Prawo a moralność
Bp Stanisław Wielgus
|
Bp Stanisław Wielgus Fot. PAP/Andrzej Rybczyński |
|
Jest to temat, który towarzyszy ludzkości od czasu zaistnienia prawa pozytywnego, tzn. prawa świadomie stanowionego przez ludzi bądź pojmowanego przez nich jako ustanowione.
Całkowicie wyczerpujące rozwiązanie tego problemu, precyzyjne, ostre, i jednoznaczne rozróżnienie dziedziny prawa od dziedziny moralności, takie, na które wszyscy by się zgodzili, nie jest niestety możliwe.
Każde pokolenie, co więcej, każdy poszczególny myślący człowiek musi na nowo określać swoje stanowisko w tej sprawie.
To, że prawo i moralność pozostają ze sobą w ścisłej relacji, nie ulega niczyjej wątpliwości. Dyskusje wywołuje natomiast ustalenie zakresu kompetencji prawa w stosunku do dziedziny moralności, motywowanej zwłaszcza religijnie. Innymi słowy dyskusje wywołuje to, jak dalece można prawnie usankcjonować moralne - tzn. świadome i dobrowolne - zachowania, postawy i działania ludzi; na ile i w jakiej sytuacji prawo może wkraczać w sferę etyki i obyczajowości konkretnego człowieka bądź konkretnej społeczności, wyznającej określone przekonania religijne. Problem ten występuje szczególnie ostro przy ustanawianiu praw zezwalających na działania niezgodne z określonymi zasadami religijnymi, np. przy ustanawianiu ustaw zezwalających na aborcję, eutanazję, badania na komórkach macierzystych; bądź ustaw zakazujących określonych działań, wypowiedzi lub używania określonych symboli, np. zawieszania krzyży w salach lekcyjnych, noszenia w szkole czy innych miejscach publicznych symboli określonych religii - krzyże, chusty islamskie itp., używania ich w dokumentach państwowych (np. we Francji ksiądz nie może dać zdjęcia z krzyżykiem na garniturze do paszportu, w Meksyku od czasu wywołanej przez amerykańskich masonów antychrześcijańskiej rewolucji w 1917 r. nie wolno pokazywać się publicznie w sutannie, w habicie lub z koloratką).
To, że prawo i moralność mogą się bardzo od siebie różnić, potwierdzają rozmaite doświadczenia ludzi, którzy np. żyli w ustroju totalitaryzmu komunistycznego. Po upadku komunizmu w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, instytucje lustracyjne w byłym NRD, a także gdzie indziej, dotarły do archiwaliów tajnych policji zwalczających wszelkie formy opozycji i nieprawomyślnych - w rozumieniu ideologii komunistycznej - postaw oraz zachowań ze strony swoich obywateli. Znaleziono plany, dyrektywy i konkretne relacje z podejmowanych działań, które jednoznacznie zmierzały do zniszczenia osobowości, kariery, życia małżeńskiego i rodzinnego podejrzanych osób. Były to plany i działania bardzo szczegółowo opracowane i konsekwentnie realizowane. A więc programowano bardzo dokładnie np. niepowodzenia zawodowe prześladowanych osób, uwodzenie ich współmałżonków przez wyznaczonych agentów lub agentki, rozpowszechnianie oszczerstw w celu kompromitacji niszczonych ludzi, nieprzyjazne traktowanie ich dzieci w szkole, niedopuszczanie ich do studiów itd. Tajne reżimowe policje robiły to po to, aby unicestwić psychicznie niewygodnych dla siebie ludzi. Działania tych służb nie były przy tym bynajmniej samowolne. Realizowano je zgodnie z wydawanymi i obowiązującymi w danych, państwowych przecież instytucjach, zarządzeniami.
Po upadku komunizmu tu i ówdzie uznano, że ze względu na kardynalne wymogi sprawiedliwości należy pociągnąć do odpowiedzialności realizatorów tych zarządzeń i sprawców ludzkich nieszczęść. Okazało się to niezmiernie trudne z kilku względów. Udowodnienie takich form działalności winnym osobom okazało się w wielu wypadkach niemożliwe. Ukarane zostały tylko te z nich, którym udowodniono, że dopuściły się fizycznej napaści na poszkodowanych. Okazało się, że istniejące prawo nie jest kompetentne nawet w odniesieniu do oczywistego naruszenia praw ludzkich w wymiarze moralnym, jeśli nie dało się jednoznacznie i bez wątpliwości udowodnić, że zniszczenie psychiki i osobowości prześladowanego człowieka nastąpiło wskutek zastosowania zaplanowanych szykan.
W związku z tym rodzi się pytanie: Czy prawo, którego normatywna wartość opiera się na konstytucji i nie sięga poza nią; nie sięga do obiektywnych, niezależnych od demokratycznego ustanawiania prawa norm, np. do Dekalogu, zasad prawa naturalnego, czy chociażby złotej reguły moralnej - czy to prawo może być wystarczającym gwarantem sprawiedliwości w czasie szybko zmieniających się wyobrażeń i przekonań moralnych wielu ludzi we współczesnych społeczeństwach? Innymi słowy, czy są jeszcze w naszych współczesnych, demokratycznych społeczeństwach - dumnie nazywających się, zgodnie zresztą z ideologią „poprawności politycznej”, pluralistycznymi - jakieś wspólne wszystkim moralne poglądy, zwane dziś powszechnie „wartościami” (słowa „moralność” używa się nadal niechętnie)? Czy jest więc jakiś wspólny mianownik etyczny dla owych pluralistycznych społeczeństw, składających się z grup ludzi mających całkiem odmienne wyobrażenia o nakazach i zakazach moralnych?
