Donalda Davidsona semantyka języka naturalnego (gotowa), Filozofia


Uniwersytet Łódzki

Wydział Filozoficzno-Historyczny

Instytut Filozofii

Praca magisterska

Piotr Agier

Donalda Davidsona semantyka języka naturalnego

Nr indeksu: 116748

Praca napisana w

Katedrze Logiki i Metodologii Nauk

pod kierunkiem dr-a Janusza Maciaszka

Łódź 2008

Spis treści

Keep in mind that a language is both a map of the world and its own world, with its own shadowlands and crevasses — places where statements that seem to obey all the language's rules are nevertheless impossible to deal with.

- David Foster Wallace

I Wstęp

Jedną z symptomatycznych cech filozofii dwudziestego wieku jest zainteresowanie językiem i komunikacją językową. Tradycyjna filozofia, w szczególności przed-kantowska, tkwiła w przekonaniu, że dzięki apriorycznej refleksji rozwiązuje rzeczywiste problemy naukowe, w szczególności problemy poznania, kwestie metafizyczne czy antropologiczne. Rozwój logiki i filozofii języka spowodował tymczasem, że zaczęto dostrzegać jałowość takich rozważań. Wiele z tych problemów, choć samych w sobie ciekawych, okazało się po prostu rezultatem specyficznej praktyki językowej filozofów. Niekonkluzywność ich rozumowań brała się z faktu, iż nie dostrzegali utopijności własnych projektów. Sądzili oni, że istnieje jakiś sposób, który pozwala wnioskować na temat świata na podstawie transcendentalnych, abstrakcyjnych zasad, nie dostrzegali jednak, że owe zasady były zawsze zapośredniczone względem języka czy schematu pojęciowego. Nie były to żadne prawidła uniwersalne. Richard Rorty powiada, że „wszechobecność języka” nie pozwala na sformułowanie żadnego adekwatnego testu zgodności takich zasad z rzeczywistością, bo nie ma możliwości porównania ich żadną rzeczywistością językowo niewyartykułowaną. Powyższa konstatacja, charakterystyczna dla filozofii po tzw. zwrocie lingwistycznym, prowadzi jednakowoż do wniosku, że należy w takim razie poddać szczególnej analizie właśnie język, w którym budowane są teorie filozoficzne i za jej pomocą szukać rozwiązań interesujących nas problemów. Idee, które niegdyś stanowiły „punkty startowe myśli”, będące transcendentalnymi fundamentami wszelkich filozoficznych spekulacji, zostały zastąpione przez język i jego analizę. Charakterystyczne dla poprzednich okresów, dogmatyczne podejście do filozofii, nie ominęło również filozofii lingwistycznej. W Filozofii a zwierciadle natury Rorty krytykuje nowe rodzaje fundamentalizmu inspirowane właśnie przewrotem lingwistycznym z logicznym pozytywizmem na czele. Rolą filozofów takich, jak Davidson, Quine czy Sellars jest w moim przekonaniu doprowadzenie do sytuacji, w której możemy, tak jak robi to Rorty, spoglądać z góry na dawne i nowe fundamentalistyczne projekty. Reakcje na zaistnienie nowej, antyfundamentalistycznej perspektywy w filozofii mogą jednak być różne. Od skrajnego relatywizmu niewspółmiernościowego kojarzonego z Kuhnem po naiwny realizm. Sam Rorty, zainspirowany filozofią Davidsona, staje na stanowisku relatywisty kulturowego, które to stanowisko nie jest jednak relatywizmem sensu stricte. Inspiracja Davidsonem polega w tym wypadku na wyciągnięciu dość daleko idących wniosków głównie z krytyki schematu pojęciowego, lecz również z holizmu językowego i holizmu przekonań i związanym z nimi specyficznym pojmowaniem prawdy. Autor Filozofii a zwierciadła natury wskazuje jako kluczową dla zgodnego współistnienia różnych dyskursów (które mogą być rozumiane jako schematy pojęciowe) rolę filozofa - wszechstronnego poligloty, który nie tyle dokonuje przekładu rozmaitych sektorów kultury, co wyznacza między nimi granice. W tak nakreślonym kontekście filozofia Davidsona wydaje się naraz stanowiskiem raczej wypośrodkowanym między realizmem a relatywizmem i unikającym wyciągania skrajnych wniosków w dziedzinie epistemologii. Filozofię tą, z umieszczoną w samym centrum semantyką, z interpretacją radykalną, zasadą życzliwości i trzema rodzajami wiedzy, widzę jako obiecującą alternatywę dla poglądów relatywistycznych. Głównym motywem napisania tej pracy była właśnie chęć bliższego zapoznania się z próbą wyjaśnienia przez Davidsona czy i jak możliwa jest skuteczna komunikacja językowa. W obliczu współczesnych osiągnięć filozofii można bowiem odnieść wrażenie, że wśród większości uczonych dominuje w tej kwestii spojrzenie pesymistyczne.

Praca jest próbą przedstawienia poglądów Davidsona w taki sposób, żeby czytelnik mógł się zapoznać z jednej strony ze szczegółami niektórych fragmentów jego filozofii, zaś z drugiej - by zdołał dostrzec jej systematyczny charakter. Ponieważ jednak filozofia ta stanowi zarys bardzo obszernego systemu, omówienie niektórych jej aspektów jest siłą rzeczy mocno skrótowe i raczej tylko sygnalizuje pewne kwestie niż rzeczywiście je wyjaśnia. Mimo iż Davidson jest najbardziej znany ze swojej semantyki języka naturalnego, to nie ulega wątpliwości, że jest ona znakomicie dopełniona również przez pragmatykę języka, której poświęcę w tej pracy sporo uwagi. Na filozofii języka, która należy do głównych zainteresowań Davidsona, oparte zostały inne pomysły sięgające także do epistemologii, metafizyki i filozofii umysłu.

I Ramy teoretyczne

Chronologicznie pierwszym tekstem Davidsona poświęconym filozofii języka był Theories of Meaning and Learnable Languages. Autor rysuje w nim ramy teoretyczne dla teorii znaczenia języka naturalnego. W rozdziale tym postaram się wskazać założenia, dotyczące języka i jego użytkowników, które przyjmuje Davidson we wspomnianym artykule i jakie są jego zdaniem podstawowe kryteria, które musi spełniać adekwatna teoria znaczenia.

I.1. Wyuczalność języka i warunki kompetencji językowej

Podstawowa teza tego artykułu mówi, że cechą konieczną języka wyuczalnego, a własność tą posiadają wszystkie faktycznie istniejące języki naturalne, jest możliwość zbudowania dla nich teorii znaczenia, posiadającej szczególne własności, o których będzie mowa nieco dalej. Innymi słowy, jeśli język jest wyuczalny, wówczas można sformułować dlań teoretyczne ujęcie wyjaśniające znaczenia zdań tego języka.

Zamiast problematycznych domniemywań co do sposobu, w jaki uczymy się języka, proponuję uznać za konieczną cechę wyuczalnego języka pewną jego własność: musi istnieć możliwość podania konstruktywnego wyjaśnienia znaczenia zdań języka. Wyjaśnienie takie nazywam teorią znaczenia dla języka i sądzę, że teoria znaczenia, która popada w konflikt z tym warunkiem, niezależnie od tego czy jest proponowana przez filozofa, lingwistę czy psychologa, nie może być teorią języka naturalnego; jeśli natomiast pomija ten warunek, wówczas umyka jej pewien centralny dla pojęcia języka aspekt.

W ostatnim zdaniu chodzi o centralny aspekt języka naturalnego, którym jest wyuczalność. Domniemywania, o których mowa to zapewne teorie empiryczne lub behawioralne, które próbują zrekonstruować proces uczenia się języka. Zdaniem Davidsona, nie da się z nich wyciągnąć teoretycznie konstruktywnych wniosków, na których można by się oprzeć przy budowie teorii znaczenia w jego rozumieniu. Niewykluczone, że można skonstruować teorię opisującą proces nauki języka, która jednocześnie zawierałaby jakieś wskazówki dla filozofa wyjaśniającego zjawisko komunikacji. Jak dotąd jednak żadna, spośród znanych Davidsonowi koncepcji, nie pozostaje w bezpośredniej zgodzie z rozmaitymi warunkami i założeniami jakie on sam przyjmuje. Powiedzenie, że istnieje wrodzona, wspólna dla całego gatunku ludzkiego, struktura mentalna odpowiadająca za nabywanie i używanie języka, jak sugeruje natywistyczna teoria Chomsky'ego, albo, co jest tezą teorii behawioralno-poznawczej, że znajomość języka jest rezultatem naśladowania i warunkowania, choć wzbogaca naszą wiedzę o języku, to nie stanowi kroku w kierunku wyjaśnienia fenomenu rozumienia jego zdań.

Należy mieć na uwadze fakt, iż zadaniem teorii znaczenia nie jest wyjaśnienie procesu nabywania języka, ten może być bowiem opisany różnorodnie, np. empirycznie (w badaniach psychologicznych lub lingwistycznych) jako proces nabywania pewnych umiejętności, apriorycznie (poprzez próbę dookreślenia pojęcia wyuczalności) lub w jakiś inny sposób sytuujący się gdzieś pomiędzy tymi dwoma skrajnymi możliwościami. Niemniej jednak, adekwatna teoria znaczenia musi pozostawać w ścisłym związku z wyuczalnością, a zwłaszcza nie może lekceważyć warunku składalności; czynione przez Davidsona uwagi dotyczące nauki języka, mają na celu przede wszystkim argumentację na rzecz tego twierdzenia. Proces nauki języka nie znajduje zatem odzwierciedlenia w samej teorii znaczenia. W kolejnych akapitach postaram się wyjaśnić, na czym, zdaniem Davidsona, polega ów związek warunku składalności z wyuczalnością.

Ujmując ten związek krótko, powiemy, że jeśli dany język jest wyuczalny, wówczas możliwe jest podanie dlań adekwatnej teorii znaczenia. Dlatego też taka teoria znaczenia, która stoi w sprzeczności z wyuczalnością, nie może odnosić się do języka naturalnego. Języki naturalne są bowiem z założenia wyuczalne. Zaś zadanie, które postawił przed sobą Davidson, polega właśnie na podaniu teorii znaczenia języka naturalnego. Każdy „budowniczy” teorii znaczenia języka naturalnego, powinien zdaniem Davidsona wziąć sobie do serca zastrzeżenie, że jeśli teoria taka ma być adekwatna, musi respektować fakt, iż język naturalny jest wyuczalny. Wymóg ten, jak okaże się dalej, jest bardzo istotny, ponieważ to jego właśnie nie spełniają teorie, które Davidson poddaje krytyce w części negatywnej Prawdy i znaczenia, a także w omawianym artykule.

Adekwatność teorii ma być gwarantowana przez warunek składalności. Należy przez to rozumieć, że w świetle teorii rozumienie zdań języka jest oparte na rozumieniu znaczących składników tych zdań oraz na przyswojeniu reguł, rządzących połączeniem tych składników w zdaniu. Innymi słowy, adekwatna teoria znaczenia ma za zadanie pokazać, w jaki sposób znaczenia zdań zależą od znaczeń słów i reguł gramatycznych. Autorstwo tego warunku, który już od paru akapitów nazywam warunkiem składalności, przypisuje się Fregemu.

Warto się również zastanowić, zanim przejdziemy do szczegółowego przedstawienia teorii znaczenia, co to właściwie znaczy znać język i na czym polegają te szczególne, przejawiające się w skutecznej komunikacji, umiejętności, które teoria ma wyjaśniać. Umiejętności te Davidson nazwie je potem kompetencją językową. Konstytuują ją następujące wymogi:

  1. Musimy być zdolni, opierając się wyłącznie na formalnych własnościach wyrażeń, zdefiniować predykat wyróżniający klasę wyrażeń znaczących;

  2. Musimy być zdolni wyszczególnić, opierając się wyłącznie na formalnych rozważaniach, co znaczy każde zdanie.

Mówiąc w (1) o klasie wyrażeń znaczących, chodzi autorowi o formalne kryterium zdaniowości. Kryterium to, przy założeniu, że rozmaite psychologiczne uwarunkowania są u wszystkich takie same i zasadniczo się nie zmieniają, ma dostarczyć gramatyka języka.

W (2) chodzi oczywiście o rekurencyjną teorię znaczenia. Miałaby ona pokazać, w jaki sposób działania i dyspozycje mówiącego znajdują odzwierciedlenie w strukturze teorii semantycznej. Jej stosowalność zapewne podlega zmianom zależnie od miejsca, czasu i okoliczności, niemniej jednak, zdaniem Davidsona, jest ona bardzo zbliżona, jeśli nie identyczna ze strukturą teorii prawdy Tarskiego dla języków sformalizowanych. Teoria ta bowiem, poprzez wskazanie warunków prawdziwości zdania, jest w stanie wyszczególnić co ono znaczy.

Określimy wyrażenie mianem semantycznie prostego (semantical primitive) jeśli reguły wystarczające by podać znaczenie zdania, w którym wyrażenie to nie występuje, zawodzą w przypadku zdań, w których ono występuje.

To niejasne określenie każe się domyślać, że wyrażenie semantycznie proste, to wyrażenie, którego znaczenie poznajemy w inny sposób niż za pomocą reguł, które wskazują znaczenie wyrażenia jako złożenia z elementów znaczących. W przypadku kiedy język nie posiada reguł, by dane wyrażenie ukazać jako złożone ze znaczących elementów, uznajemy to wyrażenie za semantycznie proste.

Można zapisać zatem definicję adekwatnej, uwzględniającej warunek składalności, teorii znaczenia dla języka L. Teoria znaczenia dla L pozwala zrozumieć każde semantycznie proste wyrażenie w L oraz każde złożone wyrażenie w L na podstawie znajomości wyrażeń prostych każdemu, kto włada językiem, w którym teoria jest sformułowana.

W języku naturalnym znajdujemy nieskończoną ilość zdań (niesynonimicznych), a jednak jako istoty o skończonych możliwościach i jak żartobliwie zauważa Davidson - nie posiadający zdolności magicznych - jesteśmy w stanie przyswoić sobie taki język. Wystarczy bowiem opanować skończoną ilość wyrażeń prostych semantycznie wraz ze skończonym zestawem reguł syntaktycznych. Załóżmy na chwilę, że pewien język nie posiada własności, która pozwala rozumieć nieskończoną ilość zdań na podstawie skończonej ilości reguł i semantycznie pierwotnych stwierdzeń. Wówczas, bez względu na to, ile zdań opanujemy, pozostaną jakieś, których nie ogarniają zasady, które już przyswoiliśmy. Dla takiego języka nie można podać teorii znaczenia spełniającej warunek składalności. I na tej samej zasadzie:

(α) Jeśli dana teoria znaczenia nie ukazuje języka jako spełniającego warunek składalności, wówczas taki język trzeba określić jako niewyuczalny.

Przytoczony wniosek opiera się ponadto na kilku innych założeniach. Zawsze, w przypadku kompetentnego użytkownika języka, zrozumienie, co znaczy dane zdanie, wiąże się ze znajomością jakichś reguł. Rozumienie zdań bez oparcia w żadnych regułach nie jest możliwe. Po drugie, opanowanie tych reguł wymaga czasu. Po trzecie, człowiek jest śmiertelny. Cel tych empirycznych założeń jest oczywisty. Chodzi o to, żeby dostosować teorię do realnie występujących ograniczeń możliwości człowieka polegających na tym, że nauka reguł językowych wymaga czasu, a jako istoty śmiertelne mamy tego czasu ograniczoną ilość. Dlatego, jeśli język naturalny ma być wyuczalny, musi zawierać skończoną ilość reguł, których opanowanie leży w granicach możliwości człowieka. Przy czym dostosowanie teorii nie musi wyglądać w ten sposób, że strukturę teorii czyni się „lustrzanym odbiciem” struktury umiejętności odpowiedzialnych za posługiwanie się językiem i rozumienie jego zdań. Na przykład, nie jest konieczne, by każdej pierwotnej regule syntaktycznej odpowiadał, dajmy na to, jeden aksjomat teorii. Jeśli jednak dobrze interpretuję zamysł Davidsona w tym względzie, wystarczy opatrzyć teorię rekurencyjnym mechanizmem, pozwalającym na podanie znaczeń nieskończonej ilości zdań języka. Jeśli mechanizm taki uda się stworzyć oznacza to, że jest możliwa teoria znaczenia, która nie tyle odkrywa rzeczywiste reguły rozumienia językowego, którymi posługują się mówiący, co pokazuje, że można posługiwać się w sposób niesprzeczny pojęciem znaczenia. Ostatecznie, można pokusić się o optymistyczny wniosek, iż powodzenie tego przedsięwzięcia będzie oznaczać, że pojęcie znaczenia zostanie uratowane dla filozofii języka. Jak bowiem pokazuje Davidson, odwołując się do wniosku (α), wiele teorii znaczenia nie spełnia stawianych przez niego wymogów.

Przykładem takich teorii są znane semantyki wyrażeń cudzysłowowych. Jedna z możliwości wyjaśnienia znaczenia takich wyrażeń polega na traktowaniu ich jako wyrażeń funkcyjnych, które będziemy rozumieć jako wyrażenia denotujące stwierdzenia znajdujące się pomiędzy znakami cudzysłowu. Żeby jednak takie ujęcie było uprawnione musimy traktować stwierdzenia w cudzysłowach jako terminy indywiduowe lub zmienne. Davidson powołuje się na wyjaśnienie Tarskiego, który pokazuje, że ujęcie takie prowadzi do paradoksów. Druga możliwość, na jaką wskazuje Davidson za Tarskim, to potraktowanie wyrażeń cudzysłowowych jako pojedynczych słów języka, a więc jako wyrażeń syntaktycznie prostych. To co znajduje się między znakami cudzysłowu tylko przypadkowo stanowi wówczas odrębną od całości jednostkę semantyczną. Na tej samej zasadzie np. syn w słowie synteza nie ma odrębnego znaczenia. Przypadek sprawił, że słowo syn, wzięte oddzielnie, posiada znaczenie, jednak nie konstytuuje ono znaczenia słowa synteza. Fakt, że te same litery i w tej samej kolejności, co w słowie synteza, pojawiają się również gdzie indziej jest bez znaczenia dla semantyki wyrażeń cudzysłowowych w tym ujęciu. Analogiczna sytuacja ma miejsce w przypadku dowolnego wyrażenia, występującego między znakami cudzysłowu - zgodnie z prezentowaną teorią nie będzie mieć ono odrębnego znaczenia. Będzie je mieć za to całe wyrażenie cudzysłowowe z tym, że nie jako wyrażenie semantycznie złożone, lecz jako proste. Ponieważ zaś cytatów w języku naturalnym jest potencjalnie nieskończenie wiele, otrzymujemy nieskończenie wiele wyrażeń semantycznie prostych, a w rezultacie - język niewyuczalny. Każdy kompetentny użytkownik języka nie zgodzi się jednak z wnioskiem, że wyrażenia cudzysłowowe są semantycznie proste. Ich identyfikacja i zrozumienie nie nastręcza bowiem problemu ze względu na formę w jakiej występują tj. ze względu na fakt, iż są opatrzone znakami cudzysłowu. Muszą zatem posiadać jakąś syntaktyczną strukturę, która powinna się poddać teoretycznemu wyjaśnieniu. Kwestia właściwego formalnego potraktowania wyrażeń cudzysłowowych tak, by uniknąć konsekwencji w postaci niewyuczalności języka, towarzyszy kilku innym, stwarzającym problemy semantyczne, typom wyrażeń takim, jak mowa zależna i zdania o przekonaniach. Davidson przedstawił rozwiązanie tych problemów w postaci analizy parataktycznej. Podobne, związane z wyuczalnością, trudności pojawiają się zdaniem Davidsona również w przypadku semantyk, przypisujących wyrażeniom zreifikowane znaczenia. Omówienie tych teorii znajduje się w następnym rozdziale.

W artykule Prawda i znaczenie, nad którym Davidson pracował równolegle do właśnie omawianego Theories of Meaning and Learnable Languages, można znaleźć serię argumentów przeciwko teoriom prowadzącym do reifikacji znaczeń. Mimo iż ich (znaczeń) status ontologiczny jest nie zawsze do końca jasny, to wszystko jedno czy potraktujemy je jako podobne do Platońskich idei, czy do jakichś bytów mentalnych. W każdym przypadku krytyka będzie oparta na tych samych argumentach. Jeden z nich można odnaleźć w eliptycznej postaci jeszcze w Theories of Meaning and Learnable Languages. Wymaga on krótkiej eksplikacji, w jaki sposób pewien możliwy rodzaj wyjaśnienia znaczenia zdań prowadzi do multiplikacji zreifikowanych znaczeń.

O ile pojedynczym słowom można przypisać bez większych problemów zreifikowane znaczenia np. nazwom indywiduowym - konkretne przedmioty, indywidua, nazwom ogólnym - klasy przedmiotów, predykatom - własności i relacje itd., to przypisanie, w ten sam sposób, znaczeń zdaniom nie jest już takie proste. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, nasza teoria znaczenia musi być kompozycyjna, tj. pokazywać, w jaki sposób znaczenia zdań zależą od znaczeń słów. W takim wypadku znaczeniem zdania byłoby jakieś złożenie owych bytów, do których odnoszą się słowa. Jednak samo przypisanie zdaniom znaczeń, czymkolwiek by one były, nie wyjaśnia de facto co zdania znaczą. Wiemy tylko, że znaczenia zdań są jakimiś zestawieniami znaczeń słów, które jednak nie sumują się w wiedzę o znaczeniu zdania. Następnym krokiem byłoby więc przypisanie znaczenia zasadzie syntaktycznej łączącej słowa w zdaniu. Zauważmy jednak, że zasady syntaktyczne dotyczą jedynie tworów językowych nie zaś odpowiadających im bytów, tj. nie mogą wyjaśnić jak łączą się ze sobą znaczenia słów. Przypisywanie znaczeń idzie w ten sposób w nieskończoność, ponieważ w nieskończoność musimy je nadbudowywać w celu wyjaśnienia znaczenia złożeń bytów znaczeniowych "niższego rzędu". Owe zreifikowane znaczenia stają się zatem odpowiednikami wyrażeń semantycznie prostych i ponieważ jest ich nieskończona ilość, język, który tłumaczy taka teoria, nie jest wyuczalny.

Zanim przejdę do bezpośredniego omówienia podstawowych zagadnień teorii znaczenia Davidsona, przedstawię pokrótce jego argumenty przeciwko kilku takim ujęciom znaczenia, które jego zdaniem prowadzą w ślepy zaułek.

II Prawda i znaczenie

W Theories of Meaning and Learnable Languages Davidson zawarł kilka

podstawowych ustaleń, których konsekwencje będzie badał dalej w Truth and Meaning. Otóż, kompozycjonalna teoria znaczenia, której poszukujemy musi spełniać następujące kryteria:

  1. Musi być formalna, a więc działać zawsze i tylko na podstawie określonych reguł - ma to zapewnić niezawodne rezultaty.

  2. Musi, na podstawie skończonej liczby reguł i skończonej liczby wyrażeń semantycznie prostych, pozwalać temu, kto się nią posługuje podać znaczenie (lub zrozumieć) dowolnego zdania jego języka.

Trzymając się tych ustaleń Davidson następnie dokonuje przeglądu możliwych stanowisk, które są teoriami kompozycyjnymi, a więc spełniają warunek wyjściowy, nakazujący traktować znaczenie zdań jako przedmiot (cząstkowej) definicji znaczenia i definiować owo znaczenie zdań pokazując, w jaki sposób zależy ono od znaczeń składających się na nie słów. Przejście od tych kryteriów do spełniającej je teorii znaczenia napotyka trudności dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, są to trudności dotyczące odpowiedniego sformułowania twierdzenia teorii, związane z problemem kontekstów intensjonalnych w jakich występują zdania. Jest to problem, który został już wyraźnie postawiony przez Fregego. Drugi rodzaj trudności dotyczy uporania się z ontologią znaczeń. Należy oczekiwać, że właściwa teoria albo rozstrzygnie jakimi bytami są znaczenia, albo wykaże nieprzydatność takiego podejścia w wyjaśnianiu znaczenia semantycznie złożonych wyrażeń.

II.1. W kierunku właściwej postaci teorii znaczenia

Najprostszym sposobem jaki można zaproponować by spełnić warunki 1 - 4 będzie sformułowanie teorii, która dostarcza dla każdego zdania języka przedmiotowego L zdania w metajęzyku o formie [M]:

[M]: s w L znaczy p,

gdzie s zastępujemy opisem strukturalnym zdania języka L, zaś p - zdaniem metajęzyka znaczącym to samo, co zdanie, do którego odnosi się s. Podstawową wadą tego ujęcia jest niewrażliwość na kontekst wypowiedzi. A więc jakiekolwiek okazjonalne stwierdzenia zostaną zubożone przez taką teorię o istotny składnik znaczeniowy, który jest obecny w normalnym procesie interpretacji. Zdaniu „Dzisiaj w Łodzi pada deszcz.” w L przyporządkujemy to samo zdanie w Lm (jeśli L należy do Lm) lub jego przekład na Lm. A więc pojedyncze twierdzenie takiej teorii będzie miało postać:

[1] „Dzisiaj^w^Łodzi^pada^deszcz^.” w L znaczy „Dzisiaj w Łodzi pada deszcz.”.

Wadą takiego sformułowania jest to, że nie relatywizuje ono prawdy zdań do osoby je wypowiadającej i czasu w jakim zostają wypowiedziane. Davidson zauważył bowiem, że zdania języka naturalnego, w przeciwieństwie do formuł logicznych, którymi zajmował się Tarski, powinny być przez teorię prawdy traktowane jako stwierdzenia występujące w normalnej komunikacji. Mimo iż teoria prawidłowo przyporządkowuje termin okazjonalny języka L „dzisiaj” temu samemu terminowi okazjonalnemu w Lm, nie wiadomo do jakiego dnia odnosi się ten termin. Teoria nie potrafi wskazać co znaczy dane zdanie jako użyte w danej sytuacji.

Jeśli zależy nam na usunięciu tej ostatniej trudności, a więc jeśli chcemy, by teoria pokazywała co znaczy dane zdanie jako użyte w określonej sytuacji, musimy zmodyfikować przyjęty kształt twierdzenia. Zastępujemy w tym celu, pełniący jedynie funkcję łącznika zdaniowego, termin „znaczy” terminem „znaczy że”. Twierdzenie przybierze wówczas kształt [M']:

[M']: Dla wszystkich mówiących S oraz chwil t, s ,wypowiadane przez S w czasie t, w L znaczy, że φ.

gdzie φ jest zdaniem otwartym, mogącym zawierać terminy wiążące S i t. Oprócz tego, że [M'] pozawala zapoznać kontekst zdania, dodatkową różnicę stanowi fakt, że zdanie podstawiane w miejsce φ musi być oznajmujące w przeciwieństwie do zdania podstawianego w miejsce p w [M]. Schemat [M] pozwalał przyporządkować sobie wzajemnie dowolne zdania, również pytające, wykrzykniki, przeczenia, np.: <<„How^are^you^?” w angielskim znaczy „Jak się masz?”>>, <<”I^don't^smoke^.” w angielskim znaczy „Nie palę.”>>> itd. W konsekwencji schemat [M'] jest uboższy o możliwość wytłumaczenia innych zdań niż oznajmujące, lecz zamiast tego otrzymujemy wytłumaczenie zdań „propozycjonalnych” (w szczególności otrzymujemy takie zdanie po łączniku „znaczy że”) i to zarówno w przypadku zdań (wtedy po prostu w domyśle kwantyfikujemy uniwersalnie S i t) jak i stwierdzeń. Oto przykład twierdzenia o formie [M']:

[2]: Dla każdego mówiącego S i dla każdej chwili t stwierdzenie „I^don't^understand^Gravity's^Rainbow^.”, wypowiedziane przez S w czasie t w angielskim znaczy, że S nie rozumie Tęczy Grawitacji w t.

Pomimo wymienionego wyżej zastrzeżenia istnieją dwa powody, dla których schemat [M'] jest bardziej przydatny w wyjaśnianiu znaczenia. [M'], w przeciwieństwie poprzedniej propozycji, pokazuje explicite jaką rolę grają elementy wrażliwe na kontekst w wyjaśnieniu znaczenia zdania. Tak samo, jak na przykład prawdziwość zdania „I don't understand Gravity's Rainbow” zależy (między innymi) od odniesienia zaimka „I” oraz od okresu czasu, do którego odnosi się stwierdzenie, tak samo przy wyjaśnianiu znaczenia przewagę mają te teorie, które czynią zależność znaczenia od odniesienia terminów wrażliwych na kontekst eksplicytną. Drugi powód jest taki, że [M'] pozwala również na podanie znaczenia wypowiedzeń zdań w przeciwieństwie do samych zdań, a więc pozwala zrozumieć co znaczy dane zdanie wypowiedziane przez mówiącego w danej sytuacji.

Oba te schematy ujawniają jednak pewien defekt, na który wskazał już Frege. Zauważył on, że w dowolnym zdaniu nie można wymienić danego terminu nazwowego na inny, koekstensywny, by zachować to samo znaczenie (w nomenklaturze Fregego - sens) zdania. W naszym przeglądzie możliwych form teorii znaczenia przekłada się to na niewymienialność terminów nazwowych salva veritate w zdaniach o formie [M] lub [M']. Zdanie tego typu nie pozostanie prawdziwe jeśli wymienimy jakąś występującą w nim nazwę na inną o tym samym odniesieniu. Np. zdanie

[2'] Dla każdego mówiącego S i dla każdej chwili t stwierdzenie „I^don't^understand^Gravity's^Rainbow^.”, wypowiedziane przez S w czasie t w angielskim znaczy, że S nie rozumie najsłynniejszej powieści Thomasa Pynchona w t.

nie jest prawdziwe. Chodzi w szczególności o sytuacje, w których S nie wie, że Tęcza Grawitacji jest najsłynniejszą powieścią Pynchona. Rozwiązania tego problemu możliwe są dwa. Można stworzyć specjalną logikę kontekstów intensjonalnych, której celem byłoby pokazanie, w jaki sposób otrzymać stosowne zdania o formie [M] lub [M'] z intensjonalnych aksjomatów o skończonej liczbie prostych wyrażeń i w ten sposób uniknięcie problemów z nakładaniem się kontekstów. Druga możliwość to pójść drogą Fregego i potraktować terminy „znaczy” lub „znaczy, że” jako wyrażenia funkcyjne, pozwolić teorii na skwantyfikowanie terminów występujących w kontekstach intensjonalnych występujących po nich (po tych wyrażeniach), lecz uznać je za odnoszące się do znaczeń. Oznacza to przypisanie wyrażeniom semantycznie prostym zreifikowanego znaczenia, statusie ontologicznym odrębnym od odniesienia. Żadna z tych propozycji nie znajduje uznania Davidsona, gdyż jego rozwiązanie tego problemu zmierza w zupełnie innym kierunku.

II.2. Dlaczego nie potrzebujemy pojęcia znaczenia jako bytu pozajęzykowego

Argument trzeciego człowieka

Podstawowa trudności, jaką dostrzega Davidson w związku z teoriami, utożsamiającymi znaczenia z pewnymi bytami, jest ich nieprzydatność w wyjaśnianiu znaczeń zdań. Ujęcia znaczenia, podobnie jak czynią to teorie odniesienia, odsyłają nas do jakichś obiektów poza językiem. Prowadzą zatem do wyróżnienia dodatkowej klasy bytów, co zresztą samo w sobie, jak stwierdza Davidson, nie rodzi wielkich trudności. Tradycja sięgająca Milla i Fregego zwykła odróżniać znaczenie znaku od jego odniesienia, a potoczny sposób mówienia również wykorzystuje pojęcie znaczenia jako coś mającego związek zarówno ze znakiem jak i jego odniesieniem. Problemy pojawiają się w momencie, gdy próbujemy przy pomocy tak zreifikowanych znaczeń wyjaśnić fenomen rozumienia zdań.

