7594


0x08 graphic

Jednego serca! Tak mało! Tak mało,

Jednego serca trzeba mi na ziemi!

Co by przy mojem miłością zadrżało:

A byłbym cichym pomiędzy cichemi...

Jednych ust trzeba! Skąd bym wieczność całą

Pił napój szczęścia ustami mojemi,

I oczu dwoje, gdzie bym patrzał śmiało,

Widząc się świętym pomiędzy świętemi.

Jednego i rąk białych dwoje!

Co by mi oczy zasłoniły moje,

Bym zasnął słodko, marząc o aniele,

Który mnie niesie w objęciach do nieba...

Jednego serca! Tak mało mi trzeba,

A jednak widzę, że żądam za wiele!

Biblia

-wydarzenie wewnętrzne

środowisko

klimat ducha

przestrzeń wypełniana

przez wiarę i niewiarę

miłość i nienawiść

nadzieję i rozpacz

-życie człowieka

rozpiętego w przeciwieństwach

i dokonującego wyboru nadziei

najczęściej

wbrew nadziei

Moc łez

Wypadają z oczu

Jak niepotrzebne wióry

Spod dłuta rzeźbiarza

-jak fale na piasek

przy mocnym sztormie

rodzą się za zasłoną

ból nie jest do końca niewidoczny

skrapia obojętne oczy

by głębiej patrzyły

*************************

A jednak zostało coś po raju

W człowieku

Wbrew granicy spod czterech rzek

Nie do końca zmazano w nas niebo

Przeżywamy

W sobie dotyk Słowa

Kształtującego na nowo

Rozsypaną w nas

Symfonię wieczności

*************************

Karmię swą nadzieję

Rozsypanymi w kosmosie

Okruchami sensu

I miłości

*************************

Bóg milczący

-potęga milczenia

wsparta o miłość Trzech Osób

lecz gdy przemawia

powstają góry

człowiek i gwiazdy

„jak strzały mkną Jego słowa”

a gdzie padają

powstaje wiara

nadzieja i miłość

przyjaźń i przebaczenie

*************************

To tylko w świecie ludzi

Słoń udaje wiewiórkę

Wąż słowika

Lis przyjaciela

Puchacz mędrca

A wilk czerwonego kapturka

*************************

Z przestrzeni niepewności

Nierozumienia

Braku sensu

Niepoznania

Hukiem mego serca

Gnającego tajemnicą zachwytu

Przyzywam Ciebie

Głębio prawdy

Mądrości

I spełnienia

*************************

Być pod krzyżem jak Maryja

Wpatrzony w otwarte ramiona

-źródło wiary

być pod krzyżem jak Magdalena

tuląc do serca poranione nogi

-źródło nadziei

być pod krzyżem jak umiłowany uczeń

czerpiący ze źródła miłości

- by zaświadczyć

przyodziawszy wspaniałość Boga

w nieudolne ludzkie słowa

i zejść z Golgoty niosąc prawdę krzyża

nie ciążącą na plecach

lecz wpisaną w serce

niespokojne chwilę...

***************************

Któryś pośród szczytów dawał prawdę

I przemieniał twarz człowieka

Któryś modlił się na wzgórzu

I tam oddał życie

Który wzywasz tam człowieka

I unosisz się w przestrzenie

Wstrząśnij góry mego wnętrza

Wyższe nad góry świata

Wejdź w nie i rozłóż się obozem

Przeniknij głębie mojego ducha

Potężniejsze od najgłębszych jaskiń

Przemień

Uczyń swoim

Rozlej słodycz Nowego Prawa...

*************************

Słowo niosące istotę Twej mądrości i przyjaźni

Słowo czyniące pokój

Słowo stwarzające

Słowo dające życie chcecie i działanie

Słowo otwierające na człowieka

Słowo dające wolność

Słowo obecności

Niech we mnie staje się ciałem

*************************

I co tego że przyroda

Pnie się ku niebu

Gdy człowiek

Zapatrzył się w ziemię

*************************

Piękno gór

Jest włożone

W szarość kamieni

Piękno człowieka

W szarość godzin

*************************

Daj mi serce

W kształcie orła

*************************

Światło dzienne

Każe ptakom śpiewać

Iskra nadziei czyni mnie ptakiem

*************************

Jesteś teraz widzialną stroną wieczności

Czy dlatego tak szybko odchodzisz

By przybliżyć nieograniczone?