Wielki współczesny problem natury prawnej, czy ściślej mówiąc konstytucyjnej, wyraża pytanie: Czy demokratycznie wybrany parlament ma prawo lub czy musi wprowadzać do uchwalanej konstytucji podstawowe wartości natury moralnej, w sytuacji gdy nie są one akceptowane przez większość społeczeństwa?
Ścisłe rozgraniczenie prawa i moralności jest trudne, o ile w ogóle możliwe. Rudolf Ihering, wielki dziewiętnastowieczny znawca prawa, relację między nimi nazwał Przylądkiem Horn, tzn. najbardziej niebezpiecznym miejscem. W większości rozpraw na temat prawa naturalnego, autorzy identyfikują prawo i moralność. Jest to jedno skrajne stanowisko. W rozumieniu autorów, którzy je prezentują, obowiązywanie ustanawianego prawa pozytywnego wynika z jego ewentualnej zgodności z prawem naturalnym jako ze źródłem prawa, które ma wyższą rangę niż prawo stanowione przez ludzi. Drugie w tej kwestii, przeciwne pierwszemu, stanowisko zajmują zwolennicy tzw. czystej doktryny prawa, inaczej - czystego pozytywizmu prawnego. Teorię tę rozwijał zwłaszcza austriacki prawnik, twórca tzw. normatywizmu - Hans Kelsen (+1973), który całkowicie oddzielał prawo od moralności. Kelsen prawoznawstwo traktował jako naukę przyrodniczą (nie humanistyczną), ponieważ jego zdaniem prawo pozytywne jest wyłącznie sumą norm, a tym samym wyłącznie sumą faktów. Wszelkie treści, których nie można wprost przyporządkować prawu, a więc treści z zakresu psychologii, socjologii, etyki, politologii itd., zdaniem Kelsena, nie powinny być w nim uwzględniane nawet śladowo.
Wydaje się, że obydwa wyżej nakreślone skrajne stanowiska są nie do przyjęcia. Prawo i moralność ani nie pokrywają się całkowicie ze sobą, ani też nie można ich od siebie oddzielić. Nasze myślenie i postępowanie w dużej mierze określone jest przez nasze poczucie i wewnętrzne przekonanie mówiące nam o tym, co jest prawdziwe, a co fałszywe, oraz co jest dobre, a co złe; a także przez nasze głębokie przekonania moralne, które częściowo są nam wrodzone, a częściowo są wynikiem naszego wychowania, wykształcenia oraz osobistych życiowych doświadczeń. Z normatywizmem Kelsena na gruncie polskim polemizował profesor KUL-u Czesław Martyniak, rozstrzelany wraz z kilkoma innymi profesorami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego przez Niemców na Zamku Lubelskim w grudniu 1939 r. Martyniak wychodził z pozycji tomistycznych i twierdził, że pomiędzy prawem i moralnością zachodzi związek szczególnego rodzaju, a mianowicie jedność przy jednoczesnej różności, przy czym różność tych porządków nie jest bynajmniej równoznaczna z całkowitym ich od siebie odseparowaniem. Nigdy nie powinny one znajdować się wobec siebie w opozycji, chociaż wiele je różni, zaś granice między nimi nie są bynajmniej nienaruszalne.
Z pewnością byłaby to idealna sytuacja, gdyby nasze życie poddane było takiemu porządkowi prawnemu, w którym moralne postępowanie byłoby jednocześnie w każdym przypadku i w całej pełni postępowaniem zgodnym z obowiązującym prawem. Jest to jednak idealistyczne marzenie. Zarówno prawo pozytywne, jak i zachowania moralne wielu ludzi ulegają ciągłym zmianom we współczesnych społeczeństwach i bynajmniej nie nakładają się na siebie. To zjawisko występowało zresztą we wcześniejszych społeczeństwach. Wyraźne rozdzielenie prawa i moralności prowadziło niekiedy do ostrych, nawet tragicznych, niedających się rozwiązać konfliktów. Klasycznym przykładem takiego konfliktu jest bohaterka tragedii Sofoklesa - Antygona, która wbrew jednoznacznemu zakazowi króla Teb Kreona, czyli wbrew prawu pozytywnemu, pogrzebała ciało swojego brata, syna Edypa - Polinejkesa, skazanego za zdradę kraju, spełniając swój moralny obowiązek i mając świadomość, że poniesie za to karę śmierci. Obowiązek grzebania zwłok osób krewnych traktowany był w Grecji tego czasu jako wymóg niepisanego prawa naturalnego ustanowionego przez bogów. W tym konflikcie prawa naturalnego, podyktowanego wolą bogów, z sofistycznym oświeceniowym prawem pozytywnym zwyciężyła moralność nad prawem. Zwycięstwo to zostało opłacone śmiercią Antygony. Nie raz i nie dwa w historii ludzkości, także w historii najnowszej, powtarzała się taka sytuacja. Wierność wartościom moralnym, wbrew obowiązującemu ludzkiemu prawu, kosztowała niejedno ludzkie życie. Takich zdarzeń było wiele. Za przykład mogą posłużyć chrześcijańscy męczennicy z rzymskich czasów i z czasów późniejszych, a także niezliczone ofiary systemów totalitarnych - bolszewickiego, hitlerowskiego i innych - ginące za wierność wartościom moralnym, niezgodnym z wydawanym przez totalitarne władze prawem. Takimi ofiarami byli np. ci Polacy, którzy ratowali w czasie okupacji niemieckiej Żydów i byli za to bezwzględnie mordowani w majestacie hitlerowskiego prawa, które zakazywało takich działań pod karą śmierci. Jeden z polskich frontowych poetów, który zginął w walce w czasie II wojny światowej, napisał warte przytoczenia w tym kontekście słowa: „Gdyby nie było wartości cenniejszych nad życie, to lepiej byłoby od razu uderzyć czołem w śmierć jak w błoto”.