Argument trzeciego człowieka przedstawiłem już w poprzednim rozdziale w jednej z możliwych postaci. Chodziło tam przede wszystkim o konkluzję, wynikającą z przyjęcia semantyki zreifikowanych znaczeń, mówiącą, że semantyka taka nie może być semantyką wyuczalnego języka. W języku takim będziemy mieć bowiem do czynienia z nieskończonym zbiorem niezinterpretowanych wyrażeń pierwotnych semantycznie.

Spostrzeżenie Davidsona, że uchwycenie znaczeń słów występujących w zdaniu nie pozwala zrozumieć całości zdania jest być może lepiej jeszcze widoczne na innym przykładzie. Weźmy zdanie „Bertrand Russell pocałował Ottoline Morrell”. Samo przypisanie odniesień obu terminom nazwowym oraz predykatowi „pocałował” nie wyjaśnia znaczenia tego zdania. Te same odniesienia przypiszemy bowiem terminom w zdaniu „Ottoline Morrell pocałowała Bertranda Russella”, które znaczy jednak co innego. Dodajmy wobec tego, że oprócz znaczeń, które przed chwilą przypisaliśmy składnikom tego zdania jest jeszcze jeden element, który trzeba uwzględnić w wytłumaczeniu, mianowicie, kolejność w jakiej występują poszczególne terminy w zdaniu. Przypiszmy wobec tego znaczenie również konkatenacji znaczących elementów w zdaniu w takim, a nie innym porządku. Mamy zatem nie trzy, lecz cztery byty znaczeniowe: „Bertrand Russell M”, „Ottoline MorrellM”, „pocałować M” i „Bertrand^Russell^pocałował^Ottoline^MorrellM”. W dalszym ciągu jednak nie wiemy jak przejść od tego zbioru obiektów do znaczenia analizowanego zdania. Nie zmieni tego stanu rzeczy również jeśli przypiszemy kolejny, piąty już, byt znaczeniowy kombinacji czterech poprzednich. Wszystkie dalsze kroki w tym kierunku nie rokują żadnej nadziei na wyjaśnienie co znaczy zdanie „Bertrand Russell pocałował Ottoline Morrell”.

Ludwig i Lepore zwracają uwagę na jedną jeszcze rzecz. Potrzebne są tutaj innego rodzaju reguły, które wyjaśniają znaczenie złożonych stwierdzeń tak, by można było powiedzieć, że rzeczywiście rozumiemy znaczenia zdań. Zauważmy, że mając takie reguły wyjaśniające, przestajemy potrzebować zreifikowanych znaczeń.

Inny jeszcze sposób wykorzystywania zreifikowanych znaczeń jako obiektów, przy pomocy których można pokusić się o wyjaśnienie znaczenia złożonych wyrażeń języka, wskazał Frege. Zauważył on, że predykaty można traktować jak wyrażenia niepełne, nienasycone, na wzór zawierających zmienne wyrażeń funkcyjnych w matematyce. Ich niepełność (pojęcie to nie jest zresztą zbyt precyzyjnie określone) polega na tym, że jego sens nie jest „zamknięty” dopóki nie mamy zarówno argumentu jak i wartości funkcji. Np. nie wiemy jakie jest znaczenie wyrażenia „x² = 1” dopóki nie znamy x. W przypadku zdań języka naturalnego sytuacja wygląda następująco. Wyrażenie złożone, przykładowo „Cezar podbił Galię”, można rozłożyć na dwie części: termin „Cezar”, który jest nasycony i „podbił Galię”, który wymaga dopełnienia. Niemniej jednak możemy pokusić się o przypisanie obu tym terminom odniesień: terminowi „Cezar” - Cezara, zaś terminowi „podbił Galię” - funkcji o postaci „x podbił Galię”. Ponieważ, zgodnie z wytyczną Fregego, traktujemy wyrażenia złożone jak terminy jednostkowe odsyłające do odniesień, możemy zaproponować regułę, pozwalającą na zrozumienie dowolnego wyrażenia o takiej postaci, tj., o postaci „x podbił Galię” .

[S]: Dla dowolnego posiadającego odniesienie x, konkatenacja x z „podbił Galię” odnosi się do denotatu wyrażenia x podbił Galię.

Davidson argumentuje w swoim artykule przeciwko takiej wersji tego stanowiska, w której wspomnianym wyżej denotatem jest znaczenie wyrażenia złożonego, a więc przeciwko czysto hipotetycznej propozycji, której Frege nie rozważał. Upierał się on, jak wiadomo, przy tym, by wyrażenia złożone odnosiły się do wartości logicznych. Tymczasem [S] jest tak samo nieprzydatne w wyjaśnianiu znaczenia jak inne propozycje przypisujące zreifikowane znaczenia wyrażeniom języka. Wyjaśnienie to zdaje się nosić znamiona cyrkularności. Nawet jeśli wiemy, że znaczeniem „x podbił Galię” jest określona funkcja, to jej znajomość (wiedza, że jej zbiorem wartości jest zbiór osób, które podbiły Galię) nie wyjaśnia nam nic ponad to, co wiemy rozumiejąc wyrażenie „x podbił Galię” bez odniesienia do funkcji. Jeśli jednak nie rozumiemy tego wyrażenia nie potrafimy go zrozumieć również jeśli dowiemy się, że odnosi się do funkcji. Widać to lepiej jeśli spróbujemy zmodyfikować [S] pod kątem wyjaśnienia znaczenia zdania języka angielskiego w języku polskim.

[S']: Dla dowolnego posiadającego odniesienie x, konkatenacja x z „conquered Gaul” odnosi się do denotatu wyrażenia x conquered Gaul.

Argument procy

Argument ten ma już dosyć długą tradycję w filozofii. Oprócz Davidsona, wykorzystywali go w różnych celach tacy autorzy jak Gödel, Chuch i Quine. Jego nazwa zaś została zaproponowana przez filozofów Jona Barwise'a i Johna Perry'ego (notabene krytyków tego argumentu) i miała uwzględniać jego prostotę. Jak pamiętamy, Frege przekonywał, że odniesieniami zdań mogą być jedynie wartości logiczne, nie zaś stany rzeczy, fakty lub jakieś pokrewne im obiekty. Argument procy może być wykorzystany (i był - przez Churcha w Introduction to Mathematical Logic) w celu udowodnienia, że istotnie tak jest.

Argument w wersji Davidsona można sprowadzić do następującej postaci.

(1) Potraktujmy zdania jak terminy jednostkowe odnoszące się do znaczeń.

(2) Logicznie równoważne terminy jednostkowe mają to samo odniesienie.

(3) Odniesienie terminu jednostkowego nie ulega zmianie, jeśli będący jego częścią termin jednostkowy zostaje zastąpiony innym o tym samym odniesieniu.

(4) Przyjmijmy następnie, że zdania `S' i `R' mają tą samą wartość logiczną.

(5) `R' oraz `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' są logicznie równoważne, ponieważ wartość logiczna zdania `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' zmienia się wraz z wartością logiczną zdania `R'.

(6) `R' oraz `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' mają to samo odniesienie (z 1, 2 i 5)

(7) terminy `{0x01 graphic
}' oraz `{0x01 graphic
}' mają to samo odniesienie (z 4)

(8) `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' oraz `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' mają to samo odniesienie (z 3, 7).

(9) `S' oraz `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' są logicznie równoważne na tej samej zasadzie, co w (5).

(10) `S' oraz `{0x01 graphic
} = {0x01 graphic
}' mają to samo odniesienie (z 1, 2 i 9)

(11) zdania `R' oraz `S' mają to samo odniesienie (z 6, 8, 10).

(12) zdania `R' oraz `S' mają to samo znaczenie (z 1, 11).

Argument ten pozbawiony kroku 12 i założenia, że odniesieniami zdań są ich znaczenia, głosi, że jedynymi korelatami semantycznymi zdań są wartości logiczne lub też, że „istnieje wzajemnie jednoznaczna zależność między odniesieniami zdań a ich wartościami logicznymi”. Jest to teza, której zwolennikiem był Frege. Traktując zdania na podobieństwo terminów jednostkowych, przypisywał on tym pierwszym odniesienia. W przypadku zdań, rolę owych zwykłych odniesień przyjmują prawda i fałsz.

Davidson tymczasem w miejsce bytów, do których odsyłają zdania podstawia znaczenia. Powoduje to, że konkluzja argumentu jest absurdalna i da się ją sprowadzić do stwierdzenia, że wszystkie zdania o tej samej wartości logicznej są synonimiczne. Nasuwa się zatem wniosek, że nie można traktować znaczeń jako bytów podobnych do odniesień.

Argumentu tego nie da się jednak w wersji Davidsona utrzymać. Mówi on

bowiem raz o zwykłych odniesieniach, a innym razem o znaczeniach. Zauważmy, że dla dowolnych zdań `R' oraz `S' o tej samej wartości logicznej, terminy `{0x01 graphic
}' oraz `{0x01 graphic
}' mają te same odniesienia tylko wtedy, gdy są nimi ich odniesienia normalne, tj. zbiory, a dokładnie mówiąc zbiory pełne dla prawd lub zbiory puste dla fałszów. Jeśli jednak terminy te odsyłają do znaczeń, wówczas nie można już twierdzić, że odniesienia są te same. Podwójne odniesienie zostało wprowadzone przez pierwsze założenie. Każe nam ono rozumieć odniesienie jako relację pomiędzy terminem jednostkowym a tym, do czego termin ten odsyła. W relację tą wchodzą jednak nie tylko zwykłe odniesienia, lecz także znaczenia. Chcąc pozbyć się tej dwuznaczności, należy wyraźnie określić, że mówimy w każdym przypadku o znaczeniach. Jednak wtedy, jak już napisałem, terminy `{0x01 graphic
}' oraz `{0x01 graphic
}' będą mieć różne znaczenia i nie będziemy mogli wykonać dalszego kroku. Druga możliwość to zweryfikować któreś z założeń, (2) lub (3), jednak po takiej weryfikacji również nie da się przeprowadzić tego argumentu do końca.

II.3. Semantyczna teoria prawdy jako teoria znaczenia

O roli konwencji T w semantyce

Eliminacja zreifikowanych znaczeń wymusza zmianę kształtu twierdzeń teorii znaczenia. Zastąpimy odnoszący się do znaczeń termin jednostkowy m (w twierdzeniu o postaci [M]) na termin zastępujący zdanie. Nowe twierdzenie będzie więc miało kształt:

s znaczy, że p

Gdzie p zastępuje zdanie. Zdania, jak twierdzi Davidson, nie mogą nazywać znaczeń (chyba że, jak wcześniej, traktujemy je jako szczególnego rodzaju terminy jednostkowe), a więc problem związany ze zreifikowanymi znaczeniami został zlikwidowany. Istnieje jednak obawa, że zwrot „znaczy, że” wikła nas w intensjonalny kontekst jego użycia i wymaga on w tym samym stopniu wyjaśnienia, co każde zdanie języka, które próbujemy wyjaśnić.

Być może jednak nie musimy traktować owego łącznika jako zwrotu językowego, wymagającego wyjaśnienia, lecz jako rodzaj przyporządkowania s do p. Wówczas, najprościej będzie podstawić pod p przekład s w metajęzyku lub samo s, o ile język przedmiotowy jest częścią metajęzyka. By jednak nie powodować nadmiernej niejasności twierdzeń wyrzućmy łącznik „znaczy, że” wstawiając zamiast niego spójnik równoważności zdaniowej, zaś s opatrując predykatem „jest T”. W rezultacie otrzymujemy twierdzenie o postaci:

[T]: „s jest T wtedy i tylko wtedy, gdy p”.

Widać już w tym momencie, że powyższy schemat jest tzw. T-zdaniem, czyli schematem semantycznej teorii prawdy Tarskiego.

Rola T-zdań w teorii Tarskiego polegała na tym, że stanowiły one definicje prawdy dla poszczególnych formuł języków sformalizowanych. W szczególności, były to cząstkowe definicje prawdy, oparte na wprowadzonych przez Tarskiego technicznych pojęciach takich, jak pojęcie nieskończonego ciągu obiektów oraz pojęcie spełniania formuły przez ciąg. Także rozróżnienie na język przedmiotowy i metajęzyk, którym posłużyłem się w poprzednim akapicie, zostało przez Tarskiego jeśli nie wprowadzone, to przynajmniej uczynione zrozumiałym. Traktuję zatem metajęzyk, jako język, w którym sformułowana jest teoria, zaś język przedmiotowy jako język, o którym teoria mówi.

Schemat ten okazuje się przydatny, albowiem spełnia warunki postawione adekwatnej teorii znaczenia. Pozwala on mianowicie na podstawienie wszystkich zdań języka L (p jest dowolnym zdaniem L) i nie wykorzystuje dodatkowych niezdefiniowanych pojęć semantycznych takich, jak „znaczy, że”, które wprowadzają do teorii kontekst intensjonalny. Ponadto, taki schemat pozwala traktować poszczególne twierdzenia jako wyraźne lub rekursywne definicje predykatu „jest T” w zgodzie z duchem Tarskiego. Nasuwający się związek pojęć prawdy i znaczenia zaprowadził Davidsona do scharakteryzowania predykatu „jest T” jako predykatu prawdziwości. Ów związek najprościej można opisać w ten sposób:

…definicja działa poprzez podanie koniecznych i wystarczających warunków prawdziwości każdego zdania, a to oznacza podanie w pewien sposób znaczenia zdania. Jeśli się zna semantyczne pojęcie prawdy dla danego języka, to wie się, co znaczy - dla dowolnego zdania - być prawdziwym, a to z kolei jest - w pewnym uzasadnionym sensie - równoważne z rozumieniem tego języka.

Ważnym aspektem tej teorii jest to, że musi być ona teorią empiryczną, tj. jej konsekwencje, którymi są T-zdania, muszą być testowalne empirycznie. Wobec potencjalnej nieskończonej ilości T-zdań, wystarczy, że próbie poddamy niewielką ilość zdań egzemplarzy, by uznać, że teoria daje wyniki zgodne z doświadczeniem. Tak więc w praktyce T-zdanie stanowi test rozumienia. Jeśli doświadczenie pokazuje, że dany egzemplarz T-zdania jest prawdziwy, oznacza to, że prawdopodobnie właściwie rozumiemy zdanie, dla którego schemat podaje warunki prawdziwości. W charakterystyce stanowiska Davidsona bardzo wygodne okazuje się pojęcie idiolektu. Można bowiem powiedzieć, że celem teorii jest umożliwienie zrozumienia idiolektu drugiej osoby. Staje się on wtedy językiem przedmiotowym, zaś nasz własny idiolekt - metajęzykiem. Pozwala to nam zwrócić uwagę na uniwersalny aspekt tej teorii jako modelu wzajemnego rozumienia zachowań językowych dwóch dowolnych osób. Więcej na ten temat powiem w części dotyczącej pragmatyki języka u Davidsona.

Kolejnym warunkiem, jaki miała spełniać teoria, było wykorzystanie skończonego słownika wyrażeń semantycznie prostych w celu podania znaczenia dowolnego z nieskończonej liczby możliwych zdań języka. Tym jednak, co w sposób istotny różni takie podejście od poglądów krytykowanych przez Davidsona jest fakt, iż obchodzi się ono bez zreifikowanych znaczeń. Traktuje je raczej jako pewnego rodzaju własność zdań związaną ze spełnianiem przez nie, ogólnie mówiąc, kilku warunków natury logicznej, empirycznej i pragmatycznej. Warto nadmienić, że tak rozumiane znaczenie sprawia, że teoria staje się holistyczna, a więc mówi o znaczeniu danego słowa nie jako o wyłącznej własności tego słowa, tylko jako o czymś, co ujawnia się we wkładzie, jaki wnosi ono do znaczenia całych zdań, a w szczególności, do znaczenia wszystkich zdań, w których wstępuje. Holizm dotyczy zresztą całego języka. Ponieważ definicja prawdy dotyczyła „prawdy w języku”, należy uznać konsekwencję, że zdanie ma znaczenie tylko w kontekście całego języka. Tak więc, de facto, znaczenie słowa jest równoważne z wkładem, jaki wnosi ono do wszystkich zdań danego języka, zaś rozumienie dowolnego zdania - z rozumieniem wszystkich zdań w języku. Stąd, powiedzenie, że pojedyncze T-zdanie podaje znaczenie jakiegoś zdania nie jest zgodne z prawdą. T-zdanie, poprzez podanie warunków prawdziwości zdania, podaje jego znaczenie jedynie częściowo. Znaczenie wyrażenia w sposób pełny podaje jedynie cała teoria dla danego języka czy idiolektu.

W miejsce odrzuconych jako teoretycznie bezużytecznych zreifikowanych znaczeń Davidson wykorzystuje odniesienia zdań i terminów semantycznie prostych. Jest to zatem teoria ekstensjonalna, która łączy na swój sposób znak, jakim jest zdanie lub jego fragment, ze stosownym odniesieniem. Nie może to jednak być dowolne odniesienie spełniające równoważność [T], gdyż niektóre przypadki takich równoważności lekceważą pragmatyczną funkcję teorii znaczenia, polegającą na tym, że jest ona zarazem teorią interpretacji. W szczególności chodzi o przypadki następujące:

[S]: Zdanie „Śnieg jest biały” jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy trawa jest zielona.

Interpretacja jest zaś procesem podlegającym empirycznej weryfikacji i prędzej czy później wyjdzie na jaw fakt, iż [S] jest w tym procesie nieprzydatne. Oczywiście, jest teoretycznie możliwe, że idiolekt, który badamy jest identyczny z naszym za wyjątkiem tego, że „śnieg” znaczy w nim „trawa”, a „biały” znaczy „zielony”. Wówczas, jeśli z innych, potwierdzonych już przez mówiącego, zdań wynika [S], jesteśmy zmuszeni przyjąć również taką konsekwencję teorii. Niemniej jednak, przy założeniu, że oba idiolekty niczym się nie różnią, jest mało prawdopodobne, by w ogóle powstała teoria, która godzi [S] z warunkami prawdziwości dla innych zdań dotyczących bieli, zieleni, śniegu czy trawy. Ponieważ jednak „Śnieg jest biały.” nie jest zdaniem, które mówiący potwierdzałby na podstawie bezpośredniego doświadczenia, jest to bowiem ogólne stwierdzenie, dlatego posłużę się innym jeszcze przykładem. Jeśli z teorii wynika:

Zdanie „Jan jest trzeźwy” jest prawdziwe wtw, gdy Jan jest trzeźwy.

to jeśli użytkownik badanego idiolektu, widząc Jana zataczającego się i niezrozumiale bełkoczącego, nie uznaje tego twierdzenia, oznacza to, że w tym przypadku predykat prawdziwości jest prawdopodobnie źle zdefiniowany. Teoria prawdy nie przechodzi w tym wypadku testu empirycznego. Przyjęcie teorii za błędną wymaga w tym wypadku również uznania, że zdanie „Jan jest trzeźwy” wyraża faktyczne przekonanie interpretowanego, nie zaś pomyłkę, kłamstwo lub ironię. Dojdziemy zapewne wówczas do przekonania, że „trzeźwy” w tym idiolekcie nie znaczy to samo co „trzeźwy” w naszym idiolekcie i dokonamy zmiany teorii prawdy. Aby to stwierdzić, nie wystarczy jednak niezgodność naszych przekonań nt. stanu Jana - należy odwołać się do wielu innych przekonań interpretowanego, np. dotyczących stanu zdrowia Jana (może cierpieć na zawroty głowy) i jego poglądów na temat symptomów upojenia alkoholowego. Więcej na ten temat piszę w rozdziale dotyczącym teorii interpretacji.

Przykład teorii prawdy

Przedstawię teraz przykładowy język L, dla którego zbuduję teorię prawdy. Będzie to fragment języka naturalnego złożonego z terminów indywiduowych „Tyrone Slothrop”, „Katje Borgesius”, predykatu jednoargumentowego „być Rocketmanem”, predykatu dwuargumentowego „kocha”, spójnika „i” oraz zmiennych x1, x2, x3 . Metajęzykiem będzie język polski.

Aksjomaty odniesienia:

Aksjomaty spełniania

Definicja prawdy dla pojedynczego zdanie języka przedmiotowego brzmi następująco:

Zdanie z języka, o którym mówimy, jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy każdy ciąg spełnia to zdanie.

Ponadto, jeśli x jest zdaniem, wówczas albo każdy ciąg spełnia x, albo żaden ciąg nie spełnia x.

Chcę wyprowadzić T-zdanie dla jednego tylko przykładowego zdania L, mianowicie, dla „Tyrone Slothrop jest Rocketmanem i kocha Katje Borgesius”. Tak jak już wyżej wspomniałem, schemat T-zdania jest następujący:

Zdanie A jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy B.

Gdzie A jest opisem strukturalnym danego zdania, zaś B jest samym tym zdaniem wyrażonym w metajęzyku w przypadku jeśli język przedmiotowy jest częścią metajęzyka lub przekładem tego zdania na metajęzyk. W omawianym przykładzie zachodzi ten pierwszy przypadek.

  1. Zdanie „Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius i jest Rocketmanem”.

  2. Dla każdego ciągu C, C spełnia zdanie „Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius i jest Rocketmanem” wtw, gdy spełnia zdanie „Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius” i gdy spełnia zdanie „Tyrone Slothrop jest Rocketmanem”.

  3. Dla każdego ciągu C, C spełnia zdanie „Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius” wtw, gdy Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius. (z 2)

  4. Dla każdego ciągu C, C spełnia zdanie „Tyrone Slothrop jest Rocketmanem” wtw, gdy Tyrone Slothrop jest Rocketmanem. (z 2)

  5. Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius i jest Rocketmanem. (z 3, 4)

Otrzymujemy następnie odpowiednie T-zdanie:

Zdanie „Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius i jest Rocketmanem” jest prawdziwe wtw, gdy Tyrone Slothrop kocha Katje Borgesius i jest Rocketmanem.

II.4. Konstruowanie teorii w praktyce

O problemach z formą logiczną

Jedna z zasadniczych trudności związanych z budową teorii prawdy wiąże się z kwestią konsekwentnego stosowania narzędzi logicznych w interpretacji zdań języka naturalnego. Sceptycyzm w tej sprawie jest stanowiskiem podzielanym przez wielu filozofów, w tym samego Tarskiego. Teorii prawdy dla języka naturalnego wymaga bowiem rozpoznania formy logicznej jego zdań. To zaś, w przypadku niektórych typów zdań, przysparza znacznych trudności. Streścić je można następująco. Po pierwsze, język naturalny jest źródłem paradoksów o pochodzeniu semantycznym z racji na jego uniwersalność. Po drugie, jest on zbyt bogaty i niejednorodny, by z powodzeniem stosować doń metody formalne, albo, być może lepiej powiedzieć, że nie da się tego języka w całości sformalizować, chociaż jego fragmenty z pewnością można.

Właśnie z uwagi na ten pierwszy problem Tarski zrezygnował z podawania definicji prawdy dla języka naturalnego. Przykładem antynomii będącej konsekwencją owej uniwersalności jest antynomia kłamcy. Ujawnia się ona w takich zdaniach jak „Zdanie napisane tłustym drukiem na dwudziestej dziewiątej stronie pracy magisterskiej Piotra Agier jest fałszywe.”, a więc w zdaniach, które odnoszą się same do siebie. Antynomii tych nie da się usunąć. Tarski zauważa jednak, że owa uniwersalność języka naturalnego jest związana z faktem, iż zawiera on swój własny metajęzyk, który kompetentny użytkownik potrafi wplatać w swe wypowiedzenia nieświadom popełnianej logicznej niezręczności, jak w wytłuszczonym powyżej zdaniu. W związku z tym Tarski proponuje ograniczyć zakres teorii do języków pozbawionych samoodniesień, zaś Davidson uważa, że pozostaje nam pamiętać o antynomiczności języka naturalnego i kontynuować mimo wszystko proces interpretacji.

Co do drugiej kwestii, Tarski proponował przeprowadzenie gruntownej reformy języka naturalnego, co miało uczynić go podatnym na formalizacje. Projekt Davidsona zakłada jednak wyjaśnienie zjawiska komunikacji w tym języku bez zmiany jego istotnych własności, z wszystkimi jego ułomnościami. Kwestia możliwości podania formy logicznej niektórych problematycznych typów zdań jest zresztą wciąż przedmiotem dyskusji wśród osób zajmujących się logiką i niewykluczone, że uzyskamy satysfakcjonujące rozwiązanie niektórych problemów. Tymczasem, zdaniem Davidsona, uprawniony jest zabieg, który rozciąga zakres teorii prawdy dla zdań zinterpretowanego języka formalnego, będącego częścią języka naturalnego, na warunki prawdziwości innych zdań języka naturalnego tam, gdzie pozostają one takie same. Przypuśćmy bowiem, że dysponujemy teorią dla dającego się sformalizować fragmentu języka naturalnego zbudowaną w języku naturalnym. Davidson wyraża nadzieję, na razie nie popartą żadnymi szczegółowymi analizami, że przy pomocy pewnych formalnych zabiegów da się przekształcić niektóre typy zdań niesformalizowanej części języka naturalnego w ten sposób, by podpadały pod twierdzenia teorii prawdy, które przewidziane zostały uprzednio dla innych typów zdań.

Doniosłość logicznej analizy gramatyki języka ujawnia się w jeszcze jednym miejscu. Davidson zauważa, że błędem jest utożsamianie jej z analizą roli pojedynczych słów w języku, gdy tymczasem ma ona za zadanie ujawnić sposób ich łączenia w zdaniach, co do którego zakłada, że jest taki sam lub podobny we wszystkich językach i u wszystkich normalnych użytkowników języków. Pojedyncze słowa są traktowane w omawianej teorii jako semantycznie pierwotne i muszą w danym języku występować w skończonej liczbie, gdyż w innym wypadku nie będzie możliwe zbudowanie dlań teorii znaczenia. Davidson ilustruje ten problem następującym przykładem. Kiedy mamy do czynienia z tzw. przymiotnikami niepredykatywnymi, takimi jak np. „dobry” występującymi w zdaniach typu „Bardot jest dobrą aktorką”, analiza struktury takich zdań stwarza pewne problemy. Użycie to jest odmienne od tego, z którym mamy do czynienia w zdaniu „Bardot jest dobra”, gdzie słowo „dobra” występuje w charakterze predykatu. Jeśli frazę „jest dobrą aktorką” pozostawimy niezanalizowaną logicznie, wówczas traci ona związek z innymi podobnymi wyrażeniami jak „jest dobrą matką”, „jest dobrą surferką” itp., gdyż cała fraza staje się atomem logicznym lub wyrażeniem semantycznie prostym, który wymaga jako całość podania odrębnych warunków w definicji spełniania (mimo, że słowo „dobry” jest im wspólne). Wobec zaś nieskończoności takich atomów teoria prawdy dla tych wyrażeń staje się niemożliwa do skonstruowania. Pokazuje to, że dla teorii znaczenia nie jest istotna analiza możliwych użyć słów we wszystkich kontekstach, ale raczej sprowadzenie tych użyć do względnie prostych schematów, które można przełożyć na skończoną liczbę formuł logiki pierwszego rzędu.

Pracując nad Prawdą i znaczeniem Davidson prawdopodobnie dysponował już zarysem rozwiązań, które zaprezentował później jako analizę parataktyczną. Zmierzała ona raczej w kierunku usunięcia problemów logicznych związanych z pewnymi kontekstami niż ich rozwiązania. Davidson zauważył, że niektóre trudności są związane z narzucającą się nam w analizie zdań ich strukturą powierzchniową, która nie może pełnić roli formy logicznej. Ta bowiem jest związana z tzw. strukturą głęboką, która pokrywa się zdaniem Davidsona z formą logiczną jaką narzuca zdaniom teoria prawdy Tarskiego. Analiza parataktyczna idzie w kierunku rozwiązania pewnego paradoksu, jaki wiąże się z formą logiczną niektórych zdań. Zdania w mowie zależnej na przykład nie mogą być wyjaśnione przez teorię prawdy Tarskiego, gdyż przy pomocy pojęcia konsekwencji logicznej samego Tarskiego nie można wskazać poprawnych logicznie rozumowań, w których to zdanie występuje. Wiąże się to z faktem, iż znaczenie zdania podrzędnego nie ma związku z możliwą konsekwencją logiczną zdania złożonego. Tymczasem możliwość wskazania takich rozumowań teoria prawdy obiecuje. Z drugiej strony struktura zdań w mowie zależnej wyznaczona przez teorię prawdy Tarskiego zdaje się wskazywać na związki pomiędzy warunkami prawdziwości zdań podrzędnych i zdań złożonych. Rozwiązanie Davidsona idzie w kierunku rozbicia zdań złożonych na dwa powiązane ze sobą logicznie zdania, dla których jednak formułuje się oddzielnie warunki prawdziwości.

Problem wyrażeń okazjonalnych

Dokonując przeglądu możliwych trudności, jakie zagrażają omawianej teorii znaczenia, Davidson wskazuje również na kwestię związaną z definicją prawdy dla zdań okazjonalnych. Możliwe obiekcje jakie można wysunąć wobec zdań typu „Nie rozumiem Tęczy Grawitacji.” nie będą być może w pierwszej kolejności dotyczyć samej definicji predykatu prawdziwości, można jednak poddać w wątpliwość „zasadność twierdzenia, iż zdefiniowano właśnie prawdę”. Innymi słowy, wolno się nie zgodzić, że twierdzenie o następującej formie:

Zdanie „Nie rozumiem Tęczy Grawitacji.” jest prawdziwe wtw, gdy nie rozumiem Tęczy Grawitacji.

prawidłowo opisuje warunki prawdziwości zdania w języku przedmiotowym. Zgodnie z poglądem Davidsona bowiem, prawda zdań jest własnością zrelatywizowaną nie tylko do zdania, ale również do czasu i osoby je wypowiadającej. Stanowi to dodatkowy wymóg względem definicji prawdy dla danego zdania. Dlatego prawidłowo zanalizowana definicja dla zdania „Nie rozumiem Tęczy Grawitacji.” nie będzie brzmieć jak powyżej, lecz:

Zdanie „Nie rozumiem Tęczy Grawitacji.” jest prawdziwe jako (potencjalnie) wypowiedziane przez p w czasie t wtw, gdy p nie rozumie Tęczy Grawitacji w t”.

Problemy wskazane powyżej są tylko przykładami wskazującymi, jak daleko jesteśmy od pełnego wyjaśnienia kwestii, jak możliwa jest pełna interpretacja języka, rozumiana jako podanie warunków prawdziwości każdego potencjalnego zdania danego języka w jego metajęzyku, a więc w języku, w którym budowana jest teoria prawdy.

