaczyłam przed domem Carlislea i jego rodziny doszczętnie mnie zszokowało. Tak to było idealne określenie moich odczuć na widok radiowozów policyjnych.

` wezwali FBI' załamałam się. Nadopiekuńczość mojej rodziny przechodziła powoli w fobię!

Nie było mnie zaledwie…no właśnie ile czasu mnie nie było? Gdy przechodziłam w stan półjawy ( tak określiłam swoje niedorzeczne wizje) takie coś jak poczucie czasu nie istniało. Wzięłam głęboki wdech jakby miało mi to w czymś pomóc. Czyżby ludzkie odruchy były aż tak silne? Najwyraźniej!

Zatrzymałam się przy cedrze, pod którym czekałam niedawno na Alice. Niedawno - znaczyło niedawno z punktu widzenia, że minęło około pół godziny, które według mnie spędziłam w rezerwacie. Nie mogłam być tego pewna. Wizja z Rochester trwała w rzeczywistości zaledwie ułamki sekundy. Nie wiedziałam jak odnosił się czas do La Push.

Nie miałam ochoty wchodzić do domu.

Nie miałam ochoty opowiadać gdzie byłam i co robiłam. Tym razem na pewno umieściliby mnie w zakładzie dla obłąkanych wampirów. Ciekawił mnie nawet fakt czy taka instytucja w ogóle istniała. Czy był na świecie jakiś wampir podobny do mnie? Tak samo okaleczony psychicznie i fizycznie? Odmieniec? Cóż póki, co byłam jedynym egzemplarzem, a może jad Edwarda miał jakiś defekt genetyczny? Nie, to akurat nie byłoby możliwe! Mój mąż ideał wszelkiej doskonałości…nawet jego toksyna - sama w sobie będąc doskonałością nie była w stanie zmienić mnie, Belli. Byłam odporna na wszelkie nieskazitelności. Miałam pozostać zwykłą Bellą, tą od wampirów!

- Gdzie byłaś? - doszedł mnie rozgniewany głos Alice.

- Na spacerku! - po części powiedziałam prawdę - Tak się guzdrałaś….

- Nie było cię 5 godzin! - wybuchła - Gdzie byłaś? - powtórzyła słodkim szepczącym głosikiem. Zbiła mnie swoim zachowaniem z pantałyku.

Po chwili dotarło do mnie, że odgrywała rolę złej starszej siostry, by móc wyręczyć braciszka.

Nie chciał na mnie krzyczeć, czy bał się, że mnie od razu zamorduje? Fakt. Samotny, wałęsający się po lesie upośledzony wampir, tak, to był idealny cel, choćby dla wściekłej wiewiórki!

Mój mąż przerażał w swojej wyidealizowanej wizji opieki nade mną.

- U starych znajomych - mruknęłam - A to, co? - kiwnęłam głową w stronę dwóch radiowozów.

- Charlie i jego zastępca przyjechali podzi… - zamknęła sobie usta dłonią, po czym puściła mi porozumiewawcze spojrzenie typu ` sorry Bella życie mi jeszcze miłe'.

Edward już szykował dla mnie karę za dezercję! Osobiście miał mi wszystko powiedzieć, a ja miałam siedzieć cicho i nie protestować! W ramach zadośćuczynienia jego zamartwiania się o mnie.

Cóż sama wpędziłam się w tarapaty, miałam za swoje! La Push mi się zachciało i wilkołaków.

Miałam ochotę na nowo się rozpłakać, gdy tylko ujrzałam męża wychodzącego z domu w towarzystwie mojego ojca i jego zastępcy. Był taki spokojny i opanowany w tym swoim zagniewaniu. Zawsze idealnie idealny! To nie było fair! Powinien był mnie wychłostać, a zamiast tego pocałował w policzek i z największą słodyczą w głosie ( słodycz jadowita!) rzekł:

- Już wróciłaś od znajomych wilczków?

- Nie doszłam do wioski! - wycedziłam przez zęby siląc się na uśmiech, wyszedł strasznie mdły.

- Wielka szkoda! Ale to się dobrze składa najdroższa Isabello! - oj było źle skoro zwracał się do mnie pełnym imieniem - Właśnie dostarczyli twój nowy samochód! Prezent z okazji zbliżających się świąt! - posyłał mi kolejne uśmiechy.

Och wolałabym żeby mnie już zabił zamiast dręczył moją i tak obolałą psyche.