Zadaniem konstytucji, jako ustawy zasadniczej, jest dać państwu i społeczeństwu podstawowy porządek prawny, który uwzględni niezmienne dla niego wartości moralne. Nie jest to jednak sprawa prosta i łatwa. Wybitny uczony niemiecki Wilhelm von Humboldt napisał w 1799 r. następujące słowa: „Konstytucji wydawanych przez państwa nie da się zaszczepić w ludziach tak, jak się zaszczepia obce zrazy na drzewach. Konstytucja musi odpowiadać położeniu kraju i przekonaniom ludzi w nim żyjących”.
Celem każdej dobrej konstytucji w krajach europejskich jest więc zagwarantowanie przynajmniej minimalnego stanu norm prawnych naszej chrześcijańskiej ze swego ducha wspólnoty kulturowej. Takich norm, zakorzenionych głęboko w chrześcijaństwie, jak: nietykalność osoby ludzkiej i jej godności; dotrzymywanie układów i słowa; poszanowanie ludzkiego prawa do: życia, wolności, pokoju, własności, rodziny, małżeństwa, rozwoju, wychowania, nauki, pracy, wyznawania religii, zrzeszania się itd.; zasada demokracji z przekonaniem o równości każdego człowieka wobec Boga - bez względu na rasę, stanowisko społeczne, majątek, wiek, wykształcenie, narodowość czy płeć; zasada socjalnej gospodarki rynkowej - i inne.
Konstytucja wymaga zagwarantowania trwałego stanu prawnego, zarówno w chwili obecnej, jak i na przyszłość, mimo upływu czasu. W tym kontekście rodzi się pytanie, czy są takie zasady moralne, które pozostają niezmienne dla współczesnych społeczeństw z naszego kręgu cywilizacyjnego, tj. z kręgu zrodzonej przez chrześcijaństwo kultury euroatlantyckiej? Czy istnieje zgodny z konstytucjami i prawami tych społeczeństw podstawowy konsens w odpowiedzi na takie pytania: Co jest obiektywnie dobre, a co złe, oraz co jest obiektywnie prawdziwe, a co fałszywe?
Ustawy zasadnicze niektórych współczesnych państw biorą za punkt wyjścia przekonanie, że taki konsens istnieje. Po zbrodniach narodu niemieckiego w czasie ostatniej wojny i po druzgocącej, bezwarunkowej klęsce Niemiec, biorąc pod uwagę fakt, że samo ludzkie prawo nie może stanowić ostatecznej normy, skoro tak bardzo zawiodło w tragicznych czasach, naród niemiecki, układając swoją ustawę zasadniczą, postanowił się zabezpieczyć przed wynaturzeniami prawa, wprowadzając do niej odwołanie się do niezmiennej Woli Bożej. Tak więc w preambule niemieckiej konstytucji stwierdza się, że została ona ustanowiona przez niemiecki naród w świadomości jego odpowiedzialności przed Bogiem i przed ludźmi. W artykule pierwszym rozdziału pierwszego czytamy ponadto zdanie: „Godność człowieka jest nienaruszalna przez ludzkie prawa”. W artykule drugim podkreśla się, że granicą prawa człowieka do wolności jest nie tylko słuszne prawo do wolności drugiego człowieka oraz istniejący prawny porządek konstytucyjny, lecz także istniejące prawo moralne. Tak więc wolność każdego obywatela państwa niemieckiego kończy się tam, gdzie zaczynają się słuszne prawa innych obywateli, oraz tam, gdzie doszłoby do naruszenia konstytucji i istniejącego prawa moralnego. W artykule 79 konstytucji niemieckiej zabrania się ustanawiania praw, które naruszałyby przyjęte w niej zasady. Przytoczone wyżej sformułowania konstytucji niemieckiej wskazują na jej zakorzenienie w europejskiej kulturze chrześcijańskiej, ukształtowanej przez chrześcijaństwo z dziedzictwa kultury greckiej, rzymskiej oraz elementów judaizmu.
Odwołanie do Boga znajduje się także w konstytucjach innych europejskich narodów, np. konstytucji irlandzkiej, portugalskiej. Jest także kompromisowa wywalczona w sporze z ateistami, forma odwołania się do Boga i sił nadprzyrodzonych w preambule polskiej obecnej konstytucji, gdzie czytamy m.in. następujące słowa: „My Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego - Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa, oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot. Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej”.