Powróćmy do kwestii określenia predykatu prawdziwości. Powód, dla którego powinien to być predykat trójargumentowy (a nie jednoargumentowy, orzekany wyłącznie o zdaniach) jest oczywisty. Weźmy dowolne zdanie okazjonalne takie jak np. „Je suis Titania”. Nie możemy określić wyłącznie na podstawie jego znaczenia czy jest prawdziwe czy fałszywe. Jeśli bowiem wydobywa się z ust Tytanii, jest prawdziwe, jeśli z ust kogoś innego - fałszywe, wypowiedzenie zaś tego zdania przez osobę nie znającą francuskiego nie czyni go ani prawdziwym, ani fałszywym. Rozwiązanie wykorzystujące trójargumentowy predykat prawdziwości wydaje się rozsądniejsze niż standardowa definicja z uwagi właśnie na sposób, w jaki radzi sobie ze zdaniami okazjonalnymi. Ponadto, nie abstrahuje w wyjaśnianiu od języka, dzięki czemu unika odniesień do sfery bytów pozajęzykowych, które, jak argumentował Davidson w artykule Theories of Meaning and Learnable Languages, mogą rodzić kłopoty w wyjaśnianiu pojęć semantycznych. Chociaż z teoretycznego punktu widzenia jest w tym momencie wszystko jedno czy ów predykat T(s, u, t) będziemy rozumieć jako:

„zdanie s jest prawdziwe (w języku polskim), dla mówiącego u, w chwili t”, czy jako „stwierdzenie wyrażane w zdaniu s (w języku polskim), przez mówiącego u w chwili t, jest prawdziwe”.

Opowiedzenie się za tym pierwszym określeniem jest w tym wypadku wyłącznie kwestią wygody. Drugie bowiem sugeruje, że samo zdanie może, lecz nie musi wyrażać jakiegoś stwierdzenia (czegoś na kształt dodatkowego nośnika prawdziwości zakorzenionego w zdaniu) i dopiero o danym stwierdzeniu orzekamy prawdziwość. Takie rozbicie na stwierdzenie i zdanie, które je wyraża, można potraktować jako zapowiedź analizy parataktycznej, którą Davidson przedstawił w późniejszych swoich artykułach.

To zaś, co explicite zaproponował Davidson w artykule Semantyka dla języków naturalnych, czyli żeby definiować prawdę w języku po prostu dla stwierdzeń lub konkretnych aktów mowy, które czynią z niej relację między zdaniem, mówiącym a czasem, jest konsekwencją konieczności modyfikacji teorii prawdy w stosunku do postaci, w jakiej przedstawiona została przez Tarskiego. Wiąże się to z faktem, iż warunki prawdziwości zdań w języku naturalnym muszą zostać podane właśnie w związku z okazjonalnością tych zdań. Definicja prawdy dla języków sformalizowanych nie musiała uwzględniać tego warunku.

II.5. Gdzie leży granica między semantyką a pragmatyką

Filozofia języka Donalda Davidsona nie kończy się na wykorzystującej teorię prawdy semantyce. Jak wkrótce się przekonamy, są takie zdania w języku, dla których wprawdzie da się zbudować teorię prawdy, jednak nie można mieć nadziei, że wskazane przez nią warunki prawdziwości ułatwią nam ich zrozumienie. Tego typu zdań będziemy szukać w pierwszej kolejności wśród wyrażeń, których zrozumienie nie jest możliwe wyłącznie na podstawie znajomości znaczenia dosłownego.

Rozważmy czysto hipotetycznie, że oprócz normalnych zdań twierdzących budujemy teorię prawdy również dla tych aktów językowych, które Austin nazywa czynnościami perlokucyjnymi. Czynności perlokucyjne to takie akty mowy, które wywołują skutki w sferze uczuć lub myśli słuchacza, nie ograniczając się tylko do „powiedzenia czegoś”. W pewnych okolicznościach główną intencją towarzyszącą wypowiedzi mówiącego nie jest na przykład przekazanie informacji zawartej w zdaniu oznajmującym, lecz właśnie wywarcie wpływu na słuchacza za pomocą słów. W przykładzie Davidsona osoba wypowiadająca w języku polskim zdanie „Słońce znajduje się nad reją” chce zwrócić uwagę słuchaczowi, że przyszła pora żeby się czegoś napić. Można sobie wyobrazić, że jest to rodzaj żeglarskiego kodu, którym posługuje się w tym momencie mówiący, oczekując, że słuchacz go zrozumie, tj. weźmie to zdanie za zachętę, by się napić. Zastanówmy się, jak można poradzić sobie z tym zdaniem na gruncie teorii prawdy. W postaci, w jakiej przedstawiona została wyżej, doprowadzi nas ona wyłącznie do następującego T-zdania:

(♣) Zdanie <<Słońce znajduje się nad reją>> jest prawdziwe w języku polskim dla mówiącego u w chwili t wtw, gdy słońce znajduje się nad reją.

Widać, że taka interpretacja tego zdania nie czyni zadość prawdziwym intencjom mówiącego. Obeznany z żeglarskim żargonem i zwyczajami słuchacz będzie natychmiast potrafił te intencje odczytać. Jeśli teoria prawdy miałaby dla tego typu zdań odzwierciedlać rzeczywiste umiejętności słuchacza, jej konsekwencją musiałoby być zdanie w rodzaju:

(♣♣) Zdanie <<Słońce znajduje się nad reją>> jest prawdziwe w języku polskim dla mówiącego u w chwili t wtw, gdy słońce znajduje się nad reją i u sugeruje, że przyszła pora, by się czegoś napić.

Jednak zbudowanie teorii prawdy, która generowałaby tego typu zdania i jednocześnie spełniała postawione przez Davidsona warunki jest niemożliwe. Nie widać na przykład, w jaki sposób można by było, na podstawie ścisłych reguł, w sposób niezawodny, odczytywać pozajęzykowe intencje mówiącego. Innym oczywistym spostrzeżeniem jest, że o czynnościach perlokucyjnych nie orzeka się prawdy. Możemy powiedzieć, że zdanie „Słońce znajduje się nad reją” jest prawdziwe, to jednak nie jest równoznaczne z odczytaniem zawartej w tym stwierdzeniu sugestii.

Komunikacja językowa jest komunikacją za pomocą znaczenia dosłownego; musi więc istnieć dosłowny sens stwierdzania, jeśli istnieją inne jego znaczenia. Teoria prawdy zajmuje się sensem dosłownym.

Davidson prawdopodobnie (nie zajmuje się bowiem nigdzie analizą czynności perlokucyjnych) stwierdziłby, że prawidłowe zrozumienie rozważanego zdania, tj. „Słońce znajduje się nad reją”, wymaga wykorzystania zarówno teorii semantycznej, jak i pragmatyki. A więc najpierw należy zbudować teorię prawdy pozwalającą na zrozumienie znaczenia dosłownego tego zdania, a następnie dokonać analizy możliwych intencji mówiącego w danej sytuacji. Semantyka bowiem, w rozumieniu Davidsona, to teoria prawdy budowana dla języka naturalnego, zaś pragmatyka języka to teoria oddziaływania na słuchaczy za pomocą słów.

W artykule What Metaphors Mean, który omawiam w dalszej części pracy, Davidson argumentuje - wbrew potocznemu przekonaniu - że rozumienie metafor wymaga czegoś więcej niż tylko narzędzia semantyczne. Owo potoczne przekonanie, że można podać znaczenie specjalne figur poetyckich ma związek z rozpowszechnionym poglądem, że wyrażają one pewne specjalne, ukryte prawdy.

Przyjęcie, że intencje pozajęzykowe towarzyszą wypowiedziom, nie jest samo w sobie niesłuszne, bo faktem jest, że takie intencje występują. Musimy jednak, z wymienionych wyżej powodów, zaniechać z uwzględniania ich w procesie interpretacji, a więc zrezygnować z budowania dla nich teorii prawdy. Wszędzie tam, gdzie mamy uzasadnione podejrzenie, że podstawowym celem jakiegoś stwierdzenia nie jest przekazanie jego znaczenia dosłownego, teoria prawdy nie będzie wystarczającym narzędziem dla zrozumienia takiego stwierdzenia. Wszelka analiza zdań wykraczająca poza odczytanie znaczenia dosłownego musi jednak takie znaczenie wykorzystywać jako podstawę.

II.6. Zgodność z faktami czyli o pojęciu prawdy według Davidsona

Alfred Tarski zdefiniował pojęcie prawdy jako prawdy w języku. Definicja ta podlegała różnym interpretacjom, m.in. takiej, w myśl której prawda jest pojęciem pustym i jako takie - zbędnym w języku. Interpretacje takie noszą nazwę redundancyjnych lub dyskwotacyjnych teorii prawdy. W artykule Zgodność z faktami Davidson stoi na stanowisku, że prawda jest pojęciem nieeliminowalnym oraz, zgodnie z intencją Tarskiego, musi być rozumiana jako w pewnym sensie korespondencyjna. Tarski oczywiście uważał swoją definicję za bliższą klasycznemu pojęciu korespondencji, zgodnie z którym o pojedynczym zdaniu prawdziwym można powiedzieć, że odpowiada pewnemu „wycinkowi rzeczywistości”. Davidson argumentuje, iż tym, czemu odpowiadają zdania języka, nie mogą być fakty lub stany rzeczy, lecz że tym czymś może być wyłącznie tzw. Wielki Fakt. Korzysta w tym celu z argumentu procy, który w tym kontekście bywa też nazywany argumentem wyrzutni lub katapulty („korespondencja z określonym faktem wyrzuca nas poza niego, bo implikuje korespondencję z Wielkim Faktem”).

Argumentując na rzecz nieeliminowalności pojęcia prawdy, Davidson sprzeciwia się deflacyjnemu ujęciu prawdy, zgodnie z którym uznaje się ją za pojęcie puste, zbędne lub nieistotne. Jak zauważają deflacjoniści, zdanie „Stwierdzenie, że Tyrone Slothrop jest Rocketmanem jest prawdziwe.” jest materialnie równoważne zdaniu „Tyrone Slothrop jest Rocketmanem.”. Spostrzeżenie to prowadzi do wniosku, iż można zdefiniować predykat prawdziwości za pomocą schematu zbliżonego do definicji podwójnej negacji, mianowicie:

„s” jest prawdziwe ↔ s

Problemy z zastosowaniem tego schematu do takich zdań jak „Twierdzenie Pitagorasa jest prawdziwe.” lub „Nic, co powiedział Arystoteles nie jest prawdziwe.” można obejść stosunkowo łatwo, przeformułowując te zdania do takich postaci, w których obcięcie zwrotu „jest prawdziwe” nie powoduje, że reszta wyrażenia ma inne znaczenie lub staje się niegramatyczna. Np.:

(p) (stwierdzenie, że p = twierdzenie Pitagorasa → p), gdzie pod p podstawimy treść twierdzenia Pitagorasa

oraz

~0x01 graphic
(Arystoteles powiedział, że 0x01 graphic
)

W każdym z powyższych typów zdań pozostają jednak zmienne zdaniowe, które muszą być interpretowane jako nazywające pewne byty. A zatem, mimo iż pozbyliśmy się predykatu prawdziwości pozostajemy pod władzą korespondencji, tym razem tylko zawoalowanej. Dodatkową konsekwencją przyjęcia, że zdania te pełnią funkcję nazw pewnych bytów jest, że wszystkie zdania prawdziwe odnoszą się do tego samego, mianowicie do Wielkiego Faktu.

Davidson nie może się zgodzić na eliminację predykatu prawdy z języka, a więc i z języka teorii, z tej przyczyny, że przy jego pomocy przypisujemy znaczenia zdaniom. Ponieważ jednak twierdzi, że znaczenia zdań i słów języka podaje teoria prawdy tylko jako całość, to korespondencja pomiędzy prawdziwymi zdaniami a rzeczywistością zachodzi tylko na poziomie całości języka.

Teoria ta jest holistyczna w tym sensie, że istnieją związki między warunkami prawdziwości poszczególnych zdań języka. Pojedyncze zdanie wyodrębnia bowiem pewien fragment rzeczywistości (fakt), lecz poprzez związki z innymi zdaniami, pośrednio wyodrębnia inne fragmenty rzeczywistości (fakty). W tym sensie wszystkie zdania odnoszą się do Wielkiego Faktu, czyli do prawdy.

Z kolei w artykule A Coherence Theory of Truth and Knowledge, Davidson broni z kolei koherencyjnego pojęcia prawdy, które musi być również zachowane dla całości teorii znaczenia wraz teorią przekonań, mimo iż zazwyczaj te dwa ujęcia prawdy (koherencyjne i korespondencyjne) wzajemnie się wykluczają. Zdania prawdziwe w danym języku są prawdziwe nie tylko dlatego, że wszystkie razem korespondują z rzeczywistością pozajęzykową, ale również dlatego, że muszą być wzajemnie niesprzeczne. Należy tu znowu dodać, że nie chodzi o globalną niesprzeczność wszystkich zdań, które mogą w różnych okolicznościach być uznane za prawdziwe. Na zachowanie takiej niesprzeczności nie pozwala charakter języka naturalnego i wykracza ona poza możliwości istot ludzkich.

To co Davidson nazywa koherencyjną teorią prawdy (a właściwie jej namiastką) jest teza, że nasza wiedza o świecie, wyrażona za pomocą koherentnego (w luźnym tego słowa znaczeniu) układu przekonań, jest w większości prawdziwa.

Tym, o co chodzi Davidsonowi jest zgodność lokalna, a więc zgodność z zestawem przekonań żywionym przez mówiącego danym językiem na tyle, na ile nie uświadamia on sobie ich sprzeczności.

II.7. Teoria interpretacji Donalda Davidsona

W artykule Interpretacja radykalna Davidson, rekapitulując niejako wnioski ze swoich wcześniejszych prac, podaje dwa wymogi, które musi jego zdaniem spełniać teoria interpretacji. Po pierwsze, oczekuje się od teorii, żeby ktoś, kto ją zna, potrafił interpretować wypowiedzi, do których się ona stosuje. W takim sformułowaniu mieści się kilka ustaleń, o których już częściowo była mowa wyżej. Chodzi o to, żeby teoria umożliwiała interpretację nieskończonej ilości zdań danego języka, jednak bez uciekania się do nieużytecznych znaczeń zreifikowanych. Należy też uwzględnić aspekt pragmatyczny interpretacji, tj. porzucić nadzieję, że możliwa jest czysto abstrakcyjna teoria interpretacji przypisująca każdemu zdaniu jego znaczenie bez odwoływania się do rzeczywistych przypadków użycia języka. Chodzi tu o to, że prawdę zdań zawsze orzekamy zdaniu wypowiedzianym w danym kontekście pragmatycznym. Drugi wymóg polega na możliwości weryfikacji dokonanej interpretacji przez tego, kto jej dokonuje, na podstawie dostępnych świadectw. W przypadku kiedy budujemy teorię znaczenia dla znanego języka, świadectwami takimi będą przypadki potwierdzania lub negowania twierdzeń teorii przez kompetentnego użytkownika danego języka. Niemniej jednak,

…w przypadku radykalnej interpretacji, oczekujemy od teorii, że dzięki niej zrozumiemy poszczególne wypowiedzi, których wcześniej nie rozumieliśmy, zatem ostatecznym świadectwem na rzecz tej teorii nie może być próbka poprawnych interpretacji. W ogólnym przypadku muszą być to takie świadectwa, które są dostępne dla kogoś, kto jeszcze nie wie, jak interpretować wypowiedzi, którymi teoria ma się zajmować: świadectwa, które można ustalić bez konieczności używania takich pojęć językowych, jak znaczenie, interpretacja, synonim itp.

Davidson stawia tezę, że wymogi te spełnia semantyczna, a więc opierająca się na pojęciu przekładu, teoria prawdy. Teorią taką jest oczywiście teoria prawdy Tarskiego, która jednak musi zostać odpowiednio zmodyfikowana tak, by mogła stosować się do języków naturalnych.

Pojęcie interpretacji radykalnej pojawiło się pierwotnie u Quine'a i przybrało postać teorii przekładu radykalnego. Przekład taki miał polegać na stworzeniu przez wysłanego w teren lingwistę podręcznika przekładu jakiegoś nieznanego języka bez pomocy tłumaczy. Bazą takiego podręcznika miały się stać wyłącznie wydawane przez mówiących nieznanym językiem dźwięki oraz zbiór obiektywnych bodźców atakujących receptory zmysłowe zarówno lingwisty, jak i badanych przez niego osobników. Rozważania Quine'a miały na celu ustalenie, jakiemu fragmentowi języka można nadać znaczenie opierające się bezpośrednio na warunkach bodźcowych, a jaki fragment pozostaje w ten sposób nieuwarunkowany, a więc wymaga bardziej skomplikowanych zabiegów interpretacyjnych. Inną tezą Quine'a było stwierdzenie, że możliwe jest sporządzenie podręczników przekładu, które na różne sposoby odzwierciedlają dyspozycje językowe mówiących, a więc są różne między sobą, pozostając jednak w zgodzie z ogółem owych dyspozycji. Ta ostatnia teza nosi nazwę tezy o niezdeterminowaniu przekładu. Davidson próbuje jednak odpowiedzieć na inne pytania i na co sam zwraca uwagę, jego odrzucenie idei podręcznika przekładu jako metody rozwiązania problemu interpretacji radykalnej nie może być traktowane jako krytyka Quine'a.

Zdaniem Davidsona „rozumienie mowy drugiego człowieka zawsze pociąga za sobą radykalną interpretację”. Charakterystyczna dla jego ujęcia problemu radykalnej interpretacji jest próba odpowiedzi na pytania o wiedzę, jaka konieczna jest do zrozumienia innej osoby posługującej się językiem. Nie chodzi tu o to, by jakoś odtworzyć rzeczywistą wiedzę, posiadaną przez każdego posługującego się językiem, bo nie jest do końca jasne czy istnieje jakaś wiedza (przede wszystkim dotycząca zasad składni), która umożliwia interpretację i czy ją rzeczywiście posiadamy. Na tym etapie mamy dość ogólnie scharakteryzowaną teorię, która jednak być może wymaga pewnych danych czy też świadectw empirycznych by zadziałała. Zastanawiamy się czy i jakiego rodzaju świadectwa byłyby koniecznym warunkiem funkcjonowania teorii w takim kształcie, jaki wyłonił się z wcześniejszych rozważań nad pojęciem znaczenia. Davidson odrzucił bowiem z różnych względów wiele wcześniejszych teorii znaczenia jako niezadowalających filozoficznie. Pojęcie znaczenia, jakie powstało, nie ma być może wiele wspólnego z potocznymi intuicjami, ale obroniło się przed zarzutami natury formalnej. Udzielenie odpowiedzi na pytanie o konieczną wiedzę, jaką musi posiadać użytkownik teorii pociągnie za sobą kolejną kwestię, czy wiedza tak jest możliwa.

Zbudowanie teorii prawdy od zera nie byłoby możliwe gdyby interpretator nie mógł rozpoznać u mówiącego postawy uważania zdania za prawdziwe. Jest to warunek konieczny, ponieważ budując zbiór zdań prawdziwych, nie uznajemy hurtowo jakiegoś zestawu zdań, tylko zawsze robimy to po kolei. Jest to wymóg, by tak rzec, natury technicznej. Będąc zatem w sytuacji radykalnego interpretatora, nie mamy żadnych wskazówek interpretacyjnych innych niż potakiwanie i zaprzeczanie oraz wspólny z mówiącym zestaw świadectw empirycznych. Warunkiem niezbędnym, lecz zapewnionym poniekąd automatycznie, jest posiadanie przez interpretatora pewnego zbioru koherentnych przekonań, z którymi konfrontuje przekonania rozmówcy. Na dalszym etapie, coraz bardziej przydatny okazuje się również rosnący zbiór wzajemnie niesprzecznych przekonań rozmówcy, który poznajemy na podstawie zinterpretowanych zdań.

Interpretacja w rozumieniu Davidsona to, jak pamiętamy, budowanie teorii prawdy dla jakiegoś języka w metajęzyku, którym jest nasz własny idiolekt. W tym sensie, w postaci radykalnej, można uważać ją za odpowiednik Quine'owskiego podręcznika przekładu. Ogólnie rzecz biorąc, budowanie teorii prawdy polega przecież na wskazywaniu odpowiedników znaczeniowych zdań obcego języka lub idiolektu w naszym własnym. Różnica polega na tym, że wyjaśnienie interpretacji radykalnej przez Quine'a nie operuje pojęciem przekonania i nie jest rekurencyjne. Wiązało się to z nieco innym rozumieniem języka. U Quine'a stanowił on „zespół teraźniejszych dyspozycji do zachowania werbalnego, pod względem których użytkownicy tego samego języka chcąc lub nie chcąc upodobnili się do siebie”. U Davidsona tymczasem wypowiadane przez mówiącego zdania, stanowią zawsze aktualizacje jego przekonań. Przekonania te musimy konfrontować z naszymi własnymi, w szczególności z nasza wiedzą o mówiącym. Chodzi przede wszystkim o wiedzę o jego postawach propozycjonalnych, z których takie a nie inne przekonania mogą wynikać. Nie możemy zatem przypisać czyimś słowom znaczeń dopóki nie znamy jego postaw. Ponieważ jednak jedyna możliwość poznania postaw mówiącego polega na znajomości znaczeń jego słów, mamy do czynienia z cyrkularnością. Jest to problem, który Davidson próbował rozwiązać przy pomocy teorii decyzji.

Ubóstwo wskazówek nie jest jedyną przeszkodą na początkowym etapie interpretacji. Mówiący bowiem może (świadomie lub nie) wprowadzać nas w błąd. Można jednak przyjąć, a wręcz jest to jedyne rozsądne w takiej sytuacji wyjście, że w większości przypadków nasz rozmówca potwierdza i zaprzecza zgodnie z prawdą. Zasada nakazująca podobne założenie nazywana jest zasadą życzliwości, którą Davidson, nawiasem mówiąc, rozwija w stosunku do postaci, w jakiej występowała w Word and Object Quine'a.

Interpretacja w takim rozumieniu, jakie przedstawiłem powyżej jest niezdeterminowana. Davidson dopuszcza możliwość istnienia kilku równorzędnych teorii prawdy dla nieznanego języka wtedy, gdy jest on interpretowany na podstawie wspólnych mówiącemu i interpretatorowi świadectw, a więc tak, jak ma to miejsce w interpretacji radykalnej. Przykładów na to, że można mówić prawdę o jakimś zdarzeniu na różne sposoby nie brakuje w języku. Możemy podawać temperaturę w stopniach Celsjusza i Fahrenheita, lecz nie ma wyraźnych powodów, by powiedzieć, że jeden lub drugi sposób jest tym właściwym, wartość temperatury jest bowiem zrelatywizowana do skali. Jest to konsekwencja przyjęcia językowego holizmu raczej niż epistemologicznych uwarunkowań interpretacji. Tym co istotne jest bowiem ogólny schemat przypisań wartości liczbowych, jak w przypadku pomiaru temperatury i poszczególnych przekonań, jak w przypadku interpretacji, nie zaś konkretna wartość liczbowa lub pojedyncze znaczenia słowa czy zdania przypisane w danym przypadku.

Rozważmy przykład interpretacji jakiegoś zdania idiolektu rozmówcy naszym własnym. Niech to będzie zdanie „Arystoteles był nauczycielem Platona”.

  1. Ponieważ dążymy zawsze do możliwie najprostszych wyjaśnień, tworzymy

teorię prawdy, zakładając, że rozmówca się pomylił. Wykorzystamy w związku z tym następujące aksjomaty:

Otrzymamy w rezultacie T-zdanie: „Zdanie <<Arystoteles był nauczycielem Platona>> jest prawdziwe wtw, gdy Arystoteles był uczniem Platona”.

  1. Jeśli powyższa teoria okaże się błędna, o czym możemy się przekonać, konfrontując ją z innymi przypadkami użycia przez rozmówcę słów uczeń i nauczyciel, następnym krokiem będzie stworzenie nowej. W dalszym ciągu dążymy do możliwie najprostszego wyjaśnienia znaczenia naszego zdania i podejmujemy kolejną próbę interpretacji tak, by zachować kształt zdania języka przedmiotowego także dla metajęzyka. Wykorzystamy następujące aksjomaty:

Otrzymamy w rezultacie T-zdanie: „Zdanie <<Arystoteles był nauczycielem Platona>> jest prawdziwe wtw, gdy Platon był nauczycielem Arystotelesa”.

  1. Jeśli teoria naszkicowana w punkcie drugim okaże się również nieadekwatna, zmuszenie jesteśmy szukać innych, mniej oczywistych interpretacji.

Poszukiwania te mogą się okazać bardzo długie, a ich rezultaty zaskakujące. Jest teoretycznie możliwe, choć mało prawdopodobne, że ostatecznie zinterpretujemy nasze zdanie zupełnie inaczej, np. „Zdanie <<Arystoteles był nauczycielem Platona>> jest prawdziwe wtw, gdy wycie przeszywa niebo na wskroś”. Gwoli ścisłości warto dodać również, że termin „ostateczna interpretacja”, którego użyłem wyżej, nie pojawia się u Davidsona. Jest to rezultat niezdeterminowana interpretacji w takim rozumieniu. Może się bowiem okazać, że nawet na bardzo zaawansowanym etapie znajomości czyjegoś idiolektu lub obcego języka będziemy zmuszeni dokonać rewizji przyjętych wcześniej znaczeń. W praktyce istnieje jednak zdaniem Davidsona pewien „stan równowagi”, polegający na znajomości obcego języka w stopniu wystarczającym, by rozpoznać, że nasz rozmówca się przejęzyczył, zażartował, użył metafory itp., a nie np. użył jakiegoś słowa w nowym znaczeniu.

III Dewiacyjne przypadki użycia języka

III.1. Czym są malapropizmy

Słownikowa definicja terminu „malapropizm” mówi, że oznacza on zastąpienie jakiegoś wyrazu w zdaniu innym, podobnie brzmiącym słowem. Jest to zabieg stosowany w literaturze zazwyczaj dla uzyskania komicznego efektu, zaś w mowie potocznej często jest rezultatem przejęzyczenia, pomylenia terminów lub stosowany jest ironicznie. „Malapropos” we francuskim jest wyrażeniem przymiotnikowym lub przysłówkowym równoważnym z grubsza polskim terminom „niewłaściwy”, „niepasujący”, „nie na miejscu”. W języku angielskim funkcjonuje termin „malapropism”, który wszedł do użycia za sprawą sztuki Richarda Brinsley Sheridana The Rivals z 1775 roku. Jedna z jego bohaterek, pani Malaprop, chcąc być uważaną za osobę elokwentną próbowała używać wyszukanego słownictwa nieustannie się jednak myląc i przekręcając słowa na inne, podobnie brzmiące.

Można jednak termin „malapropizm” stosować również do pewnej szerszej kategorii wyrażeń językowych. Otóż, są to takie stwierdzenia, które wprowadzają nowe, tj. wcześniej niewyuczone przez interpretatora słowa lub nawet dłuższe zwroty, a które mimo to potrafi on prawidłowo zinterpretować. Są to na przykład wypowiedzi niekompletne, które jednak interpretator postrzega jako kompletne, a raczej, w sposób poniekąd automatyczny, uzupełnia je samodzielnie. Są to stwierdzenia niegramatyczne, przejęzyczenia, stwierdzenia należące do nieznanych wcześniej idiolektów, błędy drukarskie itp. Skoro jednak ktoś, kto zna dany język będzie potrafił zrozumieć tego typu wyrażenia, wobec tego pytanie brzmi, jak teoria Davidsona zamierza uporać się z tym faktem? Jeśli bowiem mamy ją uważać za rodzaj modelu, będącego w mniejszym lub większym stopniu odwzorowaniem wiedzy i umiejętności, jakie posiada kompetentny użytkownik języka, również i taka umiejętność powinna znaleźć w niej swoje wytłumaczenie. Wydaje się tymczasem, że malapropizmy nie mogą być skutecznie wyjaśniane przez teorię w takim brzmieniu, tzn. można oczekiwać, że budując teorię prawdy dla danego języka otrzymamy sprzeczne rezultaty empirycznego testu teorii w przypadku różnych osób mówiących tym samym językiem.

Spróbujmy podać kilka przykładów takich stwierdzeń i jeszcze dokładniej je scharakteryzować. Otóż, nie musi być w nich nic zaskakującego lub zabawnego, nie muszą opierać się na jakimś komunale, nie muszą być zamierzone tak, jak gry słów i wreszcie, niekoniecznie muszą być grą słów. Niektóre tego typu wyrażenia, brane dosłownie, mają nawet jakiś sens. Po polsku można by się pokusić o następujący przykład: „Jego pulchne ciało pisnęło wpadając do wody”. Z kolei przykładem stwierdzenia dosłownie bezsensownego, ale łatwo interpretowalnego jest zdanie „Profesor Villalobos, jedząc tost z serem, pobudził klapę marynarki i obrus”. Oczywiście interesuje nas w tych przykładach to, że słuchacz nie ma większych trudności z interpretacją tych stwierdzeń zgodnie z intencją mówiącego. Nie jest również konieczne, żeby ów nieprawidłowy wyraz czy kilka wyrazów były podobne brzmieniowo do tych właściwych, które miały się pojawić w stwierdzeniu, ani żeby należały do aktualnego słownika w danym języku. Doskonałym przykładem tego typu wypowiedzi jest wiersz Żabrołak Lewisa Carrola:

Błyszniało - szlizgich hopuch świr

Tęczując w kałdach świtrzem wre,

Mizgłupny był borolągw hyr,

Chrząszczury wlazły młe.

Żabrołak kąsa chwytem szczęk

- mój synu - szponów cięć się strzeż!

Dziabdziaba bój się! Budzi lęk

Bandaper, skroźny zwierz!

Żarłacny miecz wziął w dłoń i wciąż
Człowroga tropem dążył wraz
Aż skrywszy się, gdzie Tumtumu pnie,
Zadumał jakiś czas.

Wtem jak w uffnieniu myśli wstał:
Żabrołak z płogniem w oku wżdy
Przez tłuszczy gwiszcząc drze się zwał,
Burklotem idąc grzmi!

Raz-dwa! Raz-dwa! Na wskroś! Na wskroś!
Żarłacny miecz tnie ściachu-ciach!
Gdy ścierwem legł, wziął jego łeb
W dom galopyszniąc gna!

"Tyś żabrołaka zrąbł! Pójdź zaś
W ramiona me promieńcze cny!
O chwielbny dniu! Hej-ho! Hej-lu!"
Chichrypiał rad przez łzy.

Błyszniało - szlizgich hopuch świr
Tęczując w kałdach świtrzem wre,
Mizgłupny był borolągw hyr,
Chrząszczury wlazły młe.

Tu wprawdzie nie chwytamy w lot o co chodzi w każdym wersie, jednak potrafimy z grubsza rozszyfrować ogólny sens wiersza. Podobny mechanizm interpretacyjny zapewne pozwala nam rozszyfrowywać kolejne zdania Finnegans Wake, choć tu interpretacja jest trudniejsza po pierwsze dlatego, że podobnie jak w Żabrołaku, występuje nagromadzenie nowych tworów słownych w dużej ilości obok siebie, zaś po drugie, owe twory obejmują często wiele języków.

