Dorwać Małego, Fan Fiction, Dir en Gray


Dorwać Małego - część 1

Przenikliwy dźwięk telefonu wdarł się w ciszę sypialni.
Leżący na łóżku mężczyzna naciągnął na głowę koc i zamarł na chwilę w bezruchu. Jeden dzwonek, drugi. Biii-biiip, nieustający sygnał połączenia świdrował w głowie. W końcu z wyraźną niechęcią usiadł na łóżku, sięgając po słuchawkę.
- Halo? - zapytał ze złością, tłumiąc potężne ziewnięcie.
- Andou? - odpowiedział pytaniem surowy głos i Die odruchowo wyprężył się służbiście. - Pakuj dupę w samochód i przyjeżdżaj. Hara prysnął z aresztu.
- Kurwa mać - zaklął policjant, rozglądając się po pokoju. Ręką wymacał włącznik światła i za chwilę mrużył oczy w ostrym świetle jarzeniówek. - A ten dzieciak, Tooru?
- Szukamy go cały czas - zbył go przełożony.
Die niemal widział, jak Niikura gryzie wąsa zafrasowany. Śmierdząca sprawa, zaplątany w zabójstwo gówniarz nie powinien być sam, gdy zabójca ucieka z więzienia.
- Będę za kwadrans - mruknął tylko do słuchawki, po czym odłożył ją na widełki.

***

Dwadzieścia minut później zaparkował przed komendą swojego starego forda. Zatrzasnął drzwiczki, przelotnie upewniając się, czy kabura z pistoletem spoczywa na swoim miejscu, po czym szybkim krokiem wszedł do budynku. Młody policjant ze znużeniem skinął mu ręką, wciskając brzęczyk i odbezpieczając wejście. Wjechał windą na ósme piętro, dopinając po drodze koszulę i zaciągając krawat. Przygładzał rozczochrane włosy, kiedy winda z przeciągłym jękiem stanęła. Wysiadł i bez wahania ruszył do przodu, w stronę pokoju komendanta, zza którego drzwi dochodziły podniesione głosy.
Kiedy stanął przed nimi, nagle otworzyły się, a na korytarz wypadł zaczerwieniony chłopak, w którym rozpoznał młodego stażystę, przeniesionego tu niedawno z Tokio.
- Terachi - kiwnął mu sztywno głową, przesuwając się w bok.
Dłoń sierżanta powędrowała do czapki, a on sam minął go, znikając za chwilę za zakrętem korytarza. Die skrzywił wargi w lekkim grymasie.
Nie lubiano tutaj chłopaka, był zbyt regulaminowy, zbyt podręcznikowy.
- Daisuke? - rozległ się z pokoju rozkazujący głos i Die wszedł do środka, uważnie zamykając za sobą drzwi.
Komendant siedział przy biurku, szybko biegając palcami po klawiaturze. Wpatrzony w ekran laptopa, wskazał mu głową miejsce naprzeciwko, wykonując jednocześnie zachęcający gest w kierunku dzbanka z kawą.
- Co mamy? - zapytał Die, napełniając plastikowy kubeczek. Wychylił zawartość jednym haustem, by natychmiast wziąć dolewkę. - I jak on uciekł, do kurwy nędzy?
- Nie wydzieraj się tu, Andou - zwrócił mu uwagę szef, sięgając po papierosy.
Die poczęstował się, zaciągając głęboko dymem. Oczy Niikury były poważne, przeszywające spojrzenie wbiło się w źrenice Die'a, który nabrał natychmiast ochoty wczołgać się pod biurko.
Kaoru Niikura sukcesywnie piął się po szczeblach kariery, w ciągu kilku lat zajmując stołek komendanta. Jednocześnie nie zrezygnował ze swojego rodzimego kryminalnego wydziału zabójstw, przemieniając go w jedną z prężniej działających jednostek w rejonie. I zdecydowanie budził respekt.
- Jak uciekł? - zadał pytanie już spokojniej, strzepując popiół. - Był pod kluczem?
- Jasne - parsknął z irytacją Niikura. - Miał kogoś z zewnątrz do pomocy.
- Ale tam są tylko nasi lu… - Die urwał gwałtownie, marszcząc brwi. - Ktoś z naszych?
- Musiał dostarczyć mu spluwę. Zginęło dwóch strażników i dozorca przy bramie - zrelacjonował chłodno komendant. - Hara zbiegł w mundurze zabitego sierżanta, kradnąc jego wóz i dokumenty. Nie wiemy, jak daleko zdążył uciec.
- Będzie go ścigał - mruknął policjant, nerwowo zaciągając się dymem. Odgasił papierosa, zgniatając kciukiem niedopałek. - A jak go znajdzie…
- Dlatego masz znaleźć go pierwszy, Andou - przerwał mu Niikura zimnym głosem. - Musisz dorwać Małego, zanim on to zrobi. Nie mogę dać ci ludzi do pomocy, nie możecie zwracać na siebie uwagi. Masz pieniądze, wóz i jednego człowieka.
- Wystarczy mi - Die odetchnął głęboko, splatając palce dłoni. - Ile mamy czasu?
- Kilkanaście godzin - poinformował go zwierzchnik. Między brwiami pojawiła mu się pionowa zmarszczka, gdy popatrzył poważnie na Die'a. - Musisz dostarczyć mi obu przed procesem, Andou. Obu. Inaczej skurwiel zostanie uniewinniony.

***

- Ja nic nie wiem! - zastrzegł się od razu niski chłopak, po czym zniknął w wąskiej uliczce. Porzucona puszka z piwem potoczyła się po bruku, wylewając spienioną, złocistą ciecz.
- Brawo, Terachi - mruknął Die, wyciągając broń. Mistyfikację diabli wzięli, kiedy jakiś dzieciak zaczął wydzierać się „gliny idą!”, a otoczony z trzech stron Terachi posłał w górę kilka ostrzegawczych strzałów. - Spróbuj go nie przestraszyć i pamiętaj, że wolimy srebro od złota.
- Co…? - młody policjant popatrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Wolimy by gadali, zamiast milczeli, ShinShin - westchnął z irytacją, złośliwie intonując znienawidzone przezwisko. - Skoro mowa jest srebrem…
- A, rozumiem! - Terachi klepnął się otwartą dłonią w czoło.
Die popatrzył na niego krytycznie, ale się nie odezwał.
- Na prawo. Spotkamy się u wylotu uliczki.
Szedł ostrożnie, przytulony do ściany, niknąc w półcieniu ulicy. Błyskawicznie wycelował w niewyraźnie majaczące puszki, gdy dobiegł go jakiś hałas. Wychudzone kocisko pomknęło wzdłuż ulicy, strącając kilka pokryw od kubłów na śmieci. Rozglądając się czujnie na boki, po raz kolejny zastanowił się, czemu Niikura nie poszedł z nim.
Terachi był tak głupi, tak głupi, że nie ufał mu za grosz. Jego młodość i niedoświadczenie nie były poparte choćby cieniem odwagi, czy pomysłowości. Ale tylko on był tu na tyle krótko, by być poza podejrzeniami. Nikt inny nie mógł z nim iść, póki nie ustalą, kto był przeciekiem i zdrajcą w ich szeregach. Die był wściekły na szefa, który wolał siedzieć spokojnie na tyłku w komendzie, niż kluczyć po szemranych okolicach, w poszukiwaniu zaćpanego gówniarza.
Tooru Niimura miał osiemnaście lat, a kartotekę dłuższą, niż mur chiński. Drobne kradzieże, bójki z nożem w ręku, kilka napadów. Dziecko ulicy nie zostało cofnięte przed furtką, zza której nie ma już odwrotu. Zanim skończy dwadzieścia lat, stanie się jednym z ponurych meneli, sączących piwo pod kioskiem, a nim skończy trzydziestkę wbiją mu nóż w plecy bo za to piwo nie zapłacił.
Die skrzywił się lekko, gdy do jego nozdrzy dotarł nieprzyjemny odór, buchający z wnętrza mijanej bramy. Jednocześnie cichutki trzask sprawił, ze przystanął, momentalnie uginając nogi w kolanach i niemal stapiając się plecami z chropowatą powierzchnią ściany.
Z przyśpieszonym biciem serca słuchał, jak ukryty w cieniu przeciwnik przeładowuje broń, najwyraźniej wymieniając magazynek.
- Andou? - zabrzmiał koło niego przestraszony głos. Daisuke zaklął przez zęby, gdy Terachi pojawił się obok niego, ściskając w spoconej ręce odbezpieczony pistolet.
- Co ja ci mówiłem? Kurwa, co ja ci mówiłem?! - powiedział wściekłym głosem, pociągając młodego policjanta w załom za murem.
Wewnątrz budynku rozległy się ostrożne, ciche kroki i wszystko ucichło. Stali przed opuszczonym hangarem, odrapane ściany i wyrwane z zawiasów drzwi świadczyły dobitnie, że jego świetność dawno minęła. Nie naprawiano tu już samochodów, nie wypakowywano portowych załadunków. Rozkładające się resztki żywności i zabrudzone ptasimi odchodami wnętrze było ciemne i pozornie puste.
A jednak Die słyszał ładowanie broni, słyszał czyjeś kroki i czuł leciutko powiew, gdy przyczajony za nim mężczyzna ruszył w głąb budynku, spłoszony pojawieniem się Terachiego. Niekończące się tunele korytarzy i ogromnych hal były idealnym miejscem na kryjówkę.
Rano „cynk” doniósł im, że Niimura był widziany przy porcie, głupi chłopak, wrócił do jedynego miejsca, które mógł kiedykolwiek nazywać domem. Znaleźli go, jak zorientował się Die po podejrzliwym zachowaniu miejscowych, ale Hara znalazł go wcześniej.

Trzy tygodnie temu w małej willi stojącej na przedmieściach Tokio rozegrał się dramat. Krótka, lecz gwałtowna walka z napastnikiem zakończyła się zabiciem przez niego służącego i bogatego przemysłowca.
Jedyną ocalałą osobą, której udało się zbiec był Tooru, ówczesna, jak przypuszczano, zabawka zblazowanego milionera. Chłopak umknął przez uchylone okno na strychu, a strzały mordercy zaalarmowały patrolujących okolicę policjantów. Toshimasa Hara został ujęty i osadzony w więzieniu, Niimura był wciąż poszukiwany. Zaledwie tydzień wcześniej zadzwonił na policję, zgadzając się złożyć zeznania, jeśli zapewnią mu ochronę i oczyszczą z dawnych zarzutów. Zanim jednak zdążyli zrobić cokolwiek - Hara zbiegł. Jego celem był ten dzieciak, który jako jedyny mógł posłać go do aresztu na długie lata, składając zeznania i podpisując na niego wyrok. Bez niego nie mieli dowodów.