Proces kształtowania się kultury europejskiej i europejskiej świadomości prawnej trwał przez kilkanaście stuleci. Rozstrzygające znaczenie dla tego procesu miały wieki średnie, kiedy w wyniku napięć, a nawet walki między władzą polityczną a religijną, konkretnie między cesarstwem a papiestwem, doszło do precyzacji relacji między polityką i religią, między sferą sacrum i sferą profanum, między prawem i moralnością. Można powiedzieć za niektórymi autorami (Friedrich Gogarten, Peter Neuner i inni), że oddzielenie sacrum od profanum nastąpiło już w Księdze Genesis. Zawarty w niej opis stworzenia świata odbiera bowiem gwiazdom przypisywaną im w starożytnych wierzeniach religijnych, a także w wielu ówczesnych poglądach filozoficznych (m.in. pitagoreizm), boskość i wszelkie stworzenie oddaje pod opiekę człowiekowi. Tekst Genesis stanowi doniosłe w swoich skutkach odmitologizowanie świata i jego sekularyzację we właściwym rozumieniu tego słowa (odróżnić od „sekularyzmu”, który jest wrogi w stosunku do religii i podejmuje wszelkie działania, by wyeliminować ją z życia ludzkiego albo przynajmniej ograniczyć jej występowanie do życia ściśle prywatnego ludzi). Świat w Księdze Rodzaju został potraktowany jako rzeczywistość świecka, pozbawiona boskich mocy, oddana w opiekę człowiekowi, a nie wroga mu i nad nim panująca siła. W tym kierunku idzie cała historia zbawcza. Pogardzana i traktowana w różnych starożytnych filozofiach, jako źródło wszelkiego zła, materia, zostaje przez Objawienie niesłychanie dowartościowana. Bóg stwarzający materię sam nazywa ją dobrą. Chrystus, Zbawiciel świata i wszystkich ludzi, wciela się w ludzkie, materialne ciało. Prawda ta, jak wiadomo, wywoływała gwałtowny sprzeciw zwolenników filozofii platońskiej, a także neoplatoników, którzy jakikolwiek kontakt Boga z materią uważali za kompletny absurd i za bluźnierstwo. Tymczasem chrześcijaństwo, zgodnie z nauką Chrystusa, głosi, że Bóg akceptuje materię, doczesność i ludzkie dzieła. Każe rozwijać dane nam zdolności i modlić się o chleb powszedni potrzebny na dziś. To przecież Chrystus wyraźnie, jako pierwszy, odróżnił sacrum od profanum, gdy powiedział: co Bożego Bogu, a co cesarskiego cesarzowi. Ale jednocześnie Chrystus jednoznacznie broni tego, co Boże, przed zachłannością cesarza. Nie zgadza się, by cesarz zasiadał na ołtarzu, by rościł sobie pretensje do kształtowania ludzkich sumień i ludzkich dusz, by decydował o prawdach wiary i o zasadach moralnych. Rozdzielenie sacrum od profanum jest wyłącznie specyfiką kultury chrześcijańskiej. W innych kulturach te sfery były i nadal są utożsamiane. Konstytucję zastępował czy nadal zastępuje Koran albo Talmud czy inne księgi religijne.
Naukę o dwóch królestwach: civitas Dei i civitas humana bardzo wyraźnie sformułował św. Augustyn w De civitate Dei. Jego zdaniem, owe królestwa to dwie potężne siły, które wzajemnie się krzyżują, często pokrywają, działając w świecie w wyraźnie odrębny sposób, potrzebują się i uzupełniają. Polityka, a więc władza świecka i ustanawiane przez nią prawo, które odnoszą się tylko do porządku rzeczy doczesnych i poddane są zasadom rozumu, potrzebują religii i z niej wypływającej moralności, uwzględniającej nadnaturę i wiarę religijną, aby uświadomić sobie swoje granice. Prawo ludzkie, także uchwalane demokratycznie, jeśli nie chce ulec zwyrodnieniu, nie może swoich ostatecznych uzasadnień lokować wyłącznie w decyzjach demokratycznie wybranej większości parlamentarnej czy referendalnej. Bo może się zdarzyć, i niestety już to następuje, że owa większość będzie ustanawiała prawa godzące w podstawowe prawa człowieka, prawa sprzeczne z rozumem i z ludzką niezmienną naturą. Pozytywne prawo ludzkie winno więc swoje ostateczne uzasadnienia lokować w niezależnym od woli parlamentarzystów i wyborców, ogólnie akceptowalnym kodeksie niezmiennych wartości, tych z góry Synaj - Dekalog, tych z Ewangelii - Kazanie na Górze, bez którego to kodeksu każda demokracja zmierza do zwyrodnienia, a nawet do swoistego totalitaryzmu, nie mniej groźnego niż te, które znamy z historii. Zmierza do takiego totalitaryzmu, który skazywał będzie na zagładę już nie Żydów, Cyganów, Słowian, wrogów klasowych itp., jak to czynił komunizm i niemiecki faszyzm, lecz tym razem ludzi nienarodzonych - w aborcji i w zbrodniczych doświadczeniach na ludzkich embrionach, a także ludzi starych i chorych - w eutanazji. Takiego totalitaryzmu, który będzie prześladował, opluwał i odsądzał od czci i wiary - w mediach i ustanawianym prawie, a może nawet eliminował z życia - ludzi niechcących zaakceptować współczesnego bożka liberalizmu, tj. tzw. poprawności politycznej z jej relatywizmem, kosmopolityzmem, kultem zboczeń i z jej wyraźnym dążeniem do tego, by swoim irracjonalizmem i swoją pogardą dla jakichkolwiek stałych zasad moralnych zastąpić istniejący od wieków w kulturze euroatlantyckiej etos judeochrześcijański. Tak więc prawo pozytywne potrzebuje religii, potrzebuje moralności opartej na niezależnym od woli ludzkiej kodeksie niezmiennych wartości. Ale i religia potrzebuje niezależnej od niej siły świeckiej i jej prawa, aby ustrzec się od zwyrodnień, które mogą prowadzić do zbrodni w imię religii, czego przykładem była inkwizycja i wojny religijne, a obecnie jest islamski terroryzm. Nie wolno przy tym nigdy zapominać o tym, że zbrodnia w imię jakiejś religii jest jednocześnie zawsze największą zbrodnią przeciw niej samej.
