ekstramalnie nie-ostry dyżur - AKT I


Ekstremalnie nie-ostry dyżur

Dramatis personae:

Dr Mark Greene er

Dr John Carter er alias „Diler”

Dr Peter Benton chirurg

Dr Douglas Ross pediatra

Dr Elizabeth Corday chirurg alias „Little Bitch”

Dr Robert Romano chirurg, naczelny wódz alias „Playboy”, „wódz łysa czaszka”

Dr Kerry Weaver er alias „Ślinotok”

Carol Hathaway pielęgniarka

Jerry da recepcjonista alias „Plota”

Dr James Wilson onkolog alias „Śmierć”, „Gej”

Dr Gregory House diagnoza alias „Głód”, „Cham”

Dr Erik Foreman neurolog

Dr Robert Chase chirurg

oraz

jedyne

wspaniałe

chaos

and

masakra

czyli

działające

w

duecie

Dr Meg toksykolog alias „Zaraza”, „Masakra”

and

Dr Yami hematolog alias „Wojna”, „Chaos”

^.~v

możliwi

dodatkowo

występujący:

Salowe

Studenci

Stażyści

oraz inne ofiary poboczne

oraz

Mariolka salowa

Baldrick człowiek Rzepa










Akt I

czyli miłego złe początki...albo jakoś tak.

Był luty. Piękna polska jesień. W szpitalu na ostrym dyżurze zaczęło się piekło. Grupa studentów Kulturoznawstwa Uniwersytetu Gdańskiego postanowiła sprawdzić czy to możliwe aby okrągłe żarówki firmy Osram wsadzić w usta. Dalsza część przesądu głosi, iż nie da się jej wyjąć, ale cóż to za problem dla studentów UG.

Na placu boju było ich 50. Dzięki Bogu żarówek tylko 6 ;) A na ostrym dyżurze dr Ross pił kawę nie przeczuwając co go dziś czeka...

Doug popijał właśnie swoją kawę, gdy do pokoju zwierzeń weszła pielęgniarka.

-Carol...?

-Tak?

-Prąd się skończył...jest tylko kawa...

-Będziesz musiał przeżyć aż Carter przyjdzie na dyżur...

-Damn...

-...aha, i masz klientów... grupa studentów...

-Co im?

-Huh?

-Idź zobacz.

Wyszli razem do poczekalni. Tam była grupa studentów...sześciu z nich miało w ustach żarówki.

-Aha...No dobrze...waszą trójkę poproszę do dwójki. Carol idź po Bentona i weź pozostałą trójkę do trójki. No to zapraszam.

-Doug, dr Benton jest nieosiągalny..

-Jak, cholera, nieosiągalny?!

-Tzn, jest osiągalny inaczej.

-Czyli jest?

-Eeee....No, nie..

-Nie kumam cię.

-Widać

-Pójdziemy do czwórki?

-Po co?

-Pobawić się w doktora XD

-Przecież jesteś doktorem!

-Dlatego będzie jeszcze fajniej! Zrobię ci gastroskopię...

-Co?! Czym?!...aha...A pacjenci?

-Podłącz ich do prądu to zaoszczędzimy na zużyciu generatora. Albo zrobimy kawę!

-Pójdę po pejcz :D

studenci : *WTF?!*

-Doug?

-O, cześć Mark.

-Co z nimi?

-Nie widać?

-Ale może byś tak...

-Skoro już tu jesteś to ja pójdę... eee... dokończyć kawę ^^ ... z Carol...

-Ale...

-Na razie!

-Świetnie...Dobra delikwenci, idźcie do zabiegówki. - Mark poszedł do recepcji

-Jerry, znajdź Bentona i wyślij go do zabiegówki.

-Ale doktor Benton jest osiągalny inaczej..

-Wha?

-Idź sprawdzić w toalecie...

-Kay...- Mark poszedł do kibla...

-Peter?

-Mark?

-Erm...co z tobą?

-Mam..erm...ten..noo...

-Aha.....

-Prosiłem Carol o stoperan, ale pewnie znowu....pije kawę z Dougiem...

-Tia...oni często piją kawę razem...jesteś mi potrzebny... zaraz ci przyniosę stoperan.

Mark wyruszył w wiadomym celu, aby zniszczyć jedyny pierścień mogący dać absolutną władzę... O, kurwa, to nie ta misja x] !

No więc Mark wyruszył w poszukiwaniu jakże cennego stoperanu...

W korytarzu natknął się na Cartera, który z błędnym wzrokiem i głupawym uśmiechem machał leniwie instrukcji przeciwpożarowej.

-Carter! Co ty do jasnej....