Nagle Andou zastanowił się, skąd Hara wiedział o telefonie chłopaka. Nie mieli na niego nic, wcześniej czy później musieli go wypuścić, a on uciekł, polując na zdobycz. Policjant ze złością pomyślał o zdrajcy, krążącym spokojnie po korytarzach komendy, donoszącym informacje aresztantowi, pomagającemu w zabiciu strażników i ucieczce. Nienawidził skorumpowanych gliniarzy bardziej nawet, niż nienawidził przestępców. Atakujący z ukrycia zawsze jest groźniejszy, niż stający do walki w otwartym polu.
A teraz był tu sam z tym płochliwym dzieciakiem, zamiast wsparcia mając pod opieką drugiego policjanta.
Cholerny Niikura! Czemu z nim nie poszedł?
- Zanim wezwiemy posiłki, zwieje nam - szepnął nagle Shinya. - Niimura tam jest?
- Kabel zarzekał, że tak - mruknął Daisuke. - Fundnęliśmy mu forsy na wakacje na Florydzie, chyba nie kłamał. Dobra, wchodzimy. Idziesz za mną i nie robisz nic, chyba że mnie zastrzeli, wtedy staraj się go zabić. Kojarzysz? Będzie sprawiać kłopoty - wal w serce.
- Będzie sprawiać kłopoty, zabiję go - powiedział Terachi bez mrugnięcia okiem.
Die spojrzał na niego przelotnie. Nie spodobał mu się dziwny uśmiech na wargach policjanta.
Kurwa, nie dość że idiota, to jeszcze psychiczny - westchnął w duchu, upewniając się że pistolet jest odbezpieczony.
Wziął głęboki oddech i wślizgnął się do hangaru, za sobą słysząc lekkie kroki Terachiego.

Szli ostrożnie, nasłuchując najlżejszego szmeru. W kątach majaczyły jakieś cienie, panującą ciemność rozpraszał tylko nikły blask ulicznej latarni.
- Powoli odrzućcie broń i ręce do góry - rozległ się nagle jakiś zimny głos, dobiegający ze szczytu schodów.
Die poczuł małe kropelki potu, spływające mu po krzyżu. Nie poruszył się, zaciskając palce na pistolecie.
Zdąży strzelić, zanim…
- Rób, co mówi, Andou - powiedział nagle Terachi, wysuwając się przed niego. W ręce trzymał broń i Die przez chwilę patrzył bezmyślnie w otwór skierowanej na niego lufy. - Nie masz szans. Zginiesz, jeśli spróbujesz coś zrobić.
- To ty nas zdradziłeś - warknął Daisuke, ledwo nad sobą panując.
Oczy przesłoniła mu czerwona mgła wściekłości i gotów był rzucić się z gołymi rękami na Terachiego, gdy zimna lufa otarła się o jego skroń.
Hara stał z boku, patrząc na niego chłodno.
- Odrzuć broń - powtórzył spokojnie, odciągając cyngiel. - Albo twój mózg wyląduje na jego buźce.
- Masz tego chłopaka? - zapytał Terachi, sprawnie odbierając Andou broń.
Jego dłonie przeszukały go, a ruchy straciły całą swoją nieporadność.
Die stał z zaciśniętymi pięściami, zastanawiając się, jak mógł być tak ślepy.
- Znamy się jeszcze ze szkoły - powiedział kpiąco Hara, oglądając zabrany mu portfel policjanta. - Shin zawsze był moim najlepszym kumplem, a że potem jakoś tak pobłądził… nawrócił się. O, Niikura - zauważył z niejakim zdziwieniem, wyciągając zza okładki małe zdjęcie. - Jesteś jego kochankiem?
- Nie - mruknął Die niechętnie. - Podwładnym raczej.
- Znaczy, że jest na górze? - zaśmiał się rubasznie Hara, rzucając zdjęcie na podłogę i uważnie wgniatając obcasem w ziemię. - Pieprzony skurwiel, to on mi to zrobił - wskazał na jasną bliznę, biegnącą od lewej brwi do skrzydełka nosa.
- Ale się zrewanżowałeś - uśmiechnął się paskudnie Terachi.
Die podniósł brwi do góry.
- Jak…?
- Nie zauważyłeś? Niikura jest sparaliżowany od pasa w dół…
Daisuke stał bez ruchu, przetrawiając usłyszaną informację. Kaoru, siedzący gdy wchodził nadinspektor, Kaoru siedzący za stołem na bankiecie, na gali, w gabinecie… Kaoru, którego nigdy nie widział stojącego.
- Wpakowałem mu cztery kule - powiedział Hara zimno, bawiąc się bronią. - Po trzech się podnosił i próbował strzelić. Kiedy wystrzeliłem po raz czwarty, pociągnął za spust. Ja mam bliznę - on nie ma władzy w nogach. Nie opłacało mu się być bohaterem.
Od paru chwil obserwował zniżającą się broń. Terachi wsunął pistolet za pasek, zajęty przeszukiwaniem jego kurtki, broń Hary była coraz niżej.
Oczy Die'a zwęziły się, gdy Hara opuścił rękę całkowicie, szukając w kieszeni papierosów. To stało się w jednej sekundzie - skoczył, wyciągając rękę, gdy usłyszał głośny huk, a świat nagle stał się zupełnie czarny.
Upadł na podłogę bez czucia, a materiał koszuli powoli zabarwiała krew.

***

Kaoru siedział w gabinecie, nerwowo zaciągając się papierosem.
Kilka minut temu udało mu się przełożyć termin rozprawy na tydzień później. Nie bał się, że Andou nie zdąży. Bał się, że nie pojawi się w ogóle.
- Gdzie ty do cholery jesteś, Daisuke? - mruknął cicho, sięgając po słuchawkę. Szybko wystukał swój numer domowy.
- Słucham? - usłyszał zniecierpliwiony głos i uśmiechnął się sam do siebie.
- Witaj, Kagami - powiedział, przeciągając sylaby. W jego głos niepostrzeżenie wkradły się ciepłe, uwodzicielskie nutki. - Dzwonię, bo…
- Niikura Kaoru - wycedziła lodowatym tonem, przerywając mu w pół słowa - ty podła mendo. Znowu cię nie będzie. Jak Boga kocham, ja cię kiedyś uduszę i mnie każdy sąd uniewinni. Co znowu, jakiś dzieciak opluł kolegę, bandyta obrabował sklep z lizakami? Jak słowo daję…
- Die nie wrócił z akcji. Boję się, że Hara go ma.
Przez chwilę milczała. Słuchał jej przyśpieszonego oddechu.
- Ten gnój wrócił do miasta? - zapytała głuchym, obcym głosem. Kiwnął głową, zapominając , że go nie widzi. - Kiedy?
- Aresztowaliśmy go kilka tygodni temu - powiedział cicho.
- Nie powiedziałeś mi. - W jej głosie nie było żalu, ani złości, raczej ogromne znużenie.
- Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze, Kagami - zapewnił ją lekko. Zbyt lekko.
Milczała.
- Przygotuję ci ozoni - powiedziała w końcu bez cienia uśmiechu w głosie. - Obudzisz mnie?
- Dobrze. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Kaoru?
- Tak?
- Pierwszy raz w życiu cieszę się, że jesteś kompatybilny z tym głupim wózkiem.
Śmiał się, odkładając słuchawkę.

***

W skroniach pulsowała mu krew, a w głowie czuł tępe uderzenia bólu. Spróbował otworzyć oczy, z trudem rozwierając sklejone krwią powieki. W pomieszczeniu było ciemnawo, nikły blask latarni rozjaśniał ciemność.
Usiadł, ostrożnie obejmując dłońmi głowę. Delikatnie przesunął palcami po czaszce. Z tyłu włosy miał całkowicie zlepione krwią, skrzywił się dotykając palcami otwartej rany. Kula musiała musnąć tył głowy, Terachi strzelił, kiedy on skoczył na Harę.
Kontynuował badanie swojego ciała, zsuwając dłonie na żebra, nogi. Wszystko wydawało się być w porządku, poza tym nieznośnym, otępiającym bólem głowy…
Z kieszonki spodni wyciągnął małą paczuszkę z białym proszkiem. Przysunął do nosa, zakrył jedną dziurkę kciukiem i wciągnął głęboko. Zacisnął powieki zmuszając się do wchłonięcia substancji.
- Sztachasz się? - usłyszał nagle jakiś głos. Głos przyjemny w barwie i cholernie nieprzyjemny w tonacji. Zakrztusił się gwałtownie, kichając tak, że z oczu popłynęły mu łzy. Zszokowany odwrócił się błyskawicznie.
Drobny chłopak, w zasadzie dziecko jeszcze. Siedział skulony, oparty plecami o ścianę i przyglądał mu się bez zainteresowania. Usta miał napuchnięte, ubranie wisiało w strzępach, a oczy ginęły w sińcach.
- Tooru Niimura? - upewnił się niepotrzebnie. Zbyt często jego zdjęcia widział w takim właśnie stanie, pobitego, obszarpanego i brudnego.
- A ty jesteś Andou Daisuke, dzielny gliniarz, który miał mnie stąd wyciągnąć - stwierdził chłopak nie bez kpiny w głosie. Drwiącym spojrzeniem obrzucił jego poszarpaną koszulę. - Coś nie wyszło i z rozpaczy chcesz się zaćpać?
- To aspiryna - mruknął Die, siadając obok niego.
- Nie rozumiem, dlaczego jeszcze żyjemy - zapytał po chwili Tooru. - Robią sobie darmowe reality show?
- Zabiją nas, jak tylko uda im się wszystko załatwić - mruknął beznamiętnie Andou. - Dwa dodatkowe trupy im nie pomogą, jeśli ich złapią. Mają moje karty kredytowe, mają…
- Skrytkę Ateiyi - rzucił ponoru Tooru. - Tego faceta, co zginął.
- Minie dzień, góra dwa, zanim uruchomią konta bankowe. Mamy zatem trochę czasu. Kurwa, człowieku, czemu nie zgłosiłeś się wcześniej?
- Wiesz, jak zginął Ateiya? - spytał wolno chłopak.
- Został zastrzelony…
- Terachi go zabił. Kiedy gliny usłyszały strzały, żył jeszcze. Razem zdołaliśmy obezwładnić Harę. Terachi wpadł pierwszy, wystrzelił natychmiast. Ateiya osunął się na podłogę, a Hara natychmiast przydusił mnie do ziemi. Wtedy na dole rozległy się jakieś krzyki, powstało zamieszanie… zdołałem mu się wyrwać, uciekłem górą. Hara mógł to zrobić… on dał się zamknąć, rozumiesz? Dał się zamknąć, wiedział, że Terachi go wyciągnie, prędzej czy później. A gdyby nawiał już wtedy…
- Shinya straciłby wiarygodność - pokiwał głową policjant. - Ty… kochałeś tego faceta?
- To nie jest dobre pytanie w tej chwili - oznajmił chłodno Tooru. - Mają cię interesować moje czyny, nie uczucia, co?
- Masz rację. - Die uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd się tu znalazł. - Ale skoro i tak władują nam po kulce w łeb, możemy się równie dobrze poznać, zamiast skakać sobie do gardeł.
- Po co chcesz mnie poznać? Żeby potem mnie wsypać?
- Przed kim, przed rybkami w jeziorku? - zirytował się Andou. - Zawsze jesteś taki podejrzliwy?
- A ty zawsze taki altruista? Policjancik-skaucik?
- Niimurek-gburek?
- Nie uczyli was postępowania z trudnymi dziećmi? - zdziwił się szczerze Niimura. - Nie powinieneś teraz zacząć nawijać o trudnym dzieciństwie, bolesnych śladach na psychice, zaburzonym obrazie widzenia świata?
- O trudnych dzieciach wiem tylko tyle, że najlepiej przełożyć przez kolano i porządnie sprać.
- To propozycja na dzikie chwile zapomnienia w ostatnich godzinach życia?
Roześmieli się obaj. Die wyciągnął z kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Zapalili, zaciągając się głęboko.
- Jakieś wyjście stąd jest? - spytał bez większej nadziei Andou. Tooru pokręcił przecząco głową.
- Zakratowane, zbyt małe okienka, drzwi z hartowanej stali… nie nawiejesz.
- A wiec mamy siedzieć i czekać - stwierdził raczej, niż zapytał.
- Na to wygląda.