Moralne przekonania ludzi ukształtowanych w kulturze euroatlantyckiej są rezultatem tysiące lat trwającego religijnego i kulturowego rozwoju społeczeństw. Te przekonania, a nie jakiś „jurydyczny prawybór”, używając tu określenia Paula Kirchofa, leżą u podstaw prawodawstwa wielu narodów z kręgu chrześcijańskiej cywilizacji.
W ostatnich dziesięcioleciach następują radykalne zmiany w tym względzie. Ustanawiane są prawa sprzeczne z dwa tysiące lat trwającą europejską tradycją prawniczą.
Przyczyn tych zmian, wyrzucających stałe zasady moralne z publicznego życia i z prawa wielu, zachodnich zwłaszcza, narodów, jest kilka. Do najważniejszych, poza potężnym oddziaływaniem wspomnianej wyżej postmodernistycznej i neomarksistowskiej ideologii, należą:
Po pierwsze: dobrobyt materialny tych społeczeństw, w których problem socjalny nie polega (poza marginalnymi sytuacjami) na likwidowaniu nędzy wielkich grup społecznych, lecz na ustawicznym wzroście, a przynajmniej utrzymaniu, i na rozdzielaniu dobrobytu. Jeszcze nigdy w historii tak wiele milionów ludzi, z zachodnich przede wszystkim krajów, nie żyło w tak bardzo dobrych warunkach materialnych jak obecnie. Ten fakt sprawia, że społeczeństwa te przeżywają bezwzględną ekonomizację wszystkich obszarów życia. Nie wartości moralne, religijne czy kulturowe; nie wartości ewangeliczne są dziś motorem działania polityków europejskich, jak to było w przypadku czterech ojców Unii Europejskiej (wszyscy gorliwi katolicy: Alcide de Gasperi, Robert Schuman, Charles de Gaulle, Konrad Adenauer), chcących zbudować nową, prawdziwie chrześcijańską Europę, lecz wyłącznie racje ekonomiczne. Doszliśmy do takiej sytuacji, że właśnie ekonomiczny dobrobyt stał się jedyną więzią łączącą społeczeństwa. Poza pieniędzmi i pogonią za coraz to nowymi przyjemnościami (we współczesnych „społeczeństwach zabawy”) nie ma nic stałego. Nie liczy się ani religia, ani rozum, ani prawda, ani dobro wspólne, ani natura, ani ojczyzna, ani rodzina, ani małżeństwo. Wszystko zostało już zakwestionowane albo sprzedane za dobrobyt, za maksimum przyjemnych przeżyć i za absolutyzację wolności. Nawet jednak zabsolutyzowana wolność, będąca głównym postulatem poprawności politycznej, zaczęła być rozumiana ekonomicznie, jako dobrobyt czy też źródło materialnego dobrobytu. Dobrobyt materialny tymczasem jest oczywiście czymś dobrym i pożądanym, ale tylko wtedy, gdy jego uzyskiwanie, utrzymanie i rozdzielanie poddane jest jednoznacznym, stałym zasadom moralnym. W innym wypadku dobrobyt i niepohamowana niczym wolność gospodarcza, przekształcająca się w drapieżny darwinizm ekonomiczny, niszczą każde społeczeństwo i prowadzą je do stopniowej, a czasem nagłej degradacji.
Po drugie: wykorzenienie kulturowe, polegające na tym, że pewne społeczeństwa zaniedbują kulturowe podstawy, stanowiące fundament ich życia społecznego. Społeczeństwa te nie odnawiają, nie pielęgnują i nie rozwijają tego fundamentu. Bardzo często pseudointeligenci z tych społeczeństw świadomie i drastycznie zrywają z tym fundamentem, ośmieszają go, degradują i wyszydzają, mając w tym działaniu do dyspozycji potężne media i poparcie silnych organizacji polityczno-ekonomicznych. Miliony ludzi z tych społeczeństw doświadczają przez to kompletnego wykorzenienia i osamotnienia. Zjawiska te opanowują wiele dziedzin życia, w tym także prawodawstwo. Daje się zauważyć wyraźna dezorientacja i bezradność prawodawstwa, oderwanego od stałego religijno-moralnego fundamentu, wobec rodzących się coraz nowych wyzwań, przed jakimi stają współczesne społeczeństwa.