***************************

Jesteś Bogiem wspólnoty

Choć na odległość jaka dzieli

Byt doskonały od nietrwałego

Odległość żywych od zmarłych

Odległość niepojmowania

Od rozumienia

Odległość miejsca

I odległość serca

-jesteś Miłością

dlatego łączysz wszystko

przestrzenią oddalenia

Chwila-

Drobny przebłysk

Ciągły wschód słońca

Rodząca się nadzieja

Początek zachwytu

Drżące teraz

W które piszę szarość i świętość

Dotykalna strona wiecznego trwania

*************************

Ziemio

Wdeptana w ścieżkę

Do świątyni

Przekraczana ku nieprzemijalności

*************************

Wzywa mnie pustynia

Swej róży zapachem

Klimatem wzrostu ku głębi...

*************************

Samotność ma swoją słabą piętę

Zbuntowana jak Goliat

Sroży się i obnosi potęgą

Ginie od zwykłego kamyka miłości

Gładzonego źródlaną wodą młodości

I toczonymi przez wiosenne strumienie

Głazami niewiadomej

Znajdź ten kamień

Prosty i jedyny

Zachowany dla Ciebie

Znajdź Miłość

O zwykłych wymiarach

-szarą i twardą-

i uderz nią

w złudę bezkształtu

i zwycięż samego siebie...

*********************

Trwaniem

Sączę jak staw bez dopływu

Z pomiędzy górskich kamieni

Łyk życiodajnej wody

Trwanie kapryśne

Nie zaspokoi się blichtrem

Samo bezkresne

Krzyczy o bezmiar

*********************

Kolejny raz

Podnoszę się by iść

Kolejny raz

Jak ślad zostawiam wszystko

*********************

...zamilknąć-

milczeniem oszronionego kamienia

zakrzepłej wody bezruchem

kosówki w biel przybranej

milczeniem siebie

i milczeniem kogoś

...by usłyszeć

by otworzyć się

na obecność...

*********************

Mamo pochylona nad szarością dnia

Z sercem otwartym na nieskończoność

Swym trwaniem

Zmęczonym życiem lecz

Świeżym miłością

Wypełniasz dom

Którego mnie ciągle uczysz

Gdy jestem przy tobie

Nie mówisz

Jesteś tylko pogodniejsza

-przedziwne trwanie miłości

gdy odchodzę

wiesz że tak ma być

-idę za miłością która

nas sobie podarowała

z niej mnie wydobyłaś

dając mi kształt ciała

i pojemność serca

Z ramion Miłości w ramiona

Miłości przekazany

-widać Bóg chce by miłość

miała ziemskie wymiary

wszak On rozpisał ją

na pięciolinię

codzienności

cierpienia

troski

ale też przyjaźni

czułości serca i zaufania

***********************

Tylko człowieka

Stać na nadzieję

Tylko Boga

Na pełne przebaczenie

***********************

Orle

Wzbij się w niebo

Napełń wierzchołki gór swym szelestem

Mknij nad pustynią

Nie wikłając się w jej ciernie

Fruń nad przepaścią

Trzymaj się wiatru tchnienia

Nie suchych gałęzi

Wzbij się orle do swoich wymiarów

Czemu kwilisz jak zamotane

W swej bezradności pisklę

Wznieś się orle

Przyodziej piękna kształty

Dąż tam gdzie serce twe

Prawdziwie żyje

Wzbij się orle-wzbij...

A może nie jesteś orłem?

Może nie jesteś już orłem?!

*********************

Żyć...

Trwać tańcząc

Wokół ognia nadziei

Który został zapalony w nas

Przez tajemniczego latarnika

Pustynny kanion

Okryty lazurem gwiaździstego nieba

Mały punkt nadziei płonącego ognia

i...

tańczący

(choć dziwny jak Dawid

skaczący przed Arką Pana)

-to obraz człowieka

nigdy nie zrozumiałego bez Mocy

***************************

Bóg idzie w moją stronę

Przekracza siebie

Staje się słowem

Staje się bliskim

Aż do miłości

Bóg idzie w moją stronę

Przez pustynię i ascezę

Przez nocne czuwanie

Przez szyderstwo

Odrzucenie

Bóg idzie w moją stronę

W moim języku przemawia

W moje problemy uwikłany

Mnie samemu pozostawiony

Bóg idzie w moją stronę

Na górę Synaj zasłuchania

Na górę Tabor przemiany

Na Golgotę zaufania

Pnie się ku małości...

Potyka się i wstaje

Doszedł

A ja ciągle nie dowierzam

Miłości...

Idzie...