- Jesteś zbyt szczodry! - z trudem powstrzymywałam się żeby się na niego nie wydrzeć, zamiast tego dałam się wciągnąć w jego gierki.

- Źle cię oceniałem Edwardzie! - poklepał go po ramieniu Charlie.

` taki gest! Takie auto! Patrzeć jak się tutaj media zjadą'

Myśli ojca przeraziły mnie konkretnie. Po raz kolejny pożałowałam, że byłam taka ciekawska myśli ukochanych mi ludzi i wampirów, gdybym mogła dodałabym również i wilkołaków. Póki co ich umysły były zbyt ` trudne' jak na moje możliwości.

- Wiem Charlie - odparł z uśmiechem - Nie karzmy Isabelli czekać! Zapewne umiera z ciekawości, jaki to prezent na nią czeka w garażu! - dodał obejmując mnie mocno, dość mocno by dać mi do zrozumienia, że swoją samotną eskapadą bardzo go zirytowałam.

- W rzeczy samej zaraz umrę! - burknęłam oschle.

- Nie lubi prezentów, ale tylko udaje żeby zrobić nam na złość - komendant Swan uśmiechnął się z lubością do Cullena. Ile czasu mnie do cholery nie było? Tylko pięć godzin? A może Wieki? Przez ten czas zapewne Edward mógłby przekonać ojca do siebie, ale nie w niecałe popołudnie!

- Tak Charlie! Isabella to beznadziejna aktorka! - zaśmiał się.

Jeszcze raz wypowiedziałby moje imię w ten przekorny sposób, a byłabym z pewnością gotowa rzucić mu się do gardła.

Tak, tak, moją drogę krzyżową zamierzał usłać cierniami.

- Nie każmy jej dłużej czekać! - zapał Charliego był chorobliwy wręcz przerażający.

` nie, nie! Ja sobie tu tak mogę stać do końca świata!'

Panikowałam w myślach.

Poczułam szarpnięcie i już szliśmy w stronę garażu. Jeśli ciągnięcie mnie siłą można było nazwać jakimkolwiek sposobem chodzenia. Prawie unosiłam się w powietrzu.

- Powodzenia Bello! - pomachała mi Alice. Taktowniejsze byłoby `Zegnaj Bello, miło było cię poznać'.

A ja naiwna łudziłam się, że będzie mi mącił w głowie bym tylko zgodziła się wejść z nim do garażu. Zaiste byłoby tak gdyby tylko nie moje idiotyczne pragnienie znalezienia się u Quileutów. Byłam na siebie wściekła - to było zbyt łagodne określenie.

- Jeśli chcesz możesz zamknąć oczy! - ojciec drażnił mnie tym swoim entuzjazmem.

Nie zamierzałam odpowiadać ani wykonywać żadnego z ich poleceń.

Chciałam mieć ten koszmar już za sobą.

- A C-O T-O M-A B-Y-Ć? - mój stłumiony głos przeszedł w jęk. W garażu, w jego centralnym miejscu stało to `coś', czym podniecali się wszyscy mieszkańcy domu płci męskiej plus Charlie, a co mnie osobiście doprowadzało do rozpaczy. Było duże i raz już widziałam podobny, lub o zgrozo może ten sam, w telewizji. Nie wyglądał jak opancerzony wóz bojowy ani przenośny bunkier przeciw atomowy. Wyglądał jak najnowsza limuzyna samego prezydenta! Zrobiło mi się słabo!

- Świetny, co? - Charlie pożerał Cadilaca wzrokiem - Takiego samego ma głowa państwa! - jego entuzjazm nie gasł nawet na sekundę.

A jednak! Wolałam się nawet nie zastanawiać jak udało się go Edwardowi zdobyć. Jeśli z takim cackiem jak mój poprzedni wóz ochronny nie miał problemów, nawet limuzyna samego prezydenta nie stanowiła dań problemu.

A już na pewno, jeśli pośrednikiem była kobieta, wystarczyłby sam uśmiech Cullena, a zapewne podarowałaby mu samą gwiazdkę z nieba. To, co wyprawiał ze swoim głosem….byłaby w stanie zapewne zrobić wszystko!

- Po, co to auto? - nie mogłam się już powstrzymać i wybuchłam ze złości

- Dla twojego bezpieczeństwa! - Edward uśmiechnął się miło - Musisz być bezpieczna! - dodał z całkowita powagą.