Charakterystyczne dla wieków średnich, ale i w czasach nowożytnych, poczucie prawa, które ma być silne jak mur, całkowicie przepadło. Tymczasem w takiej świadomości prawa, opartego na mocnym, niezmiennym fundamencie kodeksu etycznego, niezależnego od chimerycznej niekiedy woli parlamentarzystów i ich lobbystów, tkwi istotna podstawa zdolności do reformowania się społeczeństw. Gdy nie istnieje już konsens co do podstaw, w oparciu o które ustanawiane jest prawo; podstaw, w oparciu o które polityka opowiada się za czymś lub przeciw czemuś; gdy nie istnieje ponadto jednolite przekonanie co do zasadniczych wartości, które istnieją u podstaw prawa i wyprzedzają je - wówczas wydawane przez parlamenty prawo jest złe, a czasami zbrodnicze i niszczące życie społeczne narodów. Oderwane całkowicie od moralności, nie tylko nie hamuje niesłychanego wprost procesu dziczenia moralnego wielu ludzi, którzy - nie licząc się z Bogiem i Jego moralnym prawem, a w prawie pozytywnym nie widząc jakichkolwiek wskazań moralnych - dokonują niewyobrażalnych zbrodni bez śladu wyrzutów sumienia. Coraz wyraźniej widać to w zachowaniach młodocianych zbrodniarzy.
Po trzecie: zanikające poczucie odpowiedzialności bardzo wielu obywateli za społeczność, w jakiej żyją. Pozostaje ono w ścisłym związku z lansowanym powszechnie egoistycznym hiperindywidualizmem, a jednym ze znaków tej postawy jest unikanie przez wielu obywateli udziału we właściwym funkcjonowaniu społeczeństwa. Ludzie ci bardzo często nie uświadamiają sobie tego, że dla dobre go funkcjonowania ich państwa konieczny jest jak najszerszy w nim udział jego obywateli, tzn. ich samych. Demokratyczne państwo nie jest jakąś abstrakcyjną siłą, która istnieje niezależnie od nas, na którą nie mamy żadnego wpływu, która ustawicznie nakłada na nas rozmaite zobowiązania, która nas wyłącznie ogranicza i obdziera z pieniędzy i przeciwko którego to państwa bezwzględnej władzy musimy się bez przerwy zabezpieczać i bronić. Odpowiednio rozumiane państwo demokratyczne jest przede wszystkim taką formą wspólnego życia obywateli, jaką oni uznali za właściwą i jaką wybrali. W demokratycznym ustroju obywatele mają takie państwo, na jakie sobie zasłużyli, bo to od nich zależy, jaką przyjmą ustawę zasadniczą i kogo wybiorą do parlamentu oraz na prezydenta. Od nich zależy także, czy prawa ustanawiane przez ich parlamentarnych przedstawicieli będą wykorzenione z etosu judeochrześcijańskiego, czy też będą się z nim liczyć. Współczesne demokratyczne państwa są pluralistyczne. Żyją w nich obywatele o różnych poglądach i przekonaniach. Pokojowe ich współżycie wymaga określonej, wspólnej zasady, wspólnej bazy ponad wszelkimi, a przynajmniej najistotniejszymi, różnicami i podziałami. Taką bazą może być tylko wspólna płaszczyzna wartości etycznych. W krajach naszego kręgu kulturowego taką płaszczyznę tworzył przez tysiąclecia etos judeochrześcijański.
Doktryna pozytywizmu prawnego, którą przyjmują dziś liberalne demokracje, odrzucająca istnienie niezależnych od parlamentu ram etycznych oraz niezależnego od ludzkiej woli ładu moralnego, wynikającego z człowieczej rozumnej natury, prowadzi do prawnej oraz etycznej samowoli i daje możliwość najróżniejszych manipulacji: prawnych, społecznych i politycznych. Owe niezależne wartości i normy etyczne winny być traktowane jako oczywiste i niepotrzebujące żadnego umotywowania, tak jak powszechnie, przynajmniej dotychczas, przyjmowane jest siódme przykazanie Dekalogu: Nie kradnij! Takie podstawowe normy moralne, chroniące godność ludzkiej osoby i jej podstawowe prawa, powinny się znaleźć u podstaw każdej konstytucji, aby stanowić punkt odniesienia dla wszelkich praw ustanawianych w państwie, które ją przyjęło.
Te podstawowe, niezależne od zmiennej woli ludzkich ustawodawców wartości i normy moralne, kwestionowane dziś powszechnie przez liberalizm, który absolutyzuje pozytywizm prawny, nie stanowią tak naprawdę, żadnego ograniczenia demokratycznego pluralizmu. Przeciwnie, chronią go i umacniają. Demokracja bowiem żyje i nie ulega zwyrodnieniu tylko dzięki etycznym zasadom i wartościom, których sama nie ustanawia, bo to ją, zdaną na zmienną wolę wyborców, przerasta. Bez tego moralnego fundamentu przychodzą głębokie kryzysy polityczne, społeczne i ekonomiczne. Przykładów na wielkie zło, które dzieje się w wielu współczesnych demokratycznych państwach, można przytaczać wiele, a gros ich ma swoje źródło w olbrzymim kryzysie moralnym społeczeństw, w całkowitym oderwaniu się prawa od niezmiennych zasad moralnych.