***

- Jak to, nic nie macie?! - krzyknął zdenerwowany Niikura na przestraszonego policjanta, który podawał mu teczkę. - Musieli z kimś rozmawiać! Musieli pytać.
- Wszyscy nabrali wody w usta - wyjąkał przepraszającym tonem. - Nikt nie chce o Daisuke mówić, jakby w ogóle nie istniał, jakby go nie widzieli. Ale mamy jedno! - dodał szybko, widząc jak żyłka na skroni komendanta pulsuje coraz szybciej. - Lokalizator…
- Andou miał ze sobą? - Niikura zmarszczył brwi. To było niezgodne z procedurą, wydawać techniczne zabawki policjantom w cywilu, ale…
- Jeden zniknął z magazynu przed ich wyjściem. Technik mówi, że Die się tam kręcił.
- Jaka dokładność?
- Do kilkudziesięciu metrów. Próbujemy go namierzyć - ubiegł jego pytanie. - Na razie wiemy tylko, że to gdzieś na wschodnim wybrzeżu.
- Hangary… - Niikura zmarszczył brwi. - Ten dzieciak, Tooru, się tam wychował.
- Znajdziemy go, komendancie - zapewnił go podwładny. - To tylko kwestia czasu.
- Którego możemy już nie mieć - powiedział sam do siebie Kaoru, kiedy za policjantem zamknęły się drzwi.
Przeglądał uważnie wszystkie zdjęcia, przebiegał wzrokiem po gęsto zapisanych kartkach. Hara Toshimasa, nieślubne dziecko sławnej modelki i znanego filmowca, wychowany w Państwowym Domu Dziecka w Nagano. W wieku czternastu lat zatrzymany za próbę włamania, wraz z kilkoma innymi wychowankami odesłany do… załączone zdjęcia z przesłuchania… jego uwagę zwróciła mała fotografia, nieco prześwietlona i niewyraźna. Wysoki, ciemnowłosy chłopak uśmiechał się szyderczo do obiektywu, osłaniając sobą niższego dzieciaka. Jasne włosy i delikatne rysy twarzy, krzywy, arogancki uśmieszek na ustach. Kaoru spiął się cały, patrząc prosto w znajomą twarz.
Mechanicznie sięgnął po słuchawkę i wybrał numer, czekając na połączenie.
- Tokigawa? - zapytał od razu po podniesieniu słuchawki. - Zdobądź mi natychmiast wszystkie informacje o Shinyi Terachi, tym młodym przysłanym do nas na praktykę. Tak, jak najszybciej.
Rozłączył się, bezmyślnie wpatrując w zdjęcie. Na czoło wystąpiły mu krople potu, przejechał językiem po wyschniętych wargach.
- Dobry Boże, Andou, nogi mi z dupy powyrywasz za to w co cię wpakowałem - mruknął cicho, sięgając po papierosy. - Chociaż - dorzucił po chwili milczenia - i tak mi niepotrzebne, więc rwij sobie do woli, tylko najpierw wydostań się z tego piekła.

***

- … a potem trafiłem do policji - zakończył Die, wyciągając przed siebie rękę. Zerknął na zegarek i skrzywił się lekko. - I tak w przeciągu kwadransa opowiedziałem ci całe swoje życie - skwitował niechętnie. - Łącznie nawet z przebyciem chorób dziecięcych.
- I tak nic o tobie nie wiem. Nie wiem, czy słodzisz herbatę i ile łyżeczek, jeśli tak, nie wiem jakie książki czytasz, ani jakie kolory lubisz. Mamy sporo do omówienia.
- To prawie jak zestaw pytań na pierwszą randkę - mruknął ironicznie Die. - Wiesz, jakiej muzyki słuchasz i co robisz w czasie wolnym.
- Jak nie chcesz gadać, możemy pomilczeć - warknął Tooru.
- Ależ chcę - zaoponował Daisuke. - O tobie chcę gadać.
- Wyciągniesz i spiszesz protokół? - uśmiechnął się krzywo Niimura.
- Paranoik. Możesz słowem nie mówić o swojej bogatej kartotece, ją znam na pamięć. Możesz mówić o tym facecie.
- O Ateiyi? - brwi Niimury powędrowały do góry w grymasie zdziwienia.
- O nim.
- To też moja kartoteka, w pewnym sensie. A raczej dokupione czyste kartki.
- Nie rozumiem.
- Dał mi szansę dopisania czystego rejestru. Płacił za studia, wynajął mi mieszkanie.
- Sypiałeś z nim?
- Był atrakcyjnym facetem - mruknął Tooru.
- Sypiałeś.
- Nie. Był też hetero, hetero jak jasna cholera.
- Ojcowska miłość? - zapytał Die zdziwiony. - Samarytanin w nieskażonej postaci?
- Niekoniecznie. Wynajmował mnie.
- Wynajmował? Jak mieszkanie?
- Coś w tym stylu. Wynajmował moją dupę swoim kontrahentom, albo ich żonom. Och, nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Dziecko ulicy, wiesz, męska dziwka i te sprawy.
- Dziwnie bezosobowo o tym mówisz - zauważył chłodno Die. - Składkę emerytalną też ci odprowadzał?
- Nie, ale rżnąłem się z jego lekarzem, więc miałem opiekę medyczną wliczoną w koszty.
Zapadła ciężka cisza. Niimura siedział z płonącymi policzkami i założonymi na piersi rękami.
Die potarł dłonią skronie.
- Ok., przepraszam - powiedział po chwili. - Nie mam prawa cię oceniać. To po prostu dziwne, że…
- Daj spokój, Andou - jęknął ze znużeniem Tooru, sięgając po papierosa. - Prędzej czy później zostałbym męską kurwą. Realia ulicy. Sprzedajesz ciało, by rozwijać umysł.
- Górnolotnie mi to brzmi - stwierdził powątpiewająco Die. - Domy opieki…
- Domy opieki, domy opieki - powtórzył jak echo. - W domach opieki też są zasady, Andou. W jednym takim wylądowałem jak miałem trzynaście lat. Powiedzmy, że morale to mi tam nie wzrosło.
- Czuję się jak przy zderzeniu kultur. Przegadaliśmy kilka godzin i nadal nie mam cię dość. Dziwne.
- Wykładamy aksamitem drogę na stryczek - mruknął Niimura. - Nie boisz się?
- Nie wiem - przyznał Die. - Szczerze mówiąc, cały czas mam nadzieję, że Kaoru nas stąd wyciągnie.