*************************

Święci

Uczą mnie

Raczkować

W wieczności

*************************

Przez Słowo

Bóg zniszczył barierę czasu

Jest ciągle teraz

Jego i moje-jestem

Nie ma już lęku

Tylko przestrzeń miłości

-która rozkwita w ciszy

i ma swój radosny blask

wszystko inne

opadnie jak jesienne liście

Słowo

Obecność

Bliskość najprawdziwsza

Po nim już tylko rozumienie

Ono było na początku

W Nim istnieje wszystko

Poza-

Nic nie ma

-osamotnienie

***********************

W tych miejscach

Zostawiłem pierwsze ślady

W te drogi wdeptałem

Mój ból i niepokój

W te ścieżki i bezdroża

Wtuliłem mą samotność

W tej ziemi

Znajdę spoczynek

A potem

Jakieś wyjście

*********************

W przestrzeni ciszy

Tam gdzie milczenie ogarnia tęsknotę

Uwalniam myśli

By chodziły

Po kwiecistych ogrodach

Miejscach pustynnych

I kosmicznej dali

Po morskich głębiach

I szumie wodospadów

By tam szukały przyjaciół

-myśli szeptanych przez Mądrość

by wzmocnione miłością

stawały się słowem a potem ciałem

***********************

Słowo

Które przedzierając się

Przez wnętrze człowieka

Zaplątało się w miłość

Ma prawo przemówić

Słowo

-przestrzeń spotkania

-arka przymierza

-góra Synaj

-ogród modlitwy

-cień obecności Jahwe

**********************

Biało

Cisza i noc

Zima pól i lasów

W oddali płomyki domów

Kręta droga

Pochylone drzewa

I miłość

O zapachu

Pieczonego chleba

**********************

Miłość jaką kocham

Bądź ostoją miłości

By nie rozszarpały jej pazury emocji

I kły dzikich uczuć

Niech przetrwa sztorm serca

Walkę o pokój

I słowne zapewnienia

Ci którzy się rodzą będą o nią pytać...

