Nauka - termin nauka ma co najmniej dwa znaczenia:
Jest to sposób poznania rzeczywistości, który charakteryzuje się m.in. racjonalnością, systematycznością. Możemy również powiedzieć, ze nauka jest pewnym zjawiskiem społecznym, który występuje obok religii, sztuki, filozofii. One tez cos nam mówią o rzeczywistości, są jednak odmiennymi sposobami jej poznania. Nauka jest tworem zinstytucjonalizowanym, t.j. odbywa się poprzez instytucje (uczeni nie działają w pojedynkę). Ma to swoiste konsekwencje: w gruncie rzeczy okazuje się, że aktualny obraz rzeczywistości, który dostarcza nam nauka może być po części wynikiem pewnych społecznych uwarunkowań, czy wręcz osobistych animozji miedzy badaczami.
Jest to wynik działalności poznawczej prowadzonej przez naukowców: jest to pewien zbiór twierdzeń wszystkich nauk szczegółowych. Żeby twierdzenie było tezą naukowa musi spełniać określone kryteria: a) musi być prawem (zdaniem ogólnym= skwantyfikowanym ogólnie, a wiec nie zawierać zmiennych czasoprzestrzennych), b) musi mieć ścisły związek z doświadczeniem= musi być eksperymentalnie potwierdzone. Tezy naukowe nie mówią nam nic o poszczególnych rzeczach, ale o wszystkich rzeczach danego rodzaju.
Naukę interesuje powtarzalność zjawisk. Zjawiska niepowtarzalne leżą poza sfera zainteresowań nauki, bądź wręcz są przez nią negowane.
Eksperyment - metoda badania doświadczalnego w nauce, która polega na takim wywoływaniu interesującego nas zjawiska albo na takim projektowaniu warunków jego przebiegu, aby wyeliminować czynniki dla tego zjawiska swoiste, niepowtarzalne. Istotą eksperymentu jest materialna ingerencja w przebieg zdarzeń, mająca na celu właśnie wyeliminowanie tych elementów, które nie są dla danego zjawiska istotne, świadczą o jego jednostkowości. Eksperyment musi być powtarzalny, musi być przeprowadzony przez niezależne ośrodki badawcze. Jeśli jakiegoś eksperymentu nie da się powtórzyć, badane w nim zjawisko nie zostaje przez naukę uznane. Eksperyment musi być również dobrze kontrolowany - musimy wiedzieć, jak nasza ingerencja w przebieg zdarzń wpływa na przebieg badanych procesów.
Galileusz był tym, który wprowadził do nauki eksperyment. Nie znaczy to jednak, że wcześniej nie przeprowadzano eksperymentów. Rzecz w tym, że Galileusz miał pełną metodologiczną świadomość tego, czemu eksperyment ma służyć i w dużej mierze nadał mu kształt, który jest obecny w naukach do dzisiaj. Otóż według Galileusza w eksperymencie chodzi o to, żeby wykryć w zjawiskach (w przypadku badań Galileusza był to przede wszystkim ruch ciał) na tyle prostą formę, żeby dało się je opisać pewnym prostym językiem — językiem matematyki. Materialna ingerencja w przebieg zdarzeń, która stanowi istotę eksperymentu, ma na celu wyeliminowanie ze zjawisk czynników nieistotnych, niepowtarzalnych i wydobycie wspólnej im formy, którą da się ująć w ilościowym opisie — mówiąc prościej — da się je zmierzyć. Ilościowy opis zjawisk umożliwia zaprzęgnięcie aparatu formalnego, czyli dokonanie obliczeń. Jak wielkie korzyści to przynosi, widać po wszechobecnej w naszym świecie komputeryzacji. Warto zwrócić uwagę na fakt, że już Arystoteles dostrzegał ogromne korzyści płynące z operowania w sferze symboli, wprowadzając metodę techne. U jej podstaw leżała jednak sylogistyka (logika nazw), która nie jest tak precyzyjnym narzędziem jak matematyka. Gwałtowny rozwój tej ostatniej nastąpił znacznie później.
Postulaty Galileusza dotyczące ilościowego opisu zjawisk brzmią dla nas dzisiaj — z perspektywy wieków — niemalże banalnie, trzeba jednak pamiętać, że przed Galileuszem, w dobie średniowiecznej scholastyki, w nauce dominował jakościowy opis zjawisk. Ujmując rzecz w skrócie, metodę tę można przedstawić następująco: pytano, dlaczego magnes przyciąga. Odpowiedź, którą średniowieczni naukowcy potrafili dać, brzmiała: „gdyż magnes ma moc przyciągającą”. Analogicznie — wino upajało, bo miało moc upajającą. Moc miała być pewną ukrytą, tj. niewidoczną dla zmysłów, własnością, w przeciwieństwie do kształtów, zapachów itp., które są własnościami dostępnymi w poznaniu zmysłowym. Z takim opisem zjawisk niewiele jednak dało się zrobić, można było jedynie klasyfikować zjawiska wedle ich podobieństwa. Galileusz był więc tym, który uczynił przełomowy krok w naukach eksperymentalnych.
Paradygmat - zespół poglądów przyjętych przez daną społeczność jako oczywiste i niepodważalne; zespół schematów pojęciowych, który kształtuje sposób postrzegania rzeczywistości w danej epoce, mają również odzwierciedlenie w całej sferze praktyki.
Każda epoka ma swój intelektualny klimat, kształtowany przez mentalność ludzi danej epoki. W różnych okresach odmiennie zapatrywano się ok. na kwestie obyczajowe i zagadnienia dotyczące sztuki. Jednak nie tylko postrzeganie sfery wartości — czy to etycznych, czy też estetycznych — zmieniało się wraz z rozwojem cywilizacji. Okazuje się, że również przekonania dotyczące natury samej rzeczywistości, szczególnie zaś człowieka, różniły się w kolejnych epokach. Zjawisko to jest powszechne do tego stopnia, że to, co nam współcześnie wydaje się oczywiste, kiedyś „nie mieściło się w głowie” — i odwrotnie — to, co kiedyś było absolutnie pewne, dzisiaj uważamy za śmieszne. Wystarczy prosty przykład, żeby się o tym przekonać. Do czasów Kopernika czymś oczywistym i niepodważalnym (nie tylko dla ludzi nauki, ale dla ogółu) był fakt, że to Słońce krąży dookoła Ziemi znajdującej się w centrum wszechświata. Pogląd odwrotny wydawał się niedorzeczny, a głoszenie go było niebezpieczne. Dzisiaj zaś zwolennika tzw. Geocentryzmu uznamy za nieszkodliwego wariata. Dla nas oczywiste jest, że to Ziemia krąży dookoła Słońca. Siła obowiązujących do czasów Kopernika przekonań, że to Słońce jest w ruchu względem Ziemi, miała źródło w fakcie, że nie czujemy, iż Ziemia pędzi przez przestrzeń kosmiczną z prędkością ok. 30 km/s, dostrzegamy natomiast, że tarcza słoneczna „wędruje” po niebie. Było to zatem zgodne z naszą potoczną percepcją. Gdybyśmy wyszli na łąkę, by podziwiać zachód słońca, obserwowalibyśmy to samo zjawisko, które ktoś widział 500 lat temu, natomiast odmiennie zinterpretowalibyśmy zaobserwowane fakty. Jednak trzeba było dopiero geniuszu Kopernika, żeby zrodziła się myśl, że fakty „wyglądają” zupełnie inaczej niż podpowiada to zdrowy rozsądek. Owa zmiana w poglądach na miejsce Ziemi, a co za tym idzie człowieka, we wszechświecie była tak doniosła, że określa się ją mianem rewolucji kopernikańskiej w nauce.