-Mark...! Stary...Ale się ujarałem XD

-Super...Ale ty masz dyżur za 5 minut!

-Luz, stary...Zdążymy jeszcze pociągnąć...

-Carter, ty narkom...?? A co masz?

-Produkcja własna

-Damn...Dawaj! Ale mamy pacjentów..

-Krwawią?

-Eeeee...nie.

-Flaki?

-Wewnątrz.

-To chuj się martwisz x)

-Za 5 minut

-Gdzie?

-Na najwyższej górze w ....Kurwa! Nie ta misja... Ech... Za dużo RPG...Kibel może być?

-Suuuuper XD

-Czekaj, wezmę tylko stoperan dla Bentona

-A co? On też...

-Nie, on ma problem innej natury...

-Oh...to za 5 minut w kiblu..

-Damski czy męski?

-Męski..

-Ok.

Mark poszedł do szafki i wykopał stoperan. Wracając zobaczył Cartera wyskakującego z damskiego kibla..

-Cholera...Doug i Carol znowu piją kawę...

-Taaaak...przecież mówiłem, że męski...

-Nono..

Wtoczyli się razem do kibla w którym siedział Benton...

>5 minut później w tym samym mrocznym męskim kiblu..eee...tzn..toalecie ^^<

-Buahahahahahahahaha!!! - Mark pod pisuarem dostał głupawki.

-Dobre!

-Goooooooood shit! Carter, powinieneś to sprzedawać! Zarobił byś fortunę!

-A ty myślisz, że praktyka w tej koziej wólce to mój JEDYNY sposób utrzymywania?!

-No..tak..?

-Idiota. Taki towar to miesiące prób, błędów i badań rynkowych.

-Badań?

-A myślisz, ze te NN w prosektorium to skąd?

-Zauważyłem drastyczny wzrost zgonów z powodu przedawkowania, ale nie myślałem, że to twoja sprawka..?

-Na kimś trzeba było testować >kocie oczka< Bardzo jesteś na mnie zły...?

-Carter, jestem...Ty.... ty....Ech...Złote dziecko! Dzięki tobie może inni nauczą się na tych NN więcej niż my ^-^v

->gleba<

-Będziesz to jeszcze palił?

Nagle z toalety dała się słyszeć seria porównywalna do skrzyżowania wodospadu Niagara z serią z kałasznikowa.

-Benton, cieciu, żyjesz?

-Już nie...- cieniutkie piśnięcie.

-Chcesz się sztachnąć?

-Mark, dobrze wiesz, że nie lubię zatruwać swojego organizmu. Ograniczam się do jednej whisky dziennie.

-Szklanki?

-Butelki debilu! Przecież mówię, że ograniczam.

- =.='

-Zastanawiam się czy lubisz swoje życie.

-Owszem..Gram w RPG na kompie. Izba przyjęć to jak LARP v^.^v Cudnie.

-Wiesz, że jak nie zgasisz tego skręta a ja otworzę drzwi to kibel spłonie?

-Raaaaaaany....Dawaj!

-OK.^.~

>BUM<

Zatrzęsło całym szpitalem.

-Doug...Tym razem ten orgazm zatrząsł całym moim światem...

->look do kamery< To dlatego, że pijam kawę tylko marki Prima Finezja >uśmiech i mrugnięcie<

*Doug, do jasnej cholery, miałeś nie zwracać uwagi na kamerzystę!

-Sorki, ale Prima mi zapłaciła.

*Ale to MY ci płacimy za grani!

-Dobra, ty wielki panie reżyserze >naburmuszony< Już nie będę.

*Ja myślę. Carol? Obudź się! Czy ktoś ma amfę?! Bo nie nakręcimy tego odcinka!

Zgraja choreografów, charakteryzatorów i dilerów otoczyła Carol zajmując się nią czule. Potem posadzili ją na dr Rossa.

-Tak więc co to ja...? Aha, to twoja kwestia teraz.

-No tak...Co to ja..?

~szept: uwielbiam pić z tobą kawę...

-Carol, uwielbiam pić z tobą kawę. Ale rozkuj mnie, petenci czekają.

-Pacjenci.

-O, właśnie :D

Gdy już się ubrali usłyszeli krzyki z izby przyjęć, Ale ozdrowiały i lekko osmolony Benton był szybszy.

-Aaaaaaaaaaaa..... weźcie to! Ślini się!

-Spokojnie, jestem lekarzem, wszystko będzie dobrze! Mrauuuu, uwielbiam to mówić. Czuję się wtedy taki męski :3

-Weź pan to ze mnie!