III.2. Użycia dewiacyjne a interpretacja

Rozpowszechniona w języku obecność tego typu dziwnych stwierdzeń każe nam ponownie zastanowić się nad pojęciem znaczenia jakie przyjęliśmy. Najłatwiej w pierwszym odruchu opisać to zjawisko, odwołując się do pojęcia intencji. Otóż każdemu mówiącemu (nie tylko wypowiadającemu malapropizm) towarzyszy zawsze jakaś intencja znaczeniowa, zgodnie z którą chce być interpretowany. Mówiący musi ponadto zakładać, jeśli chce zostać zrozumiany, że wiedza językowa interpretatora, a więc ta, która odpowiada za rozumienie dowolnego stwierdzenia w danym języku, pokrywa się zasadniczo z jego wiedzą, tj. wiedzą pozwalającą na skonstruowanie dowolnego sensownego zdania w tym języku. Kiedy mówiący wypowiada malapropizm, wówczas, nawet jeśli jest on niezamierzony, jego intencja znaczeniowa rozmija się z tym, co rzeczywiście zostało powiedziane, tj. ze znaczeniem literalnym stwierdzenia. Zaś wiedza językowa, którą trzeba będzie jeszcze bliżej scharakteryzować, pozwala zrozumieć wypowiedź. Jest to rozróżnienie, z którego Davidson nie chce rezygnować, mianowicie, z rozróżnienia pomiędzy literalnym znaczeniem stwierdzenia, a tym, co przez to stwierdzenie rozumie mówiący. By je zachować, należy zdaniem Davidsona zmodyfikować nasze pojęcie o tym, co to znaczy rozumieć język, albo nawet w ogóle zmodyfikować pojęcie języka, jakie można było odnaleźć w klasycznych tekstach z Prawdą i znaczeniem na czele. Chodzi tu o pojęcie języka jako czegoś w rodzaju komputerowego software'u lub zbioru reguł działania, które stosowane wytrwale prowadzą do niezawodnych rezultatów. Niezawodnych w takim sensie, w jakim niezawodna może być komunikacja wyjaśniana w terminach niezdeterminowanej, ale adekwatnej interpretacji stwierdzeń jednego idiolektu w innym. Istnienie malapropizmów stawia pod znakiem zapytania istnienie podobnego zbioru reguł. W szczególności, zapowiada Davidson, należy zacząć od scharakteryzowania tego, co jest w stwierdzeniach danego języka dosłowne i spróbować to oddzielić od konwencjonalnej domieszki tego co umowne.

III.3. Pierwsze znaczenie

Zapomnijmy przez moment o znaczeniu dosłownym i zajmijmy się na razie nowym terminem, jaki pojawia się w omawianym artykule, mianowicie „pierwszym znaczeniem”. Będziemy go stosować do słów i zdań w takim kształcie, w jakim są one wypowiadane przez mówiącego w danej sytuacji. Jeśli zaś owa sytuacja, kontekst pozajęzykowy oraz sama osoba mówiącego da się określić jako standardowa czy normalna, wówczas pierwszym znaczeniem wypowiedzi będzie to, które można odczytać opierając się na dobrym słowniku. Idąc dalej tą drogą rozumowania, powiemy, że pierwsze znaczenie jest pierwsze w toku interpretacji. A więc na przykład, jeśli zechcemy zinterpretować fragment wiersza, jakakolwiek głębsza egzegeza musi się opierać na znajomości podstawowych znaczeń poszczególnych słów. Jednak ten ostatni wniosek nie musi akurat być słuszny. Porządek, w jakim interpretujemy niektóre teksty lub (rzadziej) wypowiedzi bywa czasem odwrotny. Niekiedy możliwe jest bowiem w miarę dokładne zapoznanie znaczenia pojedynczego słowa, należącego do jakiejś wypowiedzi, po uprzednim zrozumieniu, o co chodzi w całości tej wypowiedzi.

Aby rzucić więcej światła na pojęcie pierwszego znaczenia, lepszym sposobem będzie odwołanie się w tym momencie do intencji mówiącego.

Intencje, które towarzyszą aktowi językowemu są zazwyczaj jednoznacznie ukonstytuowane przez relację środków do celu (która może, choć nie musi być przyczynowa).

Przypuśćmy, że poeta chciał w wierszu zawrzeć czyjąś pochwałę, dajmy na to, swego mecenasa. W tym celu chce przedstawić za pomocą słów jakieś obrazy, które skojarzone z osobą owego mecenasa sprawią, że czytelnik zobaczy go w pozytywnym świetle. Żeby przedstawić te obrazy używa archaizmów w miejsce współczesnych słów (tak jak w przykładzie Davidsona Szekspir w Sonecie LIII; w polskim przekładzie tego sonetu efekt ten nie występuje). Pierwsze znaczenie jest związane właśnie z pierwszą w porządku środków do celu intencją poety, a więc z intencją wywołania takiego a takiego skojarzenia.

Takie określenie pierwszego znaczenia nie stawia żadnych przeszkód, by stosować je także do znaków pozajęzykowych, a więc zbliża się do teorii znaczenia nienaturalnego Grice'a. Zawęźmy nieco definicję. Pierwsze znaczenie ma dotyczyć tylko zachowań językowych, a więc interpretujemy jakiś sygnał jako posiadający pierwsze znaczenie, kiedy zarówno jego nadawca jak i interpretator współdzielą jakiś złożony system przekonań lub teorii, pozwalający na pokazanie w jaki sposób zachodzi inferencja w jego ramach oraz kiedy ów system pozwala na interpretację nowych, tj. wcześniej nie wyuczonych stwierdzeń, w jakiś spójny, uwzględniający logiczną strukturę systemu, sposób.

Davidson wymienia trzy podstawowe zasady dotyczące pierwszego znaczenia, których analizowaniem zajmie się w omawianym artykule.

(1) „Pierwsze znaczenie jest systematyczne”. Systematyczność dotyczy tu powiązań między poszczególnymi stwierdzeniami w języku. Interpretator bowiem potrafi zrozumieć komunikat w danym języku na podstawie, z jednej strony, rozumienia jego elementów składowych, zaś z drugiej - na podstawie rozpoznania jego struktury. Wyjaśnienie zaś tego wymaga przyjęcia holizmu językowego, który każe nam uznawać istnienie semantycznych związków między stwierdzeniami.

(2) „Pierwsze znaczenia są współdzielone”. Obie strony procesu interpretacji muszą znać tą samą metodę interpretacji. Oczekiwania ze strony mówiącego co do wiedzy interpretatora muszą odpowiadać owej wiedzy, by proces doszedł do skutku. I odwrotnie, słuchacz oczekuje, że nadawca komunikatu wypowiada go, mając na uwadze wspólne im obu reguły dotyczące rozumienia.

(3) „Pierwszymi znaczeniami rządzą konwencje i prawidłowości językowe”.

Oznacza to, że jakąkolwiek interpretację musi poprzedzać nabycie przez interpretatora i rozmówcę skonwencjonalizowanej umiejętności językowej wykorzystywanej zarówno jako narzędzie rozumienia, jak i konstruowania wypowiedzi.

W odniesieniu do punktu trzeciego od razu nasuwa się spostrzeżenie, że ponieważ dane słowo może pełnić różne funkcje semantyczne, to interpretacja stwierdzeń zawierających to słowo nie może się w każdym przypadku opierać na takiej konwencjonalnej, wyuczonej kompetencji. Mimo iż sama interpretacja odbiegającego od normy przypadku jest jak widać możliwa, to perspektywy dla sformułowania jakiegoś teoretycznego, satysfakcjonującego nas wyjaśnienia, są mało zachęcające. A tym, co by nas satysfakcjonowało jest podanie ścisłych reguł dotyczących semantyki wyrażeń dwuznacznych, a precyzyjnie i w duchu semantyki Davidsona mówiąc, takich reguł, które pokazywałyby, że nie ma w języku wyrażeń innych niż jednoznaczne.

Nieco inny problem stanowią subtelności językowe, którymi zajmował się Grice, np. wpływu szyku zdania na znaczenie (jak w przykładzie „Pobrali się i mieli dziecko” a „Mieli dziecko i się pobrali”, gdzie formalna teoria nie wykryje różnicy znaczeń w przeciwieństwie do kompetentnego użytkownika języka) lub przypadków w których konieczne jest rozróżnienie pomiędzy dosłownym znaczeniem stwierdzenia a tym, co ono implikuje.

Sztuka polega tutaj na dokonaniu podziału wyrażeń językowych na takie, które mogą być wyjaśnione za pomocą formalnej teorii i takie, które należy próbować wyjaśniać w jakiś inny sposób. Malapropizmy, o czym już była mowa, w przeciwieństwie do powyższych przypadków (tj., np., zmiany szyku), wprowadzają nowe wyrażenia, których podstawowe umiejętności językowe nie obejmują. Mimo to formalna teoria znaczenia, jak zobaczymy za chwilę, będzie potrafiła je zinterpretować. Z kolei wspomniane wyżej umiejętności dokonywania subtelnych dystynkcji zaliczymy w większości wypadków do kompetencji językowej, jednak perspektywy teoretycznego ich wyjaśnienia nie są obiecujące.

VII.4. Rozwiązanie kwestii wyrażeń dewiacyjnych

Jak można zatem przeprojektować nasze trzy zasady, by nie negowały możliwości interpretacji malapropizmów? Pierwsza zasada dopuszcza wprawdzie możliwość interpretacji nieskończonej liczby zdań, ale jest to możliwe jedynie dzięki opanowaniu skończonego słownika i zasad składni, które można stosować rekurencyjnie. Tymczasem problem stanowią stwierdzenia, zawierające słowa, które nie należą do słownika danego języka, a mimo to są prawidłowo interpretowane.

Davidson stawia hipotezę, że przyjęcie zasad 1 i 2 nie stoi w sprzeczności z możliwością interpretacji malapropizmów. Możliwość ta znika dopiero w momencie, gdy dołączymy do nich zasadę 3. Wyjaśnienie dlaczego tak się dzieje wymaga pewnego wprowadzenia. Kiedy Keith Donnellan poczynił swoje słynne rozróżnienie dotyczące deskrypcji określonych, wyodrębniając dwa jej możliwe użycia: referencyjne i atrybutywne, Alfred McKay zarzucił mu, że jego teoria przypomina punkt widzenia, który reprezentuje popularna w angielskojęzycznej literaturze postać, Humpty Dumpty. Humpty Dumpty powiada, że kiedy on używa jakiegoś słowa, to znaczy ono to, co on uzna, że znaczy. Davidson zgadza się z repliką Donnellana, który stwierdza, że jest daleko od przyjęcia podobnej teorii, gdyż jej fałszywość jest niemal oczywista. Nie można wprowadzać do słownika zupełnie nowych słów, bez jakichkolwiek kontekstowych wskazówek interpretacyjnych i oczekiwać, że zostanie się zrozumianym. Oczekiwania co do sposobu interpretacji muszą się pokrywać u mówiącego i słuchacza. W przeciwnym razie nadawca nie będzie mógł dostosować swojego komunikatu do przekonań interpretacyjnych odbiorców. Przykładem takiego niedostosowania zdaje się właśnie być referencyjne użycie deskrypcji określonych.

W tym momencie można poczynić spostrzeżenie, że teoria znaczenia Davidsona nie potrafi prawidłowo zinterpretować referencyjnych przypadków użycia deskrypcji określonych tak długo, jak przekonania, co do sposobu interpretacji, żywione przez odbiorców, nie pokrywają się z oczekiwaniami nadawcy, co do posiadania przez odbiorców owych przekonań. Jest tak dlatego, że prawidłowa interpretacja prawdziwego zdania „Autor zasady nieoznaczoności został laureatem Nagrody Nobla.”, jeśli przyjmiemy użycie referencyjne, brzmi „Niels Bohr jest autorem zasady nieoznaczoności i laureatem Nagrody Nobla.”, które to zdanie jest fałszywe. Omawiana teoria znaczenia nie potrafi zaś interpretować zdań prawdziwych jako fałszywych, nawet jeśli taka interpretacja jest zgodna z intencją mówiącego, ale owa intencja opiera się na jego czystym widzimisię, jak w teorii a la Humpty Dumpty.

Stąd też, komentarz Davidsona jest taki, że prawdą jest to, co mówi MacKay, że nie możemy zmienić znaczenia ani odniesienia jakiegoś terminu tylko dlatego, że mamy akurat taki kaprys. Możemy jednak to zrobić pod warunkiem, że istnieją uzasadnione przesłanki, że zostaniemy zinterpretowani zgodnie z owym kaprysem, a w sprzyjających okolicznościach owe przesłanki możemy nawet samodzielnie sfabrykować. Zdaniem Davidsona sedno problemu nie tkwi jednak w tym, że odniesienie lub znaczenie stwierdzenia zmienia się w stosownych okolicznościach, ale w tym, że nie dostrzegamy w użyciu referencyjnym różnicy pomiędzy tym, co znaczą lub do czego odnoszą się słowa w danym stwierdzeniu, a tym, co ma na myśli i do czego się odnosi autor stwierdzenia. W zdaniu „Autor zasady nieoznaczoności został laureatem Nagrody Nobla.”, użytym referencyjnie i w takim kontekście jak we wcześniejszym przykładzie, stosuje się deskrypcję „autor zasady nieoznaczoności” do kogoś, kto nie sformułował tej zasady. Jednak odniesienie tej deskrypcji, wziętej bez kontekstu, opiera się na normalnych znaczeniach słów, które zawiera, a więc i na ich zwykłych odniesieniach. Tak więc mówiący odniósł się do jakiegoś deskryptu, w tym przypadku Nielsa Bohra, przy pomocy deskrypcji, której właściwym odniesieniem jest Heisenberg.

Davidson zwraca uwagę, że czym innym jest jednak (1) zmiana odniesienia i znaczenia na mocy kaprysu mówiącego (prowadząca do teorii a'la Humpty Dumpty), a czym innym (2) malapropizmy oraz (3) referencyjne użycie deskrypcji Donnellana. Przypadki drugi i trzeci są interpretowalne w praktyce, a więc powinny też być interpretowalne w teorii znaczenia. Wygląda to następująco. Kompetentny interpretator zawsze jest wyposażony jakąś teorię znaczenia, a więc, zgodnie z ogólnie przyjętymi wymogami, potrafi zinterpretować dowolne zdanie w danym języku. Mówiący wypowiada jakieś zdanie z pewną intencją znaczeniową, tzn. z oczekiwaniem, że zostanie z interpretowane w taki, a nie inny sposób. Jednak teoria, w takiej postaci, jaką dysponuje interpretator, może nie pozwolić na interpretację zgodną z oczekiwaniami mówiącego. Jeśli mimo to, zostaje on zinterpretowany prawidłowo, znaczy to, że interpretator dostosował na użytek tego przypadku swą teorię. Ten mechanizm dostosowawczy działa nie tylko przy interpretacji słów, które nie wchodzą w skład słownika danego języka, ale również przy interpretacji słów obecnych w języku, ale nie znanych wcześniej interpretatorowi. Mówiącemu, który wprowadza takie nowe słowo czy stwierdzenie i zostaje prawidłowo zinterpretowany, proceder ten, używając sformułowania Davidsona, „uchodzi na sucho”. Tym, co jest tu najistotniejsze, nie jest kwestia czy mówiący chciał, czy nie chciał, by go zrozumiano, ani czy interpretator wychwycił ową chęć lub brak chęci, ale to, że nie mając uprzednio adekwatnej teorii, interpretator zdołał dokonać poprawnej interpretacji.

Nie należy mylić tej sytuacji z nauką języka w sensie nabywania podstawowych umiejętności pozwalającej na swobodne porozumiewanie się z innymi osobami władającymi tym samym językiem. W tym bowiem sensie możemy orzec o kimś, że potrafi posługiwać się językiem, czy że zna język i jest to sposób orzekania zbliżony do potocznego. Przypadek, który tu dyskutujemy polega na tym, że znamy język w sensie wyżej nakreślonym, a więc posiadamy podstawowe umiejętności, osiągnęliśmy „stan równowagi”, jak się wyraża gdzie indziej Davidson i napotykamy słowo lub stwierdzenie, z którym wcześniej nie mieliśmy do czynienia. W tym sensie oczywiście nauka języka nie została zakończona, ale należy pamiętać, iż celem, jaki przyświeca filozofii języka jest m.in. wyjaśnienie, co to znaczy znać język. Byłoby zbytnim odstępstwem od potocznej wiedzy na ten temat stwierdzenie, że nie posiadamy języka, ponieważ nigdy nie nabywamy go w całości. Nawet gdyby się zdarzyło, że ktoś opanował całość słownika jakiegoś języka naturalnego, który stanowi skończony zbiór słów, co jest teoretycznie możliwe, choć w praktyce się nie zdarza, to i tak pozostałyby mu nieopanowane neologizmy, przejęzyczenia itp., które mimo wszystko potrafiłby zrozumieć.

III.5. Teorie wcześniejsze i teorie bieżące

Przejdę teraz do omówienia tego, jak przekonania żywione zarówno przez mówiącego, jak i przez słuchacza, wpływają na interpretację oraz na siebie nawzajem. Przekonania, warto dodać, dotyczące m.in. przekonań tego drugiego z uczestników procesu komunikacji. Mówiący, ponieważ chce być zrozumiany, wykorzystuje przy konstruowaniu wypowiedzi swoją wiedzę na temat tego, jaką teorią dysponuje jego słuchacz. Przy czym, może on skonstruować wypowiedź niekoniecznie w ten sposób, by uczynić zadość tej teorii. Może sprawić, w sposób zamierzony lub przypadkowy, albo wynikający z niewiedzy na temat rzeczywistych przekonań odbiorcy, że ten będzie musiał zmodyfikować aktualnie posiadaną tj. wcześniejszą teorię („prior theory”) na teorię zaktualizowaną na użytek interpretacji nowego stwierdzenia („passing theory”). Dla mówiącego z kolei, teorię wcześniejszą stanowi teoria, co do której jest przekonany, że dysponuje nią interpretator, zaś teorię bieżącą - ta, zgodnie z którą chce być interpretowany.

Przyjęcie tego rozróżnienia i sama charakterystyka pojęcia teorii bieżącej może prowadzić do przekonania, że rozumieniem stwierdzeń rządzą konwencje, a więc do trzeciej z wymienionych na początku rozdziału zasad. Teorie wcześniejsze zakładają bowiem wiedzę w postaci pewnego zestaw przekonań, dotyczących drugiej strony procesu komunikacji, a wraz z tą wiedzą pojawiają się oczekiwania dotyczące tego, jak zostaniemy zinterpretowaniu (jeśli jesteśmy mówiącymi) lub w jaki sposób druga strona będzie się z nami komunikować (jeśli jesteśmy słuchaczami). Konwencjonalność języka, w tym sensie jest dość powszechnie uznawaną własnością, a fakt, że w większości typowych sytuacji użycia języka nie kłopoczemy się aż tak bardzo dostosowywaniem kształtu komunikatu do przewidywanych możliwości interpretatora i po prostu z góry zakładamy tożsamość jego teorii z naszą lub dokonujemy nieznacznych tylko korekt, odwraca naszą uwagę od całości przypadków użycia języka. Ponieważ obie strony procesu komunikacji dysponują jakimiś teoriami w sensie zbioru przekonań o sobie nawzajem, komunikacja zostaje zakończona sukcesem tylko wtedy, gdy teorie te pokrywają się. W szczególności, to bieżące teorie mówiącego i interpretatora musza się pokrywać. Nie jest tak jednak zawsze. Zgodnie ze słowami Davidsona, teoria bieżąca to teoria zgodnie z którą ostatecznie interpretacja zachodzi. Można sobie wyobrazić, że (patrząc od strony słuchacza) przystępujemy do komunikacji z pewnym bagażem przekonań. Okazuje się jednak, że interpretując zgodnie z tymi przekonaniami dochodzimy do jakichś sprzeczności lub nieścisłości. Na przykład stwierdzamy, że błędnie przypisaliśmy znaczenie słowom mówiącego lub okazuje się, że mówiący faktycznie żywi inne przekonania. Wówczas, po odrzuceniu możliwości, że kłamie, żartuje lub używa języka w jakiś inny, niekonwencjonalny sposób, reinterpretujemy jego słowa. Jeśli ostateczna wersja teorii jaką osiągniemy (czyli to co Davidson nazywa teorią bieżącą) spotka się z teorią bieżącą mówiącego, wówczas można powiedzieć, że nastąpiło wzajemne zrozumienie. Jeśli zaś komunikacja miałaby mieć charakter konwencjonalny, wówczas teoria po obu stronach musi uwzględniać nie tylko zwykłe, ale i wszystkie „dewiacyjne” użycia języka, baterię nieznanych imion własnych, neologizmy i to jeszcze we wszystkich możliwych sytuacjach. Konwencja oznaczałaby, że słowa lub stwierdzenia tego typu muszą zostać przyswojone przez użytkowników. To zaś jest, jak już wyżej pisałem, niemożliwe. Po drugie natomiast, istotą bieżącej teorii jest właśnie możliwość jej dostosowania do wymogów bieżącego kontekstu i fakt, że może ona poddać w wątpliwość, odrzucić lub na potrzeby sytuacji tylko „wziąć w nawias” to, co uprzednio wyuczone. Widać zatem, że u Davidsona konwencja, choć ułatwia rozumienie wyrażeń języka, to jednak odgrywa w nim rolę podrzędną. Wnosi bowiem wkład w nasze oczekiwania interpretacyjne na poziomie teorii wcześniejszych, ale nie znajduje zastosowania tam, gdzie kontekst wymaga natychmiastowego dostosowania oczekiwań, czyli na poziomie teorii bieżących.

Można przyjąć, że jeśli modyfikacja polega na tym, że zmieniamy przypisanie znaczenia jakiemuś pojedynczemu słowu, np. w wyniku tego, że w zdaniu wypowiadanym przez mówiącego pojawia się „przerażenie epitafiów” zamiast „ułożenie epitetów”, wówczas nowe wyrażenie przejmuje rolę starego i musi „na chwilę” zastąpić tamto w sieci relacji logicznych jakie zachodzą pomiędzy zdaniami języka. Teoria znaczenia stwierdzeń językowych się zmienia, lecz sama sieć relacji, a więc i umiejętność władania językiem, jego znajomość, czy po prostu język jako taki, pozostaje bez zmian.

III.6. Co to znaczy znać język

Widać stąd, że jeśli zechcielibyśmy odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy znać język, odpowiedź w terminach zbliżonych do tych, w których objaśniamy pojęcie teorii bieżącej, szłaby w złym kierunku. Język naturalny jest już czymś bardziej zbliżonym raczej do tego, co ujmuje teoria wcześniejsza, ponieważ nie zakłada jako wyuczonych dewiacyjnych użyć języka, a i tego typu użycia nie wchodzą zazwyczaj w zakres filozoficznych ani potocznych pojęć języka naturalnego. Mimo to, pewne różnice pozostają. Na przykład, warto zauważyć, że interpretator będzie dysponował różnymi teoriami wcześniejszymi dla różnych osób mówiących w tym samym języku. Już samo to pokazuje, że przenoszenie wiedzy wchodzącej w skład takich teorii, a więc wiedzy na temat przekonań poszczególnych osób, na jakąś ogólną charakterystykę języka nie jest dobrym pomysłem.

Typowa definicja języka mówi, że jest to zbiór symboli, z których można tworzyć bardziej złożone wyrażenia, zgodnie z regułami, również należącej do języka, syntaktyki. Można ją nieco rozszerzyć, twierdząc, że na język składa się „podstawowa struktura kategorii i zasad”, przez co rozumiemy nie tyle gramatykę, co zrozumienie lub wyczucie zasad jej konstrukcji. Oprócz tego dochodzi uniwersalna, a więc wspólna użytkownikom języka, lista zinterpretowanych słów, których zestawienie w wyrażeniach języka podlega owej podstawowej strukturze. Takie określenie, mimo iż jest bardziej ogólne i obejmuje więcej przypadków zachowań językowych, w dalszym ciągu nie jest satysfakcjonujące i podlega tym samym zarzutom, co bardziej szczegółowe ujęcia.

Pomijając nawet fakt, że zestaw zasad syntaktycznych wraz ze słownikiem nie wystarcza żeby zinterpretować dowolne stwierdzenie języka naturalnego, a więc zdanie wypowiadane przez mówiącego X, w chwili t, w danej sytuacji oraz nie uwzględnia wymogu posiadania różnych teorii dla różnych mówiących i interpretatorów, to taka charakterystyka narażona jest na szwank również z powodu pojedynczego wyrażenia wymykającego się wszelkim zasadom, które to wyrażenie, jak się okazuje kompetentni użytkownicy potrafią interpretować. Ale nie tylko argumenty aprioryczne przeczą, by to, co odpowiada za możliwość wzajemnej interpretacji przez użytkowników języka było czymś co jest im wszystkim wspólne. Davidson cytuje Jamesa McCawleya, który dowodzi na podstawie przeprowadzonych badań językoznawczych, że nie istnieje nic w rodzaju opisanych powyżej „podstawowych struktur” odpowiadających za rozumienie stwierdzeń. Struktur rozumianych jako, z jednej strony, podlegających regułom gramatycznym, zaś z drugiej, odpowiedzialnych za ich tworzenie zgodnie z dyktowanymi przez strukturę warunkami. A na pewno już nic takiego nie jest jedno i wspólne dla wszystkich użytkowników języka.

Davidson podsumowuje tymi słowami dotychczasowe wnioski:

Kwestia, ujmując ją bardziej ogólnie, jest następująca: to, co jest wspólne dla interpretatora i dla mówiącego, w zakresie, w jakim komunikacja jest skuteczna, nie jest wyuczone tak, jak wyuczony nie jest język, rozumiany jako rządzony regułami lub konwencjami z góry znanymi mówiącemu oraz interpretatorowi; to jednak, co jest z góry znane im obu nie(koniecznie) jest im wspólne, tak jak nie(koniecznie) język, rozumiany jako rządzony regułami i konwencjami, jest im wspólny. Tym, co jest wspólne jest, jak wcześniej, bieżąca teoria, zaś tym, co dane z góry, jest teoria wcześniejsza lub cokolwiek, na czym można by ją oprzeć.

Tak więc szansa udzielenia filozoficznie zadowalającej odpowiedzi na pytanie o to, czym jest język wciąż się oddala. Jedna z możliwości byłaby taka, że posiadanie tego samego języka przez różne osoby mierzy się stopniem i częstotliwością zbieżności ich teorii bieżących. To byłoby jednak bardzo niedokładne i mało przydatne określenie. Jak bowiem stwierdzić stopień zgodności teorii, powyżej którego mamy do czynienia z wspólnym językiem, inaczej niż na oko? Prawdopodobnie doprowadziłoby to ponownie do sytuacji kompletnego zamieszania pojęciowego, w której każdy gdzie indziej widziałby język. To po pierwsze. Po drugie, pamiętajmy, że teorie bieżące ulegają zmianom wraz z każdą większą reorientacją, jaka zachodzi podczas jednej nawet rozmowy. To doprowadziłoby znowu do wielości języków, które na dodatek nie byłyby wyuczalne; nie byłoby takiej możliwości by z góry można było przewidzieć jak zinterpretować każde wyrażenie mówiącego.

Wydaje się, że jedyne co można zrobić, to wytłumaczyć, jaka umiejętność pozwala skutecznie interpretować to, co mówi druga osoba lub przemawiać tak, by zostać zrozumianym. Umiejętnością tą jest zaś konstruowanie prawidłowej teorii bieżącej; prawidłowej, tj. zgodnej z bieżącą teorią drugiej strony. Jest to wytłumaczenie mające tendencję do „kręcenia się w kółko”, a to dlatego, że niewiele więcej można powiedzieć na temat kompetencji językowej, a w szczególności tego, jak dochodzimy do teorii bieżących. Davidson dochodzi bowiem do wniosku, że nie ma reguł rządzących tworzeniem bieżących teorii, przynajmniej w sensie jakichś szczegółowych instrukcji, bo ogólne wytyczne da się podać. A skoro ich nie ma, to nie można się ich nauczyć i przekonanie, że kluczem do rozwiązania zagadki jest jakaś wspólna użytkownikom umiejętność, opierająca się na tych samych schematach postępowania lub tej samej metodzie, jest fałszywe. Oczywistą konsekwencją tych konkluzji jest fałszywość trzech zasad, sformułowanych przez Davidsona na początku artykułu i stanowiących zwięzłe ujęcie problemu kompetencji językowej. Jest to ujęcie, z którym filozofowie języka zapewne w większości by się zgodzili, przynajmniej jeśli pozostawić je w tak ogólnym sformułowaniu. Częściowo prezentował je również sam Davidson w innych tekstach. Ostatecznie, zasadę nr 3 Davidson odrzuca bezdyskusyjnie, zaś 1 i 2 - dopuszcza, pod warunkiem, że będziemy je rozumieć w szczególny sposób. Domyślać się należy, że chodzi mu o jakiegoś rodzaju ograniczenie ich stosowalności tak, by nie obejmowały dewiacyjnych użyć języka.

III.7. Zarzuty Michaela Dummetta pod adresem koncepcji języka Davidsona

W tekście A Nice Derangement of Epitaphs, znajduje się wiele stwierdzeń, które można zakwestionować. Niektóre z nich stały się przedmiotem krytyki Michaela Dummetta. Postaram się wyjaśnić czy zarzuty te są słuszne, czy też wynikają z nieporozumienia. Davidson sam je omawia i odpowiada na nie w tekście A Social Aspect of Language. Obiekcje, co nie dziwi, pojawiły się odnośnie konkluzji poprzedniego artykułu, którą można streścić w słynnym skądinąd powiedzeniu, że nie istnieje coś takiego jak język, jeśli jest on tym, za co bierze go wielu filozofów i lingwistów. Tym zaś, za co się go często bierze jest zbiór reguł syntaktycznych, wraz ze słownikiem, który musi być opanowany przez uczestników komunikacji jeśli mają się wzajemnie zrozumieć. Może tu się pojawić pewne nieporozumienie wynikające z niejasności sformułowań Davidsona. Jego zdaniem, precyzyjnie mówiąc, korzysta się, i to nawet często, z podobnych reguł, wspólnych użytkownikom języka w takim sensie, że nauczyli się oni je wykorzystywać w podobny sposób, ale reguły te nie pozwalają na wyczerpujące wyjaśnienie wszystkich przypadków wzajemnego ich zrozumienia. Co więcej, z teoretycznego punktu widzenia, hipostazowanie takich reguł jest niepotrzebne, nawet jako posiadających ograniczone zastosowanie (do niedewiacyjnych przypadków użycia języka). Jest niepotrzebne, ponieważ nie wyjaśnia interpretacji ani trochę lepiej niż to, co ostatecznie zaproponował Davidson, czyli wyjaśnienie jej w terminach teorii wcześniejszych i bieżących.

Drugi z ważnych zarzutów dotyczy odwrócenia przez Davidsona przyczynowo-skutkowego porządku w wyjaśnianiu pojęcia języka. Wyjaśnienie to bowiem odbywa się w terminach wzajemnego rozumienia ich wypowiedzi, nie zaś na odwrót. A więc nie dlatego użytkownicy potrafią się zrozumieć ponieważ posiadają wspólny język, lecz dlatego się o nich mówi, że posiadają wspólny język, ponieważ potrafią się porozumieć. Konsekwencja takiego wytłumaczenia może się wydać szokująca, szczególnie jeśli zapominamy o całej towarzyszącej jej argumentacji, tymczasem jest ona zrozumiała i oczywista po uwzględnieniu uzasadnienia. Mówi zaś ona, że idea wspólnego języka i w ogóle obrona tego pojęcia w takim rozumieniu jest niepotrzebna i z filozoficznego punktu nieistotna o tyle, o ile polega na ustalaniu zbieżności idiolektów (pojęcie z grubsza odpowiadające teoriom bieżącym i wcześniejszym). Dodatkowo zaś, zdaniem Dummetta, Davidson nie przedstawia żadnego niecyrkularnego wyjaśnienia sytuacji kiedy idiolekty są zbieżne. Niemniej jednak zarzut ten jest wątpliwy. Patrząc tylko i wyłącznie na artykuł A Nice Derangement of Epitaphs można rzeczywiście odnieść takie wrażenia, ponieważ w pewnym sensie kwestionuje on to, co pisał Davidson wcześniej, jednak w obliczu całości systemu Davidsona, zawierającego szczegółowe wyjaśnienie czym jest idiolekt i jak zbudować dlań teorię prawdy, zarzut ten ulega osłabieniu.