- Więc na cholerę mi limuzyna? Z szybą o grubości 15 cm? Odporną na głupie rakiety? - zawyłam chowając twarz w dłoniach. Zbyt późno zorientowałam się, że w napadzie złości powiedziałam o dwa zdania za dużo.

- Jaka ty obeznana w temacie jesteś! - rzekł z przekąsem mój ukochany.

` głucha? Ot przebiegła wampirzyca! Podsłuchiwała nas'

- Gadali o tym w telewizji - zaprzeczyłam. Z moim talentem aktorskim byłam taka przekonywująca…na potwierdzenie mąż posłał mi kpiarski uśmiech.

- Bello będziesz niczym gwiazda filmowa! - ojciec oszalał.

- Tak tato! - odburknęłam - Gwiazda jednego sezonu!

- Mogłabyś, chociaż udawać, że jesteś zadowolona! - skarcił mnie.

- Staram się jak mogę!

O tak starałam się! Mało brakowało żebym uciekła z pomieszczenia wrzeszcząc z rozpaczy. Na dodatek ojciec nie ułatwiał mi życia wciąż wzdychając nad maską, a Edward….ten to dopiero czerpał chorą satysfakcję z mojej niedoli. Zapewne nie zamierzał tego robić, ale należało mi się.

- Mała przejażdżka Pani Cullen? - Edward objął mnie w pasie - Do rezerwaciku może? - syknął cicho, niesłyszalnie dla ludzkiego ucha, to też Charlie nie zareagował i nadal `oh - ał i ah - ał' przy limuzynie.

Przemilczałam jego docinki. Moja wina, więc zamierzałam znosić je dzielnie.

- Tak Panie Cullen…- ucięłam - Od razu na cmentarzyk! - syknęłam szeptem.

- Jedziesz Charlie?

Spojrzał na zięcia z uwielbieniem w oczach.

Tak Edward właśnie kupił sobie mojego ojca. Prawie siłą wepchnęli mnie do środka. Gdy reszta domowników tylko usłyszała odgłos zapalającego silnika z godną sobie szybkością znaleźli się przed garażem.

Nawet Carlisle i Esme, a brałam ich za takie mądre wampiry…

Wszyscy rozsiedli się wygodnie kontemplując nad nowym nabytkiem dla ` ofiary losu' jak ładnie nazwała mnie Rosalie. I bynajmniej nie zrobiła tego na poziomie mentalnym. Wówczas nie byłam w stanie zwrócić na to uwagi, że nasze stosunki jednak nic nie zyskały po wczorajszej kolacji.

Z przejęcia i obawy przed gniewem Edwarda zapomniałam o tym, co było najważniejsze.

- Powie mi ktoś z łaski swojej gdzie jest moje dziecko? - powiedziałam chyba zbyt głośno, ponieważ spojrzeli na mnie niezrozumiale. W środku panowała przecież idealna cisza bynajmniej dla nich. Według mnie panowała tam wrzawa.

` czuje się jak Marilyn Monroe, phi, lepiej, jak pierwsza dama'

Mentalna Rose piszczała jak nastolatka na widok swego idola.

` pierwsza dama w psiarni! Gdzie ta znowu się szlajała? Niech ktoś otworzy okno! Cuchnie tu mokrym psem!'

Odruchowo powąchałam swoje włosy. Jak na lekcji biologii, w pierwszy dzień szkoły - w dzień, w którym mój ukochany miał mnie taką ochotę zabić. Jedyna różnica polegała na tym, że moje włosy nie pachniały już szamponem truskawkowym. Pozostałe aspekty się nie zmieniły, oczywiście te dotyczące Cullena.

` ciekaw jestem czy rzeczywiście Stinger nic by nie zrobiła nadwoziu'

Emmett ujął dłonią podbródek wydawał się być tym niemym pytaniem bardzo zaintrygowany.

` Muszę kupić Esme nowy samochód'

` trzeba powiększyć garaż. Carlisle na pewno będzie chciał kupić mi nowe auto'

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jak oni się wspaniale uzupełniali. Byli wzorem pary idealnej. Samo połączenie ich imion brzmiało już jak poezja. Carlisle i Esme - niczym Adam i Ewa w boskim raju.

` Rosalie zaraz wybuchnie z podniecenia!'