Pojęcie „pluralizm”, tak powszechnie w naszych czasach przywoływane, należy odpowiednio zdefiniować. Sobór Watykański II zaakceptował pluralizm, pojęty jako prawo swobodnego rozwoju różnych grup społecznych. Zaakceptował politykę państwową, której decyzje są wypadkową stałych dyskusji i ustawicznego dialogu prowadzonego pomiędzy różnymi grupami społecznymi, wzajemnie się kontrolującymi w demokratycznym społeczeństwie. W demokratycznych państwach pluralizm jest dziś faktem. Nie można go jednak ani gloryfikować, ani demonizować. Nie jest bowiem w stanie rozwiązać wszystkich problemów społecznych czy innych, jak głoszą liczni liberalni politycy i ich media. Trzeba pamiętać o tym, że pluralizm, pojęty jako ślepe akceptowanie wszelkich różnic, w tym także najróżniejszych anomalii i skrajności - politycznych, ideologicznych, światopoglądowych, etycznych i innych - nie jest zdolny stać się siłą integrującą wszystkich, a nawet większość członków danej społeczności, przy wspólnych ważnych celach i zadaniach, od których często zależy los tej społeczności. Jest wręcz przeciwnie. Pluralizm, pojęty jako wolność do wszystkiego i od wszystkiego, prowadzi do dezintegracji i upadku każdego społeczeństwa.
Nawiasem mówiąc, w różnych zachodnich, liberalnych społeczeństwach są tylko pozory pluralizmu. W prawie każdym z nich istnieją olbrzymie grupy ludzi nieposiadających żadnego wpływu na losy ich kraju ani szans na taki wpływ, mimo że idą do głosowania. Wszędzie bowiem istnieją potężne aparaty biurokratyczne, silne i dobrze zorganizowane grupy interesów oraz grupy dysponujące olbrzymim kapitałem i wpływowymi mediami, a także mniej lub bardziej jawne stowarzyszenia i organizacje o olbrzymich wpływach. Te grupy, organizacje i koterie już w punkcie wyjścia paraliżują swobodne współdziałanie różnych sił społecznych i ponad nimi realizują swoje ideologiczne, ekonomiczne i polityczne interesy. Między innymi w dobie obecnej wiele z najbardziej wpływowych sił i organizacji konsekwentnie realizuje hasła wzięte z ateizmu oświeceniowego i jego modelu społeczeństwa. Stąd od wielu lat, krok po kroku, określone siły polityczne i ideologiczne, mające decydujący wpływ na prawodawstwo wielu krajów, ustanawiają prawa sprzeczne z moralnością judeochrześcijańską. Siły te, działające w imieniu Europejczyków, z których 80% stanowią chrześcijanie, broniły się zaciekle przed wprowadzeniem do preambuły projektu konstytucji europejskiej - odrzuconego już zresztą przez niektóre kraje - odwołania się do Boga i wzmianki o roli chrześcijaństwa w kształtowaniu się Europy. Jak wspomniano, chrześcijanie stanowią zdecydowaną większość wśród obywateli europejskich, ale niestety, jest to tylko większość liczbowa. Nie mają oni bowiem takiego znaczenia i ciężaru w organach władzy politycznej ani też w mediach, w opinii publicznej oraz w najważniejszych instytucjach naukowych, kulturalnych i gospodarczych - w stopniu odpowiadającym ich liczebności. Jest coraz więcej spektakularnych przykładów na to, że ich obecność jest zaledwie tolerowana, jeżeli nie wprost odrzucana, jako nieprzystająca do współłczesnej kultury, tj. kultury libertynizmu i skrajnego sekularyzmu, wyrażającego się szczególnie wyraźnie we wspomnianej już wcześniej ideologii poprawności politycznej. Spektakularnym na to przykładem jest casus Rocco Buttiglionego, niedopuszczonego do ważnego stanowiska we władzach Unii Europejskiej z powodu jego katolickiego światopoglądu.
Proces spychania na margines życia publicznego ludzi o chrześcijańskim światopoglądzie trwa bezustannie, czasami tylko nieco zwalniając swoje tempo, od rewolucji francuskiej. Sekularne siły, jawne, tajne czy półtajne, w sposób nieuprawniony merytorycznie, od ponad dwustu lat deprecjonują chrześcijaństwo, zwłaszcza katolickie, stawiając mu najrozmaitsze zarzuty i rozpowszechniając na jego temat niemające oparcia rzeczywistości mity: ciemnoty, zacofania, okrucieństwa itp. W imię tych mitów zbrodniczy rewolucjoniści francuscy, bolszewiccy, hiszpańscy, meksykańscy, muzułmańscy, chińscy i inni, a także faszyści niemieccy, wymordowali dziesiątki milionów niewinnych chrześcijan. Krwawe ich prześladowania trwają także w naszych czasach i prowadzone są nadal w imię owych wymyślonych mitów. W cywilizowanych krajach zachodnich wyrzuca się zdeklarowanych katolików na margines życia publicznego w imię tzw. pluralizmu.
Prawdziwy pluralizm tymczasem - który polega na autentycznej różnorodności mediów, kapitału, wpływów społecznych i politycznych - nie pozwala na zdominowanie większości przez dobrze zorganizowaną, bogatą, arogancką, władającą potężnymi mediami mniejszość. Nie pozwala na przykład na pandemię darwinizmu społeczno-ekonomicznego, który sprawia, że bardzo liczni słabi i biedni stają się jeszcze słabsi i biedniejsi, a nieliczni bogaci i silni stają się jeszcze bogatsi i silniejsi.