W głębi ciemnego przedpokoju rozległ się głośny huk, a ktoś zaklął paskudnie. Terachi błyskawicznym ruchem wyciągnął pistolet, mierząc w kierunku drzwi.
- Kto tu jest? - zawołał, odbezpieczając broń. Jego oczy zwęziły się, kiedy do pokoju zajrzał drugi mężczyzna. - To ty, Totchi… niech cię diabli, rozpieprzyłbym ci łeb.
- Prawdopodobnie i tak mnie to czeka. Ciebie zresztą także. I to szybko, jeśli nie wydostaniemy się z tego syfu.
- Nie rozumiem? - Brwi Terachiego powędrowały do góry. - Miałeś wszystko załatwić.
- Gówno załatwiłem - warknął Hara niechętnie. - Polokowali wszystkie konta Andou, a forsę ze skrytki zdeponowano. Domyślasz się, kto ma na tyle wtyk, by to zrobić bez hałasu?
- Niikura - wyszeptał przeciągle Shinya, bawiąc się pistoletem. Odrzucił go na łóżko, sięgając po otwarte piwo. - Ten pierdolony skurwiel zabrał nam wszystko. Co my teraz zrobimy?
- Czemu mnie pytasz, mały? - westchnął Hara ze złością. - Nie możemy wyjechać nie mając pieniędzy. Niedługo znajdą Andou i tego gówniarza, mnie wsadzą, ciebie zresztą też. Może załatwią nam cele obok siebie, byśmy mogli przemyśleć nasze postępowanie - dodał z wisielczym humorem.
- Kaoru Niikura - mruknął Terachi z namysłem. - Nie da się go jakoś podejść, nic?
- To diabeł w ludzkiej skórze. Kiedy unieruchomiłem go na wózku, myślałem, że da spokój. Każdy normalny człowiek by się załamał, wyłączył… wiesz, co zrobił po odzyskaniu przytomności? Poblokował mi forsę i kazał wyłapać co mniejsze płotki. Zaczęli sypać, ludzie się ode mnie odwrócili. Obiecał mi, że mnie zniszczy. I sukcesywnie to robi.
- Nie da się zastraszyć?
- A czym mu zagrozisz? Kurwa, Shin, miałem go na muszce, wpakowałem mu trzy kule, a on wstawał. Gdyby nie przestrzelone ramię, zabiłbym go. A on się śmiał. Miał połamane żebra, przebite płuco i wybite zęby. Strzały rozorały mu udo, a on się śmiał. Wiesz, czemu z nim nie wygram? Nie boi się mnie. I nie boi się o siebie. Bohaterstwo… jakie to, kurwa, żałosne. Przegrywam z czymś, czym zawsze gardziłem. Cała ta policja, pieprzone harcerzyki w mundurkach. I dobry gliniarz Niikura, który da im w nagrodę lizaczki. Żaden go nie wyda. A on się nie podda.
- Więc trzeba zrobić coś, by jednak się poddał - powiedział chłodno Shinya, sięgając po leżącą na nocnej szafce teczkę. Szybko przerzucał kolejne dokumenty, by za chwilę wyciągnąć zadrukowany papier. - Przejrzyj to. Skserowałem z ich bazy danych. Miesięczne zarobki, akty nieruchomości, stan majątku… numery kont bankowych.
- Niikura nie odbiera swojej pensji? - zdziwił się Hara, porównując wydruki.
- Niikura odbiera - powiedział cicho Terachi. - Kagami Niikura co miesiąc dostaje odpowiednio zblankietowane czeki.
- Siostra, matka? - zapytał po chwili ciszy. - A może szanowna małżonka?
- Małżonka - potwierdził Shinya. - I myślę, że nudzi się gdy mąż tkwi po godzinach w pracy. Chyba pora…
- Złożyć jej niezapowiedzianą wizytę - dokończył Hara. Na jego ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech.

***

- Oszaleję, jak posiedzę tu dłużej - obiecał solennie Tooru, ze złością kopiąc w zamknięte na głucho drzwi. - Niech mnie już zabiją, byleby otworzyli. Zrób coś! - wrzasnął zirytowany, spoglądając przez ramię na policjanta, leżącego na podłodze i palącego papierosa. - Wyciągnij nas stąd!
- A myślisz, że ja tak rekreacyjnie tu siedzę? Że w czasie wolnym kocham wilgotne, betonowe podłogi i zagrzybione ściany?
- Nie obchodzi mnie, co kochasz a czego nie - warknął chłopak. Jeszcze raz kopnął w drzwi bez widocznego efektu.
- Przestań - mruknął Die, przyglądając się jego bezowocnym wysiłkom. - To nic nie da.
- Musimy coś zrobić - powiedział Niimura, nagle odzyskując spokój.
Upadł na kolana obok Die'a i ten ze zdumieniem rozsunął uda, gdy klęknął między nimi.
- Co ty robisz? - spytał zachrypniętym szeptem. - Tooru?
Pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu. Dzieciak nie zauważył tego, odrzucając na bok spróchniałe deski.
- Posuń się! - warknął rozkazująco. Die przeczołgał się na bok, coraz bardziej zaintrygowany. Niimura oczyścił skrawek podłogi i nagle z jego gardła wydobył się cichy, triumfalny okrzyk. - Tak myślałem… Die, to jest dawna oczyszczalnia ryb, tu jest spływ ściekowy!
On też nie zauważył, że zawołał go po imieniu.
Die klęknął obok niego, odgarniając ziemię z dużej, zardzewiałej klapy. Syknął z bólu, kiedy ostra krawędź przecięła skórę dłoni.
- Jednocześnie! - zakomenderował, zaciskając palce. Koło jego rąk pojawiły się dłonie Niimury, brudne, z połamanymi do krwi paznokciami. Sapiąc z wysiłku unieśli o centymetr metalową klapę, kiedy wyślizgnęła im się z rąk, z hukiem opadając na ziemię. Tooru w ostatniej chwili cofnął palce. - Trzeba to czymś zatrzymać… daj tamtą cegłę!
Powoli, milimetr po milimetrze, podważali klapę. Z głuchym łoskotem upadła na ziemię, odsłaniając ciemny otwór. Spojrzeli na siebie niepewnie. Die rozejrzał się i sięgnął po kawałek deski. Wrzucił do szybu i natychmiast pochylili się, nasłuchując. Minęło kilka sekund, nim rozległ się delikatny plusk, gdy wpadła do wody.
- Poczekaj - mruknął Tooru, podczołgując się bliżej studzienki. - Trzymaj mnie za kostki, zobaczę jak te ściany wyglądają.
- Tylko nie skacz na główkę, za zimno na kąpiel - próbował zażartować policjant, zaciskając palce na jego kostkach. Dzieciak powoli badał dłońmi śliskie ściany, starając się nie stracić równowagi. W brzuch wbijała mu się krawędź podmurowania, a cała twarz miał wymazana kurzem, zmieszanym z potem. - Tooru! - krzyknął zduszonym głosem Andou, kiedy mały stracił oparcie i ześlizgnął się kilkanaście centymetrów w dół. - Wyciągam cię, pomóż mi!
- Słuchaj - powiedział z wahaniem Niimura, ocierając twarz i zostawiając na niej coraz więcej smug. - Te ściany są diabelnie gładkie, ale niżej jest jakiś wykusz… przypuszczam, że to jakaś odnoga na ścieki, nie mam pojęcia, czy da się wyjść, ale…
- Musimy zaryzykować. Zejdę pierwszy i…
- Zejdziemy razem, Andou - parsknął Niimura kpiąco. Tu i tak czekamy na pewną śmierć, a…
- Jeśli nie znajdziemy wyjścia, zginiemy tam. Tu możemy poczekać, aż po nas przyjdą i spróbować walczyć, albo… albo czekać, aż nas namierzą.
- A pomyślałeś o tym - mówił powoli Tooru - że Niikura nie wie, kto zdradzał? Że Terachi mógł wrócić i powiedzieć, że mnie zabił Hara, a ty zginąłeś, próbując mnie ratować? Że Hara zwiał? Albo że wyciągnęli forsę i uciekają, a po nas już nie wrócą? Zdechniemy tu z głodu, zanim nas znajdą. Lokalizator… co z tego? Jesteśmy w jakiejś kurewskiej piwnicy, kilka metrów pod ziemią. Nie czujesz tego, Andou? Za kilka godzin braknie nam powietrza. Wiesz, jak to jest zginąć z braku tlenu? Jeżeli już mam umrzeć, zrobię to walcząc. Jeśli chcesz, siedź tutaj. Ale nie skazuj mnie.
- Obiecaj mi coś… Tooru - zaakcentował jego imię. Chłopak poderwał głowę i patrzył na niego bez ruchu. - Kiedy stąd wyjdziemy… jeśli stąd wyjdziemy - pójdziesz ze mną na kolację.
- Nie.
- Czemu?
- Najpierw pozwolisz mi się u siebie wykąpać. Potem zostanę na kolacji.
- A potem?
- Chcesz nagłych deklaracji na całe życie?
- Możliwe, że takie długie nie będzie.
- To potem zostanę na śniadanie. Schodzimy?
- Wejdę pierwszy - mruknął Andou stanowczo. - Ani słowa! Jesteś za niski, skręcisz sobie kark. Przytrzymaj mnie…
Usiadł na obmurówce, powoli opuszczając się do środka. Przeniósł ciężar ciała na łokcie, szukając stopami oparcia. Niimura trzymał go pod ramionami, leżąc na brzuchu. Die opuszczał się coraz niżej, wspierając na ledwie wyczuwalnych, śliskich progach. Sapnął, gdy jeden z nich skruszył się. Gwałtownie zaparł kolanami o ścianę, zagłębiając się niżej. W końcu jego stopy dotknęły twardej powierzchni bocznego tunelu.
- Jestem - powiedział głośno, ocierając zalewający czoło pot. - Poczekaj chwilę, rozejrzę się…
- Nie zostanę ani chwili dłużej w tym przeklętym baraku! - usłyszał z góry przestraszony głos Tooru. Za chwilę dzieciak spuścił nogi do środka, gwałtownie szukając oparcia. - Andou, ty głupia świnio, łap mnie!
- Nie skacz! - wrzasnął Die. - Spadniesz w dół, nie wciągnę cię! Powoli…
Tooru napiął mięśnie do granic wytrzymałości, zawisając na rękach. Asekurując się nogami, przesuwał dłonie niżej, wsuwając się coraz bardziej do otworu. Die wyciągnął ręce, chwytając jego biodra. - Mam cię… puść, ale ostrożnie!
Pociągnął go mocno w momencie, gdy spadał na niego całym ciężarem ciała. Stopa poślizgnęła się na gładkiej podłodze i runęliby w dół, gdyby Niimura nie odepchnął się rękami od przeciwległej ściany. Upadł na Die'a, dotkliwie raniąc wierzch rąk. Leżeli przez chwilę bez ruchu, odpoczywając.
- Mało brakowało - westchnął w końcu chłopak, podnosząc się na nogi. Znajdowali się w wąskim korytarzu, ciemnym i śmierdzącym. - Kurwa, jak tu cuchnie… Andou, co ci jest? - spytał zaniepokojony, odwracając się do wciąż siedzącego na ziemi policjanta.
- Obawiam się, że skręciłem kostkę - mruknął Die, sycząc z bólu, gdy badał nadwyrężoną nogę. - Pomóż mi…
Spróbował wstać, oparty na chłopaku. Zacisnął zęby, gdy przeszywający ból sprawił, że o mało nie upadł ponownie. - Boli kurewsko, jasny gwint.
- Usiądź - powiedział zaniepokojony Niimura. Delikatnie obmacał jego kostkę - opuchlizna zaczynała się już pojawiać. Kilkoma zręcznymi ruchami oderwał rękaw swojej koszuli, zawiązując go ciasno na kostce policjanta. Prowizoryczny bandaż znakomicie usztywnił nogę, tak ze Daisuke mógł, chociaż krzywiąc się z bólu przy każdym kroku - iść dalej. - Oprzyj się na mnie… Musimy iść. Tu braknie nam tlenu jeszcze szybciej, niż tam.
- Czy ja wiem - mruknął Die, oddychając głęboko. - Nie czujesz?
Rzeczywiście, słabo wyczuwalny podmuch świeżego powietrza dobiegał z góry.
- Jeżeli to jest to, co ja myślę, mamy cholerne szczęście - wyszeptał podekscytowany Tooru. - Die, poczekaj tu sekundkę, ja tylko coś sprawdzę i zaraz wrócę.
- No wierzę, że daleko nie uciekniesz - wymruczał Die, z ulgą opierając się o ścianę. Ich oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, śledził wzrokiem Niimurę, wczołgującego się coraz wyżej. Tunel biegł na skos, idąc do góry zakręcał, niknąć w mroku. Za chwilę dzieciak wrócił, umazany błotem.
- To dawny szyb kanalizacyjny, Daisuke - wyszczerzył się radośnie. - Fakt, że może i przysypany, ale da się przekopać. Powinien się kończyć gdzieś za hangarami, koło lotniska. Dasz radę? Mogę pobiec i sprowadzić posiłki…
- Jasne, i zgubisz mi się gdzieś po drodze, albo sprzątnie cię pierwszy lepszy patrol za samo zakłócanie porządku swoim wyglądem - gderał Die.
Oparł się o Niimurę, ostrożnie stąpając na zranionej nodze. Posuwali się powoli, z każdym krokiem droga robiła się coraz trudniejsza. Stopy grzęzły w zwałach wilgotnego piachu, a w płucach brakowało powietrza przez coraz gęstsze opary pyłu, wirujące w górze. Po kwadransie dotarli w końcu do wielkiej, metalowej siatki, zasłaniającej wejście. Nie przejmując się już zmaltretowanymi dłońmi, wpadając w błyskawicznie wypracowany rytm, mozolnie odginali ją tak, aż powstała szpara, przez którą mogli się przecisnąć.
Tooru wyczołgał się pierwszy, chwytając drugiego mężczyznę pod ramiona i wyciągając go na powierzchnię. Leżeli zmęczeni na ziemi, nie będąc w stanie się poruszyć. Nad nimi rozciągało się granatowo-czarne niebo, pocięte miliardami malutkich, świecących punkcików. Die uniósł się na łokciach, badając wzrokiem okolicę. Nagle zaśmiał się głośno, trącając chłopaka pod żebra.
- Czy ty masz pojęcie, gdzie my jesteśmy? - zapytał rozbawiony, mierzwiąc mu i tak rozczochrane włosy. - Zobacz, co tam widzisz?
- Stodołę - odpowiedział grzecznie Tooru. - Poza tym ciemność.
- Ta stodoła to mój dom - rozzłościł się Die.
- Z pół godziny drogi przez te pola jak nic - mruknął powątpiewająco chłopak. - I jeszcze pod górę… Dasz radę?
- Nie rób ze mnie nieporadnego niemowlaka, Niimura - powiedział bez złości Daisuke, z westchnieniem stając na nogi.
Uśmiechnął się krzywo do Tooru, który natychmiast wsunął się pod jego ramię, przylegając ciasno do boku. Oparł się na chłopaku, starając się jak najmniej obciążać bolącą, spuchniętą kostkę.
- Nie mogę uwierzyć, że ten dzieciak, Shinya… ech, posądzałem wszystkich, nawet faceta, którego znam dziesięć lat. A jego nie. Nie wiem, co nim kierowało… policjant, też coś. Pomyślałby kto, że to zobowiązuje, czy coś - a on zdradził. Ba, on zamordował człowieka. Ot tak, bo mu zawadzał. O czym myślisz?
- O tym, czy masz dużą wannę - westchnął Tooru z rozmarzeniem, a Die parsknął niedowierzająco. - Oj, daj spokój. Takie niewiniątka są zawsze najgorsze. Mam nadzieję, że złapią ich, zanim wyjadą z miasta. Jak tylko dojdziemy do domu… Andou - powiedział, zatrzymując się nagle i patrząc na niego badawczo - przecież nie możemy iść do ciebie! Pomyśl, jeśli zobaczą, że uciekliśmy…
- Będą nas tam szukać - mruknął Daisuke, zagryzając wargi. - Na komendę? Nie, też bez sensu. Terachi… on mógł powiedzieć, że to ja jestem zdrajcą. Dostanę kulkę w łeb zanim się odezwę.
- Niikura… ufasz mu?
- Bardziej, niż samemu sobie.
- Też mi gwarancja - mruknął kpiąco Tooru i parsknął śmiechem, kiedy Die poczęstował go kuksańcem pod żebra. - Ej, mówiłem o sobie.
- Nie ufasz samemu sobie? - zapytał Die, unosząc brwi.
Nie zauważył jak i kiedy, jego dłonie znalazły się na biodrach Niimury, przyciągając go lekko do siebie. Pochylił głowę, muskając ustami jego czoło.
Chłopak westchnął, przymykając oczy.
- Czasem nie ufam… w takich chwilach, jak ta - szepnął jeszcze, nim wargi policjanta spotkały się z jego ustami.

