Bajki japońskie, Baśnie i legendy


Bajki japońskie

Tę opowieść można znaleźć w starych kronikach prowincji Yamaguchi. Działo

się to dawno temu. Pewien myśliwy polując na dziką zwierzynę zszedł w

dolinę Ijazuke. Tego dnia nie miał szczęścia, mimo że zaczaił się w

szałasie, nie upolował nawet bażanta.

W pewnej chwili spostrzegł dżdżownicę, która wyszła z ziemi czując

deszcz.

Nagle z trawy wyskoczyła żaba i w mig połknęła dżdżownicę. Myśliwemu

zrobiło się jej żal. Potem z drzewa spadła gałąź. Jednak, gdy myśliwy

przyjrzał się uważnie, spostrzegł, że był to wąż, który powoli podpełzł do

żaby i pożarł ją.

Wtem myśliwy posłyszał trzepot skrzydeł. To bażant zaatakował węża, lecz

po chwili sam padł ofiarą rysia.

Ale cóż to? Nagle na polanę wyszedł niedźwiedź. Rzucił się na rysia i

porwał go do lasu.

Myśliwy ruszył jego śladem. Gdy go dogonił, zobaczył, że niedźwiedź karmi

tym rysiem małe niedźwiadki.

Myśliwy pomyślał, że nigdy jeszcze nie trafiła mu się taka gratka.

Chwycił mocno strzelbę i wycelował. Lecz w tym momencie przypomniało mu

się, co widział do tej pory: żaba, która zjadła dżdżownicę, wąż, który

zjadł żabę, bażant, który zjadł węża, ryś, który zjadł bażanta a którego

teraz jedzą niedźwiadki. Silniejsi atakowali słabszych. A teraz on sam

chciał zastrzelić niedźwiedzia, mimo iż było mu żal dżdżownicy zjedzonej

przez żabę.

- Przecież postąpię tak samo jak żaba, wąż, bażant, ryś i niedźwiedź -

powiedział do siebie.

Zdał sobie sprawę, że zabicie niedźwiedzia nie przyniesie niczego

dobrego. Odłożył strzelbę i opuścił dolinę. Od tego czasu nigdy więcej nie

polował.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu, żył sobie młody drwal. Pewnego dnia poszedł jak zwykle

w góry i ścinał drzewa. Nagle z nieba spadł żuraw. Leżał na ziemi,

trzepocząc skrzydłami nie mogąc wzbić się w powietrze. Drwalowi zdawało

się, że ptak jest zraniony, a kiedy podszedł bliżej, zobaczył strzałę wbitą

w ciało żurawia.

- Jaki biedny ptak - pomyślał drwal. Wyciągnął strzałę i zaniósł żurawia

nad rzekę, aby przemyć ranę wodą. Rzekł do ptaka:

- Wszystko będzie dobrze, tylko musisz teraz na siebie uważać.

Powiedziawszy to, drwal odszedł w swoją stronę. A szczęśliwy ptak

zatoczył nad młodzieńcem kilka kółek i wzbił się wysoko w niebo. Minęło

kilka dni.

Pewnego wieczoru ktoś zapukał do chaty drwala. Zdziwiony otworzył drzwi

i ujrzał piękną dziewczynę stojącą na progu.

- Czy mogłabym zostać twoją żoną? - zapytała.

Drwal bardzo się ucieszył, ale odpowiedział:

- Ależ ja nie mogę ożenić

się z dziewczyną tak piękną jak ty. Jestem tylko biednym drwalem.

Mimo odmowy nieznajoma nalegała:

- Bardzo cię proszę, pozwól zostać twoją żoną.

W końcu drwal zgodził się. Piękna dziewczyna okazała

się bardzo dobrą żoną - dobrze prowadziła dom, sprzątała i gotowała

smaczne posiłki.

Pewnego dnia rzekła do męża:

- Potrafię bardzo dobrze tkać na krośnie. Czy mógłbyś przygotować mi

miejsce do pracy?

Więc drwal wybudował chatkę, i na jej środku postawił krosno.

Żona bardzo się ucieszyła, od razu udała się do chatki, ale zanim weszła

poprosiła męża, by nie podglądał jej w czasie pracy.

Kiedy była w chatce, pracując przy krośnie, drwal czekał na zewnątrz i

zgodnie z umową nie przyglądał się jej.

Gdy wyszła z chaty wyglądała na bardzo zmęczoną, ale w rękach trzymała

przepiękną tkaninę, którą zaraz wręczyła mężowi, mówiąc:

- Weź ją proszę, i sprzedaj w mieście.

Mąż usłuchał jej i następnego dnia poszedł do miasta.

Mieszkańcy miasta byli bardzo zdziwieni, gdyż nigdy wcześniej nie

widzieli tak pięknej tkaniny. A wieść o tym dotarła nawet do pana tego

miasta.

Gdy dowiedział się o tej przepięknej tkaninie, kupił ją zaraz, płacąc

wysoką sumę w złocie.

Zadowolony drwal wrócił do domu i poprosił żonę, aby dalej tkała.

Prośbę swą powtarzał jeszcze kilka razy, żona za każdym razem ją

spełniała, a drwal stawał się coraz bogatszy.

Dziwne jednak było to, że za każdym razem po skończonej pracy kobieta

była bardzo zmęczona i zdawało się, że coraz bardziej chudnie.

Mimo to mąż prosił o kolejne tkaniny.

- Dobrze - powiedziała żona. - Ale tkanina, którą dziś utkam będzie już

ostatnia. Jeśli będę to robiła dalej - umrę. To powiedziawszy weszła do

chatki z krosnem.

Stuk, stuk, stuk... słychać było odgłos krosna.

Gdy zaczęła tkać, drwal zapragnął zobaczyć swą żonę przy pracy, jak robi

tak piękną tkaninę.

I zajrzał po cichu do środka, mimo złożonej obietnicy.

Tam przy krośnie siedział biedny, wychudzony żuraw, który wyskubywał swe

ostatnie pióra i tkał z nich. Widząc to, drwal bardzo się wystraszył.

Po chwili z chaty wyszła kobieta i rzekła smutnym głosem:

- Obiecałeś, że nie będziesz mnie podglądał. Prosiłam cię, a mimo to nie

dotrzymałeś słowa. Jestem żurawiem, któremu kiedyś uratowałeś życie.

Przybyłam tu, by ci się odwdzięczyć, ale muszę odejść, bo poznałeś moją

tajemnicę.

I podała mu ostatnią utkaną przez siebie tkaninę. Po chwili przemieniła

się w żałośnie wychudzonego żurawia i odleciała daleko, smutno zawodząc.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu żył nad morzem bardzo dobry rybak. Nazywał się

Urashima-taro. Mieszkał ze swoją starą matką. Bardzo troszczył się o nią i

codziennie dawał jej na obiad świeże ryby, które złowił.

Pewnego ranka wypłynął na ryby jak co dzień. Godziny mijały, a on nie

złowił ani jednej, nawet maleńkiej rybki.

- Co się z nimi stało? To straszne, przecież moja mama na pewno czeka na

ryby.

Co ja teraz zrobię - rzekł sam do siebie Urashima.

Wracając smutny do domu, spostrzegł na plaży dzieci bawiące się czymś.

Zaciekawiony podszedł do nich.

Okazało się, że bawią się żółwiem. Nawet nie bawiły się, a znęcały nad

biednym małym zwierzątkiem: kopały go i biły kijem.

Urashimie zrobiło się żal żółwia i krzyknął:

- Chłopcy nie róbcie tego! Zostawcie go w spokoju!

Niedobre dzieci odpowiedziały mu:

- Dlaczego nie? Chcemy go sprzedać w mieście, więc nie puścimy go.

- Dobrze - to ja kupię tego żółwia. Sprzedajcie mi go - zaproponował

Urashima.

Tak, ale za co mógł go kupić?

Przecież nie miał pieniędzy. Bez namysłu zdjął kimono i zapytał:

- Nie mam pieniędzy, ale mogę dać wam moje kimono za żółwia.

Chłopcy zastanawiali się chwilę, aż jeden z nich powiedział:

- Możemy wziąć twoje szmaciane kimono, lepsze to niż nic.

Weź sobie tego żółwia.

Urashima podniósł delikatnie biedne zwierzę i zaniósł do morza.

- Nigdy nie przychodź już na plażę - Urashima pożegnał żółwia, a ten

podziękował mu kłaniając się w wodzie.

Kiedy wrócił do domu, zastał matkę siedzącą przy pustym stole.

- Mamo, tak mi przykro.

Nie złowiłem ani jednej ryby i jeszcze straciłem moje kimono, żeby

uratować żółwia - rzekł smutny.