Nie możemy mieć jednak pewności, że nasze dzisiejsze przekonania z perspektywy czasu nie wydadzą się naiwne. Przytoczony przykład ma zwrócić uwagę, że w każdej epoce dominuje pewien obraz świata, który — ze względu na jego pozorną oczywistość — jest niezwykle trudno zmienić. Żywimy pewne przeświadczenia, które wyrastają z tradycji i utartych doświadczeń, a które zostały nam wpojone w trakcie edukacji. Zespół najbardziej podstawowych przekonań dotyczących rzeczywistości (fizycznej, społecznej, historycznej), wyznawanych w danym okresie przez ludzi danej epoki, określimy w tym kursie mianem paradygmatu danej epoki. Pojęcie paradygmatu jest stosowane często w węższym sensie, mianowicie wyłącznie do pewnych uznanych, modelowych procedur i rozstrzygnięć w obrębie teorii naukowych, obowiązujących w określonym czasie. Wprowadzone przez nas pojęcie paradygmatu jest zatem szersze w tym sensie, że obejmuje przede wszystkim poglądy, które stanowią podstawę pojmowania rzeczywistości przez ogół ludzi, a nie wyłącznie przez naukowców. Teorie naukowe warunkują znacząco potoczne poglądy, ale i na odwrót — zdroworozsądkowe przekonania mają wpływ na obraz świata postulowany przez uczonych.
Nie ma bowiem „czystych” faktów. Rzeczywistość nigdy nie stanie przed nami „naga”. Nauka nie rozwija się przez gromadzenie coraz większych ilości faktów, by potem dokonać ich prostego uogólnienia. Fakty nie zmuszają nas do określonej interpretacji, nie wyznaczają teorii w sposób jednoznaczny. Sytuację można by wręcz przedstawić odwrotnie — to teoria „naświetla” nam pewien fragment rzeczywistości. Dana teoria może więc nie dostrzegać szeregu faktów albo w ogóle je negować, dane fakty mogą też w świetle innej teorii wyglądać całkowicie odmiennie. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy do czynienia z licznymi kontrowersjami w nauce, zaś naukowcy nie zgłaszaliby konkurencyjnych teorii. Zawsze więc podchodzimy do rzeczywistości już z pewnym nastawieniem, z bagażem przyjętych poglądów i przekonań. Również badania naukowców podyktowane są oczywistościami, które podpowiada im zdrowy rozsądek — zgodny z przekonaniami większości ludzi epoki, w której żyją. Badacze żywią pewne przednaukowe przekonania (określane czasem mianem metafizycznych), które nabyli w trakcie edukacji i wychowania, nie wysnuli ich z przeprowadzonych przez siebie eksperymentów. Na kształt i interpretację wyników badań mają również wpływ wartości wyznawane przez naukowców. Nie sposób uwolnić się od wpływu mentalności danej epoki, co nie oznacza jednak, że nauka jest dowolną konstrukcją. Niemniej jednak zawsze jesteśmy zamknięci w swoistej „klatce umysłu”. Klatkę tę możemy poszerzać, rozwijając coraz to doskonalsze teorie rzeczywistości, nigdy jednak całkowicie się z niej nie uwolnimy.
Poglądy, które składają się na dominujący obraz świata w pewnym okresie, nie muszą być zwerbalizowane bądź też mogą pozostawać zwerbalizowane tylko częściowo. Częstokroć jest to więc wiedza przemilczana — nie trzeba jej wypowiadać czy odwoływać się do niej, skoro „wszyscy wiedzą, że tak właśnie jest”. Sprzyja to utrwalaniu oczywistości i niepodważalności niektórych przekonań. Do pewnego stopnia poglądy składające się na paradygmat mogą być wręcz przyjmowane w sposób nieuświadomiony czy też instynktowny. Innymi słowy, są to pewne okulary, które nosimy na nosie, a z istnienia których nie do końca zdajemy sobie sprawę. Owe fundamentalne przekonania nie tylko kształtują sposób postrzegania rzeczywistości, a więc interpretowania tego, co dane w doświadczeniu, ale mają również odzwierciedlenie w codziennych zachowaniach, praktykach, zwyczajach, a co za tym idzie — wpływają na kształt różnego rodzaju instytucji, prawodawstwo, znajdują odzwierciedlenie w języku. Określają więc nie tylko nasze indywidualne (nierzadko instynktowne) reakcje, ale wpływają przede wszystkim na cały system edukacji i wychowanie.
Redukcjonizm - postulat filozoficzny i metodologiczny głoszący, ze wszelkie procesy i obiekty złożone da się sprowadzić, zredukować, do zjawisk elementarnych i w ten sposób otrzymać ostateczne wyjaśnienie. Zwolennik światopoglądu redukcjonistycznego głosi wiec, ze całe bogactwo różnego rodzaju zjawisk i procesów (fizycznych, chemicznych, biologicznych, społecznych, psychicznych) można wytłumaczyć stopniem komplikacji zjawisk z pewnego poziomu podstawowego. Głosi wiec, że u podstaw całej rzeczywistości leży pewien „wspólny mianownik”, poznając zasady rządzące tym podstawowym poziomem wytłumaczymy również cała różnorodność rzeczywistości.