Zmrużyła oczy, patrząc na niego badawczo.
Spokojnymi, oszczędnymi ruchami przygotował trzy kawy w małych filiżankach. Mocna, aromatyczna i słodka - oddałaby wszystko za jeden łyk i jednego papierosa.
- Słodzisz? - zapytał uprzejmie, stawiając przed nią parującą filiżankę na małym spodeczku.
Zebrała ślinę w ustach i splunęła mu w twarz, napinając wszystkie mięśnie w ochronie przed spodziewanym ciosem. Nie uderzył jej. Uważnie wytarł policzek papierowym ręcznikiem, wyrzucając go potem do kosza. Wiklinowe krzesło zatrzeszczało ostrzegawczo, gdy upadł ciężko na siedzenie.
Patrzyła w sufit.
- Pytałem, czy słodzisz - powtórzył Hara spokojnie, nie podnosząc głosu ani o ton. - I nie próbuj tego więcej. Zrozum, jesteś mi całkowicie obojętna, nie mam najmniejszego powodu, by cię krzywdzić - przynajmniej dopóki nie będę musiał - więc bądź tak dobra i zadbaj o to, by miło spędzić czas, który ci pozostał.
- Bo co mi zrobisz? - odezwała się po raz pierwszy. - Zranisz, zgwałcisz?
- Kobiety mnie nie pociągają w ten sposób - powiedział bez złości. - Ale mógłbym to zrobić. Dla samego widoku twarzy twojego męża. Jakby się czuł, dostając cię z powrotem taką zbrukaną, niegodną? Gdyby brał cie po tym, jak miał cię obcy facet, facet, którym pogardza i którego uważa za śmiecia? A może - dodał nagle, unosząc lekko brwi - on już nie potrafi? Po tym okrutnym wypadku, który mu się przytrafił?
Zaczerwieniła się z gniewu. W bezsilnej złości zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w poduszki dłoni.
- Daj jej spokój - powiedział milczący dotychczas Terachi, przeładowując broń. - Jeszcze nas zmusi do zrobienia czegoś, czego wszyscy będziemy żałować, i co? A ty bądź grzeczna. Po co samemu przykładać się do kopania własnego grobu?
- A chcesz mi obiecać, że włos mi z głowy nie spadnie? - spytała z wyraźną kpiną. Zaśmiał się cicho.
- Oczywiście - powiedział zimno. - W odpowiednim momencie padniesz po prostu w ramiona męża, z sercem przeszytym kulą. Czyż to nie romantyczne?
- Myślałam, że chcecie go szantażować - powiedziała beznamiętnie.
Lekko poruszyła zdrętwiałymi z zimna palcami u stóp. Terachi podsunął jej wełniane kapcie, które zignorowała.
- Och, to także. Wiesz, mi on nic nie zrobił. Ale sądzę, że Totchi ma wielką ochotę go wykończyć. Nie lubi niezałatwionych spraw.
- Niezałatwionych spraw - powtórzyła jak echo. - Tym jest dla was człowiek? Niezałatwioną sprawą?
- Wilczym biletem do wolności - uściślił Hara. - Poza tym, muszę go unieszkodliwić zanim on dobierze mi się do tyłka. - No powiedz szczerze, darowałby mi? Zwłaszcza po tym, co spotkało Andou?
- Nie - powiedziała po chwili. - Daisuke… czy on?...
- Och, do tej pory już pewnie tak. Udusili się z tym dzieciakiem, albo gonią resztkami sił. Gdyby ich wydostali, zadzwoniłby i ci powiedział. Co ile dzwoni?
Milczała, zaciskając wargi.
Terachi przechylił się przez stół i jednym, mocnym ruchem rozerwał jej bluzkę, odsłaniając czarny, koronkowy stanik. Umieścił lufę pistoletu pomiędzy piersiami, naciągając palcem delikatną koronkę. Z cichym kliknięciem odbezpieczył broń. Oddychała szybko, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.
- Co ile dzwoni? - spytał znowu, miękkim, pieszczotliwym głosem.
Zimna stal przesunęła się nieco wyżej, łaskocząc ją pod brodą. Zadrżała mimowolnie.
- Co trzy, cztery godziny - wyszeptała, nienawidząc w tej chwili bardziej siebie, niż mordercy, siedzącego naprzeciwko niej.
Zamknęła oczy, kiedy odsunął broń, rzucając jej sweter. Wzrok Terachiego powędrował do kuchennego zegara, wiszącego na ścianie.
Wskazówki powoli zbliżały się do dwudziestej drugiej.