- Bardzo dobrze zrobiłeś, mój synku. Nie martw się, nie musimy przecież

codziennie jeść ryb - matka pocieszała go.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, Urashima znowu wypłynął na połów.

Znowu nie mógł nic złowić, choć tak bardzo się starał. W końcu złowił

małego żółwia. Wyjął go z sieci i wypuścił do morza.

Łowił znowu i po chwili jeszcze raz złowił tego samego żółwia. Kiedy

wyciągnął go z sieci, żółw przemówił kobiecym głosem:

- Urashimo, usiądź na moich plecach.

- Urashima przestraszył się, rozejrzał się w koło, ale oprócz niego i

żółwia nikogo nie było. Zapytał więc żółwia:

- Jak mogę usiąść na twoich małych plecach?

- Oczywiście, że możesz, spróbuj - poprosił żółw.

Urashima usiadł na żółwiu, a ten powiększył się nagle i popłynęli w

głębiny morza. Urashimie było tak wygodnie na plecach żółwia, że zasnął w

końcu. Kiedy się obudził, był w pięknym, dużym pałacu. Nie wiedział, jak

się tam dostał. Siedział w cudownym, błyszczącym pokoju. Przed nim stała

piękna królewna.

- Witam Cię Urashimo - powiedziała.

Urashima znał skądś ten głos, ale nie mógł sobie przypomnieć.

- Czy ty jesteś żółwiem? - zapytał.

- Tak, tym, którego uratowałeś - powiedziała królewna.

- Zawsze, kiedy wychodzę z mojego pałacu, przemieniam się w żółwia.

Gdybyś wtedy nie uratował mnie, ci chłopcy by mnie zabili. Jestem Ci bardzo

wdzięczna i chciałabym pokazać Ci moje królestwo. Zostań ze mną w pałacu na

dłużej. A teraz chodź, zjemy obiad - mówiąc to, wzięła go za rękę i

poprowadziła do jadalni.

Urashima usiadł przy stole, na którym czekało już mnóstwo potraw, których

nigdy jeszcze nie kosztował. Jedząc te wspaniałości pomyślał sobie o mamie:

Ach jak bym chciał, żeby i ona mogła jeść ze mną.

Po obiedzie królewna zaproponowała mu, żeby się przespał trochę i

zaprowadziła go do sypialni. Czekał tam już przygotowany wspaniały materac.

Urashima był tak zmęczony, że kiedy tylko położył się na nim, od razu

zasnął.

Od następnego dnia, królewna codziennie pokazywała mu różne cuda w morzu:

ryby, których nigdy nie znał, wodę, której nigdy nie widział, skały,

których nigdy nie spotkał.

Królewna była tak miła, Urashima widział tyle ciekawych rzeczy,

codziennie jadł wspaniałe potrawy. Nie czuł nawet, że czas wciąż mija. Tak

szybko upłynęły 3 lata.

Pewnego dnia Urashima powiedział królewnie:

- Nie mogę już zostać z tobą dłużej. Moja matka czeka na mnie i pewnie

się martwi. Dziękuję ci za wszystko, było mi tu tak wspaniale, ale teraz

muszę już wracać.

Po twarzy królewny popłynęły łzy, jak małe kryształki i powiedziała:

- Tak mi przykro, że chcesz odejść. Nie mogę cię zmusić, żebyś został.

Czy mogę chociaż dać ci pamiątkę, żebyś nigdy o mnie nie zapomniał? -

zapytała i dała mu piękne, pokryte laką pudełko o dwóch przegrodach.

Kiedy wyszli z pałacu, królewna znowu przemieniła się w żółwia.

- Proszę, usiądź na mnie - powiedziała i zaniosła go na plażę.

Urashima pobiegł w stronę domu, krzycząc z daleka:

- Mamo! Mamusiu! Wróciłem wreszcie!

Ale kiedy dobiegł w miejsce, gdzie był jego dom, zastał tam tylko słupy i

resztki tego, co było kiedyś jego domem. Rozejrzał się dookoła i nie mógł

poznać okolicy.

- Jakie to dziwne. Jak wszystko mogło się tak zmienić przez 3 lata -

powiedział do siebie.

Urashima poszedł zapytać sąsiadów o mamę, o dom i o wszystko, co się

wydarzyło. Ale spotkał tylko ludzi, których nie znał. W końcu poszedł do

świątyni, by spytać mnicha, co się stało. Ten na pewno będzie wszystko

wiedział.

Mnich sprawdził stare księgi i powiedział:

- Tak, 300 lat temu żył w tej okolicy młody rybak ze swoją matką. Nazywał

się Urashima-taro.

- Ależ Urashima to ja - rzekł zdziwiony rybak.

Mnich popatrzył na niego z politowaniem i powiedział:

- To niemożliwe, skoro w tej księdze jest napisane, że było to 300 lat

temu. A ponadto na cmentarzu jest grób Urashimy.

Urashima pobiegł na cmentarz i rzeczywiście znalazł swój stary,

zniszczony grób. Zrozumiał, że w ciągu roku w podmorskim pałacu, na ziemi

mijało 100 lat.

- Mamo! Mamusiu! Przepraszam! - krzyczał i zaczął płakać. Długo płakał,

aż spojrzał na pudełko, które dostał od królewny. Otworzył pierwszą

przegrodę, a z niej wydobył się biały dym. Otworzył drugą, a w niej było

lustro. Popatrzył w nie i zobaczył starego człowieka z białą, długą brodą.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu, żyło sobie w pewnej wiosce dwoje staruszków. Staruszek

wychodził codziennie do lasu i zbierał bambusy, z których potem wyplatał

kosze.

Kiedy pewnego dnia pracował jak zwykle w lesie, spostrzegł nagle promień

światła dochodzący do jego oczu spomiędzy bambusów. Podszedł bliżej,

przyjrzawszy się uważnie jednemu z nich, lekko i delikatnie go ściął. W

środku siedziała spokojnie uśmiechając się śliczna malutka dziewczynka.

Staruszek postawił ją na swojej dłoni i delikatnie trzymając zabrał do

domu. Staruszka również ucieszyła się widząc dziewczynkę i przygarnęła ją z

radością.

Po kilku latach z małej dziewczynki wyrosła piękna panienka. Z jej twarzy

bił blask i uroda, dlatego ludzie nazwali ją Kagujahime - promieniejąca

Panienka.

Wieść o jej urodzie rozeszła się szybko.

Wszyscy chłopcy z okolicy starali się o jej rękę. O jej względy

szczególnie zabiegało kilku młodzieńców z bardzo bogatych rodzin.

Odwiedzali ją codziennie. Jeden przynosił prezenty, inny recytował wiersze,

a jeszcze inny grał na flecie i wszystko po to, by zdobyć jej serce. Lecz

Kagujahime w ogóle nie zwracała na nich uwagi.

Martwiło to staruszka i pewnego dnia powiedział do niej:

- Może w końcu wybierzesz jednego z tych kilku kandydatów.

Długo powtarzał to dziewczynie: aż wreszcie Kagujahime oznajmiła:

- Wyjdę za mąż za tego, który zdoła ofiarować mi podarek, o jakim marzę.

A marzyła o złotych krzakach z błyszczącymi owocami, o złotym futrze, o

kołnierzu ze smoka... Ale rzeczy te w ogóle nie istniały, dlatego mimo

wszelkich starań młodzieńcy nie mogli ich zdobyć.

Tymczasem wieść o pięknej dziewczynie dotarła do syna cesarza. Pewnego

dnia, wracając do pałacu zÂÁ;ÂŔpolowania, wstąpił on do domu Kagujahime. Wtedy

po raz pierwszy w życiu jego oczom ukazał się obraz tak pięknej dziewczyny.

Chciał przemocą zabrać ją do cesarskiego pałacu, ale dziewczyna rzekła:

- Bardzo mi przykro, Wasza Wysokość, ale tak naprawdę nie jestem

człowiekiem z tego świata.

Syn cesarza przestraszył się, słysząc te słowa. Nie zabrał jej ze sobą,

ale od tego dnia zaczął codziennie przysyłać jej listy miłosne i prezenty.

I tak minęło kilka lat.

Pewnej nocy, przy blasku księżyca, Kagujahime płakała. Widząc to

staruszkowie bardzo się zmartwili i zapytali:

- Co się stało, nasza droga Kagujahime. Czy możesz nam powiedzieć,

dlaczego płaczesz?

Wtedy Kagujahime odrzekła:

- Tak naprawdę, jestem ze świata księżyca. Bardzo dziękuję wam za opiekę,

ale gdy nadejdzie następna pełnia księżyca, przyjdą po mnie moje siostry i

bracia. Płaczę bo mi smutno, że będę musiała Was opuścić.

Wystraszeni staruszkowie, gdy to usłyszeli, udali się do syna cesarza.