Przykładami redukcjonistycznych wizji człowieka są: mechanicyzm, behawioryzm, psychoanaliza
Mechanicyzm - najbardziej skrajnym przykładem redukcjonistycznych poglądów jest mechanicyzm. Sprowadza on wszelkie zjawiska do kształtu i ruchu atomów pojmowanych jako rozciągłe, choć niepodzielne, grudki materii. Początki mechanicyzmu sięgają starożytnej Grecji i koncepcji atomizmu, którego twórcą był Demokryt z Abdery (ok. V/IV w. p.n.e.). Twierdził on, że cała rzeczywistość składa się z atomów poruszających się w absolutnej próżni. Procesy postrzegania i myślenia to nic innego, jak przemieszczanie się porcji materii w przestrzeni, np. widzę ten stół, dlatego że w każdej chwili odrywają się od niego pewne płaszczyzny, połacie atomów. Atomy te uderzają w moje oczy, uderzenie to wprawia w ruch atomy w moich oczach, które przecież — w myśl tej koncepcji — są również pewnym skupiskiem atomów. Poruszone atomy wędrują do mózgu, wywołując na końcu efekt widzenia tego oto stołu. Ogień parzy dlatego, że atomy ognia mają kształt czworościanów foremnych (bryły złożonej z czterech trójkątów równobocznych), swoim ostrym kształtem wywołują więc uczucie pieczenia. Analogicznie ostry smak wywołany jest kształtem atomów, z których składa się dane pożywienie. Myślenie to również nic innego, jak ruch atomów. Gdy chcę poruszyć ręką, atomy duszy muszą przebyć drogę z mózgu do kończyny.
Rozkwit mechanicyzmu przypada na wiek XVII. Zgodnie z wyobrażeniami nowożytnych zwolenników mechanicyzmu wszelkie zjawiska są przemieszczaniem się ciał w przestrzeni, a ich przyczyną może być jedynie nacisk bądź popchnięcie jednej porcji materii przez drugą. Zjawiska psychiczne oraz zjawiska biologiczne można wytłumaczyć na zasadzie zjawisk mechanicznych. Organizm to tylko bardziej skomplikowany mechanizm: podobnie jak zegarek działa na zasadzie popychania jednych części (trybików) przez inne, tak zjawisko życia, nasze emocje, a w konsekwencji również nasze myślenie — to popychanie jednych atomów przez inne.
Jeśli jednak zjawiska psychiczne są tej samej natury, co zjawiska mechaniczne, to podlegają w takim samym stopniu prawom dynamiki Newtona, o których uczymy się już w szkole podstawowej. Gdybym więc znał położenie i pęd wszystkich atomów w ciele człowieka, mógłbym — posługując się prostymi równaniami Newtona — obliczyć, jak dany człowiek się zachowa, co poczuje, pomyśli itd. To, że w praktyce nie jestem w stanie przewidzieć zachowania danej osoby, wynika wyłącznie z ilości czynników, które należałoby wziąć pod uwagę, a zatem przeszkodą jest tu wyłącznie kwestia stopnia komplikacji. Tak więc niemożliwość przewidywania w praktyce, jak dana osoba się zachowa, nie oznacza jeszcze, że działa ona w sposób wolny. Zobrazujmy to następującym przykładem: wyobraźmy sobie Andrzeja Kmicica, który ostrzeliwuje Szwedów z murów Jasnej Góry. Stoi sobie nasz szlachcic przy armacie z lontem w ręce i zastanawia się, gdzie uda mu się trafić. Rzecz jasna, nie jest w stanie przewidzieć, gdzie dokładnie spadnie kula (może mieć nadzieję, że na największą szwedzką kolubrynę, ale pewności nie ma). Może przecież zawiać silniejszy wiatr, działo może nie wytrzymać kolejnego strzału z racji zmęczenia materiału itd. Jednak to, że nie byłby w stanie przewidzieć, jak zachowa się kula, nie wynika z faktu, że kula podejmie jakąś swobodną decyzję, lecz jedynie z ilości czynników, które trzeba uwzględnić, a które nie są Kmicicowi znane.
Według mechanicyzmu zachowanie człowieka jest tak samo zdeterminowane, jak zachowanie kuli armatniej. Nieprzewidywalność i niepowtarzalność ludzkich reakcji jest wynikiem znacznie większej niż w przypadku pocisku armatniego ilości czynników (i niczego poza tym), które mają wpływ na nasze działanie. Wszystkie te czynniki mają „mechaniczną” naturę. Zatem, dysponując odpowiednią — jak powiedzielibyśmy dzisiaj — mocą obliczeniową, bylibyśmy w stanie odczytać wszelkie czyny i myśli dowolnej osoby w przeszłości i przyszłości. Są one określone, jednoznacznie wyznaczone przez aktualną sytuację (w wypadku mechanicyzmu układ porcji materii w przestrzeni) i prawa rządzące rzeczywistością. Determinizm neguje zatem jakąkolwiek swobodną, autonomiczną decyzję człowieka. Mechanicyzm to jedno ze stanowisk deterministycznych.
Jest to dość „toporny” pogląd, który rzadko przyjmowany był w całości. Myślicielami, którzy wprost postulowali zasady mechanicyzmu wraz ze wszelkimi jego konsekwencjami, byli: Pierre Simon de Laplace (1749-1827), Julien Offray de la Mettrie (1709-1751), Paul Holbach (1723-1789). Jak wspomnieliśmy, siła tego przekonania brała się stąd, że newtonowski mechanicyzm to bardzo prosty sposób opisu rzeczywistości. Prosty, a zatem bardzo wygodny, mający dużą siłę eksplanacyjną, użyteczny i przez swą prostotę bardzo atrakcyjny.
Behawioryzm - nurt w psychologii, według którego zachowanie człowieka i innych organizmów żywych jest fizykochemicznym stanem ciała, będącym reakcją na bodźce środowiskowe. Związek między bodźcem a reakcją ma charakter determinacji.
Nieco bardziej wyrafinowaną niż mechanicyzm wizję człowieka oferuje nam behawioryzm. Jednak i ten nurt w psychologii należy jak najbardziej określić mianem redukcjonizmu. W znacznie większym stopniu niż mechanicyzm określa on naszą kulturę i sposób myślenia, jego pierwiastki są rozpowszechnione znacznie szerzej niż tylko w badaniach psychologów. Podstawowa teza behawioryzmu głosi, że zachowanie człowieka (jak też dowolnego innego organizmu) jest zdeterminowane w całości przez sytuację zewnętrzną, która jest po prostu zespołem fizycznych i dających się obserwować stanów rzeczy. Również samo zachowanie to nic innego, jak pewna fizyczna i dająca się obserwować reakcja. Zachowanie człowieka nie różni się zatem w żaden istotny sposób od zachowania meduzy, psa czy innych zwierząt, jest jedynie bardziej skomplikowane.
Jakkolwiek podstawowe założenia teoretyczne behawioryzmu sformułował John Watson (1879-1958), początki behawioryzmu wiążą się z Iwanem Pawłowem (1849-1936). Pawłow przeprowadził następujący eksperyment: umieścił psa w specjalnej kabinie i ubrał go w kaftan uniemożliwiający ruchy. Rozciął swojemu „pacjentowi” skórę na pysku i wyjął gruczoły ślinowe, po to, by móc lepiej obserwować wydzielanie śliny. Kaftan i kabina miały zapewnić odpowiednią kontrolę nad eksperymentem — nie wiadomo było przecież, czy ruch ciała nie wpływa na wydzielanie śliny (stąd kaftan), należało także wyeliminować ewentualne przypadkowe bodźce (stąd kabina). Następnie Pawłow podawał psu jedzenie, ilekroć zaś to robił, uruchamiał również dzwonek. Czując zapach jedzenia, pies oczywiście zaczynał wydzielać ślinę — był to odruch bezwarunkowy. Podobnie my, przechodząc obok piekarni i czując zapach wypiekanego chleba, nie potrafimy się powstrzymać i „ślinka nam cieknie”.