A miłość mieszka tylko w Miłości

Bądź ostoją miłości

Górskim schronem dla zziębniętych

Niech nie będzie tak strwożona

Przepędzana jak bezdomny pies

Daj jej nabrać sił nim ruszy

W dalszą drogę

Ona też jest pielgrzymem

Szukającym ciepła czyjegoś domu

Choćby na jedną noc

***********************

Człowiek

Sięga nieskończenie dalej

Niż widzi

Słyszy

I przewiduje

***********************

Ziemia

Przygotowanie do odejścia

Ciągłe żegnanie kogoś

Ostatni raz

***********************

Rozliczam się ze słów

Nie wypowiedzianych

Zwłaszcza tych o miłości

Choć wiem że tylko ona

Radzi sobie bez nich

I tym mówi najprawdziwiej

***********************

Latarniku

Strzeżesz tego samego światła

Nad sztormami ludzkich szlaków

Patrzysz w odmęty nocy

W stronę małych iskier

-unosisz rękę

nie widzą

fala ciągle napiera

latarniku

ile to lat jeszcze będzie

ile nocy bezsennych

świtów nadziei

ile sztormów

rozbitków

-podaj kurs

-wzmocnij ster

latarniku

sam i światło

sam i noc

z gwiazdami za pan brat

ich blaskiem kołysany

klepsydra przepływu i odpływu

cisza

noc

i samotność

-dla kogoś

**********************

Moja nadzieja

Wyszydzona matka mędrców

Nie tracąca wiary i miłości

Co dnia bolejącym wzrokiem

Dotyka horyzontu

Wyczekując dzieci

Myśli o każdym zagubionym

A potem

Zostawia na noc otwarte drzwi

Gdy nie może zasnąć

Prosi Boga o dar sensu

Dla Ciebie

**********************

-życie

odziane w słabość

w zamyślenie

w następstwo godzin

w gwar ulicy

w upadek i chęć zrywu

w prawdę codzienności

w labirynt rozwiązań

w ból

w przyjaźń

w pielgrzymowanie

w radość wiosny

w innego czasu kolory

w poezję istnienia

w człowieka

a przez wszystko to

w Miłość

*********************

Ilu poetom

Życie popękało w dłoniach

Zostawiając na nich

Ślady swej trudnej przyjaźni

Ile po nich słów

Błąka się po świecie

Jedne z wichru nawałnicą

Inne z ciszy ukojeniem

Ilu jeszcze przyjdzie

Kończyć święte dzieło

Nazwać nienazwane

Wypowiedzieć

Niewymowną tajemnicę

**********************

Droga

Horyzont ciągle umyka

Tylko droga coraz bliższa i matczyna

Daje ciepło domu

Gdy ciężko i trudno

Koi wędrowca

Kołysząc ramionami drzew

Najwierniejsza z przyjaciół

Ciągle gotowa

Do zdobywania

Nowych szczytów i celów

Kto znalazł swą drogę

Skarb znalazł

Najcenniejszy z klejnotów

Udzielany co dnia

By starczyło

Na szary chleb nadziei

Łyk miłości

I dotyk ciepła wiary

*******************

Cichy tułaczu rozległych przestworzy

Dotykasz chmury

Trawy i skały

Dotykasz ciszy swą stopą świętą

Śpisz na kamieniu

Gwiazdy bierzesz w ramiona

Wędrujesz

Serce zostawiając w śladach

To co najcenniejsze

W pielgrzymowaniu

*******************

Najpierw

Odsłonić w sobie człowieka

Potem tajemnicę

A potem Boga

*******************

Jeśli nie docenisz

Nadprzyrodzonych cech miłości

I nie zaprzyjaźnisz się z nadzieją

Możesz przecenić egoizm

I pozostanie ci tylko

Samotność

*********************

Nie płacz

Bo wszystko z ciebie wyparuje

Albo popłyniesz z prądem wody

Perły najwięcej kosztują na osobności

Skrapiają wtedy pustynię wnętrza

A ich delikatne strumyki

Żłobią w twarzy miłość

Tę całe życie zdobywaną...

*********************

Nieuładzone myśli

Rzucam pod koła pociągu

-ile ich tu zginęło

ile powraca z zaświatów

samego siebie-

koła czasu

wyciskają prawdę

ze słów

pragnień

przegranych

z...

a ona cicha

bezdomna i zmarznięta

zagląda przez szybę wagonu

i zapala ostatnią zapałkę

by się ogrzać

zachować przy życiu

i przy mnie

*********************

Bez miłości

Nie potrafię wrócić

Nawet do domu

*********************

Dla Ewy

...z głębi nocy

wsparty o tęsknotę

szept w nieznane

-nie uśpione godziny

trudno młodość wszczepić

w tę melodię

myślisz długo

szukasz w Biblii

choć słyszysz

kroki od wewnątrz

gardło wysycha

zaczyna oddychać wiecznością

oczy wyczulone na inne światło

błyszczą lękiem

jak rosa przed świtem

twoje noce ostatnie

oderwane od bliskich

wtulone w blade ściany

ulatujące życie

i ciągle bezkresne niebo

*********************

Ręce przybite do człowieka

Nogi do ziemi i drogi

Serce otwarte na nieskończoność

Przez rany płynie miłość

Święty obieg

*********************

Jak płatki śniegu

Wirują chwile

Nie wolno ich zatrzymywać

Bo zostanie tylko kropla

Jak łza

Przestrzenią piękna

Biegnie życie

Tylko patrzeć

Z właściwej odległości

*********************

Wywołuję myśli

Te dobre duchy

*********************

U Hasi

Tu gdzie cisza otula twą miłość

Wieczność karmi się słońca blaskiem

Kilka nie wygasłych słów

W stronę Nieznanego

Okruchy wdzięczności

Spadają na obojętną płytę

Wnikają głębiej

Ona ich nie zatrzyma

Promienie ogarniają głaz

Ze szczelin sączy się ciemność

Wiosenny wiatr we włosy plącze myśl

-jeśli miłość jest

jest wieczna

-jeśli życie jest

cisza pęka od wzbierania sercem

odepchnięta niczym grobu głaz

pytanie

ono przeżyło wszystkich

-nie ukrzyżowane

*********************

DABAR

Jakże mi smutno

W żebraczym stroju

Na rogach ulic

Pył dawno okrył twe źrenice

Z codzienności wyparte

Na bezdroża i pustynie

Nocą tuląc głowę do skały

Przykrywasz się szeptem gwiazd

Wędrujesz stroskany

Zapatrzony w słuch

-zamknięte przed tobą drzwi

*********************

Synu marny i trawny

Zwiewny jak wiatr

Zagubiony w sobie

Odarty z miłości

Nagi od prawdy

Nikt nie chce słyszeć

Twej samotności

Płaczesz więc sobą drogę

Wielkość zrywu i małość woli

Rzucasz perły w błoto

Wypłakujesz perły w błoto

Czujesz ich słony smak

-wiedząc o nadziei...