Swoisty terror poprawności politycznej, bojącej się „jak diabeł święconej wody” zasad moralności judeochrześcijańskiej, doprowadził do tego, że zachodnie państwa, nawet te, w których konstytucjach jest odwołanie do Boga, wydają prawa skierowane przeciw owym fundamentalnym zasadom moralnym w imię demokracji i pluralizmu liberalnego. Jest to kardynalny błąd. Państwo bowiem i jego prawodawstwo ma obowiązek bronić „moralnego minimum”. Nie może przyjmować postawy kibica. Nie wolno mu stać się bezwolnym niewolnikiem rozpowszechniających się i zgubnych dla społeczeństw ideologii - neomarksistowskiej i postmodernistycznej. Broniąc owego minimum moralnego, państwo broni fundamentów swojej egzystencji. Trzy władze państwowe: parlament, rząd i sądownictwo posiadają rozliczne możliwości, by działać w obronie moralności. Nie wolno zapominać o tym, że ład prawny danego społeczeństwa stanowi tylko coś w rodzaju szkieletu życia społecznego, który musi był wypełniony treściami moralnymi. Sam prawny ład, pozbawiony wymiaru moralnego, to za mało, by społeczeństwo mogło funkcjonować. Takie wartości, jak: wierność, wiarygodność, obowiązkowość, szacunek dla bliźnich, skromność, rezygnacja z zemsty, wybaczanie i wiele innych podobnych, są nie mniej ważne dla funkcjonowania życia społecznego niż zachowywanie obowiązującego prawa. Gdyby ludzie w swoim postępowaniu z innymi ludźmi i instytucjami publicznymi trzymali się tylko kurczowo litery prawa i odrzucili moralne wartości i postawy - to ich społeczeństwo rozpadłoby się w bardzo krótkim czasie. We współczesnych państwach żyje wiele osób, które mówią: Jak długo nie jestem skazany prawomocnym wyrokiem sądu, tak długo nie mam sobie nic do zarzucenia i nikt nie ma prawa stawiać mi jakichkolwiek zarzutów. Ludzie ci pomieszali prawo z moralnością, a one nie są tym samym. Aby systemy współczesnych państw z naszego kręgu kulturowego mogły zapewnić właściwe funkcjonowanie swoim społeczeństwom, potrzebują podstawowego moralnego konsensu. Potrzebują podstawowych, zwięzłych moralnych zasad kierujących życiem ludzi w społeczeństwie. Te zasady to znane od tysiącleci zakazy i nakazy: Nie zabijaj! Nie kradnij! Nie cudzołóż! Nie kłam! Nie oczerniaj!
Rodzi się pytanie: czy te proste, fundamentalne zasady jeszcze funkcjonują? Czy raczej - w dużej mierze dzięki liberalnemu prawodawstwu - zostały wyeliminowane z życia społecznego i całkiem zmarginalizowane? Tymczasem ich znaczenie dla trwałości demokracji ma zasadniczy charakter. Korzenie całej kultury euroatlantyckiej tkwią w chrześcijańskiej wierze odwołującej się do Dekalogu jako minimum etycznego, koniecznego dla przetrwania każdego społeczeństwa. Biblia mówi, że dziesięć przykazań zapisano na dwóch tablicach. Podobno na pierwszej tablicy znalazły się trzy pierwsze przykazania dotyczące stosunku człowieka do Boga, na drugiej tablicy natomiast Bóg zapisał siedem pozostałych przykazań, regulujących stosunki między ludźmi. Tysiące lat doświadczenia religijnego i społecznego wielu narodów wykazały, że na dalszą metę nie jest możliwe zachowanie owych siedmiu przykazań, jeśli się odrzuci pierwszą tablicę z trzema przykazaniami. Gwarantowana przez współczesne prawa „godność człowieka” zrozumiała jest jedynie w oparciu o słowa Pisma Świętego, mówiące o tym, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Tylko odpowiedzialność władców i prawodawców przed Bogiem może zapewnić człowiekowi poszanowanie jego godności i praw. W innym przypadku będzie on potraktowany jako jedno ze zwierząt, bynajmniej nie najcenniejsze, o czym już wprost mówią tzw. obrońcy przyrody. W innym wypadku człowiek będzie wtedy potraktowany pragmatycznie. Jeśli słaby, chory i przeszkadzający silniejszym - może być zamordowany albo sprzedany, albo podzielony na użyteczne części dla innych. I to się już, niestety, dzieje.
Tak więc pierwsza tablica Dekalogu warunkuje drugą. Dlatego rolą religii i Kościołów jest nieustająca troska, a nawet zgodna z zasadami życia demokratycznego zacięta walka o zachowanie chrześcijańskich wartości moralnych we współczesnych społeczeństwach i ciągłe uświadamianie prawodawcom odpowiedzialności za fundamenty społeczeństw, dla których ustanawiają prawa. Więzów między prawem i moralnością nie wolno zrywać ani osłabiać. Potrzebna jest ustawiczna troska o nie jako o dwie rzeczywistości wzajemnie sobie niezbędne i służebne wobec społeczeństwa.
Oprac. na podst.: S. Heitman, Verfassung und Moral, Die Politische Meinung I, 1997, s. 31 in.; S. Wielgus, Prawo a moralność, w: Bogu i Ojczyźnie, t. 2, Lublin 1999, s. 70-74; tenże, Kościół katolicki dziś. Zagrożenia, ich przyczyny oraz drogi wyjścia, Płock 2002; tenże, Wobec ofensywy ideologii neomarksizmu i postmodernizmu we współczesnym świecie, Płock 2004; Cz. Martyniak, Moc obowiązująca prawa a teoria Kelsena, Lublin 1938; G. Lajolo, Rola Kościoła i chrześcijan w przyszłej Europie, Kościół w Europie. Biuletyn Katolickiego Biura Informacji i Inicjatyw Europejskich OCIPE, nr 10, październik 2005.