Prosili go, by obronił ich dziewczynkę przed księżycowymi istotami, które

przyjdą ją zabrać.

Syn cesarza zebrał dwa tysiące samurajów i o zmierzchu otoczył dom

staruszków. Staruszka stanęła po środku izdebki i objęła Kagujahime

przytulając ją mocno do siebie.

Gdy pojawił się księżyc, niebo zajaśniało oślepiającym blaskiem. Ludzie

odwracali oczy i nie mogli się nawet poruszyć.

I wtedy, w snopach światła zaczęły powoli spływać na ziemię Tennio -

księżycowe istoty. Krąg światła objął również postać Kagujahime. Tennio

ujęły dziewczynę i uniosły ze sobą w górę.

Gdy blask ustąpił i minęło odrętwienie, jakie ogarnęło ludzi, wszyscy

zebrani wokół chaty spojrzeli w niebo i zobaczyli Kagujahime w lektyce

podtrzymywanej przez księżycowych strażników, unoszoną na obłoku ku

księżycowi, w orszaku swych sióstr i braci. Widząc to staruszkowie

wyciągnęli rozpaczliwie ramiona w kierunku oddalającej się Kagujahime i

gorzko zapłakali.

Wtedy Kagujahime rzekła do nich:

- Mnie też jest smutno, ale muszę powrócić do księżycowego świata. Proszę

Was tylko, byście mnie wspominali za każdym razem, ilekroć będzie pełnia

księżyca. To powiedziawszy uniosła się ze swymi księżycowymi braćmi wysoko

do nieba.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu w pewnej wiosce żyli staruszek i staruszka. Pewnego

dnia staruszek udał się w góry zbierać chrust, a staruszka poszła nad potok

prać.

Kiedy prała, zobaczyła płynącą z nurtem wody dużą brzoskwinię. Staruszka

wyłowiła owoc i delikatnie trzymając przyniosła do domu. Gdy staruszek

wrócił z gór, ujrzawszy brzoskwinię zdziwił się. Głaskając ją rzekł:

- Jaka wielka brzoskwinia!

- Przetnij ją na pół - zaproponowała staruszka.

Staruszek odrzekł:

- Dobrze zróbmy to.

I położyli brzoskwinię na desce. Kiedy staruszka chciała przekroić ją

nożem, nagle owoc poruszył się. Wydało im się, że brzoskwinia żyje, gdyż po

chwili sama przepołowiła się i ze środka wyskoczył mały chłopczyk.

Staruszkowie przestraszyli się. Zdumienie ich było większe, gdy zobaczyli,

że chłopczyk jest rześki i żarłocznie je. Staruszkowie byli bardzo

szczęśliwi i nazwali go Momotaro.

Im więcej chłopiec jadł tym bardziej rósł i stawał się nadzwyczaj silnym

dzieckiem. Jedynym zmartwieniem staruszków było to, że mimo ich starań

Momotaro nic nie mówił. Staruszkowie uśmiechali się do niego, ale malec nie

odwzajemniał ich uśmiechów. Czas upływał, a Momotaro nie zmieniał się.

Nagle któregoś dnia chłopczyk głośno oznajmił:

- Idę walczyć ze strasznymi potworami - Oni.

Słysząc to staruszkowie przerazili się. Mimo to Momotaro nalegał, aby

przygotowali go do drogi, nie bacząc na błagania staruszki.

Owego czasu w wiosce często pojawiały się wielkie potwory Oni. Porywały

ludzi, kradły i robiły wiele złego. Wszystko to bardzo męczyło wieśniaków.

Momotaro, kiedy się o tym dowiedział, nie mógł już dłużej tego znieść i

postanowił rozprawić się z Oni.

Staruszkowie zgodzili się uszyć dla chłopca kimono i przygotować mu

jedzenie na drogę. Wreszcie nastał dzień rozstania. Momotaro ubrany był w

nowo uszyte kimono i miał ze sobą ciasteczka ryżowe upieczone przez

staruszkę.

Momotaro rzekł do zasmuconych staruszków:

- Bądźcie zdrowi - i ruszył w drogę.

Staruszkowie płacząc żegnali go słowami:

- Wracaj cały i zdrów.

W czasie swej wędrówki Momotaro napotkał psa,który zaproponował mu:

- Mogę być twoim pomocnikiem, jeśli dasz mi ciasteczko ryżowe. Pies

dostał to, o co prosił i w ten sposób stał się nieodłącznym towarzyszem

Memotaro. Szli dalej razem, a po drodze spotkali małpę, która otrzymawszy

ciasteczko ryżowe przyłączyła się do nich. Następnie spotkali bażanta,

który w zamian za ciasteczko przystał do ich trójki.

Momotaro wraz z nowymi przyjaciółmi wędrował przez wioski, góry, lasy aż

dotarł do morza.

Weszli do łódki i odpłynęli. Po kilku dniach ujrzeli na horyzoncie wyspę,

na której zamieszkali Oni. Urwiste brzegi wyspy sterczały spośród fal.

Momotaro wysłał bażanta na zwiady. Gdy reszta dobiła do brzegu, bażant

powrócił z wiadomością, że potwory ucztują.

- Dalejże na nich! - wykrzyknął Momotaro.

Wszyscy pobiegli do wysokiej i masywnej bramy, która niestety była

zamknięta. Wtedy małpa rzekła:

- Przeskoczę tę bramę, dla mnie to nic trudnego. Po chwili otworzyła

bramę od środka i wszyscy weszli. Na ich widok pijane potwory osłupiały.

Momotaro rzekł do nich:

- Już ja się z wami rozprawię - i natychmiast rzucił się na Oni z

mieczem, a zwierzęta dzielnie go wspomagały: pies gryzł, małpa drapała,

bażant dziobał.

Potwory w popłochu rozbiegły się na wszystkie strony. Nagle rozległ się

głos:

- Teraz ja się z tobą zmierzę - był to wódz, najgroźniejszy z potworów.

Uderzył chłopca w głowę grubą, żelazną maczugą, a maczuga złamała się.

Wtedy Momotaro podskoczył i swoją głową rąbnął wodza w jego wielki łeb. Oni

runął na ziemię. Momotaro krzyknął:

- Nie będziecie czynili więcej zła ludziom w naszej wiosce.

Wódz odpowiedział:

- Jak rzekłeś tak będzie - i oddał mu wszystkie skarby zgromadzone na

wyspie, a nawet odprowadził do brzegu. Gdy Momotaro wraz z nieodłączną

trójką: psem, małpą i bażantem wsiedli do łódki, wódz dmuchnął w żagielek,

żeby szybciej odbili od brzegu.

I tak Momotaro powrócił szczęśliwie do stęsknionych staruszków.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

W bardzo zimnej północnej krainie żyli ojciec - drwal Mosaku i jego syn

Minokichi. W zimie, kiedy góry pokrywała gruba warstwa śniegu brali

strzelby i wyruszali na polowanie. Pewnego dnia jak zwykle udali się w

góry, ale przez cały dzień nie mogli nic upolować.

W jednej chwili niebo pokryły czarne chmury, a ośnieżone góry stały się

groźne i niedostępne. Śnieżyca i wiatr starły ślady na drodze, którą

przybyli.

Mosaku i Minokichi z trudem znaleźli chatę, gdzie postanowili przeczekać

śnieżycę.

- Chyba musimy tu przenocować - rzekł Minokichi.

- Mhm - przytaknął Mosaku. Ojciec i syn najlepiej wiedzą jak groźne mogą

być zimowe góry.

Rozpalili ogień w palenisku znajdującym się na środku pokoju i usiedli

obok, aby się ogrzać.

- Wiesz, Minokichi, powinieneś mieć żonę. Chciałbym zobaczyć wnuka! -

rzekł Mosaku kładąc się na podłodze blisko ognia. Minokichi skinął tylko

milcząco głową.

Znużeni trudami dnia, ojciec i syn zapadli wkrótce w sen. Na zewnątrz

hulał wiatr, a był tak silny, że w pewnej chwili otworzył drzwi chaty,

śnieg przedostał się do środka i zgasił ogień w palenisku. Jaki ziąb, było

tak zimno, że Minokichi obudził się. Na podłodze, na której tańczył śnieg

ujrzał cień człowieka.

- Kto to, Kto tam? - zawołał Minokichi drżącym głosem.

Postać wyszła z cienia i jego oczom ukazała się piękna kobieta o białej

cerze i zimnym spojrzeniu. Była to Yukionna, czyli Śnieżna Panna, stanęła

nad nogami śpiącego Mosaku i widać było unoszący się w powietrzu jej

śnieżny oddech.