Po pewnym czasie wystarczyło użyć dzwonka, by pies zaczął się automatycznie ślinić. Pewien bodziec bezwarunkowy został więc skorelowany z pewnym bodźcem warunkowym (sygnałem dźwiękowym), który mógł zastąpić ów czynnik pierwotny. W ten sposób pies został uwarunkowany na ślinienie się „na sygnał”.
Przytoczona powyżej podstawowa teza behawioryzmu w połączeniu z opisanym eksperymentem (i innymi — podobnymi) prowadzi do twierdzenia, że można w ten sposób uwarunkować dowolny organizm, a więc dowolne zachowanie skorelować z dowolnym bodźcem. Nasze zachowanie jest całkowicie wyznaczone (zdeterminowane) przez bodźce, jakie działały na nas w przeszłości, od okresu prenatalnego (tworząc tzw. historię warunkowania), a także bodźce, które działają na nas w chwili obecnej. W naszym myśleniu, w naszych emocjach, w naszych decyzjach nie ma nic wyjątkowego, specyficznego. Wszystko to są pewne fizykochemiczne stany organizmu, które są mniej bądź bardziej skomplikowaną reakcją na środowisko, tak więc da się je również wywołać przez dostarczenie odpowiednich bodźców. Np. myślenie to pewne energetyczne reakcje w mózgu — te zaś da się stymulować przez umieszczenie elektrody stymulującej odpowiedni ośrodek w mózgu. Być może nie potrafimy wywołać konkretnej myśli, ale jest to sprawa wyłącznie technicznej niedoskonałości aparatury itp. Kontrolowanie ośrodka przyjemności w mózgu przez stymulowanie go prądem wystarczy jednak, by spowodować, że szczur tak długo naciska umieszczoną w klatce dźwignię (co wywołuje impuls elektryczny we wszczepionej do mózgu elektrodzie), dopóki nie zdechnie z głodu, mimo że karma stoi tuż obok. Podobnie emocje i uczucia są pewnymi ukrytymi odruchami trzewiowymi, wydzielaniem adrenaliny itp. Jeśli zatem ktoś czuje się nieszczęśliwy, zakochany czy też boi się, to znaczy, że po prostu zachodzą w organizmie odpowiednie reakcje fizykochemiczne, te zaś można warunkować eksperymentalnie.
Jeżeli całe zachowanie jest reakcją na bodźce, to wszelkie patologie w zachowaniu wynikają z niewłaściwego warunkowania: nieumiejętne stosowanie kary może prowadzić np. do wykształcenia u wychowanka osobowości masochistycznej itp. Do wychowania trzeba więc podejść w sposób naukowy. Zgodnie z przekonaniami behawioryzmu przez odpowiednie warunkowanie jesteśmy w stanie stworzyć (wychować) dowolnego człowieka. Wizję społeczeństwa ukształtowanego w myśl zasad behawioryzmu przedstawił Burrhus Frederic Skinner (1904-1990) w książce Poza wolnością i godnością. Tytuł dzieła jest hasłowo zarysowaną i rozwiniętą w książce odpowiedzią, jakiej autor udziela na zarzut stawiany zazwyczaj behawioryzmowi. Krytycy wskazują, że behawioryzm w swojej próbie kształtowania idealnego społeczeństwa bez patologii pomija zupełnie wolność i godność człowieka. Skinner swoją odpowiedź formułuje następująco: skoro całe zachowanie człowieka jest pewną bezwolną reakcją na bodźce, to nie ma w niej miejsca na wolność i godność człowieka. Są to jedynie puste słowa, wymysł humanistów, będący wynikiem naszego złudzenia, że nasze decyzje podejmujemy w sposób autonomiczny. Tak naprawdę to środowisko decyduje za nas. Nikt przecież nie będzie twierdził, że jego godność czy wolność zostały naruszone, bo musiał zmrużyć oczy przed nadlatującym kamieniem. Wszelkie inne nasze działania, decyzje i wybory są — zgodnie z omawianą teorią — tak samo bezwolnymi reakcjami jak odruch zamykania oczu, różnią się najwyżej stopniem komplikacji. Skoro tam nie ma miejsca na wolność i godność, to tutaj także.
Jakkolwiek więc postulat metodologiczny behawioryzmu jest słuszny — żeby uprawiać psychologię w sposób naukowy i skuteczny, trzeba skupić się na tym, co da się zaobserwować i zmierzyć — to jednak przedmiotowa wizja człowieka, którą oferuje behawioryzm, jest znacznym uproszczeniem zachowania człowieka i wykracza daleko poza to, co wynika z samych doświadczeń.
Zwróćmy teraz uwagę na obecność behawiorystycznych przekonań w naszej kulturze. Najwyraźniej można je dostrzec np. w hipermarkecie czy ogólniej — w sferze reklamy. W hipermarkecie żaden towar nie stoi na półce przypadkowo, sztaby ludzi pracują nad tym, żebyśmy jak najwięcej wrzucili do koszyka, zaś firmy walczą o jak najkorzystniejsze usytuowanie swoich towarów. Podchodząc do półki, na której leży dwadzieścia produktów o zbliżonych właściwościach i niemalże identycznej cenie, wybierzemy ten, który najlepiej znamy, którego reklamę widzieliśmy dziesiątki razy w telewizji albo też — chcąc się „odwdzięczyć” firmie — zdecydujemy się na ten, którego producent poczęstował nas przed chwilą darmową próbką produktu.
Hipermarket to jedna wielka psychologiczna pułapka, u podstaw której leży przekonanie, że człowiek działa automatycznie, mimowolnie, zachowawczo. Podobnie podczas wyborów kampanie nie są nakierowane na rzeczową dyskusję nad słusznością argumentów, ale na jak najbardziej przekonującą prezentację kandydata. Widzowie nie będą (nawet nie są w stanie) podczas debaty telewizyjnej wgryzać się w zawiłość wyliczeń ekonomicznych, istotne jest to, czy kandydat wypadnie lepiej od przeciwnika (dlatego np. kandydatom na prezydenta częstokroć posiwia się włosy, żeby wyglądali poważniej).