**********************

Modlitwa

Piszę do ciebie sercem

Więc myśl biegnie jak encefalogram

Rwane tętno

-doświadczasz mocno

obieg krwi czy obieg miłości

nieudolne słowo

tylko w tobie ma kształt

rozumienie do dna

ufnością kreślę niebo

w poprzek meteorom

szukam nowych dróg

nowego wierzenia

w tej miłości

Chcę krzyczeć

Całą siłą milczenia

-kocham

chcę wróć

pod dach Twego Słowa

********************

Niepokalanej

W Tobie słowa nie giną

Moja miłość ma swój dom

Ukojenie przy rodzinnym stole

Milczenie we dwoje i troje

W Tobie ciepło rąk

Prosto z serca

Obecność budząca do życia

Strumienie wprost ze źródła

W Tobie rośnie dziecko

O oczach niebieskich

By wszystkich ogarnąć

To On

**********************

Wychodzę z siebie

Nieudolnym zdaniem

Wyciągnięciem dłoni

Wierszem na kolanie pisanym

Modlitwą bezsilną tak silną

Łapię linę przyjaźni

Jak liść pnę się ku słońcu

Pąkiem róży otwieram wnętrze

Wydzieram się z ciała jak z ziemi

I krzyczę po gwiezdnych drogach

W Twe ręce kładę ducha

Panie!

**********************

W tajemnym ogrodzie

Po drugiej stronie powiek

Spotkanie

Ledwo napoczęte

Cicho przypływasz

Na fali nocy

Osiadasz pokojem szronu

Jutrzenką przenikasz

Rzeczy nowe

Starym dajesz mądrzeć

Nie marnujesz niczego

Twoją ciszą

Zwłaszcza młodości

********************

Odejdę stąd o świcie

Utykając

Gdy Anioł chroni się

Za zasłoną światła

Za potok Jabbok

Przeniosę szczęście

Ostatnim tchem

Wydarte z twardej ręki

I zmęczony błogosławieństwem

Łzą namaszczę miejsce świętej walki

Ty Panie dajesz się pokonać

Bo wierzysz w miłość

********************

Najpierw wszystko co robisz

Mówi o miłości

Oceany nie ogarną krajobrazów serca

I dróg mlecznych

Tysiące chcesz przebyć

Potem drży ręka

Gdy piszesz

Kochany to kolejny rok

Zima mgłą okrywa

I pielgrzymować trudniej

Bo reumatyzm

I nogi puchną

A potem oczy słabną

Więc ktoś inny

Układa świąteczne życzenia

Gdy ty szepczesz

Pierwszą jaskółką

Że idzie wiosna

I znów Zmartwychwstanie

Póki ciała starczy

Wszyscy wracamy do domu...