Śnieżna Panna jest duchem góry. Minokichi widział jak owija Mosaku szalem

swego zimna. Na twarzy Mosaku zaczął pojawiać się śnieżny oddech, a jego

skroń stawała się coraz bielsza.

Ojciec oddychał spokojnie jak we śnie. Minokichi zakrył twarz dłońmi.

- Jakie to straszne! - ojciec zamarzał przed jego oczami. Śnieżna Panna

podeszła teraz wolno do Minokichiego.

- Pomocy! - zawołał Minokichi, próbując uciec, ale Śnieżna Panna zwróciła

się do niego z łagodnym uśmiechem na twarzy:

- Jesteś jeszcze bardzo młody, piękny i pełen życia i dlatego cię

uchronię. Ale jeśli powiesz komuś o dzisiejszej nocy, twoje piękne życie

skończy się. To powiedziawszy zniknęła nagle jakby wchłonięta przez

szalejącą wokół śnieżycę.

- Co to było? - Minokichiemu zakręciło się w głowie i stracił

przytomność.

Wkrótce nastał ranek. Minokichi obudził się i ujrzał zamarzniętego ojca.

Wieśniacy pomogli mu złożyć ciało Mosaku do grobu, a Minokichi nie

wspomniał ani jednym słowem o dziwnych zdarzeniach poprzedniej nocy.

Minął rok. Pewnego deszczowego dnia, przed domem Minokichi ujrzał

dziewczynę.

Był dobrym człowiekiem, ulitował się i zaprosił dziewczynę do domu, aby

nie musiała moknąć na deszczu i odpoczęła chwilę u niego.

W domu zaczęli rozmawiać. Minokichi dowiedział się, że ma na imię Oyuki,

czyli Śnieżka, nie ma żadnych bliskich, gdyż jej rodzice umarli i jest w

drodze do miasta, gdzie chce szukać pracy.

Minokichiemu zrobiło się jej żal i ze współczuciem popatrzył na

dziewczynę. Oboje poczuli, że są sobie bardzo bliscy i w jednej chwili

pokochali się.

Po krótkim czasie zostali małżeństwem i wiedli szczęśliwe życie. Wkrótce

dom wypełnił się gromadką dzieci i wspólne życie nabrało więcej radości.

Nastały ciepłe dni, a wraz z nimi Śnieżka zaczęła słabnąć i zdarzało się,

że przewracała się w czasie pracy.

Uczynny Minokichi pomagał jej często i tak zgodnie wiedli życie.

Minokichi czuł się bardzo szczęśliwy czując bliskość pięknej żony i

rosnących w zdrowiu dzieci.

Pewnego dnia Minokichi przyjrzał się robiącej na drutach żonie i

przypomniał sobie zdarzenie tamtej nocy.

- Wiesz, Śnieżko, wyglądasz tak samo, jak wtedy, kiedy tu przyjechałaś,

bardzo młodo i pięknie jak wtedy. Raz tylko widziałem tak piękną kobietę

jak ty. Ona była bardzo podobna do ciebie - powiedział.

- Kim była ta kobieta? - zapytała Śnieżka, nie przerywając pracy.

- Kiedy miałem chyba dwadzieścia lat byliśmy z ojcem w zimie w górach i

zatrzymaliśmy się w górskiej chacie z powodu śnieżycy. Tam właśnie

spotkałem tę kobietę. Była nią Yukionna Śnieżna Panna.

- Jednak powiedziałeś o tym, mimo tego, że wtedy obiecałeś - rzekła

smutnym głosem Śnieżka.

- Co się stało Śnieżko?

Śnieżka wstała nagle, a jej kimono zmieniło kolor na biały.

- To ty jesteś... Tak, to Śnieżka była Śnieżną Panną, którą spotkał w

górach.Minokichi dowiedział się o tym i Śnieżka nie może zostać dłużej w

ludzkiej postaci.

- Nie odchodź! - zawołał.

- Dlaczego jednak powiedziałeś? Chciałam zawsze być z tobą. Nigdy nie

zapomnę ciebie, ani czasu, jaki spędziliśmy razem.

Bądź zdrów zawsze... zawsze - rzekła Śnieżka, a w jej oczach zabłysły

łzy. Nagle drzwi się otworzyły, przyleciał zimny wiatr i Śnieżki już nie

było. Minokichi wybiegł z domu, ale nikogo nie było.

- Śnieżko! Wróć! - wołał.

Ludzie mówią, że w północnej, śnieżnej krainie w górach nawet teraz można

spotkać Śnieżną Pannę. Podobno szuka ona pewnego człowieka, który ogrzałby

jej zimne ciało i płacząc smutno krąży po górach.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu na wyspie Hachijo mieszkało dwóch braci. Obaj byli

rybakami. Żyli szczęśliwie i spokojnie w zgodzie i miłości. Nie musieli się

martwić o jutro i nigdy nie zaznali głodu. Morze było łaskawe i zawsze

obficie obdarowywało młodych rybami.

Sakichi był uważany za najprzystojniejszego młodzieńca na wyspie,

natomiast jego brat Tahej za najsilniejszego, dlatego też każda dziewczyna

z wyspy chciała wyjść za mąż za któregoś z nich.

Ale niestety serca braci należały już do kogoś innego. Obydwaj szczerze

zakochali się w Yone, która była córką właściciela ich łódek. Yone również

podobali się młodzieńcy, zarówno Sakichi jak i Tahej, lecz nie można zostać

przecież żoną dwóch mężczyzn. Ale Yone nie potrafiła wybrać. Więc gdy

ojciec dziewczyny dowiedział się, że obaj bracia chcą się ożenić z jego

ukochaną córką wezwał ich do siebie i oznajmił:

- Dowiedziałem się, że moja Yone chce wyjść za mąż za jednego z was. Ale

bardzo ją kocham i chcę, żeby żyła w dostatku, dlatego oddam ją temu, który

lepiej zarabia, czyli temu, kto więcej potrafi złowić ryb.

Od tej chwili bracia całkowicie zmienili swój stosunek do siebie. Jak

wcześniej żyli w zgodzie i przyjaźni, tak teraz zaczęli walczyć pomiędzy

sobą oczywiście o Yone.

Pewnego spokojnego dnia, kiedy morze zaledwie delikatnie marszczyło się

na powierzchni, popłynęli łowić ryby. Nie wiadomo dlaczego tylko Sakichi

miał szczęście i łowił jedną rybę za drugą. Natomiast Tadej nie złapał ani

jednej, nawet najmniejszej rybki iÂÁ;ÂŔzazdrość zaczęła wzbierać w jego sercu.

Tymczasem łódka Sakichi już prawie po brzegi zapełniła się rybami. Powinien

był wtedy zakończyć połów i wracać do domu, ale zachłannie chciał

wykorzystać swoje szczęście i łowił dalej. Marzył o Yone. Lecz nagle,

zupełnie niespodziewanie na spokojnym dotąd morzu pojawiła się wielka fala,

która całkowicie zakryła łódkę Sakichi. Łódka ciężka od bogatego połowu

zatonęła natychmiast. Sakichi walczył o życie.

- Pomocy Tahej!

Na pomoc! Ratuj bracie! - krzyknął Sakichi. Lecz kiedy Tahej usłyszał

głos brata przyszedł mu do głowy okropny pomysł.

- Hej, Sakichi! Ustąp mi Yone, wtedy cię wyratuję! - odkrzyknął Tahej.

- Ale... Co ty mówisz?!

To jest zupełnie inna sprawa! Ratuj mnie! - zawołał zrozpaczony Sakichi.

- W takim razie toń! Sam tego chciałeś! - odparł z wściekłością Tahej i

zaczął bić tonącego brata wiosłem. Tak był zaślepiony chęcią posiadania

ukochanej Yone.

- Hej Tahej! Co ty robisz? Uspokój się! To ja twój brat! Musisz mi pomóc!

- jeszcze raz Sakichi spróbował przemówić bratu do rozsądku, niestety bez

żadnego skutku. Ten w zapamiętaniu dalej bił tonącego Sakichi. Po chwili

kiedy Sakichi już zniknął pomiędzy falami, Tahej ochłonął z furii i wtedy

dopiero z przerażeniem uprzytomnił sobie co zrobił- Hej, Sa - Sakichi! -

zawołał jąkając się ze strachu. Gdzie jesteś? To była twoja wina, bo

złowiłeś za dużo ryb! Chciałem ci pomóc, ale ty nie chciałeś oddać mi Yone.

To twoja wina! Ja nie chciałem tego zrobić! - rzekł do fal próbując się

usprawiedliwić.

Kiedy wracał z plaży do domu, starał się unikać ludzi. Ale jeżeli już

komuś udało się go zapytać, co się stało z Sakichi, odpowiadał, że nie wie.