***

Kaoru spał. Z głową opartą na dłoniach, prawie zgięty w pół. Szczupłe palce nerwowej ręki zadrżały lekko. Gdy do drzwi cicho zapukano, poderwał od razu głowę, machinalnie przygładzając włosy.
Zamrugał kilka razy, skupiając wzrok na drzwiach gabinetu.
- Proszę! - zawołał ostro.
Młody, najwyżej dwudziestoletni chłopak zasalutował służbiście, podając mu zapisaną kartkę. Z ust komendanta wyrwało się zdziwione westchnienie, kiedy przebiegał oczami jej treść.
Terachi Shinya, wychowanek Domu Dziecka, ostatni adres zamieszkania, przeniesiony do policji stanowej z…
- Byli w tym samym sierocińcu - mruknął sam do siebie, przeczesując włosy palcami.
Przyjaźń, może jakieś braterstwo krwi. Może nawet romans, może miłość. Co sprawia, że człowiek taki jak Terachi zaczyna nagle być zły? A co daje mu siłę, do udawania dobrego?
Do drzwi zapukano ponownie.
- Mamy ich, komendancie - powiedział starszy aspirant, wsuwając głowę do pokoju. - Technicy zlokalizowali Andou kilka minut temu. Żyje, porusza się cały czas.
- Gdzie jest? - zapytał Niikura, uśmiechając się lekko. Andou, ty cwany sukinsynu, a niech cię szlag. - Wydostał się?
- Cały czas się porusza - przytaknął policjant. - Ale, panie komendancie… on oddala się od nas, idąc coraz bardziej na wschód.
- Ominął hangary i idzie na wschód? - powtórzył powoli Kaoru, starannie akcentując słowa.
Potarł palcami skronie, myśląc intensywnie. Daisuke… po zdradzie Terachiego nie wie komu ufać. Nie wie nawet, czy nadal ufają jemu. Ale w niego nie powinien wątpić! Na wschód…
Zdziwiony podwładny z niedowierzaniem patrzył, jak na usta poważnego zazwyczaj komendanta powoli wypływa szeroki uśmiech, a za chwilę Kaoru odchyla głowę do tyłu i śmieje się głośno.
- Panie komendancie…?
- Przygotujcie samochód, Nakajama - powiedział już spokojnie Niikura, wierzchem dłoni ocierając łzy. - Pojedziemy zgotować temu podejrzliwemu glinie huczne powitanie.
- W porządku, komendancie. Ilu ludzi?
- Szofer mi wystarczy - uśmiechnął się lekko Kaoru. - Brawo, Andou - mruknął z podziwem, kiedy za policjantami zamknęły się drzwi. - Mam nadzieję, że masz też dzieciaka. To byłoby jak wisienka na torcie. Albo jak zatrzask w klatce na bardzo tłuste rybki.

***

- I co? - zapytał szeptem Niimura, stając na palcach przed wysoką bramą. - Widzisz go?
- Jakoś nie bardzo - mruknął zdezorientowany Andou, bezskutecznie próbując coś zobaczyć na ciemnym podwórzu.
- No to ładujmy się, zanim zgarnie nas pierwszy lepszy patrol za próbę włamania - ponaglił Tooru, podciągając się na rękach.
Die syknął ostrzegawczo i wciągnął go w cień za drzewem, gdy drogą wolno przejechał samochód.
- Nie będziemy się nigdzie ładować, najpierw ja wejdę - powiedział stanowczo, chwytając palcami za podbródek naburmuszonego chłopaka. - No pomyśl, a jak na nas wyskoczy? Ja mam broń, ale ty…
- I co, wycelujesz mu prosto w serduszko, jak rzuci ci się do gardła? - zapytał z zabójczą ironią Niimura, opierając dłonie na biodrach. - Słuchaj no, Andou, przeżyłem osiemnaście lat bez ciebie, pożyję jeszcze trochę.
- Beze mnie? - zapytał Die z wybitnie złośliwą intencją.
Tooru zaśmiał się i potarł nosem o jego policzek.
- Bez ciebie w roli mojego anioła stróża - powiedział, krzywiąc się straszliwie. - Wchodzimy razem! Jak się na nas rzuci, mogę go odciągnąć.
- Mój drogi, ten pies jest większy od ciebie - westchnął policjant zirytowany.
- Udam, że tego nie słyszałem - poinformował go chłopak grobowym tonem. - Idziemy? Jak potem wytłumaczysz Niikurze, że Hara zdążył uciec z miasta bo ty kłóciłeś się ze swoim potencjalnym kochankiem?
- Mam nadzieję, że wtedy już rzeczywistym kochankiem - roześmiał się Daisuke. - A wytłumaczyć to tego kochanka będzie trudniej. Dobra, idziemy. Tylko trzymaj się z tyłu…
Bez większego trudu przeszedł przez bramę, pomagając zeskoczyć Niimurze. Przywarli plecami do sztachet, rozglądając się uważnie.
- Gdzie jest to bydlę? - wyszeptał Tooru. Podwórze było ciemne i ciche, wielki owczarek niemiecki nie biegł do nich z obnażonymi zębami. Die rozluźnił nieco napięte mięśnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak mocno zaciskał w dłoni rewolwer. - Uwiązał go?
- Wątpię - mruknął policjant. - Nie zamyka go, gdy Kagami zostaje sama… wejdziemy przez piwnicę. Mam wrażenie, że coś tu porządnie śmierdzi.
Tooru tylko pokiwał głową, trąc ze znużeniem skronie.
- Nie dość, że zamiast siedzieć teraz na statusie świadka koronnego, włóczę się po polach w towarzystwie uwodziciela nieletnich, to jeszcze włamuję się do domu komendanta naczelnego policji - powiedział smętnie.
- Chwila. To ty nie jesteś pełnoletni? - zapytał z niepokojem Andou, zaprzestając mocowania się z zasuwą od piwnicznych drzwi.
- Jestem, ale tak dramatyczniej brzmi - mruknął Tooru z krzywym uśmiechem.
Die popukał się w głowę.
Ciężkie drzwi w końcu ustąpiły.
Andou sapnął, kiedy przekraczając próg nastąpił na coś miękkiego. Z jego ust wyrwał się stłumiony okrzyk, gdy popatrzył w szkliste, nieruchome oczy martwego psa.

- Komendancie? - Do gabinetu wsunął się wysoki chłopak w cywilnym ubraniu. - Wóz gotowy. Tylko jeszcze czekają na Nikajamę, gdzieś przepadł.
- Dajcie znać, jak będzie można jechać - powiedział obojętnie Kaoru, opierając się wygodniej o wysokie oparcie fotela.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo wyczerpały go ostatnie godziny, a przecież to jeszcze nie koniec. Odsunął szufladę biurka, wyciągając paczkę papierosów.
Kolejny łyk mocnej kawy, kolejna dawka nikotyny - złudny zastrzyk energii na kilka godzin.
- Szefie! - wrzasnął z korytarza Nikajama - za pięć minut możemy jechać!
Zerknął na zegar. Wskazówki wskazywały kwadrans po dwudziestej trzeciej.
Z lekkim uśmiechem sięgnął po słuchawkę i wybrał numer.
- Słucham? - Głos jego żony był lekko spięty i Niikura ze skruchą pomyślał, że znów zamartwiała się pewnie na śmierć.
- Cześć, słońce. Wybacz, że tak mi się przedłuża, ale mam tu trochę kłopotów.
- Rozumiem - powiedziała spokojnie.
Brwi komendanta uniosły się lekko do góry.
- Niedługo będę - zapewnił ją pospiesznie.
- Nie śpiesz się, KaoKao. Pozałatwiaj wszystko. Znaleźliście Daisuke? - zapytała po chwili przerwy.
Kaoru ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, czego brak było w jej głosie - złości. Pozałatwiaj? Nie śpiesz się?
- Namierzyliśmy go - powiedział ostrożnie.
- Wydostali się? - zapytała może zbyt szybko.
Niikura zacisnął dłoń na słuchawce.
Wydostali? Kagami nie wiedziała o dzieciaku.
- Jeszcze nie mamy dokładnych danych - coś kazało mu ukryć prawdę.
Być może to czysty przypadek, ale…
- Och, w porządku. Oby wszystko się powiodło.
- Tak - przytaknął z namysłem. - A jak tam Roxy?
- Och, KaoKao - drugi raz nazwała go nielubianym przezwiskiem. Kaoru Niikura miał cholernie złe przeczucia. - Znów zapominasz, że on ma na imię Dex! Trochę dziś niedomaga.
- Mam nadzieję, że będzie lepiej - odpowiedział powoli. - Muszę kończyć. Czekaj na mnie, niedługo będę - rzucił jeszcze, po czym odłożył słuchawkę na widełki.
Ich owczarek niemiecki, Dex, został otruty kilka lat temu, gdy złodzieje usiłowali włamać im się do domu.
Dex, nazwany tak od modelu wózka, do którego przyszpilił go Hara. Kaoru zacisnął pięści.
Nacisnął guzik, pochylając się niżej nad telefonem.
- Uwaga - zabrzmiał w całej komendzie jego stanowczy, napięty głos. Kilku policjantów spojrzało zdziwionych na mikrofony. - Ogłaszam pełną mobilizację, pełną mobilizację. Poszukiwany Hara, wraz ze zbiegłym Terachim, zostali namierzeni. Powtarzam, pełna mobilizacja.
- Komendancie? - bez tchu zapytał młody policjant, wsuwając się do gabinetu. Niikura siedział lekko przygarbiony, a dłonie zacisnął na oparciach fotela tak, ze zbielały mu kostki. - Co się stało? Procedura…
- Pieprzyć procedurę - powiedział dobitnie Kaoru, podnosząc na niego oczy. Sierżant odruchowo cofnął się o krok, uciekając przed zimnym, beznamiętnym spojrzeniem. - Pieprzyć procedurę - powtórzył Niikura. - Ci skurwiele mają moją żonę.