Dummett twierdzi następnie, że Davidson popełnia nieuprawnione rozszerzenie rozumienia pojęcia „interpretacji” na zwykłe sytuacje, w których dochodzi do rozumienia drugiego człowieka, a w których interpretacja zachodzi bez jakiejkolwiek świadomej refleksji czy analizy. Jest to zarzut nietrafny, Davidson nie pyta o psychologiczne warunki prawidłowej interpretacji. Niezależnie od tego jak faktycznie wygląda interpretacja od strony uczestnika komunikacji, czy robi to bezmyślnie, niemal automatycznie, czy po krótszym lub dłuższym zastanowieniu, szukamy teorii apriorycznej, która będzie w stanie wyjaśnić ten proces bez odwoływania się do konkretnych metod jakie stosują użytkownicy języków. Kompetentny użytkownik nie musi znać teorii prawdy, jej uzasadnienia ani dowodów poszczególnych T-zdań, ale, co najwyżej, musi być zdolny przeprowadzić jej test empiryczny, a mianowicie stwierdzić czy twierdzenia teorii (T-zdania) są prawdziwe czy nie. Test empiryczny mierzy adekwatność teorii prawdy i jeśli wypada on pomyślnie, uznajemy przynajmniej do momentu, gdy nie pojawia się nowe fakty, że teoria jest prawidłowa, tj. opisuje w sposób adekwatny zjawisko komunikacji.

Dummett, mówiąc o interpretacji, ma na myśli podanie, dla danego wyrażenia, drugiego wyrażenia językowego, mówiącego, co znaczy tamto pierwsze. Jest to pojęcie interpretacji, dość wąskie i ograniczone, które chce niesłusznie przypisać Davidsonowi. Pomyłka jednak jest tu możliwa, a nawet prawdopodobna, a kształt T-zdań sugeruje wręcz takie rozumienie. Tymczasem kiedy pytamy kogoś o interpretację danego stwierdzenia, powiada Davidson, nie pytamy o to, jak dokonać przekładu tego stwierdzenia, czy jakim innym stwierdzeniem je zastąpić, tylko jak dana osoba rozumie w danej sytuacji to stwierdzenie. Oczywista trudność, jaka towarzyszy temu pytaniu polega na tym, że odpowiedź nie może zostać sformułowana inaczej jak tylko za pomocą słów i stwierdzeń. Nawiasem mówiąc, jest to problem bliźniaczy do tego, związanego z ontologią stanów rzeczy. Nie można danego stanu rzeczy wyodrębnić spośród innych stanów rzeczy inaczej, jak tylko za pomocą wyrażenia językowego. Pytanie o interpretację w każdym razie dotyczy jakiegoś „stanu mentalnego”, a odpowiedź nań musi jakoś opisać ów stan, czego się nie da zrobić bez użycia słów. By uniknąć przekłamania, wystarczy pamiętać o tym rozróżnieniu. Nie jest też koniecznym warunkiem poprawnej interpretacji podanie opisu tego, w jaki sposób rozumie się stwierdzenie ani też jego przekładu.

III.8. Społeczny aspekt komunikacji

Mimo wyraźnych różnic, istnieje pomiędzy dwoma filozofami zgoda co do społecznego wymiaru, w jakim mówimy o komunikacji i języku. Bez tego wymiaru nie byłoby w ogóle o czym dyskutować. Bez drugiego użytkownika języka, jak przekonywał Wittgenstein, nie byłoby czegoś takiego, jak przypadki błędnego użycia języka. Inny przykład tego, że komunikacja rzeczywiście posiada wymiar ponadjednostkowy stanowi wskazane przez Putnama zjawisko podziału pracy językowej. Stosunek Davidsona do tego pomysłu jest ambiwalentny. Z jednej strony, zgadza się, że coś w tym rodzaju rzeczywiście występuje, mianowicie, możliwość identyfikacji odniesienia danego terminu zawdzięczamy najbardziej kompetentnym w danej dziedzinie członkom społeczności, np. by odróżnić buk od wiązu musimy być przekonani, że istnieją jacyś eksperci w zakresie dendrologii, którzy zapewniają, że dana społeczność językowa nie może się na dłuższą metę mylić w tej kwestii. Z drugiej jednak strony, poza odkryciem, że faktycznie język lub jego fragmenty nie są czyimiś arbitralnymi wytworami, spostrzeżenie Putnama nie wnosi wiele więcej do naszej wiedzy o komunikacji językowej. Było ono wykorzystywane przez niego przede wszystkim jako narzędzie krytyki znaczeń jako bytów mentalnych. Zdaniem Davidsona zaś, żadnych konstruktywnych dla teorii znaczenia wniosków nie da się na jego podstawie wyciągnąć, a już na pewno nie ma ono wpływu na to, że uznajemy jakieś stwierdzenie za posiadające znaczenie.

III.9. Czym zastąpić nieistniejący język

Inna dyskusyjna kwestia wiąże się z uznaniem lub jak w przypadku Davidsona, odmową uznania istnienia wspólnych użytkownikom reguł rządzących językiem, a więc negacja istnienia języka rozumianego w tym sensie. Dyskusja dotyczy tego, czy da się jakoś uratować przyjętą do tej pory praktykę językową, polegającą na orzekaniu, że ludzie mówią tym samym językiem. Nie da się ukryć, że wyjaśnienie, które zaproponował Davidson, jest cyrkularne. Uzasadnienie braku języka jest sensowne, ale jeśli nie język to co?

Davidson stawiając się w roli własnego krytyka proponuje nam trzy możliwe wyjścia z zaistniałej sytuacji. Po pierwsze, można twierdzić, że przeoczony został fakt, że nawet jeśli użytkownicy języka nie stosują się akurat do powszechnej normy, to ona i tak w ogólnej perspektywie ich obowiązuje. Po drugie, można przyznać, że teoretyczna możliwość komunikacji bez wspólnych reguł istnieje, ale jest czystą spekulacją, ponieważ nie da się wskazać reprezentatywnego przypadku takiej komunikacji. I po trzecie, można zgodzić się, że nie ma rozsądnej odpowiedzi na pytanie Wittgensteina: jaka jest różnica pomiędzy prawidłowym użyciem słów, a przekonaniem, że używa się ich prawidłowo?

Zastanówmy się nad tymi propozycjami po kolei. Dlaczego Davidson miał przeoczyć aspekt zobowiązania w ramach społeczności do posługiwania się ustalonymi normami językowymi? Jego zdaniem zobowiązanie względem jakiejś normy lub też jego brak nie decydują o wzajemnym rozumieniu. Fakt iż w większości sytuacji ułatwiają je i to niekiedy znacznie, nie pozwala w jednak na to, by na tym pojęciu oprzeć koncepcję języka. By to pokazać, Davidson demonstruje następujący przykład. Przypuśćmy, że ktoś opanowuje dany język na tyle, że jest w stanie rozumieć wypowiedzi w nim sformułowane i samemu generować zrozumiałe stwierdzenia, nie czuje jednak na sobie żadnego obowiązku, by mówić zgodnie z rzekomymi regułami tego języka. Wszelkie w ogóle przyczyny, dla których mówi tak, jak mówi są czymś, czego nie roztrząsa. Taki a nie inny sposób mówienia przychodzi w sposób naturalny - brzmiałoby najprostsze przyczynowe wyjaśnienie - zapewne podobnie, jak wyjaśnienie przyczyny, dla której ludzie chodzą wyprostowani. Brak zobowiązania wobec norm w tym przypadku jest bez znaczenia dla zrozumiałości wypowiedzi tej osoby. Jeśli zaś twierdzi się, że wiążący stosunek wobec normy ujawnia się dopiero wtedy, kiedy wykaże się komuś błąd językowy i ten publicznie przyznaje się doń, korygując swój sposób mówienia, to jest to słuszne twierdzenie, które pokazuje jeden ze społecznych aspektów języka, ale nie odsłania zależności: zrozumiałość wypowiedzi językowej - społeczna natura powinności wobec normy językowej. Na razie możemy powiedzieć tylko tyle, że albo dane stwierdzenie jest interpretowalne albo nie; niezależnie czy podobne powinności mają miejsce czy nie, nie ma to żadnego wpływu na komunikatywność wypowiedzi. A jeśli występuje tu jakaś powinność to tylko powinność względem własnego interesu, który polega na tym, by być prawidłowo zrozumianym. A więc konformizm wobec ustalonego społecznie sposobu mówienia nie wynika z faktu istnienia lub z treści współdzielonych zasad konstrukcji i rozumienia stwierdzeń, lecz stąd, iż konsekwencją tego konformizmu jest rozumienie.

Przejdźmy do kolejnej trudności, która polega na tym, że empiryczna sytuacja, w której dwie osoby, posługujące się z gruntu odmiennymi idiolektami, rozumieją się wzajemnie, jest tak mało prawdopodobna, że należy zaniechać postulowania takiej teoretycznej możliwości. Otóż wzajemne rozumienie połączone z gruntowną odmiennością idiolektów rzeczywiście jest czymś, co zdarza się rzadko lub nawet wcale (zależnie od tego, jak rozumiemy idiolekt), tym bardziej, że bardzo trudno wskazać jakiś, nawet wymyślony, przypadek takiego rozumienia. Jednak po to, by zademonstrować odmienność idiolektów nie trzeba szukać aż tak daleko, tj. odwoływać się do abstrakcyjnego pojęcia radykalnej interpretacji. Wystarczy odwołać się do dewiacyjnych zastosowań języka, by wykazać brak systematycznej głębokiej struktury języka. Nawet fakt, iż w takich przypadkach zazwyczaj jednocześnie znaczne obszary praktyki językowej się pokrywają, nie dezawuuje filozoficznej doniosłości tej konstatacji.

Najwięcej trudności sprawia odpowiedź na trzecią z zarysowanych dróg wyjścia i zdaniem Davidsona wymaga ona odwołania do społecznego otoczenia mówiącego. Potrzebujemy w tym momencie jakiegoś pojęcia normy, z konieczności dosyć słabego zresztą, wobec trudności, jakie są z nim związane. Uznajmy więc za taką normę przyjęty w danej społeczności językowej sposób mówienia po to, by można było łatwo ocenić czy użytkownik języka wypowiada się prawidłowo, czy nie, w terminach zgodności lub niezgodności z ową normą. Przy czym, zgodność z nią nie może być czynnikiem konstytuującym udaną komunikację w tym sensie, że jedno jest wynikałoby przyczynowo z drugiego. Musi tak być dlatego, ponieważ nie uważamy normy za zbiór wspólnych zasad lub konwencji językowych, ale traktujemy ją jako bardzo ogólne i nieostre pojęcie. Jest ono na tyle jednak precyzyjne, by w większości wypadków stwierdzić kiedy wypowiedź zostaje zakomunikowana, a kiedy nie.

Zasadniczą funkcją używania języka, pisze Davidson, jest komunikowanie (czegoś), bycie zrozumianym. Jest to funkcja, która towarzyszy zawsze wypowiedziom niezależnie od tego, co za ich pomocą chcemy osiągnąć. Ten podstawowy wymiar komunikacji jednocześnie ustanawia pewną normę, którą jest wzajemne zrozumienie i dlatego lepiej mówić, że jeśli jakaś norma istnieje to ta, którą wyznacza skuteczna komunikacja, nie zaś, że to społeczna norma decyduje o tym, czy stwierdzenie zostało zrozumiane czy nie.

Na podobnej zasadzie, jeśli mówimy o znaczeniu jakiegoś stwierdzenia, musimy wziąć pod uwagę, że jest to pojęcie wtórne wobec pojęcia skutecznej komunikacji. Mówienie zaś o skuteczności komunikacji zakłada, że mówiący żywi jakieś oczekiwania względem tego, jak zostanie zrozumiany i posiada intencje (które mniej lub bardziej efektywnie wyraża) , by być zrozumianym tak, a nie inaczej. Tak więc, mówiąc o znaczeniu stwierdzenia, zawsze trzeba uwzględniać intencje z jakimi jest wypowiadane.

Odpowiedź na pytanie Wittgensteina rysuje się w tym momencie już dość prosto, ponieważ znamy sens jaki, zdaniem Davidsona, należy przypisać stwierdzeniu „poprawne użycie słów”. Zgodnie z nim, przekonanie o poprawnym użyciu słów, towarzyszy każdemu aktowi językowemu, jako że każdemu takiemu aktowi towarzyszy jakaś intencja znaczeniowa i intencja, by być zgodnie z nią zrozumianym. Wedle tego opisu przekonanie o poprawnym użyciu słów nie musi z konieczności pociągać prawidłowego rozumienia, co wynika stąd, że teorie bieżące mówiącego i interpretatora nie muszą się zawsze zgadzać, ale musi pociągać dążność ze strony mówiącego, by zgodnie ze swoimi przekonaniami czy, jak mówimy potocznie, wedle swojej najlepszej wiedzy o słuchaczu, tak zbudował wypowiedź, by jej prawidłowa interpretacja była przynajmniej prawdopodobna. Z kolei obiektywnie poprawne użycie słów ma miejsce wtedy, gdy spełnione są dwa warunki: 1) mówiący wypowiada stwierdzenie z pewną intencją znaczeniową i oczekiwaniem, że zostanie zgodnie z nią, a więc prawidłowo, zinterpretowany oraz 2) mówiący zostaje prawidłowo zinterpretowany. Świadectwem zaś prawidłowej interpretacji jest najpierw sensowny (a więc również oparty na podobnych przekonaniach) komunikat zwrotny, a w dalszej kolejności - ciąg takich komunikatów wypowiadanych przez każdą ze stron, budujących coraz skuteczniej wzajemne zrozumienie za pomocą stopniowych udoskonaleń teorii bieżących. Zarzuty Dummetta co do tego, że użytkownik języka nie posiada w rzeczywistości żadnych teorii dotyczących jego potencjalnych interpretatorów, że nie żywi przekonań co do ich idiolektów i sposobów interpretacji, że nie wypowiada stwierdzeń zawsze z jakąś intencją znaczeniową biorą się tu, jeśli nie z niezrozumienia uzasadnienia całej tej konstrukcji teoretycznej, to raczej z innego spojrzenia na zjawisko komunikacji. Nie chodzi oczywiście o świadome intencje czy znajomość jakichś szczegółowych teorii, lecz o fakt, że sposób, w jaki się porozumiewamy koresponduje z teoretycznym ujęciem przedstawionym przez Davidsona, o ile to ostatnie nie zawiera błędów.

III.10. Podsumowanie rozważań dotyczących koncepcji języka

Wróćmy jeszcze na chwilę do przedstawionego wyżej pytania Wittgensteina. Michael Dummett twierdzi, że aby odróżnić rzeczywiste postępowanie podług reguł od złudzenia takiego postępowania, wystarczy w tym przypadku wyodrębnić i opisać wspólną, społeczną praktykę posługiwania się językiem. Z kolei zdaniem Davidsona, coś wspólnego, w tym sensie, że byłoby posiadane przez wszystkich członków danej wspólnoty językowej nie jest koniecznym wymogiem komunikacji. Wystarczy jeśli zauważamy pewną prawidłowość w używaniu języka polegającą na powtarzalności zachowań językowych. W sformułowaniu tym idzie o to, by z jednej strony uniknąć konsekwencji w postaci przyjmowania społecznie współdzielonego zestawu reguł językowych, która to konsekwencja, w obliczu analizowanych przez Davidsona przypadków praktyki interpretacyjnej i przytaczanych przez niego badań empirycznych, staje się problematyczna, zaś z drugiej, by uniknąć twierdzenia o idiosynkratyczności języka, które nie tylko przeczy powszechnemu doświadczeniu, ale również ma niezbyt interesujące konsekwencje teoretyczne. Odpowiedź zaś na pytanie o charakter powtarzalności zachowań językowych musi się odwoływać do interakcji społecznej.

Davidson podaje następujący przykład takiej interakcji, który być może poszukiwanej odpowiedzi dostarczy. Za każdym razem, kiedy wskazuję palcem na swój nos, reakcja werbalna mojego rozmówcy na ten bodziec brzmi „nos”. Na tym polega powtarzalność zachowań językowych. Ze swojej strony identyfikuję reakcje rozmówcy jako takie same, tj. wykazujące istotne podobieństwo. Robię to, bo wiem, że seria reakcji, którą obserwuję, towarzyszy serii takich samych bodźców, które sam fabrykuję. Ze strony mego rozmówcy jednak nie ma możliwości identyfikacji istotnego podobieństwa mych zachowań jako bodźców. Wszystko, co może on zrobić to zidentyfikować moje zachowania w tej sytuacji jako pod jakimś względem podobne. Świadczyć będzie o tym podobieństwo jego reakcji. Jeśli reaguje podobnie, oznacza to, że dostrzega podobieństwo bodźców, które obiektywnie mogą się wszak różnić. Obiektywność w takim sensie, jaki nas interesuje, jest możliwa dopiero w nieco innej sytuacji, mianowicie kiedy dwie osoby mają dostęp do tego samego bodźca i występuje u nich ta sama nań reakcja językowa. Skorelowanie reakcji na ten sam bodziec powoduje, że zyskujemy możliwość identyfikacji sytuacji, w której owa korelacja nie występuje. Dopiero mając wgląd w występowanie korelacji lub jej brak można dalej obiektywnie stwierdzić, że zachodzi powtarzalność zachowania językowego, że rozmówca nas rozumie lub nie, a w dalszej kolejności, że jakieś stwierdzenie jest prawdziwe lub nie, albo że miało miejsce dewiacyjne użycie języka. Warunkiem zaś posiadania jakichkolwiek sądów propozycjonalnych jest uchwycenie jakiejś postaci obiektywnej prawdy. Dlatego, jeśli chcemy wytłumaczyć pojęcie znaczenia, nie wystarczy odwołać się do społecznych, wspólnych praktyk językowych, ani do samej tylko powtarzalności zachowań. Tym, co konieczne, jest wspólne „pole percepcji” dla więcej niż jednej osoby oraz korelacja reakcji językowych tych osób na sytuację zachodzącą w owym polu.

IV Metafory i krytyka znaczeń specjalnych

IV.1. Wprowadzenie do teorii metafory

Jednym z zadań jakie stoi przed filozofią języka jest wyjaśnienie jak możliwa jest skuteczna komunikacja językowa. Przez skuteczność rozumiemy to, że zachodzi zgodność pomiędzy tym, w jaki sposób mówiący chce być interpretowany a tym, w jaki sposób rzeczywiście jest interpretowany przez słuchacza. Zgodność ta ujawnia się m.in. w rzeczywistej kooperacji, jaką rozmówcy podejmują podczas zwykłej wymiany zdań. Skuteczność komunikacji nie zawsze zachodzi w jednakowym stopniu. Zwiększają ją takie czynniki, jak zbliżony status materialny, społeczny czy intelektualny rozmówców, zaś zmniejszają - rozbieżności w tych obszarach. Metafora jest do pewnego stopnia tworem podobnym do innych językowych fenomenów. Wszystkie one bowiem wymagają wzajemnej kooperacji pomiędzy mówiącym, a interpretującym. Metafora w ujęciu Davidsona nie wykorzystuje zasobów semantycznych ponad te, które są właściwe normalnym wyrażeniom języka, ale trudno byłoby podać szczegółowe reguły mówiące jak tworzyć i jak odczytywać metafory. Dlatego nie istnieją żadne semantyczne testy odczytania metafor (przynajmniej nie takie, które zadowalałyby nas podając znaczenia metaforyczne). Jak stwierdza Davidson, metafory odwołują się do smaku artystycznego, a nie do reguł. A więc nie ma czegoś takiego, jak błędna metafora, może być co najwyżej metafora nieudana artystycznie. Jednak nawet taka do czegoś odsyła, choćby było to niewarte pokazania lub mogło być pokazane lepiej.

Jak zatem interpretować metafory? Sygnalizowałem już w rozdziale dotyczącym granicy między semantyką a pragmatyką, że interpretacja wyrażeń metaforycznych w sensie Davidsona, tj. w sensie zbudowania dla nich teorii prawdy, nie wystarcza, by je zrozumieć. W artykule What Metaphors Mean Davidson głosi tezę, że znaczenie metafor jest po prostu dosłownym znaczeniem słów, z których są zbudowane i niczym więcej. Sprzeciwia się ona otwarcie większości współczesnych teorii na ten temat. Podstawowy pogląd, przeciwko któremu obiekcje zgłasza Davidson, polega na przekonaniu, że oprócz znaczenia dosłownego metafory posiadają znaczenie specjalne. Przekonanie to występuje najczęściej tam, gdzie utrzymuje się, że możliwa jest dokładna parafraza jakiegoś zdania metaforycznego, ale również tam, gdzie możliwość parafrazy się odrzuca. Niektórzy zauważają, że metafora daje specjalny wgląd w treść i inspiruje, podczas gdy wypowiedź dosłowna nie posiada takiej cechy. W ten sposób jednak cały czas metafora pozostaje formą komunikacji, nosicielką prawd i fałszów, które są tylko w inny sposób przemycane. Nie inaczej przedstawia się pogląd, że metafora jest przede wszystkim narzędziem przekazywania idei, nawet tych bardziej osobliwych. Jest on zdaniem Davidsona błędny, podobnie jak ten, który mówi, że metafora posiada znaczenie. Autor Prawdy i znaczenia sądzi, że metafory faktycznie nie można sparafrazować. Powodem nie jest jednak fakt, że treść jaką przekazuje jest zbyt nowatorska, ale że nie ma tam czego parafrazować. Parafraza polega bowiem (zakładając, że jest możliwa) na powiedzeniu czegoś w inny sposób. Jeśli zaś słuszne jest przekonanie, że metafora nie ma innego znaczenia poza dosłownym, na którym jej efekt działania się opiera, wówczas, parafrazując zdanie, niszczymy ów efekt.

Istnieje tradycja rozumienia metafory, która wskazuje, że jest ona, jako nie posiadająca znaczenia poznawczego, a tylko literalne, formą niejasną. Formą, która odwołuje się do emocji i nie jest podatna na badanie naukowe. Davidson nie chce być z tą tradycją utożsamiany. Uważa, że metafora jest formą uprawnioną nie tylko w literaturze, ale i w nauce, filozofii, a nawet w prawie. Da się ją wykorzystać w wielu aktach językowych, w przeciwieństwie do tego, co sądzi wielu teoretyków. Davidson zgadza się z nimi tylko co do tego, że metafora posiada określone zastosowanie w komunikacji, z tym że jego zdaniem jest ono szersze niż sądzą. Efekty zaś jej działania są innego rodzaju niż się przypuszcza.

By móc się lepiej przyjrzeć owym efektom spróbujmy najpierw przyjrzeć się przekonaniom Davidsona dotyczącym sposobu, w jaki metafora działa. Opierają się one na prostym rozróżnieniu pomiędzy tym, co słowa znaczą i tym, do czego zwykły służyć. Metafora przynależy tu wyłącznie do sfery użycia. A więc jej badaniem zajmować się będzie pragmatyka języka (w sensie Davidsona). Istota metafory polega zdaniem Davidsona na takim użyciu słów i zdań, który wykorzystuje ich własności wyobrażeniowe i konotacyjne raczej niż denotacyjne. Własności te istnieją jednak dzięki temu, że istnieją znaczenia dosłowne słów i zdań. Zanim jednak przejdę do właściwego omówienia działania metafory wg Davidsona, poświęcę nieco uwagi części negatywnej jego artykułu, w której przedstawia znane teorie i krótko argumentuje przeciwko każdej z nich.

IV.2. Współczesne teorie metafory

Podobieństwo nadzwyczajne

Metafora zwraca naszą uwagę na pewne podobieństwo czy związek - często nowy lub zaskakujący - pomiędzy dwoma lub więcej rzeczami. Nie chodzi tu o jakieś oczywiste analogie polegające na posiadaniu przez przedmioty tych samych własności, jak np. to, że dwie róże są podobne, bo obie posiadają własność bycia różą. Tego rodzaju podobieństwo jest naturalne i niezbyt zaskakujące, gdyż opiera się, podobnie jak większość znanych sposobów grupowania przedmiotów, na zwyczajnych znaczeniach słów.

Wtedy można mówić, że dwa niemowlęta są podobne na mocy faktu, że oba są niemowlętami, albo, że ich podobieństwo wynika ze stosowania predykatu „być niemowlęciem” do obu.

Stwierdzenie, że Tołstoj był „wspaniałym moralizującym niemowlęciem” jest metaforą. Orzekana tu własność bycia niemowlęciem odnosi się tu oczywiście do dorosłego Tołstoja. Chcąc rozszyfrować i zrozumieć tą frazę, weźmiemy zapewne klasę przedmiotów zawierającą wszystkie niemowlęta, weźmiemy Tołstoja - dorosłego pisarza - i spróbujemy się zastanowić, jakie cechy wspólne mają. Jednak nasza nadziej, że możemy znaleźć taką cechę, jest płonna. Złudzenie wynika stąd, że kojarzymy zwyczajne podobieństwo ze zwyczajnymi znaczeniami. Dzięki nim można mówić, że dwa niemowlęta są podobne na mocy faktu, iż oba są niemowlętami, albo że ich podobieństwo wynika ze stosowania predykatu „być niemowlęciem” do ich obu. Nie jest jednakże słuszny wniosek, że jeśli zastosowane słowa sugerują jakieś niezwykłe podobieństwo, wówczas należy przypisać im również specjalne znaczenia.

Znaczenia rozszerzone

Zbliżonym do koncepcji nadzwyczajnego podobieństwa jest pomysł, że słowa użyte w metaforach mają znaczenia „rozszerzone”. Możemy na przykład twierdzić, że w zdaniu „Duch Boży unosił się nad obliczem wód”, słowo “oblicze” otrzymuje jakieś rozszerzone znaczenie. Niezależnie jednak od takich intuicji, trzeba przyznać, że słowo „oblicze” posiada ekstensję, którą jest zbiór wszystkich twarzy. Tyle że tutaj stosuje się je nie tylko do twarzy, lecz także do powierzchni wód, a więc ekstensja została rozszerzona.

Zgodnie z takim ujęciem, bez wprowadzania dodatkowych zastrzeżeń, należałoby przyznać, że wody muszą mieć twarz, a Tołstoj musiał być jako dorosły pisarz niemowlęciem, a tego typu stwierdzenia z pewnością nie oddają tego, o co chodziło w podanych metaforach. Dzieje się tak zapewne dlatego, że w takim ujęciu metafora opiera się zarówno na standardowym jak i nowym znaczeniu, które sprawia, że dany termin staje się raczej bezsensowny niż zagadkowy.

Dwuznaczność

Być może da się opisać metaforę jako rodzaj dwuznaczności - poszczególne wyrazy mają albo zwykłe, albo nowe znaczenie, a siła metafory zależy od naszej niepewności w wyborze jednego z nich. Tak więc, kiedy Melville mówi że „Chrystus był chronometrem”, mielibyśmy wziąć najpierw chronometr w zwykłym znaczeniu a potem szukać sensu metaforycznego. To stanowisko, zdaniem Davidsona, nie może byś słuszne, ponieważ dwuznaczność wynika jedynie z tego, że w kontekście normalnym znaczenie jest normalne, a w metaforycznym - metaforyczne. Rzadko mamy wątpliwości, które dominuje, a więc rzadko lub wręcz nigdy się nie wahamy czy mamy do czynienia z metaforą, czy nie. Dlatego jej siła nie może polegać na generowaniu niepewności. Niezdecydowanie może się wiązać co najwyżej ze zrozumieniem metafory, ale to dopiero wtedy, gdy kontekst został wcześniej rozpoznany jako niedosłowny.

Rozróżnienie pomiędzy metaforą a dwuznacznością Nelsona Goodmana

Nelson Goodman stoi na stanowisku, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy dwuznacznością (lub po prostu wieloznacznością) a metaforą. Kiedy w szczególności zdaniem Goodmana mamy do czynienia z dwuznacznością? Weźmy jakiś termin z języka naturalnego o ustalonej, przyjętej na mocy zwyczaju, ekstensji. Jeśli użyjemy go wbrew uzusowi, a więc kiedy zastosujemy go na oznaczenie jakiegoś obiektu, do którego normalnie się nie stosuje, otrzymamy stwierdzenie fałszywe. Losy takiego nowego użycia, o ile się utrwali, mogą potoczyć się dwutorowo. Albo (a) wyprze ono stare znaczenie i zastąpi je, albo (b) zadomowi się obok niego w języku. W tym drugim przypadku będziemy mieli do czynienia z dwuznacznością. Tymczasem w metaforze również wykorzystuje się termin, o ustalonej, przyjętej zwyczajowo ekstensji, ale w taki sposób, który nie pozwala na przyjęcie literalnego sensu takiego wyrażenia (o ile ten nie jest akurat dwuznaczny, czego nie możemy wykluczyć). Nie zachodzi zatem żaden ze wskazanych wyżej przypadków (a lub b).

Czym zatem metafora i dwuznaczność się różnią? Przede wszystkim, uważam, tym, że poszczególne sposoby użycia dwuznacznego terminu są równoległe i niezależne od siebie; żaden nie wynika z drugiego ani się na drugim nie opiera. Z kolei w metaforze termin posiadający ustaloną zwyczajowo ekstensję stosuje się do jakiegoś innego obiektu, ale pod wpływem owego zwyczaju; użycie to wypływa ze zwyczajowego i musi być do niego porównywane. Kiedy jedno użycie poprzedza i stanowi źródło drugiego, wówczas to drugie jest metaforyczne.

Jako ilustrację mającą rozjaśnić rozróżnienie pomiędzy metaforą a dwuznacznością, Goodman przytacza fakt kostnienia metafor. Kiedy metaforyczne użycie się upowszechnia i wchodzi do języka znika wrażenie dwuznaczności.

Z czasem historia użycia [terminu w sposób metaforyczny - przyp. P.A.] może ulec zatarciu i poszczególne sposoby użycia wieloznacznego terminu zyskują równe prawa i niezależność wobec siebie; metafora kostnieje lub raczej zanika, a jej pozostałością jest wyrażenie, którego używa się od tej pory w różnych lecz dosłownych znaczeniach - pozostaje więc zwykła dwuznaczność zamiast metafory.

Davidson w dwóch punktach nie zgadza się z Goodmanem. Po pierwsze, w przypadku metafor nie mamy do czynienia z niczym takim, jak dwa różne użycia jakiegoś terminu w takim sensie, jak to jest w przypadku dwuznaczności. Goodman nie mówi wprost, że w metaforze mamy do czynienia z faktyczną dwuznacznością, ale do tego jego stanowisko zdaje się sprowadzać. Różnica polegająca na tym, że jedno użycie wypływa z drugiego lub że są one niezależne od siebie, jest trudno sprawdzalna w praktyce. Jak sprawdzić czy termin „trawa”, kiedy odnosi się do marihuany, jest użyty jako metafora czy jako dwuznaczność? Jakiś łańcuch pojęciowych skojarzeń, czasem bardzo zawikłany, pomiędzy jednym a drugim użyciem można podać zawsze. Prowadziłoby to do konkluzji, że nie istnieją w języku wyrażenia dwuznaczne, a jedynie metafory. Po drugie, Davidson argumentuje, że kostnienie metafor, o czym będę pisał dalej, nie prowadzi do tego, że ich specyficzny efekt zanika. Widać to na przykładzie metafor „zwierzęcych” takich, jak „Jaś jest osłem”. Fakt, że jest to metafora skostniała nie spowodowało ani że pojawiło się nowe znaczenie słowa „osioł”, ani że to, co było do tej pory rzekomym znaczeniem metaforycznym tego zdania stało się raptem jego znaczeniem dosłownym.