Behawiorystyczna teoria nagrody, badająca najefektywniejszy rozkład wzmocnień, obecna jest np. w grach liczbowych. Zgodnie z nią mniejszą motywację danej osoby uzyskamy, gdy spodziewa się ona, że regularnie będzie otrzymywać niewielkie nagrody (np. premie pieniężne), niż gdyby miała szansę otrzymać dużą nagrodę, choć nie wiadomo kiedy i nie jest przesądzone, czy w ogóle. Stąd — grając w totolotka — nie mamy gwarancji, że regularne obstawianie zakładów powoli, choć sukcesywnie, będzie pomnażać nasze pieniądze, możemy mieć jednak nadzieję, że za którymś razem zgarniemy całą pulę.
Pierwiastki behawioryzmu możemy zaobserwować również w tradycyjnym sposobie nauczania, w którym chodzi o to, by uczeń przyswoił jak największą wiedzę, aby następnie móc ją wyegzekwować — jest to typowy model uczenia się przez dostarczanie kolejnych bodźców. Podobnie w behawiorystycznej teorii kary, użytej w tradycyjnej pedagogice, zachowania niewłaściwe spotykają się z tzw. wzmocnieniem negatywnym, czyli mówiąc wprost — karą.
Wszystko to są przykłady swoistego rodzaju manipulacji, u podstaw której leży przekonanie, że człowiekiem da się dowolnie sterować, że działa on mechanicznie, bezwiednie.
Psychoanaliza - Jest ona powszechnie obecna w naszej kulturze, choć nie ma tak bezpośredniego wpływu na teorie zarządzania, jak to ma miejsce w przypadku behawioryzmu. Twórcą psychoanalizy jest Sigmund Freud (1856-1939).
Ta metoda badania terapeutycznego wsparta jest na teorii ludzkiego umysłu głoszącej, że każdy człowiek ma część umysłu — zwaną podświadomością — do której nie ma świadomego dostępu, jednakże treści w niej zawarte (ukryte myśli, pragnienia, przede wszystkim zaś prymitywne popędy) determinują nasze zachowanie i odczuwanie. Z drugiej strony w naszym umyśle (w strukturze zwanej nadświadomością) są zakodowane normy moralne i społeczne, stanowiące swoisty kaganiec i cenzurę dla treści zawartych w podświadomości. Na styku tych dwóch struktur dochodzi — mówiąc obrazowo — do tarć, które wywołują różnego rodzaju nerwice i problemy psychiczne. Tak więc, zgodnie z psychoanalizą, każdy z nas zmaga się z nerwicą. U części ludzi jest ona na tyle mało dolegliwa, że mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie, część wymaga sesji psychoterapeutycznych, część zaś szuka ucieczki w sztuce i zostaje artystami. Działalność artystyczna nie jest zatem świadomym wyborem, ale próbą poradzenia sobie z własną nerwicą. Żeby przybliżyć kwestię tego, w jaki sposób ukryte popędy mają — w myśl teorii Freuda — determinować nasze zachowanie, posłużmy się przykładem właśnie z dziedziny sztuki. Według omawianej teorii każdy mężczyzna kocha swoją matkę. Normy kultury zabraniają jednak współżycia z matką, co powoduje pewne zaburzenia psychiczne — jest to słynny kompleks Edypa. Przybiera on na sile szczególnie wtedy, gdy syn wychowuje się bez ojca. Oczywiście sytuację tę — w większości przypadków — mężczyźni rozwiązują, szukając sobie innej partnerki, która jest swoistego rodzaju substytutem matki — bardzo często przypomina ją pod pewnymi względami. Weźmy teraz pod uwagę sposób, w jaki Freud poddaje analizie życie i twórczość Leonarda da Vinci. Z licznych źródeł historycznych wiadomo, że ojciec opuścił rodzinę, gdy Leonardo był młody, kompleks Edypa mógł więc ujawnić się z całą mocą. Wiadomo również, że matka renesansowego artysty słynęła z tajemniczego uśmiechu, którym zafascynowany był da Vinci. Jak wiemy, słynna Mona Lisa na obrazie ma bardzo tajemniczy uśmiech, który od lat jest przedmiotem licznych interpretacji wśród badaczy sztuki. Freud dowodzi, że choć kobieta na obrazie to modelka, uśmiech należy do matki artysty. Freud twierdzi, że uśmiechu tego da Vinci nie namalował świadomie, nie była to jego zamierzona wizja artystyczna, nie miał pojęcia, że tak naprawdę maluje usta matki. Namalowanie obrazu było sposobem poradzenia sobie z kompleksem Edypa, mówiąc inaczej — coś (popęd seksualny) „zmusiło” artystę do odzwierciedlenia na płótnie uśmiechu matki i w sposób bezwiedny prowadziło jego rękę. Jest to tylko jeden ze szczegółów obrazu, które w ten sposób analizował Freud.
Tak więc nawet działalność artystyczna nie jest niczym swoistym, stanowi jedynie sposób uporania się z problemami psychicznymi. Mówiąc w dużym skrócie: jedni w wyniku nerwicy myją co dwie minuty ręce, inni muszą namalować obraz. W świetle psychoanalizy zatem człowiek jest we władaniu gnieżdżących się w podświadomości sił, nad którymi w gruncie rzeczy nie ma kontroli. Wszelkie nasze działania są zdeterminowane przez popędy w przedstawiony wyżej sposób — w tym znaczeniu psychoanaliza jest redukcjonistyczną wizją człowieka, jest ona również nie do pogodzenia z jakimkolwiek autonomicznym podejmowaniem przez człowieka wyborów.
Podmiot heteronomiczny - Wszystkie omówione wizje człowieka mają wspólną cechę — żadna nie dopuszcza, by człowiek samodzielnie i w pełni świadomie decydował o swoich wyborach, decyzjach, działaniach. Człowiek nie jest w ich świetle autorem swoich czynów. Teorie te pojmują go jako podmiot heteronomiczny, a więc:
- bierny, reaktywny,
- zdeterminowany,
- doskonale sterowny,
- taki, który nie stanowi sam o sobie.
Innymi słowy, jest to przedmiotowa wizja człowieka, którego traktuje się jako przedmiot działań różnego rodzaju sił, a nie sprawcę i podmiot działań. Charakteryzuje się biernością, a więc podlega różnego rodzaju wpływom, sam pozbawiony jest szczególnej, inicjującej aktywności. Owo podleganie ma charakter doskonałej determinacji, tj. działania człowieka nie noszą na sobie żadnego piętna swobodnej, wolnej decyzji. W teoriach tych nie ma miejsca na twórcze działanie. Nieodzownym warunkiem twórczości jest swoiste nieskrępowanie, wolność rozumiana jako co najmniej częściowa niezawisłość od determinujących czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Nie można przecież mówić o dokonaniu jakiejkolwiek istotnej zmiany, uczynieniu czegokolwiek przełomowego, wprowadzeniu jakkolwiek pojętego novum przez pewną osobę, jeśli wszystko, co ta osoba czyni, zostaje przesądzone „poza” nią — poza obrębem jej zamierzonego wpływu.