********************

Kochać

Dlatego iść innymi drogami

Choćby przyszło utaplać się w błocie

I zsunąć po skale

Iść nie bacząc na krwawe stopy

Potargane ubranie

Iść choćby samemu

Wbrew oczekującym

Na nowe czasy starych spraw

Do Miłości nowego świata

Ona tłumaczy tych co tak przeszli

-prawda bracie Albercie

zgodzić się na drogę która dyktuje

i wytrwać

bo to sprawa wieczności

*********************

Biorę do ręki Biblię

Pulsujące serce Boga

Przytulam mocno

Przykładam do ucha

Słucham szumu tysiąca wód

Dźwięku lutni Dawida

Dotykającego obłoku obecności Pana

-razem budzimy jutrzenkę

słyszę kroki mądrości

ogarniające całość stworzenia

wchodzę w krajobrazy górskie

kojące oczy proroków

dotykam źródła tryskającego

od rogów ołtarza

i kryję się za plecy Ezechiela

wdycham zapach kadzidła

unoszonego wschodnim wiatrem

wraz z Mojżeszem zdejmuję sandały

posłuszny tajemnemu głosowi

przekraczam potok Jabbok

pocieszam zatrwożonego Jakuba

przyglądam się tęsknocie Izajasza

chłonę ciszę Nazaretu

notuję pierwsze słowa Jezusa

rozważam to co piszę na piasku

dotykam Jego szat

zamiast Jana

kładę Mu głowę na piersi

********************

Miłość dotyka

Dlatego widzę jej ślady

Zdeptany kolanami klęcznik

Schodzona cierpieniem

Posadzka kościoła

Widzę jej moc

W niedokończonych

Pytaniach Nikodema

Słowach umiłowanego ucznia

Ostatniej chwili łotra

W moim bólu

Odnajdywania prawd najbliższych

Napoczęte myśli rzucam w jej stronę

Jak butelki z prośbą o ratunek

********************

Czas zabiera ze łzami

Słony smak wędrówki

Zostawia ślady na piasku

I uchodzi w każdy nowy zmierzch

Mówią

Woda z solą uzdrawia-

-nie ma źródeł słonej wody

tylko serce cichym łomotem

sączy strumień błogosławiony

błogosławieni czystego serca

oczyszczonego serca

nie jedną ciszą oddalenia

ulecz mnie wodo czysta

uderzająca

kropla po kropli

w głębi mojej toń

gorzką prawdą miłości

**********************

Wracam przez obcy kraj

Przez inny czas

Inaczej pachnące ogrody

Do ciszy

-jak do domu

dziwią się stare buty

bo znów chodzą ścieżkami

znanymi na pamięć

cieszy się Matka Boska

że znów będę jej słuchał

-ciemny korytarz

zatrzymał melodię psalmu

przez ocean zdarzeń

i góry spotkań

wracam do ciszy

-jak do domu

********************

Skraplam tęsknotę w perły

Za które chcę wykupić

Zaćmiony przeze mnie raj

Chcę wyłowić z Edenu ciszę

I ducha który unosi się nad ciałami

Delikatnie muskając ich wnętrza

Ciepłem lekkiego powiewu

Chcę stanąć znowu

Pod drzewem poznania

I nie rwać owoców

Posiadając wszystko

Dać się wyprowadzić

Ze świata przez wiarę

Nie domknięte drzwi Boga

********************

Wieczność

Matka kruchego czasu

Zwołuje dzieci

I kołysze w łonie ziemi

By zrodzić się na nowo...

********************

Ciągle przemieniasz wieczność

W twarze ludzi

Którzy są w nas jak bicie serca

Zamieniasz ich

W trwanie

W ból

Zabierasz ich by bardziej byli

Teraz już na zawsze

Każesz zamilknąć ustom

Odwrócić wzrok

Powoli wszystko istnieje nieskończenie

Tęsknota

Cierpienie

I człowiek

Nie tylko miłość

Wszystko odwracasz na drugą stronę

Jak stary sweter

********************

Szukam chaty mchem porośniętej

Osłoniętej lasem i gwiazdami

Przed chłodem

By usiąść na drewnianym stołku

Tuląc się w ognia blask

Jak w dobre ramiona

Złe sprawy grzebiąc w popiele

Oprzeć głowę o drewniany stół

Co zna wszystkie wieczorne rozmowy

I złączyć się z melodią nocy

-to starsza siostra gitary

a potem spokojnym wzrokiem

spojrzeć w okno

i wraz z jutrzenką zwyciężyć ciemność

********************

Znów jestem bogatszy

Przebytą drogą

O twarze ludzi

O myśli

Którym pozwoliłem zamieszkać ze mną

Pod jednym niebem

W oceanie mądrości życia

Nigdy nie wchodzę do tej samej

Kropli prawdy

Taki sam

*******************

Znalazłem samego siebie

Na skrzyżowaniu dróg

Bezdomnego włóczęgę

Bez butów

Bez chleba

Zabrakło mi sił

Do kroczenia w nieznane

Wydawałem się tak bezradny

Że postanowiłem iść z sobą

Na dobre i na złe

********************

Co Bóg chciał utrwalić

Kształtując sercem ich wierzchołki

Co pozostawić i co powiedzieć

Odgarniając mgłę z ich dolin

Czy to autoportret czy pracownia?