Biedny Jasper. Miał minę jak w liceum pośród bandy dzieciaków, gdy każdy z nich był potencjalną ofiarą. Współczułam mu, sam widok rozanielonej blondynki przyprawiał mnie o mdłości, a ten musiał jeszcze znosić jej emocje.

` Edward zbyt surowo potraktował Bellę!'

Kochana Alice.

Wszystkie te myśli krążyły w mojej głowie odbijając się niczym piłeczka pingpongowa.

Najgorsze ze wszystkich i wybijające się swoją mocą ponad inne były myśli Charliego. Starałam się je zagłuszać jak tylko mogłam, ale bez większych rezultatów. Im więcej trajkotały jego mentalne usta tym bardziej chciałam wyskoczyć przez okno i zakończyć swe cierpienie.

- Polecieli do Europy! - Carlisle był zdziwiony moim pytaniem.

Uważnie wsłuchałam się w ich nieme głosy. Żadnych wzmianek o Zafrinie czy choćby o Amazonii. Kompletna pustka w tym temacie.

Ku mojemu zdziwieniu odetchnęłam z ulgą. Nie okłamali mnie. Zdziwienie szybko zostało wyparte przez uczucie przerażenia.

Jednak Paul nie kłamał, moje dziecko i mój przyjaciel wybrali się w nieznane. Wiedziałam tylko, że muszę tam być, razem z nimi, że muszę ich chronić!

- Wszystko w porządku? - zapytała zatroskana Esme widząc moją udręczona minę.

- Nie! Nic nie jest w porządku! Musimy lecieć do Zafriny! Nie wiem, co ale coś jest nie tak! Renesmee nigdy by nas nie oszukała! - zaczęłam panikować jak to się ludziom zazwyczaj zdarzało w takich sytuacjach. Ludziom - nie mutantom!

- Jak to oszukała? - Rosalie w końcu przestała fantazjować i wróciła do rzeczywistości. Patrzyła na mnie podejrzliwie.

- Powiedzieli, że Zafrina nakazała jej i Jacobowi zjawić się jak najszybciej Wspominał coś o Nahuelu - wyrzucałam z siebie słowa z prędkością światła.

- Jak to…powiedzieli? Kto ci powiedział? - zapytał podejrzliwie Emmett wbijając we mnie swe złote spojrzenie.

- Nie udawaj, że nie czujesz? - prychnęła Rose - Czuć ją na kilometr wilkołakami! - dodała z pogardą zatykając sobie przy tym nos.

- Paul mi powiedział w lesie! - wycedziłam przez zęby po czym zaczęłam szukać komórki w kieszeni bluzy.

- W jakim znowu lesie? - dobiegł mnie odgłos spuszczanej szybki dzielącej pasażerów od kierowcy. Spojrzałam w przednie lusterko. Wzrok mojego Edwarda mógł wtedy zmieniać w kamień.

- NASZYM! - warknęłam. To nie był najlepszy czas na sprzeczkę, a do tego gdzieś zapodziałam swój telefon. Byłam wściekła.

- Miałaś się wybrać tylko na plażę! - jakże on chciał mnie dobić.

- Edwardzie to nie czas i miejsce na rozprawy o tym! - Carlisle rzucił ukradkowe spojrzenie na jedynego człowieka, który znajdował się w samochodzie.

Na szczęście ojciec nic nie słyszał na temat Zafriny. Byłam wdzięczna za te dźwiękoszczelną szybę. Dźwiękoszczelną nie dla wampirzego słuchu rzecz jasna.

` Złamała pakt! ` ta myśl uderzyła we mnie z impetem, myśl dochodząca z siedmiu stron.

` w końcu zacznie się coś dziać!'

Emmett zaczął fantazjować o walce, pogrążył się w tej myśli na długi czas.

- Wracamy! - zawyrokował szofer.

-Czemu? - zdziwienie Charliego było powalające - Dopiero co wjechaliśmy na asfalt! - marudził jak małe dziecko.

Nikt już nie zabrał głosu. Wszyscy wydawali się być źli na mnie. Wampiry z powodu mojej nieodpowiedzialności, a ojciec…winił mnie za koniec jego przygody z prezydencką limuzyną.

Wysadziliśmy go przed domem. Wieczorem miał ktoś pojawić się po radiowóz. Ojca miałam, zatem z głowy. Z resztą nie miało mi już pójść tak łatwo.

85

85

® ANDREA ADAMIK



Wyszukiwarka