O człowieku jako podmiocie heteronomicznym możemy mówić w dwóch aspektach — zewnętrznym i wewnętrznym. W pierwszym z nich człowiek opisywany jest jako podmiot heteronomiczny przez różnego rodzaju teorie. W przypadku drugiego aspektu mówimy o człowieku jako o podmiocie heteronomicznym, gdy on sam siebie tak postrzega — innymi słowy, gdy odmawia sobie prawa do bycia autorem swoich własnych czynów, nie uświadamia sobie swojej twórczej roli w rzeczywistości. Pewna osoba może zatem postrzegać siebie jako podmiot heteronomiczny niezależnie od tego, czy posiada wiedzę o odpowiednich teoriach, czy nie, choć — jak już wspomniano — teorie naukowe przesiąkają (w szczególności przez wyrażenia językowe) do naszych potocznych poglądów, tak więc dominujące w danym czasie teorie nie pozostają bez wpływu na nasze myślenie o nas samych.
Dla zobrazowania sytuacji, w której postrzegamy siebie jako podmiot heteronomiczny, posłużmy się następującym przykładem. Znane są zapewne wszystkim humorystyczne opisy stłuczek samochodowych przesyłanych do zakładu ubezpieczeń. Śmieszą nas opisy, według których „nagle słup wyskoczył na drogę” i podobne przejawy odsuwania od siebie odpowiedzialności. Język tych opisów jest jednak świadectwem tego, że dana osoba nie chce bądź nie potrafi spojrzeć na siebie jako na sprawcę działań. Podobnie nowe odkrycia naukowe wskazujące na kolejne mechanizmy, którym podlega człowiek, sprawiają, że zaczynamy myśleć o sobie w kategoriach przedmiotu różnego rodzaju determinacji. Zdanie sobie w pełni sprawy ze swojej podmiotowości jest nie lada wyzwaniem.
Dzieje pojęcia twórczości - dochodzenie człowieka do podmiotowości
- Prześledzimy teraz drogę, jaką w kulturze Zachodu przebył człowiek w kierunku uzmysłowienia sobie swojej własnej podmiotowości. Człowiek przez wieki odmawiał sobie prawa do bycia sprawczym, a przede wszystkim twórczym. Rozwój zachodniej cywilizacji przez ostatnie 3000 lat można opisać jako powolne dochodzenie człowieka do sytuacji, w której zaczął on postrzegać siebie jako podmiot, a nie przedmiot różnego rodzaju działań. Odmawianie sobie prawa do bycia twórczym widać wyraźnie w starożytnej Grecji. Grecy działalności artystycznej nie uznawali za domenę twórczości, była ona działaniem wedle określonych reguł, co oczywiście nie oznacza, że w tym okresie człowiek nie był twórczy. Był twórczy od początku swojego istnienia, w gruncie rzeczy jednak dopiero w dobie romantyzmu uświadomił to sobie, innymi słowy — przypisał sobie prawo do bycia twórczym. Romantyczni artyści doskonale zdawali sobie sprawę ze swojej wyjątkowości, uwikłani byli jednak w inną pułapkę mentalną — uważali, że twórczość jest czymś wyjątkowym, czego nie da się kontrolować i kształtować. Ich przekonanie było do tego stopnia silne, że nierzadko dokonywali autodestrukcyjnych działań, by ściągnąć na siebie pasję tworzenia (np. decydowali się celowo zarazić kiłą). Inne zgubne przeświadczenie tamtego okresu, które nadal pokutuje często w naszym myśleniu, to przekonanie, że twórczość jest zjawiskiem elitarnym. Tylko nieliczni wybrańcy są w stanie być twórczy. Z tego czasu pochodzi właśnie idea artysty jako kogoś wyjątkowego.
Dzisiaj wciąż artyście nierzadko przyznajemy więcej praw — może się ubierać i zachowywać w sposób, który w przypadku osoby spoza kręgu artystycznego wywołałby nasze oburzenie.
Dopiero w połowie XX wieku rozpoczęto systematyczne badania nad twórczością. Zmiana paradygmatu myślenia o twórczości człowieka nie dokonała się rzecz jasna z dnia na dzień, ale za przełomową datę uznaje się rok 1950. Wtedy to na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego amerykański psycholog Joy Paul Guilford (1897-1988) wygłosił przemówienie, którego kluczową tezę można ująć następująco: twórczość można i należy systematycznie badać i kształtować.
Warto również zwrócić uwagę na pewien fenomen, który dokonał się ostatnimi czasy na naszych oczach. Otóż rozwój Internetu spowodował swoistą demokratyzację sztuki. Dzisiaj niemalże każdy może wziąć kamerę cyfrową, zacząć pisać tzw. blog i prezentować owoce swojej twórczości ogromnej rzeszy odbiorców. W gruncie rzeczy powoli zbliżamy się do sytuacji, w której będzie znacznie więcej twórców niż odbiorców — już dziś nie sposób śledzić wszystkich trendów obecnych w samym tylko Internecie. Sztuka wyszła więc z zamkniętego kręgu galerii zarezerwowanych dla nielicznej grupy artystów i de facto odbiorców. Taka sytuacja niewątpliwie sprzyja kształtowaniu naszego myślenia o nas samych jako o osobach twórczych. Tak więc przekonania, które powoli zaczynają dominować w naszym myśleniu, wyrazić można następująco: każdy człowiek jest twórczy, twórczość nie wiąże się wyłącznie z działalnością artystyczną, twórczym można być we wszelkich dziedzinach życia, nawet w codziennych prozaicznych czynnościach, twórczość można kształtować. Jesteśmy więc niewątpliwie świadkami zmiany paradygmatu. W gruncie rzeczy do czasów Joya Paula Guilforda uważano, że około 2% ludzi jest twórczych, sądzono również, że to wystarcza, by zapewnić postęp cywilizacyjny.
Należy podkreślić, że twórczość, która jest przedmiotem refleksji w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej, jest rozumiana w nieco odmienny sposób niż pojmuje się to zazwyczaj.
Drogę, jaką przebył człowiek w kulturze Zachodu, aby uświadomić sobie swoją podmiotowość, prześledzić można na wielu płaszczyznach. Analogiczną sytuację jak w wypadku twórczości, można dostrzec w sposobie, w jaki człowiek postrzegał dzieje.