Przez kilka dni rybacy poszukiwali Sakichi. Codziennie rano wypływali

swoimi łódkami w morze, lecz nigdzie nie udało się im go znaleźć.

Wszyscy uważali go za zaginionego.

Przez cały czas poszukiwań Tahej siedział w domu, dopiero po paru dniach

zdecydował się znowu wyruszyć na połów. Był pochmurny dzień, zdawało się,

że ciężkie szare chmury zanurzają się w morzu. Pomimo tego Tahej

przygotował łódkę i wypłynął. Tym razem sprzyjało mu szczęście. Złowił

mnóstwo ryb, tak że zapomniał o dręczących go myślach. Zachwycał się swoim

szczęściem. Aż nagle z oddali dobiegł go dziwny odgłos wydawanej komendy i

wioseł wpuszczanych w wodę. Obejrzał się w kierunku głosu i zobaczył łódkę

zbliżającą się do niego z głębi morza. Na niej stał człowiek.

Tahej przeraził się, ponieważ postać przypominała mu Sakichi.

- Tak to jest Sakichi - ze strachem powiedział do siebie, kiedy

nieznajoma łódka zbliżała się.

- Sa... Sakichi, ty przeżyłeś?! - zająkawszy się, wycedził przez

zaciśnięte zęby.

Kiedy łódka z Sakichi była już blisko, ten wyciągnął do Tahej swoją mokrą

przypominającą szpony rękę i powiedział świszczącym szeptem:

- Daj mi swoją chochlę do wybierania wody. Szybko, podaj mi ją!

Tahej bez słowa, ze strachem dał mu swoją chochlę. Wtedy Sakichi zaczął

nabierać wodę z morza i wlewać do łódki Tahej. Czynił to coraz szybciej

tak, że wkrótce cała była zalana wodą; zanurzała się coraz głębiej.

- Sakichi, uspokój się! Co ty robisz? Przecież zatopisz moją łódkę!

Przestań! - krzyknął na brata Tahej. Ale właśnie w tym momencie

przypomniał sobie zdarzenie sprzed paru dni, kiedy walczyli o Yone.

Przeraził się śmiertelnie, bo to niemożliwe, żeby Sakichi przeżył.

- Słuchaj Sakichi, może ty jesteś zjawą? - zapytał Tahej, ale nie uzyskał

od zjawy - brata żadnej odpowiedzi.

Pomimo tego, że Tahej przepraszał, błagał o przebaczenie i rozpaczał nad

tym, co zrobił, zjawa Sakichi nieubłaganie wlewała do łódki wodę. Wkrótce

było jej tak dużo, że zatopiła łódkę. Tahej natomiast unoszony przez wodę

zniknął pomiędzy wielkimi falami.

Gdzie teraz jest? Tego nie wie nikt. Może fale oceanu zaniosły go w

przepastną odchłań.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno temu, daleko stąd było małe państwo otoczone górami.

Pewnego dnia król tego państwa wydał swym poddanym okrutny rozkaz

Synowie, których matka lub ojciec ukończyli 60 kończyli 60 lat obowiązani

są wyprowadzić ich w góry zwane Ubasute - Yama i tam ich pozostawić.

Rozkaz ten został wydany, gdyż państwo to było bardzo ubogie. Na tych,

którzy rozkazu nie wypełnią, miała czekać surowa kara.

W państwie tym szczęśliwie i spokojnie żyła dobra matka ze swym

troskliwym synem. Ale oto nadszedł dzień, w którym kobieta skończyła 60 lat

i zgodnie zÂÁ;ÂŔrozkazem króla, nazajutrz musieli udać się w góry. Podczas ich

ostatniej, wspólnej kolacji, syn nie mógł nic jeść. Przepełniał go smutek.

- Mamo, nie pójdziemy jutro w góry - poprosił.

Ale matka potrząsnęła głową i powiedziała:

- Nie możemy złamać rozkazu... i starając się pocieszyć chłopca, dodała:

- Lepiej będzie, jeśli zrobimy to teraz. Im dłużej będziemy odwlekać tę

chwilę, tym większy będzie nasz smutek. Nie martw się jednak, przecież

odchodzę do miejsca, gdzie jest Bóg.

Mimo to, synowi było bardzo smutno. Całą noc prosił słońce by nie

wschodziło, ale w końcu nastał ranek. Wziął więc matkę na plecy i ruszył w

góry. Droga stawała się węższa, wiodła przez dolinę, drewniany most i

dalej w góry.

Gdy syn usłyszał krakanie kruka, zaczęły mu się nasuwać obrazy i

wspomnienia wspólnego życia. Na myśl o zabawach i wszystkich chwilach

spędzonych z matką, jego oczy wypełniły się łzami.

W pewnym momencie usłyszał dziwne trzaski; To matka łamała gałązki.

Zdziwiony spytał, dlaczego to robi:

- Musisz jakoś wrócić do domu, więc chciałam zostawić ci znaki, abyś nie

zgubił drogi - odpowie - działa mu.

Nawet w takiej chwili matka troszczyła się o niego, a synowi robiło się

coraz smutniej i ciężej na duszy.

Dotarli do miejsca, w którym musiał zostawić matkę. Kobieta zeszła z

pleców syna, rozłożyła na ziemi siennik, usiadła i powiedziała spokojnie:

- Teraz wracaj szybko do domu, póki słońce nie zaszło. Dziś może spaść

pierwszy śnieg.

Syn odszedł płacząc, nie mając nawet sił, by się odwrócić. Wszedł na

drogę, którą niedawno szli z matką. Nie przestał myśleć o niej i o tym, że

zostawił ją samą w górach. Nagle potknął się o kamień i upadł na ziemię.

Nie miał siły wstać i iść dalej. Nie było sensu wracać do domu, w którym

nie było matki. Leżał tak przez chwilę, a kiedy podniósł głowę ujrzał

padający z nieba śnieg.

- Na pewno jest jej teraz zimno - pomyślał o matce i nie mogąc dłużej

pogodzić się z tą myślą, pobiegł do niej.

- Mamo wracajmy do domu! - zawołał.

Przestraszona kobieta zapytała:

- Dlaczego? Przecież możesz zostać srogo ukarany.

- To nieważne. Nie mogę cię tu zostawić - rzekł.

I zabrał ją potajemnie do domu. Zaczął zastanawiać się, w jaki sposób

mógłby ją ukryć. W końcu wykopał dziurę pod podłogą, tak by mogła tam

zamieszkać. Codziennie przynosząc jej jedzenie mówił:

- Mamo, bardzo mi przykro, ale proszę wytrzymaj.

Tak minęło kilka dni.

Pewnego dnia zdarzyło się coś strasznego: król sąsiedniego państwa

postawił trudne zadanie, którego niewypełnienie groziło wojną. Aby je

spełnić należało wykonać sznur z popiołu.

Król państwa, w którym żyli matka i syn, poprosił swych poddanych o pomoc

w rozwiązaniu problemu. Gdy syn dowiedział się o tym, zaczął zastanawiać

się nad sposobem zrobienia takiego sznura. Groźba wojny przerażała go. W

końcu poradził się matki. A matka powiedziała:

- To proste, upleć bardzo mocny sznur i namocz go w osolonej wodzie.

Potem wysusz go i zapal.

Syn zrobił wszystko tak, jak poradziła matka i od razu zaniósł sznur

królowi.

Król rad był z otrzymanej pomocy i obdarował młodzieńca nagrodami. Syn

również cieszył się, że pomysł jego matki uchronił królestwo przed wojną.

Po kilku dniach król sąsiedniego państwa postawił następne zadanie:

należy przewlec nitkę przez siedem dziurek w małym bambusie.

Syn ponownie poradził się matki, a ona odrzekła:

- To bardzo proste: na jednym końcu bambusa połóż trochę cukru, z drugiej

strony otworu włóż mrówkę z nitką. Mrówka będzie, chciała dotrzeć do cukru

i przeciągnie ze sobą nitkę.

Syn zaraz udał się do zamku i powiedział królowi o sposobie spełnienia

zadania.

Władca bardzo się ucieszył i znów hojnie go wynagrodził.

Ale nie minęło wiele dni, a król sąsiedniego państwa postawił następne

trudne zadanie. Tym razem trzeba było zrobić bęben, który wydawałby dźwięki

bez uderzenia.

Syn po raz trzeci udał się do matki po radę, a ona rzekła:

- Do środka bębna włóż dużo os. Latając będą one uderzać w bęben od

wewnątrz, a wtedy będzie grał.

Szybko zrobił bęben według wskazówek matki i czym prędzej zaniósł go

królowi. Podobnie jak przedtem król uradował się, widząc taki bęben, ale

zapytał podejrzliwym tonem:

- Sam wymyśliłeś to wszystko?