Dr Benton spojrzał na rozhisteryzowaną blondynkę i zastanawiał się co nie pasuje w tym obrazku. Czy jej kozaki do połowy uda czy lateksowa mini, ślady krwi na rękach czy śliniąca się z miną przygłupa Weaver...

-Eeeee.....za dużo informacji. W czym problem?

-Mam rzeżączkę i mój alfons pociął mi dłonie..Aaaa panu chodzi w czym problem TERAZ? W niej!

-Ok. Weaver! No chodź! Chodź tu! Dr Meg zaraz da ci stetoskop,,,, Oh damn it...Jerry idź po rozpuszczalnik....

W tym momencie do izby przyjęć wtoczyła się doktor Yami, rzuciła kartą pacjenta na biurko i zainteresowała się sceną.

-Dobra, kurwa mać, co się tu do cholery dzieje?! Weaver, w tej chwili odklej się od tej prostytutki! Ile wy macie lat do ciężkiej cholery?!

>nastała chwila krępującej ciszy<

-...5?- odezwał się cichutko Benton

-God damn it....Gdzie jest Mark?! Carter?! I Doug?!

-Naprawdę chcesz wiedzieć?

-Nie. A jak myślisz po grzyba ja się pytam?

-Eeeee....

-Moje życie byłoby ubogie bez takich jak ty...

-Dzięki ^.^v

-To nie był komplement.

-T_T

-Gdzie oni są?!

-Zabrakło ich~~~~ \(^o^)/ - Carter wpadł śpiewając.

-Carter, ty idioto! Znowu ćpałeś...

-Nie.

-Widzę przecież.

-Nie.

-Czuję...

-To Mark!

-Mark!!! Miałam cię za normalnego...

-Moooooja dziewczyna...- to mówiąc Mark przytulił i głaskał gaśnicę...

-Policzę się z wami potem. Dawać tych studentów!

-Są w zabiegowym.

-Jerry, mam zanik mazi stawowej w kolanie i chodzę o lasce, chyba nie sądzisz, że chce mi się tam iść?

-E!!!

Studenci wyleźli zmęczeni z zabiegowego i podeszli grzecznie do dr Yami.

-Co my tu mamy?

Dr Yami wzięła do ręki młotek do sprawdzania odruchów bezwarunkowych.

-Chcesz ich sprawdzać?

-Benton, pochlebia mi, że masz mnie za idiotkę. Nie, zwyczajnie nie chcę marnować pieniędzy podatników na RTG. ponadto założyłam się z dr Meg, że uda mi się zaliczyć więcej wyleczonych niż ona nie stosują badań.- Po czym złapała pierwszego przerażonego studenta za szczękę i walnęła młotkiem w żarówkę firmy Osram i ją rozbiła.

-Następny.

Studenci z przerażenia podzielili się na 2 grupy - tych co zemdleli i tych co narobili w gacie.

-Na leżąco będzie trudniej.. Co to za smród? Do jasnej cholery....SALOWA...

W tym momencie wachlując blond pasmami do izby przyjęć weszła dr Meg

-Ha! Oto jestem! Mam dziesięciu! >;)

-Ten jest 12!

-Ale to jest jeden przypadek! To się nie liczy!

-Kobiety..

-ZAMKNIJ SIĘ BENTON! - Zakrzyknęły chórem.

-Czuję się taki niekochany...- Benton się rozpłakał...

-Ech, chodź tu..- dr Meg musiała przytulić biednego lekarza, który rozszlochał się na dobre...

W międzyczasie Yami dokończyła „leczenie” pozostałych cofniętych w rozwoju młodych ludzi. Do izby dotarli Carol i Doug.

-O, widzę, że skończyliście ze studentami. Właśnie wiozą nam kolejną grupę...- Carol nie zdążyła dokończyć bo przerwała jej Yami.

-Rany postrzałowe?

-Nie...

-Kłute?

-Nie.

-Motocykliści na haju?! - pytała dalej z rozpaczą.

-Nie! Kolejni studenci....

chór: OMG

-Co tym razem? - zapytała Meg odklejając szlochającego Bentona od siebie.

-Komórki, butelki, lalki Barbie, etc....

>ogólny pomruk rozpaczy<

-Z tego co wiem to w odbytach..- dodała ciszej Carol.

>cisza, jedna z tych bardzo namacalnych<

Yami: DAMN!

Carter: Idę się spalić...

Benton: Ide srać...

Mark: ...Motylek~~!

Doug: Właśnie mi się przypomniało, że mam kilka przypadków ospy u 5latków...

Weaver: Mam chcicę...

Carol: Idę na detox...

Meg: Za ilę będą? - zapytała otrzepując się ze smarków Bentona.