Zaglądając ponownie do starożytnej Grecji, przekonamy się, że dominował tam pogląd, iż to bogowie, a nie człowiek, nadają bieg historii. To bogowie przesądzają o losach ludzi i społeczeństw. Również w chrześcijańskiej wizji dziejów mamy do czynienia z przekonaniem, że w dziejach coś się realizuje, że historia ma jakiś sens, rozwija się w sposób, który nie jest przypadkowy i nie jest też wynikiem decyzji podejmowanych przez człowieka. Mamy tu więc drogę od grzechu pierworodnego do zbawienia. Podobnie w pozytywistycznej wizji dziejów, której głównym wyrazicielem był Herbert Spencer (1820-1903), jak i w filozofii marksistowsko-leninowskiej. Obie te koncepcje głoszą, że historia rozwija się zgodnie z pewnymi prawami (żelaznymi prawami historii — jak mawiali marksiści), które są równie niezachwiane jak prawa przyrody. Tak więc poszczególne społeczeństwa (bądź też ludzkość jako całość) przechodzą kolejne stadia rozwoju, które następują po sobie w sposób konieczny. W historii realizuje się pewien postęp zgodnie ze swoistą logiką, która nie została wymyślona przez człowieka. Rozwój historii nie jest więc wynikiem zamierzonych działań ludzkich — człowiek jawi się raczej jako pionek w rękach sił, których nie kontroluje i które — jeśli można tak powiedzieć — używają go do własnych celów. Przekonanie, że to człowiek kształtuje bieg historii, a rozwój społeczeństw to wynik ludzkich działań i projektów pojawiło się w myśleniu ludzi Zachodu całkiem niedawno.
Podmiot autonomiczny - fundamentalną ideą, która leży u podstaw koncepcji umyślnej twórczości, jest przekonanie o autonomii człowieka, a więc przekonanie, że jakkolwiek daleko sięga zdeterminowanie człowieka przez czynniki zewnętrzne (biologiczne, społeczne), każde zachowanie nosi piętno jego indywidualnej, swobodnej decyzji. Innymi słowy, bez względu na przymus zewnętrznych okoliczności, to od człowieka zawsze zależy ostateczny kształt, jaki nada swojemu postępowaniu. To głęboko humanistyczne przekonanie stoi w opozycji do tych redukcjonistycznych nurtów w nowożytnej nauce i filozofii, które starają się dowieść, że zachowanie człowieka jest zdeterminowane całkowicie przez czynniki od niego niezależne. Bez względu więc na to, jak głęboko uda się wniknąć nauce w mechanizmy rządzące zachowaniem człowieka, zawsze pozostanie obszar świadomej, swobodnej decyzji, który wymyka się naukowemu opisowi. Rozwijanie owego obszaru jest właśnie celem umyślnej twórczości. Ma ono zatem uzupełnić tradycyjny model nauczania i zarządzania o dotychczas zaniedbywany czynnik podmiotowości i jej świadomości.
Autonomia oznacza tu twórczą, aktywną postawę oraz umiejętność dokonywania wolnych, suwerennych wyborów, a przede wszystkim dostrzeganie własnej podmiotowości, czyli świadomość swojej aktywnej i twórczej roli w rzeczywistości.
To z kolei prowadzi do celowego i umyślnego kształtowania własnego rozwoju.
Podobnie jak w przypadku człowieka heteronomicznego, o człowieku autonomicznym możemy mówić w dwóch aspektach — zewnętrznym i wewnętrznym. Aspekt zewnętrzny odnosi się do tego, jak pewna koncepcja postrzega człowieka (np. idea zarządzania podmiotowego postrzega człowieka właśnie jako podmiot autonomiczny). Aspekt wewnętrzny zaś odnosi się do tego, czy dana osoba w pełni uświadamia sobie swoją podmiotowość. Kwestią szczególnej wagi jest dla autorów kursu podkreślenie, że przez pierwszy aspekt chcemy rozwijać aspekt drugi, a więc koncepcja zarządzania podmiotowego i związane z nią metody mają prowadzić do pogłębiania indywidualnej autonomii uczestników organizacji.
Zazwyczaj przez twórczość, określaną również mianem kreatywności, rozumie się umiejętność znajdowania niestandardowych rozwiązań danego problemu, wprowadzania innowacji, łączenia ze sobą odległych faktów. Kreatywność ma zatem mieć efekt zewnętrzny wobec człowieka — efekt przedmiotowy. Podstawowe znaczenie twórczości wedle koncepcji rozwijanej w WSHE opiera się na jej efekcie podmiotowym. Twórczość polega przede wszystkim na umyślnym samorozwoju jednostki. Rozwój ów odbywa się przez uświadamianie sobie kolejnych barier mentalnych, emocjonalnych, cielesnych, schematów myślenia, kulturowych kodów zachowań i przełamywaniu związanych z nimi ograniczeń. Uświadomienie sobie swoich własnych schematów zachowania jest zatem nieodzownym warunkiem ich przełamywania. Celowy samorozwój opiera się więc na zamierzonym wzbogacaniu swojego zachowania, pierwszym zaś krokiem musi być zrozumienie aktywnej, wartościotwórczej roli umysłu, uświadomienie sobie tego, ile wnosimy do rzeczywistości, w jaki sposób nadajemy sens światu i jaką rolę odgrywają tu utarte kategorie myślenia, czyli paradygmat. Stąd refleksja nad różnego rodzaju przekonaniami pokutującymi w naszym myśleniu oraz nad drogą człowieka do uświadomienia sobie własnej podmiotowości jest tak istotna dla naszych rozważań.
W tradycyjnie rozumianej twórczości chodzi zatem o pewien doraźny efekt w postaci rozwiązania pewnego problemu, wprowadzenia nowego produktu itp., rozwój człowieka jest natomiast czymś przypadkowym. W myśl przedstawianej w kursie koncepcji o wiele istotniejszy jest świadomy rozwój człowieka, rozwój ten przynosi trwałe efekty. Podkreślić należy, że autorzy kursu są przekonani, iż zamierzone wzbogacanie podmiotowości pozwala w rezultacie uzyskiwać również efekty, na których koncentruje się tradycyjne podejście.
Działanie twórcze zatem to takie działanie, które w sposób istotny wzbogaca podmiot. Twórczość ma służyć poszerzaniu indywidualnej autonomii człowieka. Powiedziane zostało również, że uświadomienie sobie schematów zachowania i myślenia prowadzi do ich przezwyciężenia. Spróbujmy taką sytuację zobrazować poniższym przykładem.
W galerii sztuki, w której za moment ma się rozpocząć wernisaż, jeden z robotników zawieszających eksponaty nieopatrznie zostawia młotek w widocznym miejscu. Za chwilę na salę wchodzi pewna wycieczka. Stają przy młotku i każdy ze zwiedzających zaczyna się zastanawiać, co chciał powiedzieć artysta. Przewodnik stara się połączyć owo „dzieło” z innymi pracami twórcy i w jakiejś barwnej interpretacji próbuje pokazać, że artysta „chciał pokazać nierówności kapitalizmu wczesnego”, ktoś inny uważa, że młotek „jest tu symbolem religijnym” itp. Tyle pomysłów, ile głów, a wszystkie równie brawurowe. Wywiązuje się zażarty spór o właściwe odczytanie znaczenia „eksponatu”. W pewnym momencie robotnik, przypomniawszy sobie o pozostawionym narzędziu, wraca i zabiera młotek, powodując konsternację zwiedzających.