*******************

Świętość jest powszednia

Jak krzyż który każdego dnia

Trzeba brać na swe ramiona

*******************

Na ręce porannej dobrocią

Zostawia dotyk wdzięczności

Spogląda w oczy pełne Boga

A potem odchodzi

Zostaje sama przeniknięta chwilą

Do przestrzeni losu

Wrzuca kilka kropel goryczy

Patrzy za synem

Ma go teraz w miłości bardziej

Niż kiedyś w swym łonie

*******************

Samotność to przestrzeń

Do zagospodarowania

Swą ciszą

Krzykiem bólu wypełniającym

Zakamarki samego siebie

Swym trwaniem uczepionym belki

Którą już ktoś poniósł

Swym przyjmowaniem i kroczeniem

A robić to tak by tylko On wiedział

***********************

Przebacz nam Panie

Choć często wiemy co czynimy

***********************

Słucham bicia serca

Doświadczającego tajemnicy

Słucham sączącego się spod skały

Potoku

Wirującego czystością i świeżością

Słucham wiatru

Biegnącego po szarych

I smętnych ulicach

I tego samego dmącego

Po dumnych

Szczytach gór

Słucham trawy deptanej

Przez obojętne stopy

I innej nad skalną przepaścią

Walczącej z wiatrem o życie

Słucham płaczu matki

Ukrytego przed mym okiem

Słucham kroków ślepca

Słucham

Słucham także Tego

Który to wszystko przemawia

**********************

Gdy światło

Zatonęło w mroku nocy

Poczęły rodzić się iskry nadziei

I tak jest zawsze

Uczę się więc nocy życia

Z jej nieskończoną ilością rozwiązań

**********************

Przyjaźń

Dzielenie

Samotności

Słabości

Radości

Codzienności

Na dwoje troje...