Carol: Za jakieś 10-15 minut...

Meg: Idę obalić butelkę ginu.... >wszyscy< >tutaj< za 10 minut, a niech ktoś spróbuje się wymigać to wsadzę mu stetoskop tam gdzie Wilson ma (tatuaż) eskulapa!!

>cisza<

Doug: Skąd wiesz, że Wilson ma tam tatuaż??

>ciekawska cisza i mało dyskretne spojrzenia<

Meg: Erm...NIEWAŻNE! Rozejść się!

Poszli wszyscy oprócz Yami....

Yami:.... Ty....skąd ty wiesz, że...

Meg: To jest >naprawdę< nieważne w tym momencie =.=;

Yami: Ale....

Meg: =.=; Skończmy ten temat i chodźmy znieczulić się ginem...

Yami: Erm...okej...

~~10 minut później w tym samym miejscu~~

Meg&Yami: I LIKE TO MOVE IT MOOOOOOOOVE IIIIIIIT~~!!!!

Doktor House stojący przy blacie i wypisujący te durne karty tych durnych nieudaczników....naczy pacjentów...Zauważywszy obydwie panie doktorki zataczające się z pieśnią na ustach....

-Widzę, że zafundowałyście sobie znieczulenie doustne...A po tym, że Meg się szczerzy jakby trzymała w ustach za długo szparag w poprzek wnioskuję, że użyłyście do tego ginu...

Meg: TAK! Chcesz nam pomóc opróżniać odbytnice schlanych i spigulonych studentów z przedmiotów domowego użytku????

Yami: Jak ja tęsknie za studiami....

House: To kuszące, ale dzisiaj jeszcze nie wkurzyłem ani nie zsępiłem kasy z Wilsona...wierzcie, że odmawiam z ciężkim sercem...

-Greeeeg....?

-Oh God...Co jest Yami?

-Feeeed meeeee.....

-____^____ Ech zobacz co mam! Grzeczna Yami > głaszcze i drapie za uchem< Zobacz co mam! Łap vicodin!

-Mrau! - Szuch....i dr Yami poleciała za tabletką.

-Rany jak ona na mnie leci.

->gleba dr Meg< Tak, a trawa jest niebieska -.-'

-Albo według ciebie jestem kretynem, co mi pochlebia, zacząłem czesać się inaczej, albo to ty, co jest bardziej prawdopodobne.

-A może po prostu znowu przedawkowałeś i słońce jaśniej świeci dla ciebie....

-Wiesz co? Masz jeden problem. A nie, w zasadzie 2.

-Tzn?

-Po pierwsze, Wilson pójdzie z tobą do łóżka dopiero po 3 miesiącach, a po drugie Yami właśnie wisi na twoim kochasiu i ślini mu marynarkę.

-Po pierwsze: ja i James jesteśmy >przyjaciółmi<, na pewno wiesz co to za pojęcie bo ciągle musisz je sprawdzać w słowniku, a po drugie... idę ją odkleić za nim zacznie śpiewać chorały gregoriańskie...

-Ranisz me uczucia...No ale nic...Wilson, idziemy na lunch?

-Nie, dzięki. Wziąłem z domu, mam cięcia w budżecie.

-Tak ci się tylko wydaje >;>

-Czy ktoś może temu dać fajkę, żeby się ode mnie odkleiło? BŁAGAM!!!

-Ja weze...Yam...szug...

-Co? Meg, piłaś?

-Alesz sssskond...Ja absyntent XD

-Yeeeeeaaaaah....Czy mi się wydaje czy właśnie przegrałeś z nią potyczkę słowną?

-Zdecydowanie ci się wydaje albo brałeś mój vicodin. Co z tym lunchem?

W tym momencie weszła Carol z Dougiem, wyglądająca jakby była po detoxie.

-Przywieźli tych studentów.

Yami&Meg: DAMN!

Meg: Zawołaj Cartera, Bentona i Marka...ludzie trzeźwi nie przetrwają tego...A w międzyczasie ja i Yami idziemy się spalić...naczy zapalić =.=;

Yami: DAMN RIGHT BITCH!

Meg:....___^___; no chodź chodź...- i oddaliły się na zewnątrz.

House: Leci na ciebie.

Wilson: Ta śliniąca się, kuśtykająca Puszka Pandory?!

House:....Nie, ta druga.

Wilson: Huh?

House: To. Puszka Pandory leci na mnie.

Wilson: Wiesz, świat nie kręci się wokół ciebie...

House: I po raz kolejny jesteś w błędzie.

Wilson: dzizys....chodź na ten lunch, przynajmniej wtedy nie muszę cię słuchać...