Łatwo sobie wyobrazić, że oto któryś z uczestników sporu w wyniku zaistniałej sytuacji uświadamia sobie, że wielość odczytań jest wyłącznie zasługą jego jako odbiorcy, że po stronie rzeczywistości „nic za tym nie stoi”, nie było żadnego dzieła sztuki. Osoba ta, która do tej pory uważała siebie samą za mało kreatywną, ma szansę przezwyciężyć ów stereotyp w myśleniu o sobie samym: „To ja jestem taki twórczy, to ja tak potrafię? Wobec tego spróbuję wykorzystać to gdzie indziej”. Przezwyciężenie powyższego, a także każdego innego schematu myślenia pozwala efektywniej poruszać się w rzeczywistości. Uwolnienie się od różnego rodzaju stereotypów, które określają nasz sposób działania, powoduje, że nasza autonomia wzrasta.
W przedstawionej sytuacji to przypadek pozwolił komuś dostrzec jego twórczą, aktywną rolę w postrzeganiu, a nawet kreowaniu rzeczywistości. Przypadkowo wzbogacił swoją podmiotowość. Kto wie, może każdy z nas niejednokrotnie znalazł się w podobnej sytuacji i nie zdaje sobie z tego sprawy, gdyż nie było kogoś, kto usunąłby „młotek”.
Metody stosowane w koncepcji umyślnej twórczości mają na celu właśnie podważanie i przezwyciężanie zastanych oczywistości naszego myślenia. Są to metody, w których samorozwój — owo dochodzenie do świadomości własnej twórczości — odbywa się w sposób celowy i zamierzony.
Etyka podmiotu autonomicznego a heteronomicznego - w świetle etyki podmiotu autonomicznego człowiek powinien być świadomy tego, że to on jest twórcą norm, że nie są mu one narzucone w taki sposób, jak prawa przyrody. To nie zgodność z normą decyduje o słuszności działania. Człowieka można „pozbawić norm” — uświadomić mu, że są one jego wytworem i to nie one stanowią busolę dla dobrych czynów. Nawet „ogołocony” w ten sposób nie będzie on postępował niegodziwie i nie grozi mu moralny upadek. Wedle tego, przekonania człowiek jest w stanie czynić dobro sam z siebie, jeśli tylko będzie poddawał nieustannej refleksji swoje własne działanie.
Postrzeganie przez człowieka norm etycznych jako praw, które są mu narzucone tak, jak prawa fizyki prowadzi do sytuacji fasadowego spełniania norm, a więc wypełniania norm dla nich samych. Oznacza to, że człowiek zrzuca z siebie odpowiedzialność za podejmowane czyny i tym samym zwalnia siebie z konieczności refleksji nad swoim postępowaniem - mówiąc obrazowo - „taki był po prostu rozkaz”. Odpowiedzialność za właściwe postępowanie człowiek lokuje w tedy w kodeksie, wedle którego postępuje.
Metoda techne - warto zwrócić uwagę na fakt, że już Arystoteles dostrzegał ogromne korzyści płynące z operowania
w sferze symboli, wprowadzając metodę techne. U jej podstaw leżała jednak sylogistyka (logika nazw), która nie jest tak precyzyjnym narzędziem jak matematyka. Gwałtowny rozwój tej ostatniej nastąpił znacznie później. Sylogistyka pozwalała w gruncie rzeczy na przeprowadzanie niezawodnych
rozumowań typu: mając przesłanki: każdy wieloryb jest ssakiem oraz każdy ssak jest kręgowcem,
możemy wyciągnąć wniosek: każdy wieloryb jest kręgowcem. Pewność tego rozumowania opiera
się nie na tym, że mówimy o wielorybach, ssakach i kręgowcach, lecz na formie samego rozumowania
dla dowolnych pojęć, które wystąpią w tym rozumowaniu w takiej kolejności, prawdziwość przesłanek gwarantuje prawdziwość wniosków.
Metoda techne pozwala na operowanie w sferze symboli, a nie w sferze rzeczywistości. Eksperyment, zgodnie z tym, co postulował Galileusz daje możliwość uchwycenia ilościowych zależności miedzy zjawiskami, to zaś stwarza możliwość wykorzystania matematyki do obliczeń, co przy dzisiejszej mocy komputerów skutkuje ogromnymi korzyściami. Podobnie jak matematyka, logika daje nam możliwość wyciągnięcia pewnych, niezawodnych wniosków, co do rzeczywistości, nie musimy działać na zasadzie prób i błędów.
Przebieg i struktura ćwiczenia treningowego:
polecenie otwarte: polecenie dopuszczające wielość możliwych rozwiązań, zadanie skłaniające do samodzielnego wyboru sposobu realizacji. Występują w nim takie pojęcia, które każdy z uczestników musi zinterpretować w swoisty dla siebie sposób. Zastanowić się, jak rozumiem to polecenie.
Wykonanie zadania. Ważne, żeby wykonanie zadania przybrało realny rezultat, żeby uczestnicy musieli podjąć realne decyzje, realne działania, żeby zagrały realne emocje. Chodzi zatem o to, by wykonanie zadania nie pozostało w sferze deklaracji.
Konfrontacja prac - uczestnicy maja szansę uświadomić sobie swoje rozumienie polecenia z rozwiązaniami innych, co pozwala ujawnić „okulary, które noszą na nosie”
Spróbuj raz jeszcze: W tej części uczestnicy maja szanse przełamać bariery mentalne, emocjonalne, zachowaniowe.
Działanie standardowe, twórcze i umyślnie twórcze
Każdy podmiot możemy scharakteryzować poprzez następujące współczynniki:
-repertuar działania= zbiór czynności, do których zdolny jest dany podmiot.
-umiejętność wartościowania = umiejętność doboru środków do celu.
-wola działania = skłonność do podjęcia danego czynu
S = U / D
(sprawność działania to stosunek
użytkowania do działania)
Sprawność działania, bez względu na to czy możemy ją ściśle zmierzyć, czy też nie, jest bardzo ważną charakterystyką działania sprawcy.
(Parametry przedmiotowe:
działanie, tworzywo, użytkowanie)
Możemy teraz zdefiniować trzy typy działań:
Standardowe - nie zmieniają się w sposób istotny ani parametry przedmiotowe, ani podmiotowe. Może to być zarówno działanie świadome, jak i nieświadome.
Twórcze - tu zmieniają się w sposób istotny ani parametry przedmiotowe, ani podmiotowe. Może to być zarówno działanie świadome, jak i nieświadome.
Umyślnie twórcze - tutaj podmiot sam siebie czyni tworzywem, w sposób celowy i zamierzony wzbogacając swoja osobowość, powiększając indywidualna autonomię.