Inny rodzaj dwuznaczności - gra słowna

Dwuznaczność niekiedy przybiera postać gry słownej, a więc takiego użycia jakiegoś dwuznacznego stwierdzenia, w którym oczekuje się od interpretatora, że wychwyci i uzna oba jego znaczenia jednocześnie. W przykładzie Davidsona mamy wyrażenie z dramatu Szekspira Troilus i Kresyda, wypowiadane przez Nestora na powitanie Kresydy w greckim obozie: „Our general doth salute you with a kiss”. Słowo „general” można i powinno się tu rozumieć dwojako. Z jednej strony jako odnoszące się do dowódcy greków, czyli Agamemnona, zaś z drugiej - do ogółu obecnych w obozie. Davidson stwierdza, że taką dwuznaczność należy czytać jako koniunkcję dwóch zdań: „Nasz dowódca przesyła ci powitalny pocałunek” oraz „Wszyscy przesyłamy ci powitalny pocałunek”. Taka figura językowa jest oczywiście środkiem uprawnionym, nie ma jednak nic wspólnego z metaforą. Ta bowiem ma przy każdym czytaniu zawsze jedno i to samo literalne znaczenie.

Stanowisko Paula Henle

Być może idącą w dobrym kierunku modyfikacją powyższej sugestii byłoby przyjęcie, że kluczowe słowo (lub słowa) w metaforze ma, w konkretnym przypadku użycia, dwa różne znaczenia jednocześnie - dosłowne i alegoryczne. Przypuśćmy, że to pierwsze będzie ukryte gdzieś na drugim planie, ale nie zupełnie niewidoczne dla interpretatora. Będzie on je miał przez cały czas w pamięci, choć to nie ono będzie najważniejsze. Znaczenie alegoryczne będzie tym działającym najmocniej i najbardziej bezpośrednio. Teoretyczne wyjaśnienie takiego stanu rzeczy musi dostarczyć reguły łączącej oba te znaczenia, gdyż w innym wypadku całe stanowisko przekształciłoby się w jakąś teorię dwuznaczności. Reguła ta będzie mówić, że w znaczeniu metaforycznym dane słowo stosuje się do wszystkiego tego, do czego stosuje się w znaczeniu zwyczajnym plus jeszcze do czegoś więcej.

Ujęcie to przypomina sposób, w jaki Frege rozprawił się ze znaczeniem terminów referencjalnych w zadaniach modalnych i zdaniach o postawach propozycjonalnych takich, jak przekonanie i pragnienie. Według niego każdy termin referencjalny ma dwa lub więcej znaczeń. Pierwsze występuje w zwyczajnych zdaniach podmiotowo orzecznikowych, a drugie - w kontekstach specjalnych, wyznaczonych przez zastosowanie operatorów modalnych lub czasowników psychologicznych. Reguła, którą podał Frege dla wyjaśnienia znaczenia terminu występującego w kontekstach specjalnych, może być wyrażona następująco.

Znaczenie słowa w kontekstach specjalnych czyni jego odniesienie w tych kontekstach identycznym z jego znaczeniem w kontekstach zwykłych.

Mówiąc prościej, konteksty specjalne wymagają wydzielenia dodatkowej, oprócz odniesień, sfery bytów zwanych znaczeniami. W kontekstach zwykłych Frege jedne i drugie ze sobą utożsamiał. Gdybyśmy zatem próbowali przypisać mu jakąś teorię metafory, poszlibyśmy prawdopodobnie drogą mnożenia znaczeń i ustanowili trzeci ich rodzaj - oprócz zwykłych i modalnych - znaczenia metaforyczne.

IV.3. Argumenty przeciw przedstawionym stanowiskom

Odrzucenie ujęcia Henlego

Jako argument przeciwko stanowisku Henlego służy Davidsonowi następujący przykład. Przypuśćmy, że mamy urozmaicić pobyt na Ziemi władającemu obcym językiem gościowi z Saturna. W trakcie jego wizyty próbujemy dla rozrywki „nauczyć go jak używać” słowa „podłoga”. Imamy się w tym celu rozmaitych sposobów: pokazujemy palcem, gestykulujemy, tupiemy, pozwalamy gościowi próbnie nazywać przedmioty, pokazywać i dotykać ich mackami i nagradzać udane lub idące w dobrym kierunku próby nazywania. Wszystko to nie daje mu wiedzy, jaka wystarczyłaby do sprawnego posługiwania się słowem podłoga, czyli, w tym przypadku, nazywania nim stosownego obiektu, ale może mu co najwyżej pomóc w osiągnięciu tej umiejętności.

Przypuśćmy teraz, że wracamy z naszym przyjacielem na jego planetę.

Odprowadzając tęsknym wzrokiem oddalającą się Ziemię kiwamy głową i cedzimy przez zaciśnięte zęby słowo „podłoga”. Saturnianin może pomyśleć, że to część lekcji i że „podłoga” odnosi się do planety Ziemi. Ale my kiwając głową i mówiąc „podłoga” nie prowadzimy już lekcji. Zakładamy, że nasz towarzysz zna prawidłowe użycie tego słowa i przytaczamy metaforę Dantego, który stwierdził, że patrząc z niebios ziemia przypomina małą okrągłą podłogę, która przyprawia nas o namiętności. A więc intencją naszą nie było normalne użycie języka, lecz metafora. Przyjaciel nasz jednak z punktu widzenia rozważanej teorii Fregego/Henle'a nie będzie widział różnicy, gdyż zgodnie z nią w kontekście metaforycznym słowo ma nowe znaczenie (zakładamy, że jakimś cudem Saturnianin będzie potrafił rozróżnić konteksty). Z jego punktu widzenia takie użycie słowa „podłoga” wskazuje, że istnieje po prostu inne jego znaczenie niż to, którego uczył się wcześniej. W gruncie rzeczy, jak twierdzi Davidson, nie można precyzyjnie rozróżnić, czy w danym kontekście mamy metaforę, czy użycie słowa w jego dosłownym, lecz nie znanym wcześniej sensie.

Jako dodatkowe uzasadnienie tego poglądu Davidson podaje przykład z W. Empsona, który cytuje poetę barokowego Johna Donne'a. Wersy jego poematu zawierają słowo „spirit”, użyte, jak sądzi współczesny czytelnik, w sensie metaforycznym, tymczasem ono występuje w sensie zwykłym. Słowem tym Donne oznaczał bowiem pewien rodzaj komórek krwi, których natura była nie do końca określona - stanowiły coś pomiędzy cielesną a duchową formą istnienia. W każdym razie, jak zauważa Empson, wiedza o prawdziwym znaczeniu tego słowa nie wpływa na odbiór poezji w żaden znaczący sposób.

Metafory skostniałe

Ostatecznym argumentem przeciwko rozumieniu metafor jako wyrażeń wieloznacznych ma być opis tego, co dzieje się z metaforami kiedy wchodzą do normalnego użycia języka, a więc kiedy przestaje się je postrzegać jako wieloznaczne czy niejasne. Słowo „mouth” w angielskim kiedyś nie oznaczało ujścia rzeki lub otworu w butelce, a więc w tych znaczeniach mogło być używane tylko metaforycznie. Dziś na porządku dziennym jest użycie tego słowa zarówno do ujść rzek, otworów w butelkach jak i zwierzęcych otworów gębowych i w tych pierwszych przypadkach nie dostrzega się żadnej niejasności. Wydaje się mianowicie, że jest to jedno szerokie zastosowanie tego słowa. Istotny jest za to fakt, że kiedy dawnymi czasy ktoś użył tego słowa metaforycznie np. w sensie otworu w butelce, odbiorca takiego komunikatu zwrócił zapewne uwagę na podobieństwo jakie istnieje między ustami a otworem w butelce. We współczesnym, nie-metaforycznym, użyciu na nic takiego się nie zwraca uwagi, gdyż nie ma w nim po prostu nic nadzwyczajnego. Ani nowe zastosowanie, ani użycie słowa z nowym odniesieniem decyduje o metaforyczności. W danym kontekście, jeśli słowo jest użyte metaforycznie, pozostaje metaforą nawet przy setnym czytaniu, tymczasem nowe znaczenie literalne słowa można łatwo wychwycić za pierwszym razem, kiedy je napotykamy (to oczywiście przy założeniu, że inaczej niż przybysz z Saturna, jesteśmy kompetentnymi użytkownikami języka). Natomiast element nowości w metaforze polega zdaniem Davidsona na obecności pewnego rodzaju zaskakującej figury estetycznej, której można doświadczać za każdym razem, gdy ma się styczność z metaforą. Ponadto, efekt ten nie znika nawet jeśli dana metafora ma wieloletnią tradycję użycia.

Gdyby metafora posiadała drugie znaczenie, tak jak ma to miejsce w przypadku zwykłej dwuznaczności, moglibyśmy spodziewać się, że można podać to znaczenie kiedy metafora skostnieje.

Znaczenie nadzwyczajne żywej metafory powinno zostać uwiecznione w dosłownym znaczeniu metafory skostniałej.

Życzenie to wyrażane przez niektórych teoretyków nie może być spełnione. Można to pokazać na prostym przykładzie. Podane przez Davidsona jako przykład wyrażenie „He was burned up” jest w oczywisty sposób dwuznaczne. W jednym sensie znaczy, że ktoś spłonął, zaś w drugim - że jest zdenerwowany, zły. W tym drugim znaczeniu omawiane wyrażenie jest skostniałą metaforą, która za życia powodowała zapewne w odbiorcy obrazowe skojarzenie zagniewanej osoby z ogniem w oczach i dymem wydobywającym się z uszu. Problem jednak polega na tym, że dosłowne znaczenie tego wyrażenia po skostnieniu nijak się ma do owych skojarzeń, które zwykło wywoływać. Nie może ono zatem być wcześniejszym znaczeniem specjalnym. Jest to mocny argument przeciwko rozumieniu metafory jako wyrażenia wieloznacznego.

Różnica pomiędzy nową a skostniałą metaforą u Davidsona da się opisać w terminach mocy oddziaływania na słuchacza. W przypadku nowej metafory efekt zapewne będzie silniejszy i natychmiastowy. Metafory skostniałe wymagają chwili zastanowienia żeby odtworzyć ich dosłowne znaczenie, a następnie - pewnego wysiłku, by poddać się ich działaniu.

IV.4. Inne teorie metafory

Metafora a porównanie

Inna z możliwych teorii wyjaśnia metaforę w zestawieniu z inną figurą językową, mianowicie, porównaniem. W myśl tej teorii znaczenie specjalne metafory to znacznie zwyczajne odpowiadającego jej porównania. Na przykład, znaczeniem specjalnym zdania „Chrystus był chronometrem” jest dosłowne znaczenie zdania „Chrystus był jak chronometr”, albo „He was burned up” - „He was like someone who was burned up”.

Metafora jako eliptyczne porównanie

Nie można powyższej teorii mylić z taką, która mówi, że metafora jest rodzajem eliptycznego porównania. Według niej nie ma bowiem w ogóle różnicy w znaczeniu pomiędzy metaforą a pokrewnym porównaniem. Na jej gruncie nie ma możliwości, by mówić o jakichś specjalnych czy metaforycznych znaczeniach wyrażeń. Dzieje się tak dlatego, że wszystko czego teoria ta dostarcza to prosty przekład dosłownego znaczenia wyrażenia metaforycznego na znaczenie odpowiedniego porównania. Prostota tej teorii jest jej zaletą jedynie w najmniej skomplikowanych przypadkach (vide: Jaś jest osłem), przy trudnych bowiem gubi się w zawiłościach przekładu. Ponadto, jeśli przekładamy dosłowne znaczenie metafory na dosłowne znaczenie (odpowiadającego metaforze) porównania, wówczas tracimy dostęp do tego pierwszego. Tymczasem ogólnym przekonaniem, które Davidson nakazuje uwzględniać jest, że znaczenie dosłowne jest kluczowe dla działania metafory niezależnie od tego jakie inne, niedosłowne przyszłoby nam do głowy.

Odrzucenie stanowisk zestawiających metaforę z porównaniem

Koncepcje te mają pewien defekt, który polega na tym, że to, co się zwykle nazywa ukrytym znaczeniem metafory staje się niemal bezpośrednio dostępne. Jeśli owo rzekome znaczenie ukryte metafory jest tym samym, co znaczenie dosłowne odpowiedniego porównania, wówczas wystarczy odwołać się do tego ostatniego, które zazwyczaj jest oczywiste, a niekiedy wręcz trywialne. Praktyka tymczasem pokazuje, że metafory są zwykle bardzo trudne do interpretacji i zdaniem wielu niemożliwe do sparafrazowania. To, że te teorie w ogóle zyskiwały akceptację, zdaniem Davidsona, było wynikiem tego, że mogły być mylone z innymi.

Maxa Blacka teoria metafory

Max Black czyni następującą uwagę opisując metaforę jako eliptyczne porównanie:

Zgodnie z tym stanowiskiem, kiedy Schopenhauer nazwał dowód geometryczny pułapką na myszy, mówił w rzeczywistości (choć nie explicite), że: `Dowód geometryczny stanowi coś w rodzaju pułapki na myszy, jako że oba te urządzenia dostarczają pozornej nagrody, stopniowo łudzą swe ofiary, prowadzą do niechcianej niespodzianki itd.'. To jest właśnie pojęcie metafory jako skondensowanego lub eliptycznego porównania.

Davidson dostrzega w tym ujęciu kilka pomyłek. Po pierwsze, jeśli wyrażenia metaforyczne są eliptycznymi porównaniami, to mówią to dokładnie to samo co porównania, jako że stanowią rodzaj skrótu. Nie parafrazują ich ani nie modyfikują. Dlaczego jednak ujęcie znaczenia metafory Blacka zdaje się wyjaśniać więcej niż wyżej wspomniane teorie. Otóż porównanie z powyższego cytatu mówi, że dowód geometryczny jest jak pułapka. Nie wskazuje na żadne konkretne własności, ze względu na które zachodzi podobieństwo. Black podaje trzy taki cechy, ale można je tak naprawdę wymieniać w nieskończoność. Pytanie brzmi teraz, czy ta lista, gdyby ją uzupełnić, może podać w sposób wyczerpujący dosłowne znaczenie porównania. Davidson odpowiada w duchu własnej filozofii, że oczywiście nie, ponieważ w każdym porównaniu orzeka się tylko i wyłącznie, że zachodzi relacja podobieństwa pomiędzy dwoma lub większą liczbą obiektów bez wskazywania o co konkretnie chodzi. Jeśli zaś owa „lista Blacka” miałaby podawać znaczenia specjalne porównania, wówczas nie uczymy się niczego nowego o metaforze z wyjątkiem tego, że obie te figury mają to samo znaczenie specjalne. Teoria taka postawiłaby w gruncie rzeczy znak równości pomiędzy porównaniem a metaforą, podczas gdy praktyka językowa je rozróżnia.

Analiza przykładu Goodmana

Nelson Goodman, twierdzi, że różnica pomiędzy metaforą, a porównaniem jest zaledwie kosmetyczna. Analizując zdanie „obrazek jest smutny”, dochodzi do wniosku, że znaczy ono to samo, co „obrazek jest jak smutna osoba”.

Porównanie nie może sprowadzać się jedynie do powiedzenia, że obrazek jest pod tym lub innym względem jak osoba; w tym bowiem sensie wszystko jest jak wszystko inne. Tym, co w konsekwencji mówi porównanie, jest że obrazek i osoba są podobne, bo są smutne; osoba - dosłownie, zaś obrazek - metaforycznie.

Jego zdaniem to, czy w feralnym stwierdzeniu występuje „jest (czymś)” czy „jest podobny do/jak/na kształt” itp., nie ma znaczenia. Davidson zgadza się z tym, że oba porównują obrazek do człowieka, czy też zestawiają w jakiś sposób, ale nie z tym, że obie te figury podają zawsze jakąś konkretną wspólną cechę. Porównanie Goodmana mówi wprost, że jest jakieś podobieństwo i pozostawia nam ewentualnie wybór owych wspólnych cech, zaś metafora nie stwierdza podobieństwa explicite, ale ostatecznie też każe szukać czegoś w rodzaju podobieństwa i współdzielonych własności. Krótko mówiąc, czym innym jest powiedzieć, że zachodzi pomiędzy jakimiś obiektami pewne „sprzężenie”, a czym innym wyartykułować na czym ono polega. Davidson twierdzi, że sam fakt, iż zachodzi to pierwsze nie jest warunkiem możliwości podania takiego podobieństwa.

Symptomatyczne jest to, że nawet zwykły użytkownik języka zauważa prostą różnicę między dwoma omawianymi figurami językowymi polegającą na tym, że mamy tendencję do przypisywania ukrytych znaczeń metaforom w większym stopniu niż porównaniom. Te ostatnie mówią explicite, że podobieństwo pomiędzy dwoma przedmiotami występuje, interpretator zaś próbuje owo podobieństwo odnaleźć. Zrobiwszy to, stwierdza, że autor porównania chciał zwrócić naszą uwagę na takie a takie podobieństwo, a więc zauważamy, że chciał coś przy pomocy słów zrobić. Czy jest tu miejsce na znaczenie specjalne? Jego postulowanie w każdym razie niczego nie wyjaśnia, co uzasadniłem wyżej. Podobnie wg Davidsona należy wyjaśniać działanie metafory, a więc w terminach „działania za pomocą słów”.

Wyjaśnienie różnic i podobieństw pomiędzy metaforą a porównaniem

Posłużyłem się terminem „sprzężenie”, który jak sądzę w duchu Davidsona nazywa ten rodzaj relacji, na który wskazują zarówno metafory jak i porównania. Porównanie czyni to dosłownie, zaś metafora w sposób zawoalowany. Jest jednak bardziej zasadnicza różnica pomiędzy nimi polegająca na tym, że podczas gdy porównanie zwraca uwagę na względnie proste sprzężenie pomiędzy terminami, metafora powoduje skojarzenia nieoczekiwane, subtelne i bardziej odległe od niewyszukanych asocjacji, jakie oferują porównania. Ponadto, Davidson zwraca również uwagę na bardziej namacalny fakt, że zdania porównawcze są trywialnie prawdziwe (ponieważ wszystko jest jak wszystko) zaś metafory - trywialnie fałszywe. W każdym razie istota stanowiska Davidsona wyraża się w stwierdzeniu, że metafora polega na takim działaniu za pomocą słów, które wykracza poza przekazanie treści propozycjonalnej, jednak dla jego wyjaśnienia teoretycznego nie potrzebujemy innych narzędzi semantycznych niż te, które podają znaczenie dosłowne zdań.

Innymi słowy, jedynym znaczeniem, o jakim można mówić w przypadku metafor jest dosłowne znaczenie słów, z których są skonstruowane. Wynika stąd, że zdania, w których te słowa występują mogą być prawdziwe lub fałszywe jedynie w zwykłym sensie. Davidson jakkolwiek nie przeczy istnieniu czegoś, co nazywa prawdą metaforyczną. Wydaje mi się, że można pokusić się o takie jej wyjaśnienie, w myśl którego jedną z konsekwencji działania metafory jest przypisanie mówiącemu pewnych przekonań. Np. kiedy wypowiadam zdanie „Ten człowiek jest zagadką.” wyrażam przekonanie w rodzaju „Trudno zrozumieć motywy jego postępowania.”. Wówczas prawdę metaforycznego zdania wyraża dla mnie, lub dla interpretującego moje słowa, jeśli potwierdzę taką interpretację, właśnie to przekonanie.

Najbardziej charakterystyczną różnicą semantyczną pomiędzy metaforą a porównaniem, związaną z ich dosłownymi znaczeniami jest to, że te pierwsze są w większości fałszywe, a drugie - wszystkie prawdziwe. Podobieństwo nie jest tak mocne jak „bycie czymś”. Ziemia jest jak podłoga, ale nie jest podłogą; Chrystus jest jak chronometr, ale nie jest chronometrem itd. Owe oczywiste fałsze są stanowią dla interpretatora powody, by traktować dane wyrażenie jako metaforę. Zazwyczaj bowiem wyrażenia metaforyczne nie wymagają specjalistycznej wiedzy, żeby stwierdzić ich fałsz. Rzadziej zdarzają się przypadki metafor jako oczywistych prawd. Np. to, co komunikują dosłownie stwierdzenia „Biznes jest biznes” albo „Żaden człowiek nie jest wyspą” jest zbyt oczywiste, by uznać to jako komunikat będący intencją mówiącego i dlatego, podobnie jak w przypadku fałszów, skłania nas to do pominięcia literalnego znaczenia jako tego istotnego.

Metafora a kłamstwo

Davidson wskazuje na pewną paralelę, jaka istnieje pomiędzy metaforą a kłamstwem. I tu, i tu mamy do czynienia z wykorzystaniem „użyciowego” aspektu słów (nie zaś znaczeniowego). Mówi się, że kłamstwo polega na mówieniu fałszu, ale jest to nie do końca prawda. Kłamstwo byłoby raczej mówieniem czegoś, o czym jesteśmy przekonani, że jest fałszem, świadomym „sprzedawaniem” fałszów jako prawd. Paralela pomiędzy tymi dwoma figurami staje się bardziej czytelna, kiedy zauważymy, że to samo zdanie, o tym samym znaczeniu dosłownym, może być użyte zarówno jako kłamstwo jak i jako metafora, np. zdanie „Ona jest wiedźmą.”. Czasem zresztą trudno jest odróżnić te użycia w sensie rozpoznania intencji mówiącego. Ktoś kto kłamał, przyparty do muru może się próbować wyłgać metaforą. Jednak różnica w użyciu słów między nimi jest zasadnicza, są to zupełnie odrębne użycia. W każdym razie, w przypadku kłamstwa pragniemy być interpretowani dosłownie, zaś w przypadku metafory nie. Innymi słowy, kłamiąc pragniemy, aby interpretowany uwierzył, że żywimy przekonanie wyrażane przez zdanie.

IV.5. Podsumowanie omówienia współczesnych teorii metafory

Zdaniem Davidsona nie można podać żadnej teorii semantycznej (metaforycznego znaczenia lub prawdy), która wyjaśniałaby jak działają metafory. Co do semantyki zatem nie ma różnicy pomiędzy nimi a np. prostym sądami. O istocie metafory stanowi nie jej znaczenie, lecz efekt jaki wywołujemy u słuchacza poprzez jej użycie. W tym właśnie sensie metafora przypomina dawanie wskazówek, kłamanie, przyrzekanie lub krytykowanie. Intencja jaka towarzyszy metaforze jest jednak zasadniczo inna niż w przypadku wymienionych zachowań językowych.

Davidson analizuje jeszcze kilka bardziej zaawansowanych projektów teoretycznych, które wprawdzie ostatecznie odrzuca jako projekty semantyczne, dopuszcza jednak myśl, że mogą przyczynić się one do lepszego zrozumienia działania metafor. Propozycje te mogą być nawet na pierwszy rzut oka utożsamione ze stanowiskiem samego Davidsona.

Verbrugge i McCarrell

Psychologowie Robert Verbrugge i Nancy McCarrell reprezentują następujące stanowisko w sprawie metafory:

Wiele metafor kieruje uwagę odbiorcy na uniwersalne systemy powiązań lub popularne sposoby przekształceń, w których drugorzędna staje się tożsamość obiektu podlegającego powiązaniom lub przekształceniom. Rozważmy następujące zdania: Samochód jest jak zwierzę, Pnie są słomkami dla spragnionych liści i gałęzi. Pierwsze zdanie kieruje uwagę na system powiązań pomiędzy zużyciem energii, oddychaniem, samodzielnym ruchem, systemami sensorycznymi i być może homunkulusem. W drugim, spektrum skojarzeń jest mniejsze: przepływ płynów przez ustawioną wertykalnie cylindryczną przestrzeń od źródła owych płynów do celowej lokalizacji.

Sądzą oni, że nie istnieje żadna linia demarkacyjna pomiędzy dosłownymi a metaforycznymi użyciami słów i to stanowi powód, dla którego nie da się wskazać którędy przebiega. Znaczenie większości słów jest rozmyte i prawdopodobnie nie można go w żaden sposób wyklarować. Da się to zrobić jedynie częściowo, kiedy słowo pojawia się w danym kontekście. Davidson rozumie tą teorię w ten sposób, że potencjalne parafrazy wyrażeń metaforycznych niwelują do pewnego stopnia nieczytelność znaczenia, zaś parafrazy prawidłowe tj. takie, które z grubsza zgadzają się z intencjami mówiącego, podkreślają „system powiązań” pomiędzy obiektami, o których mowa w zdaniu. Parafrazy zdań metaforycznych, są dosłownym zapisem pewnych faktów, mianowicie związków, czy „systemów powiązań”, jakie zachodzą pomiędzy obiektami. Owo rozmycie znaczenia jednak, zdaniem Davidsona, w żadnym razie nie niweczy różnicy pomiędzy znaczeniem dosłownym słów a tym, na co poprzez nie zwraca się uwagę. Nawet jeśli „systemy powiązań” są rzeczywiście czymś różnym od podobieństw, „sprzężeń” czy cech wspólnych obiektów, jak to miało miejsce w przypadku wcześniej omawianych stanowisk, to nie jest to różnica jakościowa.

Blacka teoria interakcji

Zgodnie z tą teorią, w odczytaniu metafory wykorzystujemy tzw. „system stereotypów”, czyli potocznych skojarzeń związanych z użytym metaforycznie słowem. Próbujemy mianowicie, na ile to możliwe, zesztukować jakoś podmiot metafory z owym systemem stereotypów. Wygląda to tak: w zdaniu „Mężczyzna to wilk” stosujemy własności uważane za typowe dla wilków do człowieka. Metafora, powiada Black,

„dokonuje wyboru, uwydatnia, wygasza i organizuje cechy głównego podmiotu poprzez implikację twierdzeń o nim, które normalnie stosują się do podmiotu pomocniczego”.

Jeśli ewentualnie parafraza (owo implikowane twierdzenie) nie zgadza się z tym, jak intuicyjnie chwytamy metaforę, to jest tak nie dlatego, że metafora nie zawiera treści poznawczej, ale ponieważ parafraza nie ma tej samej mocy wyjaśniającej co oryginał. Jak łatwo przewidzieć, Davidson kategorycznie sprzeciwia się temu, że można jakiekolwiek zdanie sparafrazować bez straty treści poznawczej. Parafraza zawsze jest już nowym zdaniem, dlatego w trudniejszych przypadkach odbiega znacząco od oryginalnego zdania i jeśli jest to akurat parafraza metafory, nie zapewnia takiego skojarzeniowego wglądu.

Dyskusja nad możliwością parafrazy metafory

Podstawowe pytanie, na które chcielibyśmy znaleźć odpowiedź w związku z zagadnieniem parafrazy wyrażeń metaforycznych, to dlaczego tak trudno jest wyeksplikować ich treść poznawczą. Cytowany przez Davidsona Owen Barfield powiada, że metafora „mówi jedno, a znaczy drugie”. Skoro tak, to dlaczego, kiedy próbujemy wyeksplikować „to drugie”, cały efekt staje się o wiele słabszy? Dlaczego Black twierdzi, że dosłowna parafraza wyrażenia metaforycznego mówi zdecydowanie zbyt dużo i z niewłaściwą emfazą? I jak to się ma do faktu, że porównanie radzi sobie bez znaczenia specjalnego, a więc i bez parafrazy, z czym zgodzi się zapewne większość teoretyków znaczeń specjalnych? A przecież i pomysłowe porównanie może w nas wywołać „głębokie myśli”, podobnie jak metafora. Tymczasem kwestia specjalnej treści poznawczej porównań nikogo specjalnie nie ekscytuje. Co więcej, są takie przypadki użycia języka, które odpowiedzi na te pytania czynią jeszcze bardziej niepewnymi. Za przykład może nam posłużyć Eliotowski wiersz o hipopotamie, w którym nie znajdziemy ani porównań, ani metafor, a mimo to skojarzenia jakie budzi przypominają te, które pojawiają się za ich sprawą.

Szerokoplecy hipopotam
Kałdunem swoim w mule tkwi;
Potężna zda się to istota,
A tylko z ciała jest i krwi.

Ciało i krew są kruche tak,
Podatne wstrząsom nerwów; ale
Kościół prawdziwy wiecznie trwa,
Bo zbudowany jest na skale.

Hipopo łatwo zbłądzi w mgle
Cel materialny tropiąc wszędy,
Kiedy prawdziwy Kościól swe
Bez starań ściąga dywidendy.

Gdy po mangustan na mangowcu
Sięgnąć popotam nasz nie może,
Odświeża Kościół swym owocem
Granat, brzoskwinia spoza morza.

Hipo' się zdradza w czasie rui
Chrapliwym rykiem uchu wrogim;
Ale co tydzień się raduje
Kościół jednością swoją z Bogiem.

Hipopotamus śpi za dnia,
Poluje, gdy zapadnie noc;
Bóg tajemnicze tory zna -
Umie się Kościół karmić śpiąc.

Widziałem raz jak potam z błot
Na skrzydłach wzniósł się na sawannach,
I otaczały jego lot
Aniołów chóry w swych hosannach

Oczyści go Baranka krew,
Niebiańskie się roztworzą wrota,
Między świętymi pod ich śpiew
Podda mu stunę harfa złota.

Stanie się bielszy ponad śnieg
W dziewic męczeńskich tkliwym kole,
Gdy w miazmatycznej starej mgle
Prawdziwy Kościół utkwi w dole.

Ponadto, w typowym ujęciu metafory istnieje pewna niekonsekwencja. Z jednej strony, mówi się, że dokonuje ona czegoś niezwykłego, co jest jej cechą dystynktywną, a co wykracza poza możliwości zwykłych zdań w rodzaju sądów. Z drugiej strony jednak, sposób, w jaki tego dokonuje musi opierać się na wykorzystaniu treści poznawczej, czyli czegoś, do czego najlepszymi narzędziami są właśnie sądy.

IV.6 Działanie metafory według Donalda Davidsona

Davidson proponuje rozwiązanie, którego kształt częściowo zdążył się już wyłonić z powyższych rozważań. Należy zrezygnować z poglądu, że metafora ma treść lub znaczenie inne niż dosłowne. U źródła błędu większości teorii leży niezrozumienie tego problemu, z czego wynika złe pojmowanie własnego celu. To, co figuruje w rozmaitych ujęciach jako odczytywanie ukrytego znaczenia jest już prędzej opisem lub próbą opisu konsekwencji działania metafory. To że pewne konsekwencje się pojawiają nie ulega wątpliwości, lecz wszelka próba ich uchwycenia, zamknięcia w postaci jakiegoś zdania lub wielu zdań i implementacji na grunt znaczeniowy jest z góry skazana na porażkę. Do efektów działania metafory Davidson zalicza m.in. dostrzeganie w rzeczy ukrytych wcześniej aspektów, uwydatnianie zaskakujących podobieństw i analogii, a mówiąc słowami Blacka, metafora dostarcza „soczewki” lub „kraty”, przez którą obserwujemy zjawiska. Konsekwencje jej działania Davidson podsumowuje przy pomocy stwierdzenia Heraklita, które wygłosił o wyroczni delfickiej: „nie mówi, ani nie ukrywa, lecz daje do zrozumienia”.