Oni poszli do kafeterii, a tymczasem do izby przyjęć wtłoczyli się Carter, Benton i Greene.

-Jadą, jadą chłopcy! Chłopcy radarowcy! Jeeeeeey.......~~

-Doug?

-Tak Carol?

-Słyszałeś co oni śpiewają?

-Chyba JAK oni śpiewają. To taki program.

-Chodzi mi o tych trzech muszkieterów,,,Są zjarani...

-Co ty? Benton nie ćpa. Dba o zdrowie.

-To jak to nazwiesz??

-O cholera! Idę po aparat!”Pod napięciem” albo „Noktowizjer” na pewno to kupią! :D Ewentualnie TVN odda to „Uwadze”!

-Doug, tak nie wolno...- krótki look na Bentona- Idę po kamerę, będzie lepszy efekt xD

Niestety przerwało im wprowadzenie do izby ratowników medycznych z 10ma studentami na łóżkach.

Carol: Damn... ide ściągnąć Yami i Meg z palarni a wy się nimi zajmijcie.

-Jak? Przecież ja jestem pediatrą! Mam im dać lizaki? Jerry, telefon dzwoni.

-To nie nasz Doug.

Nagle jeden ze studentów dostał orgazmu i zachlapał podłogę spermą.

-Cholera...SALOWA! Mariolka, trzeba sprzątnąć podłogę i umyć „Nakrapianego Jasia”. Przepraszam, ale dzwoni panu dupa. Planuje pan to odebrać?

Student zemdlał. Pozostali wyrażali głębokie zaniepokojenie w postaci oczu, które prawie wyszły im na wierzch. Po „spermowym” incydencie trzej muszkieterowie doszli do siebie.

Mark (poprawiając okulary) :No dobra, żarty się skończyły, weźcie tych spigulonych ułomów na rentgen.

Benton: A jak, któryś będzie się źle zachowywał to zbędne elementy waszych odbytnic będą wyciągane >bardzo< boleśnie :> ...

Mark: Erm...no tak... jak już będą rentgeny po przydzielaj ich, Ja idę po kawę.

Carter (do jednego ze studentów): Hej, co braliście, hm? <z podejrzanie miłym uśmiechem>

Przerażony student: Erm...już nie jestem pewien....na pewno hash...

Benton: Carter! Mógłbyś poczekać z dilowaniem aż wyciągniemy ten stuff z ich tyłków?!

Carter: Dobra, dobra...ciężkie jest życie akwizytora...

Tymczasem Meg i Yami zostały wciągnięte do kliniki przez Carol. Ostatnimi desperackimi ruchami brały ostatnie desperackie buchy swoich niedopałków.

Carol: Dość już! Jak możliwe jest spalenie prawie całej paczki w 5 minut?!

Meg&Yami wzruszyły ramionami z minami „zupełnie nie wiemy o co ci chodzi”

Carol: Ech =.='

Meg: Ooooooooooooooo nie...przywieźli tych kretynów....

Benton: Nom, to ostatni jadący na rentgen.

Yami: Chodź do dwójki Meg, tam możemy sobie jeszcze zajarać i strzelić kielicha =]

Meg: Oki ^^

Yami: I pogadać o tobie i Wilsonie =]

Meg: Huh!? O.o

~~ 10 minut później w pokoju zabiegowym nr 2 ~~

Meg: Kiedy mówię ci, że nie wiem o co ci chodzi! :|

Yami: Przestań ściemniać! Wszyscy wiedzą!

Meg: Ale o czym? :| Przecież powtarzam ci, że nic się nie dzieje >.<

Yami: Akurat! =.=

Meg: ..._^_' ja jebie...

Niestety dyskusję przerwało im wjechanie do pomieszczenia łóżka z pierwszym studentem, pielęgniarz wszedł za nim i podał im zdjęcia rentgenowskie.

-Dzisiaj w menu szef kuchni poleca kurczaka z frytkami ^.^v - rzucił na odchodnym.

Meg&Yami: =.='

Meg wzięła zdjęcia i przylepiła je do podświetlacza.

-Nono... widzę, że lalki Witch cieszą się powodzeniem u was...

Student wydał z siebie niezrozumiały bełkot..

Yami: Chyba dali mu już głupiego jasia...

Meg: Wątpię by to pogorszyło jego sytuację...ciekawe jak oni wepchnęli tą lalkę aż po cycki..

Do pokoju weszła dr Corday.

Elizabeth: Czeeeeść, co robicie?

Meg: Zastanawiamy się jak wyciągnąć lalkę Witch z odbytu tego spigulonego dzieciaka...