***

- Są w środku - wyszeptał Tooru, starając się dostrzec cokolwiek przez lekko uchylone drzwi. - Co robimy?
- Nie mam pojęcia - przyznał Andou. - Mój pistolet…
- Skąd ty w ogóle masz pistolet? - zapytał nagle Niimura, jakby przypomniawszy sobie o czymś.
- Miałem zapasowy w kaburze. Zostawili mi…
- Nie mieli zamiaru wracać po nas - mruknął z namysłem. - Albo spartaczyli robotę. Nie przeszukiwali cię?
- Nie wiem, byłem tak jakby ogłuszony - powiedział gniewnie Die. - Ważne, że jest. Kurwa, nie wiem co robić. Czekają na Niikurę…
- Chcą go szantażować, by uruchomił konta. - Chłopak pokiwał głową. - Andou - zagadnął z niepokojem. - Ty masz ten przeklęty lokalizator!
Obaj odruchowo zerknęli na zegarek, zapięty na nadgarstku policjanta.
- Namierzą nas. Przyjadą… zaczną strzelać. Tooru, wynoś się stąd, natychmiast! Biegnij jak najszybciej na główną drogę, zatrzymaj ich! Jeśli tu zrobi się syf, zabiją Kagami… czego tu jeszcze stoisz?
- Nie poradzisz sobie! - warknął Niimura, zakładając ręce na piersi. - Nie dyryguj mną, tylko myśl, co robić!
- Możesz zginąć.
- Gdyby nie ty, zginąłbym już w tej piwnicy, Daisuke. Nie, stary, nie masz mnie co przekonywać. Idę z tobą.
- Co za wzruszająca scena - powiedział wyraźnie znudzony Terachi, spokojnie patrząc na nich chodnymi oczami. Dłoń trzymająca pistolet była nieruchoma.
Die zagapił się w czarny otwór lufy, klnąc sam na siebie.
- Starzejesz się, Andou? - zapytał z niejakim rozbawieniem Hara, stając w drzwiach. Tooru mimowolnie przylgnął do Daisuke, oddychając szybko. - No proszę, wydostaliście się. Jak karaluchy - pokręcił z niesmakiem głową - wszędzie wlezą. I co tu z wami zrobić? Cóż, jak rozumiem przyszliście do Niikury. Pieprzona gwiazda socjogramu, Kaoru Niikura. No to, poczekajmy. Proszę, panie przodem. No nie patrz się tak, mały. Chyba w tej waszej wielkiej miłości ty robisz za babkę?
- To ciekawe, kto przejdzie pierwszy, ty czy on - mruknął przekornie Tooru, pokazując na Shinyę. Terachi uśmiechnął się kpiąco, samym kącikiem ust i wzruszywszy ramionami wszedł pierwszy do kuchni.
Kagami siedziała na krześle z dłońmi związanymi za oparciem. Była bardzo blada, jej ciemne włosy były potargane, a rozerwana bluzka ukazywała bieliznę. Dolna warga była rozcięta, w kąciku ust zakrzepł strumyczek krwi. Die znalazł się przy niej w paru krokach, okrywając jej ramiona leżącym na podłodze u jej stóp, grubym swetrem. Spróbowała się uśmiechnąć, choć wyglądało to jak grymas z trudem powstrzymywanego płaczu. Przytulił ją lekko, rozwiązując skrępowane dłonie i rozmasowując nadgarstki.
- Łamiemy się? - szepnął ciepło, dotykając jej policzka.
Przymknęła oczy, na moment przylegając ustami do jego ręki. Kiedy podniosła głowę z ulgą zauważył na jej twarzy zwykły, lekko ironiczny uśmieszek.
- No, to się nazywa żona dla gliny - powiedział Hara, zanim zdążyła się odezwać. - Idealna zimna suka dla tego psa.
- Już jesteś martwy, Hara - stwierdził z przekonaniem Andou, siadając obok Kagami na podłodze. Wyciągnął rękę i popukał w tarczę zegarka. - Mały nadajniczek. Lokalizator. Kaoru za chwilę tutaj będzie.
- Na to liczę. - Głos Hary był zupełnie spokojny, lekko znużony.
Z uwagą wyciągnął z paczki papierosa, ostukując go przed podpaleniem i z wyraźną przyjemnością zaciągnął się głęboko dymem.
Z uprzejmym zainteresowaniem zerknął na patrzącego na niego z niedowierzaniem policjanta.
- Jak to…? - wyrwało się Niimurze.
Terachi popchnął go lekko w stronę krzesła, a sam stanął przy oknie, badając wzrokiem ciemne podwórze.
- No przecież nie wyjedziemy stąd bez kasy, prawda? - powiedział z rozbawieniem zabójca. - Niikura da nam pieniądze, ułatwi wyjazd…
- Myślałam, że chcecie go zabić - wtrąciła Kagami, lekko ściskając dłonie. Splecione palce były lekko sine. - Mówiłeś…
- Och, taki mieliśmy zamiar na samym początku - stwierdził z namysłem Terachi. - Ale pomyśl, co to za przyjemność zabić kogoś, ładując mu kulkę w serce. Nawet cierpiał nie będzie. Tortury? Trochę to średniowieczne, nie sądzisz? Wyłamywanie paznokci, przypalanie ogniem… i to tylko góry, bo dzięki Toshiyi nie ma już czucia w niższych partiach. To trochę… wulgarne. Mało wysublimowane.
Daisuke milczał, spodziewając się najgorszego. Czy oni chcieli zamęczyć Kagami?
- Moglibyśmy jeszcze zabawić się na jego oczach z ukochaną żoneczką - powiedział Hara, jakby odgadując jego myśli i zginając się przed kobietą w parodii dworskiego ukłonu. Zadrżała lekko, ale zaraz uniosła głowę, patrząc mu twardo w oczy. Z udawanym smutkiem pokiwał głową. - No i właśnie dlatego to nie jest sposób. On jest za twardy, ty - co z niechętnym podziwem przyznaję - także.
- Więc co? - spytał bez tchu Tooru, patrząc badawczo na obojętną twarz Hary. - Po prostu nas wypuścicie?
- Ty to mi się staraj raczej w oczy nie rzucać, Niimura - mruknął mężczyzna z irytacją. - Ty mnie w to wpakowałeś, a zawsze - przesunął wzrokiem po jego ciele w sposób, który sprawił że chłopak skulił się nieznacznie - mogę sięgnąć po odrobinę przyjemności w tej niewygodnej sytuacji.
- Jeśli go dotkniesz… - zaczął Die, z wysiłkiem powstrzymując się przed rzuceniem na Harę.
- Daruj sobie, Andou - przerwał mu szorstko. - Tak się składa, że wizja ciebie i Niikury dyszących mi nad karkiem niespecjalnie mnie pobudza, wiec gówniarz nie musi się bać o swój tyłek.
- Co wy chcecie zrobić? - prawie krzyknęła Kagami, zrywając się z krzesła.
Usiadła zaraz, prowadzona naciskiem zimnej stali na swojej skroni. Hara chwycił jej podbródek dłonią, zmuszając ją do uniesienia twarzy i wepchnął w jej usta lufę pistoletu.
Daisuke, zatrzymany w miejscu przez Shinyę, wpatrywał się z napięciem w Kagami.
- Jeszcze jedne gwałtowny ruch, a twój mąż zacznie zbierać na trumnę, ślicznotko - powiedział ostrzegawczo Hara, trzymając ją jedną dłonią za włosy, a drugą wpychając głębiej lufę pistoletu.
Zakrztusiła się, kiedy wreszcie wyjął broń.
- Co chcecie zrobić? - powtórzyła nieustępliwie, rozmasowując gardło.
Hara rzucił jej krótkie spojrzenie.
- Sprawić, by twój mąż znienawidził nie nas, ale siebie - powiedział cicho, przeciągając sylaby. Jego oczy straciły blask, kiedy popatrzył zamyślony na własne dłonie. - To jest jedyna rzecz, którą mogę mu odebrać. Szacunek do siebie. Zabijając którekolwiek z was sprawię tylko, że pogłębi się jego nienawiść do mnie. A jeśli będzie musiał nienawidzić siebie? Żywi i cali, wszyscy. Każde z was. I my, na drugim końcu świata. Też zdrowi i cali, i to dzięki jego pomocy, dalej prowadzący swoje brudne interesy i dalej występujący przeciwko prawu, które tak ukochał. To jest właśnie to, co zamierzamy zrobić.

Wydawał krótkie, rzeczowe polecenia. Suche informacje wystarczały idealnie zgranemu zespołowi - ci ludzie byli profesjonalistami. Poruszali się bezszelestnie, szybko zajmując wyznaczone im miejsca.
- Komendancie - usłyszał niepewny głos sierżanta. - Czy jest pan pewien, że…
- Czego nie zrozumiałeś w poleceniu, Nikajama? - zapytał Niikura sucho, nie patrząc na niego. Badał wzrokiem rozłożoną na kolanach mapę, zaznaczając markerem niektóre punkty. Ruchem ręki przywołał kapitana straży i powiedział coś cichym głosem, wskazując dłonią wąską uliczkę odbijającą z głównej drogi. Mężczyzna zasalutował i zniknął niemal natychmiast. - A więc? - spytał Kaoru, odwracając głowę i patrząc wyczekująco na sierżanta. - O co chodzi?
- Czy jest pan… - chłopak zawahał się, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo wykracza poza swoje kompetencje.
- Czy jestem pewien tego, że zamierzam dopaść skurwysynów, którzy traktują ludzkie życie jak kartę przetargową?
- Przepraszam, sir. Nie powinienem kwestionować waszych rozkazów.
- Rzeczą ludzką jest wątpić, sierżancie. - Kaoru wzruszył ramionami, spoglądając na widoczny z daleka własny dom. - Póki wahasz się tu, a nie w środku, nie ma żadnego problemu.
- Tak - powtórzył za nim sierżant, zaciskając dłoń na kolbie rewolweru. - Nie ma absolutnie żadnego problemu.
- Terachi jest twoim przyjacielem, Nikajama? - zapytał ostro Niikura. Sierżant kiwnął głową.
- Był - powiedział cicho. - Ale teraz…
- Ten człowiek jest mordercą. A jeśli nawet nie zabił osobiście, jest współwinny zbrodni odebrania życia drugiej osobie. Ale jeśli nie czujesz się gotowy…
- Pójdę, sir. Jeśli to była przyjaźń, do czegoś zobowiązuje.
- Do ratowania mu tyłka? - spytał bez uśmiechu Kaoru, patrząc na niego badawczo.
- Nie, sir. Zobowiązuje jego do spojrzenia mi prosto w oczy.