Chłopiec wystraszył się bardzo, ale postanowił wszystko szczerze królowi

opowiedzieć.

Władca zamyślił się i rzekł:

- Hm... pomysły starych ludzi są wspaniałe. Gdyby nie oni, nasze państwo

byłoby już zniszczone. I po zastanowieniu zdecydował się znieść wcześniej

wydany okrutny rozkaz.

Od tego czasu król sąsiedniego państwa nie stawiał już niewykonalnych

zadań.

A matka i syn żyli długo i szczęśliwie.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Legenda ta od dawna opowiadana jest na wyspie Kiusiu. Mówi o tym, jak

gorąca miłość zapłonęła w sercach dwóch elfów do nimfy Góry Curumi. Była

ona księżniczką tej góry i mieszkała razem z matką, wiodąc bardzo spokojne

życie.

Niedaleko nich mieszkał elf Góry Juhu. Był to młody, troskliwy chłopak,

który często odwiedzał te dwie panie i często im pomagał. Od najmłodszych

lat przyjaźnił się z Curumi, razem grywali na flecie i elf cały czas

marzył, że któregoś dnia nimfa zostanie jego żoną.

Pewnego pięknego jesiennego dnia koło pałacu, gdzie mieszkała Curumi z

matką, przechodził młody podróżnik. Ze strony pałacu doszedł jego uszu

dźwięk fletu. Melodia była tak piękna, że stanął w miejscu i nie mógł się

poruszyć. Zatrzymał się na chwilę pod bramą pałacu i postanowił poprosić o

nocleg. Gospodyni bardzo chętnie przystała na to, a nawet ugościła go

kolacją. Po kolacji podróżnik poszedł odpocząć, lecz znów usłyszał tę samą

melodię. Wytężył więc słuch i zapytał matkę Curumi:

Przepraszam bardzo, czy może mi pani powiedzieć, kto tak gra?

- To gra księżniczka tego pałacu.

Melodia fletu Curumi miała czarodziejską siłę, dzięki której jesienne

kwiaty w ogrodzie mogły poruszać się do jej dźwięków. Także serce młodego

podróżnika drgnęło pod jej czarem.

Wtedy poczuł, że w środku jego serca zapala się płomień w miarę jak

muzyka nasilała się. Wstał nagle jak zaczarowany i podążył za dźwiękiem.

Kroki same zaprowadziły go do ogrodu. Wszedłszy tam, ujrzał piękną

księżniczkę, grającą na flecie, całą skąpaną w blasku księżyca.

Szepnął do siebie:

- Jakaż to piękna panienka! - i zakochał się od pierwszego wejrzenia.

A ten właśnie podróżnik był elfem potężnej Góry Kudziu, która wznosiła

się daleko, daleko od tej okolicy. Księżniczka poczuła na sobie gorące

spojrzenie przybysza i przechyliła lekko głowę.

- Czy to ty panie jesteś tym młodym podróżnikiem, który dziś ma u nas

nocować? - zapytała.

Tymczasem elf Góry Kudziu podszedł do nimfy i rzekł:

- Nazywam się Kudziu, zostań moją żoną.

Na twarzy księżniczki pojawiło się zdumienie, zaskoczona zdołała

wykrzyknąć tylko - O!

Kudziu, nie patrząc na zmieszanie księżniczki, gorącymi, mocnymi jak Góra

Kudziu słowami starał się ją przekonać. A słowa te płynęły potokiem wprost

z jego rozpalonego serca. Rzekł:

- Miejsce, w którym mieszkam, to najpiękniejsze miejsce na wyspie Kiusiu.

Chodź ze mną do mojego kraju!

Wszystkie wspaniałe kwiaty, których tutaj nie widziałaś nigdy, będą same

układały się w kobierce pod twoimi stopami, a na mój znak będą zmieniać swe

barwy.

Zaprawdę, miejsce, w którym mieszkam godne jest takiej jak ty pani.

Księżniczko, chodź ze mną do mojego kraju!

Te pierwsze zapewnienia mężczyzny skradły księżniczce serce i bezwiednie

przytakiwała jego słowom.

Otrzymawszy zgodę księżniczki, następnego dnia wczesnym rankiem podróżnik

wyjechał do swojego kraju z nadzieją i uczuciem w sercu.

W drodze kilka razy oglądał się jeszcze za siebie. Pragnął jak

najszybciej przygotować uroczystości weselne i wrócić po księżniczkę.

Kiedy Juhu dowiedział się o wszystkim, ogarnął go głęboki smutek. Lecz

nikt nie jest w stanie odmienić czyjegoś serca. Na dwa dni przed ucztą

weselną wczesnym rankiem księżniczka dostała bukiet kwiatów. Umieszczono je

w drewnianej miseczce. Były to kwiaty zwyczajne, lecz na ich płatkach

błyszczały krople rosy i wyglądały bardzo pięknie. Pomiędzy kwiatami Curumi

znalazła list od Juhu. Było tak napisane:

Kochanie

Chciałbym ofiarować Ci te kwiaty na znak pożegnania.

Gdy będziesz w obcej ziemi, proszę, nie zapomnij o kwiatach z gór

ojczyzny.

Nie zapomnij o kwiatach, które rosną przy drodze na polach.

Juhu

Księżniczka spojrzała na kwiaty i tak patrząc na nie, spędziła cały

dzień. Tej nocy melodia z Góry Juhu niosła się echem ponad górami. Jesienny

wiatr rozwiał ją wysoko ponad szczyty i szeroko nad ziemią.

Smutna, zwiewna jak mgiełka melodia mogłaby poruszyć jesienne kwiaty i

księżyc. Księżniczka usłyszała ją oczywiście i wtedy w jej pamięci ożyły

wszystkie chwile spędzone z Juhu w czasie, gdy byli dziećmi. We

wspomnieniach znów biegała z nim po górach i łąkach, grali razem na flecie.

Były to wspaniałe dni i teraz, w myślach księżniczka wyszeptała sama do

siebie:

- Jesteś bardzo miły Juhu. Ty zawsze byłeś koło mnie, ze mną i przy mnie.

I Curumi natychmiast pobiegła do niego. Biegła, bosa przez pachnące

jesienne pole, przez kwiaty i w promieniach księżyca. U końca drogi wpadła

w objęcia Juhu.

- Juhu, chcę być twoją żoną! Juhu na te słowa rozpromienił się, lecz nie

mógł wypowiedzieć ani słowa, gdyż myślał już, że nigdy nie będzie mógł jej

zobaczyć. Lecz teraz naprawdę miał ją w swych ramionach.

W promieniach księżyca przycisnął ją do siebie, drżąc z radości, której

się nie spodziewał.

I tak Góry Juhu i Curumi połączyły się na zawsze. Następnego dnia Kudziu

ze swoim orszakiem przybył po księżniczkę.

- Księżniczko, przyjechałem!

Z bramy ku niemu wyszła nie księżniczka, lecz jej matka i podała mu list,

mówiąc:

- Już nie ma tutaj księżniczki; To - wskazała na list - zostawiła dla

Pana.

Kudziu zdziwił się - List? - i otworzył kopertę. Było tam napisane:

Szanowny Panie Kudziu

Nie dostrzegałam tego, że kwiaty pod moimi stopami często pocieszały mnie

i dawały mi radość. To one znęciły mnie swą urodą i ukradły mi serce.

Bardzo przepraszam, że nie mogłam dotrzymać Panu słowa i wyrządziłam

krzywdę. Lecz teraz znalazłam już swoje serce i nie mogłabym okłamywać

samej siebie. Idę do Juhu. Proszę mi wybaczyć.

Curumi

Kiedy Kudziu przekonał się o szczerości jej serca, odjechał z bólem, lecz

i z dumą. Tylko w drodze z jego oczu popłynęły łzy. Płynęły strumieniami i

ciągle wypływały nowe. Było ich tak dużo, że w końcu utworzyły one jezioro.

Dzisiaj jezioro to nosi nazwę Sidaka.

Mimo iż czas płynął i gwiazdy zmieniały swoje miejsce, do dziś Góry Juhu

i Curumi trwają razem, złączone szczęśliwie. A odległa Góra Kudziu tkwi

daleko - wyniosła, potężna i samotna.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno temu pewna żaba pomyślała, że znudziło się już jej rodzinne Kioto i

zapragnęła przenieść się do Edo, które wydało jej się ciekawszym miejscem.

Wylazła więc ze stawu.

A w tym samym czasie pewna żaba w Edo znudzona już do reszty tym miastem,

postanowiła przeprowadzić się do Kioto. Wylazła ze starej studni, w której

mieszkała. Ruszyła w drogę, a idąc napotkała niewielkie wzniesienie, na

które wlazła. Znalazłszy się na wierzchołku, spostrzegła włażącą z

przeciwnej strony żabę z Kioto.