Student: ...jestem studentem..!

Yami: Jak widać to wcale nie czyni cię inteligentniejszym od 5cio latka wsadzającego sobie świecową kredkę do nosa...- student zamilkł i zwiesił smutno głowę.

Elizabeth: Ok, pomóc wam?

Meg: Było by miło, to weź to i...

Elizabeth: Nie, ja w ramach pomocy mogę wam opowiedzieć co mi się przydarzyło ostatnio w barze, bo ten koleś miał tak ogrooooooomnego, że...

Yami : Dzięki Eli!! Poradzimy sobie! Ale Wilson chętnie cię posłucha. Jest w 1nce.

Elizabeth wyszła rozanielona iż ktoś wysłucha jej problemów seksualnych.

Yami: biedny Wilson nawet nie podejrzewa co go czeka...

Meg: Damn bitch you're mean...

Yami: „Mean” is my second name ^^v

Meg: Then mine is Miss Sarcastic :P No dobra...dawaj szczypce x]

Student: NIE! T_T

Yami: =.=' God damn it. Nie możemy dać nic na znieczulenie bo jeszcze nie wrócił raport z toksykologii.

Meg: Ale mamy jeszcze pół butelki pana Danielsa...

Yami: ...hm, ok.- Wzięła butelkę i walnęła nią studenta w głowę powodując, że ten stracił przytomność.

Meg: ...Wiesz, miałam co innego na myśli...

Yami: ...Oh... No cóż, nie ma teraz co się rozckliwiać...

Do pokoju wszedł dr Romano.

-Co robicie?!

Yami szybko schowała butelkę za siebie.

Meg: Erm, właśnie miałyśmy przystąpić do zabiegu...

Romano: Acha, no dobra, to pośpieszcie się bo jeszcze paru zostało, a na autostradzie był karambol...- wyszedł podejrzliwie patrząc na Yami.

Yami : Uff...- zdążyła schować butelkę do szuflady, gdy Romano wpadł z powrotem przyprawiając obydwie o zawał.

Romano: Tylko sprawdzałem...- i wyszedł. Obie popatrzyły na siebie, a potem zabrały się do erm pracy..

Yami: Ale mnie zestresował kretyn jeden!

Romano: SŁYSZAŁEM! Zostajesz 2h po pracy!

Yami: Kurwa!

Romano: 4 godziny!

Yami: >płacze< - podeszła do szuflady, wyciągnęła Danielsa i pociągnęła z niego solidnie.

Meg: Sporo pijesz nie sądzisz...?

Yami: Biorę przykład z ciebie Miss Ginu 2007 ;D

Meg: Niedługo uczeń przerośnie mistrza... Jestem z ciebie taka dumna...- Meg otarła z oka niewidoczną łezkę.

Yami: Znasz moje motto przecież.

Meg: „Everybody lies”? -.-'

Yami: To też, ale mi chodziło raczej o „Każdy ma swoje uzależnienie. Tylko musi je odkryć”

Meg: A ty już odkryłaś?

Yami: A nie...Ja jestem wyjątkiem. Mam kilka ^_^v

Meg: >gleba< ___^___'

One zajęły się studentem, a tymczasem u Wilsona w 1nce...

Corday: No i on miał taaaakiego...

Wilson <z rozpaczą>: Wierzymy ci na słowo...

Corday: ..gnata, bo on jest policjantem...

Wilson i Student: <gleba> Myślałem, że chodzi ci o jego klejnoty...

Corday: A klejnoty też! Pierwszy raz widziałam TAKIE!

Wilson: Elizabeth błagam...

Corday: No co? Rzadko widuje się facetów z pierścionkami.

Wilson: House..Pomocy!

House: Dobra, Little Bitch zaraz przejdzie do rzeczy, opowie ci o wielkości przyrodzenia tego kolesia i skończycie mi przeszkadzać w oglądaniu „Północ-południe”. Konfederaci właśnie przegrywają T_T.

Wilson: =.= ...Ech...- do pokoju weszła pielęgniarka. - Fajnie, raport z toksykologii...

House: Jeśli robiła go Meg znowu pewnie będzie jakieś ciekawe zatrucie „dla beki”.

Corday: Meg jest w dwójce z Yami.

House: Idę im poprzeszkadzać....serial mi się skończył.- i wyszedł.

Tymczasem za parawanem nr 4.

Benton: Jak chcesz to wyjąć?

Mark: Pociągnę. To tylko trzepaczka do 'bicia piany'.

Benton: Ja bym poczekał na rentgen...

Mark: A co jak tym pokręcę?

Benton: Są dwie opcje: 1) Rozerwiesz mu odbytnicę i do końca życia będzie srał do woreczka przez dziurę w brzuchu....