Dorabianie metaforze teorii ukrytego znaczenia, a więc tam, gdzie nie powinno jej być, jest podstawowym błędem, który jak twierdzi Davidson, stosunkowo łatwo wykazać. Jednak cięższym grzechem, który idzie za postulowaniem specjalnej semantyki dla metafor, jest przekonanie o istnieniu treści poznawczej, której uchwycenie przez odbiorcę komunikatu jest warunkiem poprawnej interpretacji metafory. Teoria taka jest po prostu fałszywa z uwagi właśnie na roszczenie istnienia treści poznawczej, niezależnie czy ową treść uznamy za znaczenie czy nie. Sam fakt, że tak trudno ją wydobyć, powinien nam dać do myślenia. A jest tak zapewne dlatego, że stanowią ją mniej lub bardziej luźne skojarzenia, nie zawsze opierające się na łatwo nazywalnych własnościach przedmiotów. Gdyby zaś tym, co metafora przywołuje była tylko jakaś treść propozycjonalna, nie stanowiłoby to problemu. Dokonalibyśmy wtedy projekcji tej treści skojarzeniowej na samą metaforę. Jednak zakres tego, co metafora może przywołać w skojarzeniu jest nieskończony. To, że nie potrafimy wymienić wszystkich możliwych skojarzeń w związku z metaforą nie jest jedynym problemem. Nie ułatwia również sprawy to, że owe skojarzenia zazwyczaj nie mają charakteru propozycjalnego. Oczywiście czasem przybierają one charakter sądów i możne je wtedy dość prosto przedstawić. To jednak nie wystarcza. Davidson cytuje w przypisie Stanleya Cavella mówiącego, że większość parafraz metafor kończy się stwierdzeniem „itd.”, zaś u Empsona znajdujemy uwagę o brzemienności metafor. Autorzy ci tłumaczą jednak tą cechę zupełnie inaczej niż Davidson. Prawdziwym powodem, dla którego ewentualna parafraza metafory będzie się ciągnąć w nieskończoność jest fakt, iż próbuje ona zobiektywizować wszystkie te będące efektem metafory skojarzenia. A zadanie to jest ostatecznie niewykonalne.

Metafora sprawia, że widzimy coś jako coś innego dzięki pewnemu słownemu stwierdzeniu, które inspiruje lub podsuwa pewien wgląd. Ponieważ w większości przypadków owo inspirowanie i podsuwanie nie jest wyłącznie, a czasem w ogóle rozpoznaniem jakiejś prawdy czy faktu, próba przedstawienia słownego owej prawdy jest źle ukierunkowana.

Nie chodzi tu o to, że wszelka próba przybliżonego wyjaśnienia metafory jest nieuprawniona. O ile teoretycznie jest to przedsięwzięcie wątpliwe, to z pragmatycznego punktu widzenia, takie cząstkowe parafrazy, o ile nie roszczą sobie prawa do wyczerpującego wyjaśnienia metafory, są dopuszczalne, a nawet wskazane. Jest to domena działalności krytycznej i nie jest ona zupełnie szkodliwa. Czasem po prostu przeciętny odbiorca nie dysponuje stosowną wiedzą, potrzebną do zrozumienia metafory, ani czasem, by tą wiedzę zdobyć. Odmawianie mu prawa do zapoznawania się z egzegezą dzieł sztuki tylko dlatego, że nie spełnia ona ścisłych teoretycznych wymogów byłoby posunięciem okrutnym. Tym bardziej, że jak pokazuje Davidson, żadna egzegeza nie jest w stanie spełnić tych wymogów w sposób wyczerpujący. To tak, jakby powiedzieć, że względnie najwierniejsze odczytanie Tęczy grawitacji będzie mogło nastąpić dopiero po zakończeniu gruntownych dziesięcioletnich studiów na temat cyberpunku, avant-popu, mitologii germańskiej, tarota, klinicznych przypadków paranoi, teorii budowy rakiet i innych dziedzin wiedzy, których opanowanie dopiero pozwoli przystąpić do lektury, ponieważ wszelkie wskazówki od lepiej zorientowanych czytelników zawsze są cząstkowe i jako takie nie oddają efektów działania metafory.

Podsumowując, należy jeszcze raz podkreślić, że mówiąc o interpretacji w sensie Davidsona, mamy na myśli wyłącznie teorię prawdy. Tą zaś buduje się tylko dla dosłownych znaczeń słów i zdań. Jest to powód, dla którego starałem się unikać w tym rozdziale mówienia o interpretacji metafor w innym sensie niż o interpretacji ich znaczenia dosłownego. To, co stanowi u Davidsona odpowiednik ukrytego czy specjalnego znaczenia metafory przynależy do sfery jej działania i niekiedy może być opisane. Na przykład, żeby odejść od popularnych metafor zwierzęcych, jeśli nazywamy Jasia ananasem, wyrażamy zazwyczaj przekonanie, że jest on małym rozrabiaką. Ponieważ jest to metafora skonwencjonalizowana, słuchacz prawdopodobnie przypisze nam takie właśnie przekonanie. Prowadzi to do mylnego przeświadczenia, że „Jaś jest małym rozrabiaką” stanowi synonim lub parafrazę zdania „Jaś jest ananasem” w sensie metaforycznym. Konkretnie rzecz biorąc, interpretacja będzie przebiegać zdaniem Davidsona w ten sposób, że słuchacz zinterpretuje zdanie „Jaś jest ananasem” dosłownie, a więc jako oczywisty fałsz, a następnie będzie się doszukiwał w wypowiedzeniu tego zdania jakichś ukrytych intencji. To ostatnie jednak nie będzie już interpretacją w sensie Davidsona.

V Kwestie epistemologiczne

Chciałbym jeszcze krótko odnieść się do kwestii związanych bardziej może z epistemologią, a mniej bezpośrednio z semantyką, jednak wciąż powiązanych z koncepcją języka Davidsona, która to koncepcja znajduje się w samym centrum jego filozoficznego systemu.

V.1. O stosunku języka do świata

W artykule Seeing Through Language Davidson zajmuje się m.in. nurtującym Wittgensteina problemem stosunku języka do świata. Próbuje wyjaśnić czy metafora wyrażona za pomocą stwierdzenia „widzieć poprzez język” jest sensowna i odpowiada rzeczywistości, wreszcie konfrontuje empiryczne badania związane z procesem nabywania języka z własnymi ustaleniami teoretycznymi dotyczącymi warunków możliwości wyuczalności języka i rozwija swą ideę triangulacji.

Co znaczy widzieć poprzez język? Kwestia polega na tym, czy język dokładnie reprodukuje świat poza nim, czy, jak mówił Kant, nigdy nie mamy dostępu do rzeczy takich, jakimi są. A może dostęp, jaki oferuje język jest obarczony częściowym fałszem, zniekształca to, do czego się odnosi. Uzasadnienie obu tych stanowisk wymagałoby najpierw pokazania, w jaki sposób uzyskujemy dostęp do czystych, bezpośrednich, nieskonceptualizowanych danych, a następnie, jak pod wpływem różnorodnych pojęciowych struktur (schematów) zostają te dane zorganizowane. Davidson, zapewne pod wpływem Sellarsa, jest sceptyczny co do możliwości podania pierwszej części takiego uzasadnienia. Odrzuca w ogóle samo rozróżnienie pomiędzy schematem a treścią empiryczną jako jeden z dogmatów empiryzmu.

W Seeing Through Language przedstawione jest krótkie uzasadnienie dlaczego ostatecznie należy odrzucić koncepcję niewspółmiernych schematów pojęciowych i zrezygnować ze stanowiska relatywizmu pojęciowego.

Czy rozumiemy co to znaczy, że dany schemat jest niesprowadzalny do innego? Czy poprzez niesprowadzalność rozumiemy niemożliwość jakiegokolwiek przekładu? I czy w ogóle potrafimy nadać treść pojęciu schematu niewspółmiernego? Jeśli potrafimy wytłumaczyć na czym polega różnica danego schematu w stosunku do naszego, oznacza to, że potrafimy odszyfrować ów schemat. To, że niektórzy zdają się posługiwać słownictwem niezrozumiałym dla innych, np. pewne grupy zawodowe, oznacza zapewne tylko to, że lepiej opanowali inne fragmenty kodu językowego. Wszystkie regionalizmy, przejawiające się w języku różnice kulturowe, techniczne zawiłości rozmaitych nauk i specjalizacji, mimo iż zazwyczaj nie są rozumiane, nie dają powodów, by przypuszczać, że są niezrozumiałe w ogóle. Należy przypuszczać, że barierą dla rozumienia tego typu specjalistycznego kodu jest tylko czas. Nawet zaś, jeśli nie jest to prawdą i nie każdy we względnie krótkim okresie czasu potrafi zrozumieć np. mechanikę kwantową, to nie ma powodu żeby przyjmować od razu, że język tej dziedziny fizyki odbiega w znaczący sposób od naturalnego, że jest niewspółmierny i nieprzekładalny. Powiemy raczej, że język ten stanowi jakąś odmianę lub modyfikację naturalnego schematu, który „zakłada ontologię zwyczajnych przedmiotów makroskopowych wraz z ich normalnymi własnościami”.

Brak jasnych kryteriów odróżniania schematów niewspółmiernych od naszego jest dużym problemem, na jaki napotykamy chcąc udowodnić, że takowe istnieją. Kryterium takiego nie może stanowić raczej niemożność zrozumienia danego języka. Można wyobrazić sobie bowiem sytuację, w której jesteśmy świadkami czegoś, co bierzemy za płynną i potoczystą wymianę informacji pomiędzy osobami, ale nie możemy jej zrozumieć z tego prostego powodu, że osoby te ustaliły pomiędzy sobą jakiś kod, w którym będą się porozumiewać tak, by nikt ich nie mógł zrozumieć. Wówczas to przekład takiego kodu na standardowy język jest jak najbardziej możliwy, pod warunkiem jednak, że znamy szyfr. Tymczasem chodzi właśnie o całkowitą nieprzekładalność schematów komunikacji. Pytanie, jakie się w tym momencie nasuwa, to czy w ogóle idea nieprzekładalnego schematu jest racjonalna. Czy taki niewspółmierny schemat byłby w ogóle inteligibilny? Davidson będzie próbował pokazać między innymi, że język nie zniekształca naszego oglądu świata i w ten sposób wskazać pośrednio na bezużyteczność rozróżnienia na schemat pojęciowy i treść empiryczną.

Wyróżnia on trzy możliwe stanowiska określające stosunek języka do świata:

  1. Język maskuje świat całkowicie.

  2. Język jest częściowo przezroczystym medium, pozostawia w tym, co napisane lub powiedziane własny rys, ale widzimy przezeń świat.

  3. Język jest całkowicie przezroczysty i przedstawia fakty takimi jakie są.

Widzenie świata poprzez język jest pewną metaforą i to metaforą mylącą. Nie powinniśmy traktować, powiada Davidson, języka jako medium pomiędzy nami a światem czy jak rodzaju ekranu, za pomocą którego coś oglądamy. Rozwijając analogię zmysłową, powiemy, że nie spoglądamy na świat przez nasze gałki oczne, jak przez szyby, ale widzimy go dzięki nim, za ich pomocą. Język jest również czymś na kształt organu zmysłowego w tym sensie, że za jego pomocą uzyskujemy bezpośredni, nie zapośredniczony kontakt ze światem. Albo, mówiąc inaczej, kiedy słyszymy wypowiadane przez kogoś zdanie, to przy założeniu, że należy on do tej samej wspólnoty językowej, wyłapujemy jego znaczenie automatycznie. W tym samym duchu właśnie Chomsky powiada, że język jest organem mentalnym.

Być może ulegamy złudzeniu, że język przypomina coś w rodzaju publicznej usługi, do której się podłączamy. Że jest on czymś zewnętrznym, co nie przynależy do nas. Zapominamy jednak wtedy, że nie ma czegoś takiego jak język poza znakami, które czynimy i związanymi z nimi postawami i oczekiwaniami. Być może jest tak dlatego, że nie mamy żadnego dodatkowego organu odpowiadającego za język tak, jak oko odpowiada za patrzenie, a ucho za słyszenie; a także z powodu różnorodności języków. Jednak wrażenie owej różnorodności jest mylne. Struktura logiczno-gramatyczna języków wydaje się podobna. Wiadomo zaś, że organem odpowiedzialnym za korzystanie z języka jest pewien obszar w mózgu, który może ulec zniszczeniu, podczas gdy ogólna inteligencja pozostaje nienaruszona.

Możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że język jest elementem wyposażenia genetycznego (elementem takiego wyposażenia wydaje się też to, że powyżej pewnego wieku [8-9 lat] nie jesteśmy w stanie przyswoić drugiego języka w takim stopniu jak ojczystego). Chomsky, Fodor oraz Pinker pokazują, że język jest czymś w rodzaju naszego naturalnego organu.

Kiedy rozumiemy zdania, strumień słów jest transparentny, przechodzimy do widzenia znaczenia (…) automatycznie.

Jeśli przyjmiemy, że za umiejętności językowe w dużym stopniu odpowiada wrodzony mechanizm, wówczas tylko krok dzieli nas od zgody na hipotezę uniwersalnego języka mentalnego. Wystarczy powiedzieć, że skoro posiadamy wrodzony, genetycznie zaprogramowany język myśli, pewien wewnętrzny kod, to uniwersalna gramatyka jest odbiciem tej gramatyki mentalnej. Argumentów na rzecz tej hipotezy jest kilka: nie zawsze wiemy jak ubrać myśl w słowa; wypowiedziawszy jakieś zdanie zauważamy, że mieliśmy na myśli coś innego; szybkość z jaką przyswajamy sobie język jest olbrzymia. Zdaniem Pinkera dziecko uczące się języka jest w sytuacji podobnej jak radykalny interpretator Quine'a, lecz z tą różnicą, że ono od razu chwyta znaczenie danego wyrażenia, gdyż odpowiada ono jego wewnętrznemu językowi, w którym myśli.

Jednak argumenty na rzecz języka mentalnego, mimo iż akceptuje je wielu kognitywistów i językoznawców, zdają się dla Davidsona niejasne. Jeśli istnieje coś takiego, jak wewnętrzny język mentalny, wówczas nasz język mówiony jest pośrednikiem pomiędzy myślą, a światem zewnętrznym i całość zaczyna zbliżać się do Kantowskiej hipotezy o niedostępności rzeczy samych w sobie.

Niemożność znalezienia właściwych słów dla wyrażenia myśli może mieć prostsze wytłumaczenie niż obecność wewnętrznego języka myśli. Być może po prostu nie potrafimy sobie przypomnieć słów, które już znamy, albo w obrębie posiadanego języka natrafiliśmy na pewne nowe myślowe możliwości, na jakiś konstrukt, co do którego nie jesteśmy pewni jak go wyrazić. Paralela z językiem jako organem zmysłowym jest zdaniem Davidsona bardziej warta wyeksponowania niż stanowisko traktujące język jako rodzaj narzędzia, które nabywamy dla celów radzenia sobie z otoczeniem, związanych przede wszystkim z różnymi formami rozumowania, językowym rozumieniem, komunikacją itp.

Jeśli język jest czymś w rodzaju drugiego wzroku, nie może stanowić krzywego zwierciadła natury, ponieważ jest częścią ludzkiego uposażenia, jest, mówiąc dosadnie, nami. Jeśli zaś przyjmiemy dodatkowo istnienie języka mentalnego, wówczas należałoby utożsamić ten właśnie język z wewnętrznym organem, a język mówiony - stanowiłby rodzaj medium. Doprowadziłoby to do mało owocnej teoretycznie konkluzji, zgodnie z którą nasze genetyczne wyposażenie zniekształca prawdziwy obraz świata. Niewielkie prawdopodobieństwo takiego stanu rzeczy należy zapewne tłumaczyć tym, że zasada doboru naturalnego, która odpowiada za aktualny stan genetyczny gatunku, jest mechanizmem prowadzącym do takich zmian w jego populacji, które zwiększają przeciętne przystosowanie organizmów do warunków środowiskowych.

Chomsky słusznie argumentował na rzecz istnienia tzw. uniwersaliów językowych, czyli wspólnych wszystkim lub prawie wszystkim językom własności. Davidson nie zgadza się jednak, że uwidoczniają się one w regułach, którym się musimy podporządkować, by zostać zrozumianym. Wniosek jaki wypływa z treści tej argumentacji jest taki, że istnieje możliwość opisania dowolnego, obcego, ludzkiego języka naturalnego w naszym własnym. Co więcej, nie tylko posiadamy genetyczne predyspozycje do nabywania języka, ale wiemy także jakiego rodzaju są te predyspozycje i gdzie znajdują się ich granice. To jednak, co jest potrzebne by wytłumaczyć takie podobieństwo gramatyczne języków i proces ich nabywania nie ma nic wspólnego z samą treścią myśli i zdań języka. Wrodzone ograniczenia dotyczą syntaktyki, a nie semantyki. Może to wpływać na wynikające ze struktury języka ograniczenia semantyczne, ale to są raczej wyjątki. Nie rodzimy się z językiem już posiadającym jakąś treść. Ona zdaje się go dopiero stopniowo wypełniać. Wracamy zatem poniekąd do wcześniejszej dychotomii pomiędzy językiem mentalnym a mówionym, gdzie ten pierwszy odpowiada owej wrodzonej syntaktyce. Istotna różnica polega jednak na tym, że w tym ujęciu język mentalny, ograniczony tylko do części syntaktycznej, nie może zniekształcać natury, bo sam nie zawiera żadnych treści. Nie rodzimy się z wyposażonymi w treść przekonaniami, a jedynie z naturalną dyspozycją do ich zdobywania.

Ponadto, wiele wskazuje na to, że znacznie więcej zawdzięczamy temu, co wrodzone niż się zazwyczaj sądzi. Mówi o tym tzw. „argument z ubóstwa bodźców” (“argument from the poverty of stimulus”). Większa część tego, co składa się na naszą znajomość języka jest wrodzone, ponieważ osiągamy dokładną (choć w większości nieświadomą) znajomość gramatyki, słownictwa, a nawet semantyki języka ojczystego na podstawie najskromniejszych świadectw. Zdają się to potwierdzać cytowane przez Pinkera wyniki badań na 8 miesięcznych niemowlętach, które jak się okazuje uczą się rozróżniać słowa na podstawie wyłącznie statystycznych stosunków jakie się pojawiają przy okazji użyć rozmaitych słów w różnych kontekstach i zestawieniach. Zdumiewający jest fakt, że zaczynają to robić już po dwóch minutach od usłyszenia sekwencji dźwięków, co nie byłoby możliwe, gdyby nie posiadały jakiejś zaawansowanej, działającej w tle, „aparatury obliczeniowej”.

Wniosek z tych wszystkich świadectw jest taki, że prawdopodobnie ucząc się języka, nabywamy znacznie mniej niż się nam zazwyczaj wydaje. Mimo wszystko, nawet wykazanie, że dysponujemy tak zaawansowanymi wrodzonymi umiejętnościami, nie pozwala wyjaśnić jak nabywamy pierwsze przekonania. W rozdziale poświęconym teorii interpretacji wspomniałem zdawkowo, że posiadanie przekonań (a więc warunek wypowiadania znaczących stwierdzeń językowych) może być uzasadnione tylko innymi przekonaniami. W procesie interpretacji kwestia ta jest znajduje jakieś wyjaśnienie w postaci zasady życzliwości, a więc wymogu, by uznawać zdania wypowiadane przez mówiącego za w większości prawdziwe i zgodne z pewnym zestawem spójnych i racjonalnych przekonań. Tymczasem proces nabywania języka jest w pewnym sensie analogiczny do procesu interpretacji. Oba polegają na zrozumieniu wyrażeń nieznanego języka. Wyjaśnienie tego problemu jest niezbędne, by dopełnić w jakiś sposób filozofię języka Davidsona.

V.2. Język a przekonania

Język nie jest rodzajem umiejętności podobnym do innych typowych umiejętności nabywanych przez ludzi w toku normalnego rozwoju. Podobnie jak organy zmysłowe, stanowi on coś w rodzaju narządu percepcji, ale jest to percepcja szczególnego rodzaju, która uwidocznia się w posiadanych przekonaniach. Język zapewnia wiedzę propozycjonalną, która nie mogłaby istnieć bez niego. Jest „narządem percepcji propozycjonalnej”. Samo słyszenie dźwięków i widzenie obrazów nie wymaga języka, ale wymaga go już poznanie jak się rzeczy mają. Zmysły są ogniwem łańcucha przyczyn i skutków rozciągniętym pomiędzy światem, a przekonaniami percepcyjnymi. Jednak samo pobudzenie siatkówki i końcówek zmysłowych nie wyjaśnia naszego przekonania, że widzimy psa. Dopiero stwierdzenie „widziałem to na własne oczy” w ustach własnych lub cudzych, sprawozdanie z faktu doznania pewnego wrażenia, może być, w pierwszym przypadku obiektywizacją, zaś w drugim - właściwym wyjaśnieniem określonego przekonania. Łatwo jednak zauważyć, że wypowiedzenie tego stwierdzenia samo wymaga posiadania pewnego przekonania.

Kwestia w jaki sposób powstają pierwsze przekonania nie jest ani oczywista, ani banalna. Nie mogą być przyczynami przekonań ani wrażenia, ani czyste dane zmysłowe. To, co jest przyczyną przekonania, powiada Davidson, musi być bowiem konceptualnie złączone z samym przekonaniem. Percepcje, gdyby je wyizolować, nie mogą stanowić podbudowy epistemicznej dla przekonań, choć zazwyczaj kojarzymy w ten sposób jedne z drugimi. Sądzimy, że fakt, że miałem wrażenie zmysłowe zielonej zapalniczki spowodowało, że jestem przekonany, że widziałem zieloną zapalniczkę. Jeśli coś ma stanowić podbudowę epistemiczną przekonań, musi posiadać treść propozycjonalną, ponieważ same przekonania ją posiadają. Wszystkie próby, polegające na wskazaniu granicy pomiędzy nieskonceptualizowaną daną a zorganizowanym przekonaniem, były z góry skazane na niepowodzenie. Widać bowiem dopiero teraz, że jedyną rzeczą, jaka może stanowić wyjaśnienie przekonania jest inne przekonanie.

Zdarza się jednak, że w sposób naturalny uznajemy, że jakaś percepcja jest przyczyną przekonania. Np. fakt, że mieliśmy doznanie wzrokowe czerwonego jabłka każe nam sądzić, że jest on przyczyną naszego przekonania, że widzieliśmy czerwone jabłko. Istotne jest tu, zdaniem Davidsona, rozróżnienie na bycie przyczyną czegoś, a bycie racją w sensie logicznego uzasadnienia jednego zdania przez drugie.

Przekonania percepcyjne, a więc te, na których wyjaśnieniu zależy nam najbardziej, zdaniem Davidsona, formują się spontanicznie pod wpływem tego, co odbieramy. Nie mamy żadnej kontroli nad ich kształtowaniem, a wszystko co możemy zrobić, to najwyżej pokierować ciałem w inną stronę, by odbierać co innego. Kontrola przekonań zaczyna się w momencie kiedy pierwsze takie przekonanie w nas powstaje. Ponowne spojrzenie dostarczy innego obrazu percepcyjnego, a w wyniku tego być może ulegnie zmianie nasze przekonanie odnośnie tego, co widzieliśmy poprzednio. Łatwo też o korektę niektórych przekonań za pomocą refleksji. Przekonanie, że przed chwilą ujrzeliśmy osobę X, skonfrontowane z przekonaniem, że X od 3 lat nie żyje, każe wyciągnąć wniosek, że pierwsze z tych przekonań jest fałszywe, o ile tylko to drugie jest lepiej uzasadnione. Podobnie można oczekiwać, że w określonych przypadkach przekonanie percepcyjne związane z obserwacją skoryguje przekonanie percepcyjne związane z wrażeniem słuchowym i na odwrót. Nauka jest tą dziedziną, która zajmuje się kształtowaniem przekonań metodycznie - buduje teorie na podstawie jednych przekonań (nie zawsze percepcyjnych) i na podstawie innych przekonań (również nie zawsze percepcyjnych) je koryguje.

Jeśli idzie więc o naturę przekonań percepcyjnych (chodzi o względnie proste przekonania typu „widzę…”, „słyszę…” itp.), można powiedzieć, że wynika ona z przyczynowego powiązania z danymi zmysłowymi, chociaż nie zawsze jest to prosta relacja przyczynowa. Jeśli jednak mówimy o przekonaniach w ogóle, należy stwierdzić, że dane zmysłowe są tylko jednym z wielu czynników, stanowiących warunek możliwości ich powstania. Relacja pomiędzy treścią propozycjonalną myśli i zdań języka a bodźcem jest relacją przyczynową, ale jest ona o wiele bardziej skomplikowana niż na to wygląda. Można przyjąć, że owa treść jest wypadkową m.in. tego, co pamiętamy, co widzieliśmy przed chwilą i relewantnych wobec zaistniałego kontekstu empirycznego teorii.

Jak jednak, gdyby chcieć opisać go precyzyjnie, wygląda związek pomiędzy przekonaniami a światem, jeśli pozostaniemy wierni stwierdzeniu, że jedyne, co może stanowić źródło przekonań to inne przekonania? Można, tak jak czyni to Davidson, zacząć od pytania, w jaki sposób zyskują swoją treść zdania obserwacyjne. Są one bowiem w oczywisty sposób powiązane z przekonaniami. Otóż wydaje się, że nabywanie treści przez zdania nie jest czymś, co w każdym przypadku przebiega tak samo. Osoby nie będące dziećmi, mające już ukształtowany w znacznym stopniu zestaw podstawowych przekonań, mogą się w tym zakresie nawet dość wyraźnie różnić. Wynika to z faktu, że proces kształtowania przekonań, w każdym pojedynczym przypadku, wygląda nieco inaczej. Przypuśćmy, że doznajemy pewnego konkretnego wrażenia zmysłowego s. Zdarzeniem, które odpowiada temu wrażeniu jest śpiew słowika, ale do zakresu naszych przekonań nie należało do tej pory skojarzenie tego dźwięku ze śpiewem słowika. Potrafimy jedynie powiedzieć, że śpiewa jakiś ptak. Tak oto wrażenie zmysłowe s powoduje, że akceptujemy przekonanie „słyszałem przed chwilą śpiew ptaka”. Dla stojącej obok osoby, która jednakowoż jest przekonana, że wrażenie zmysłowe typu s odpowiada śpiewowi słowika, wrażenie to wywoła przekonanie „słyszałem przed chwilą śpiew słowika”. A zatem treść przekonań percepcyjnych zależy od tego, czy akceptujemy, czy odrzucamy zdanie wyrażające to przekonanie w danej sytuacji percepcyjnej.

Zdania obserwacyjne zawierają treść empiryczną, której dostarczają sytuacje skłaniające nas ku temu, by owe zdania zaakceptować lub odrzucić i tak samo ma się sprawa z przekonaniami wyrażanymi przez te zdania.

Co jednak sprawia, że sądzimy, iż nasze zdanie obserwacyjne i co za tym idzie, przekonanie percepcyjne odpowiada rzeczywistości, tj. precyzyjniej mówiąc, dlaczego sądzimy, że aktualne zdanie obserwacyjne odpowiada aktualnemu doznaniu zmysłowemu? Wcześniej padło już kilka słów na ten temat - zależność pomiędzy rzeczywistością a treścią przekonań jest skomplikowana i wyznacza ją zbiór uprzednio żywionych przekonań, ale także inne czynniki, jak aktualne teorie dotyczące zaistniałego zdarzenia. Z drugiej strony, nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której osoba zostaje wyuczona lub uwarunkowana, by wypowiadać relewantne do zdarzenia prawdziwe zdania obserwacyjne. W przykładzie Davidsona występuje osoba, którą nauczono reagować na obraz elektronu wytworzony za pomocą komory mgłowej zdaniem „to jest elektron”. W takim przypadku rozumienie nie wchodzi w grę, nie można uzasadnić wypowiadanego zdania żadnymi innymi przekonaniami, a więc nie należy również sądzić, że owo zdanie ma dla wypowiadającego jakieś znaczenie. Tam, gdzie nie ma wcześniejszej teorii w postaci zespołu spójnych przekonań, nie można mówić o znaczeniu.

To, co jest istotne dla semantyki nie kończy się w każdym razie na powiedzeniu, że treść zdania, a więc i znaczenie jest wyznaczane przez sytuacje, które przyczyniają się do aprobaty lub dezaprobaty dla owych zdań. Nie możemy mieć pewności, że nawet najbardziej prymitywne przekonania nie są uwarunkowane wyłącznie percepcją. Pewna wiedza jest bowiem wymagana nawet w prostych sytuacjach. Kiedy wypowiadamy zdanie „to jest łyżka” musimy wiedzieć do czego służą łyżki, że są trwałymi obiektami fizycznymi itp. A więc, krótko podsumowując, żeby możliwa była prawidłowa interpretacja zdania, treść propozycjonalna zawarta w zdaniu musi mieć oparcie w rzeczywistych przekonaniach mówiącego, w koherencji tego zdania z sumą przekonań i w korespondencji wszystkich tych przekonań z rzeczywistością.

Czego tak naprawdę uczymy się w procesie nabywania języka? Wiemy, że nauka nigdy nie zachodzi samodzielnie. Jesteśmy zawsze przez kogoś przyuczani, instruowani i korygowani. Czy jednak jest jakaś różnica pomiędzy taką nauką (nauka intencjonalna, zawierająca stosowny instruktaż), a zwyczajnym procesem warunkowania, opierającym się na schemacie kary - nagrody? Davidson uważa, że żadnej istotnej różnicy nie ma. Nauka języka polega bowiem na korygowaniu pewnych wrodzonych dyspozycji tak samo, jak nauka dziecka, by korzystało z toalety, albo posługiwało się sztućcami. Z tymi dyspozycjami się rodzimy, ale nie mają one, jak mówi Wittgenstein, charakteru normatywnego. Dlatego, aby przyuczyć dziecko, wykorzystujemy kary, nagrody lub instrukcje werbalne. Jednak, zdaniem Davidsona, nie uczymy w ten sposób dziecka rozumienia, które zachowanie jest poprawne, a które nie. W tym procesie nie następuje przyswojenie jakiegoś pojęcia zachowania poprawnego lub niepoprawnego.

Formacja pojęć wygląda na bardziej skomplikowaną niż formacja przekonań. Posiadać pojęcie (concept) czegoś oznacza klasyfikować przedmioty, ich własności lub sytuacje ze świadomością, że owa klasyfikacja może ulec zmianie, że nie jest ostateczna. Można jednak powiedzieć, że jest to z grubsza ten sam poziom, co poziom przekonań. W gruncie rzeczy nie można bowiem rozróżnić posiadania pojęcia od posiadania myśli zawierających treść propozycjonalną. Nie można bowiem mieć pojęcia matki jeśli nie jest się przekonanym, że dana osoba jest lub nie jest matką lub że pragnie się jej obecności, lub że odczuwa się przykrość jeśli matka nie spełnia jakiegoś pragnienia itp. Formacja pojęć nie pośredniczy tutaj pomiędzy zwykłymi dyspozycjami (choćby były one bardzo złożone i znacznie zmodyfikowane) a osądem. Co takiego musi jednak towarzyszyć wydawanym dźwiękom, by były one nie tylko rezultatem dyspozycji, lecz właśnie osądem, aktem językowym? Prawdopodobnie nie ma prawidłowego niecyrkularnego wyjaśnienia tego problemu.

Sama ostensja, jak to wyżej zostało wyjaśnione, nie daje w tym punkcie spodziewanego rezultatu w postaci formacji przekonań, ponieważ wymagają one wcześniejszego zrozumienia języka. Przyjrzyjmy się jednak początkowej fazie nauczania ostensywnego, swego rodzaju proto-ostensji, kiedy to nie mamy do czynienia z żadnym wcześniejszym rozumieniem języka ani z przekonaniami. W takiej sytuacji można pokusić się o zbadanie tych elementów, które są konieczne dla powstania myśli i języka. Tu zauważamy, że wszyscy ludzie dokonują generalizacji w bardzo podobny sposób. Polega to na unikaniu gorzkich smaków i nagłych głośnych dźwięków oraz na poszukiwaniu doznań tego, co słodkie oraz ciszy i spokoju. Są to dosyć ogólne stwierdzenia, jednak to, co istotne dla postaw propozycjonalnych jest dla większości ludzi takie samo i można to opisać właśnie w tego typu terminach związanych z przyjemnością i przykrością doznań.