- Cześć, skąd idziesz? - zarechotała żaba z Edo.

- Cześć, jestem z Kioto, a idę do Edo - odparła tamta - A ty dokąd?

- Wyobraź sobie, że ja jestem z Edo, a Kioto jest celem mojej wędrówki.

Skończywszy rechotać, obie żaby wytężyły wzrok, aby dojrzeć miasta, do

których zmierzały. Ale upragnionych miast wciąż nie było widać. Więc żaby

wyprostowały się na tylnich łapkach, a wtedy ponieważ ich oczy są

umieszczone na czubku głowy, obie widziały nie to co na wprost nich, tylko

to co z tyłu. Żaba z Kioto ujrzała Kioto. Żaba z Edo ujrzała Edo.

- Edo jest bardzo podobne do Kioto - zarechotała żaba z Kioto.

- A Kioto jest bardzo podobne do Edo - zarechotała żaba z Edo.

- To, po co się przenosić.

- No właśnie!

- Wracam skąd przybyłam.

- Otóż to.

Obie zlazły ze wzgórza i polazły do swych rodzinnych miast.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu żyło dwoje przyjaciół, małpa górska i żółw morski.

Przyjaźń ich była tak wielka, że małpa zdobywała pożywienie w górach i

obdarowywała żółwia, a żółw dawał małpie to, co zdobył w morzu.

Pewnego razu małpa zapragnęła poznać głębiny morskie.

- Słuchaj żółwiu, podobno pałac Ryuge, w którym mieszkasz jest niebywale

piękny.

Na co żółw odrzekł:

- No pewnie.

- Chciałabym choć raz zwiedzić Ryugu.

Pałac Ryugu należał do króla Ryu, którego córka była ciężko chora.

Nadworny wróżbita zawyrokował, że jedynym lekarstwem dla dziewczynki jest

wątroba małpy.

Ziemia i woda to dwa odmienne światy. Król martwił się, że ma władzę

tylko nad morzami, a na ląd nie może wyjść żaden z jego poddanych. Okazało

się jednak, że jest jeden wyjątek - Żółw.

Król wezwał go niezwłocznie przed swoje oblicze i rzekł:

- Jeżeli zdobędziesz małpią wątrobę to czeka cię wysoka nagroda.

Na wieść o nagrodzie żółw wybałuszył oczy i szybko wyszedł z pałacu.

Przyjaźń bywa słodka, ale często zaprawiona goryczą.

Kiedy żółw wyłonił się z morza, rzekł do małpy jak gdyby nigdy nic:

- Możesz dzisiaj odwiedzić pałac, chętnie cię oprowadzę.

- Z wielką chęcią - odrzekła małpa - ale nie umiem nurkować.

- Nie widzę problemu - powiedział żółw - usiądź mi na plecach i zamknij

oczy, a zaraz znajdziemy się u bram pałacu.

Małpa wsiadła na żółwia, a po chwili dał się słyszeć jego przymilny głos:

- Otwórz oczy.

I ujrzała przecudowną budowlę. Przed bramą stali strażnicy: meduza i

flądra.

- Proszę do środka droga przyjaciółko - powiedział żółw, a meduza i

flądra wymieniły ze sobą podejrzane uśmiechy. Małpę to zaintrygowało, ale

żółw zawołał aby się pospieszyła, więc weszła za nim do środka.

A tam ugoszczono ją potrawami, których nigdy wcześniej nie kosztowała.

Specjalnie na tę okazję tańczyły przed nią kolorowe małe rybki. Na stole

nie brakło również sake, toteż po niedługim czasie małpa była już

kompletnie pijana i zataczała się. Wtedy nadpłynęły flądra i meduza.

- Chi, Chi, głupia małpa nie zwietrzyła podstępu.

- He, He, wątróbka jest już nasza.

Tak sobie rozmawiały prowadząc małpę do łóżka.

Ona tymczasem nie straciła jeszcze całkowicie przytomności i zrozumiała

co nieco. Gdy wyszły, otworzyła oczy i tak sobie pomyślała:

- Pewnie tu chodzi o moją wątrobę.

Trzymając się za brzuszek chodziła w koło po pokoju, dumając;

- Co tu teraz robić?

Nagle wpadł jej do głowy jakiś pomysł.

Uszczypnęła się boleśnie w pośladek i zaczęła płakać rzewnymi łzami.

Żółw, gdy to usłyszał, przyszedł do niej niezwłocznie i spytał, co się

stało. A małpa rzekła szlochając:

- O ja nieszczęsna, zostawiłam wątróbkę zawieszoną na krzaku, żeby

podeschła, a co będzie gdy spadnie deszcz?!

Żółw przestraszył się nie na żarty i rzekł:

- Musimy czym prędzej wrócić na plażę.

Małpa powiedziała:

- Bardzo mi przykro - i wsiadła żółwiowi na skorupę.

Nie minęła chwila kiedy żółw powiedział:

- Już jesteśmy na plaży.

Małpa zeskoczyła z niego, wlazła czym prędzej na drzewo i zaczęła śmiać

się w głos.

- Co z twoją wątróbką? - zapytał żółw - mieliśmy zdjąć ją z gałęzi.

- Czyś ty ogłupiał? - odrzekła małpa - Wątroba jest w brzuchu. Kto

zostawia swoją wątrobę na krzaku?!

- Oszukałaś mnie.

- Kto tu był oszustem? To ty, obłudniku, chciałeś pozbawić mnie wątroby.

- Skąd o tym wiesz?

- To te dwie gaduły meduza i flądra. A teraz precz z moich oczu - to

powiedziawszy małpa rzuciła w żółwia kamieniem. Kamień utrafił prosto w

pancerz, który cały popękał. Od tego czasu wszystkie żółwie mają na

skorupie głębokie bruzdy.

Król dowiedziawszy się od żółwia o całym zajściu, kazał przekroić flądrę

na pół. I od tej pory wszystkie flądry są płaskie i muszą spoczywać na dnie

morskim.

Niewdzięczną meduzę kazał obedrzeć ze skóry, powyjmować jej wszystkie

kości i wyrzucić precz z pałacu. Po dziś dzień meduzy miotane falami

błąkają się po całym morzu nie mogąc trafić do pałacu Ryugu.

Żółw ilekroć znajdzie się na lądzie woła:

- Małpo, przyjaciółko, przebacz!

Ale małpa milczy i żółw jak niepyszny wracać musi w odmęty.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno temu żył chłopak ze swoją matką.

Pewnego dnia matka poprosiła syna, aby poszedł do miasta i kupił kilka

sadzonek bakłażanów. Ale on kupił tylko jedną sadzonkę. Wtedy matka

obruszyła się:

- Dlaczego nie kupiłeś więcej tańszych sadzonek?

A chłopak rzekł:

- Ja sam nie wiem - ale pomyślał sobie w duchu, że ta jedna, chociaż

droga sadzonka wyda obfity plon.

No i właśnie po kilku dniach bakłażan urósł tak wysoki, jak chłopiec

przewidywał, wtedy więc rzekł do mamy:

- Widzisz mamo, droższa sadzonka urosła wysoko, aż do nieba.

Rzeczywiście, roślinka przebiła chmury.

- Jaka piękna - powtarzał chłopiec i podziwiał jej wielkość.

Po wypuszczeniu pięknych, białych kwiatów bakłażan obficie zaowocował.

Nazajutrz, wczesnym rankiem chłopiec wyszedł z domu, niosąc ze sobą

wysoką drabinę. Matka zapytała go:

- Dokąd idziesz synu z tą drabiną? Zostaw ją natychmiast!

Ale chłopiec oparł już drabinę o łodygę bakłażana i zaczął się po niej

wspinać.

- To nie jest takie niebezpieczne - rzekł do matki - chcę tylko obejrzeć

sobie chmurę z bliska.

- Nie rób tego! - zawołała matka - Jeszcze spadniesz i połamiesz

wszystkie kości - mówiąc to patrzyła na syna, a w oczach miała łzy.

Nie bacząc na jej prośby, chłopiec wspinał się wyżej i wyżej radośnie

pogwizdując. Po chwili dotarł do chmur. Jego oczom ukazał się wielki,

wspaniały pałac.

Zdziwiony podszedł do bramy i po cichutku otworzył ją.

- O!!! - ile gwiazd! - zdumiał się chłopiec.

To była niebiańska kraina.

Nagle do chłopca podszedł staruszek trzymający w ręku bakłażana.

- Czy to mój bakłażan? - zapytał chłopiec.

- Acha, więc to twój! - odpowiedział staruszek.

- Twoje bakłażany są naszym codziennym pokarmem, musimy więc ci się

odwdzięczyć.