Mark: Albo?

Benton: Albo ubijesz mu wszystko na podobieństwo sufletu czekoladowego.

Mark: Coooooool! *,* Mogę >ślicznie prosi<?

Benton: Żartujesz?

Mark: Nie.

Benton: Ok. ^.^

Jak powiedział tak zrobił. Niestety zabieg się udał i pacjent przeżył ^_~v Choć sufletu nie chciał próbować, czym uraził kucharską duszę dr Greene'a.

10 minut później wszyscy nasi ulubieni lekarze byli w służbowym pokoju, każdy popijając swój ulubiony napój energetyczny.

Meg: Wilson, co pijesz?

Wilson: Herbatkę ziołową. Mam wspaniałą mieszankę z melisy i rumianku.

Meg: Huh? -_-'

Wilson: 30 minut z Elizabeth i jej opowieściami wystarczyło by wytrącić mnie z równowagi...

Meg: Mam gin. Dolać ci do tego?

Wilson: ...hmm...>do pokoju weszła dr Corday< DOLEJ!!

Meg: >dolewając ginu do ziółek Wilsona< Co robi House..?

Wilson: ...Eeee...O_o'

W drugim końcu pokoju House majstrował coś przy dr Yami.

Meg: House! Ty perwersie! Zostaw ją w spokoju!

Dr House odstąpił od lekarki, która błogo i głupkowato zaczęła się szczerzyć.

Yami: To dopiero absorbcjaaaaa....

Meg: ?

Wilson: ???

House: ^_^v No co? Dożylnie idzie szybciej niż przez żołądek, a ona jest zbyt... zmęczona, żeby łykać ^^;

Oczom wszystkim ukazała się Yami z butelką Jacka Danielsa podłączoną dożylnie zamiast kroplówki. Do pokoju wpadł dr Romano.

-Co wy do kurwy nędzy robicie?! Co jeszcze >TU< robicie!? Mamy rannych z wypadku na autostradzie, a wy sobie robicie piknik!!? Do roboty albo wszystkim dowalę dyżury na geriatrii!!

Nastąpił popłoch wśród lekarzy i wszyscy bardzo szybko odłożyli swoje napoje i wybiegli nieoglądając się za siebie. Cała siódemka wpadła do męskiego kibla ciężko dysząc, gdzie zastali Cartera i Chase'a palących zioło. Chase z konsternacją zatrzymał skręta w połowie drogi do ust i spojrzał na Cartera.

Chase: Foreman mówił, że masz zajebisty stuff, ale spodziewałem się zwidów Angeliny Jolie, a nie nawalonych przełożonych...

Mark: No dobra, to kto co zdążył przemycić? Ja mam kawę.

Benton: Herbatniki.

House: Vicodin.

Yami: Daniels.

Meg: Gin.

Corday: ogórki ^^'

Wilson: Powerade...

Nie zdążyli nawet odkręcić Powerade'a Wilsona, nie mówiąc już o zmieszaniu go z ginem Meg, kiedy do kibla wszedł Romano.

Nastąpiła grobowa cisza.

Romano: Czuję się niedoceniony...=.=...OUT. NOW! =.=

Ze zrezygnowanymi minami wszyscy opuścili kibel.

Romano: Gorzej niż z licealistami...Yami?

Yami: Huh?

Romano: Nie huh'uj mi tu, tylko co tam masz?

Yami: Nic.

Romano: To nic jest dość wysokie i wygląda mi na kroplówkę...

Yami: Właśnie szłam ją podłączyć pacjentowi na OIOM'ie

Romano: Danielsa?

Yami: Nie wiem jak się nazywa...

Romano: <pacnął dłonią w czoło>... kretynka...Masz Danielsa w kroplówce, twój oddech mógłby spić dziewczęta ze szkółki niedzielnej a używając twojej krwi do transfuzji nawalilibyśmy pół chirurgii!! ODŁĄCZ TO KURESTWO I DO PRACY!

Yami: >pod nosem wychodząc< Burak...

Romano: Jeszcze raz a cię zwolnię!

Yami: Oskarżę cię o molestowanie i gwałt!

Romano: O.o'? Nie masz podstaw...

Yami: Ale zawsze było warto spróbować...To może ja wrócę do pracy...

Romano: Tak będzie najlepiej, jak mi zejdziesz z oczu >.<'

Dr Yami posłusznie i pokornie zaczęła się oddalać, ale...

Romano: YAMI!

Yami: Huh?

Romano: Daniels! TERAZ!!