***

Terachi się niecierpliwił. Hara zniknął gdzieś kwadrans temu, zostawiając mu pod opieką Niimurę, tego gliniarza, Andou i żonę komendanta. Żadne z nich nie żywiło do niego przyjaznych uczuć, za to każde było na tyle szalone, by rzucić się na niego nawet za cenę życia.
- Siadaj - warknął na Kagami, kiedy wstała, by nalać sobie wody. Powoli usiadła, nie spuszczając wzroku z lufy rewolweru.
- Powiedz mi, Shinya - zagaił tonem towarzyskiej pogawędki Daisuke, bawiąc się bezmyślnie lokalizatorem - warto było? Do końca życia ścigany, zawsze pod obstrzałem. Opłaci ci się za te kilka milionów?
- Zachowaj swoje umoralniające gadki dla siebie, Andou - mruknął obojętnie Shinya, opierając się plecami o ścianę. - Albo dla tego małego. Może zdołasz go przekonać do swoich racji, jeśli będziesz bardzo przekonujący. Jeśli wiesz o co mi chodzi, oczywiście.
- To samo zrobił z tobą Hara? - wyrwał się Kyo, nim Andou zdążył odpowiedzieć. Przekonał cię?
- Młody, ty jesteś strasznie nierozsądny, wiesz? - zapytał Terachi, uśmiechając się krzywo. - Demonizujecie to wszystko, naprawdę. A może to ja go na to namówiłem, nie pomyśleliście? Ty, Andou, nie możesz uwierzyć, że ktoś kto nosi odznakę może być zdolny do takiego złego zabijania, co?
- Jesteś zwykłą dziwką Hary, Terachi - warknął Kyo, nie zwracając uwagi na próbującego go powstrzymać policjanta. - Żałosny kundel, zakochany do szaleństwa. A gdzie jest Hara? Może uciekł? Wymknął się tylnym wyjściem, zostawiając cię samego. Długo nie wraca…
- Wróci - powiedział spokojnie Shinya, patrząc na niego bez mrugnięcia. W jego oczach zaświeciły chłodne refleksy światła, odbitego od rewolweru, gdy uniósł broń o góry, mierząc prosto w Kyo. - Nie prowokuj mnie, dzieciaku. Gliny nie wiedzą, co się dzieje. Mogę was wystrzelać, kazać Toshiyi strzelić do mnie… lekka, niegroźna rana postrzałowa… On ucieknie, a ja złożę zeznania. Niestety, Niimura był oszustem. Współpracował z Harą, był jego kochankiem. Zaczął strzelać, zabił kobietę, gliniarza… zdołałem wyrwać mu pistolet i strzelić, ale załatwił mnie bronią, zabraną z kabury Andou. Nieźle brzmi, co?
- Dlatego zostawiliście mi pistolet - mruknął Andou. Kawałki układanki zaczynały wskakiwać na miejsce. - Macie forsę, prawda?
- Jasne - powiedział obojętnie Terachi, rzucając szybkie spojrzenie za siebie. - Totchi wyciągnął ją wczoraj, udało mu się złamać zabezpieczenia. Hara wszedł do kuchni, rzucając na krzesło mokrą kurtkę.
- Leje jak skurwysyn - powiedział niechętnie, wycierając włosy kuchenną ścierką. - Już żeś im wygadał?
- Chcecie nas zabić, tak czy inaczej - powiedziała Kagami drewnianym głosem. Nie spuszczała oczu z twarzy Shinyi.
Skinął lekko głową.
- Owszem - powiedział obojętnie. - Musimy. Nie możemy dopuścić, byście zeznawali. Nie chcę do końca życia uciekać. Uwierzyłaś, że Toshiya chce tylko wyrzutów sumienia dla twojego męża? Nie, moja miła. Zostałaś złożona w ofierze na samym początku. Żona, najlepszy przyjaciel i świadek koronny. Zemsta idealna.
- Prawie - powiedział Andou, wstając powoli. Kierowany lufą pistoletu wyprostował się i wyciągnął prawą rękę, podając Shinyi zdjęty z nadgarstka lokalizator - Przyjrzyj się uważnie, Terachi. Poznajesz ten model?
- Co to jest? - warknął Hara, spoglądając szybko na pobladłego wspólnika. - Shinya, do diabła!
- To jest pierdolony nadajnik! - prawie krzyknął Terachi, rzucając lokalizator na ziemię i miażdżąc go obcasem. Błyskawicznie znalazł się przy policjancie, przystawiając lufę pistoletu do jego skroni. - Gdzie szedł ten pieprzony sygnał?!
- Do Kaoru, rzecz jasna - powiedział policjant, nie odrywając wzroku od Kyo.
Niedostrzegalnie dla innych skinął głową i dzieciak przesunął się krok do przodu.
- Przecież wiedzieliśmy, że ma lokalizator - zaczął Hara, marszcząc brwi. Terachi przerwał mu w pół słowa.
- Cholera, Totchi, Niikura nas słyszał! To przekazuje sygnał głosowy przez mikrofon!
Hara zbladł i zacisnął dłoń na kolbie pistoletu.
- Zabiję cię, Andou. Już jesteś, kurwa, martwy - wycedził zimno, odbezpieczając broń.
- I tak miałem być martwy, pamiętasz? - zakpił Daisuke, wzruszając ramionami. Terachi rzucił wspólnikowi szybkie spojrzenie, po czym opuścił broń, ustępując mu pola. - O, patrz, Shin-chan się waha. Chętnie odstąpi ci zaszczyt rozwalenia mi głowy, jak już wie, że nikt nie kupi jego nędznej historyjki.
- Gówno prawda! - zaprotestował Shinya, ale nie podniósł opuszczonej ręki z pistoletem. Hara odwrócił się, rzucając mu szybkie spojrzenie przez ramię.
W tym samym momencie Kyo rzucił się do przodu, podbijając mu dłoń. Pistolet wypalił, kula uderzyła w ścianę, klika milimetrów od głowy policjanta. Kyo szarpnął Kagami za ramię, przewracając ją na podłogę, kiedy Daisuke złapał zaskoczonego Harę za ramiona, obracając go błyskawicznie plecami do siebie i przyciskając jego plecy do swojej klatki piersiowej. Shinya nie zdołał już powstrzymać palca, naciskającego spust.
Toshimasa upadł na podłogę w zwolnionym tempie, najpierw na kolana, podpierając się jeszcze dłońmi o podłogę. Broń wypadła mu z ręki, lądując tuż przy leżącej na podłodze kobiecie. Kagami chwyciła pistolet i nie zawahała się, strzelając. Naciskała spust raz za razem, dopóki nie rozległ się suchy trzask pustej iglicy.
Oddychała ciężko, patrząc na nieruchome ciało Terachiego, leżące w nienaturalnej pozycji na podłodze. Dziwnie podwinięte ręka wciąż przyciśnięta była do piersi, spod palców sączyła się krew. Kyo błyskawicznie podczołgał się do Kagami. Nie opuściwszy dłoni wpatrywała się w człowieka, którego zabiła.
Morderca odwrócił głowę, patrząc na martwego wspólnika.
- Shin… ya? - powiedział jeszcze niedowierzająco, nim powieki mu opadły, a z ust popłynęła krew.
- Nie żyje - powiedział cicho Andou, bezskutecznie szukając pulsu. Ułożył bezwładne ciało na podłodze, patrząc przez chwilę na swoje zakrwawione dłonie. Głośny szloch Kagami rozdarł ciszę. Die przymknął oczy, kładąc rękę na ramieniu pochylonego nad nią Tooru.
Zaraz pójdzie i odszuka komendanta, który na pewno jest w pobliżu ze swoimi ludźmi.
Ale to zaraz, za chwilę. Teraz jest taki zmęczony… Kyo złapał go w ramiona, kiedy stracił siły. Koszula na prawym boku była czerwona od krwi - oberwał rykoszetem, kiedy Hara strzelił pierwszy raz.

Epilog

Poruszany napędem elektrycznym wózek wjechał bez trudu szerokim podestem na górę. Siedzący na nim Kaoru uśmiechnął się do żony, ścielącej łóżko.
- Traktujesz go jak małe dziecko - powiedział, kręcąc głową.
- Dużo przeszedł - powiedziała miękko, strzepując kołdrę szybkim ruchem dłoni. Wygładziła poduszkę i sprawdziła, czy działa żarówka w małej, nocnej lampce. - Nie może zasnąć bez światła - ciągnęła, podchodząc do Kaoru i klękając przy nim. Oparła głowę na jego kolanach, wzdychając cicho, gdy pogłaskał ją po włosach. - Budzi się z krzykiem, woła Daisuke.
- Jeszcze trochę i zacznę być zazdrosny, jak zechcesz z nim spać, by się nie bał - stwierdził żartobliwie Kaoru, ale oczy miał zatroskane. - Minęły dopiero trzy tygodnie, odkąd tu jest. Potrzeba czasu…
- Albo mnie - odezwał się od drzwi roześmiany głos i Kagami drgnęła, podrywając głowę. Bez słowa wpatrywali się w stojącego w drzwiach mężczyznę.
- Die! - krzyknęła w końcu Kagami, podbiegając do policjanta. Uściskała go mocno, unosząc ku niemu rozpromienioną twarz. - Wypisali cię?
- Założę się, że nawet o tym jeszcze nie wiedząc - mruknął Niikura, wyciągając rękę. Daisuke uścisnął ją, mrugając do komendanta porozumiewawczo. Twarz Kaoru złagodniała, gdy patrzył na niego dłuższą chwilę. - Cieszę się, że cię widzę, Die.
- Cholernie się cieszę, że mogę dać się zobaczyć - roześmiał się Daisuke. Szybkim spojrzeniem omiótł przygotowaną do sny sypialnię. Oczy mu błysnęły na widok złożonych w kostkę, wypranych ciuchów Kyo. - Jest tutaj?
- Ktoś musiał go dla ciebie upilnować, ty uwodzicielu - zaśmiała się Kagami. - Kąpie się. Zawołam go.
- Nie rób sobie kłopotu - powiedział Die z szelmowskim uśmiechem. - Sam po niego pójdę… Obiecuję, że na kolację stawimy się punktualnie - powiedział szybko, widząc minę Kaoru.
Komendant wybuchnął śmiechem, kiedy zamknęły się za nim drzwi.
- Mam nadzieję, że nie zechcą tu zamieszkać. Die zna ten dom lepiej od nas - mruknął kpiąco, przyciągając Kagami do siebie, aż usiadła mu na kolanach. - Już zaczynam się czuć jakbym miał dwójkę dzieci…
- Kaoru… a co powiesz na trzecie, ale całkowicie własne? - zapytał szeptem, przytulając się do niego mocno. Dłonie męża, gładzące jej plecy znieruchomiały na chwilę. Po chwili dopiero podjęły swoją wędrówkę, a Kagami usłyszała przy uchu cichy, szczęśliwy śmiech.



Wyszukiwarka