Wspólne sposoby generalizacji bodźców prowadzą do podobnych na nie reakcji.

Osoba A reaguje na reakcje osoby B na sytuacje, które obojgu wydają się podobne. Tworzy się zatem trójkąt, którego wierzchołki stanowią A, B oraz przedmioty, zdarzenia lub sytuacje, na które wzajemnie reagują.

Na razie jednak nie wyjaśniliśmy jeszcze jak powstają podstawowe przekonania, owa trójczłonowa interakcja nie wymaga bowiem myśli ani języka; występuje wszak powszechnie w świecie zwierząt.

Zdaniem Davidsona jednakże, istnieją dwie podstawowe konsekwencje triangulacji, które wyróżniają ludzi, jako istoty predestynowane do posługiwania się językiem. Pierwsza z tych rzeczy to idea błędu, a więc dostrzeżenie możliwej różnicy pomiędzy posiadanym przekonaniem a prawdą. Ma to miejsce wtedy, kiedy w obecności bodźca, na który oba osobniki do tej pory reagowały tak samo, reaguje tylko jeden, albo kiedy jeden reaguje, zaś drugi nie dostrzega bodźca; ogólnie rzecz biorąc, kiedy reakcje zaczynają się różnić, jest to pewien sygnał, dajmy na to, że zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. Kiedy jednak takie niebezpieczeństwo się ostatecznie nie pojawia, otwiera się pole dla pojęcia błędu.

Ideę prawdy możemy jednak uchwycić tylko wtedy, gdy potrafimy komunikować treść propozycjonalną wypływającą z doświadczenia, które współdzielimy, co wymaga języka. Pozostajemy zatem w błędnym kole.

Ani myśl, ani język, zgodnie z tym stanowiskiem, nie poprzedzają się nawzajem, ponieważ jedno wymaga obecności drugiego. Nie nastręcza problemów stwierdzenie co jest pierwsze: zdolności mówienia, postrzegania i myślenia rozwijają się równocześnie i stopniowo. Postrzegamy świat poprzez język, tj. poprzez to, że posiadamy język.

W takim pierwotnym trójkącie, w którym osobników jest zresztą najczęściej więcej niż dwóch, zdaniem Davidsona, pojawia się mimo wszystko, możliwość zaistnienia myśli i języka. Idea triangulacji jest dokładniej omawiana w tomie Subjective, Intersubjective, Objective poświęconym w większym wymiarze kwestiom epistemologicznym.

VI Zakończenie

Donald Davidson należy do trudnych w interpretacji autorów. Nigdy nie pokusił się o napisanie systematycznego wykładu swoich poglądów, które przez całe życie rozwijał w pojedynczych artykułach. Jego styl jest lakoniczny, a argumentacja podawana często w eliptycznej formie. Lektura jego tekstów z pełnym zrozumieniem wymaga posiadania znacznej wiedzy z filozofii języka.

Znamienną cechą tej filozofii jest, że została ukształtowana w postaci dosyć już zaawansowanej jeszcze w latach sześćdziesiątych, a później jedynie rozwijana. Modyfikacje, które Davidson poczynił pod wpływem krytyki były nieznaczne. Można złożyć to na karb współpracy z Quinem, którego wiele pomysłów Davidson przejął i rozwinął, modyfikując tylko w takim stopniu, jak było to potrzebne, by pasowały do jego własnego oryginalnego ujęcia. Inną ważną cechą filozofii Davidsona jest jej systematyczny i syntetyczny charakter, który łączy dokonania na polu filozofii języka i semantyki z teorią wiedzy, prawdy obiektywnej, ontologicznymi zagadnieniami, jak teoria zdarzeń oraz filozofią umysłu.

Trudności, o których wspomniałem, nie powinny jednak utrudniać oceny pozytywnego wkładu, jaki Davidson wniósł przede wszystkim do naszej wiedzy o języku. Biorąc pod uwagę ten wkład właśnie, stawiam go w jednym rzędzie z takimi filozofami XX wieku jak Frege, Carnap, Wittgenstein, Quine i Ajdukiewicz. Można zauważyć, że od początku nowoczesnej filozofii języka, czyli od Fregego, później Russella, Wittgensteina itd., dowiadujemy się, że język jest o wiele bardziej skomplikowanym i amorficznym tworem niż się to zazwyczaj wydaje. Przejście od atomizmu logicznego do teorii gier językowych u Wittgensteina było rewolucyjnym krokiem. To samo można powiedzieć o wnioskach Davidsona dotyczących „braku języka”, czyli braku wspólnych wszystkim mówiącym zasad, do których można by sprowadzić wszystkie przypadki jego użycia. Również zaproponowane przez Davidsona wykorzystanie semantycznej teorii prawdy Tarskiego jako teorii znaczenia można uznać za w pewnym sensie rewolucyjne, ponieważ unikało wyjaśnienia znaczenia w terminach semantycznych oraz było ujęciem ekstensjonalnym, a jednak nie uciekającym się do wykorzystania zreifikowanych znaczeń.

Liczę, że systematyczny charakter filozofii Davidsona udało mi się choć w minimalnym stopniu pokazać. Mimo iż semantyka języka naturalnego jest podstawowym zagadnieniem tej pracy i punktem centralnym myśli Davidsona, jej zrozumienie wymaga zapuszczenia się również do innych działów filozofii języka, a nawet poza samą filozofię języka. Jest to powód, dla którego oprócz kwestii stricte semantycznych, omawiam także artykuły Davidsona związane z pragmatyką i te, którym bliżej do językoznawstwa.

Bibliografia

Literatura na świecie, nr 7 (111), 1980.

Austin J.L., Jak działać słowami, w: Austin J.L., Mówienie i poznawanie, Warszawa 1993.

Chomsky N., Syntactic Structures, Mouton de Gruyter 2002.

Ciecierski T., Referencja i anafora, http://www.wuw.pl/index.php?tresc=feliet&idfel=155 .

Davidson D., Theories of Meaning and Learnable Languages, w: Davidson 2001.

Davidson D., Prawda i znaczenie, w: Davidson 1992.

Davidson D., Zgodność z faktami, w: Davidson 1992.

Davidson D., Semantyka dla języków naturalnych, w: Davidson 1992.

Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001.

Davidson D., Interpretacja radykalna, w: Davidson 1992.

Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005.

Davidson D., The Social Aspect of Language, w: Davidson 2005.

Davidson D., O schemacie pojęciowym, tł. Gryz J., w: Stanosz B. (red.), Empiryzm współczesny, Warszawa 1991.

Davidson D., Eseje o prawdzie, języku i umyśle, Warszawa 1992.

Davidson D., Inquiries Into Truth and Interpretation, Oxford University Press, New York 2001.

Davidson D., Truth, Language and History, Oxford University Press, New York 2005.

Donnellan K., Reference and Definite Descriptions, w: ”Philosophical Review” 75, 1966.

Eliot T.S., Poezje wybrane, Warszawa 1978.

Frege G., Funkcja i pojęcie, w: Frege G., Pisma semantyczne, Kraków 1977.

Goodman N., Languages of Art., Hackett Publishing, 1976.

Grice P., Studies In the Way of Words, Harvard University Press 1989.

Lepore E., Ludwig K., Donald Davidson: Meaning, Truth, Language and Reality, Oxford University Press, New York 2007.

Maciaszek J., Znaczenie, prawda, przekonania, Łódź 2008.

Nowakowski A., Semantyka Donalda Davidsona, Lublin 1997.

Putnam H., Znaczenie wyrazu znaczenie, w: Putnam, H. Wiele twarzy realizmu i inne eseje, Warszawa 1998.

Rorty R., Consequences of Pragmatism, University of Minnesota Press, 1982.

Rorty R., Filozofia a zwierciadło natury, Warszawa 1994.

Rorty R., Wprowadzenie: Antyreprezentacjonizm, Etnocentryzm i Liberalizm, w: Rorty R., Obiektywność, relatywizm i prawda, Warszawa 1999.

Sellars W., Empiricism and the Philosophy of Mind w: Sellars W., Science, Perceptron and Reality, Ridgeview Pub.&Co, 1991.

Quine W.V.O., Słowo i przedmiot, Warszawa 1999.

Tarski A., Pojecie prawdy w językach nauk dedukcyjnych, w: Tarski 1995.

Tarski A., Pojęcie prawdy a sformalizowane nauki dedukcyjne, w: Tarski 1995.

Tarski A., Pisma logiczno-filozoficzne, Warszawa 1995.

Wallace Foster D., Everything and More: A Compact History of Infinity, W. W. Norton & Company, New York, 2004.

Woleński J., Epistemologia, Warszawa 2005.

Wójcicki R., Od Tarskiego do Davidsona w: Żegleń U. (red.), Rozmowy z Donaldem Davidsonem o prawdzie, języku i umyśle, Lublin 1996.

„Nie zapominaj, że język jest zarówno mapą świata, jak i światem samym w sobie; ma swoje ciemne doliny i pęknięcia - z niektórymi zdaniami, pozornie posłusznymi językowym regułom, nie można sobie poradzić”. (Cf. David Foster Wallace, Everything and More: A Compact History of Infinity, W. W. Norton & Company, New York, 2004, s. 30).

Przekłady cytowanych fragmentów tekstów nie publikowanych w języku polskim dokonane są przez autora tej pracy.

Cf. Rorty R., wstęp do Consequences of Pragmatism, University of Minnesota Press, 1982, s. XX.

Cf. Rorty R., Filozofia a zwierciadło natury, Warszawa 1994.

Cf. Rorty R., Wprowadzenie: Antyreprezentacjonizm, Etnocentryzm i Liberalizm, w: Rorty R., Obiektywność, relatywizm i prawda, Warszawa 1999, s. 9.

Cf. Davidson D., Theories of Meaning and Learnable Languages, w: Davidson 2001, s. 3.

Wyobraźmy sobie przez moment bez szczegółowego uzasadniania, że coś takiego jest możliwe i że rozszerza naszą wiedzę na temat wyuczalności.

Ryszard Wójcicki zauważa, że istnieje pewna różnicą pomiędzy adekwatnością a prawdziwością. Ta ostatnia zakłada zgodność zdań, lub jak to ma miejsce w omawianym przypadku - teorii, z rzeczywistością. Adekwatność ma natomiast zawierać w sobie jakiś element pragmatyczny. Nie wystarczy, że teoria ukazuje rzeczywistość zgodnie z prawdą, ale musi to robić „w sposób prawdziwy i pełny ze względu na pewne konkretne oczekiwania”. (Cf. Wójcicki R., Od Tarskiego do Davidsona w: Żegleń U. (red.), Rozmowy z Donaldem Davidsonem o prawdzie, języku i umyśle, Lublin 1996, s. 68.)

Supozycja ta nie jest czysto arbitralna. Rozumiem ją, jako respektującą potoczny sposób mówienia, zgodnie z którym fakt, że posiadamy (znamy, mamy opanowany itd.) język jest czymś w pełni naturalnym i akceptowalnym. Upieranie się przy stwierdzeniu, że np. nie opanowujemy nigdy języka, bo nie ma czegoś takiego, jak wspólne wszystkim reguły tworzenia i interpretowania zdań - Davidson pisze o tym gdzie indziej - jest mało owocne teoretycznie i może prowadzić do wniosku, że komunikacja językowa jest jakimś chaotycznym zjawiskiem, którego nie da się wyjaśnić. Davidson proponuje przyjąć, że język naturalny jest jednak wyuczalny, ale niech nasze wyjaśnienie komunikacji uwzględnia fakt, że może ona przebiegać w sposób spontaniczny i niekiedy bardzo odległy od tego, co bierze się za ustalone reguły językowe.

Trzeba też zwrócić uwagę, że Davidson nie utożsamia stanu znajomości języka z umiejętnością posługiwania się nim. Jeśli zdefiniujemy znajomość języka jako znajomość wszystkich wyrażeń semantycznie prostych (semantical primitive) (wyjaśnienie terminu znajduje się poniżej w tekście) w danym języku wraz ze znajomością wszystkich reguł odpowiadających za syntaktykę, wówczas łatwo zauważyć, że mówienie w danym języku i rozumienie zdań tego języka jest możliwe nawet przy częściowym jego opanowaniu (Cf. Lepore E., Ludwig K., Donald Davidson: Meaning, Truth, Language and Realisty, New York 2005, s. 29).

W poźniejszych tekstach, m.in. w omawianych dalej What Metaphors Mean i Seeing Through Language, Davidson, co już sygnalizowałem w przypisie 5, poddaje w wątpliwość twierdzenie, że istnieją takie, dające się określić reguły, odpowiadające zarówno za praktyczne rozumienie, jak i samodzielne tworzenie zdań języka.

Cf. Davidson D., op. cit., s. 8.

Ibidem, s. 9.

To tłumaczenie, mam wrażenie, lepiej oddaje istotę tego terminu niż „semantycznie pierwotne”.

Cf. Lepore E., Ludwig K., op. cit., s. 26 - 27.

Cf. Davidson D., op. cit., s. 8 - 9.

Aksjomatami teorii byłyby w tym przypadku reguły teorii prawdy.

Jest kwestią dyskusyjną czy teoria taka musi być skończenie aksjomatyzowalna. Wyuczalność języka nie jest bowiem tożsama z wyuczalnością teorii, a jednak można się zastanawiać czy te własności nie powinny sobie odpowiadać. Wyraźnie bowiem zostało powiedziane: język (jeśli ma być wyuczalny) posiada skończoną ilość wyrażeń semantycznie prostych i skończoną ilość pierwotnych reguł i na ich podstawie powstają wyrażenia złożone, których jest nieskończona ilość. Choć Davidson, jak zauważają Lepore i Ludwig (Cf., op. cit., s. 33 - 34.), unika tego wniosku, bardziej naturalnie brzmiałoby powiedzenie, że teoria powinna mieć skończoną liczbę aksjomatów.

Chociaż oczywiście treść tych reguł nie może prowadzić do sprzeczności z teorią.

Cf. Tarski A., Pojęcie prawdy w językach nauk dedukcyjnych, w: Tarski 1995, s. 19 - 27.

Cf. Davidson D., op. cit., s. 9 - 10.

Kwestiom tym poświęcone są artykuły The Logical Form of Action Sentences, Causal Relations oraz artykuły o zdarzeniach znajdujące się w tomie: Davidson D., Essays on Actions and Events. Skrótowe omówienie tego zagadnienia znajduje się w następnym rozdziale (cf. „O problemach z formą logiczną”, s. 26 niniejszej pracy).

Kształt twierdzeń [M] i [M'] oraz większość rozważań ich dotyczących zaczerpnięte zostały z Lepore E., Ludwig K., op. cit., s. 40 - 44.

Nie ma znaczenia dla tej teorii czy przyjmiemy, że zdania metajęzyka są przekładami zdań z języka przedmiotowego, czy te ostatnie potraktujemy po prostu jako część metajęzyka.

Zagadnienie stanie się wyraźniejsze, gdy będziemy definiować w następnym rozdziale predykat prawdziwości. Tymczasem wzbogacenie schematu ma służyć wyłącznie temu, by jednoznacznie były interpretowane terminy okazjonalne pojawiające się w zdaniach.

Jest to niewątpliwa zaleta tej wcześniejszej propozycji (tj. [M]), bowiem zgodnie z wcześniejszymi wytycznymi Davidsona należy unikać definiowania znaczenia przy pomocy terminów semantycznych. W tym użyciu termin „znaczy” pełni funkcję czysto syntaktyczną.

Przez zdanie propozycjonalne rozumiem zdanie, które wyraża jakąś postawę propozycjonalną. Mówiąc o postawach propozycjonalnych Davidson najczęściej ma na myśli przekonanie. Zdanie propozycjonalne będzie zatem zdaniem wyrażającym jakieś przekonanie, a więc takim, do którego stosujemy kategorie prawdy i fałszu.

Konteksty intensjonalne w jakich występują zdania to właśnie takie konteksty, w jakim przytoczone jest zdanie [2], a więc takie, które nie przechodzą testu zastępowania ekstensonalnego lub nie działa w ich przypadku zasada generalizacji egzystencjalnej: 0x01 graphic
.

Tą ścieżkę obrał Alonzo Church konstruując podobną logikę.

Cf. Lepore E., Ludwig K., op. cit., s. 45.

Oznaczam umownie znaczenie, do którego odnosi się dowolne wyrażenie językowe 0x01 graphic
, wyrażeniem o postaci 0x01 graphic
.

Idem.

Cf. Frege G., Funkcja i pojęcie, w: Frege G., Pisma semantyczne, Kraków 1977, s. 31.

Schemat zaczerpnięty z: Lepore E., Ludwig K., op. cit., s. 49.

Na użytek tego argumentu wystarczy przyjąć, że przez logiczną równoważność terminów jednostkowych Davidson rozumie, że odnoszą się do tego samego we wszystkich modelach lub przy każdej interpretacji należących do nich terminów pozalogicznych. Faktycznie jednak pojęcie równoważności logicznej nie jest jednoznaczne i bywa krytykowane jako pięta achillesowa tego argumentu.

Chociaż faktycznie utożsamiliśmy odniesienia ze znaczeniami, w krokach 2 - 11 będę mówił cały czas o odniesieniach, żeby zachować zaskakujący (lub „zaskakujący”) charakter kroku 12.

Argument przedstawiam z grubsza w takiej postaci jaka znajduje się w: Lepore E., Ludwig K., op. cit., s. 50 - 51.

Cf. Maciaszek J., Znaczenie, prawda, przekonania, Łódź 2008, s. 373.

Warto zwrócić uwagę, że Frege znaczenia od odniesień w rzeczywistości odróżnia. W jego nazewnictwie odpowiada to rozróżnieniu na sens i znaczenie/nominat. Rozróżnienie to jest jednak pozorne (jak stwierdziłby Davidson), gdyż jego sensy stanowią rodzaj specjalnych odniesień. Jeśli zatem uważamy argument procy w tej wersji za konkluzywny, możemy go traktować nie tylko jako skierowany przeciw znaczeniom zreifikowanym w ogóle, lecz również przeciwko stanowisku Fregego, który takimi znaczeniami się posługiwał.

Cf. Maciaszek J., op. cit., s. 374 - 376.

Cf. Davidson D., Prawda i znaczenie, w: Davidson 1992, s. 11.

Cf. Tarski A., Pojęcie prawdy w językach nauk dedukcyjnych, w: Tarski 1995, s. 34.

Cf. Davidson D., Prawda i znaczenie, w: Davidson 1992, s. 13 - 14.

Cf. Maciaszek J., op. cit., s, 376 - 382.

W terminologii Quine'a, byłaby teorią odniesienia, cf. Quine W.V.O., Truth by convention, w: Quine W.V.O., The Ways of Paradox, New York 1966, s. 82 (przypis za Davidsonem).

Cf. Davidson D., Prawda i znaczenie, w: Davidson 1992, s. 17.

Cf. Tarski A., Pojęcie prawdy a sformalizowane nauki dedukcyjne, w: Tarski 1995, s. 7.

Idem.

Cf. Ibidem, s. 21 -22.

Cf. Davidson D., Prawda i znaczenie, w: Davidson 1992, s. 25 - 26.

Rozróżnienie na strukturę powierzchniową i głęboką pochodzi od Chomsky'ego (Cf. Chomsky N., Syntactic Structures, Mouton de Gruyter 2002.).

Cf. Maciaszek J., op. cit., s. 418.

Cf. Davidson D., Zgodność z faktami, w: Davidson 1992, s. 43 - 44.

Idem.

Teksty, o których mowa to On Saying That, Quotation oraz Moods and Performance. Nie będę się jednak zajmował ich analizą w tej pracy.

Cf. Davidson, Semantyka dla języków naturalnych, w: Davidson 1992, s. 65.

Cf., Austin J.L., Jak działać słowami, w: Austin J.L., Mówienie i poznawanie, Warszawa 1993.

Idem.

Ibidem, s. 46.

Cf. Woleński J., Epistemologia, Warszawa 2005, s. 163.

Cf. Davidson D., Zgodność z faktami, w: Davidson 1992, s. 35 - 37.

Cf. Maciaszek J., op. cit., s. 388.

Ibidem, s. 401.

Cf. Davidson D., Interpretacja radykalna, w: Davidson 1992, s. 99 - 100.

Ibidem, s. 100.

Cf. Quine W.V.O., Słowo i przedmiot, Warszawa 1999, s. 39.

Cf. Davidson D., Interpretacja radykalna, w: Davidson 1992, s. 96.

Cf. Quine W.V.O., op. cit., s. 39.

Przez dewiacyjne przypadki użycia języka rozumiem z grubsza to samo, co przez termin “malapropizmy”. Wyjaśnienie znajduje się poniżej w tekście.

Cf. Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005, s. 95.

Ibidem, s. 90.

Cf. Lewis Carrol, Żabrołak, przeł. Janusz Korwin Mikke, w: Literatura na świecie, nr 7 (111), s. 346.

Cf. Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005, s. 91.

Ibidem, s. 92.

Grice odróżniał znaczenie naturalne stwierdzeń od nienaturalnego. To pierwsze opierało się z grubsza na znaczeniu dosłownym (to, co mówiący rzeczywiście mówi), podczas gdy drugie wykorzystywało analizę intencji mówiącego (to, co mówiący chce osiągnąć poprzez to, co mówi). Schemat rozumienia znaczenia nienaturalnego, który zaproponował Grice wygląda następująco: Mówiący A (od angielskiego „agent”) rozumie coś (nienaturalnie) przez stwierdzenie x wtw, gdy intencją A było aby stwierdzenie lub gest x wywołało pewien efekt w słuchaczach dzięki temu właśnie, że zdołają oni rozpoznać ową intencję. Pomysł ten Grice rozwijał m.in. w artykułach Meaning (1957) oraz Utterer's Meaning, Sentencje-Meaning and Word-Meaning (1968); przedruk tych oraz innych spośród najważniejszych prac Grice'a znajduje się w: Grice P., Studies In the Way of Words, Harvard University Press 1989.

Cf. Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005, s. 93.

Cf. Donnellan K., Reference and Definite Descriptions, w: ”Philosophical Review” 75, 1966, s. 281-304. Myślę, że bardziej obrazowe przykłady niż u Davidsona, tych dwóch typów deskrypcji, znajdują się w artykule Tadeusza Ciecierskiego Referencja i anafora, który można znaleźć pod tym odnośnikiem: http://www.wuw.pl/index.php?tresc=feliet&idfel=155. Opierając się na tym wyjaśnieniu proponuję jeszcze inny przykład. Otóż zgodnie z klasyczną teorią deskryptów indywiduowych Russella, każde zdanie zawierające deskrypcję określoną, a więc termin nazwowy, który może odnosić się tylko do jednego przedmiotu (deskryptu), możemy zinterpretować jako zdanie, że dokładnie jeden przedmiot posiada własność przypisaną mu przez zdanie. Tak więc zdanie „Autor zasady nieoznaczoności został laureatem Nagrody Nobla.” zinterpretujemy jako „Dokładnie jedna osoba sformułowała zasadę nieoznaczoności i otrzymała Nagrodę Nobla.”. Jest to atrybutywne użycie deskrypcji, gdzie deskryptem, do którego odnosi się zdanie jest Werner Heisenberg. Tymczasem to samo zdanie można zinterpretować jako użycie referencyjne deskrypcji. Na przykład, w sytuacji kiedy przysłuchujemy się dyskusji panelowej naukowców o mechanice kwantowej, którzy omawiają dokonania Nielsa Bohra, innego fizyka kwantowego i laureata Nagrody Nobla, który jednak nie przyczynił się bezpośrednio do sformułowania zasady nieoznaczoności. Jeśli w takiej rozmowie padnie nagle zdanie „Autor zasady nieoznaczoności został laureatem Nagrody Nobla.”, nie mamy powodów, by przypuszczać, że mowa jest o kimś innym niż Niels Bohr, ponieważ kontekst towarzyszący wypowiedzi na to nie wskazuje. Co więcej, nawet jeśli znamy fakty i świadomi jesteśmy, że to nie Niels Bohr sformułował zasadę nieoznaczoności, moglibyśmy zinterpretować owo zdanie referencyjnie, przyjmując po prostu, że jego autor się pomylił i rzeczywiście nie miał wcale na myśli Heisenberga.

Jak podaje wikipedia, imię to tłumaczy się niekiedy na język polski jako Wańka Wstańka. Postać ta występuje m.in. w starej angielskiej rymowance dla dzieci, zaś najciekawszą chyba jej rolą jest ta w Po drugiej stronie lustra Carrolla, gdzie dyskutuje z Alicją o semantyce i pragmatyce języka tłumacząc, czasem błędnie, niektóre trudne słowa z cytowanego już wyżej Żabrołaka.

Wrażenie to może potęgować dodatkowo pokrewieństwo terminów „refencyjny” (referential) i „odniesienie” (reference) w angielskim.

Dokładnie rzecz ujmując, nie musi znać naukowego sformułowania teorii znaczenia, ale musi posiadać wiedzę lub zestaw umiejętności, które w jakiś sposób korespondują z tym, co wyjaśnia teoria. Jest bowiem oczywiste, że mało który użytkownik języka zna teorię prawdy Tarskiego, posiada umiejętność formalizacji zdań języka naturalnego i definiowania zdań prawdziwych za pomocą pojęcia spełniania funkcji przez ciąg obiektów. Za to każdy użytkownik danego języka powinien być w stanie zweryfikować prawdziwość T-zdań sformułowanych w tym języku, a więc obalić lub potwierdzić empirycznie aktualną postać teorii.

Nie jest to żadne pojęcie techniczne używane przez Davidsona.

Z punktu widzenia teorii nie ma zatem różnicy pomiędzy neologizmami, słowami nieobecnymi w żadnym słowniku ani nie stosowanymi przez użytkowników, a słowami należącymi do słownika, choć bardzo rzadkimi, które pojawiają się w użyciu sporadycznie, i z którymi przeciętny interpretator może się zetknąć powiedzmy jeden jedyny raz ciągu życia.

Cf. Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005, s. 102.

Pozostaję przy tłumaczeniu tego stwierdzenia, jakie proponuje Nowakowski, cf. Nowakowski A., Semantyka Donalda Davidsona, Lublin 1997, s. 17.

Cf. Davidson D., A Nice Derangement of Epitaphs, w: Davidson 2005, s. 105.

Ibidem, s. 105 - 106.

Cf. Davidson D., The Social Aspect of Language, w: Davidson 2005, s. 110.

Idiolekty dwóch osób są zbieżne, wtedy, gdy potrafią się porozumieć, a potrafią się porozumieć tylko wtedy, kiedy ich idiolekty są zbieżne.

Cf. Putnam H., Znaczenie wyrazu znaczenie, w: Putnam, H., Wiele twarzy realizmu i inne eseje, Warszawa 1998, s. 112 - 115.

W wyjaśnieniu Davidsona.

Jest to możliwy zarzut wobec zbytniej abstrakcyjności radykalnej interpretacji.

Można ewentualnie zastanowić się czy przypadek, w którym ktoś wydaje z siebie bełkot albo zapisuje bezsensowny ciąg znaków nie falsyfikuje tego rozumowania. Taki bełkot jako fenomen dźwiękowy byłby podobny do aktu językowego, ale nie towarzyszyłaby mu żadna intencja znaczeniowa.

Powiedzenie, że tak naprawdę tylko nam się wydaje, że się rozumiemy jest pod pewnym względem podobne do hipotezy mózgów w naczyniu lub Kartezjuszowego demona. Pierwszą jego konsekwencję stanowi ucięcie dyskusji, a drugą konstatacja, że jego przyjęcie niczego nie wyjaśnia w takim sensie, w jakim byśmy tego sobie życzyli.

Podaję za przypisem na s. 249 omawianego artykułu, tj. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001.

Cf. Goodman N., Languages of Art., Hackett Publishing, 1976, s. 71.

Idem.

W polskich przekładach tego dramatu ta dwuznaczność nie występuje.

W nomenklaturze Fregego występuje w tym miejscu termin sens. Ja pozostaję jednak przy współczesnym nazewnictwie.

Cf. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 250.

Powiedzenie, że próbujemy nauczyć naszego kosmitę używać jakiegoś słowa jest w tym miejscu niewystarczające i może być mylące. Należałoby dopowiedzieć jakiego rodzaju nauka jest w takiej sytuacji możliwa. Wydaje się bowiem, że jedyne co da się zrobić to nauczyć go (względnie) poprawnego nazywania obiektu jakim jest podłoga. Wszystkie te metody edukacyjne, którymi dysponujemy sprowadzają się do jakiejś formy ostensji możliwej jedynie w obecności obiektu, którego nazwy uczymy. Z kolei nauka użycia jakiegoś terminu, przynajmniej zgodnie z tym, co powiada sam Davidson, nie wymaga już tej obecności i następuje na dalszych etapach edukacji językowej.

Cf. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 253.

Cytuję za Davidsonem we własnym przekładzie, cf. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 254.

Cf. Goodman N., op. cit., s. 77.

W oryginale - „She's a witch”, cf. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 258.

Cytuję za Davidsonem we własnym przekładzie, cf. What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 259.

Cytat z Blacka za Davidsonem, cf. What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 260.

O ile przez parafrazę rozumiemy powiedzenie tego samego w inny sposób, tj. przy użyciu innych słów.

Davidson przytacza ów wiersz na s. 256 omawianej pozycji.

Eliot T.S., Poezje wybrane, przeł. Jerzy Zagórski, Warszawa 1978.

Cf. Davidson D., What Metaphors Mean, w: Davidson 2001, s. 263.

Cf. Davidson D., Seeing Through Language, w: Davidson 2005.

Mam na myśli przedstawioną przez Sellarsa krytykę tzw. mitu tego, co dane (the myth of the given). Może on być uważany za czwarty z dogmatów nowożytnego empiryzmu. Mitem jest, powiada Sellars, samooczywistość danych zmysłowych, której towarzyszyło zazwyczaj uznanie dualizmu owych danych i pojęć językowych. Na dualizmie tym wspierał się nie tylko dawny empiryzm brytyjski Locke'a i Hume'a, ale również jego spadkobiercy - pragmatyzm C.I. Lewisa oraz, zwana neopragmatyczną, filozofia Quine'a. (Cf. Sellars W., Empiricism and the Philosophy of Mind w: Sellars W., Science, Perceptron and Reality, Ridgeview Pub.&Co, 1991. Tekst dostępny jest również w Internecie pod adresem http://ditext.com/sellars/epm.html).

Cf. Davidson D., O schemacie pojęciowym, tł. Gryz J., w: Stanosz B. (red.), Empiryzm współczesny, Warszawa 1991, s. 280-297.

Cf. Pinker S., The Language Instinct, New York: HarperCollins 1995, s. 21. Podaję w przekładzie własnym za Davidsonem.

Poglądy Chomsky'ego, Pinkera i Fodora podaję w tym akapicie za Davidsonem.

Cf. Davidson D., Seeing Through the Language w: Davidson 2005, s. 135.

Ibidem, s. 136.

Ibidem, s. 137.

Ibidem, s. 140.

Jest to tzw. triangulacja, której szczegółowy opis znajduje się w Davidson D., Three Varieties of Knowledge w: Davidson D., Subjective, Intersubjective, Objective, Oxford University Press, 2001.

Ibidem, s. 141.

1



Wyszukiwarka