Ze wzrokiem zbitego szczeniaczka Yami odłączyła whisky i wyjęła wenflon oddając je Romano.

Romano: Dostaniesz jak skończysz pracę, ok?

Yami: *_* K! >kocie uszka<

Tymczasem reszta lekarzy zajęła się poszkodowanymi z wypadku.

Meg: Co masz James?

Wilson: Uraz głowy i zmiażdżona noga...

Meg: Yyyyyył...amputacja?

Wilson: Yep, wezwałem już ortopedę.

Meg: Po co? Mamy tu piłę ^-^

Wilson: =.='...poczekajmy może lepiej..ekhem... co robisz po pracy dzisiaj...?

Meg: Erm...- z godziny 12tej nadchodziła Yami...- to co zwykle, idziemy grupą się nawalić do baru za rogiem, idziesz dzisiaj z nami?

Yami: Co tam?;]

Wilson: Nic ciekawego jak to przy wypadkach.. Pewnie, że idę.

Yami: Gdzie?

Wilson: Idę dzisiaj z wami do tego baru za rogiem.

Yami: Do StarWars Cantina? ^-^ Cool.

Z drugiego końca izby przyjęć dało się słyszeć głos Marka.

-Streszczajcie się! 45 minut do końca zmiany! ^^

Dało się słyszeć wesołe krzyki, gwizdy i doktorzy przyśpieszyli z robotą.

Yami: Entliczek, pentliczek...Biorę tego!

Wilson: Ale to nasz salowy...

Yami: Oh, szkoda, niezły jest x) No nic, wezmę..jego. Mogę?

Wilson: Uuu...Uraz jamy brzusznej? Jest twój.

Yami: Yaaaaay!- i podskakując udała się w kierunku ratowników stojących przy noszach. - Chłopak do prosektorium znaczy się na operacyjną z nim. Do prosektorium pójdzie za 10 minut x] >evil grin<

Ratownicy: >.>'

Wilson do Meg: Ona jest....dziwna...

Meg: Mi to mówisz..? =.='

Usłyszeli krzyk Bentona:

-Gdzie jest noga do cholery!?

Carter: Nie ma jej tam gdzie być powinna?

Benton: Naprawdę myślisz, że bym jej szukał gdyby była przytwierdzona do uda?!

Carter: ...już ci się kiedyś zdarzyło..

Benton:... Nie wracajmy już do tego, ok? =.=

Obok dr Corday miała inne problemy.

-Sika z niego jak z węża strażackiego! Niech go ktoś zatka!

Carol: Skończyły się nam waciki!

Corday: Damn! Skocz do mojej szafki i przynieś tampony!

Carol: Już biegnę!

Carol pobiegła po tampony. Rzuciła je i nie zatrzymując się złapała za ramię dr Rossa i pociągnęła go w stronę szatni. Można by powiedzieć, że słuch o nich zaginął, gdyby nie dość charakterystyczne odgłosy dobiegające zza drzwi pomieszczenia.

Weaver robiła to co zwykle, czyli śliniła się z miną przygłupa nad otwartym złamaniem ramienia jakiegoś nieszczęśnika, dopóki dr Romano nie zabrał jej do gabinetu aby uniknąć kompromitacji i pozwu.

House stanął na środku sali z zamyśloną miną. Najprawdopodobniej zastanawiał się co oprócz zioła łączy Cartera i Chase'a udających się razem do męskiej toalety. Drugą myślą było najprawdopodobniej to, czy nie zająć się jakimś pacjentem, ale skoro zostało tylko pół godziny...Łyknął 4 pastylki vicodinu i poszedł do siebie.

Mark spojrzał na Bentona. Benton na Marka. Mark na Bentona...i tak minęło pół godziny aż zadzwonił budzik Jerry'ego oznajmiający koniec zmiany.

Jakimś cudem na izbie przyjęć w przeciągu 10 sekund pozostali tylko ranni i ratownicy z karetek...

Żeby nie było, po krzykach Romano rannymi zajęła się druga ekipa lekarzy. Nasi udali się do szatni, gdzie najpierw musieli przeżyć traumatyczny widok Carol i Douga, a potem przebrać się w stroje „cywilne”.

Wilson: <na widok Meg w kozaczkach na obcasie, skórzanej mini i obcisłym czarnym sweterku..> Wow...

Meg: Co?

Wilson: Erm...fajne buty ^^'

Meg: Thx ^^ - reszta popatrzyła na nich podejrzliwie, ale nie skomentowała tym razem. Gdy już wszyscy się przebrali udali się wesołą gromadą na kilka wspólnych drinków do baru za rogiem.

I na tym kończymy Akt I ^_~v



Wyszukiwarka