Z Bogiem i człowiekiem

Choćby na nieznaną odległość

*********************

Nie wolno równać góry z górą

Bo ich wielość daje piękno

Nie wolno równać człowieka

Z człowiekiem

Bo jak szczyty są od siebie różni

I człowiek i góry mają

Jednak wspólne podłoże

-Skała

*********************

Perła kształtuje się w bólu ciała małży

Drażnionego drobiną piasku

Perła miłości powstaje

W bólu przyjmowania

Cierpień egzystencji

********************

Pokora

Dorastanie

Do swej małości

Do szczerości dziecka

Do bezradności

Do nie rozumienia

Pokora

To prawda

W swej formie najprostrzej

***********************

Na koniec

Gdybyś mnie wezwał

Już jutro do siebie

Nie pakowałbym

Swego pielgrzymiego bagażu

Zostawiłbym go na skrzyżowaniu dróg

Wraz z wędrownym kijem

Który wskazywałby drogę

Mojego odejścia

Spojrzałbym na szlak

Który przeszedłem

I pochylił się nad jego tajemnicą

Nie wymyślałbym stroju

Na tę okazję

Droga nauczyła mnie

Ze aby pokonać jakąkolwiek odległość

Potrzebne jest serce

A nie sandały

Przywołałbym na myśl

Wszystkich przyjaciół

I podarowałbym im róże

Na znak że nie przestanę ich kochać

Nie zaprzestałbym błagać

Za cierpiących na brak sensu

Co szarpie jak rozstanie

Usiadłbym w mą ostatnią noc

I szeroko otwierając oczy

Patrzył w bezmiar nieba

I w maleńkie światło

Hen na końcu widnokręgu

**********************

Otwieram nadzieję na oścież

Bożo-ludzkie Słowo

Delikatny papier

Przenoszący góry Synaju

I otwarte Morze Czerwone

Przepaść miłości

Potężnej jak śmierć

Jak łza nad grobem Łazarza

Jak ból potu czerwony

Gdy człowiek z Bogiem się zmaga

Rozwieram ciszę

Strzepując rosę zmartwychwstania

Jak otwiera się zeschłe gardło

Na pierwsze słowa modlitwy

I trwam w tym zadziwieniu

Na granicy ludzko bożego świata

Z paszportem wiary w ręku

**********************

Jesień

Jeszcze nie umiem zbierać liści

Liczyć co dnia ile barw przybyło

Ubyło ile sierpniowego cienia

Jeszcze zbyt wiele miejsca na życie

I brak zgody na świat jaki jest

Zmienić w nim i w sobie

Jeszcze dużo trzeba

**********************

W wielkim mieście

Chowam się

W myśli ciepłe ściany

A one przynoszą

Coraz to nowe przestrzenie

Kłócę się z Platonem

Bo z mądrości szczęście ułożył

A nie takie proste z szarych kamieni

Posągi kamienne przecinają nurty

Nie mających czasu na najważniejsze

Wiele słów ale już bez logiki

Arystotelesa

Tłucze o bruk noga przechodnia

Ptaki nie mają gdzie przysiąść

Zbieram bezdomne marzenia

Nikomu już nie służą

Przemyka szary kot

Gardząc myszą z puszki

I tylko głupiec jest w stanie

Powiedzieć wszystkim prawdę

********************

Cień zmartwychwstania

Kiedy słabość

Przeraża wielkością

Idę pod krzyż

Kiedy nie potrafię

A wiem jak być powinno

Idę pod krzyż

Kiedy pusto

I serce tłucze o bramę wieczoru

Idę pod krzyż

I chowam się w cieniu

Zmartwychwstania

Uczę się milczenia większego niż noc

Rozdarta nad światem

Reklamą zwątpienia

***********************

Twórczość

Odziana w szron dostojeństwa

Wyrzuca na brzeg życia

Prawdę rodzoną w odmętach młodości

I taka mówią jest wiarygodna

Nie przeczę

Tylko niebem przetykam codzienność

Nim popiół przysypie źrenice

Tylko wolę naprężam wiecznością

Tylko kolanom daję pękać

Nabrzmieniem pytań i modlitw

Tylko głupocie nie chylę czoła

I sobie spocząć nie daję

I póki we tchnienie

Strząsam proch

By dalej iść

Choćby przez grób

Na zielone hale

I wiosenne wzgórza

Tylko tyle...

********************

Ile dróg tych szarych w słońcu

Spoczynków przy łamaniu chleba

Nocy ile otuli swą ciszą

I świtów jeszcze i rosy jutrzennej

Ile łez jeszcze ogień wyciśnie

I zrozumień i cudów przyjaźni

Spotkań w kamiennej dolinie

Ile książek powtórzysz

Spojrzeń przed siebie za siebie

Nim powiesz

Po prostu wierzę

Choć widzisz czarno na białym

***********************

Ile razy trzeba stracić niebo

By go zapragnąć prawdziwie

***********************

Będzie mi ciebie brakować

Jak zapachu świerkowego ognia

Tnącego iskrami niebo

-jak symfonii wody

przecinającej krajobrazy myśli

tej Smreczyńkiej Kościelistej

Bałtyckiej

I tej skromnej Zadrzeńskiej

Spod okna rodzinnego domu

-jak ciepła matczynego

z pierwszymi kęsami miłości

-jak dźwięku majowego dzwonu

z ptakami wołającymi na modlitwę

-jak dłoni przyjaznej

wyciągniętej w porę i nie w porę

-jak drogi tej bukowej

pielgrzymkowej powszedniej

-jak chleba domowego

z ziaren pszenicznych

i żytnich

z kropel potu i trudu

-jak gór sudeckich

tatrzańskich alpejskich

zapatrzonych w niebo

po kres horyzontu

Będzie mi ciebie brakować

Choć nieraz

Mam cię już dość

Ziemio mego wędrowania

Bo tam

Wszystko będzie piękniejsze

Ale już bez bólu

Zdobywania

**********************

Tęsknota gór

Wracam tu jak do siebie

Zostawiając w Bożych

Rozpadlinach

Sprawy i chwile

Niechciane

A gdy wieczór nadejdzie rozstania

Udamy, że to

Rosa na świerki

Srebrzyste

I odejdziemy w swoje wyżyny

Na kolorowe szlaki

Samotności

Które kiedyś znowu

Połączy Boża nić przyjaźni

********************

Przyszli do mnie

Z laską wędrowną w dłoni

Odziani w jesień kolorów

I skrzydła co nad czas ich unoszą

Trzej Pielgrzymi

Usiedli na skale

I trwają pełni pokoju

Dałem im bochen chleba

I wina łyk-wszystko co teraz mam

A Oni mnie tym posilają

I skrzydła nade mną unoszą

W delikatnym szeleście piór

Słyszę odpowiedź

Na moje zdziwienie

Na moją niemoc

Tęsknotę

Na ufność niepewną

Zostańcie tu

Choć dzień chyli się już ku dniowi

I dajcie jeszcze łamać Chleb

Nie ręce z rozpaczy

Połóżcie dłonie

Nad mą samotnością

Na tłukącym się sercu

Na przyszłości-Waszej jedynie

Zostańcie

Bo ma się ku nadziei

Ku światłu nowemu

Spod zamkniętych powiek

*************************

Królowo Sudetów

Z warkoczem komety w dłoni

Muskająca stopą bosą

Zawilce dziurawce i wrzosy

Powiecie wieczoru łagodny

Nad dachami krzeszowskich domów

Ciszo poranna

Osiadająca rosą

Benedyktyńskiego oficjum

Na tron Króla Królów

Gwiazdo Betlejemska

Wskazująca właściwy kierunek

Naszym trudom

Wieczernikowy stole

Na którym Bóg

Zostawił swoje Ciało

Zapachu majowy

Dziecięcych modlitw

Mamo

Naszych matek

Domie

Naszych modlitw

Módl się za nami

Królowo w papieskiej koronie

************************

23



Wyszukiwarka