I staruszek zaprosił chłopca do swego pałacu, gdzie w wielkiej sali

siedziały dwie, piękne dziewczyny. Były to córki staruszka. Po chwili

podano smaczne potrawy. Gdy ucztowano, córki tańczyły. Chłopiec szybko

zaprzyjaźnił się z wszystkimi.

Biesiada trwała tak długo, aż pogasły gwiazdy.

A kiedy zajaśniał pierwszy promyk słońca, zmęczony chłopiec wpadł w

głęboki sen. Nie wiadomo jak długo spał, a gdy otworzył oczy i rozejrzał

się, w komnacie nie było żywego ducha.

- Gdzie oni wszyscy poszli? - powiedział sam do siebie.

A wtedy usłyszał głos staruszka dobiegający zza drzwi:

- My idziemy do pracy, a ty pilnuj dobytku.

Chłopak nie posiadał się ze zdziwienia.

- Co to za praca w chmurach?

- Wszędzie znajdzie się coś do zrobienia. Pracy nam nie brakuje.

- Zabierzcie mnie ze sobą! - poprosił chłopiec.

- Ja też chcę z wami pracować - to powiedziawszy otworzył drzwi.

- Ojej! Oni! - w rzeczywistości staruszek i jego córki okazali się być

potworami Oni.

Chłopak niezwłocznie padł jak długi na posadzkę i rzekł:

- Uwaga, jestem martwy! - a wszystkim przecież wiadomo, że Oni prędzej

umarliby z głodu niż pożywili się padliną. Jednakowoż najstarszy Oni

podszedł smakowicie się oblizując i rzekł:

- A my lubimy nieświeże mięso.

Słysząc to chłopiec zerwał się na równe nogi i wykrzyknął:

- Żyję, żyję, ja tylko udawałem!

Staruszek zachichotał:

- Chi, chi, ale się nabrałeś. My nie jesteśmy złymi Oni, jesteśmy

Deszczowcami. Za chwilę udowodnimy ci to - co powiedziawszy uderzył w

bęben, a jego córki zaczęły wychlustywać wodę chochelkami.

Chłopiec pojął wszystko w lot.

- A więc to ty jesteś Królem Burz.

- O tak - odrzekł Król - będziemy teraz zsyłać deszcz na ziemię.

- Ja też chcę z wami! - wykrzyknął chłopiec radośnie. Wskoczył na

chmurkę, na której siedziała cała reszta i pożeglowali w dal.

A kiedy chłopiec spojrzał w dół, jego oczom ukazał się znajomy widok.

- To moja wioska! - zawołał.

W tej samej chwili staruszek wstał i zabębnił donośnie. Jedna z jego

córek podniosła lusterko, a chłopcu się zdawało, że rzuca na ziemię

słoneczne zajączki. Druga zaś, wychlusnęła chochelką trochę wody.

Owego dnia wieśniacy mieli wielkie święto i tłumnie wylegli przed swoje

domostwa. A tu nagle burza z piorunami wprawiła ich w popłoch. Widząc to,

chłopiec zaśmiewał się, aż wreszcie poprosił jedną z dziewczyn, aby podała

mu chochelkę. Gdy miał już ją w garści, nie znał umiaru, a tym czasem we

wsi lało jak z cebra. W końcu tak się zamachnął chochelką, że aż spadł z

chmury.

- Ratunku! - wrzasnął - ja nie chcę tak młodo umierać!

Los jednak czuwał nad nim i chłopak po chwili zawisł na gałęzi drzewa

morwowego.

Król Burz nie posiadał się z żalu, bowiem upatrzył sobie w chłopcu swego

następcę.

A jeszcze większy żal owładnął córki, które pragnęły gorąco pojąć go za

męża.

Od tego czasu mówi się, że drzewo morwowe chroni przed burzą. To Król

odwdzięcza się drzewu, które uratowało mu zięcia.

Dlatego też, gdy nadciąga burza, ludzie wieszają sobie pod dachem gałązki

drzewa morwowego.

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

xxDawno temu żyła bardzo piękna myszka. Jej rodzice zawsze powtarzali:

- Nasza kochana córeczka musi wyjść za mąż za godnego kawalera.

- Oczywiście, ale kto mógłby być jej wybrankiem? - zapytała matka.

- Najlepszym mężem będzie Słońce. Ono się cieszy powszechnym szacunkiem -

odrzekł ojciec.

Więc rodzice zaprowadzili córkę do Słońca.

- Jesteś najznamienitsze na świecie. Ożeń się z naszą jedynaczką - rzekł

ojciec.

- Ja jestem najważniejsze na świecie? - zapytało Słońce z powątpiewaniem.

- Jest ktoś ważniejszy ode mnie.

- A któż to?

- Obłok - on może zasłonić całą moją promienistą tarczę. Wydaje mi się,

że on jest najważniejszy.

Słysząc to rodzice poszli i przedstawili swoją córkę Obłokowi.

- Obłoku największy na świecie - zwrócili się do niego. - Ożeń się z

naszą piękną jedynaczką.

- Nie, nie, Wiatr jest potężniejszy ode mnie. Jego podmuchy miotają mną

po całym niebie.

Rodzice postanowili zapoznać swą córkę z Wiatrem.

- Potężny Wietrze - zaczęli - Czy mógłbyś ożenić się z naszą jedynaczką?

A Wiatr powiedział im:

- Wcale nie jestem najpotężniejszy na świecie, bo kiedy natrafię na Mur,

nie mogę już dalej wiać.

Usłyszawszy to rodzice postanowili doprowadzić do ślubu swojej córki z

Murem.

- Murze, którego nic nie skruszy - przemówili - Ożeń się z naszą

jedynaczką.

- Skruszy mnie, skruszy - powiedział Mur - naród mysi jest ode mnie

potężniejszy.

W końcu więc piękna myszka poszukała sobie męża w sąsiedniej norce.xy

ÂÁ?ÂŔ* * *ÂÁ:

Dawno, dawno temu w górach mieszkali dwaj drwale. Jeden z nich chociaż

stary, był bardzo pracowity, natomiast drugi - leniwy.

Stary drwal pracował codziennie, lecz mimo to wciąż był ubogi. Uważał

jednak, że jeśli będzie pracował sumiennie każdego dnia, na pewno będzie

szczęśliwy.

Pewnego razu, gdy ścinał drzewa nad jeziorem, ostrze siekiery zsunęło się

z trzonka i wpadło do wody.

- Co ja teraz zrobię! Przecież nie mogę pracować bez siekiery - pomyślał

drwal. Był bardzo zmartwiony i długo siedział na brzegu.

Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl:

- Poproszę bóstwo jeziora: Panie, mam prośbę do Ciebie, czy nie mógłbyś

mi przynieść mojej siekiery?! Bardzo Cię proszę.

Po kilku minutach powierzchnia wody wzburzyła się i pojawił się Władca

Jeziora.

- Przyniosłem twoją siekierę, tak jak prosiłeś.

- Dziękuję Ci bardzo Panie - rzekł drwal uradowany.

Władca jeziora położył siekierę na ziemi. I wtedy okazało się, że jest

ona ze szczerego złota.

Drwal przestraszył się i powiedział:

- Panie, moja siekiera nie była wcale taka wspaniała, nie była ze złota.

Weź ją z powrotem.

Władca zabrał ją i zniknął.

A po chwili pojawił się z inną i zapytał drwala:

- Czy to jest twoja siekiera?

- Tak, ta jest właśnie moja. Dziękuję Ci bardzo Panie.

Po chwili Władca Jeziora pojawił się ponownie trzymając w ręku złotą

siekierę.

- Drwalu nie jesteś chciwy. Oto nagroda dla ciebie - powiedział Władca.

Gdy leniwy drwal dowiedział się o tym, kazał żonie przygotować sutą

kolację i dzban sake. Sam zaś chwycił siekierę i pobiegł nad jezioro.

Chciał wyciągnąć ostrze, więc uderzył nią kilka razy o kamień.

I gdy tylko mu się to udało, wrzucił je do wody.

- Panie przynieś mi moją siekierę!

Woda jeziora wzburzyła się i wyłonił się jego Władca.

- Chodzi ci o tę, nieprawdaż? - rzekł pokazując złotą siekierę.

- Tak, tak, to jest moja siekiera - zawołał chciwy drwal, zacierając ręce

z radości.

Uśmiechnięta dotąd twarz Władcy zachmurzyła się.

- Nie kłam, to nie jest twoja siekiera! - zawołał rozgniewany. Nie

zasługujesz na nagrodę! Precz!

Po tych słowach Władca Jeziora zniknął i nikt go więcej nie widział.

A leniwy drwal ani nie dostał złotej siekiery ani nie odzyskał starej.

l1 .1 .1 .1 .1 .1



Wyszukiwarka